11. WIEDZA JEST NAJZNAKOMITSZYM SKARBEM


Riddle zatrzasnął wieko kufra i oparł się dziecinnej chęci kopnięcia w niego. Zacisnął dłonie w pięści i spiorunował dobytek wzrokiem.

Czemu musiał tam wracać?

Jakby nie patrzeć, była przerwa świąteczna, a Dumbledore zawsze zmuszał go do powrotu jedynie w wakacje. Nienawidził tego starego głupca!

Któregoś dnia słono zapłaci, pomyślał, rozgniewany i usiadł na łóżku, wciąż miażdżąc wzrokiem niczemu winny kufer. Spakowanie rzeczy nie zajęło mu dużo czasu, bo nie zabierał ze sobą majątku. Mimowolnie powędrował wzrokiem do stojącego obok posłania biurka. Cholernie chciał przeczytać w końcu księgę, którą w zeszłym tygodniu znalazł w dziale ksiąg zakazanych, ale nie mógł zaryzykować i zabrać jej ze sobą. Jego magia zawrzała, więc odetchnął, aby się uspokoić.

Pieprzony dziadyga! Za wszystko zapłaci.

Odwrócił wzrok od lektury i skupił się na leżącej na blacie czarnej różdżce. Utracił, co prawda, swój oręż, ale zawsze mógł zabrać ten ukradziony. Zacisnął z dezaprobatą usta. W normalnych okolicznościach miałby gdzieś wszelkie zasady, ale sprawa była naprawdę delikatna. Chętnie by się nań pokusił, ale wiedział, że nie jest to najlepsze rozwiązanie. Nie mógł czarować poza Hogwartem, zwłaszcza że wciąż czuł mrowiące na skórze resztki magii Dumbledore'a. Zaklęcie alarmujące zostało rzucone niedbale, zupełnie jakby profesor chciał go przetestować, albo, co bardziej prawdopodobne, wykpić i jednocześnie ostrzec.

Zdeterminowany, rzucił ostatnie tęskne spojrzenie czarnej różdżce, po czym wstał z łóżka, chwycił swój kufer i niechętnie wyszedł z dormitorium. Nawet nie dotknął polerowanego drewna.


Była pewna, że to tutaj. Mieszkanie Flamela otaczały wielowarstwowe osłony. Okoliczne domy sprawiały wrażenie dawno opuszczonych ruin, gdzieniegdzie się rozsypujących. Całkiem interesujący dobór otoczenia, zwłaszcza że cała Wielka Brytania była zaangażowana w wojnę z Niemcami.

Hermiona weszła do kamienicy z numerem osiem, z którego aż buchała magia. Otworzyła frontowe drzwi zwykłą Alohomorą i bez skrępowania weszła do ciemnego korytarza. Zaczęła myszkować po domu w poszukiwaniu źródła owej mocy. Wtem wyczuła je na drugim piętrze. Zanim wyciągnęła różdżkę, upewniła się, że nie jest obserwowana. Następnie czubkiem szturchnęła pierwszą osłonę. Zamknęła oczy i pozwoliła swojej magii działać – ta owinęła się wokół barier i zidentyfikowała zaklęcia. Wśród tych bardziej skomplikowanych było również kilka pomniejszych, a mianowicie urok zniechęcający mugoli, tradycyjne czary przeciwwłamaniowe, które miały na celu odstraszenie intruzów i włamywaczy oraz zaklęcie alarmujące o przełamaniu którejkolwiek z osłon. Cóż, najwidoczniej od samego początku miała utrudnioną pracę, ale niczego innego się nie spodziewała. Nicolas Flamel naprawdę sprytnie zabezpieczył swoje laboratorium. Żeby dostać się do mieszkania, musiała poświęcić co najmniej dziesięć minut czasu na harówkę w pocie czoła, ale ostatecznie otworzyła drzwi.

Gdy weszła do środka, aż przystanęła z wrażenia. Kwatera była naprawdę ogromna, o wiele, wiele większa aniżeli sprawiała wrażenie z zewnątrz. Najprawdopodobniej w magiczne powiększenie mieszkania włożono cholernie dużo pracy. Zdeterminowana, przeszła przez przytulnie urządzone pokoje. Chociaż nie chciała się skupić na niepotrzebnych pierdołach, musiała przyznać, że Flamel zdecydowanie miał dobry gust. Kiedy weszła do imponującej biblioteki, natychmiast zlokalizowała następne zaklęcie ochronne. Prosta, pozbawiona zdobień szafka, na sto procent była skrytką dla manuskryptu napisanego przez Peverellów. Hermiona westchnęła, rozpoznawszy zabezpieczenia. Czekała ją kupa ciężkiej pracy, bo trafiła na wyjątkowo skomplikowany urok – pod pewnymi względami podobny do bariery otaczającej Hogwart, choć na szczęście nie równie potężny. Potrząsnąwszy głową, usiadła na podłodze i ze skrzyżowanymi nogami wzięła się do roboty.

Kiedy neutralizowała warstwę po warstwie, pot spływał jej po czole. Żeby otworzyć szafkę, potrzebowała aż godziny intensywnego skupienia. W końcu jej wysiłek został nagrodzony. Zasuwki puściły, a kredensik stanął otworem, ukazując wszem wobec jakże cenną zawartość. W środku leżała stara księga, oprawiona w grubą i brązową skórzaną okładkę, miejscami pomarszczoną i wysuszoną. Mimo niepozornego wyglądu arcydzieła Hermionie z wrażenia trzęsły się ręce. Z lekkim niedowierzaniem spojrzała na trzymany w dłoniach manuskrypt. Księga pozbawiona była tytułu, zaś strony zapisano bardzo drobnym pismem, w niektórych miejscach wyblakłym, ale w gruncie rzeczy lektura nie stanowiła większego problemu. Wróciła do pierwszej strony, na której zapisano wyłącznie jedno zdanie.

Ja, Ignotus, dedykuję to dzieło moim braciom, Evanderowi i Oleandrowi.

Wstrzymała oddech, gdy potwierdziła wszystkie swoje przypuszczenia. Naprawdę zdobyła manuskrypt!

TRZASK!

Łupnięcie wyrwało Hermionę z euforii i sprowadziło do rzeczywistości. Hałasowi towarzyszyły niewybredne przekleństwa. Szybciutko schowała księgę i wstała z podłogi. Zakradła się do drzwi prowadzących do biblioteki i po drodze przywołała do siebie różdżkę. Ktoś był w mieszkaniu. Nie mogła ryzykować przyłapania na gorącym uczynku, zwłaszcza jeżeli do domu wrócił Nicolas Flamel, który o wszystkim doniósłby Dumbledore'owi, a ten połączyłby kropki i w mig ją zdemaskował.

Schowała się za framugą, wiedząc, że nieznajomy chodzi po sąsiednim pokoju. Nie miała zielonego pojęcia, jak dobrym pojedynkowiczem był Flamel, ale domyślała się, że naprawdę świetnym. Jakby nie patrzeć, spiskował razem z Dumbledore'em.

– Cholera! Znalazłeś coś? – Usłyszała męski głos.

– Nie – odpowiedział inny mężczyzna. – Przeszukam ten pokój. Ty zaś sprawdź następne pomieszczenie.

Co się działo…? To z pewnością nie był Nicolas Flamel. Nie miała więcej czasu na zastanowienie się, bowiem usłyszała zbliżające się kroki. Jeden z nieznajomych zamierzał wejść do biblioteki. Hermiona musiała się stąd wydostać, nawet za wszelką cenę. Przylgnęła do ściany akurat w momencie, gdy odziana w czerń postać przeszła przez drzwi. Nie rozpoznała twarzy, ale wystarczyło jej, że zobaczyła wyciągniętą różdżkę. Kim byli ci ludzie…?

Jeden w bibliotece, drugi w salonie, podsumowała. Znalazła się w pułapce. To kwestia czasu, zanim zauważą, że nie są tu sami. Musiała działać i to natychmiast. Wciąż miała element zaskoczenia. Uniosła oręż i wycelowała.

Drętwota!

Czerwone światło uderzyło mężczyznę prosto w plecy. Upadł, nieprzytomny, ale zahaczył ręką o stolik kawowy, który również się przewrócił.

– Co to było? – zapytał czarodziej z salonu.

– Kto wie.

Jest ich więcej…?, dokonała szybkiej kalkulacji. To nie wróżyło dobrze. Pochyliła się do przodu, aby zajrzeć do drugiego pokoju.

– Co tam kombinujesz, Pierce? – zawołał nieznajomy.

Hermiona w końcu go zobaczyła. Odziany był w czarny płaszcza i szedł w kierunku drzwi do biblioteki. Wtem się zatrzymał, najprawdopodobniej dostrzegając nieruchome ciało kolegi. Dziewczyna spróbowała uspokoić oddech i szaleńczo bijące serce. Musiała się skupić. Mieszkanie zamierzało splądrować przynajmniej dwóch mężczyzn. Ten, który odważył się wyjrzeć zza drzwi, schował się za zieloną kanapą i wyciągnął różdżkę.

– Ktoś kropnął Pierce'a – burknął do swojego sojusznika.

W korytarzu rozległo się szuranie.

– Mamy towarzystwo, chłopcy. Uważajcie na siebie – odpowiedział surowy głos, którego dotąd nie słyszała. Brzmiał na przywódcę grupy.

Boże, ilu ich jest…?

– To ty, Flamel? Jesteś otoczony. Nigdzie nie uciekniesz – dodał. – Wiesz, czego chcemy. Oddaj nam księgę, a nie zrobimy ci krzywdy!

Tę księgę…? Automatycznie sięgnęła dłonią do schowanego manuskryptu. Skądś dowiedzieli się o zapiskach Peverella i postanowili ograbić mieszkanie.

– Wyjdź z ukrycia i oddaj nam księgę, Flamel! Oszczędzimy sobie nawzajem dalszych kłopotów.

Hermiona z trudem przełknęła ślinę i przypomniała sobie rozkład mieszkania. Salon mieścił się w centrum; wróg schował się za sofą. Jedne drzwi prowadziły do biblioteki, w której obecnie się przyczaiła; drzwi po prawej stronie do kuchni, zaś te po lewej do sypialni. Nie wiedziała, czy w innych pomieszczeniach również są przeciwnicy. Ostatnie drzwi, te naprzeciwko biblioteki, prowadziły do przedpokoju, a potem na zewnątrz, do korytarza kamienicy. Domniemany przywódca razem z kilkoma pomocnikami stał właśnie w sieni, przez który teoretycznie powinna przejść. Jej rozważania zostały ucięte, ponieważ zobaczyła obok siebie zielony błysk, który ostatecznie uderzył w biblioteczkę. Ułożone nań książki i zawieszone półki momentalnie sczerniały i zaczęły się dymić.

Klątwa zabijająca…?

– Dalej, dalej! – ponaglił pomagierów przywódca.

Dobrze, że Hermiona stała nieopodal drzwi, gdyż inaczej znalazłaby się w najprawdziwszym ogniu zaklęć. Uderzały w ścianę naprzeciwko, we framugę i w półki z książkami. Biorąc pod uwagę szybkość ostrzału, przeciwników musiało być znacznie więcej, aniżeli czterech – zdecydowanie mieli przewagę liczebną i nie mogła ich zlekceważyć.

Czarodziej ukryty za zieloną kanapą w końcu się poruszył. Skorzystawszy z osłony towarzyszy, postanowił podkraść się bliżej. Ostrzał zaklęć nie ustawał nawet na moment. Jeżeli się nie ruszy i dalej będzie bierna, zostanie całkowicie odcięta. Przykucnęła, szykując się do sprintu. Wycelowała różdżką w stronę salonu, ale grad klątw znacznie utrudnił jej pracę.

Bombarda!

W sąsiednim pokoju huknęło. Wykorzystała więc zamieszanie i rzuciła się do przodu. Wpadła do salonu i przemknęła przez niego wyłącznie dzięki swojemu rozpędowi. Jednocześnie wymierzyła do mężczyzny, który próbował się doń podkraść.

Adstringo! – powiedziała, a czarodziej wytrzeszczył ze zdziwienia oczy.

Z czubka jej różdżki wystrzeliły liny, które natychmiast oplotły nieprzyjaciela i o mało nie udusiły. Upadł na podłogę, całkowicie unieruchomiony i wykluczony z walki. Czający się w korytarzu mężczyźni podwoili swe wysiłki. W stronę Hermiony poszybował grad zaklęć, więc wzniosła tarczę.

Subsisto!

Gruba, żółta osłona pojawiła się w okamgnieniu i pochłonęła wszystkie nadlatujące uroki, zmieniając swój kolor. Dziewczyna stanęła na nogi i popędziła w stronę drzwi kuchennych. Jej tarcza była potężna, ale nie wszechmocna. W końcu uderzyło w nią jasnoniebieskie zaklęcie, a ta roztrzaskała się w drobny mak. W biegu spróbowała uchylić się przed lecącą nań klątwą, ale niestety nie zdążyła. Czar rozciął jej lewe ramię, a chwilę później poczuła znajome kłucie w nadgarstku. Zignorowawszy ból, wpadła do kuchni.

– Szybciej!

Hermiona przeskanowała wzrokiem pokój. Całe szczęście, że w jadalni było okno. Usłyszała za sobą pospieszne kroki, ale nie poświęciła im za dużo uwagi. Wycelowała we framugę i krzyknęła:

Obfirmo!

Drzwi się same zamknęły i zaryglowały, dzięki czemu zyskała kilka dodatkowych, jakże cennych sekund. Podbiegła do okna i otworzyła je na oścież. Była na drugim piętrze, a więc do ziemi miała jakieś trzy lub cztery metry. Skok był możliwy, aczkolwiek z potencjalnym poturbowaniem. Wspięła się na parapet, akurat w momencie, gdy drzwi zostały wyważone. Obejrzała się przez ramię i zobaczyła trzech mężczyzn.

– Stój! – powiedział przywódca, a pozostali unieśli różdżki.

Caligo! – Hermiona w odpowiedzi cisnęła w nich pierwszym lepszym zaklęciem, które przyszło jej wówczas do głowy.

Kuchnię wypełniła gęsta mgła, pochłaniając wszystko na swojej drodze. Wtem jeden z czarodziejów na oślep rzucił klątwę, która przeleciała jej praktycznie tuż obok głowy. Szyba została rozbita, a odłamki pocięły jej twarz. Odrzuciwszy wahanie, wyskoczyła przez okno. W locie usłyszała jeszcze wypowiadane przez przeciwników przekleństwo.

Solismico!

Gdy wylądowała na ulicy, poczuła ostry ból w kostce. Zignorowała go i ponownie poderwała się na nogi. Znalazła się w zaułku, zaś lecąca z góry klątwa uderzyła w bruk kilka stóp dalej. Zdeterminowana, wymierzyła różdżką w okno, z którego wcześniej wyskoczyła.

Reducto! – krzyknęła i z zadowoleniem odnotowała krzyk bólu.

Następny z głowy!

Chcąc się stąd wydostać, zaprzestała walki. Nie oglądając się za siebie, pobiegła wzdłuż zaułka, aczkolwiek dobiegający z tyłu huk podpowiedział jej, że przynajmniej jeden z napastników również zeskoczył z parapetu. Skręciła w boczną uliczkę, zaś lecące nań zaklęcie uderzyło w mur mijanego budynku. Gdy wyskoczyła zza rogu, wpadła na kogoś, kogo się zupełnie nie spodziewała.

– Co ty tu, do jasnej cholery, robisz?

Uniosła głowę i zamrugała, z miejsca rozpoznawszy głos.

– Riddle…? – zapytała z niedowierzaniem.

To oczywiste, że wpadła z deszczu pod przysłowiową rynnę. Przed nią rzeczywiście stał Tom Riddle ze zmarszczonym w dezorientacji czołem i chłodem w oczach. Miał na sobie stary i rozciągnięty szary podkoszulek i znoszone czarne spodnie. Powalony z zaskoczenia na ziemię, właśnie się z niej podnosił.

– Co tutaj robisz, DeCerto? – powtórzył z naciskiem.

Hermiona usłyszała za sobą, że pościg został wznowiony, więc niewiele myśląc, chwyciła Riddle'a za rękę i rzuciła się do ucieczki.

– Nie mamy czasu na pogawędki. Musimy stąd spadać! – wykrzyknęła z nadzieją, że zrozumie.

Chłopak sprawiał wrażenie oszołomionego niespodziewaną akcją i po prostu dał się pociągnąć, nie wyrażając sprzeciwu.

– Co…? – urwał, kiedy klątwa uderzyła w ścianę obok nich, mijając go dosłownie o centymetry. Hermiona pociągnęła go za następny róg. Tam Riddle'owi wróciła świadomość, bowiem zaparł się stopami w miejscu, przez co również musiała się zatrzymać. – Co się dzieje? – zapytał gniewnie.

– Mówiłam ci, że nie mamy czasu na wyjaśnienia – odburknęła, wiedząc, że to jeszcze nie koniec. Wciąż robiła za zwierzynę, więc nie mogli sobie pozwolić na kłótnie. – Wyciągnij różdżkę! – dodała, rozglądając się po otoczeniu.

Uliczka, w której się znaleźli, wyglądała na równie opustoszałą, co pozostałe w okolicy. Domy stały naprawdę blisko siebie, przez co przejście miało co najwyżej dwa metry szerokości. W zasięgu wzroku nie było żadnych potencjalnych kryjówek.

Zdezorientowana, spojrzała z wyczekiwaniem na Riddle'a. Czemu się ociągał? Czyż nie był aspirującym Czarnym Panem? Z pewnością mógłby zatrzymać pościg jednym sprytnym machnięciem różdżki, ale on po prostu stał w miejscu, zupełnie znieruchomiały i z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Nie mam przy sobie różdżki – odpowiedział po chwili wahania.

Hermiona wytrzeszczyła oczy. Oczywiście, jakim cudem o tym zapomniała? Sama widziała, że Dumbledore konfiskuje mu oręż. Wtem zrozumiała jeszcze jedną bardzo ważną sprawę – Riddle był nieuzbrojony!

Kątem oka zauważyła lecące nań jasne światło. Ledwo zdążyła wznieść tarczę. Zaklęcie uderzyło w nią z taką siłą, że aż poleciała do tyłu. Upadła bardzo niefortunnie, bo głową o brukowany chodnik. Przez chwilę leżała na plecach i wpatrywała się w niebo. Przed oczami latały jej mroczki, zaś plecy piekły od nierównej powierzchni. Zebrawszy siły, przewróciła się na bok i zakaszlała. Najchętniej jeszcze chwilę by poleżała.

– Co tu robisz, brudny mugolu? – Usłyszała agresywny głos, więc otworzyła oczy i spróbowała się skoncentrować. Kilka metrów dalej zobaczyła jednego z czarodziejów w czarnej szacie, grożącego Riddle'owi różdżką i dopiero wtedy zrozumiała, że wplątała w swoje problemy zupełnie bezbronnego człowieka. Chciała podnieść się na nogi, ale kiedy usiadła, o mało nie zwymiotowała. W głowie wciąż słyszała poupadkowy szum. – Podła szumowina! – dodał mężczyzna i rzucił zaklęcie.

Hermiona z przerażeniem patrzyła, jak żółty promień zderza się z klatką piersiową Riddle'a, który zostaje odrzucony do tyłu. Chłopak upadł na ziemię, ale szybko usiadł i spiorunował napastnika nienawistnym wzrokiem. Trzymał się na pierś, więc najprawdopodobniej nie oberwał urokiem łaskoczącym.

Musiała coś zrobić. Spróbowała ponownie wstać i tym razem skorzystała ze ściany, która posłużyła jej za podporę. Nim minęła chwila, stanęła chwiejnie na nogach. Właśnie wtedy usłyszała pospieszne kroki, dzięki czemu zrozumiała, że pozostali przeciwnicy zaraz do nich dołączą. Muszą się stąd wydostać, zanim nadbiegną posiłki i oboje znajdą się w nieciekawej sytuacji. Zesztywniała ze strachu, gdy mężczyzna ponownie wymierzył w Riddle'a.

Avada…

Zareagowała błyskawicznie. Ta klątwa kosztowała życie zbyt wielu ludzi. Śmierciożercy zdecydowanie za często jej używali i to w bezlitosny sposób. Nie zamierzała patrzeć na kolejną bezsensowną śmierć. Rozzłoszczona, użyła nienawiści jako siły napędowej. Uniosła rękę i wymierzyła.

Saevio!

Jej magia trzaskała w powietrzu, zaś zaklęcie natychmiast poszybowało w kierunku uzbrojonego napastnika. Mężczyzna w przelocie nań spojrzał i otworzył w niemym krzyku usta. Wzniósł tarczę, ale klątwa przez nią przeleciała i uderzyła go w klatkę piersiową. Gdy niebieskie zaklęcie zerknęło się ze skórą, błysnęło srebrnym światłem. Czarodziej krzyknął z bólu, kiedy błyskawica go poparzyła i zaczęła rozrywać ciało. Chwilę później uciekły mu oczy i upadł bez tchu na ziemię.

Riddle wbił niedowierzające spojrzenie w nieznajomego, a potem przeniósł je na Hermionę. Dziewczyna została wyrwana z osłupienia, gdy zza rogu wyskoczyło trzech mężczyzn, w pełni przygotowanych do ataku. Musiała się pospieszyć, bo inaczej zostaną zamordowani. W ekspresowym tempie podbiegła do Riddle'a, upadła na kolana i go objęła. Zamknęła oczy i skoncentrowała się na celu. Z ulgą powitała rozmazany kontur przeciwników.

Zmaterializowali się kilka mil dalej, w strefie aportacji na ulicy Pokątnej. Wciąż obejmowała leżącego na ziemi chłopaka, zaś wokół nich przechodzili ludzie. Podniosła wzrok i niemal natychmiast skrzyżowała spojrzenie ze starszą czarownicą, która bacznie im się przyglądała. Miała na sobie starodawne, aksamitne szaty i sprawiała wrażenie zdegustowanej zaprezentowanym widokiem. Najpierw omiotła ją wzrokiem, a potem znieruchomiałego Riddle'a. Ostatecznie westchnęła przeciągle i pokręciła głową, po czym odwróciła się w swoją stronę i odeszła.

DeCerto zauważyła, że znaleźli się w centrum zainteresowania. Niektórzy, głównie starsi, rzucali im dezaprobujące spojrzenia, zaś inni, przede wszystkim młodsi, nieśmiałe uśmiechy. Gwałtownie się zarumieniła, zrozumiawszy, co sobie pomyśleli i zabrała ręce. Zorientowawszy się w sytuacji, stanęła na nogach.

– Małe problemy z aportacją – wymamrotała w ramach wyjaśnienia, chociaż była przekonana, że nikt jej nie uwierzył.

Riddle również się podniósł i wyglądał na bliskiego popełnienia morderstwa. Niewiele myśląc, złapała go za rękę i pociągnęła. Mimo że nie zrobiła niczego złego, czuła się zawstydzona.

– Dokąd mnie tym razem ciągniesz?

Usłyszawszy ledwo tłumioną irytację, obejrzała się przez ramię. Ślizgon nadal sprawiał wrażenie bliskiego wybuchu, więc to normalne, że kusiło ją, żeby go puścić i zaszyć się w Dziurawym Kotle. Zdecydowanie potrzebowała odpoczynku. Kostka bolała ją przy każdym kroku i całkiem możliwe, że została skręcona przy skoku z wysokości. Czasem kręciło jej się w głowie i była pewna, że miała poharatane całe plecy. Niemniej jednak nie mogła zostawić Riddle'a samemu sobie. W trakcie walki również oberwał bolesną klątwą – może nawet był ranny, ale skrzętnie to ukrywał. Chociaż nie chciała być mu winna, musiała wziąć odpowiedzialność. Poza tym bez jego wiedzy i zgody zdecydowała się na aportację łączną, która równie dobrze mogła się źle skończyć.

– Usiądźmy gdzieś na moment, dobrze? – zapytała.

Niedaleko był pub. Wydawał się mocno zacieniony i mieścił się w pobliżu Śmiertelnego Nokturnu, ale to nieistotne. Gdy nie usłyszała sprzeciwu, weszła do baru. Przy oddalonych od wejścia stoikach siedziało kilku sprawiających wrażenie podejrzanych czarodziejów, popijając drinki i po cichu rozmawiając. Nie chcąc być na widoku, poprowadziła chłopaka do wolnego miejsca na drugim końcu tawerny. Kiedy usiadła, odetchnęła z ulgą. W końcu odciążyła trochę obolałą kostkę. Riddle zajął krzesło naprzeciwko i zmrużył oczy.

Oho, przesłuchanie czas zacząć, pomyślała.

– W porządku. Skoro już siedzimy, może raczysz mi wytłumaczyć, co to, kurwa mać, było? – syknął.

– To znaczy? – zapytała z miną niewiniątka. Jakimś cudem była w nastroju na dokuczanie i podjudzanie, więc dała się ponieść fali. Jakby nie patrzeć, bez różdżki naprawdę niewiele zdziała.

– Czemu byłaś ścigana? – doprecyzował chłodnym tonem.

– Ciężko stwierdzić, ale najprawdopodobniej chcieli mnie obrabować – odpowiedziała z opanowaniem, a następnie wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i spróbowała otrzeć twarz z brudu i krwi.

W oczach Riddle'a błysnęła czerwień.

– Skończ kłamać! – syknął, rozdrażniony.

– Skąd wiesz, że zmyślam? Uważasz się za dobrego legilimentę? – odparsknęła, przypominając mu o tym, co wydarzyło się ostatnim razem, gdy próbował swych sił.

Ślizgon zacisnął z gniewu zęby i wyglądało na to, że kurczowo trzymał się ostatków samokontroli. Naprawdę się cieszyła, że został czasowo pozbawiony różdżki.

– Najpierw wciągnęłaś mnie w walkę, podczas której omal nie zginąłem, a potem masz czelność mnie obrażać? – wywarczał spokojnym, choć ostrym głosem.

Chcąc nie chcąc, musiała mu przyznać rację. Gdyby była na jego miejscu, również żądałaby odpowiedzi i byłaby wściekła. Riddle został poszkodowany, uświadomiła sobie i, nagle winna, wbiła wzrok w swoje złączone na kolanach dłonie.

– Przepraszam. Nie miałam najmniejszego zamiaru narażać cię na niebezpieczeństwo – powiedziała zgodnie z prawdą, a kiedy podniosła głowę, zobaczyła, że był zaskoczony. Najwyraźniej nie spodziewał się szczerości i skruchy.

Mniej więcej wtedy wypatrzyła też podchodzącego do ich stolika mężczyznę, najprawdopodobniej kelnera.

– Co podać? – zapytał, gdy się zbliżył.

– Ognistej – odparła natychmiast, potrzebując czegoś mocnego. – Dwa razy, proszę – dodała, patrząc porozumiewawczo na Riddle'a, który ograniczył się do skinięcia głową. – To wszystko.

– Czy powiesz mi, czemu byłaś ścigana? – kontynuował chłopak, gdy czarodziej odszedł.

– Można powiedzieć, że to drobne nieporozumienie.

– No pewnie, drobne nieporozumienie! – Nie żałował sobie sarkazmu. – Czyli to dlatego próbowano cię zamordować.

– Czemu to takie istotne? – burknęła ze zmarszczonymi brwiami. – Spektakularnie zawiedli. Rozgrzebywanie przeszłości jest bezcelowe. – Naprawdę chciała zakończyć ten temat. Zdecydowanie nie potrzebowała, aby Riddle dowiedział się o londyńskiej rezydencji Nicolasa Flamela i manuskrypcie Peverella.

– Mam nadzieję, że żartujesz. Na miłość boską, DeCerto! Może dla ciebie to normalne, że ludzie pragną twojej śmierci, ale dla mnie to nie jest szara codzienność – odparł z irytacją.

– Cóż, gdybyś dysponował różdżką, zaoszczędziłabym sobie wiele problemów – powiedziała defensywnie.

Ku swojemu zaskoczeniu, nie wymierzono jej policzka. Chłopak osunął się trochę na krześle z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Gdyby siedziałaby przy stoliku z kimś innym, zgadywałaby, że to osamotnienie i smutek, ale miała przecież do czynienia z Tomem Riddle'em. Chwilę później, akurat gdy mrugnęła, wrócił do zwyczajowej beznamiętności.

– To naprawdę interesujące. Wydawałoby się, że masz wszystko pod kontrolą – stwierdził szyderczym tonem, ponownie próbując wywrzeć nań nacisk twardym spojrzeniem. – Mało brakowało, abyś zabiła tamtego człowieka. – Uśmiechnął się z aprobatą.

– Skończ z tą protekcjonalnością – syknęła. – Przynajmniej nie użyłam niewybaczalnego!

Urwali na moment, gdyż podszedł doń kelner z zamówieniem. Hermiona ze wściekłością chwyciła swój kufel i na raz wypiła całą whisky.

– Spokojnie. – Uśmiechnął się z rozbawieniem Riddle, biorąc skromnego łyczka.

– Jaki miałeś interes w szwendaniu się po ruinach? – zapytała.

– Nie zauważyłem, żebyśmy zamienili się rolami. Nie ja rzuciłem klątwę. Wiesz, że to było zaklęcie z dziedziny czarnej magii, prawda? Może powinienem wypełnić swój obywatelski obowiązek i zgłosić przestępstwo w Biurze Aurorów.

– Pff, jesteś cholernym hipokrytą. – Hermiona potrząsnęła głową. – Chyba mi pamięć szwankuje. Przypomnij, proszę, jakim zaklęciem ostatnio we mnie cisnąłeś? Och, no tak, Cruciatusem. Myślę, że aurorzy zainteresują się również tym tematem.

– Jesteś całkiem zabawna, DeCerto.

Uniosła brew i spojrzała na siedzącego naprzeciwko chłopca. Ta rozmowa zdecydowanie sprawiała mu zbyt dużo przyjemności, zwłaszcza że powoli sączył swoją ognistą. Chciała jak najszybciej zakończyć tę farsę, bo działał jej na nerwy. Wciąż sprawiał wrażenie obolałego, więc postanowiła odstawić go do domu dziecka.

– W porządku. Jeżeli skończyłeś mnie obrażać, to chodźmy – powiedziała i położyła na stole należną zapłatę. Gdy wstała i zmieniła środek ciężkości, ponownie poczuła ostry ból w kostce.

Riddle uniósł brwi, ale nie ruszył się z miejsca.

– Dokąd?

– To zamieszanie rzeczywiście było moją winą, więc wezmę za nie odpowiedzialność i odprowadzę cię do sierocińca.

Chłopak zmrużył oczy.

– Skąd wiesz, gdzie obecnie mieszkam?

– Och, wybacz. Zapomniałam, że to następny z twoich sekretów – powiedziała z kpiną, chociaż była zdenerwowana, że ognista trochę rozwiązała jej język.

– Mogę wrócić o własnych siłach – odparł i wstał z krzesła.

– Umykają ci dziś podstawowe rzeczy, Riddle. Ci ludzie widzieli twoją twarz. Co zrobisz, jeżeli przyczaili się w pobliżu? Jak zamierzasz z nimi walczyć, skoro posiałeś gdzieś różdżkę? – zauważyła z odrobiną prawdziwej troski. – Chętnie ci potowarzyszę.

– Czemu dbasz o moje bezpieczeństwo? – zapytał chłodnym tonem, kiedy wychodzili z tawerny.

– Cóż, z pewnością nie dlatego, że jesteś sympatycznym facetem – burknęła.

Razem podeszli do strefy aportacji. Chociaż wcześniej miał obawy, Riddle zdawał się przyjąć ofertę Hermiony.

– Gdzie się aportujemy? – zapytała, lekko kulejąc.

– Czy orientujesz się, gdzie jest główna droga, niedaleko tej uliczki, z której zniknęliśmy?

– Yhym. Znam też całkiem ustronne miejsce, gdzie moglibyśmy wylądować – podsumowała. – No dalej, daj mi rękę – dodała i wyciągnęła doń dłoń, którą po chwili chwycił.

DeCerto skoncentrowała się na celu. Wiedziała, gdzie najlepiej się aportować. Gdyby chciała, mogłaby nawet zmaterializować się tuż przed bramą sierocińca, ale wzbudziłaby tym podejrzenia. Wystarczająco zdradziła się dziś z wiedzą. W okamgnieniu opuścili Pokątną i poddali się nieprzyjemnemu uczuciu ściskania, a potem pojawili się w brudnej alejce. Riddle natychmiast puścił jej dłoń, po czym bez słowa poszedł w swoim kierunku. Hermiona przewróciła oczami. Czego się w ogóle spodziewała? Podziękowań za uratowanie skóry od Lorda Voldemorta? To śmieszne! Potrząsnęła głową, a następnie, troszkę kulejąc, ruszyła za nim. Szybko dotarli do głównej drogi. Minęli kilku przechodniów, a nawet widzieli jadące samochody. Ślizgon niestrudzenie parł naprzód, zaś Hermiona deptała mu po piętach. W końcu nie wytrzymał i przystanął.

– Czemu za mną leziesz? – zapytał, na nowo rozdrażniony.

– Obiecałam, że odprowadzę cię do sierocińca.

– Gratulacje, wykonałaś dobry uczynek. Aportowałaś się ze mną na miejsce. Możesz się już łaskawie odczepić – warknął.

– Upewniam się, że dotrzesz do celu – odpowiedziała, również się denerwując. Dlaczego zawsze musiał być taki nieprzyjemny?

Riddle zacisnął usta, po czym odwrócił się i wznowił marsz. Szczerze mówiąc, zupełnie nie wiedziała, czemu wciąż mu towarzyszy. Była przekonana, że mężczyźni, których spotkała w mieszkaniu Nicolasa Flamela, dawno się stąd wynieśli. Jeżeli gdzieś się przyczaili, prawdopodobieństwo, że skoczą do ataku na otwartej przestrzeni i wśród tylu świadków, było naprawdę niewielkie.

Czemu wciąż śledziła Riddle'a? Może w jakiś niewyjaśniony sposób chciała zobaczyć, gdzie mieszkał. Nigdy wcześniej nie widziała sierocińca, bo w przyszłości budynek został rozebrany. Czyżby skusiła się na bezsensowną wycieczkę krajoznawczą?

Jej rozważania zostały przerwane przystanięciem przed żelazną bramą. Wreszcie zobaczyła sławny dom dziecka, ot kwadratowy szary budynek, nijak wyróżniający się spośród pozostałych. Riddle bez wahania otworzył wrota i wszedł na teren sierocińca, zaś Hermiona podążyła za nim. W milczeniu minęli przestronne podwórze i podeszli do drzwi. Zanim chłopak wszedł do środka, odwrócił się doń gwałtownie.

– Oczekujesz, że zaproszę cię na herbatę?

– W porządku, zrozumiałam – odpowiedziała, zaskoczona nagłym wybuchem agresji. – Do zobaczenia w… – urwała, gdyż drzwi otworzyły się gwałtownie, prawie ich przewracając.

Stanął w nich krzepki, nieprzyjemnie wyglądający mężczyzna. Hermiona mimowolnie zauważyła, że Riddle się spiął.

– Gdzieś się szlajał, Tom? – warknął.

Ślizgon nie zdążył odpowiedzieć na pytanie, bo nieznajomy chwycił go brutalnie za koszulkę i wciągnął do środka. DeCerto była zakłopotana zachowaniem mężczyzny. Był tak skupiony na wychowanku, że nawet nie zauważył jej obecności. Nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Czy Riddle miał zakaz opuszczania sierocińca? Jeżeli tak, to zapewne za chwilę będzie się tłumaczył przed przełożoną. Jak się nazywała? Harry kiedyś wspomniał jej nazwisko. Colls? Nie, Cole.

Wciąż słysząc krzyki, przeszła przez drzwi i podążyła za słuchem. Minęła obskurny korytarz i weszła do czegoś, przypominającego przedpokój. Właśnie tam wrzeszczał nieznajomy, wciąż szarpiąc Riddle'a za koszulkę.

– Kazałem ci posprzątać jadalnię, prawda?

– Tak, proszę pana… – próbował odpowiedzieć chłopak, ale ciągle mu przerywano.

– W zamian sobie uciekłeś.

– Tak, ale…

– Myślisz, że jesteś jakiś wyjątkowy? Myślisz, że możesz robić, co tylko zechcesz? – warknął mężczyzna, potrząsając podopiecznym.

– Nie, ja…

– Cholerna racja. Jesteś nikim, Tom. Jeżeli zlecam ci zadanie, masz je wykonać bez słowa sprzeciwu. Masz być posłuszny! Zrozumiałeś? – zapytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. Riddle milczał niczym zaklęty, co tylko go rozsierdziło. – Zrozumiałeś? – powtórzył z naciskiem.

Ślizgon zacisnął usta, zaś nieznajomy stracił resztki samokontroli. Niewiele myśląc, uniósł rękę i spoliczkował podopiecznego. Hermiona sapnęła, nie mogąc znieść podobnego widoku. Gdy mężczyzna ponownie przygotował się do wyprowadzenia ciosu, wystąpiła naprzód.

– Niech pan przestanie! – krzyknęła.

Opiekun zastygł w bezruchu. Kiedy podniósł nań wzrok, wyglądał, jakby dopiero teraz zauważył gościa. Zmrużył oczy.

– Kim jesteś? – burknął.

– Nazywam się Luisa Donohue – odparła, w duchu przeprosiwszy kelnerkę Dziurawego Kotła za przywłaszczenie sobie jej tożsamości.

– Co panienka tu robi? – zapytał agresywnie.

– Ja… – urwała, nie przemyślawszy swojej interwencji. Musiała skłamać. Spojrzała na Riddle'a, który był wyraźnie zdziwiony obrotem sytuacji; na jego policzku zaczynał się formować czerwony ślad od uderzenia. Odetchnęła głęboko i z powrotem skupiła się na mężczyźnie. Zanim ponownie zabrała głos, uśmiechnęła się uprzejmie. – Przepraszam, że przeszkadzam, panie…?

– Carter. Nazywam się Peter Carter. Jestem tu kierownikiem. – Nieznajomy się skrzywił.

Hermiona była zaskoczona. Harry powiedział jej, że we wspomnieniach Dumbledore'a widział niejaką panią Cole. Oczywiście, nie mogła pokazać po sobie zdezorientowania, więc zatuszowała wszystko uśmiechem.

– To moja wina, że Tom zaniedbał swoje obowiązki. Byłabym naprawdę wdzięczna, gdyby oszczędził mu pan kary.

– Czemu panienka jest winna? – Carter zmarszczył brwi, trochę się uspokoiwszy.

– To długa historia, proszę pana. Mój ojciec został dziś wypisany ze szpitala. Walczył na froncie przeciwko nazistom, ale został ranny i odesłano go do domu – wytłumaczyła, już wiedząc, czego potrzebuje. – Odebrałam tatę, ale to wysoki mężczyzna i niestety wymagał pomocy przy chodzeniu. Kiedy mijaliśmy pański sierociniec, Tom nas przyuważył i zaoferował pomoc. Powiem szczerze, że chłopak spadł mi z nieba, bo byłam bardzo zmęczona i z ledwością dawałam sobie radę. To bardzo miłe, że mnie odciążył. Mam nadzieję, że nie będzie miał problemów, tylko dlatego, że wyciągnął do mnie pomocną rękę – zakończyła i spojrzała na rozmówcę wyczekująco.

Wiedziała, że miał małe pole do popisu i właściwie jedynie jedno wyjście. Przez moment zastanawiała się, czy aby trochę nie przesadziła, ale po chwili doszła do wniosku, że dobrze zrobiła. Carter wyraźnie się uspokoił. Nie miała pewności, czy aby na pewno jej uwierzył, bo przecież znał Toma Riddle'a, a zaoferowanie pomocy biednej dziewczynie zdecydowanie nie leżało w jego naturze.

Mężczyzna odchrząknął.

– Skoro naprawdę panience pomógł, to rzeczywiście nie zasłużył na karę – powiedział, po czym odwrócił się do podopiecznego. – Idź do swojego pokoju, Tom.

Riddle sprawiał wrażenie zakłopotanego nagłą odprawą i otrzymanym wsparciem. Zanim wyszedł z przedpokoju, rzucił Hermionie bardzo ostrożne, sondujące spojrzenie, ale darował sobie komentarz.

– Mam wielką nadzieję, że nie sprawiłam panu za dużo kłopotów, panie Carter – kontynuowała, gdy chłopak zniknął z zasięgu wzroku.

– Wcale – odparł rozmówca, ale nie brzmiał szczególnie przekonująco.

Teraz kiedy DeCerto miała trochę czasu, postanowiła bliżej przyjrzeć się przełożonemu sierocińca. Był wysokim, krzepkim mężczyzną z krótkimi brązowymi włosami i wąsem. Albo cechował się czerwieńszą karnacją, albo ciągle był czymś rozzłoszczony. Na szyi miał przewieszony łańcuszek, zaś na piersi duży, srebrny krzyż.

– Odprowadzę panienkę do drzwi – zaproponował, po czym wysunął się naprzód.

– Jeszcze raz przepraszam za wtargnięcie, panie Carter. Zazwyczaj się tak nie zachowuję – kontynuowała przedstawienie. – Wychował pan naprawdę wspaniałego młodzieńca – dodała, z trudem cedząc słowa. Chciała wciągnąć go w rozmowę, bo była cholernie ciekawa, co stało się z panią Cole.

– Cóż, cieszę się, że Tom powoli dostosowuje się do społeczeństwa – odpowiedział. – Szczerze mówiąc, to trudny chłopak.

Hermiona uniosła brwi.

– To znaczy? – zapytała, zastanawiając się, czy w pierwszej kolejności powinien zdradzać jej podobne informacje.

– Jestem wierzącym człowiekiem, panno Donohue. – Carter rzucił jej długie spojrzenie, ale zupełnie nie wiedziała, do czego dążył, więc po prostu skinęła głową. – Z dobroci serca podjąłem się roli kierownika ośrodka. Staram się wychowywać podopiecznych po bożemu – dodał, a dziewczyna prawie przewróciła oczami, słysząc tę niedorzeczność. – Odkąd sięgam pamięcią, Tom był trudnym dzieckiem. Z czasem wyrósł na… pokręconego młodzieńca. Zdarza się, że wciąż potrzebuje twardej ręki, która wskaże mu właściwą drogę – bożą drogę.

Hermiona była zgorszona. Wychowanie twardą ręką…? Jak można posuwać się do przemocy fizycznej względem dziecka?

Co za podły człowiek!, podsumowała ze złością Cartera. Żaden opiekun nie powinien krzywdzić podopiecznych, bez względu na ich psychopatyczne zachowanie.

– Staram się, jak mogę, żeby naprowadzić Toma na właściwą ścieżkę. Niestety wciąż targają mną wątpliwości, czy będzie w stanie porzucić swoje wypaczone poglądy na świat i deprawację, którą zawsze pokazuje – kontynuował z przeświadczeniem. – Należy go uważnie obserwować, przywoływać do porządku i surowo karać, bo inaczej będzie zgubiony.

Hermiona z trudem powstrzymywała gniew. To oczywiste, że Riddle nie był świętym, ale szczerze wątpiła, aby Carter był znawcą ludzkich charakterów. Założyła, że kiedy mówił o „wypaczeniu" i „deprawacji", miał na myśli fakt, że wychowywał czarodzieja. Naturalnie, z pewnością nie wiedział o istnieniu magii, ale domyślał się, że coś jest na rzeczy. Żadne dziecko, dorastające w mugolskim przytułku czy rodzinie, nie powinno być karane za przypadkową magię, a potem za świadome używanie zaklęć.

– Czy Tom zawsze taki był? – zapytała, tłumiąc wściekłość.

– Najprawdopodobniej. – Carter skinął głową. – Nie było mnie tutaj, gdy dorastał, ale słyszałem, że zachowywał się naprawdę skandalicznie.

– Od kiedy nadzoruje pan sierociniec? – spytała z miną niewiniątka.

– Można powiedzieć, że od prawie czterech lat – odpowiedział i się zatrzymał.

Hermiona była niesamowicie wdzięczna, że w końcu doszli do drzwi prowadzących na podwórze i mogła opuścić ten przeklęty budynek. Sierociniec był naprawdę okropny, razem ze swoim przełożonym. Carter był cholernym bigotem. To oczywiste, dlaczego Riddle nie chciał tutaj wracać. Minęła żelazną bramę i wyszła na ulicę, ale w głębi duszy miała masę wątpliwości. Nie wiedziała, czy powinna się stąd oddalać – po prostu nie chciała zostawiać Riddle'a pod opieką Cartera.

Z drugiej strony właśnie martwiła się o Lorda Voldemorta. Skąd ta nagła troska? Facet był złem wcielonym i w gruncie rzeczy nie powinna mu współczuć.

Z mieszanymi uczuciami weszła do zaułka, z którego planowała aportować się na Pokątną.


Wróciwszy do wynajętego pokoju, rzuciła zaklęcia prywatności i kilka uroków ostrzegawczych, aby nikt niepowołany nie próbował jej przeszkodzić. Usiadła na łóżku i z drżącymi rękoma wyciągnęła ukradziony manuskrypt. Cienka księga sprawiała wrażenie niewinnej. Brązowa okładka wciąż wyglądała na starą i zniszczoną przez upływ czasu. Żeby się uspokoić, Hermiona wzięła głęboki oddech i otworzyła rękopis, w którym pokładała cholernie dużo nadziei. Jeżeli okaże się ślepą uliczką, prawdopodobieństwo, że na zawsze utknie w przeszłości, drastycznie wzrośnie. Pergamin był pożółkły, a odręczne pismo miejscami wyblakłe. Zamknęła oczy i pomodliła się, żeby jej nadzieje nie zostały rozwiane. Z wahaniem zagłębiła się w lekturze.

Z pomocą mych braci, ja, Ignotus Peverell, zagłębiam się w istotę magii, ukrytą we wszystkich rzeczach, głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Razem przemierzyliśmy nieznane dotąd krainy i zostawiliśmy za sobą granice, które wznieśli ludzie o mocno ograniczonych umysłach, aby zepchnąć w dal własne słabości i braki. Krótko mówiąc, wraz z braćmi zgłębiliśmy pierwotną moc zwaną Magią.

Ta wszechogarniająca moc znacznie różni się od tak zwanej Magii, której samozwańczy mistrzowie nauczają swoich uczniów. Mają oni czelność głosić swoją wiedzę o czarowaniu, podczas gdy w rzeczywistości nie mają świadomości sposobów praktykowania Magii. Nieustannie instruują swoich praktykantów w głupim, bezmyślnym machaniu różdżką i powtarzaniem wyuczonych od wieków formułek, podczas gdy prawdziwa Magia jest czymś znacznie większym i bardziej skomplikowanym.

Przez długi, długi czas czarodzieje ograniczali Magię i pozbawiali ją dawnego piękna. Wszystko, co teraz pozostało, to okaleczony cień tego, co niegdyś było chwalebną potęgą. Magia jest pierwotną siłą, przepływającą przez dosłownie wszystko, co nas otacza; jest wszechobecna i ma zmienną naturę. Zamknięcie jej w powtarzanych z pokolenia na pokolenie inkantacjach i ruchach różdżki to zbrodnia, jakich naprawdę mało. W obliczu przytoczonych argumentów razem z braćmi wyrzekłem się przestarzałych praktyk, które nijak przyczyniły się do rozwoju czarodziejskiego społeczeństwa. Ludzie mogą nazywać nas zdrajcami lub nawet zbrodniarzami, ale nigdy nie zboczymy z prawdziwej ścieżki.

Hermiona przestała czytać. Niektóre ze stwierdzeń Peverella brzmiały przerażająco znajomo. „Magia ma zmienną naturę" to praktycznie parafraza słów Snape'a, gdy niegdyś opisywał swe zamiłowanie do czarnej magii. Zmarszczywszy brwi, ponownie spojrzała na otwartą księgę. Kim tak naprawdę był Ignotus Peverell? Niezrównanym mistrzem czy po prostu szalenie utalentowanym mrocznym czarodziejem? Westchnęła. Tak czy inaczej, była uzależniona od tego, co przedstawił w swoim manuskrypcie. Bez względu na jego miłość do mrocznych sztuk musiała zrozumieć zasady, na jakich bazuje Czarna Różdżka.

Przez następnych kilka dni praktycznie nie wychodziła z pokoju, zaś do baru schodziła wyłącznie po jedzenie. Nieustannie studiowała manuskrypt, będąc pod wielkim wrażeniem. Peverellowie bez wątpienia byli prawdziwymi geniuszami, ale sposób, w jaki Ignotus opisywał moc, coraz bardziej przypominał jej czarną magię.

Hermiona nie była z tego dumna, ale trochę zgłębiła tę dziedzinę. Przez długi czas opierała się studiowaniu mrocznych sztuk, ale w pewnym momencie doszła do wniosku, że lepiej jest użyć niedozwolonego zaklęcia, aby uratować przyjaciela, aniżeli patrzeć, jak umiera. Oczywiście, dobrze wiedziała, że uciekanie się do czarnej magii jest niewłaściwe i zostawia ślad na duszy. Im więcej się o tym dowiadywała, tym bardziej zadawała sobie sprawę, że mroczne sztuki były pokręcone, niemniej jednak robiła wszystko, co w jej mocy, żeby powstrzymać Lorda Voldemorta. Jeżeli, aby wygrać, musiała uciec się do jego metod, nie miała nic przeciwko. Z początku chciała tylko zrozumieć, z czym ma do czynienia, ale potem sytuacja się zmieniła, a wojna przeciągnęła w czasie. Cisnęła czarnomagicznym zaklęciem w bitwie, która wymagała cięższej artylerii i nie żałowała podjętej decyzji.

W niektórych fragmentach manuskryptu poglądy Peverella mocno przypominały cytaty z „Tajemnic najczarniejszej magii", choć po prawdzie autor nigdy nie użył określenia „czarna magia". Nie zdążyła przeczytać za wiele, ale mogła już stwierdzić, że opisywane koncepcje są bardzo złożone i skomplikowane, miejscami cięższe do zrozumienia. Nie była ekspertem, aby zaklasyfikować przedstawione idee do białej lub mrocznej magii. Oczywiście, umiała rozróżnić inkantacje, ale nie wiedziała, gdzie przebiega zasadnicza granica. Manuskrypt wydawał się nie traktować o czarach czy po prostu zaklęciach, ale o naturze samej mocy. Stąd też podstawowe pytanie. Jakim cudem istota magii może być pierwotnie mroczna? Trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedną zmienną – rękopis powstał w dawnych czasach, gdzie czarna magia mogła nie być w ogóle szczególnie wyróżniona.

Musiała przeczytać i zrozumieć tę księgę. Jakby nie patrzeć, stanowiła najbardziej prawdopodobną przepustkę w przyszłość.