Najtrudniejsza rzecz w życiu, to nauczyć się, które mosty przekraczać, a które palić.
Dawid Russell
Słowo paranoik zupełnie mu nie leżało. Wolał przezorny, zapobiegliwy czy dalekowzroczny, bo nie niosły skojarzeń pejoratywnych. Jakiego słowa by nie użyć, odkąd Syriusz - wedle powszechnej wiedzy - widowiskowo kopnął w kalendarz, stanowczo zaprzestał lekceważenia zasad należytej ostrożności.
Stąd, żeby ktokolwiek - w tym sam właściciel - mógł się dostać do domu przy Grimmauld Place 12, musiał się podporządkować pewnym regułom. Nie było innej opcji do czasu zorganizowania kompletnego systemu bezpieczeństwa, na który składać się miały obok czarów ochronnych i antyaportacyjnych również restrykcyjne ograniczenia nałożone na przemieszczanie się z i do domu siecią Fiuu. Potrzebował na to jeszcze kilku dni. I trochę spokoju.
Syriusz sprężystym krokiem wyskoczył z paleniska, pamiętając, by uchylić głowę przed wystającym ogonem wyrzeźbionego w marmurze gargulca, o który niejeden gość zasłużonego wzrostu - nie ostrzeżony zawczasu przez gospodarzy - nabił sobie paskudnego siniaka. Użył kominka zlokalizowanego w bawialni na dole, bowiem aktualnie był on jedynym czynnym, a i tak w bardzo ograniczonym zakresie. Połączony został z trzema innymi: przy Ealing Road 218B, w Dolinie Godryka oraz w mieszkaniu na East Endzie, w którym czasem sypiał Remus w te nieliczne noce, gdy akurat nie wyrabiał nadgodzin albo nie wył do księżyca.
Pozostałe trzy kominki w domu Blacków, znajdujące się kolejno w bibliotece, buduarze jego matki oraz gabinecie zajmowanym przez pana domu, na razie pozostawały zablokowane. Zapewne w dalszej perspektywie użytecznym okaże się uruchomienie drugiego kominka do użytku prywatnego, a ten z bawialni pozostanie do dyspozycji gości, ale to już pieśń przyszłości.
Przywitał go półmrok, więc pstryknięciem palców rozpalił świece w kryształowym żyrandolu. Migoczące światło odbiło się od luster i pustej ściany hallu. O tym, że jeszcze niedawno wisiała tu galeria portretów sławetnych przodków, świadczyły gęsto rozmieszczone od sufitu po podłogę haki oraz prostokątne obrysy ram, zaznaczające się ciemniejszym kolorem na pasiastej tapecie.
Syriusz odetchnął z ulgą i trochę się rozluźnił. Jeden problem z głowy. Ruszył w górę schodów, na piętro, gdzie w skrzydle wschodnim dawniej urzędował jego ojciec, zaś zachodnie mieściło sypialnie synów oraz kilka pokoi gościnnych. Matka zamieszkiwała poziom wyżej.
Zapamiętał dzień, kiedy już w szkole, z niedowierzaniem przysłuchując się kolegom, dokonał życiowego odkrycia. Otóż przyswoił, że w niektórych domach rodzice dzielą na co dzień tę samą sypialnię i garderobę, a nawet łóżko. Nierzadko w tym łóżku nocują również ich latorośle. I najwyraźniej nie jest to nic powszechnie dziwacznego. Ale dom Blacków miał swoje zwyczaje. Podobno lepsze, bo starożytne i czystokrwiste.
Idąc wzdłuż galerii obrazów malarzy flamandzkich, które wniosła w posagu jego stryjeczna babka, Syriusz dotarł do swojego dawnego pokoju i tu spotkało go pierwsze nieprzyjemne zaskoczenie.
- Stworku!
Skrzat pojawił się z trzaskiem, krzywiąc się na widok czarodzieja, który go wezwał.
- Czego pan sobie życzy?
- Gdzie, u licha, są moje rzeczy?! - zapytał podniesionym głosem, wskazując na pusty pokój. Przy czym pusty oznaczał w tym przypadku dosłownie gołe ściany.
- Stworek przeniósł rzeczy pana.
Ugh.
- Ktoś ci kazał?
- Pani.
Syriusz potrzebował dwóch kroków by pokonać schody prowadzące na drugie piętro, gdzie wschodnie skrzydło zajmowały pokoje jego matki.
Klatka schodowa wychodziła bezpośrednio na drzwi ozdobione motywami florystycznymi. Gwałtownie zapukał, a drzwi po chwili się przed nim otwarły, więc pewnie wszedł do środka. Znalazł się w małym saloniku z kominkiem, urządzonym gustownie, acz staroświecko. Nie potrafiłby powiedzieć, czy coś się tu zmieniło, bo w przeszłości bywał tu tak rzadko, że zapewne nie dostrzegłby różnicy. Chwilę stał w progu, ale skoro nikt nie zainteresował się jego przybyciem, zrobił kilka kroków w stronę kominka.
Walburga Black siedziała w głębokim fotelu obitym bordowym welurem, stojącym bokiem do kominka i niemal tyłem do drzwi. Najwyraźniej nie często miewała gości. Była drobnej postury wiedźmą o ciemnych włosach, lekko anemicznej cerze i szarych jak syriuszowe oczach. Pomimo prawie pół wieku na karku nadal była piękna. W końcu wszyscy Blackowie uchodzili za pięknych i szalonych, przy czym proporcje pierwszego do drugiego zazwyczaj odwracały się tu z wiekiem. A Walburga nadal była piękna, choć nie jak kiedyś - oszałamiająco i niebezpiecznie, a raczej piękna w sposób kruchy i ulotny.
Jeśli Stworek sprawiał wrażenie wiele lat starszego, niż Syriusz zapamiętał, to jego matka wyglądała, jakby od miesięcy nie przespała nocy. Cała wściekłość, jaka Syriusza tu przywiodła, momentalnie wyparowała. I teraz nie za bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić.
- Przykro mi z powodu Regulusa - powiedział powoli, spoglądając matce w oczy.
Twarz Walburgi drgnęła, ale nie uciekła wzrokiem, który był dokładnie tak obcy, jak to zapamiętał. Cóż, przynajmniej nie musiał się mierzyć z niczym niespodziewanym.
- Twój ojciec...
- Tak, wiem - wszedł jej w słowo, nie dodając, że również z tego powodu jest mu przykro. Nie był już dzieckiem i nie musiał kłamać, by się przypodobać matce.
- Zabił go najmłodszy z Averych. - Kiedy potwierdził skinieniem, dodała. - Zamierzasz coś z tym zrobić, skoro postanowiłeś powstać z martwych?
Syriusz przeżuł paskudne przekleństwo, ale na zewnątrz pozostał ostoją spokoju.
- Jeśli pytasz, czy urządzę vendettę, to nie.
- Tertius Avery torturował i zamordował pana domu Blacków w jego własnym salonie. Musi za to umrzeć. Niczego innego nie oczekuje się po dziedzicu zamordowanego przywódcy najznamienitszego rodu czystej krwi w Anglii.
- Mam to w dupie.
Walburga gwałtownie wciągnęła powietrze, sprawiając Syriuszowi tą reakcją, nietypowo żywą jak na nią, prawdziwą satysfakcję.
- A więc z wiekiem, poza zarostem, nic się w tobie nie zmieniło - zawyrokowała z idealnie odmierzoną dawką jadu.
Syriusz odruchowo przejechał dłonią po nieogolonej twarzy i uśmiechnął się krzywo. A potem sięgnął za pasek, po swoją różdżkę. Trzymając jedną dłonią rączkę, palcami drugiej pogładził polerowane tarninowe drewno, a smoczy rdzeń odpowiedział na pieszczotę delikatnymi wyładowaniami magii. Otwarte w wyrazie zdziwienia usta matki powiedziały mu, jak bardzo zaskoczył ją widok tej nieznanej różdżki.
- Nawet nie wiesz, jak wiele się we mnie przez tych pięć lat zmieniło - oznajmił twardo. I przeszedł do rzeczy. - Zamierzam mieszkać w tym domu i zrobić z niego twierdzę. Nikt więcej nie wejdzie tu jak do siebie, żeby torturować i zabijać, a potem wyjść nie niepokojonym. Możesz tu zostać na moich zasadach albo odejść. Wedle twojej woli. Jeśli wybierzesz wyprowadzkę, to zgaduję, że do domu Bellatrix albo Narcyzy, więc dla mojego bezpieczeństwa cię zoblivatuję i nałożę zaklęcia uniemożliwiające ci powrót.
- Nie będę prosić o gościnę Malfoyów ani Lestrange'ów.
- W porządku - zgodził się, nie okazując, że go zaskoczyła. Musiał na szybko zmierzyć się z sytuacją, której pierwotnie nie brał pod uwagę. - Kominek w bawialni będzie wyłączony z ogólnej sieci, dostępny tylko dla mnie i ludzi z wystawioną przeze mnie magiczną przepustką. Nie będziesz z niego korzystać, przynajmniej dopóki nie opracuję bezpiecznego systemu, który nie kolidowałby z magią ochronną domu. Pozostałe kominki są zapieczętowane. Odnowiłem też pole antyaportacyjne. Na razie... Cóż, pozostaniesz do odwołania w domu. Jeśli jakimś cudem uda co się jednak wyjść, już tu nie wrócisz.
- Jak sobie życzysz. - Wyraz jej oczu był czymś dla niego nowym, podobnie jak jej uległa zgoda. - Zgaduję, że w ślad za portretami z hallu mają zniknąć też inne, z całego domu?
Potwierdził jej ruchem głowy, zły na siebie, że o tym zawczasu nie pomyślał.
- Coś jeszcze?
- Żadnych gości, ani sów. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, przekaż mi przez Stworka.
- Będę więźniem we własnym domu.
- Możesz w każdej chwili odejść - przypomniał. Było coś jeszcze. - Jeśli w jakikolwiek sposób spróbujesz mi zaszkodzić, narazić na niebezpieczeństwo albo inaczej mnie zdradzić, to zmuszę cię do odejścia. W ogóle będzie dobrze, gdybyśmy...
- Gdybyśmy się za często nie widywali. Rozumiem.
- Na razie to wszystko - zakończył, po czym dodał trochę niezręcznie. - Spokojnej nocy.
- Matko - powiedziała z naciskiem. - Spokojnej nocy, matko.
Na chwilę rozpaliła płomień, który nie zdążył wybuchnąć, bo Syriusz rzeczywiście był kimś innym, niż ona zapamiętała.
- Jak wolisz - rzucił ze znużeniem, zwracając się w kierunku drzwi, by uciąć tą nieprzyjemnie przydługą konwersację. Nie da się dziś więcej zranić.
- Jestem twoją matką - zawołała za nim. - Skoro nie ma już Oriona, będę tu, kiedy będziesz mnie potrzebował.
Stanął w pół kroku i bardzo powoli się odwrócił.
- Matką byłaś dla Regulusa - odbił lodowato. - Walburgo.
Pokręciła głową.
- Dla Regulusa byłam mamą. A on był moim największym życiowym osiągnięciem - zadeklarowała pewnym głosem i dodała - Tak jak ty powinieneś być dla Oriona.
Syriusz bardzo chciał wierzyć, że się przesłyszał.
- Jesteś czystym złem - syknął przez zęby, starając się nie stracić nad sobą kontroli.
Jeśli myślał, że ta wiedźma nie jest w stanie już niczym wtrącić go z równowagi, to zweryfikował swój pogląd w tej kwestii, kiedy przemówiła ciszej, z tkliwością jakiej nie słyszał u niej całe swoje życie.
- Regulus był tylko mój, odkąd otworzył oczy. Mogłam snuć o nim marzenia, wspierać go w odkrywaniu talentów, cieszyć się jego sukcesami. Pomóc mu stać się najlepszą wersją siebie. Takim, jakim chciał być. Bez oczekiwań, ograniczeń, powinności wobec rodziny - mówiła powoli, jakby chwytała się ulotnych wspomnień. - Ty nie mogłeś być mój w taki sposób. Od urodzenia byłeś własnością rodu, dziedzicem, synem Oriona. Jego zadaniem było stworzyć najlepszą wersję ciebie i nie życzył sobie, bym w tym uczestniczyła. Miał wykreować przywódcę, który kiedyś przejąłby odpowiedzialność za tę rodzinę. Polityka, który uczestniczyłby w kreowaniu przyszłości tego kraju i nie dał się przy tym zabić żadnemu Malfoyowi czy Greengrassowi. To było życiowe zadanie twojego ojca i wyszło mu jak większość rzeczy w życiu - dokończyła zimno. I dodała grobowym głosem - Gdybym umiała czytać w gwiazdach, sama zabiłabym twojego ojca pięć lat temu. Możliwe, że teraz ta rodzina miałaby prawdziwego przywódcę, za to ja na pewno wciąż miałabym syna. - Wstała z fotela i skinęła głową. Zwracając się w kierunku drzwi swojej sypialni, powtórzyła - Będę tu, jeśli uznasz, że jestem potrzebna.
Niespiesznie udała się do swoich komnat, zostawiając w saloniku oniemiałego Syriusza, niezdolnego wykrzesać z umysłu składnej myśli.
Powoli, trochę po omacku zszedł piętro niżej i zatrzymał się w drzwiach ogołoconego pokoju, który kiedyś był jego sypialnią. Gdyby był pięć lat młodszy, niewykluczone, że rozpłakałby się z bezsilnej złości.
- Pan życzy sobie kolację u siebie, sir?
Syriusz spojrzał tępo na skrzata.
- Na podłodze?
Stworek zamrugał, nie rozumiejąc.
- U siebie. We włoskim gabinecie.
Gabinecie pana domu, powoli dotarło do syriuszowego mózgu. Podążył bez słowa za skrzatem długim korytarzem kończącym się dwuskrzydłowymi hebanowymi drzwiami z wyrzeźbionymi dwiema bliźniaczymi chimerami, których bał się jako dziecko. Za drzwiami mieścił się wyposażony w kominek gabinet głowy rodziny, utrzymany w odcieniach czerni i beżu, bardziej surowy w formie niż reszta domu, z ciemną tapetą oraz akcentami z mosiądzu i kości słoniowej. Z gabinetu prowadziło dwoje drzwi. Na lewo szło się do pokoju karcianego z loggią, gdzie Orion zwykł przyjmować prywatnych gości, z czego połowa to były zapewne kochanki. Na prawo była główna sypialnia z łazienką, ale Syriusz nigdy w niej nie był.
Wzdłuż ściany z obrazami włoskich mistrzów stały pudła i skrzynie wypełnione zawartością dziecięcego pokoju Syriusza. W pierwszym z brzegu po grzbietach rozpoznał swoje mugolskie komiksy i książki o quidditchu, dalej były też zwinięte w rulon, pożółkłe plakaty znad jego łóżka, proporczyki w barwach Gryffindoru, za małe ciuchy i stara miotła.
- Stworek chciał wszystko wypakować, ale pani zabroniła - wytłumaczył się skrzat. - Pani powiedziała, że będzie, jak pan zdecyduje.
Syriusz skinął głową i wziął do ręki pierwszą z brzegu książkę.
- Przejrzę to i przekażę później, co zostaje. To na razie wszystko, Stworku - powiedział cicho, zapatrzony w składowisko różności wielkości małej wyspy. Wyglądało na to, że czekała go długa noc. - Albo... Przynieś mi dużą capriciosę. Podwójny ser, bez oliwek.
- Panie? - zaskrzeczał skrzat z miną wskazującą na najwyższy stopień zagubienia.
- I jakieś wino. Włoskie.
Uśmiechnął się w duchu. W końcu jakież inne wypadało pić we włoskim gabinecie.
Severus nie nazwałby siebie paranoikiem, ale zdrowy rozsądek nie pozwalał mu przejść, ot tak, do porządku dziennego nad tym, że otrzymał wezwanie w środku nocy przed oblicze Czarnego Pana. Nie wróżyło dobrze, że w ciągu minionej godziny zdecydowanie więcej osób do sali reprezentacyjnej Melton House weszło, niż z niej wyszło. A już na pewno sytuacji nie poprawiało, że poprzedni czarodziej, który został zaanonsowany przed mistrzem eliksirów, właśnie został sprzed oblicza Czarnego Pana przelewitowany do hallu martwy.
Ostatnie półtora roku nauczyło mistrza eliksirów nie panikować z byle powodu. Co nie zmieniało faktu, że przekraczając próg komnaty, której podłoga była lepka od gęstniejącej krwi, miał gęsią skórkę.
Szok przyszedł, kiedy rozejrzał się kątem oka po pobojowisku, które rozpościerało się dookoła. Najpierw dostrzegł leżącego na wznak Evana Rosiera, patrzącego w sufit niewidzącymi oczami. W głębi, na tle renesansowego gobelinu wisiał Sidius Yaxley i rozpaczliwie łapał coraz płytsze hausty powietrza, bo z każdym oddechem oplatające go magiczne więzy mocniej zaciskały się na jego szyi. Na lewo leżało zmasakrowane ciało zwrócone plecami, którego nie zidentyfikował.
Severus przywarł czołem do podłogi w głębokim ukłonie, starając się zapanować nad narastającą paniką. Z boku ktoś syknął z bólu i mistrz eliksirów rozpoznał ten głos. Dwa kroki od niego klęczał Lucjusz Malfoy, którego prawa ręka, nienaturalnie wykręcona, zwisała bezwładnie dotykając podłogi, a ciałem wstrząsały dreszcze. Po cierpieniu wymalowanym na kredowo białej twarzy Severus poznał, że jasnowłosy czarodziej jeszcze się zbiera po ostatniej sesji Cruciatusa, zaś z przerażenia w oczach wyczytał, że zazwyczaj twardy i nieustraszony Malfoy był bliski swojej granicy.
Co tu się do działo?!
Serce Severusa zwolniło, bo przypomniał sobie, kiedy ostatnio Czarny Pan karał sługi tak niepohamowanie i zapamiętale. Wtedy ich pan szalał popychany wściekłością na Regulusa Blacka, której źródła nigdy nie poznali. Przy tamtej okazji padło trupem kilkunastu śmierciożerców, których łączył z Regulusem ledwie pozór jakiejś relacji.
O co szło tym razem?
- Przepraszam - usłyszał nad uchem, wyszeptane chrapliwym głosem Lucjusza.
Poczuł lodowate ukłucie strachu.
- Podejdź! - zażądał Czarny Pan i Severus nie miał wątpliwości, że wezwanie skierowano do niego, więc podpełzł na kolanach, nie ważąc się podnieść głowy.
Brutalna siła niewerbalnego zaklęcia poderwała jego ciało do pozycji pionowej. Nie miał siły, by się przeciwstawić.
- Asekuranci, kłamcy i zakały. - Czarny Pan wyrzucał z siebie słowa z pogardą, podchodząc niespiesznie do swojej ofiary. - Nic, czego nie można się spodziewać po arystokratach przeżartych zepsuciem. - Stanął tak blisko, że Severus poczuł na skórze jego oddech. - Ale po tobie, mój półkrwi mistrzu eliksirów, nie spodziewałem się zdrady.
Wszystko się zatrzymało. Tak bardzo potrzebował móc swobodnie przemówić i obłaskawić go wiarygodnym kłamstwem, ale jego usta były sparaliżowane. Zdołał jedynie wykrztusić:
-Mój...
-Legilimens!
I uderzyła w niego fala, która tratowała wszystko na swojej drodze, za nic mając podsuwane rozpaczliwie fałszywe tropy. Nie zataczała szerokich kręgów. Zmierzała do konkretnego celu, szukała konkretnego wspomnienia. A severusowe bariery mentalne nie stanowiły dla niej żadnego wyzwania. I ostatnim, co jeszcze świadomie odnotował, było rozdzierające uczucie wypalania od środka, które pojawiło się wraz z uświadomieniem, o które wspomnienie Czarnemu Panu chodzi.
A potem zaczął się zapadać w ciemność i rozpadać na kawałki.
Dziękował Merlinowi za te spokojne dwie doby, tak potrzebne jego głowie po minionych kilku dniach istnego szaleństwa. Oczywiście dokoła piętrzyły się sprawy wymagające jego uwagi, jak choćby dokończenie systemu zabezpieczeń domu i organizacja archiwum. A w kolejce, po pudłach z jego dzieciństwa, czekały do rozpakowania graty z poprzedniego mieszkania. Jednak przyzwyczaił się już do myśli, że zawsze jest do zrobienia coś na wczoraj i to mu nieszczególnie przeszkadzało. Był w swoim żywiole, kiedy dużo się działo. Przyjemnie było zasypiać z uczuciem zmęczenia po dobrze wykonanej robocie, planując już posunięcia na jutro. Cóż, nastoletni Syriusz wyśmiałby go bezceremonialnie, ale czyż z postępującym wiekiem nie dorobi się większych dziwactw? Tym razem jednak chodziło o innego rodzaju obciążenie. Od początku tygodnia co rusz trzeba było gasić jakiś pożar, ale to było niczym w kontekście problemów innej natury, jakie spadły na Syriusza z chwilą przekroczenia progu Grimmauld Place 12.
Otóż ku swemu niepocieszeniu Syriusz Black III musiał przyznać, że wcale nie ma tak wywalone na pewne kwestie, jak mu się tydzień temu wydawało. Co więcej, jego umysł przypominał mu o rzeczonych kwestiach z taką intensywnością, że od trzech nocy nie spał. Szlag niech weźmie tego, kto puścił w świat, że czas łagodzi rany i pozwala złapać dystans. Cóż, nie w tym przypadku. Nie w domu, w którym każdy klamot kojarzył się z jakąś traumą, każdy mebel przywodził na myśl wspomnienie zmarłych, a żywi patrzyli na ciebie, jakby woleli cię widzieć martwym.
Niewiele brakowało, by zawinął się z powrotem na Ealing. Jednak przeciw temu rozwiązaniu przemawiała okoliczność, że tutaj na życzenie pojawiało się przed nim każde najbardziej wymyślne danie, a zapasy czystej zastawy i czystej bielizny zdawały się być nieskończone. To samo dotyczyło reszty ubrań i środków higieny. I to były naprawdę mocne argumenty.
Od przedwczoraj zdążył się wstępnie zadomowić w skrzydle przeznaczonym dla pana domu. Ku jego uldze nie znalazł pamiątek ani rzeczy prywatnych Oriona i coś mu mówiło, że Stworek dostał polecenie posprzątania tutaj tygodnie przed przybyciem nowego pana. Uznał, że pomimo dawnych uprzedzeń jest w stanie polubić gabinet, zaś sypialnia z miejsca kupiła go wielkim łóżkiem i widokiem z okna na Tamizę, odcinającą w dole migoczącą wstęgą historyczną część miasta od współczesnej zabudowy.
Sobotni poranek, po ośmiu godzinach przewracania się z boku na bok, zaczął od leniwego śniadania w łóżku sam na sam z weekendowym felietonem Rity Skeeter. Pechowo poziom rubryki spadł ostatnimi czasy tak bardzo, że postanowił poszukać mocniejszych wrażeń i zabawił się w Sherlocka Holmesa. Większość przedpołudnia i porę obiadową spędził kontynuując badanie zawartości biurka, pobieżnie przeglądając księgi finansowe, znalezione na wierzchu dokumenty i nie otwartą korespondencję. Zamierzał stworzyć prowizoryczną sieć powiązań i przepływu środków, co pomogłoby mu odtworzyć układ sił, w jakim funkcjonowała ta rodzina jeszcze niedawno. Może odkryje jakieś brudy na kogoś z zaufanych Voldemorta? Poza tym, nie był aż takim ignorantem, by zakładać, że złoto w rodowym skarbcu bierze się z powietrza. Tymczasem dane księgowe wskazywały na to, że tak właśnie zdawał się myśleć Orion Black. Już po godzinie Syriusz z bólem głowy uznał, że bez pomocy Jamesa, lepiej obeznanego w tego rodzaju papierach, będzie się kopał z koniem ruski rok.
Pogrążonego w bilansie aktywów i pasywów, przywołał do rzeczywistości dźwięk alarmu, sygnalizujący przybycie niespodziewanego gościa. Pół minuty później gospodarz był już na dole.
- Głowa! - ostrzegł jeszcze z hallu, w ostatniej chwili ratując przed stłuczeniem czoło przewyższającego go wzrostem Remusa.
Ku jego zaskoczeniu, w ślad za wilkołakiem z paleniska wyskoczył James.
- A ty nie miałeś zrobić sobie wagarów?
- Wiesz jak jest, człowiek planuje... - wytłumaczył niezgrabnie Rogacz, rozglądając się po domu, w którym był pierwszy raz. - Wychodziłeś od czwartku czy warujesz zabunkrowany?
- Siedzę w kwitach, ale to straszna popelina. Będę zobowiązany, gdybyś...
- Kontaktowałeś się ze Snapem? - James bezceremonialnie wszedł mu w słowo.
Syriusz spojrzał na niego lekko skonsternowany.
- W czwartek - poinformował zgodnie z prawdą. - Sam mówiłeś, że informacje dla Urquarta to nic pilnego.
James i Remus wymienili porozumiewawcze spojrzenia, jak wspólnicy w spisku z mugolskiego filmu. Wyglądało to poniekąd komicznie i Syriusz mimowolnie parsknął ze śmiechu.
- Co jest?
- Do Biura Aurorów przyszła wczoraj paczka. Z ludzką dłonią w środku - wytłumaczył Remus, zerkając na drugiego aurora. - Nie można jej nijak zidentyfikować ani zbadać, jest obłożona zaklęciami czarnomagicznymi.
Grubo.
- Gdyby Sev coś wiedział, przekazałby informację. Zapytam, ale to nie tak, że od razu mi odpowie.
- Dziś rano dyrektor Hogwartu też dostał przesyłkę. Z odciętym językiem. - Remus, nietypowo jak na niego, wydawał się niespokojny i mówił z wyczuwalnym napięciem. - Zaklęcia i cała reszta jak przy tej pierwszej. A parę godzin później przyszła kolejna paczka do Biura, ze stopą i przedramieniem.
- Gadałeś z nim? - wciął się James. - Wiesz o czym.
Syriuszowi zajęło chwilę ogarnięcie, co tamten ma na myśli. Dobrą wskazówką okazał się cień zażenowania na potterowym licu. Aha, dziecko w drodze.
- Bo co?
- Bo może mógł zrobić coś - urwał James i bezradnie rozłożył ręce - nierozważnego.
- Mówiłem przecież, że się nie widzieliśmy. - Przeniósł wzrok z jednego na drugiego. - Chłopaki, co jest grane?
- Mamy teorię. To znaczy Biuro, w oparciu o modus operandi, zawężyło krąg potencjalnych ofiar. - James patrzył w podłogę i sprawiał wrażenie, jakby ewidentnie chciał być gdzieś indziej. - W sensie... Ćwiartowanie i obcięcie języka to powszechna kara za zdradę i szpiegostwo.
Syriuszowi zrobiło się gorąco. I niedobrze.
- Albo to bujda, zabójca jest zwykłym sadystą, a ofiarą może być ktokolwiek. Nieuczciwy wspólnik, złodziej albo spekulant. Nawet jakiś szuler, który wkurzył złych ludzi.
- Na przedramieniu miał Mroczny Znak.
To nie wyglądało dobrze. Kto chwaliłby się aurorom i dyrektorowi Hogwartu, że sprzątnął śmierciożercę?
- Gdyby to było dzieło Voldemorta, nie wysłałby ciała w kawałkach na raty. - Syriusz uchwycił się desperacko jedynego tropu, jaki przyszedł mu do głowy. - On w ogóle nie czyniłby sprawy publiczną. Nie rozgłaszałby na około, że został zdradzony, ale załatwił temat w śmierciożerczym gronie. Tak jak wtedy, kiedy szukał Regulusa.
Tylko że go nie znalazł, przypomniała Syriuszowi ta racjonalniej myśląca część jego mózgu.
To naprawdę wyglądało bardzo, bardzo źle.
- Jest jeszcze druga teoria. Opiera się na pobieżnej ekspertyzie obrażeń przedramienia, bez badania magią - ciągnął Remus i sposób, w jaki marszczył brwi, nie napawał optymizmem. - Rana przy nadgarstku wygląda inaczej niż przy łokciu. Na zasklepioną. Kawałki ciała są przysyłane w odstępach czasu, bo to nie poćwiartowane zwłoki.
Syriusz bez słowa odwrócił się do chłopaków plecami i zwymiotował do porcelanowej antycznej wazy.
Dziękuję za komentarze, jesteście super. Zwierzyn - cieszę się Twoim szczęściem ;)
Do następnego.
