Ho... Ho... Ho...!

(spóźniony) Święty Mikołaj


Severus był pełen podziwu dla opanowania, jakim wykazywał się jego towarzysz w zaistniałej sytuacji. W tej chwili bowiem mistrz eliksirów nie znajdował słowa, którego mógłby użyć do jej opisania, a które nie uchodziłoby za rynsztokowy wulgaryzm.

Zapewne byłby dzisiejszego wieczoru gdzie indziej, gdyby miał bliższe pojęcie, jak bardzo Lucjusz Malfoy dał ciała. Z dużą dozą prawdopodobieństwa właśnie dlatego Malfoy poskąpił mu mrożących krew w żyłach szczegółów. Sam fakt, iż jeden z najpotężniejszych magów w szeregach śmierciożerców poprosił go o pomoc z zastrzeżeniem, by dla własnego dobra nie zadawał pytań, pozwolił Severusowi wysnuć wniosek, że sprawa jest gruba.

Być może będzie już za chwilę żałował, że się zgodził. Albo - co jeszcze bardziej prawdopodobne - nie zdąży pożałować. A jednak gdyby odmówił, żałowałby na pewno, bo Lucjusz poczytałby to za zdradę. Koniec cichego wsparcia w Wewnętrznym Kręgu, odcięcie od światowej klasy zaopatrzenia u Borgina, eksmisja z Malfoy Manor.

To nawet nie był wybór.

- Nie może mu spaść włos z głowy, przynajmniej dopóki nie dostanę tego, czego potrzebuję - ostrzegł cicho Malfoy, zsuwając z głowy kaptur czarnej peleryny, w której chwilę temu w bramie spowitego mrokiem podwórza i bez sięgania do zaklęcia maskującego wydawał się zupełnie niewidoczny.

- Lucjuszu... - Severus zawahał się, ale musiał wiedzieć cokolwiek. - Jak bardzo będzie źle, jeśli nie dostaniesz tego, po co tu przyszliśmy?

- Wszystko jest pod kontrolą - orzekł twardo Malfoy. Ale po głębokim oddechu dodał ciszej - Wydałem odpowiednie dyspozycje, przez dzień lub dwa nikt nie zauważy naszej nieobecności, gdyby okoliczności tego wymagały. Jeśli jednak sytuacja skomplikuje się bardziej... - Napięty ton Malfoya sugerował, że jego zewnętrzne opanowanie było tylko fasadą. - Sam nie wracaj do Malfoy Manor, nie kontaktuj się z Narcyzą, nie pokazuj się Czarnemu Panu. U Gringotta w skrytce na nazwisko Adele Bloch-Bauer znajdziesz informacje i zdecydujesz, co dalej. - Znów przerwa na oddech. - Ale to wszystko na wypadek, jeśli ktoś zrobi coś głupiego. A żaden z nas nie jest przecież idiotą. - Podsumował, jakby bardziej do siebie i najwyraźniej nie dotyczyło to tylko ich dwóch.

Severus pierwszy raz pożałował, że od rozmowy z Narcyzą nie zdążył się skontaktować z Syriuszem. Myśl ta jak szybko się pojawiła, tak szybko uleciała z jego głowy, gdy echo poniosło w ich stronę odgłosy pewnie stawianych kroków, a na końcu uliczki pojawił się zarys sylwetki postawnego mężczyzny.

Malfoy wkroczył w krąg światła rzucanego przez jedyną latarnię i kiedy ogień odbił się w gładkiej tafli blond włosów, cała jego postać wydała się świetlista. W jasnych oczach był lód.

- Salazarze, cóż za dramatyzm. - Kroki Raleigha Bulstrode'a stłumiły uderzenia jego dłoni. Mężczyzna bił brawo i wyglądał na ubawionego. - Myślałem, że jesteśmy dorośli.

- Myślałem, że jesteś kimś więcej niż kłamcą, mordercą i złodziejem.

Bulstrode wybuchnął śmiechem.

- Ależ dokładnie dla tych moich talentów chciałeś mnie u swojego boku.

Malfoy wydawał się nieporuszony, ale Severus wyczuł z odległości kilkudziesięciu kroków, jak magiczna aura tamtego gęstnieje.

- Nie bądź idiotą. Oddaj to, zniknij i żyj gdzieś po drugiej stronie oceanu tak długo, jak długo o tobie znowu nie usłyszę - wycedził Malfoy. - To propozycja jednorazowa.

Bulstrode spoważniał. Jego spojrzenie było teraz równie zimne.

- Stanowczo odmawiam.

Cóż, to przesądzało sprawę. Severus, jak to było uzgodnione, wyłonił się z zaułka z różdżką w dłoni, zachodząc Bulstrode'a z lewej. Teraz wszyscy trzej stali w odległości kilkunastu kroków od siebie.

- Chyba nie rozumiesz sytuacji. - Malfoy obrócił w dłoniach główkę swojej laski i płynnym ruchem wydobył różdżkę. - Wiedziałem, o której godzinie będziesz dziś przechodził przy tej latarni. Wiem gdzie bywasz, z kim sypiasz, ile przegrałeś wczoraj pod Ognistym Smokiem. Wiem o tobie wszystko - ciągnął rzeczowym tonem.

- Bo się przestraszę - zakpił Bulstrode. - I przywlekłeś tutaj dziś Snape'a, bo nie macie nic ciekawszego do robienia wieczorami? - Rozłożył ręce i zrobił krok. - No to proszę, bierz mnie. Albo... wydaj mnie Czarnemu Panu. - Kolejny krok. - A no tak, nic mi nie zrobisz. I teraz to Ty będziesz aportował, albo Czarny Pan się dowie, co ci zginęło.

Tak jak przewidział Severus, to już było za dużo dla Lucjusza. Jeszcze chwila i malfoyowa różdżka dosięgnęłaby celu, ale Severus w porę chwycił ramię jasnowłosego arystokraty.

I niemal jednocześnie postać Bulstrode'a znalazła się za plecami czarodzieja, którego sylwetka wyrosła jak spod ziemi. Dłoń, która była raczej dłonią młodego mężczyzny niż starca, dzierżyła różdżkę gotową do miotania klątw. Twarz wydawała się podobna do wielu innych twarzy i jednocześnie niepodobna do nikogo. Zaklęcie Incognitusa.

Patowa sytuacja.

Pierwszy poruszył się Bulstrode, powolnym ruchem wsunął różdżkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i z dłońmi na widoku, nie spuszczając z oczu przeciwników wycofał się w kierunku ulicy, bezpieczny za zasłaniającym go swoim ciałem anonimowym ochroniarzem.

Severus puścił ramię Lucjusza, gdy miał już pewność, że tamten ochłonął, o czym upewniło go porozumiewawcze skinienie głowy. Również cofając się bez gwałtownych ruchów po kilku krokach zanurzyli się w ciemności nieoświetlonego trotuaru. Nie pozostawało nic innego, jak deportować się stąd w cholerę.

Severus w napięciu czekał, aż Malfoy jako pierwszy dokona deportacji, by i on sam mógł również się stąd wynosić. I w chwili, gdy przez malfoyową różdżkę przepłynęło zaklęcie i sylwetka długowłosego czarodzieja zaczęła się rozmywać, mistrz eliksirów usłyszał charakterystyczny trzask. Odruchowo spojrzał w stronę, w którą oddalili się Bulstrode i ten drugi, ale ku swemu przerażeniu u wylotu uliczki niespodziewanie zmaterializowało się dwóch uzbrojonych czarodziejów. I zanim Severus zdążył wciągnąć powietrze, anonimowy towarzysz Bulstrode'a leżał już rozbrojony na bruku, zaś ten pierwszy mierzył do stojącego naprzeciwko równie postawnego intruza, zastygłego w niemal identycznej pozycji bojowej. Drugi z nowoprzybyłych, niższy i młodszy trzymał na muszce pokonanego przeciwnika, wdeptując w błoto jego upuszczoną na chodnik różdżkę.

Severus przywarł do muru kamienicy. Odczekał chwilę, nie śmiąc się poruszyć. Nie mógł się cofnąć, bowiem za sobą miał pozbawioną okien ścianę budynku. Po lewej magazyn wysunięty linią zabudowy w stosunku do kamienicy zamykał ulicę, zaś po prawej ciągnął się wysoki na kilka metrów mur, pod którym za dnia pełno było straganów, a obecnie rozdeptane resztki tego, co spadło na bruk, tworzyły z mokrą po deszczu ziemią lepkie grzęzawisko. Jedyna droga ucieczki wiodła przez wąskie gardło, gdzie obecnie znajdowali się uzbrojeni aurorzy. Severus z ulgą zdał sobie sprawę, że skoro żaden z nich pomimo upływu kolejnych minut nie odwrócił się nawet w tę stronę, to jego obecność najprawdopodobniej nie została dostrzeżona.

Zamiast pochylić się nad tą myślą sekundę dłużej, odruchowo przywołał zaklęcie deportacji. I nie stało się nic.

Za to po kilku sekundach usłyszał:

- Gary, gdzieś jest jeszcze jeden!

Severus znieruchomiał. Jego próba deportacji uruchomiła alarm nałożony na barierę postawioną przez aurorów. To zasygnalizował trzask, który usłyszał, gdy Malfoy zniknął mu z oczu.

Na mistrza eliksirów spłynęło ponure objawienie: trafił na kocioł Biura Aurorów.


Jeśli wcześniej Syriusz zaśmiewał się pod nosem z severusowej zajawki na punkcie Raleigha Bulstrode'a, to stan, w którym znalazł się on sam po powrocie z Hogwartu, śmiało można było określić obsesją.

Nagle tak wiele klocków, które dotąd wydawały się nie należeć nawet do tej samej układanki, wskoczyło na swoje miejsce. Tyle spraw wydało się tak klarownych. Tyle oczywistych nici powiązań, współzależności, sposobów nacisku. To aż niedorzeczne, jak jedna osoba może wpłynąć na cały obrazek.

Fascynujące i przerażające.

Co go zaskoczyło, nie mniej wkręcony w temat wydawał się Rogacz. Może to fascynacja początkującego, ale upór z jakim jego przyjaciel przez dwie noce wertował pudła z półlegalnie pozyskanymi zestawieniami urlopów, delegacji i płatnych chorobowych Departamentu Aurorów za poprzednie dziesięć lat wzbudził szczery szacunek Syriusza.

Wreszcie po trzech dobach na kawie i hotdogach wyglądało na to, że jeszcze parę wymagających potwierdzenia szczegółów i będą mieli swój szerszy obrazek. Jeszcze dwa kwity z kadr, które po robocie miał ogarnąć James, konfrontacja z danymi zza Kanału i mają go.

Raleigh Bulstrode okazał się dokładnie tym, co podejrzewał Sev - puszką Pandory. A Syriusz z pomocą Jamesa znalazł ścieżkę, by dojechać dziada.

Dziś świat był piękny.

Syriusz spojrzał na zegarek i z lekkim zawodem stwierdził, że dochodziła siódma. Z Rogaczem byli umówieni dopiero za godzinę. Nie było już ani jednego pudła, którego jeszcze nie wybebeszyli, więc z braku innych pomysłów na spędzenie najbliższych czterech kwadransów z rozleniwieniem podłożył ręce pod głowę.

Rozparł się na kanapie na tyle wygodnie, by stosy posegregowanych pergaminów, wycinków z gazet, maszynopisów i notatek na chusteczkach do nosa nie zjechały na podłogę. Myślał też o czymś więcej, czym nie podzielił się z Rogaczem, bo sprawa dotyczyła rzeczy, o których nie potrafił mówić z nikim, może poza Sevem, jeśli monolog można by na wyrost uznać za rozmowę. Oto zupełnie przypadkiem znalazł dźwignię, która być może pozwoli naprostować tak wiele wątków, które poszły tak bardzo źle. Może jednak Syriusz znalazł sposób, by - przy odrobinie szczęścia - kiedy to wszystko się skończy mogli razem z Sevem po prostu cały ten... odciąć.

Jedyny problem, to przekonać Seva, żeby powierzył swoją tajemnicę, swoje życie w ręce czarodzieja władnego ulokować ich obydwu w Azkabanie, którego Syriusz zamierzał nakłonić do współpracy groźbą, szantażem i jeśli będzie to trzeba to również kłamstwem.

Bułka z masłem.

Z takich rozmyślań wyrwał go nagły błysk ognia w kominku. Jednak zanim zdążył otworzyć usta, na kilka sekund pojawiła się w palenisku twarz Jamesa Pottera i z chaotycznie, nie gramatycznie zbudowanego zdania wielokrotnie złożonego Syriusz wychwycił tylko: "awaria" i "kwity jutro".

Syriusz westchnął cierpiętniczo, ale że ściany nie odpowiedziały, zaprzestał dalszego manifestowania niezadowolenia. Przez kilka sekund rozważał nawet, by ruszyć do sypialni i odespać w mięciutkiej pościeli, jednak natura wygrała.

Po prostu zwinął się w kłębek, naciągnął na plecy kocyk w hipogryfy i zasnął jak dziecko, wtulając twarz w kotarę, która w czasach swojej świetności, gdy czyste szyby przepuszczały o wiele więcej światła, wisiała w oknie za kanapą.


Jeśli ci dwaj byli profesjonalistami - a wszystko mówiło Severusowi, że byli - to za chwilę przybędzie tu trzech, może czterech kolejnych funkcjonariuszy. Sytuacja w terenie rozbieżna ze wstępnymi założeniami operacyjnymi wymuszała bezwzględne wezwanie wsparcia i zamrożenie działań do czasu dotarcia odwodów. Zasada wprowadzona w strukturze Zakonu ponad rok temu po usilnych naleganiach Syriusza, zaskakująco naturalnie, wręcz samorzutnie przyjęła się wśród aurorów niejako obok procedur służbowych.

Severus miał minutę, może dwie zanim całkowicie utraci kontrolę nad wydarzeniami. Jeśli jednak ktoś skorzystał na chwili zamieszania, to tym kimś nie był on.

Kiedy niższy z aurorów obrócił się przodem w stronę kamienicy, w której cieniu kilkadziesiąt kroków od niego krył się Snape, sytuację wykorzystał czarodziej niedawno ograbiony z różdżki, ale najwyraźniej nieco utalentowany na polu magii bezróżdżkowej. Najpierw Alarte Ascendare - nawet jeśli siły zaklęcia nie skumulował magiczny rdzeń - okazało się dostatecznie skuteczne, by ścięło zaskoczonego aurora z nóg. To pozwoliło zamaskowanemu odzyskać broń. Moment później zwinne palce znów ujmowały różdżkę.

Skubaniec był szybki i sprawny technicznie, a jego ruchy mechanicznie płynne, co często charakteryzowało przez kolejne dekady byłych graczy quidditcha. Miotał klątwami książkowo, ale nie było w tym polotu. Zapewne ustępował przeciwnikowi doświadczeniem. Auror był bardziej konsekwentny, wybierał ze swojego arsenału klątwy mniej efektowne, ale bardziej skuteczne, działał metodycznie. A jednak to on popełnił błąd, który zdecydował o wyniku pojedynku. Czarodziej pod Incognitusem zamiast jak wcześniej powtórzyć sekwencję i się zasłonić, odpowiedział atakiem na atak, a jego przeciwnik za późno zrozumiał, że już nie zdąży usunąć się z pola rażenia ofensywnego uroku. Severus automatycznie sam postawił tarczę, kiedy uderzenie czystej mocy pchnęło zaskoczonego aurora z siłą rozpędzonego pociągu na ścianę pobliskiego magazynu. Zwycięzca zrobił wielkie oczy, chyba sam zaskoczony przypadkowością ataku. Szybko jednak powrócił do rzeczywistości. Z rozmysłem ustawił się nieco z tyłu, by mieć w zasięgu wzroku zarówno Severusa, jak i dwóch pozostałych, wciąż celujących w siebie nawzajem, zastygłych przez cały ten czas w bezruchu. Pokręcił ostrzegawczo głową, kiedy mistrz eliksirów nieznacznie przeniósł ciężar ciała tak, by mieć możliwość zaatakowania z prawej.

Znowu pat?

Bulstrode nie był głupi i również miał świadomość, że z każdą sekundą sytuacja może znów ulec przetasowaniu. Zaryzykował. Nieznacznie wychylił się w bok i zamarkował atak, a gdy przeciwnik dopasował do niego swoje ruchy i się odsłonił, Bulstrode uderzył frontalnie. Była w tym finezja i jednocześnie zwierzęca brutalność. Tych kilka sekund powiedziało Severusowi, że ten mag był wojownikiem o klasę lepszym niż dwójka walcząca wcześniej, o wiele sprawniejszym niż on sam.

Szeroka klatka piersiowa aurora zalała się krwią i mężczyzna upadł na kolana. Zwiesił głowę, chyba stracił przytomność. Być może Bulstrode chciał to sprawdzić i zmniejszył dystans. To był błąd. W jego stronę poszybowała kula ognia i tylko swojemu niebywałemu refleksowi i mistrzowskim umiejętnościom zawdzięczał to, że przeżył. Nie próbował się uchylić, ale użył nieznanego Severusowi zaklęcia, które dosłownie wchłonęło ognisty pocisk, by za chwilę uwolnić niszczącą energię ku niebu, w formie snopa iskier. Zaklęcie było tak silne, że na moment zassało cały tlen z powietrza w zaułku, a od miejscowej kumulacji Czarnej Magii zapiekła skóra. A następnie o bruk uderzyło kilka martwych ptaków.

Severus nigdy nie widział czegoś takiego na własne oczy.

- A więc niekoniecznie żywcem? - syknął Bulstrode, powalając pięścią wyczerpanego aurora, którego ten ostatni atak kosztował zapewne wszystkie jego siły. - Jak ja nie mam w życiu szczęścia do ludzi - rzucił głucho w stronę pokonanego i splunął. - Zaraportuj, że poczytuję to za wypowiedzenie wojny. - Pochylił się, by podnieść z ziemi zdobyczną różdżkę. Kiedy wsunął ją za pas, spojrzał raz jeszcze na krwawiącego aurora i najwyraźniej zmienił zdanie. - Albo... To też jest wiadomość. Avada kedavra!

Rzeczy działy się tak szybko, że dopiero kiedy zieleń zupełnie zgasła w czerni nocy i Raleigh Bulstrode skierował swoją różdżkę w sam środek severusowego serca, dotarło do niego, jak złym pomysłem było odwiedzać dziś ten zaułek.

I jakkolwiek stan zszokowania nie opuszczał Severusa od kilku minut, to to, co nastąpiło teraz, było najbardziej nieprawdopodobnym, czego tego wieczoru doświadczył. Otóż trzymający go na muszce czarodziej o nieznanej mu tożsamości, narastającą nerwowością zdradzający zaskoczenie obrotem spraw nie mniejsze niż Severus, ruszył z miejsca pod ścianą budynku i zatrzymał się dokładnie pomiędzy mierzącymi do siebie Snapem i Bulstrodem. Tym razem stanął plecami do Severusa.

Bulstrode przechylił głowę i wybuchnął śmiechem. Pierwszy raz dziś wydawał się prawdziwie zaskoczony.

- Serio?

Samozwańczy severusowy obrońca odezwał się pierwszy raz i choć mówił półgłosem Severus usłyszał wyraźnie:

- Umawialiśmy się.

Odpowiedziało mu zimne spojrzenie i wymuszony śmiech.

I nagle w miejscu, gdzie wcześniej aportowali się aurorzy zawirowało powietrze. Sekundę później w skąpanej blaskiem latarni kałuży moczył gołe stopy domowy skrzat.

- Już pora, sir.

Bulstrode przelotnie zerknął za siebie, zaktualizował dane, po czym powrócił, jakby nigdy nic, do przerwanego pojedynku na złowrogie spojrzenia. Stał nieporuszony, świadomy, kto tu jest panem sytuacji. I znów miał ten sam wyraz twarzy, jak chwilę temu, zanim odpalił Avadę.

- Proszę, sir... - z oddali zaskrzeczał skrzat ponaglająco i niepewnie wyciągnął wychudzoną rękę w stronę czarodzieja.

Bulstrode drgnął, jakby się ocknął i wrócił do tu i teraz. Rozluźnił zaciśniętą w pięść dłoń i przeczesał nią włosy.

- Dzieci... - rzucił nie wiedzieć do kogo i zupełnie utraciwszy zainteresowanie dotychczasowym towarzystwem ruszył w kierunku skrzata. Gdy pokonał już połowę dystansu i usłyszał za sobą kroki, zerknął przez ramię. Patrząc w nierozpoznawalną twarz przecząco poruszył głową.

Chociaż odczytywanie stanów emocjonalnych z czyichś pleców to już prawie wróżbiarstwo, to Severus miał przeświadczenie, że po plecach czarodzieja stojącego przed nim przebiegł dreszcz strachu. Nie ukrył on strachu w głosie, gdy wyszeptał:

- Chyba żartujesz. - Pauza, a kiedy nie doczekał się reakcji, dodał - Jeśli mnie...

Gdy jeszcze tamten mówił, Bulstrode dotknął skrzaciej skóry i - puf! - już go nie było.

- Szlag! - dobiegło uszu Severusa w momencie, gdy Bulstrode się zdematerializował.

Mistrz eliksirów był teraz tak skupiony na przywoływaniu zaklęcia deportacji, że nie zdawał sobie sprawy, iż ten drugi robi dokładnie to samo, jakby byli zsynchronizowani. Zapewne obaj myśleli, że wcześniejsza bariera, która ich tu zatrzymała, padła wraz ze śmiercią podtrzymującego ją aurora i teraz mieli swoją szansę.

Jednak to nie był ich dzień.

Chociaż Severus powtarzał w myślach odpowiednie zaklęcie, nic się nie działo. Bariera trzymała się mocno i byli uziemieni. Ki czort? Nie miał dość czasu, by dojść, o co tu chodzi, bowiem następujące po sobie trzaski oznajmiły przybycie aurorskich posiłków w liczbie czterech sztuk. Severus nigdy nie zetknął się z takimi aspektami matematyki, które stawiałyby na dwóch przeciw czterem i również tym razem życie go nie zaskoczyło. Pierwszy oberwał ten drugi i trafiony oszałamiaczem runął na bruk. Severus również nie wytrwał na udeptanej ziemi dość długo, by zdążył się przyjrzeć przeciwnikom. Odbił dwa uroki, ale trzeci odebrał mu władzę w kończynach i dołączył z twarzą w błocie do towarzysza niedoli.

Auror z brodą, zapewne dowódca, zażądał raportu. Jeden z dwóch funkcjonariuszy, którzy pochylali się nad poturbowanym kolegą leżącym pod ścianą magazynu, zawołał:

- Potrzebuje magomedyka, ale nie ma tragedii.

Brodacz potaknął i wskazał na nieprzytomnego aresztanta, na co drugi z jego podwładnych, dotąd bezproduktywnie stojący obok rannego, posłusznie podjął czynności służbowe. Obcas wojskowego buta obrócił umazaną w szlamie głowę w stronę światła.

Tymczasem sam brodaty auror podszedł bliżej latarni. Stał dobrą minutę w milczeniu, następnie zdjął płaszcz i przykrył nim zwłoki.

- Wilson, ogarnij go doraźnie - polecił i odwrócił się do trzeciego. - A ty, młody, wezwij magomedyka i zgłoś Robardsowi, że mamy tutaj bagno i trzy metry mułu. Delikwent nawiał, dwóch nieplanowych ujętych, straty własne: jeden do kostnicy, jeden do Munga.

- Szefie... - wtrącił auror, twarz którego Severus kojarzył. Były Krukon, trzy roczniki wyżej od niego. Mężczyzna rzucił za siebie oddarty kawałek odzienia aresztanta, którym dopiero co starł mu z twarzy ciemną maź. - Szef spojrzy.

Dowódca podszedł i rzucił okiem na powalonego czarodzieja. Incognitus musiał puścić z chwilą utraty przez niego przytomności.

- Jeden do kostnicy, jeden do Munga i jedno zmartwychwstanie - skwitował odkrywczo. - Oraz...?

Czyjaś noga obróciła wciąż bezwładne severusowe ciało na plecy.

- No bez jaj - padło głosem, który niezmiennie przywoływał u Severusa nieprzyjemne skojarzenia.

- Co tam mamroczesz, młody? Kim jest jegomość, któremu odciąłeś zasilanie?

Brązowe oczy Jamesa Pottera oderwały się od twarzy mistrza eliksirów i auror posłusznie zaraportował:

- To Severus Snape, szefie.


Syriusza obudził odgłos głucho uderzającego o podłogę mebla i już po chwili stał z wyszarpaną spod koca różdżką, gotowy stawić czoła komukolwiek, kto - uprzednio dostawszy się tu bez zaproszenia - właśnie wygrzebywał się spod przewróconego krzesła.

Musiało być jeszcze przed północą, bo neon nad monopolowym po drugiej stronie ulicy wciąż zabarwiał zieloną poświatą ściany salonu. Nikłe światło pozwoliło Syriuszowi jako tako rozeznać się w sytuacji.

- Lunatyk?

Nieproszony gość stęknął, rozcierając czoło. To pozwoliło Syriuszowi wydedukować przyczynę, dla której Remus narobił rabanu, wyskakując z kominka. Zapewne w półmroku potknął się o pudła z aktami i na torze jego lotu znalazło się rzeczone krzesło.

- Wszystko dobrze?

- Że to? - Remus machnął ręką. - Obleci. Ale nie o mnie. - Rozejrzał się dookoła, ogarniając krytycznie wzrokiem sterty papierzysk rozłożone... wszędzie. - Mam nadzieję, że nie będziesz tęsknił, bo zawijasz się stąd w podskokach. Masz całe pięć minut, żeby zgarnąć, co konieczne i wymyślić, dokąd się udajesz.

Syriusz zaśmiał się w głos.

- Lunatyku, uderzyłeś się za mocno?

Ale jego przyjaciel w żadnym wypadku nie wyglądał na rozbawionego.

- Czerwony alert - rzucił Remus zdawkowo, wrzucając na chybił trafił rozrzucone papiery do pudła, które przed chwilą wywrócił.

- Że co?!

- Snape nadział się na naszą akcję i teraz siedzi na dołku w Biurze Aurorów. Mam ci przekazać, że sytuacja jest pod kontrolą, ale prewencyjnie ewakuuj się z Ealing.

Syriusz wypuścił wstrzymywane powietrze. Oczywiście, jeśli Seva docisną na przesłuchaniu, to mieszkanie będzie spalone. Tylko że w tym momencie to najmniejszy z ich problemów.

- Gadałeś z nim? Co znaczy "pod kontrolą"? Jest jakiś plan?

- Nie. Nie wiem dokładnie. Na to wygląda - rzeczowo odrzekł Lunatyk, szczędząc szczegółów. - Zgarnęła go grupa Elphinstone'a Urquarta.

Oddział, do którego należał James Potter.

Syriusz pacnął się otwartą dłonią w środek czoła.


Czy są tu jeszcze jakieś grzeczne dzieci?