Severus chwilę wpatrywał się w wykaligrafowane litery, jakby pod jego palącym spojrzeniem miały ujawnić jakieś tajemne treści, ale kiedy nic niezwykłego nie nastąpiło, ze złością cisnął listy na stół.

- A to przewrotny skurwysyn! - wysyczał na głos słowa, które odbijały się echem w jego głowie od chwili, gdy po pierwszym szoku na widok na wpół obłąkanego Lucjusza miotającego się nad ciałem ojca, przyszło ponure zrozumienie.

Abraxas Malfoy go zwiódł.

Przez ostatnie dni z premedytacją Severusa rozgrywał, mamiąc obietnicami, dopuszczając do rzekomo wielkich tajemnic, podsuwając nęcące wizje rozwiązań dających ostateczne zwycięstwo. Pozwalając mu myśleć, że uznał dwudziestoletniego mistrza eliksirów za ważny element tej układanki, władny przechylić szalę na niekorzyść Czarnego Pana. Na Salazara, stary sukinsyn sprawił, że pomimo wszechogarniającego przerażenia wobec złożoności i rozmachu operacji, którą przyjdzie im przeprowadzić, Severus już prawie uwierzył, że jest to wykonalne. W końcu nad realizacją dopiero rodzącego się planu miał czuwać potężny mag, który wiedział, co robi.

A wszawy krętacz - ugrawszy najwyraźniej to, co chciał - wybrał z własnej ręki odejść z tego świata w aurze cholernej czarnej magii i swądzie spopielonego dywanu.

Kurwa.

- Ta jebana klątwa… - Musiał się upewnić, chociaż miał już pewne przypuszczenia.

- Stara czarnomagiczna klątwa rodowa - wyjaśnił Syriusz ze zniechęceniem, nawet nie podnosząc zwieszonej głowy. Był w nastroju mocno korespondującym z severusowym, a nawet jeszcze nie usłyszał słowa o tym, co nie pozwoliło Severusowi zasnąć przez ostatnie dni. Kontynuował, gapiąc się w podłogę. - Sześćset lat temu Malfoyowie wywołali rodową waśń z Somersetami, starym rodem z Irlandii, o jakąś błahostkę, ale sytuacja wymknęła się spod kontroli. Po kilku dekadach wojny na wyniszczenie po stronie Malfoyów przy życiu został z mężczyzn tylko stary Baldwin i jego dziedzic, Gavin. Czy tam inny Garic, kij mu w oko. Pan Malfoy Manor był pod ścianą, Somersetowie odrzucili bardzo chojny okup i nie zamierzali odpuścić. Baldwin więc rzucił klątwę, by zabezpieczyć przyszłość rodu. Za cenę swojego życia chciał dać dodatkową ochronę synowi. Ale to nie mogło się udać, nie można zaklęciem uczynić kogoś nie podatnym na Avadę czy truciznę, ot tak. No i Somersetowie nie przestraszyli się ostrzeżenia Baldwina, potraktowali je jako wyzwanie, szybko dorwali i zabili dziedzica, ostatniego Malfoya. Pozamiatane. - Historia się jednak nie urwała, a Syriusz zniżył głos, uderzając w złowieszcze tony. - Tylko że klątwa zadziałała inaczej. W rok wszyscy męscy przedstawiciele rodu z Raglan wyzionęli ducha. W walce, we śnie, w szaleństwie odbierając sobie życie. Dzieci rodziły się martwe albo natychmiast umierały bez przyczyny. Po roku nie żył nikt, kto mógłby przejąć rolę głowy rodu. - Wyprostował się i uśmiechnął krzywo. - Okazało się do tego, że już po jego śmierci synowi Baldwina niespodziewanie urodził się dziedzic, Lucjusz Malfoy I. Zaskakujący zwrot, nie? Szkoda, że niezupełnie. Przez wieki utrwaliło się przekonanie, że Baldwin w oczekiwaniu na rychłe narodziny wnuka z pełną świadomością rzucił taką, a nie inną klątwę. Podstępem wykończył znienawidzonych wrogów. Poświęcił siebie i syna dla świetlanej przyszłości domu Malfoy i wymazał z kart historii nazwisko Somerset. Po tym nikt, żaden inny ród ani jakiś bezmyślny czarodziej w pojedynkę, nie rzucił głupio wyzwania żadnemu Malfoyowi. Ani nie zaufał bezkrytycznie słowu żadnego Malfoya.

Severus słuchał z uwagą, czując, jak ta przez ostatnie godziny odrętwiała część jego mózgu nieśmiało podejmuje pracę. Może to wszystko nie było bez sensu? Wybieg z zaklęciem z jednej strony stanowił silną ochronę, bo przecież nikt, kto został ostrzeżony, nie odważyłby się narazić na przerażające konsekwencje. Ale jednak była też druga strona medalu.

Cholera, czy tak stary umyślił sobie to zakończyć, cudzymi rękami? Ich rękami?!

Przy wszystkim, co już wiedział o Abraxasie, to było coś, czego Severus nie potrafił przyjąć bez nieprzyjemnego skurczu w żołądku. Bo jak bardzo wyrachowany i pozbawiony skrupułów nie byłby stary Malfoy, to przecież nie uczyniłby krwi ze swojej krwi śmiercionośną bronią, która użyta zręcznie mogła odesłać w niebyt kogoś, kogo nie sposób było pokonać w równej walce. Osoba, z którą młody mistrz eliksirów spędził ostatni tydzień, nie poszczułaby na rodzonego syna niczego nieświadomego wroga, by morderstwem uruchomił klątwę i sam ściągnął na siebie zgubę.

Biorąc pod uwagę, ilu swoich podwładnych ostatnimi czasy Czarny Pan uśmiercił przy ledwie pozorach zdrady, skuteczne przeprowadzenie prowokacji nie wydawało się takie znowu niewykonalne.

Merlinie, Severus miał ochotę zwymiotować.

-Sev?

Obrócił głowę i napotkał szare oczy. Patrzyły na niego szeroko otwarte, zaniepokojone.

- Abraxas… wliczył syna w koszta?

- Nie. - Syriusz zaprzeczył natychmiast, gdy dotarło do niego, co Severusowi chodziło po głowie. - To klątwa krwi. Stworzona, by chronić jeden ród przed agresją innego. Jeśli Lucjusza zabije ktoś przypadkowy, nie spadną na niego konsekwencje klątwy. - Przejechał dłonią po linii szczęki, którą pokrywał kilkudniowy zarost. - Tylko ja muszę się w jego towarzystwie odznaczać niebywałym opanowaniem.

Zatem, ku severusowej uldze, Abraxas Malfoy nie był przynajmniej wyzutym z ludzkich uczuć synobójcą. Jeśli nie szło o to, po co ten cyrk?

Zadanie głupiego - wyłowić prawdę ze steku kłamstw wyrafinowanego łgarza. Całe to pieprzenie o zaufaniu, wspólnym celu i nie podejmowaniu decyzji pod wpływem strachu… Ale kiedy przyszło co do czego, stary wolał się zabić, uprzednio uciekając do podstępu, niż zaufać głowie rodu Black? A jednak nie było dowodu, by knuł przeciw Blackom, a przynajmniej ostatnimi czasy. Wszak współpracował z Regulusem i był gotowy mścić się na Greengrassie, gdy pojawiło się podejrzenie, że tamten jakoś pozbył się chłopaka. Co do Syriusza, Malfoy wspomniał, że usiłował utrzymać go przy życiu jako potencjalnie użytecznego i raczej nie konfabulował. Ktoś w końcu wysłał w zimie zamaskowanego skrzata, by wyciągnął ex-Gryfona z zasadzki urządzonej przez Avery'ego. Przekazania życzeń powodzenia i ostrzeżenia przed klątwą też nie można zakwalifikować jako wrogich zachowań.

To nie trzymało się kupy. Chyba że to nie Syriusza Abraxas się bał.

- Co takiego, na czarną dupę bazyliszka, było w tamtym pieprzonym liście?

Nie widział konieczności uszczegółowiać, o który z listów chodzi. Syriusz wiedział. Z zażenowaniem schował głowę między kolana.

- Zabij mnie, nie mam pojęcia. Na trzy dni mnie odcięło i Walburga wzięła sprawy we własne ręce.

- Zapytaj ją.

- Nie.

- Musimy wiedzieć, o co w tym chodzi. Ona jedna na pewno wie.

Syriusz pozostawał niewzruszony.

- Cokolwiek powie, nie uwierzę. I w nic jej już nie wtajemniczę. Taka akcja nie może się powtórzyć.

Co do ostatniego Severus się zgadzał w całej rozciągłości. Jednak własne doświadczenie nauczyło go, że nawet wysłuchiwanie kłamstw pozwala zbliżyć się do prawdy. A w tym przypadku było warto zaryzykować, nawet jeśli wiązało się to z niejakim dyskomfortem emocjonalnym.

- Słuchaj, to nie jest…

- Nie. - Syriusz wszedł mu w słowo. - Nie ma szans, że o cokolwiek ją poproszę. Choćby zależało od tego moje życie - uciął ostro, a jego zacięta twarz mówiła, że nie jest skory do pertraktacji. Wyglądało na to, że miał także dość odpowiadania na pytania, samemu pozostając w niewiedzy. - A teraz od początku. Jakim cudem Malfoy cię zdemaskował? Bo chyba nie gadałeś przez sen. - Spróbował zażartować, chcąc nieco rozbić towarzyszącą im dziś ciężką atmosferę. Ale to nie był taki dzień, który cokolwiek mogło uratować.

Od czego Severus miał zacząć? Fakty. W morzu wróżb, tajemnic z przeszłości, mrocznych rytuałów i niedopowiedzeń potrzebowali się zakotwiczyć w faktach, by trzeźwo ocenić swoje położenie. Co do całej reszty, Severus zdroworozsądkowo zalecił samemu sobie ostrożność. Chciał z grubsza zweryfikować abraxasowe rewelacje, zanim przyjmując je za pewnik zrobi z siebie idiotę.

Choć i tak nie uniknął tego, że Syriusz dobry kwadrans gapił się na niego, jakby brakowało mu piątej klepki, gdy mistrz eliksirów relacjonował przebieg tajnego spotkania Malfoya z Greengrassem. I, oczywiście, w morzu nowych odkryć i uświadomień, Black skupił się na tym jednym, z nieznanych dla reszty świata powodów w jego ocenie dla sprawy najistotniejszym.

- A Aretha?

Salazarze, za jakie grzechy?

- Ale że co, Aretha?

Na głos zabrzmiało to tak idiotycznie, że Severus sam sobie wymierzył mentalnego plaskacza. Kątem oka zarejestrował, jak Syriusz przygryza wargę, oszczędzając resztki godności przyjaciela.

- Wiesz, o co pytam.

To był aspekt sprawy, który najchętniej pominąłby milczeniem, bo nie dało się zgrabnie ograć figurami stylistycznymi tej kompromitującej zawodowej wtopy.

- Też w tym była. Myślę, że od początku, tak patrząc, ślub z Sidiusem nabiera więcej sensu… - urwał, oniemiały, jak wszystko złożyło się w zgrabną całość. ‐ Od niego jakoś wyciągnęła przepowiednię ‐ zawyrokował.

I było więcej, bo w takim razie miała świadomość, że jej mąż donosił Dumbledore'owi, a to pozwalało pozyskiwać dane od obu stron. Poprzez starego Yaxleya miała dostęp do Wewnętrznego Kręgu i samego Czarnego Pana. Jakby było mało, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Aretha zrobiła z Severusa swoje alibi, zanim on o tym w ogóle pomyślał. Jaki mogła mieć lepszy pretekst, by tak często bywać w Malfoy Manor, niż domniemany romans?

- Cholera, jest dobra w te klocki ‐ wyrwało się Syriuszowi, któremu własna dedukcja niewątpliwie podsunęła podobne wnioski. - Gdyby nie ten z dupy koncept, żeby wysługiwać się człowiekiem pokroju Raleigha Bulstrode'a…

Severus pokręcił głową.

‐ To była decyzja Catona - przyznał zgodnie z jego wiedzą.

‐ Czyli pan domu Greengrass miewa taaakie pomysły? No i zaczyna do mnie coraz mocniej przemawiać sugestia Abraxasa - mruknął pan domu Black pod nosem.

- Serio?

- Oj weź. - Głupawy uśmiech miał chyba upewnić Severusa, że przyjaciel nie snuje na poważnie planów catonowego unicestwienia. ‐ W obecnej konfiguracji stawiam dziesięć galeonów, że Cato Greengrass bez odrobiny starań z naszej strony dołączy do Abraxasa Malfoya przed upływem pół roku.

Severus nie skomentował, chociaż w pierwszym odruchu chciał przyjąć zakład i podbić do dwudziestu galeonów, jednocześnie schodząc na cztery miesiące. A jednak jakiś cichy głosik w jego głowie ostrzegł, że nawet jak na nich zakładanie się o takie rzeczy to już patologia.

Syriusz chyba też to pojął, względnie przypomniały o sobie gryfońskie cnoty, bo przestał się uśmiechać i odchrząknął, po czym - znów poważny - spojrzał z ukosa. Nadzwyczaj przenikliwie. To spojrzenie nie bez powodu wywołało dreszcze na severusowym karku, albowiem zazwyczaj zwiastowało jedno z dwojga: porywająco błyskotliwe bądź koszmarnie złe pomysły.

‐ Chyba że dobrze to rozegramy. Z Abraxasem nie wypaliło, ale potrzebujemy sojuszników podobnego formatu. Pomyśl, ile to by ułatwiło.

Cóż, koszmarnie, przerażająco złe pomysły.

- Abraxas pewnie też wyszedł z tego założenia. I się przejechał.

- Zrobimy to lepiej, bogatsi o jego doświadczenie.

- Jego doświadczenie zaleciło ci zabić Catona Greengrassa. Czytałeś ze zrozumieniem?

- Nie mówię, żeby mu ufać, tylko go wykorzystać. Jego wiedzę, zasoby, dojścia do ludzi, którzy nie zechcą gadać ze mną.

- Syriusz, jakie dojścia? Bez Yaxleyów Greengrassowie zostali z niczym. Aretha nie ma nawet akceptowalnego powodu, by często wychodzić z domu bez męskiej eskorty. Zresztą… ‐ Jedna niewesoła myśl od kilku dni chodziła mu po głowie. ‐ Cato jest asekurantem. Po fiasku układu z Abraxasem raczej spróbuje się odnaleźć po stronie prawdopobnych zwycięzców. Co do Arethy… Nie mam pojęcia, ale byłbym bardzo, ekstremalnie ostrożny. Nie popierała próby kradzieży dziennika, ale nie wystąpiła przeciw decyzji ojca. Gdyby żył Abraxas, teraz czułaby się pewniej, może spróbowałaby przejąć kontrolę, ale w tym układzie… Nie wiem, jak wybierze.

Co tu kolorować rzeczywistość - w grze na czystokrwistych zasadach wybór nie należał do Arethy. Pytanie, czy była na tyle zdeterminowana, by grać na innych. Bo w tej grze miejsce przy stole można było zdobyć w zasadzie na dwa sposoby. Wykorzystując uprzywilejowaną z tytułu pochodzenia pozycję, jak Syriusz, albo jak on sam - zasługując na Mroczny Znak i ogrzewając się w promieniach łaski Czarnego Pana.

Aretha z domu Greengrass, jako wdowa po śmierciożerczym zdrajcy zmuszona okolicznościami wrócić pod opiekę ojca autokraty, uzależniona od jego pieniędzy i związana jego wolą, w tej rozrywce przestała znaczyć cokolwiek. A jeśli Severus cokolwiek o niej wiedział, to to, że nie zgodzi się na rolę miłego dla oka lekko rozmytego tła na rodzinnych portretach dla jakiejś dostojnej, męskiej twarzy, wyeksponowanej na pierwszym planie. Ale przecież nie była tak głupia, by nawet rozważać drugą opcję. Prawda?

Od takich rozmyślań oderwał go głos Syriusza.

- Cholera, po gównianym czerwcu i jeszcze bardziej ciulowym końcu lipca, myślałem, że sierpień uratuje to lato. A tu epidemia, samobójca, spiski i zdrady, a jeszcze nie ma dziesiątego. - Chmurnie zapatrzył się w sufit. Chwilę nad czymś dumał, aż podjął niespodziewanie. - Swoją drogą, co takiego jest w dzienniku Toma Riddle'a sprzed lat, że im wszystkim potrzebny? Chcieli upublicznić, że sukinsyn śnił za młodu mokre sny o profesorze mugoloznawstwa, czy ki czort?

Severus wywrócił oczami. Tylko Syriusz mógł wpaść akurat na coś takiego.

Tu ostrym zjazdem zbaczali ze ścieżki wybrukowanej niepodważalnymi faktami.

- Nie chodzi o to, co w nim zapisano. Jest… - Zastanowił się. Fakty. - Nie mam pewności czym, ale Abraxas miał pewne teorie, które wymagają weryfikacji ‐ podjął, dobierając słowa ostrożnie. - Jeśli są prawdziwe, to mamy problem.

- Taki sobie mały problem, niedogodność ledwie? Czy taki problem, że lepiej nie pytać?

Severus zaśmiał się zimno na myśl o horkruksach.

- Nawet nie masz skali.

Jakkolwiek w tym momencie nie postawiłby złamanego knuta, że co drugie słowo Malfoya było prawdą, to życie nauczyło go, by nie robić sobie nadziei. Jeśli coś zapowiadało potencjalny problem, to zazwyczaj ewoluowało w katastrofę.

Dziś także Syriusz, zazwyczaj wkurzająco optymistycznie usposobiony do świata, nie okazał się odpornym na defetyzm.

- Serio? Moja tak zwana matka, która siedzi pod kluczem, drogą listowną doprowadziła do spektakularnej śmierci jednego z najpotężniejszych czarodziejów na Wyspach. Straciłem sojusznika, zawisła nade mną klątwa krwi i diabli wiedzą, w jakie łajno wiwerny jeszcze wdepnąłem nieświadomie.

- Muszę to zweryfikować.

- To zweryfikuj szybko. Może trzeba będzie iść po prośbie do Robardsa, a z nim lepiej nie być tym gorzej poinformowanym.

Severus skinął. Zanim wyskoczy z teoriami Malfoya, które jego samego zostawiły z postępującymi stanami lękowymi, musiał mieć co najmniej przeświadczenie graniczące z pewnością. Jak bardzo desperacko nie trzymałby się nęcącej myśli, że to wszystko nie wykraczało poza jakiś chory żart. Mistyfikację. Jak bardzo nie chciałby wierzyć, że nie ma żadnych nieśmiertelnych kawałków duszy zamkniętych w artefaktach, a rewelacje Abraxasa to było jedno wielkie kłamstwo.

Tylko czy magia pozwoliłaby staremu skłamać pod przysięgą wieczystą? Jak to w ogóle działało - zaprzysiężony musiał trzymać się obiektywnych faktów czy wystarczyło, by wierzył, że to co mówi, nie jest stekiem bzdur?

Cholera.

Severus potrzebował konsultacji. Najlepiej kogoś dorosłego.

I jak nie raz już dotąd bywało, bardzo nie w porę poczuł mrowienie Mrocznego Znaku. Mimowolnie zacisnął zęby.

- Dobra, jutro o tej samej porze?

Napotkał jasne tęczówki i wiedział, że przyjaciel w lot zrozumiał. W jakiś sposób zawsze umiał to rozpoznać.

- O ile nie dostanę specjalnych dyspozycji - mruknął, już od drzwi, wspomniawszy ostatnią audiencję.

- Było bardzo źle? - Syriusz zatrzymał go, gdy już sięgał do klamki. - Poprzednio, w Dolinie Godryka, długo zwlekałeś. Głupio i niepotrzebnie. Uważaj bardziej, nie chcę wyrzucać kolejnej kanapy. - Pokrętnie, acz jednoznacznie zasygnalizował, co go gryzło. Najwyraźniej upewniony severusowym spokojem, dodał - Raz się udało, ale nie przeginaj, jak zrobiło się gorąco, to nawet Caius Yaxley się nie wybronił, a to nie on był wtedy winny. Ten miesiąc nie zaczął się dobrze, więc może nie sprawdzaj, co temu cholernemu psychopacie strzeli do łba, jak go poniesie.

A to akurat wywołało kolejny temat, który sam w sobie będący do ogarnięcia, nabierał zupełnie innej mocy w świetle splotu ostatnich wydarzeń.

- Żebyś wiedział, że miewa pomysły - przyznał Severus, wzruszając ramionami. - Poprzednio było pół godziny śmieszkowania we trzech, z Lucjuszem, przy herbatce, że boki zrywać. A potem Czarny Pan obwieścił, że jednego z nas widzi na zwolnionym miejscu po Caiusie Yaxleyu właśnie. A drugiego ewentualnie będzie mu bardzo brakować. Mamy to ustalić między sobą.

- Co?!

- A no widzisz, najwidoczniej za mocno wczułem się w rolę. Strach pomyśleć gdzie mógłbym zajść, robiąc to na poważnie.

- Jakież Tom Marvolo Riddle ma szczęście, że nie jesteś zainteresowany jego posadą ‐ zauważył nadzwyczaj roztropnie Syriusz, ale nie pozwolił sobie obrócić w żart tej nowej komplikacji. - Co na to Lucjusz?

- Zakładasz, że ma dylemat, czy lepiej mu być tym po prawicy, czy tym martwym? ‐ dopytał Severus, unosząc brew. ‐ Prawda, że przez te dwa tygodnie nie podjął jawnej próby uśmiercenia mojej osoby, ale większość czasu był zagranicą, a jego ojciec po kilkunastu dniach ze mną się zabił, więc… Bywały między nami lepsze momenty.

‐ Zrobimy z tym coś?

- Na pewno nie ty. A ja potrzebuję paru dni, żeby ogarnąć kuwetę i ustalić priorytety. Na razie zamierzam schodzić Lucjuszowi z drogi i nie dawać pretekstu do głupich posunieć. Zacznę od wyprowadzki - Severus przeszedł przez próg, a jednak pod wpływem nagłego otrzeźwienia cofnął się do korytarza. - Właściwie, to coś zrobisz. Ustalisz, co w przeszłości poróżniło Abraxasa Malfoya z twoją matką i co jeszcze może nam z tego tytułu spaść na głowy. Nie chcesz gadać z Walburgą, to rozpytaj na mieście, odstaw seans spirytystyczny czy co tam wymyślisz. Muszę wiedzieć, czego mogę się spodziewać po Lucjuszu, jeśli z jakichś względów uzna mnie za zaangażowanego w sprawę. Zważywszy, że ostatnio parę razy prawie wpędził mnie do grobu niechcący, wolę nie sprawdzać, jak mu pójdzie działanie z premedytacją.


Syriusz dobrych kilka minut wpatrywał się w drzwi, które zamknęły się za Sevem. Chciałby samemu sobie wmówić, że po dwóch tygodniach najgorszych domysłów widok przyjaciela w jednym kawałku go uspokoił.

Nic bardziej mylnego.

Od chwili, gdy odziana w czerń postać wyłoniła się z kominka, syriuszowy niepokój narastał.

Powiedzieć, że jego przyjaciel przybył na spotkanie wytrącony z równowagi, to nic nie powiedzieć. Co więcej, nie chodziło po prostu o złość na Abraxasa, która potrzebowała ujścia. Sev nie starał się ukryć, że wydarzenia ostatnich dni nim głęboko wstrząsnęły. Coś w nim zmieniły i Syriusz - wciąż pozostając w niewiedzy i opierając się na szczątkowych informacjach, a głównie domysłach - nabierał coraz gorszych przeczuć. Cholera jasna, coś niebezpiecznego, dziwnie obcego w spojrzeniu przyjaciela, jego niepohamowanym języku, zaciśniętych w pięści dłoniach sprawiało, że bał się zapytać.

Przy tym wszystkim prawdziwy strach obudziło w Syriuszu to, czego nie odnalazł w czarnych oczach, a było tam zawsze, odkąd znaleźli się w tym obaj dwiema nogami - ta absolutna pewność, że każdy kolejny krok, choćby pokonywany z zaciśniętymi zębami, zbliża ich do celu. Co gorsze, Syriusz nie mógł powiedzieć, że nigdy Seva takim nie widział, bo miał jedno wyraźne skojarzenie. Takim rozbitym, pozbawionym gruntu pod nogami jego przyjaciel był w wigilię, półtora roku temu. I wiadomo, w jakim kierunku wtedy poszły sprawy.

Dziękować niebiosom, to pierwsze wrażenie zaczęło się rozmywać, kiedy do Seva dotarło, że Abraxas zrobił, co zrobił, nie tyle, by po tchórzowsku uciec, ale raczej zrealizować jakiś sobie znany, większy cel. A Syriusz znał przyjaciela na tyle, by wiedzieć, że Sev desperacko potrzebował celu. Musiał wierzyć, że to wszystko nie było po nic. Potrzebował widzieć jakieś więcej, by zachować zdrowe zmysły.

Co do ostatniego Syriusz zaczynał wątpić, czy sam zdoła je zachować, jeśli wydarzenia równie absurdalne, absolutnie nieprzewidywalne i zupełnie poza jego kontrolą będą go bombardować z taką częstotliwością, jak przez ostatnie dni. Musieli wiedzieć więcej, by - jeśli nawet nie będzie w ich mocy wpływać na posunięcia innych - przynajmniej odpowiednio szybko gasić pożary. To było syriuszowe zadanie - panować nad zapleczem, gdy jego partner w spisku wystawiał się na frontalny atak w pierwszej linii. I tu Syriusz nie mógł dać ciała, choćby pocałowawszy wszystkie inne klamki w Anglii przyszło mu na koniec zapukać do drzwi Walburgi. Był zupełnie szczery w deklaracji, że zaryzykuje własnym życiem, ale o nic jej nie poprosi. Z tym, że przy tej okazji nie chodziło tylko o jego syriuszowe życie.

Byłby obłudnikiem twierdząc, że nie uwierała go zdecydowanie zbyt zażyła, jak na potrzeby szpiegowskiej przykrywki, relacja Seva i Lucjusza. Ostatnim, czego potrzebował zakonspirowany szpieg, była pokręcona pseudoprzyjaźń z tym zepsutym do szpiku kości dupkiem. A jednak obrót sytuacji o sto osiemdziesiąt stopni stanowił dużo poważniejsze bezpośrednie zagrożenie. Jak by nie patrzeć, Lucjusz Malfoy nie miał osobistych wrogów, tak jak nie chadzał po sądach, z tych samych powodów. Nie było opcji, aby Sev, przy niebezpieczeństwie, na jakie już się wystawiał, musiał zmierzyć się jeszcze z tym. Bo czy można było mieć wątpliwości, któremu z nich nie drgnęłaby ręka, gdyby przyszło do konfrontacji?

Syriusz zdusił pokusę, by zalać mlekiem kakao i opatulić się kocykiem. Właśnie przyszło nieprzyjemne uświadomienie, że etap życia, na którym kakao było magicznym panaceum na wszelakie problemy, odszedł bezpowrotnie.

Zważywszy, iż miał robotę, a w domu czekał na niego urażony skrzat, po którym spodziewał się najgorszego i pałająca żądzą mordu matka, po której nie wiedział nawet, czego się spodziewać, nie zastanawiał się długo. Wypadł z Grimmauld bez śniadania, a dochodziła pora obiadu, zaś on wiedział, gdzie kuchnia zawsze, prewencyjnie, zabezpiecza dodatkową porcję. I karmią suto.

- Dolina Godryka! - powiedział płomieniom i gdy tylko w palenisku pojawiła się głowa Bełkotka, sygnalizująca odblokowanie kanału komunikacji, Syriusz pewnym krokiem bezceremonialnie władował się do środka, trochę bokiem, by nie rozdeptać skrzata.

Zmrużył oczy, kiedy nagle uderzył go złocisty blask, wlewający się do salonu przez połać okien wychodzących na ogród.

- Pan Syriusz wybaczy, ale mój pan… - zaczęło stworzenie, z dezaprobatą zerkając na nieproszonego gościa.

- Ja nie do twojego pana, tylko do pani. - Szybko doprecyzował, uprzedzając oczywiste pytanie - Do pani Dorei.

Nie czekał na tyle długo, by ułożyć sobie w głowie listę pytań, kiedy starsza pani Potter dołączyła do niego, uśmiechając się serdecznie. Tylko zmarszczka na jej czole zdradzała lekkie zaskoczenie.

- Gdyby to było rok temu - zaczęła, pozwalając się pocałować w policzek na powitanie - nie miałabym wątpliwości, co cię sprowadza w porze obiadowej. Ale zważywszy na ostatnią wizytę i fakt, że nie zapytałeś Bełkotka, co dziś w menu, waham się, czy wołać o herbatę, czy melisę.

Jak mógł obyć się tyle miesięcy bez obecności tej kobiety w swoim życiu?

- Cokolwiek zaserwuje Bełkotek, będzie rozkoszą dla moich trzewi. Jeśli kiedykolwiek marudziłem przy waszym stole, to wiedz, że do pewnych życiowych mądrości musiałem dojrzeć - wyjaśnił ze śmiechem, który udzielił się gospodyni. Zastanowił się, zanim zaproponował - Do obiadu może wino?

Niektóre rozmowy wymagały alkoholu, przynajmniej symbolicznie. Pani domu nie skomentowała, tylko wezwała skrzata i uzyskawszy potwierdzenie, że na stół właśnie wjechała dziczyzna, poprosiła o Bordeaux. Dopiero wtedy dwudziestolatek uzmysłowił sobie, że dotąd nigdy w towarzystwie Dorei nie raczył się alkoholem. Oczywiście jeszcze w szkole eksperymentowali z chłopakami z trunkami różnego pochodzenia celem zaspokojenia ciekawości, ale w gronie rówieśniczym to co innego. W domu Potterów, nawet jeśli mieli niezliczone okazje, nigdy z Rogaczem nie tknęli butelki. Nie ze strachu i właściwie nie potrafiłby wcześniej określić, dlaczego. Teraz zaryzykowałby tezę, że ten towarzyski rytuał miał moc zmiany postrzegania człowieka, przeistoczenia dziecka w dorosłego mężczyznę. Dziś, w odróżnieniu od wtedy, mógł wznieść z Doreą toast bez poczucia niezręczności.

Przeszli do jadalni, gdzie obok dymiącego półmiska zniewalająco pachnącego udźca i pokaźnej reprezentacji pomniejszej zastawy stołowej z zieleniną, sosami i pieczonymi ziemniakami, czekały dwa nakrycia. Syriusz uniósł brew.

- Mam nadzieję, że naprawdę przyszedłeś do mnie. Miło będzie zjeść w towarzystwie. - Dorea dobrze zinterpretowała jego zmieszanie. - Lily podobno nie jest głodna, a James zje, kiedy odeśpi. Jak wolą. Kim jestem, by się wtrącać?

Wyglądało, na to, że coś jeszcze ciśnie jej się na język, ale w końcu tylko się uśmiechnęła, nieco tuszując gorycz wcześniejszych słów, jakby trochę przepraszająco.

Syriusz mimowolnie zerknął na zegar. Dłuższa wskazówka właśnie przegoniła krótszą, mozolnie przesuwającą się z rzymskiej trójki na czwórkę. Cóż, on sam miałby lepsze pomysły na spędzenie urlopu, ale każdemu wedle potrzeb.

- Nudziarze - rzekł, nie dając po sobie poznać, że zachowanie przyjaciela poczytuje za co nie bądź niegościnne. - A ja naprawdę przyszedłem do ciebie. - Upił wina i zawahał się, ale z tą wiedźmą zawsze najlepiej było prosto z mostu. - Co łączyło Walburgę i Abraxasa Malfoya?

Jeśli spodziewał się zobaczyć jej bezbrzeżne zaskoczenie, to źle obstawił.

- Też czytałeś? - Odstawiła swój kieliszek i przywołała gazetę, leżącą na stoliku obok kredensu. Z pierwszej strony Proroka krzyczało zdjęcie kilka lat młodszego Abraxasa Malfoya, dumnie prezentującego na piersi Order Merlina, w towarzystwie opromienionego jego chwałą poprzedniego Ministra Magii. Dorea pokręciła głową. - Kto by pomyślał, że kogoś takiego pokona zwykła smocza ospa.

Syriusz spojrzał na nią z powagą.

- Nie wierzyłbym we wszystko, co piszą.

A teraz brązowe oczy kobiety odbiły zaniepokojenie.

- Na Merlina… Syriuszu, skąd cokolwiek o tym wiesz?

- Mam dobre źródło - wyjaśnił zdawkowo, bo wiedział, że zrozumie. Na myśl, że za chwilę może paść inne pytanie, którego nie chciał usłyszeć, dodał - To nie my. - Odetchnął głębiej. - Malfoy zabił się, rzucając klątwę Raglan. I wygląda na to, że tym razem rzucił ją przeciw Blackom, a ja nie wiem, dlaczego. Byliśmy na dobrej drodze, żeby zawiązać sojusz, a on odwalił coś takiego.

Dorea była autentycznie wstrząśnięta.

- Czy to ma jakiś związek z Jamesem? Zamieszanie z zeszłego miesiąca… To dotyczyło Lucjusza Malfoya, prawda?

A o aferze z niedoszłym zabójstwem nad wyraz porywczego oficera Biura Aurorów nawet Syriusz nie pomyślał. Szlag, jeszcze tamto. Ale przecież nie wszystko musiało się ze sobą łączyć, to już zakrawałoby na myślenie paranoiczne. I nikła szansa, że Abraxas w ogóle o tej wpadkowej sprawie słyszał.

- Nie, to coś innego. Ta klątwa… Sprowokowała go Walburga. - Przypatrywał się badawczo swojej rozmówczyni, nie chcąc nic uronić z jej reakcji. - I liczę, że wiesz w temacie więcej niż ja.

- Ach, bo jestem starą, z natury niereformowalną plotkarą? - Pod udawaną wesołością nadal pozostała poważna. - Czy…?

Spojrzała wymownie.

- Bardziej z tego drugiego powodu - uściślił.

To było coś między nimi nowego - przyznać wprost, że istnieje mroczna przestrzeń, której żadne z nich nie mogło dzielić z Jamesem ani Charlusem, bo tamci nie mieli tego w sobie. Nie rozumieli. Nie to co on i Dorea. Przypadkowe odkrycie w wakacje po pierwszym roku tego wzajemnego zrozumienia, tej samej mimowolnej reakcji na konkretne słowa czy zachowania, pozwoliło mu uwierzyć, że nie jest chorym odmieńcem, nie szanującym spuścizny przodków, jak mu do znudzenia w domu wypominano. Przyswoił wówczas, że to nie z nim było coś bardzo nie tak. To mówiło spojrzenie zieleniejącej na twarzy Dorei Potter, nie odrywającej wzroku od przestraszonych szarych oczu, zmuszonej w gościnie na Grimmauld Place 13 wysłuchiwać z zaciśniętymi na podłokietniku palcami ekstatycznych wywodów Oriona o jego czarnomagicznych edukacyjnych planach wobec pierworodnego na najbliższe tygodnie. Po tamtej kurtuazyjnej wizycie Potterów w rodzinnym domu Blacków, przy każdych kolejnych odwiedzinach w Dolinie Godryka nastoletni Syriusz tym silniej utwierdzał się w przekonaniu, że rodzina to nie więzy krwi. A bywał u Potterów coraz częściej - o ironio! - za sprawą Dorei. Ona była chyba jedynym powodem, dla którego rodzice prawie bez protestów tolerowali - przynajmniej na początku - pogłębiającą się zażyłość starszego syna z jedynakiem Potterów. Pomagało, że w swoich relacjach Syriusz zgrabnie, bardzo niegryfońsko pomijał uwagi matki przyjaciela o wartościach hołubionych w rodzinie Blacków od pokoleń oraz wyważone w słowach, choć dalekie od zasłyszanych przez chłopca w domu opinie na temat kilku jej najbardziej znanych przedstawicieli.

I tak oto mijały kolejne lata. Na ile często się dało, Syriusz wynajdywał coraz bardziej kuriozalne powody, by wolne weekendy i wakacje spędzać nie na Grimmauld Place, ale w Dolinie Godryka, gdzie objadał Potterów i do spółki z ich jedynakiem demolował na miotle wypieszczony ogród wokół domostwa. James był bratem, przy którym dziedzic domu Black był sobą, jednocześnie nie czując się tym dziwnym, nieudanym i niewystarczającym. Charlus wypełnił pustkę po tym wszystkim, czym nie chciał lub nie potrafił być jego rodzony ojciec. Zaś Dorea… rozumiała. Była płomykiem nadziei, że kiedyś będzie dobrze. Wystarczy przeczekać, zmienić barwy klubowe i tyle go widzieli.

Dlaczego jemu miałoby się nie udać, skoro udało się Dorei Potter, z domu Black?

Ironiczne, że akurat w sprawie, z którą dzisiaj przyszedł, znaczenie zasadnicze miało, w jakiej rodzinie przyrodnia siostra jego dziadka się wychowała.

- Wtedy to już było zupełnie poza mną. - Zaczęła bez entuzjazmu, chyba żywiąc nieco nadziei, że chłopak pozwoli się spławić. Determinacja w szarych oczach upewniła ją, że chwilę jeszcze tu posiedzą. Dała za wygraną. - O co dokładnie pytasz?

- Wiem, że Abraxas i Walburga byli blisko. Znalazłem jej stare listy. Wiem też, że to ona chciała ślubu z Orionem, obchodził ją Alphard i zaplanowała sposób na przekazanie władzy po Polluxie, który usatysfakcjonował wszystkich. I coś się stało. Coś sprawiło, że po latach popchnęła Abraxasa do samobójstwa i ściągnęła na ród pieprzoną klątwę, wypaliła imię Alpharda na gobelinie, a do tego… - Głos go zawiódł i dodał ciszej. - Powiedziała mi, że powinna była sama zabić mojego ojca pięć lat temu. Jak ona… Kurwa, jak ona się stała kimś takim?

- Syriuszu…

Otrząsnął się. Przyszedł po odpowiedzi i zamierzał je uzyskać.

- Wiesz coś? Bo muszę rozgryźć, o co w tym chodzi, zanim znowu oberwę rykoszetem. A, na Merlina, zrobię wszystko, byle nie musieć iść do niej.

Dorea długo mu się przyglądała, zanim odezwała się cicho.

- Nie wiem na pewno, ale myślę, że nie ma w tym wielkiej mrocznej tajemnicy. - Przesunęła dłoń i przykryła nią jego rękę. - Walburga była ambitna i inteligentna. Ponadprzeciętnie. Miała swoje plany. Ale pozostali również. Alphard… Wiem, że wiele mu zawdzięczasz, ale nie był najprzyzwoitszym czarodziejem na świecie. Brakowało mu rozwagi, miał porywczy charakter, dla rozrywki prowokował pojedynki, po których jego przeciwnicy trafiali do Munga i nie zawsze wychodzili stamtąd na własnych nogach. Daleko mu było do dżentelmena w stosunku do kobiet. Prawda, że publicznie odcinał się od linii politycznej rodziny, ale nie angażował się po drugiej stronie. W zasadzie w nic się nie angażował, tylko robił wokół siebie zmieszanie, wydawał pieniądze i wywoływał skandale. Cóż, bawił się. Całe życie się bawił. Zapewne nawet jeśli pierwotnie przystał na plan siostry, to po przemyśleniu uznał, że nie chce odejść w cień. Dla niego idealnym rozwiązaniem było, by pozostał tytularnym przywódcą, a faktycznie decydowała Walburga. Ale mogłaby rządzić tylko dopóki…

- Dopóki nie wyszłaby za mąż. A wychodząc za Oriona została w rodzinie, mogła nią kierować i mieć synów, wykreować ich na swój obraz i podobieństwo - dokończył ponuro.

- To nie mogło się udać - podjęła Dorea. - Orion stanął przed niespodziewaną życiową szansą i miał poprzestać na roli tytularnego przywódcy pod pantoflem żony? - Spojrzała z politowaniem, jakby naiwność Walburgi nadal ją porażała. - Wreszcie Malfoy. Był dla Walburgi kimś w rodzaju mentora. On obudził w niej ambicje, uczył ją, dzielił się z nią swoją wizją świata. Zapewne dotarło do niego wreszcie, że stworzył dla siebie zagrożenie. Orion był bezpieczniejszym wyborem, jeśli wybór należałby do Malfoya, a wtedy należał. Uznał Oriona, z nim negocjując kontrakt przedślubny Lucjusza. Walburga była wściekła i nie robiła z tego tajemnicy. I miała rację, Orion, mogąc wybrać spośród pół tuzina małych backówn, wybrał najgorzej, jak tylko mógł.

Żywa reakcja Dorei zdziwiła Syriusza, bo nigdy wcześniej nie zdradzała się z uprzedzeniem do Narcyzy. Ta może i miała swoje wady, choć wówczas, w wieku lat dwóch raczej trudno je było wychwycić, ale Syriusz znał dużo, dużo gorszą alternatywę. Chyba, że…

- Mój ojciec nie zaproponował Narcyzy? - Zaśmiał się z nieprawdopodobnej myśli, która nawiedziła jego głowę. - Bez żartów.

- Przeforsował Bellatrix, niewykluczone, że głównie na przekór Walburdze. Byle zrobić inaczej, niż ona doradzała, zignorował, że Bella już jako małe dziecko przejawiała zachowania…

- Chore, skrzywione, psychopatyczne?

- Niepokojące. Nawet jak na dziecko z domu Black. Takie małżeństwo byłoby katastrofą. Na szczęście później Malfoyowie renegocjowali i wszyscy przyjęli to z ulgą.

Coś mu mówiło, że Bella w gronie uszczęśliwionych się nie znalazła i zapewne wzięła to do siebie, ale czy cokolwiek mogło pogłębić jej wrodzone zamiłowanie do okrucieństwa jeszcze bardziej?

- Więc, twoim zdaniem, nie chodziło o nic więcej? Nic innego się w tamtym czasie nie działo?

- Rzeczywiście, coś ważnego wydarzyło się tamtego lata, choć to zaden sekret. Też na pewno o tym słyszałeś - przyznała powoli. - Pozornie bez związku, ale… Hmm.

Dorea zmrużyła oczy i spojrzała na niego znów jak na chłopca, z którym w duecie byli niepokonani w kenta, a jemu zrobiło się głupio, że coś widać oczywistego najwyraźniej mu umykało. Nie dowiedział się jednak więcej, bo zanim wiedźma go oświeciła, pod krokami cięższymi niż skrzacie zaskrzypiała podłoga w hallu i bocznymi drzwiami do jadalni wkroczył pan domu, przedstawiający sobą widok nieszczególnie wielkopański. Wymięte odzienie, włosy w nieładzie i wory pod oczami wywoływały znajome skojarzenie, tylko zapach się nie zgadzał, co psia część syriuszowej natury przyjęła z dezorientacją. Zamiast kwaśnego aromatu przetrawionej ognistej od Jamesa zalatywało czymś słodkawym, trudnym do zidentyfikowania, ale dziwnie przyjemnym.

‐ Bry! ‐ przywitał się ghul obleczony w ciało Pottera półprzytomnie, wpychając sobie do ust pieczonego ziemniaka zawiniętego bezpośrednio z półmiska.

‐ Synu…

- Myłem ręce ‐ uświadomił rodzicielkę. Po czym z namaszczeniem oblizał palce. - Czyściutkie. - I sięgnął po następnego.

Dorea westchnęła, otarła usta i wstała od stołu.

‐ Lily powinna coś zjeść - orzekła.

- Uhmm.

- Tak. Zmienię ją - dodała z władczością, która tu i teraz była co najmniej zastanawiająca.

James przełknął i pokiwał głową.

- Możesz spróbować.

Starsza pani Potter pożegnała się pospiesznie i dziarsko ruszyła ku schodom, prowadzącym do pokojów młodych.

‐ Nie chcesz brać w tym udziału ‐ z krzywym uśmiechem Jamesem przestrzegł Syriusza, gdy ten wyjrzał za znikającymi plecami Dorei. Objął przyjaciela ramieniem i pokierował w ślad za matką, na górę, dając jej nieco przewagi.

Utrzymanie cierpliwie jezyka za zębami dłużej niż do szczytu schodów było ponad syriuszowe siły.

- Co to za komedia?

Gospodarz wyszczerzył się od ucha do ucha. Pozostawiwszy towarzysza w progu sypialni, sam wszedł do środka i zrobił sobie łokciami miejsce pomiędzy dwiema wiedźmami, pochylającymi się nad łóżkiem z identycznym wyrazem rozmarzenia na twarzach.

‐ Też dostaniesz angaż, bez castingu - rzucił Potter.

Kiedy gość nabierał już przekonania, że Bełkotek dosypuje domownikom czegoś do herbaty, James z niebywałym samozadowoleniem odwrócił się, trzymając w ramionach zawiniątko, a to delikatnie się poruszyło. A Syriusza odurzył na moment zapach, unoszący się w powietrzu, który teraz właściwie umiejscowił ‐ subtelna, słodka woń mleka i letniego ogrodu.

‐ Ty jesteś łasy na zaszczyty, nam bardziej nadziany kandydat się nie trafi, więc… zostaniesz ojcem chrzestnym naszego syna?


Dzięki za tak liczny i obszerny odzew: Seshien, Elsinoe, Martisz, misqa, Piekielna :) To naprawdę budujące, kiedy dostaje się konkretną, konstruktywną informację zwrotną, bo nie ukrywam - nie raz i nie dwa komentarze wpłynęły na fabułę i z perspektywy przyznaję, że taka weryfikacja zrobiła jej dobrze. Więc... nadal się nie krępujcie.

Jestem, żyję, nadal piszę. Jak wcześniej zastrzegałam, może być mniej regularnie, bo... życie. Postaram się publikować w okolicach weekendów, chociaż regularności co tydzień nie należy się spodziewać. Nie będę wrzucać ogłoszeń parafialnych, że coś się przesunie w czasie, bo sama nie znoszę tego uczucia, gdy po dreszczyku emocji, że oto aktualizacja, przychodzi uświadomienie, że akurat nie tym razem, ale kiedyś tam.

Pytanie trochę techniczne - czy lepsze są rzadsze publikacje dłuższych "płynących" rozdziałów, czy jak bywało wcześniej, takich krótszych, z szybszą narracją (w JB rozdziały miewały 1000 do 3000 słów, teraz przeciętnie 4000-5000). Przy dłuższych rozdziałach ostatnio miałam uczucie, że trochę siada dynamika, a ja zjadam swój ogon. Macie własne przemyślenia?

Więc... Do następnego.