Konieczność uwalnia od męki wyboru.
Saul Bellow
Bębnił palcami w oparcie krzesła, co chwila zerkając na zegarek, którego wskazówka – choć mozolnie – posuwała się jednak w dół tarczy.
A ponoć to ja nie grzeszę punktualnością, przebiegło mu przez myśl i uśmiechnął się z ironią nad własną odkrywczością.
Świat stawał na głowie.
Chociaż oczekiwany gość miał już dobry kwadrans spóźnienia, Syriusz nie wątpił, że się doczeka. Czas i miejsce spotkania zostały zakodowane w sposób jednoznaczny. Nie było mowy, by wiadomość nie dotarła do jej adresata, została niewłaściwie odczytana bądź zignorowana.
Wszak nikt nie przechodzi do porządku dziennego nad faktem, że w ogólnokrajowej prasie zostaje zamieszczone jego epitafium.
Usłyszał ciche skrzypienie drzwi wejściowych i to upewniło Syriusza, że tym razem się nie pomylił. Zaklęcie alarmujące, którym było obłożone mieszkanie przy Ealing Road 218B, nie reagowało na magię jedynie jednego czarodzieja poza samym gospodarzem. Tak w końcu we dwóch ukształtowali ochronne osłony minionej jesieni.
Syriusz nie miał wątpliwości, kim był przybysz, a nawet gdyby takowe zrodziły się w jego głowie, nie mógł go mylić słuch.
– Co ty sobie wyobrażasz? Zapadasz się pod ziemię na całe miesiące, a teraz odstawiasz cyrk, grożąc mi śmiercią na łamach jakiegoś szmatławca? Ocipiałeś? – Pytania padały lodowatym głosem, ale Black nie musiał odwracać głowy, by wiedzieć, że w czerni zmrużonych oczu płonie ogień.
Przez dobrą chwilę rozważał, czy nie położyć po sobie uszu i pozwolić się zbesztać. Mógł przecież wykorzystać ostatnią szansę i odpuścić. Tak nakazywał rozsądek.
Sęk w tym, że Syriusz roztropnością również nigdy nie grzeszył.
I za cholerę nie odpuszczał.
A nawet, gdyby chciał… Czy tak naprawdę mógł jeszcze zrobić krok wstecz?
– Tym razem to nie jest zabawa. Obaj wyrośliśmy już z piaskownicy – oznajmił najspokojniej w świecie, zduszając cień własnych wątpliwości. – Chociaż bardzo bym chciał móc obrócić wszystko w żart, to zaszło za daleko. Doszliśmy do punktu, w którym nie możemy już zawrócić. Ja nie chcę. I ty też nie rzucisz tego w cholerę, prawda?
Podniósł się z fotela i płynnym ruchem sięgnął po różdżkę.
Onyksowe oczy rozszerzyły się w wyrazie bezbrzeżnego niedowierzania, ale na bladowoskowej twarzy chłopaka nie drgnął nawet mięsień, co wydało się Syriuszowi osobliwe.
A mógłby przysiąc, że usłyszał, jak tętno przyjaciela momentalnie przyspieszyło.
– Mówisz poważnie. – Sposób, w jaki Sev na niego patrzył, sugerował, że mimo wszystko dwudziestolatek nie do końca wierzył w to, co słyszy. – Nie wiem tylko, która część twojego niedorobionego mózgu pozwala ci myśleć, że jesteś w stanie mnie tknąć. – Zniżył głos do szeptu. – Wiesz jak nikt inny, że nie możesz wystąpić przeciw mojej magii. Co to ma być, spektakularna próba samobójcza?
– Twoja dedukcja jest jak zawsze bez zarzutu.
– Co ty chrzanisz?
– Przyznaję ci rację. Ciesz się chwilą, bo mała szansa, że coś takiego się powtórzy. – Black uśmiechnął się bez wesołości. – Magia zaklęcia tarczy nie pozwoli mi wyrządzić ci krzywdy. To raczej gra na moją niekorzyść.
– Zwariowałeś. – Stwierdzenie, że Snape został wytrącony z równowagi, było sporym niedopowiedzeniem. – Jesteś idiotą, jeśli myślisz, że będę z tobą walczył. Nie znaczy to, że nie wyciągnę przeciw tobie różdżki, jeśli jedynym sposobem, byś odzyskał rozum, jest spuszczenie ci łomotu.
Black nonszalancko oparł się o ścianę i odbił z szelmowskim uśmiechem:
– Zakład o skrzynkę Ogden's Old, że w kwadrans przedstawię ci dość powodów, byś cisnął we mnie Avadą.
Snape zaniemówił, z opóźnieniem wychwytując sens słów Syriusza. Kiedy po dobrej minucie odzyskał głos, nie przemawiał przez niego niepokój czy oszołomienie.
Był nieziemsko wkurwiony.
– Ty skończony kretynie, wbij sobie do swojego pustego łba, że nie miałem nic wspólnego…
– Wiem, Sev. Nawet przez chwilę nie pomyślałem, że mógłbyś mieć. To nie ma nic wspólnego z Halloween. A przynajmniej nie w taki sposób, jak ci się wydaje – oznajmił poważnie. – Wiem, że to Tertius Avery zabił Charlusa. Przeprowadziłem własne śledztwo. Yaxley wyśpiewał mi wszystko, zaprzysięgając się na magię – objaśnił. – A właśnie, jeśli chodzi o Yaxleya, musisz na niego uważać. Gadzina…
– … jest wtyką Dumbledore'a – dokończył tamten, podążając za myślami przyjaciela.
– Domyśliłeś się. – To było jedynie stwierdzeniem oczywistości. W sumie, Syriusz nawet trochę się nie zdziwił.
– Ślepy i głuchy by to rozgryzł, w końcu gnój nigdy nie powalał subtelnością, za to nie można mu odmówić skłonności do bezmyślnej brawury. Właściwie, sam się wystawił, próbując mnie po gówniarsku podejść. Amator – prychnął lekceważąco mistrz eliksirów. – Nie powiesz, że i z tobą chciał pogrywać?
– Zabrakło mu jaj – w podobnym tonie skwitował Syriusz, szybko jednak spoważniał. – Przyszedł się układać. Wie, że grunt pali mu się pod nogami, co znaczy, że nie jest do końca taki głupi, na jakiego wygląda. Może okazać się użyteczny.
Mistrz eliksirów najwyraźniej nie podzielał tej opinii.
– Niby do czego? Yaxley jest tylko schamiałym tępakiem. Nikim więcej. Nic nie znaczy.
– Jest zdesperowany, ale to czyni go nieobliczalnym. Sev, to nie Avery…
– … mnie zoblivatował? Co ty nie powiesz – przerwał zirytowany i w jego twarzy coś się zmieniło. – Można się pomylić raz, oceniając przeciwnika. Tylko głupiec myli się dwa razy – dodał, pozwalając płynnie przejść myślom od zaniepokojenia, wywołanego wcześniejszym tematem rozmowy, ku snuciu mściwych wizji uprzykrzenia życia zdekonspirowanemu szpiegowi dyrektora.
W tym przypadku zemsta stanowiła kwestię ambicjonalną, a wzięcie odwetu było nie mniej kuszące, co ryzykowne.
Syriusz na moment zapomniał o powodzie, dla którego ściągnął tu drugiego chłopaka, zaalarmowany ledwie uchwytną, śmiertelną groźbą, ukrytą za filozoficzną ripostą mistrza eliksirów. Zaryzykowałby stwierdzeniem, że Snape'owi szło o coś więcej poza chęcią zagrania na nosie Dumbledore'owi.
Cokolwiek by to nie było, Syriusz nie mógł pozwolić przyjacielowi na powielanie jego własnych błędów.
– Sev, uważaj. Zemsta daje niezłego kopa, ale jeszcze mocniej przywala rykoszetem.
Głód drapieżnika, który Black wychwycił w czerni rozszerzonych źrenic, zlewających się z równie ciemnymi tęczówkami, momentalnie zniechęcił go do kontynuowania wywodu.
– Yaxley nic nie znaczy – powtórzył Snape z naciskiem, ucinając temat. Jakiś czas wpatrywał się pytająco w szare oczy, by wreszcie zaryzykować. – Znasz tożsamość mordercy, więc po co ten cyrk z epitafium? Jeśli dotąd ci to umknęło, najwyższa pora byś przyswoił, że nie mam syriuszowego poczucia humoru.
Black roześmiał się pogodnie, co zapewne pogłębiło tylko przekonanie jego rozmówcy, że młody arystokrata kompletnie zbzikował.
– Wybacz, ale to był tak głupi pomysł, że zwyczajnie… nie mogłem się powstrzymać – wypalił bez cienia zażenowania, szczerząc się ze szczenięcą fantazją, jakby na potwierdzenie oczywistych przypuszczeń. – Nie powiesz, że nie naszła cię ochota, żeby mnie za to przejechać po grzbiecie nieheblowaną deską. – Zawadiacki uśmiech spełzł z jego twarzy, a w szarości oczu zadrgało wahanie. – Ja po prostu… jestem idiotą, Sev. To ostatnie jest niczym w porównaniu do moich dokonań z minionych miesięcy.
Mistrzowi eliksirów wkurw przeszedł, jak ręką odjął.
– Niewybaczalne. – To nie było pytanie, chociaż otrzymał bezgłośne potwierdzenie. – W co ty wdepnąłeś?
Syriusz przygryzł wargę, wpatrując się w czubki swoich butów. Za cholerę nie miał odwagi zmierzyć się z tym, co mógłby dojrzeć w palącym spojrzeniu przyjaciela.
– Przeholowałem i straciłem kontrolę – przyznał ze wstydem. – Nie miałem zamiaru ich wszystkich… Ale tak jakoś wyszło. Tak… mimowolnie. I problem w tym, że chociaż po Primusie Averym rzygałem jak kot, z każdym następnym… Kiedy cisnąłem Avadą w Secundusa, nawet ręka mi nie drgnęła. I przy nim nie wyszło niechcący. Chciałem ich wszystkich widzieć martwych. Podobało mi się to uczucie, wrażenie posiadania władzy absolutnej. Świadomość trzymania w rękach czyjegoś życia. Upajająca i wyłączająca hamulce… – ciągnął, na wpół zafascynowany, ale w porę się otrząsnął. – To mnie przeraża Sev. Znalazłem się niebezpiecznie blisko tego, z czym wydawało mi się, że walczę. I nie mogę po prostu zrobić kroku wstecz. Wszystko się zmieniło. – Uniósł rękę i poczuł, że spojrzenie Snape'a prześlizguje się z jego twarzy na dłonie, gładzące tarninową różdżkę. Nawet przez moment nie wątpił, że przyjaciel zrozumie. – Zmieniła się moja magia, ja się zmieniłem. I zmieniły się zasady.
– Nic się nie zmieniło – zanegował tamten. – Myślisz, że ja robię tylko to, na co mam ochotę? Och, proszę. Po każdej… wycieczce krajoznawczej czuję do siebie coraz większe obrzydzenie, ale może o to właśnie chodzi. Za każdym razem, kiedy czuję opory przed spojrzeniem w lustro, przypominam sobie, że mam priorytety. Dzięki temu wiem, kim jestem. I wiem, kim ty jesteś.
Niepokojąco emocjonalna przemowa zazwyczaj oszczędnego w słowach ex-Ślizgona odrobinę utemperowała Syriusza, skutecznie mu przypominając, że nie on jeden wdepnął w gówno. A jednak jego sytuacja zasadniczo różniła się od severusowej.
Sev póki co nie dał Voldemortowi powodu do wydania na niego wyroku śmierci.
To stanowiło różnicę, której zdawał się jeszcze nie dostrzegać zazwyczaj domyślny mistrz eliksirów.
– Jestem trupem – stwierdził rzeczowo młody arystokrata. – Ostrzą na mnie pazury przydupasy Voldemorta, węszą za mną ochlaptusy z Nokturnu, nawet w Zakonie są ludzie gotowi mnie sprzedać za kilka knutów. Trafiłem na szczyt śmierciożerczej listy do odstrzału. Jeśli nie zakopię się pod ziemią, prędzej czy później mnie dorwą. A to w grę nie wchodzi.
– Cóż za ulga. – Głos przyjaciela ociekał sarkazmem. – A ja, niedomyślny, przez ostatnie tygodnie miałem nieodparte wrażenie, że robisz wszystko, żeby trafić do piachu.
– I dać padlinożercom satysfakcję? – Black zrobił wielkie oczy. – Po moim trupie. – Urwał, unosząc kąciki ust w szelmowskim uśmiechu. – A jednak nie da się ukryć, że mój trup gra w tym przedstawieniu pierwsze skrzypce.
Mistrz eliksirów ze zniecierpliwieniem przewrócił oczami i rozłożył ręce w geście bezradności.
– Nie nadążam.
– Nie chcę paść od klątwy jakiegoś przypadkowego śmierciożercy. Nie uśmiecha mi się też perspektywa trafienia w łapy samego Voldemorta. – Syriusz spoważniał i zogniskował wzrok na twarzy przyjaciela. – Będę zobowiązany, jeśli uczynisz mi ten honor i wybawisz mnie od wspomnianych, nieprzyjemnych ewentualności. Ze względów różnorakich, sugeruję Avadę.
Na chwilę wszystko zamarło.
Uderzenie serca później Snape wyrwał się do przodu i brutalnie pchnął drugiego chłopaka na przeciwległą ścianę. Chaotyczne, spuszczone ze smyczy odblaski magii zaczęły lizać ognistymi językami skruszały tynk i zwęglać dywan pod jego stopami.
Ciemne, bezdenne źrenice ciskały gromy.
– Ty skurwielu… – syknął, odpychając od siebie Blacka.
Przeklął i zrobił zwrot w stronę drzwi, nie oglądając się przez ramię.
Nie zdążył przekroczyć progu, bo gospodarz zastąpił mu drogę.
– Nie poszło za dobrze – wymamrotał bezmyślnie, ale w porę ugryzł się w język, spiorunowany morderczym spojrzeniem. – Sev, to nie tak… Po prostu… – Znów zabrakło mu właściwych słów. – To skomplikowane. Wyjaśnię wszystko, tylko daj mi kwadrans.
– Spieprzaj, bo ci pomogę – wycedził Snape przez zęby i zrobił krok w tył, uchylając się przed błagalnie wyciągniętą ręką.
Syriusz nie powinien spodziewać się niczego innego. Jak by nie patrzeć, zamierzał zrobić przyjacielowi najgorsze sukinsyństwo i w pełni zasługiwał na wiele więcej niż tylko przeczołganie słowne z porządnym obiciem pyska w pakiecie. Ale tych kilka siniaków i tak niczego nie zmieni, bo on sam już zdecydował.
Teraz musiał tylko urobić tego upartego furiata.
I nie mógł się z nim cackać.
– Pięć minut, Sev – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Wysłuchasz mnie, a potem zrobisz, co zechcesz. Jak zawsze.
Severus nie był w imprezowym nastroju i sam się sobie dziwił, jakim cudem skończył akurat Pod Świńskim Łbem.
Potrzebował chwili dla siebie i z taką myślą zaszył się w najciemniejszym kącie gospody, naiwnie licząc, że znajdzie tu odrobinę spokoju, którego próżno było szukać w którymkolwiek z przybytków Nokturnu, o tej porze pękających w szwach. Nie mógł liczyć na gościnę w pubach na Pokątnej, bo te znajdowały się pod wzmożoną aurorską obserwacją. Z kolei staremu Aberforthowi – co dziwne – zdawało się nie rozbić różnicy, kto przewija się przez jego lokal. Może dlatego, że zazwyczaj nie narzekał na nadmiar gości.
Zazwyczaj.
Jakkolwiek było już dobrze po północy, długość kolejki do barowej lady sugerowała, że opróżnionych zostanie wiele butelek Ognistej, nim właściciel zamknie drzwi za ostatnim klientem. Alkohol lał się strumieniami, a pijackie wrzaski niosły echem po całej sali i nikt nie okazywał, by jakoś szczególnie bolał go brak ogłady rozochoconych współbiesiadników.
Każdego innego wieczoru Severus wściekłby się na siebie i czym prędzej przecisnął do wyjścia, byle jak najdalej od tej zgrai ochlaptusów. Zamiast tego mocniej naciągnął na twarz kaptur czarnego płaszcza, nie poświęcając całej sytuacji jednego zjadliwego komentarza.
Musiał tylko przeczekać do rana.
Nie chodziło już nawet o to, że potrzebował w ciszy pomyśleć, a miał przecież nad czym. Problem polegał na tym, iż był na tyle wyprowadzony z równowagi, że ryzykowanym wydawało mu się pokazanie w takim stanie w Malfoy Manor. Albo w jakimkolwiek innym miejscu, gdzie zachodziło niebezpieczeństwo wpadnięcia na jednego z zabłąkanych śmierciożerców.
O tak, któryś z tych niedorobionych gadów rzuciłby nieopatrzną uwagę, przypadkowe spostrzeżenie, jedno źle wyważone słowo i mistrzowi eliksirów mogłyby puścić nerwy, bo cała jego samokontrola najwyraźniej poszła potowarzyszyć utraconemu rozumowi Syriusza.
Wszyscy Blackowie nadają się do psychiatryka, po raz czterdziesty siódmy przebiegło Severusowi przez myśl na samo wspomnienie ich niedawnej, żywiołowej konwersacji.
Odruchowo rozluźnił pięść i poczuł na nowo rwący ból w nadgarstku, co przyjął z masochistyczną satysfakcją.
Dałby sobie rękę uciąć, że szczęka tamtego debila podchodzi już fioletem.
Mimo to Severus nawet nie myślał się uśmiechać. Fizyczne wyładowanie złości pomogło doraźnie, ale niczego nie rozwiązywało. Z każdą upływającą minutą chłopak coraz bardziej żałował, że nie opuścił mieszkania przy Ealing Road 218B kwadrans wcześniej. Gdyby nie pozwolił Syriuszowi wyłożyć jego racji, nie byłby teraz tak przerażony sobą samym.
A coraz bardziej przerażało Severusa, że to, co godzinę temu uważał za pomysł skończenie debilny, teraz jawiło mu się jako wysoce skomplikowane w realizacji, lecz wykonalne.
Czyżby zwariował w nie mniejszym stopniu niż tamten kamikaze?
Nie.
Mowy nie ma, żeby dał się w to wciągnąć. Na Merlina, nie tym razem.
Znał siebie i wiedział, co jest w stanie zrobić. Mógł posunąć się naprawdę daleko, ale to? Jak ten drań mógł pomyśleć, że Severus się zgodzi?! Prawda, że gra może i była warta świeczki, ale co, jeśli się pomyli?
Nic nie było tego warte.
Kurwa, są jakieś granice, powiedział sobie i z zadziwieniem przyjrzał się własnemu odbiciu w okiennej szybie.
Nie zdążył przeanalizować swoich odkrywczych przemyśleń, bo jego uwagę przyciągnął nieprzyjemnie znajomy, obłudnie pogodny głos przybysza, przekraczającego właśnie próg gospody.
Severus przeklął szpetnie.
Jakby nie miał na dziś dość problemów, musiał się jeszcze napatoczyć Albus Dumbledore.
Chłopak cofnął się bliżej ściany, śledząc uważnym wzrokiem gościa i młodą wiedźmę, którą tamten szarmancko przepuścił w drzwiach. Stary czarodziej przywitał się zdawkowo ze stojącym za ladą właścicielem, nie wykazując przesadnego zainteresowania kimkolwiek poza swoją towarzyszką, nerwowo skubiącą skraj niegustownej szaty sprzed zbyt wielu sezonów. Nie rozglądając się po kątach, usiedli przy stole w głębi, w zasięgu słuchu Severusa, a ten nie miał pewności, czy taki obrót spraw powinien go cieszyć, czy raczej odwrotnie.
Byłby hipokrytą, gdyby udawał, że nie intrygowało go zagadkowe spotkanie dyrektora Hogwartu z tajemniczą nieznajomą. Czyżby Dumbledore rekrutował kolejną naiwną bojowniczkę do swojej armii straceńców, czy może… wyrwał się ze szkoły na nocną schadzkę?
To drugie przypuszczenie nieźle rozbawiło Severusa, ale jego wątpliwości w tym względzie zostały szybko rozwiane. Z dosłyszanych strzępków rozmowy mistrz eliksirów wywnioskował, że ekscentrycznie zachowująca się, niezbyt urodziwa, choć najwyżej trzydziestoletnia kobieta, pojawiła się Pod Świńskim Łbem w nadziei objęcia któregoś ze zwolnionych hogwarckich etatów.
Co gorsze, dyrektor zdawał się brać kandydaturę tego indywiduum całkiem poważnie pod uwagę, niezrażony faktem, że nawiedzonej wariatce bez wątpienia brakowało piątej klepki. Zdecydowanie. Jak inaczej wytłumaczyć okoliczność, iż wiedźma wieszczyła właśnie z kawowych fusów potencjalnemu pracodawcy dramatyczny zgon przed jutrzejszym podwieczorkiem?
Hogwart musiał zmagać się z naprawdę poważnymi brakami kadrowymi.
– Dzięki ci, Merlinie, że nie będę miał już nigdy nic wspólnego z bandą tych niekompetentnych miernot – wyrwało się Severusowi półgłosem, bynajmniej nie pod adresem uczniów rzeczonej placówki.
Zrobiło mu się prawie żal Minerwy.
W każdym razie skutecznie stracił zainteresowanie podsłuchiwaną konwersacją i zdecydował się po cichu ewakuować. Jeszcze tylko brakowało, żeby jakiś szpicel widział młodego mistrza eliksirów beztrosko biesiadującego dwa stoliki od Dumbledore'a i doniósł o tym fakcie Czarnemu Panu.
Co jak co, ale pojawianie się nazwiska Snape'a w kontekście dziwnych zbiegów okoliczności nie było czymś, za czym dwudziestolatek tęsknił.
Ostrożnie opuścił swoje miejsce i spróbował niepostrzeżenie przedostać się do drzwi.
Niespodziewanie coś go tknęło, Wydało mu się, że musnęła jego skórę emanacja czystej magii, chociaż zupełnie chłopakowi nieznanej. Mimowolnie zatrzymał się i zaczął szukać wzrokiem jakiejś zmiany, nie do końca wiedząc, czego właściwie poszukuje.
Znalazł to coś w nieobecnych oczach przyschizowanej wiedźmy, która wyglądała jak w jakimś transie. I nagle, zupełnie się nie kontrolując, zaczęła wyrzucać z siebie słowa.
– … oto nadchodzi ten, który ma moc pokonania Czarnego Pana…
Serce Severusa się zatrzymało i czas zaczął płynąć jakoś inaczej.
Ta kobieta… wieszczyła. Przepowiadała jego upadek.
O jasna cholera.
Na wskroś racjonalny i opierający się na niezaprzeczalnych faktach chłopak nie wierzył w przepowiednie, wypowiadane niemal zawsze przez na wpół obłąkane wariatki, nierzadko przyćpane halucynogennymi używkami. Nie istniało żadne przeznaczenie, zapisane w gwiazdach, niezmienne i predestynujące do wchodzenia w sztywne role, jakie zostały każdemu zapisane ręką Losu.
Severus jeszcze w dzieciństwie zaczął postrzegać życie jako sztukę dokonywania wyborów. O tym, że wylądował w Slytherinie, zdecydował nie ślepy los, a raczej severusowa buntownicza natura. Poprzysiągł, że nie wróci na Spinner's End i postawił na swoim. Podobnie miała się sprawa z Purus Venenatis i jego przyjaźnią z Syriuszem – mistrz eliksirów w to wszedł, bo chciał. Mroczny Znak i cała reszta także były jego świadomym wyborem. Sama sugestia, że życie sprowadzało się tylko do odgrywania roli bezwolnej pacynki wydawało się Severusowi niedorzeczne.
Życie było wypadkową szeregu podejmowanych na każdym kroku decyzji, a wieszczki, fusy, magiczne kule… Cóż, zwyczajna ściema.
Czasem jednak większe znaczenie miało nie to, co było prawdą, a to, co ludzie chcieli, by nią było.
Tak bywało z przepowiedniami. Na pozór mogły wydawać się tylko głupią, deliryczną paplaniną, ale podchodzono do nich z respektem. Nierzadko zabijano, by uniknąć ich ziszczenia. Słowa miały przecież moc mieszania w umysłach i dawania nadziei, choćby – racjonalnie rzecz biorąc – wydawały się stekiem bzdur.
Przepowiednie były śmiercionośną bronią.
– … zrodzony z tych, którzy trzykrotnie mu się oparli…
Severus stał jak urzeczony i chłonął słowa, jednocześnie wybiegając myślami w przyszłość.
Od miesięcy szukał luk, rozważał środki niekonwencjonalne, wypatrywał okazji. Jeśli ostatnio zaczęły się w severusowej głowie pojawiać wątpliwości, to dlatego, że jego wcześniejszym, mglistym założeniom taktycznym wciąż brakowało wyraźnych kształtów.
Przez ponad rok nie znalazł nic, co przybliżyłoby go do uśmiercenia tego wszawego sukinsyna.
Do teraz.
Teraz dwudziestolatek dostawał w ręce broń, której potrzebował. Takiej szansy nie można było zaprzepaścić.
– … a narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca…
Nim kobieta wypowiedziała resztę, drzwi gospody się otworzyły, dekoncentrując chłopaka. W progu stał Sidius Yaxley.
Kurwa mać.
– Snape? Eee… A to ci niespodzianka. Zgaduję, że skoro nie jesteś w Malfoy Manor, Lucjuszowi wreszcie wrócił zdrowy rozsądek. Aż dziw bierze, że tak długo…
Słowa Yaxleya zagłuszyły te dochodzące z głębi sali.
Czystokrwisty gnojek paplał, nieudolnie usiłując ukryć nerwowość. Nie takim znowu trudnym było domyślić się powodu zmieszania śmierciożercy, ukradkowo, ze strachem spoglądającego ponad głowami kotłującego się tłumu w stronę Dumbledore'a.
Zapewne szpieg od siedmiu boleści przyszedł złożyć raport swojemu protektorowi.
To sobie gnida wybrała moment.
Severus zignorował kolegę i obejrzał się przez ramię w nadziei, że uda mu się cokolwiek wyczytać choćby z ruchu warg wieszczki.
Ale moment minął i kobieta wyszła z transu, o czym poinformował go zdezorientowany wyraz jej twarzy.
Chłopak z wściekłością przeniósł wzrok bardziej na lewo i napotkał zaskoczone spojrzenie Dumbledore'a. Nie wiedział, czy dyrektor Hogwartu dostrzegł w jego oczach głęboką fascynację czy może udawaną gorycz, ale to nie miało większego znaczenia. Bladobłękitne tęczówki odbijały przerażenie, oznajmiające, że właśnie do starego czarodzieja dotarło, czego świadkiem był jego porzucony szpieg.
Severus miał gdzieś Dumbledore'a, bo potencjalny problem stanowił Yaxley, aktualnie wgapiający się tępo w twarz wieszczki.
Czy sukinsyn cokolwiek usłyszał?
Mistrz eliksirów wywlekł chłopaka na zewnątrz, zmuszając własny umysł do wytężonego wysiłku. Przez chwilę jeszcze był pewien, że zwyczajnie spanikował, a Yaxley całe gówno usłyszał. A jednak wystarczyło jedno spojrzenie w rozszerzone z zaskoczenia oczy rówieśnika, w których z każdą mijającą sekundą pojawiało się zrozumienie, by uzyskać pewność, że drań coś mimo wszystko usłyszał. A więc był zagrożeniem, które należało wyeliminować. Za wszelką cenę.
Czarny Pan nie mógł się dowiedzieć o przepowiedni.
Na Merlina, w knajpie znajdowało się przecież jakieś trzy tuziny zupełnie przypadkowych ludzi…
Moment. Był tam też Dumbledore, a ten – podobnie jak Severus – miał powody, by utrzymać przepowiednię w tajemnicy. Dyrektor zapanuje nad sytuacją, był przecież zawołanym taktykiem i zapewne już planował na szybko, jak wykorzystać proroctwo.
Ale to się jeszcze zobaczy.
– Co to, u licha, było? – Yaxley skutecznie przypomniał Snape'owi o swojej niewygodnej obecności. – Czy ta kobieta… Ona wieszczyła? Przepowiadała jego upadek?
Severus natychmiast otrzeźwiał. Dumbledorem będzie musiał zająć się później.
Jeśli zaś chodziło o wtykę starego, mistrzowi eliksirów nie było trzeba niczego więcej. Nieznacznie uniósł różdżkę, gotowy wyszeptać odpowiednią inkantację, ale w porę go olśniło.
Yaxley wcale nie stanowił zagrożenia dla tajemnicy.
Nie mógł zwyczajnie pobiec do Czarnego Pana i powiedzieć mu o proroctwie, bo przy okazji pojawiłyby się pytania o to, co młody śmierciożerca robił w knajpie Pod Świńskim Łbem. Zostałby bez wątpienia wylegilimentowany na dzień dobry i w następstwie tego wypłynąłby na światło dzienne jego sekret. A za zdradzieckie szpiegowanie dla Jasnej Strony można było spodziewać się tylko jednej kary. Poza tym, w gospodzie widział chłopaka sam Dumbledore i jeśli Yaxley nie chciał spalić za sobą wszystkich mostów, nie mógł przekazać nowin Czarnemu Panu. To byłoby równoznaczne z jawnym zerwaniem umowy z dyrektorem.
Yaxley miał za dużo do stracenia i nie był zagrożeniem.
Miał za to problem niemal taki sam, jak Severus. A mistrz eliksirów chyba właśnie wpadł na pomysł, jak tego problemu się pozbyć bez konieczności późniejszego pozbywania się zwłok.
– Yaxley, ty idioto! – wysyczał, starając się wyglądać na rozeźlonego, chociaż właściwie chciało mu się śmiać. – Ta kobieta wieszczyła o Czarnym Panu, a przez ciebie...
– Przepowiednia? – głucho jęknął tamten, otwierając szerzej oczy. – My… – zawahał się, niepostrzeżenie sięgając po różdżkę. – Musimy wracać. Czarny Pan musi o tym usłyszeć.
Niezupełnie o to Severusowi chodziło.
Czyżby ten idiota był aż tak bardzo niedomyślny, by nie dostrzec szansy, jaką Snape próbował mu dać? Może więc należało odwołać się do podejścia łopatologicznego.
– Usłyszy, a przynajmniej to, co ja usłyszałem. Lepiej, żebyś miał pomysł, jak się wytłumaczyć z brakującej części – rzucił Severus, delikatnie naciskając, nie na tyle jednak, żeby jego rozmówca się zorientował, że był podpuszczany.
Yaxley nerwowo przestąpił z nogi na nogę, bijąc się z myślami.
– Rozważniej będzie nie dostarczać mu niepewnych informacji – zaryzykował po chwili zastanowienia.
Taki obrót spaw można było uznać za zadowalający, ale Severus nigdy nie poprzestawał na rozwiązaniach połowicznych.
I zaryzykował.
– Chyba żartujesz – wycedził przez zęby, święcie oburzony. – Myślisz, że narażę się na jego gniew, żeby chronić twój tyłek?!
– To nie była prośba – zagroził tamten.
– Nie dosłyszałeś za pierwszym razem? – Snape gniewnie zmarszczył brew, nie odrywając wzroku od przeciwnika. Widział kątem oka, jak dłoń śmierciożercy unosi się, a wargi rozchylają, gotowe wypowiedzieć inkantację.
Severus usłyszał własne przyspieszone tętno.
Oby się nie pomylił. Oby nie okazało się, że Minerwa wcisnęła mu zamiast artefaktu jakiś bezwartościowy badziew. I oby Yaxleyowi nie strzeliło do łba odwoływać się do środków bardziej drastycznych zamiast do tych podręcznikowych.
Kurwa, i ja się wściekam na Syriusza? Jestem jeszcze większym czubkiem, uzmysłowił sobie, w napięciu czekając na ruch tamtego, bez jakiejkolwiek pewności, że yaxleyowe usta nie poślą w jego kierunku Avady. Wstrzymywał oddech, dopóki nie usłyszał cichego:
– Oblivate.
I ułamek sekundy później Severus poczuł nacisk obcej siły, ale ta – chociaż napierała na jego umysł – nie miała do niego dostępu.
Tak jak zakładał, magię zaklęcia pochłonęła obręcz, przypięta na jego prawej kostce.
To było na swój sposób fascynujące. Mentalny atak przywodził na myśl legilimencję, choć nie do końca. Różnica leżała w intensywności doznania i ukierunkowywaniu zaklęcia. Magia Yaxleya nawet nie zbliżyła się do warstwy myśli, uczuć i emocji Severusa, a raczej ślizgała się po powierzchni pozbawionych ich obrazów. A Snape sam je podsuwał, bardziej ciekawy, czy eksperyment się powiedzie, niż zaniepokojony ewentualnym niepowodzeniem.
Zamiast zwiotczającego mięśnie strachu czuł przyjemny szum w uszach, wywołany skokami adrenaliny.
Przede wszystkim jednak upajał się świadomością, że wszystko poszło po jego myśli.
Yaxley skończył po kilku sekundach, zakreślając granice wspomnień, które miały być wymazane. Ale wciąż były na swoim miejscu, niezmiennie żywe i intensywne. Zmierzył ofiarę wzrokiem i jego pewność siebie powiedziała Severusowi, że mistrzowsko odegrał umiarkowane zdezorientowanie, charakterystyczne dla ludzi poddanych zaklęciu wymazującemu pamięć.
Mistrz eliksirów zobaczył tylko plecy Yaxleya, znikające za drzwiami Gospody Pod Świńskim Łbem. Nie planował podążyć w ślad za kolegą. W tej chwili gnojek mu nawet koło tyłka nie latał.
Severus potrzebował planu, ale choćby i udało mu się go stworzyć, pojawiały się kolejne schody. Realizacja planu, jaki by on nie był, wymagała bezpośredniego dostępu do Czarnego Pana, a najbliżej było do tego śmierciożercom z Wewnętrznego Kręgu.
Bezwzględnie musiał się w tym gronie znaleźć.
Za wszelką cenę.
I nawet przychodził mu do głowy na to sposób. Wysoce skomplikowany w realizacji, lecz wykonalny.
Rozdział miał się pojawić po majówce (z racji mojej czasowej, urlopowej absencji). Ale pogoda plenerowym eskapadom nie sprzyja, więc... tadam ;)
Dzięki za uwagi, nie krępujcie się.
Zapowiadałam powrót Potterów... Niestety, w tym rozdziale się nie zmieścili. Obiecuję, że wrócą. Z hukiem ;)
