Po południu, korzystając z okazji, jaką dawał ceremonialny ukłon, Valentin d'Aramis zagaił Syriusza Blacka:

– Ja się ma ta dziewczyna?

– Jaka dziewczyna? – Nie zrozumiał Gryfon.

Valentin zamrugał. Podobno Hogwart to taka dobra szkoła, uczniowie tacy inteligentni – po prostu śmietanka, a jednak w rozmowach, nawet tych dość prostych, są przyciężkawi.

– Twoja partnerka.

Syriusz przez chwilę rozważał znane sobie znaczenia słowa partnerka.

– Ach, ona! Nic jej nie będzie.

– Na pewno? Nie wyglądało na to… Wiesz, trzymamy waszą stronę. Jesteśmy już mocno do tyłu, więc jeżeli już, to wolimy, żeby Hogwart wygrał.

– Spokojnie. MoFire nie można uszkodzić na dłużej. Mój najlepszy wynik to trzy dni.

Valentin d'Aramis znowu zamrugał. Ci jacyś tam wielcy znawcy, którzy wiedzą wszystko najlepiej, mogą sobie mówić, że bariery kulturowe nic nie znaczą. On, Valentin d'Aramis, ma na ten temat własne, wyrobione zdanie – Angole to świry.


Syriusz Black oczywiście mógł, to by było nawet naturalne, ale z jakichś względów nie zamierzał się przyznać… Przyznać, że nie ma bladego pojęcia, czy udało się poskładać Merriwether do kupy. Już dostatecznym szokiem było to, że w ogóle ktoś go o to zapytał. W życiu by nie pomyślał, że może to kogoś zainteresować. Tysiąc niespodzianek na minutę!

Black i profesor Flitwick oczywiście usiłowali się dostać do panny MoFire, lecz przy drzwiach lecznicy napotkali niespodziewany opór. Ta sama uzdrowicielka, która zabrała Ślizgonkę, oświadczyła im nader wyraźnie, że dziewczyna nie życzy sobie żadnych odwiedzin i chce mieć święty spokój. Magomedyczka w trosce o jej dobro zamierzała spełnić powyższe żądania i odprawiła ich z kwitkiem, uspokajając tylko co do stanu zdrowia pacjentki.


Magomedyczka odprowadziła Merriwether do pokoju wieczorem. Nieznośna dziewczyna stanowczo odmówiła spędzenia nocy w szpitalu, wystąpiła o wypuszczenie jej na własną odpowiedzialność i zrobiła dziką awanturę. Uznano, że jej hałaśliwość najlepiej świadczy o powrocie do formy, i wyposażoną w eliksiry z ulgą wystawiono za drzwi. Uzdrowicielka rzuciła jej na pożegnanie bardzo wymowne spojrzenie, w którym zawierał się dokładny i szczegółowy pogląd na przedwczesne, samowolne wypisy chorych, po czym zniknęła z horyzontu.

Merriwether nadal poruszała się niezdarnie, przy pomocy lasek. Nie wszystkie środki, jakie jej podano, zdążyły zadziałać w tak krótkim czasie, lecz dziewczyna usłyszała, że absolutnie wszystko, co zostało uszkodzone lub czego w wyniku obrażeń brakuje, powinno wrócić na miejsce najdalej w ciągu nocy. Miała na sobie nową, szeroką szatę bez jednego (prawego) rękawa. Prawe ramię było bowiem zabandażowane aż po dłoń, a lewy nadgarstek wymazany gęstą fioletową mazią i również starannie owinięty. Na twarzy Ślizgonka miała kilka magicznych plastrów i parę delikatnych blizn, w miejscach, gdzie rany udało się od razu wyleczyć. Głowa dziewczyny była obwiązana okropną, pstrokatą chustą – typowym wyrobem sztuki ludowej całego świata – spod której wystawał bandaż. Merriwether przykuśtykała do fotela i usadowiła się w nim z zawziętą miną.

Niedaleko niej, w fotelu obok siedział Syriusz Black i obserwował ją znad gazety. O, oświecony Fauście! Stary, poczciwy i cholernie stronniczy z definicji, o czym każdy wiedział, „Prorok Codzienny" w świadomości uwięzionych w Durmstrangu uczniów szkockiej szkoły urastał do czegoś w rodzaju Raju Utraconego. Miał wartość porównywalną do garnca złota irlandzkich leprechaunów.

Chłopak zmarszczył brwi. Miał wielką ochotę coś powiedzieć – cokolwiek, byle co! Bardzo dawno nie miał okazji tak normalnie się odezwać, o rozmowie nie wspominając.

– Już nie uciekasz? – zapytał tonem pogawędki o pogodzie.

Merriwether otworzyła usta i poruszyła dziwacznie szczękami, jak recytator przed występem. Dwie godziny zaciskania zębów dały jej się we znaki i nie odzyskała pełnej władzy nad aparatem mowy.

– Ja nigdy nie uciekam – stwierdziła z naciskiem.

Syriusz westchnął. W ostatnich dniach zaraził się tym od profesora.

„No tak!", pomyślał.

– Musiało mi się więc przewidzieć.

– Co przewidzieć? Kiedy?

– Zawsze, gdy ci się tak spieszyło. Wczoraj na przykład. I przedwczoraj.

– O co ci chodzi? Znowu zaczynasz, Black?

– Nie.

– Dobrze, że chociaż to poprzednie ci przeszło.

– Co konkretnie? – spytał słodko.

– TO poprzednie. Wczorajsze. I przedwczorajsze.

– Niestety nie rozumiem.

– To TROSKLIWE. – Wykrzywiła się drwiąco. – Zresztą, nieważne. Jeżeli tak ci wygodniej, możemy przyjąć, że zmieniam taktykę.

– Nie będziesz mi już zgrabnie spływać z oczu?

– Nie, teraz będę tu siedzieć i torturować cię moim widokiem, może być? – Przeszyła go wzrokiem.

Black miał szczerą ochotę parsknąć, gdy został bezlitośnie potraktowany całą serią jej zarozumiałych min. Ślizgonka naprawdę zaczynała go bawić.

– Gdzie moja różdżka? – rzuciła.

Syriusz ruchem głowy wskazał na szklany stół. Dziewczyna prychnęła, a zaraz potem zapytała:

– Czy w swojej wielkoduszności byłbyś tak dobry i mi ją podał? Zanim się stąd pozbieram, minie rok. – Chwilę wcześniej uświadomiła sobie w niezbyt miłych okolicznościach, że magia ręczna nie działa przez czarodziejskie opatrunki.

Gryfon wzruszył ramionami i zrobił to, o co go poprosiła.

– Dziękuję – powiedziała z przekąsem, bo inaczej nie umiała.

Uzbrojona w różdżkę Merriwether zabrała się za rozplątywanie turbana na swojej głowie. To, co ukazało się pod nim, było bardziej niż estetycznie trudne – duży fragment łysej, nabiegłej krwią i wysmarowanej różnymi mazidłami skóry. Syriuszem wstrząsnął dreszcz obrzydzenia i chłopak spuścił taktownie wzrok. Panna MoFire nie zwróciła na niego uwagi. Wyczarowała przed sobą lustro i badała uważnie swoją głowę, mrucząc:

– Nic nie można zrobić, tak? Odrosną same, jasssne! Tylko kiedy?

Wtedy dopiero zaczęło się przedstawienie. Merriwether przykładała różdżkę starannie, miejsce koło miejsca, do poparzonej płaszczyzny. Za każdym razem, gdy ją odejmowała, w ślad za drewienkiem wystrzeliwał kosmyk brązowych, wijących się, długich włosów.

Syriusz zbaraniał po raz enty z rzędu.

– Stare, rodowe zaklęcie, Black – wyjaśniła panna MoFire, zerkając na niego, ale nie przerywając pracy. – Jak będę miała czas, to tobie też mogę to i owo poprawić.

Wtem do pokoju wpadł zadyszany i podekscytowany Flitwick. Oboje popatrzyli na niego zdziwieni.

– Posłuchałem tego, co pani mówiła, panno MoFire, i nie żałuję! – wykrzyknął.

– Ale… nie rozumiem.

– Powiedziała pani, że dyrektor podaje sędziom środek odurzający, tak? Nie chciałem wierzyć… – Zaczerpnął chciwie oddech. – Poszedłem do nich teraz, gdy było już pewne, że środek, który został im podany, na pewno przestał działać. Wniosłem skargę i prośbę o ponowne przedyskutowanie pani pojedynku. Poparła mnie madame Maxime z Beauxbatons. Okazało się, że niektóre użyte przez młodego Pastakurowa zaklęcia były wbrew regulaminowi Turnieju, ich własnemu regulaminowi!

– Pastakurow był aż tak głupi? – zdziwił się Black. – Nie znał swojego regulaminu?

– Nie. To przeoczenie. Zwykłe przeoczenie. Umknęło im to w ferworze walki, sprawy wymknęły się spod kontroli. Tak bywa. Ale do czego zmierzam… Przedstawiliśmy Kapitule całą sprawę i zażądaliśmy dyskwalifikacji Borysa Pastakurowa. Miała pani rację, panno MoFire!

– Rację w czym?

– Nie pamiętali tego! Żadnego z tych zaklęć. Naprawdę byli uśpieni, nie pamiętają prawie nic z pojedynku!

– Na Merlina! A co na to dyrektor? – spytała Merriwether.

– Siedzi cicho – odezwał się Black z nagłym zrozumieniem. – To nawet sprawia lepsze wrażenie. Gdyby zaczął się wtrącać, wyszłoby na to, że wpływa na jury.

– Właśnie! – zgodził się profesor. – A jeżeli będziemy naciskać, to zarządzi głosowanie i wszyscy poprą jego syna, bo NIE widzieli, żeby robił coś złego. Dlatego musicie tam zaraz ze mną iść.

– Po co? – Panna MoFire posłała mu podejrzliwe spojrzenie.

– Jury musi jeszcze raz obejrzeć pojedynek. Poddacie się badaniu przez myślodsiewnię. Sędziowie zobaczą walkę tak, jak wy to widzieliście, dzięki waszym wspomnieniom.

– Nie! Odmawiam! – oburzyła się panna MoFire. – W tej szkole wszystko jest parszywe! Na pewno mają tak zmodyfikowane myślodsiewnie, żeby kasowały wspomnienia, zamiast je wyświetlać! Nie mam ochoty potem do końca życia wędrować z dziurami w pamięci!

– To ABSOLUTNIE konieczne, Merriwether! Nie ma innego wyjścia. Większość uczniów od madame Maxime zgodziła się nam pomóc, więc wy nie możecie odmówić.

– Tak pan uważa? – zakpiła i założyła wymownie ręce na piersi.

– Ja idę – zdecydował Syriusz i wstał.

– Merriwether, chyba zależy ci na zwycięstwie? Wygrałaś, ale niewielką liczbą punktów. Durmstrang teraz prowadzi. Dzięki oszustwom. Chyba mi pani teraz nie powie, że się pani boi, panno MoFire? Nie uwierzę w to.

– Nie, ale… – Merriwether zrobiła dziwnie udręczoną minę. – Jak ja mam im się pokazać w tym stanie? – Wskazała na oplatające ją bandaże i tym podobne „dodatki". – Dopiero będą mieć satysfakcję…

Profesor Flitwick i Syriusz popatrzyli na siebie bezradnie. No, czegoś takiego się nie spodziewali.

– Żartujesz, prawda? – rzekł chłopak.

Posłała mu mordercze spojrzenie.

– Proszę was, musimy się spieszyć! – naciskał Flitwick.

– Niech będzie, ale jeżeli w ten sposób stracę choć jedno wspomnienie…

– Dobrze, dobrze. Chodźmy.

Merriwether dźwignęła się ciężko na nogi i oparła na swoich laskach.

– A co z tym podpowiadającym nauczycielem? – zapytał Gryfon po drodze.

– Przegrana sprawa – rzuciła Merriwether, zanim profesor Flitwick otworzył usta. – Nie do udowodnienia.

– Ale jeżeli zobaczą to w myślodsiewni…

– Nic nie zobaczą. Tylko że się gapię na jakiegoś faceta, który coś tam gestykuluje. Pastakurow zaprzeczy. Powie, że to bardziej przeczucie niż wiedza. I będzie miał rację.

– To samo się tyczy podtruwania jury. Tej sprawy nie wolno wam poruszyć – zastrzegł profesor. – Ani ważcie się o tym wspominać!

– Niby dlaczego? – spytał Black. – Chyba powinni wiedzieć?

– Nie uwierzą. Za to my zostaniemy uznani za krętaczy albo paranoików. Wszystkiego nie udowodnimy. Trzeba załatwiać sprawy po kolei. Coś trzeba poświęcić, aby w innym przypadku wygrać.


Dochodzenie w sprawie prawdziwego przebiegu pojedynku MoFire/Pastakurow oraz legalności zastosowanych w jego trakcie zaklęć przeciągnęło się do późna w nocy. Uczniowie dzielili się z Kapitułą swymi wspomnieniami i cierpliwie odpowiadali na pytania. Sędziowie zdawali się całkowicie zdezorientowani i zawstydzeni swą nieuwagą, a dyrektor Pastakurow krzyczał, perswadował, wyśmiewał i bagatelizował. Walczył jak lwica o swoje młode. W końcu wszyscy już padali ze zmęczenia, lecz jury wciąż nie ogłosiło ostatecznej decyzji, przekładając ją na przyszły dzień rano.


– Proszę o spokój! Proszę o ciszę! – rzekł pan Tegerdyk Eatanswilli, jednocześnie uderzając dłonią w blat stołu. Twarz siedzącego obok niego dyrektora Durmstrangu ziała grozą. – Szanowni państwo, chciałbym coś ogłosić.

Dyskutujący głośno i ekspresyjnie na temat pojedynku panny MoFire i młodego Pastakurowa, nocnym posiedzeniu „komisji śledczej" i szeregu innych podejrzanych spraw, które wypłynęły na powierzchnię w trakcie ostatnich dni Turnieju, uczniowie i nauczyciele z trzech szkół zamilkli w jednej chwili i zaintrygowani nadstawili uszu. Siedzący pomiędzy Gryfonem i Ślizgonką profesor Flitwick zacisnął mocno, z nadzieją dłonie na ich ramionach. Merriwether pokręciła głową.

– To byłby cud.

– Ale to nie Pastakurow ogłasza decyzję – skwitował Syriusz Black.

– Wczoraj wieczorem – kontynuował beznamiętnym, nosowym głosem minister – wpłynęło do kapituły zawiadomienie o prawdopodobnym wielokrotnym naruszeniu regulaminu Międzyszkolnego Turnieju Pojedynków, odbywającego się w Instytucie Magii Durmstrang od dnia 29 stycznia 1977 roku. Miało to stać się wczoraj, czyli 3 lutego 1977 roku, podczas pojedynku stoczonego pomiędzy panną Merriwether MoFiler…

– MoFire – mruknęła mechanicznie dziewczyna.

– … z Hogwartu i panem Borysem Borysewiczem Pastakurowem z Durmstrangu. Ten ostatni miał dopuścić się zastosowania kilku niedopuszczalnych w zmaganiach zaklęć, których wykaz został włączony do regulaminu jako załącznik numer trzy. Jego treść pozwolę sobie teraz przytoczyć.

Filius Flitwick prychnął na myśl o podobnym marnotrawieniu czasu, gdy wszyscy zgromadzeni siedzą jak na szpilkach, czekając na decyzję sędziów.

– Buduje napięcie – skomentował ironicznie Black.

Pan Eatanswilli, jak każdy dobry polityk, był absolutnie odporny na pojękiwania znudzonych czy też zniecierpliwionych słuchaczy i czytał w najlepsze długi wykaz zaklęć, aż wreszcie podjął znów najważniejszy wątek.

– Kapituła, świadoma złożonej na jej barki odpowiedzialności, w trosce o sprawiedliwość i uczciwość staczanych tutaj walk…

„Na Awicennę! Czy ta potoczystość Pastakurowa jest zaraźliwa?", pomyślała Merriwether. „Bla bla bla…"

– Tak więc Kapituła podjęła się zadania dokładnego zbadania sprawy. Obejrzeliśmy ponownie pojedynek, analizując go bardzo szczegółowo. Stwierdziliśmy użycie aż siedmiu uroków wymienionych na odczytanej przeze mnie liście i przynajmniej drugie tyle innych, kontrowersyjnych zaklęć. W efekcie stwierdzonych przez nas i udowodnionych wykroczeń, Kapituła postanawia, co następuje: Borys Borysewicz Pastakurow, uczeń siódmej klasy Instytutu Magii Durmstrang, zostaje niniejszym usunięty z Turnieju w trybie natychmiastowym, a punkty zdobyte przez niego dla szkoły we wczorajszym pojedynku – cofnięte.

Na sali w jednej chwili wybuchł gwar licznych komentujących, wiwatujących i burzących się głosów, a najbardziej zainteresowana panna MoFire najpierw osłupiała, a potem parsknęła niepohamowanym śmiechem, od którego rozbolały ją nadwyrężone szczęki. Pełen samozadowolenia i poczucia dobrze wypełnionej misji obrońcy swoich biednych „dzieciaczków" profesor Flitwick dzielnie jej wtórował, piszcząc z zachwytu. Syriuszowi nagle stanęła przed oczami twarz Jamesa Pottera i wolał nie reagować zbyt jednoznacznie.

– Spokój! Proszę o spokój! – krzyknął znowu minister i mówił dalej: – Zachowane zostają naturalnie wszystkie punkty zdobyte przez pana Pastakurowa wcześniej, w wyniku domniemanie uczciwych zmagań. Mimo złożonych zażaleń, sprawy te uległy według regulaminu przedawnieniu (paragraf trzydziesty pierwszy, punkt dziewiąty) i nie możemy ich rozpatrywać. W związku z powyższą decyzją Kapituły o dyskwalifikacji reprezentanta Durmstrangu, jego niedoszli przeciwnicy, z którymi nie zdążył się zmierzyć, zostają automatycznie uznani za zwycięzców oraz otrzymują komplet punktów. Z tego miejsca chciałbym również w imieniu Kapituły przeprosić zawodniczkę Hogwartu, Merriwether MoFiler…

– MoFire! – poprawił uradowany profesor Flitwick.

– MoFire, tak, za brak czujności z naszej strony oraz brak interwencji w odpowiednim czasie, w wyniku którego poniosła znaczne, poważne obrażenia, których mogła uniknąć. Życzymy pannie MoFiler… eee, przepraszam… MoFire szybkiego powrotu do zdrowia. To wszystko, co chciałem państwu oznajmić. Dziękuję.

Gdy pan Tegerdyk Eatanswilli wreszcie zajął swoje miejsce, powstał blady i zły dyrektor Pastakurow, żeby wygłosić przez zaciśnięte zęby:

– Tymczasem ogłaszamy przerwę. Po obiedzie odbędzie się ostatni pojedynek Turnieju. Proszę się rozejść!


Cała ekipa Hogwartu siedziała słodko, leniwie rozmemłana w pokoju i pogrążała się w samozadowoleniu. Do południa pozostało jeszcze mnóstwo, jak się wkrótce okazało, nieznośnie pustych godzin. To doprawdy zadziwiające, w jaki sposób niektórzy potrafią marnować czas…

Merriwether MoFire znów namiętnie pisała, obserwowana przez zaciekawionego Syriusza Blacka. Szło jej opornie, ponieważ nie odzyskała pełnej sprawności w prawej dłoni. Notowała bardzo wolno, podświadomie starając się minimalnie poruszać nadgarstkiem. Od czasu do czasu przez jej twarz przebiegały spazmy bólu. Wreszcie, najwyraźniej nie mogąc przemóc słabości, odrzuciła swoje pióro, wyjęła inne – czarne, zdobione srebrnymi, wijącymi się ornamentami – possała jego koniec i ustawiła pionowo na pergaminie. Szeptała coś do niego, a samopiszące pióro śmigało po papierze jak szalone. Mówiła w jakimś dziwnym, śpiewnym języku, którego Syriusz nijak nie mógł wyrozumieć.

Co też Dziwadło… eee, Merriwether (poprawiło stanowczo Sumienie)… eee, Dziwadło (obruszyło się rozbuchane Ego)… Co też ONA z takim zacięciem spisywała? Co to mogło być, do cholery? Czyżby tak szczegółowo opisywała Smarkowi wszystko, co się tu dzieje? Ale to nie miało żadnego sensu – nie wiadomo, czy oni już się obudzili… Stwierdzenie to zwróciło myśli Gryfona ponownie ku Jamesowi i dumał nad tym przez kolejne kilka minut, dopóki szelest pergaminu nie przywołał go do rzeczywistości.

Nawet jeżeli Smarkerus się ocknął, niby jak miałaby mu wysyłać listy? Z tego, co Syriusz wiedział, nie posiadała własnej sowy, a już na pewno nie miała jej ze sobą (kto taszczyłby sowę do Bułgarii?), a po tym wszystkim nikt nie pozwoliłby jej skorzystać z durmstrandzkich szkolnych. Czyżby Ślizgoni wynaleźli jakiś super system przekazywania sobie korespondencji? Nie, przecież wszystkie papiery lądowały w podręcznej torbie Dziwadła… eee… (skończmy z tym!) i jej nie opuszczały, bo pękała w szwach. Więc może… Hm, jeżeli Bombarda prowadzi pamiętnik…

Syriusz nagle cały się rozpromienił, lecz roziskrzone oczy zaraz znów przygasły i zbeształ sam siebie: „Nie, to byłoby głupie… I jakoś tak nie wypada. No i z pewnością jest tak zabezpieczony, że będzie widać", usiłował się samodzielnie zniechęcić, chociaż normalnie świadomość cielesnego odczucia skutków własnej ciekawości nie byłaby w stanie odwieść go od kształtującego się w głowie planu. Poza tym sytuacja była już wystarczająco pogmatwana, nie warto było jej dodatkowo zaostrzać. Ale z drugiej strony…

JEJ pamiętnik! To byłoby coś. Prawdziwe trofeum! Bo co też taka może sobie roić w tej porąbanej główce (rozwścieczone Sumienie uszczypnęło go złośliwie). Ale z trzeciej strony…

Co to był za język? Jeżeli wszystko tam jest napisane tylko w nim, nie będzie miał z notatek żadnego pożytku. Jeżeli Merrr… Jeżeli Dziwadło ze Smarkiem opanowali szyfr aurorski, mogło im też wpaść do głów, żeby nauczyć się jakiejś tajemniczej mowy – trollowej albo innej. Każdej! Nie byłoby w tym nic specjalnie wyjątkowego ani szokującego.

W końcu znudzony zarówno obserwacjami, jak i rozmyślaniami czy gwałtownymi walkami, które staczały w nim Ego i Sumienie przy każdym, emocjonalnie nacechowanym słowie, Syriusz Black wyszedł się przejść. Uspokoił jednak najpierw gestem zestresowanego profesora Flitwicka, który teraz na serio obawiał się, że coś trwale nieodwracalnego przydarzy się jego podopiecznym, gdy będą samodzielnie spacerować po nieprzyjaznych korytarzach Instytutu Magii Durmstrang – pełnego młodocianych przestępców, z powodu jakiejś potwornej pomyłki zwanych uczniami.


Merriwether podyktowała ostatnie zdanie, poskładała przyrządy do pisania i wrzuciła je do torby. Gdy to zrobiła, zerknęła na zaczytanego i zaczerwienionego z emocji Flitwicka.

– No coś takiego – mamrotał do siebie profesor.

Na pierwszej stronie „Proroka Codziennego" wielkie litery krzyczały:

Rządowe ograniczenia aurorów stają się faktem! Proponowana przez Voldemorta ustawa przechodzi zdecydowaną większością głosów!

– A jednak! – wykrzyknęła zaskoczona, zanim zdołała się powstrzymać.

Filius Flitwick usłyszał jej okrzyk, oderwał się od tekstu i spojrzał na nią uważnie, zanim zapytał:

– Czy to panią interesuje, panno MoFire?

– Ja… eee, to znaczy…

– Proszę. – Podsunął jej gazetę. – Ja już skończyłem – zapewnił szybko. – Zresztą, mam jeszcze coś do załatwienia. – Posłał dziewczynie taksujące spojrzenie i wyszedł z pokoju.

Gdy tylko Merriwether została sama, natychmiast chciwie rzuciła się na artykuł. Nie był zbyt długi, jak każda notatka z ostatniej chwili:

Podczas wczorajszej sesji Rady Czarodziejów większością 4/5 głosów przeszła wzbudzająca spore kontrowersje ustawa znacznie ograniczająca uprawnienia aurorów, zaproponowana przez ugrupowanie Lorda Voldemorta. W naszej poczciwej Radzie dawno już nie było podobnej zgodności i z tej nagłej zmiany niewątpliwie powinniśmy się cieszyć. Nie obyło się jednak bez kilku skandali. Przed samym głosowaniem miała miejsce kolejna ostra wymiana zdań pomiędzy Śmierciożercami i ich coraz mniej licznymi, politycznymi przeciwnikami. Natomiast po ogłoszeniu decyzji na salę wtargnęło kilkunastu aurorów pod przewodnictwem Alastora Moody'ego, chcąc wyrazić swój zdecydowany sprzeciw. Wywiązała się dość poważna awantura, a prowodyrowi tej „aurorskiej rewolucji" grozi zawieszenie w czynnościach. Jednak chyba nikt nie wierzy, że groźba ta zostanie spełniona. Pomijając wszystko, Alastor „Hycel" Moody był i pozostaje nadal najlepszym aurorem w czynnej służbie ministerstwa i może z tego tytułu liczyć na specjalne względy.

Informacje zebrał Thomas Bale

Merriwether czytała, źrenice rozszerzały jej się coraz bardziej, a na usta wypływał z wolna uśmiech. Ten cały Moody to faktycznie musi być facet z charakterem. No, no!

Rzuciła okiem na zegar. W Durmstrangu mieli na ich punkcie prawdziwą obsesję. Czasomierze wisiały dosłownie w każdym pokoju. Do obiadu zostało ledwie pół godziny.

Ślizgonka wstała i przeciągnęła się, jęknąwszy tylko raz (sukces!). Poparzenia prawie znikły, opuchlizna z kolan zeszła, wróciły nawet ich dawne kolory i zaczynały na nowo przypominać elementy anatomiczne, włosy wróciły na przypisane im miejsce, lecz wszystko nadal ją bolało, a poruszanie się sprawiało sporą trudność. Usunąć zewnętrzne objawy to nie to samo, co zupełnie wyleczyć. Skutki większości zaklęć sięgają głębiej i trudno się ich tak od ręki pozbyć – swoje zawsze trzeba odchorować, nawet gdy ma się do czynienia z lepszymi uzdrowicielami i eliksirami niż na tym zadupiu.

A nie miała czasu na chorowanie.

Cóż, jakoś to będzie.


Tak się dziwnie złożyło, że ostatni pojedynek miał się rozegrać pomiędzy Merriwether MoFire i Stanislavem Żukowem, tym samym panna MoFire w pewien sposób otwierała i zamykała Turniej. Mimo że była bardzo poraniona i miała problemy z utrzymaniem różdżki w którejkolwiek z poranionych dłoni, dziewczyna odważnie przystąpiła do walki.

Profesor Flitwick starał się ją od tego odwieść. Chciał zażądać przesunięcia pojedynku, wystąpić z prośbą o czas na pozbieranie się po jej walce z Pastakurowem juniorem, powołać się na wyraźną w tym względzie winę jury i tak dalej. Profesor naprawdę wierzył, że mogłoby to odnieść skutek, a nawet gdyby nie, można by zaproponować zastąpienie nie w pełni zdolnej do pojedynku panny MoFire Syriuszem Blackiem, który nie dość, że nie dokończył zmagań z Żukowem ze znanych wszystkim powodów, to jeszcze ominął jeden pojedynek – mianowicie ze zdyskwalifikowanym synem dyrektora. Jednak propozycje te godziły w dumę własną Ślizgonki i nie zamierzała wyrażać na nie zgody.

Merriwether wstąpiła śmiało na podest i stanęła naprzeciwko Żukowa uzbrojona w… psychologię. Zadzierała wysoko głowę, robiła zarozumiałe miny z rodzaju tych och-co-to-nie-ja i starała się wyglądać groźnie, co jej od zawsze dobrze wychodziło. Naprawdę mogło się wydawać, że siłą woli Ślizgonki można by bez odniesienia obrażeń spętać stado rączych hipogryfów. Poza tym wiedziała, że Żukow wcale nie był taki dobry. Był ociężały i nieruchawy, więc szybkość i zwinność nie były jej tym razem niezbędne. Wystarczy parę dobrych zaklęć. Była pewna, że sobie poradzi.

I naturalnie poradziła sobie! Nie tak dobrze, jak by mogła, gdyby była w formie, ale wygrała i tylko to się liczyło.

– Piękna walka, panno MoFire – pochwalił dziewczynę profesor Flitwick.

Zdemaskowanie Żukowa, dyskwalifikacja Pastakurowa – temperatura uczuć małego nauczyciela względem Ślizgonki rosła i rosła w miarę, jak sprytnie, acz zasłużenie, pogrążała kolejnych zawodników Durmstrangu. Radość z niedoli bliźnich nie przynosiła mu może moralnej chluby, ale dzięki niej od kilku dni wreszcie naprawdę dobrze się czuł.

– Nihil novi – skomentował Syriusz i trudno było dociec, czy miało to być złośliwe czy nie. Gryfon zaczynał się motać w tym, co czuje i co chciałby w danej sytuacji wyrazić.

Wtem, niczym złowrogi cień z doliny mgieł, powstał dyrektor Borys Iwanowicz Pastakurow i zimnym spojrzeniem omiótł salę. Już nie usiłował być miły i nie chlustał wazeliną na wszystkie strony, jego umiejętność panowania nad sobą wyczerpywała się w szalonym tempie. Pastakurow był wściekły i bardzo się bał. Bał się, że przegra – możliwość ta stawała się coraz bardziej realna.

– Kapituła ma coś do ogłoszenia – zakomunikował ochrypłym głosem. Ostatnimi czasy zapodział też gdzieś dawną wylewność.

– A i owszem – przejął zgrabnie pałeczkę sepleniący cokolwiek Hieronim Jutrzenka, więc dyrektorowi nie pozostało nic innego, jak na powrót usiąść.

Ta sytuacja również niepokoiła Pastakurowa. Mimo że był przewodniczącym jury, pozostali sędziowie coraz bardziej odsuwali go od bieżących spraw. Niespodziewanie ręka raz zsunęła mu się z pulsu i nie mógł ponownie nad wszystkim zapanować. Czyżby coś podejrzewali? W dodatku przeklęta Irena dzisiaj nawaliła. Zerknął z nieskrywaną niechęcią na stojący przed nim kubek – aktualnie bezużyteczny kubek. Wszystko na marne przez jedną głupią, nieuważną dziewuchę!

– Niestety, nie mam dla państwa najlepszych wiadomości – perorował auror Jutrzenka. – Mianowicie, nie wiemy, co dalej z naszym Turniejem. Naprawdę! – Rozłożył ręce. – Jak wszyscy niewątpliwie wiedzą, właśnie zakończyliśmy pojedynki indywidualne i teraz według planu miały się odbyć pokazy drużynowe. Cóż… – Wymowne wzruszył ramionami. – Znaleźliśmy się w kropce, moi drodzy. Jedna z drużyn, drużyna gospodarzy, nie jest w komplecie. Popisy drużynowe w takim wypadku nie mają sensu, wszyscy się zgodzicie… Hm… Co to ja miałem mówić? Aha. Musimy ten problem jeszcze raz rozważyć w swoim gronie, poradzić się regulaminu i tym podobne. Ostateczną decyzję usłyszą od nas państwo jutro rano i wtedy albo przejdziemy do kolejnej, wspomnianej konkurencji, albo zakończymy wcześniej Turniej i spokojnie rozjedziemy się do domów. Dziękuję za uwagę, życzę miłego wieczoru.

Merriwether wyszła z komnaty, wlokąc się trochę nieprzytomnie za swoimi towarzyszami.

Dlaczego?! Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej? Dlaczego wyleciało jej to z głowy? Dlaczego nie przypomniało się wcześniej? Chociaż wszystkie jej reakcje były rutynowo przyspieszone, była całkiem dobrym obserwatorem i ogólnie działała szybko, to jednak tylko jeżeli chodziło o bzdury. W wypadku spraw WAŻNYCH od kilku lat dręczył ją spowolniony refleks myślowy. A może było tak, że o pewnych, nieprzyjemnych dla siebie rzeczach po prostu wolała nie myśleć? Podświadomie się je od siebie odrzucała.

POKAZY DRUŻYNOWE!

DRUŻYNOWE!

J-A-K-M-O-G-Ł-A-O-T-Y-M-Z-A-P-O-M-N-I-E-Ć?!

Najważniejsza, najciekawsza, najbardziej emocjonująca i najbardziej wyczekiwana część turnieju, KAŻDEGO nieindywidualnego turnieju pojedynków w magicznym świecie! Trzeba przecież cholernej publiczności pokazać coś więcej poza umiejętnością naparzania przeciwnika, prawda? Trzeba pokazać swoje inne, wspaniałe zalety. Trzeba pokazać tę cholerną, zachwycającą, niezmiennie powalającą ludzi na kolana, tak pożądaną zdolność gry w zespole, współpracy, wzajemnej pomocy, opracowania genialnej strategii i przemyślanego podziału ról, a także szeregu innych, coraz modniejszych, nikomu w sumie niepotrzebnych do szczęścia, kreatywnych głupot!

Niby jak, do cholery, ma zaprezentować umiejętność gry w zespole? Ona nie umie grać z nikim w żadnym pieprzonym zespole! A już tym bardziej czarodziejsko-obronnym! Po co? Chrzanić zespoły! Nie potrafiła skupić się na walce, kiedy ktoś bez przerwy plątał się jej pod nogami! Jak wtedy można cokolwiek dobrze zrobić? No jak?! Nigdy nie należała do żadnego zespołu, nawet mugolskiego tańca ludowego! Chyba że… Ale nie, z Severusem to było zupełnie co innego.

O tak! Oboje z Severusem Snape'em długo i wytrwale pracowali nad przygotowaniem czegoś mocnego na tę okazję, na tę część Turnieju, zanim jeszcze wiedzieli, że się kiedykolwiek odbędzie. Specjalne, starannie wybrane akcje i zaklęcia – wszystko po to, aby zrobić jak najbardziej oszałamiające wrażenie, sprawić, że serca staną widowni z zachwytu! Dopracowane do ostatniego szczegółu, prawdziwe, bojowe układy choreograficzne! Kilkanaście! Wypróbowywali wszystkie możliwości, wszelkie konfiguracje, co tylko przyszło im do głowy i było najbardziej widowiskowe i efektowne. Kosztowało ich to lata pracy. Wszystko na marne, bo Severusa Snape'a tutaj nie było! Bo akurat w dzień finału zachciało mu się wszczynać idiotyczne bitwy z przeklętymi Gryfonami! I teraz Severus Snape leżał sobie spokojnie w czystej pościeli pod opiekuńczymi skrzydłami madame Pomfrey, a ona musiała się męczyć sama.

Nie, poprawka. Niestety NIE sama – to nawet nie byłaby taka zła opcja. Sama dałaby sobie jak zwykle świetnie radę! Przewrotny los wyposażył ją na tę podróż w Syriusza Blacka. Gorzej już być po prostu nie mogło.

„W jednej drużynie z Blackiem" – dramatyczna opowieść, spisana dłonią samobójczyni na moment przed skokiem. Powieść jej życia!

ONA, Merriwether MoFire, w JEDNEJ drużynie z Syriuszem BLACKIEM. Nie potrafiła pracować w zespole, a już z całą pewnością NIE w jednym zespole z NIM. Nie ma mowy!

To koniec. Trzymała się dzielnie, starała. Dotąd pobyt mijał im bez (większych) awantur, a przynajmniej trwałych obrażeń. Powściągała się i mniej więcej panowała nad sobą. Dużo poświęciła i nawet pośrednio, metaforycznie, tak po ludzku wyciągnęła do Blacka rękę. Pomogła mu. Indywidualne pojedynki, dzięki Merlinowi, należały do spokojnej przeszłości, ale TO… Tego było za wiele.

Pokazy drużynowe!

Nie! Nie uda jej się przemóc! To koniec. Ostateczny koniec. Walczyła dzielnie, nie poddawała się. Próbowała, lecz nie wyszło. Nie udało się. To znaczy, na razie można jeszcze mówić: „Nie UDA się". NIE UDA SIĘ NIGDY W ŻYCIU! Trudno, jakoś się z tego pozbiera. Cóż, koniec…

Och, gdyby część drużynowa się nie odbyła! To byłby jedyny sposób, aby wyjść z twarzą. Na wszystkich Wielkich Magów, niech to się stanie! Niech to się nie odbędzie! Niech pokazy zostaną odwołane! W końcu to bardzo możliwe, BARDZO prawdopodobne. Brakuje jednego zawodnika… Gdyby Pastakurowi nie udało się przeforsować jakiegoś swojego genialnego pomysłu, który na pewno już ma w zanadrzu, albo gdyby w ogólne na żaden nie wpadł… Ale nie, tacy ludzie zawsze mają asa w rękawie. Ale gdyby mu się nie powiodło… Tak niewiele brakuje! Albo niech to wszystko z przyległościami przynajmniej miłosierny szlag trafi, zanim ona się ośmieszay!

Syriusz Black!

Dlaczego zawsze muszą się jej przytrafiać podobne rzeczy?


Syriusza trapiły w tym czasie podobne myśli, ale z powodu wciąż trwającego szoku nie potrafił ich tak zgrabnie ubierać w słowa. Nie miał też swojej Ozzes Gainsborough, która w odpowiednim momencie życia zaraziłaby go tak przydatnymi słowotokami. Ubogi werbalnie panicz Black łapał się więc tylko od czasu do czasu za głowę i pojękiwał teatralnie.

Serio, gdyby nie był absolutnie pewien, że wszystko dzieje się naprawdę, pomyślałby, że to kolejny głupi, złośliwy, podstępny, występny żart Rogacza i reszty huncwotów. Odwet za wszystkie jego wybryki z minionych lat. Zapewne jeszcze opracowany przez to strasznie dowcipne niewiniątko – domorosłego psycholożka, jaśnie pana Remusa Prefekta Lupina.

Niech to szlag!


Zbliżone nastroje panowały tego dnia w całym Durmstrangu. Nikomu zbytnio się nie spieszyło do zakończenia Turnieju i powrotu do nudnej, szkolnej rzeczywistości. Jednak sprawa wydawała się przesądzona…

Aż do następnego ranka.


– Tak więc po tym krótkim, doprawdy, wstępie – mówił triumfujący, znów silny dyrektor Pastakurow – pozwolą państwo, że przedstawię nowego… khm, khm… rezerwowego zawodnika Durmstrangu. Oto Zygmunt Kropotkin. Zostaje wprowadzony do drużyny w celu umożliwienia kontynuowania Międzyszkolnego Turnieju Pojedynków.

Do stołu sędziowskiego zbliżył się i obrócił przodem do sali stosunkowo drobny, jak na bułgarskie standardy, brązowowłosy chłopak o dość inteligentnym i poczciwym wyglądzie. Widocznie dyrektor postanowił wreszcie postawić na umysł, a nie na mięśnie. Poza tym nie chciał zapewne dalszych skandali.

Wśród publiczności zawrzało. Tym razem Durmstrangczycy bili brawo jak szaleni, a dwie pozostałe szkoły trafiał szlag. Co za jawna niesprawiedliwość! Gospodarze zostali dwa razy przyłapani na oszustwie, w wyniku udowodnionych przewin zdyskwalifikowano jednego zawodnika, a teraz zastępuje się go, jakby biedaczek zachorował na grypę! Bezczelność!

Tym samym też Kapituła ostatecznie zrezygnowała z nagród indywidualnych, bo przecież jeden z zawodników nie stoczy żadnego pojedynku, a li i jedynie weźmie udział w pokazie drużynowym. Jak w takim wypadku ustalić klasyfikację generalną? Ale Pastakurowa nagrody indywidualne nie interesowały już w najmniejszym stopniu – wiedział, że nie otrzyma jej nikt z jego uczelni.

– Nie do wiary! – wykrzyknęła Merriwether i potoczyła wokół nieco błędnym wzrokiem. – Postawił na swoim!

– Ostrzegałem państwa, że tak będzie – rzekł zrezygnowany profesor Flitwick. – Że Durmstrang nie będzie grał uczciwie, ale państwo nie chcieli mi wierzyć, dopóki sami się nie przekonali. Chętnie bym stąd wyjechał, jednak teraz to już nie ma sensu. Za dużo wysiłku w to włożyliśmy, za dużo nerwów.

– Pastakurow ustawia jury, jak chce! – prychnął Syriusz.

– Dyrektor Pastakurow – poprawił nauczyciel odruchowo. – Lecz poza tym to prawda. Nie zapominajmy, że to jego szkoła organizuje Turniej i, ośmielam się rzec, ten pan może robić, co mu się żywnie podoba. Jak widać, nie ma skrupułów.

– I wprowadza swoich pupilków.

– Ależ panno MoFire! – Filius Flitwick udał oburzenie. W ciągu ostatnich dni Wether zauważyła, że ma całkiem oryginalne poczucie humoru; wcześniej myślała, że w ogóle go nie posiada. – Pan Pastakurow robi wszystko dla dobra Turnieju. Dla naszego dobra nawet! Aby wszystko przebiegało zgodnie z przygotowanym planem. Dzięki temu nie musimy wracać do domu. Powinniśmy być dozgonnie wdzięczni!

Siedzący po jego bokach uczniowie uśmiechnęli się blado.

– Ciekawe, czy gdyby komuś z nas albo Francuzom coś się stało, też by się tak starał – zapytał ironicznie wściekły Black.

– Tego nie dowiemy się nigdy. – Wyszczerzył się (a i owszem!) przewrotnie Flitwick.

– Od razu by nas skreślił. Za brak wytrzymałości – oznajmiła kategorycznie Ślizgonka. – Jedna przeszkoda z drogi.

Profesor swoim zwyczajem westchnął.

– Pozostaje nam tylko dać z siebie wszystko na pokazie i czekać – powiedział, po czym poklepał Merriwether i Syriusza pocieszająco po ramionach.

„Dać z siebie wszystko! Świetnie! Tylko tyle? Nic wielkiego!", myślała z goryczą dziewczyna.

W życiu nie walczyła z Syriuszem Blackiem po jednej stronie. Dotąd tylko się kłócili, pojedynkowali, wręcz tłukli. Nigdy razem nie trenowali, praktycznie się nie znali, od zawsze nie znosili, niczego nie przygotowali. Zaczną się niechybnie bić na oczach całej, obcej szkoły! To będzie katastrofa! Dlaczego wysłali ich razem? Czy Albus Dumbledore był tyranem?

To koniec!

Chyba że zdarzy się cud. A panna MoFire z zasady nie wierzyła w cuda i ich kumpli – przypadki. Jak to powiedział jeden bardzo znany półmugolski filozof, Friedrich Nietzsche: „Żaden zwycięzca nie wierzy w przypadek." O to właśnie chodziło.

Podczas ożywionego dialogu Hogwartczyków przemawiał niezmordowanie któryś z członków Kapituły. Kiedy Merriwether powróciła do rzeczywistości, zorientowała się, że był to pan Eatanswilli, który powoli docierał do końcowych wniosków:

– Z powodu tych perturbacji – nie mogąc się powstrzymać, ziewnął szeroko, niemrawo zasłaniając usta ręką i potęgując niemijającą pogardo-irytację profesora Flitwicka – pokazy drużynowe, zaplanowane na dzisiaj, niniejszym zostają przeniesione na jutro i odbywać się będą od południa. Pamiętajcie państwo, każdy zespół zarezerwowane ma dokładnie dwie godziny w Symulatorze Wyobrażeń. Uprzejmie prosimy, aby nas przy tej okazji nie zanudzić.

– Jeszcze bardziej? – mruknął do siebie Syriusz.

– A tymczasem mają państwo jeszcze cały, dodatkowy dzień na ćwiczenia. Dziękuję za uwagę i życzę powodzenia.

Cud się zdarzył…


Merriwether MoFire i Syriusz Black zerkali na siebie co chwilę zza wertowanych od niechcenia książek.

Kochani „przyjaciele" z Durmstrangu w trosce o zapewnienie swoim drogim gościom zajęcia w przerwach między pojedynkami porozkładali w pokojach mnóstwo książek tematycznie związanych z Bułgarią i wschodem Europy, na przykład: „Kultura Bułgarii", „Sto mil konnej podróży z Iwanem Groźnym", „Kuchnia narodowa Bułgarii" (zgodne, patriotyczne: „Bleee"), „Słowiańskie tańce narodowe", „W osiemdziesiąt dni dookoła wschodu", „Bułgaria w dwa tygodnie", „Zobaczyć Jugosławię i umrzeć" („W zamachu!"), „Sto najpiękniejszych miejsc Bułgarii". Szkopuł w tym, że wszystkie (pewnie przez przeoczenie) były napisane po bułgarsku, czyli spragnieni lektury Anglicy nie mogli się nacieszyć choćby tak zachęcającymi tytułami i poprzestawali na obrazkach. Jednym słowem: o dupę to rozbił!

Gryfon i Ślizgonka łypali na siebie i łypali z coraz większą częstotliwością, a powód łypania był dla obojga ten sam, tylko żadne nie wiedziało, jak rozpocząć trudną rozmowę.

– MoFire? – odezwał się w końcu Syriusz.

– Yhm? – Merriwether udała, że zaciekawił ją pewien strasznie emocjonujący fragment tekstu, którego ni w ząb nie rozumiała.

– MoFire, ja wiem, że ja… że my… No, tego… – Przełknął ciężko. – Ale…

Trudno konwersować z kimś, kogo wprawdzie do niedawna się nie znosiło, lecz to jest już nieaktualne, bo teraz kompletnie się nie wie, co się do niego czuje, a do tego ma się wobec tego kogoś pieprzony dług wdzięczności, o który wcale się nie prosiło. Ciężko wtedy dobrać słowa, nawet jeśli jest się Złotym Chłopcem, Syriuszem Blackiem. Poza tym Merriwether MoFire miała naturalny talent do wprawiania ludzi w zakłopotanie.

– Że nasze… khm, khm… stosunki… khm… nie układają się zbyt… khm, khm… dobrze… – odpowiedziała dziewczyna, starając się nie myśleć, jak idiotycznie brzmi ten nerwowy kaszel.

– W ogóle się nie układają – stwierdził krótko Syriusz.

– Aha – przytaknęła.

– Ale… Cholera! Jeżeli chcemy wygrać… Przecież po to tutaj przyjechaliśmy, prawda? – zapytał z mocą Black, a oczy mu rozbłysły. – Więc jeżeli naprawdę chcemy wygrać…

– Wiem.

– Nie możemy teraz zrezygnować, musimy współpracować! Trzeba na jakiś czas odłożyć te wszystkie głupie kłótnie… Trzeba coś z tym zrobić!

– Powiedziałam, że rozumiem.

– A więc… sprzymierzenie sił?

– Zawieszenie broni? – spytała ironicznie.

– Spokojnie, tylko tymczasowe. – Wyszczerzył się Gryfon.

– Cóż… to konieczność. Chyba nie mamy innego wyboru.

Popatrzyli na siebie, wreszcie jawnie. Na twarzy Syriusza Blacka odbiło się zdecydowanie i dziwna zawziętość.

– Świetnie – rzucił i szybko wstał. – Mamy mało czasu. Został tylko jeden dzień, żeby coś zrobić.

– I noc.

– Hm? – nie zrozumiał.

– Chodzi o to, że nie muszę spać. A raczej oboje nie powinniśmy, jeżeli chcemy zdążyć cokolwiek przygotować.

– Eee… Słusznie! Noc na nogach to dla mnie stan naturalny.

Dziewczyna kiwnęła głową.

– Wiem. Zdążyliśmy… Zdążyłam zauważyć… W szkole.

– I vice versa.

Na te słowa panna MoFire wygięła wargi w nieco krzywym, ale zadowolonym uśmieszku.

– Dobra, dosyć uprzejmości! – zakrzyknął dziarsko chłopak i klasnął w ręce. – Musimy wymyślić jakąś dobrą historyjkę, parę zaklęć i układ choreograficzny. Nuczyć się tego i przećwiczyć. Idziemy!

– Gdzie?

Zaaferowany Syriusz Black zbaraniał.

Dla drużyny każdej ze szkół przeznaczono sporych rozmiarów komnatę do treningów. Hogwartczycy ze zrozumiałych względów nie mieli jeszcze okazji skorzystać ze swojej. Wizyta w sali z założenia służącej do pojedynków mogłaby okazać się zbyt zachęcająca dla tej dwójki.

– Jak to gdzie? – zirytował się. – Do sali ćwiczeń!

– Chyba żartujesz! – Na twarz Merriwether wypłynął teraz pełen politowania grymas. Podniosła się leniwie z miejsca. – Wiesz, czemu miały służyć te sale? – spytała, zawieszając dramatycznie głos. – Szpiegowaniu przeciwnika. Jestem pewna, że gdzieś tam w górze, pod sufitem, znajdują się ukryte okienka albo weneckie lustra.

– Skąd wiesz?

Durmstrang Durmstrangiem, lecz do czegoś podobnego nikt by się nie posunął. Trzeba by być chorym na umyśle!

Merriwether zamrugała i popatrzyła na niego jak na kretyna.

– Sama bym tak zrobiła – wypaliła.

– W takim razie… Co proponujesz?

Ślizgonka przeszła się po saloniku i rozejrzała uważnie.

– Moim zdaniem tutaj będzie równie dobrze.

– TUTAJ?!

– Dlaczego nie?

– Jest za mało miejsca!

– Merlinie! Czy to jest w ogóle jakiś problem?

Syriusz nagle zrozumiał.

– Zaklęcie…

– Tak, tak – przerwała mu zaraz. – Zaklęcie Powiększające. Cały budynek jest nimi nafaszerowany. Jedno mniej czy więcej nie zrobi różnicy. Umiesz je rzucać? – Zmierzyła go sceptycznie wzrokiem.

– Jasne – oburzył się chłopak.

Merriwether wyszła na korytarz, rozejrzała się uważnie w obie strony, po czym wróciła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.

Colloportus! – mruknęła, celując w nie różdżką.

– Jeszcze stary Flitwick! Wróci za godzinę.

Dziewczyna westchnęła teatralnie.

– To zapuka. A teraz do dzieła.

Chwilę później stali oboje w nienaturalnie wielkim salonie i odsuwali na boki meble.

– Aha, zapomniałabym. – Panna MoFire zamachała różdżką nad głową. – Silencio Maxima!

– Zwariowałaś?! – Złapał ją za rękę. – Nie będziemy się słyszeć!

– Oj, puszczaj! To specjalne zaklęcie! Przecież możesz mówić, a ja cię słyszę, niestety!

– Yhm…

– No właśnie! To zaklęcie nie przepuszcza dźwięków NA ZEWNĄTRZ.

– Rozumiem. Jeżeli wszystko gotowe, to… PRZEDSTAWIENIE CZAS ZACZĄĆ!


Gryfonowi i Ślizgonce nie trenowało się razem łatwo – co to, to nie! Huncwoci mieli swoje popisowe sztuczki, tak samo jak Merriwether i Severus. Żadne z nich nie chciało się nimi dzielić z przeciwnikiem. Woleliby się dać pokrajać! Trudno było się przełamać, pokonać wzajemną niechęć. Przez komnatę przetoczyło się jeszcze sporo burz i awantur (co prawda coraz mniej zaciekłych), zanim ta dwójka zdołała się dogadać i wreszcie przejść do ćwiczeń. I chociaż na wyścigi przybierali na przemian to cierpiętnicze („jak-to-się-człowiek-musi-poświęcać-żeby-coś-osiągnąć") i złośliwe („twoje-różdżkarskie-umiejętności-bawią-mnie-do-łez") miny, oboje czuli niebywałe wewnętrzne zadowolenie i nagły przypływ energii, zdolnej rozsadzić Durmstrang.

Panna MoFire i panicz Black wreszcie się NIE NUDZILI!

Filius Flitwick przeżył niemały szok, gdy ich tak zastał: pochłoniętych treningiem, zgrzanych i zarumienionych, z błyszczącymi oczami (nawet MoFire nie wyglądała wtedy tak strasznie), i nie mógł nie uśmiechnąć się do siebie.


– Nie, to jest zdecydowanie za słabe – skomentował Syriusz.

– Co? Za słabe?! – Merriwether szybko pozbierała się z podłogi, gotowa w razie czego skoczyć mu do gardła. – To bardzo dobre, stare zaklęcie! Wymyśl coś lepszego!

– Zamierzam. – Wyszczerzył się po raz kolejny. – I przestań bez przerwy rzucać we mnie Obrokulorustusem!

– To świetne i widowiskowe…

– Już je widzieli.

– I co z tego? Zawsze działa.

– W Symulatorze Wyobrażeń też?

– Skąd mam wiedzieć? Nigdy w czymś takim nie byłam!

– Ja też nie.

– Ale tam wszystko powinno być normalnie. Jak w realu. Chyba…

– Nieważne. – Machnął ręką. – Zresztą… To musi być coś mocnego – powrócił do poprzedniego tematu. – Musimy zrobić silne wrażenie. Żeby jedli nam z ręki.

– Zawracanie głowy. I tak będziemy najlepsi…

– Na pewno? A widziałaś ostatnio tabelę wyników?

– Nie. Bo co?

– Idziemy łeb w łeb z Durmstrangiem, a nawet jesteśmy dwa punkty w plecy.

– Niemożliwe! – Tupnęła nogą Merriwether.

– Tu wszystko jest możliwe. Jednak…

– Dwie walki z kompletem punktów, trzy wliczając moją pierwszą – rozważała dziewczyna. – Cofnięte punkty Pastakurowa…

– I co z tego? Wyniki zmieniają się jak w kalejdoskopie! Tym bardziej że punkty nie są podawane publicznie, tylko sumowane na tablicy. Kto się tego doliczy? Kto spamięta? A jury chodzi wiecznie naćpane!

– Właśnie! – wykrzyknęła Merriwether tonem zarezerwowanym zwykle dla „Eureka!". – Musimy dopilnować, żeby jutro Kapituła była absolutnie przytomna. Nie mogą dostać swojej porcji narkotyku.

– Ciekawe jak?

– To proste! Codziennie napoje przynosi ta sama kobieta. Żadna z kelnerek z jadalni, wygląda zbyt inteligentnie jak na kelnerkę. – Merriwether mówiła bardzo szybko, co oznaczało, że ma już w głowie dokładnie opracowany plan ze wszystkimi szczegółami. – Musi więc działać w porozumieniu z Pastakurowem i być we wszystko wtajemniczona. Nieważne! Przychodzi już po tym, jak wszyscy zbiorą się w sali. Jest ładna, żeby gapili się na nią i nie zwracali uwagi na to, co mają w szklankach, żeby wzbudzała zaufanie.

– Pełna analiza postaci. Co dalej?

– Zaraz! – Dziewczyna zaczęła krążyć po sali. – Nie wiemy, gdzie i kiedy przygotowuje napoje, więc trzeba ją złapać tuż przed komnatą pojedynków, na korytarzu, zanim tam wejdzie. Trzeba ją powstrzymać tak, by jury nie dostało zatrutej herbaty.

– Jak? Mam jej wytrącić tacę?

– Nie, to byłoby głupie i nic by nie dało. Chwila… Wiem! Napoje muszą albo wcale tam nie dotrzeć, albo nie być pełnej jakości.

– Co? Jakiej jakości? – Syriusz nie nadążał. – Nic nie rozu…

– Neutralizacja! Trzeba zneutralizować środek nasenny, nim ona dotrze do stołu, ale tak, żeby Pastakurow się nie zorientował.

– Zneutralizować czym?

Oczy Merriwether zamigotały i w jednej chwili z brązowych przemieniły się w piwne.

– To zdecydowanie najmniejszy kłopot! – rzuciła, pobiegła do sypialni i zaraz wróciła, taszcząc swoją olbrzymią torbę na ramię. Pogrzebała w niej i wyciągnęła małą fiolkę pełną przezroczystych, owalnych tabletek.

– Co to jest? – zapytał osłupiały totalnie Black.

– Neutralizatory trucizn. A właściwie jeden uniwersalny eliksir neutralizujący w formie skrystalizowanej.

– To to wrzucałaś do jedzenia w stołówce! – zrozumiał nagle Syriusz.

Zaczynał wierzyć, że większość Ślizgonów rzeczywiście jest obłąkana. To zapewne wina niedostatku światła w lochach. Żaden szanujący się Gryfon w życiu by na to nie wpadł.

– Oczywiście! Nie wyjechałabym bez czegoś takiego w podróż! Żebyś mógł mnie spokojnie otruć!?

– A wiesz, dzień przed finałem chciałem ci dodać blekotu do soku dyniowego przy śniadaniu. Odwieźliby cię na obserwację do Munga albo co… Ale pomyślałem, że nie mogę tego zrobić staruszkowi.

– Ja nie myślałam, ja to zrobiłam.

– CO?

– Dosypałam ci blekotu do soku.

– CO?!

– Aha. – Przytaknęła z kamienną twarzą. – Ale coś poszło nie tak. Chyba ten wasz szczurowaty to wypił.

– CO?!

Syriusz Black łypnął na nią groźnie i znów poczuł znajome świerzbienie rąk.

– Nie patrz tak na mnie. Przecież żartuję!

– Na pewno? – Chłopak nie czuł się przekonany, za to bardzo skołowany. Tysiąc niespodzianek na minutę.

Panna MoFire parsknęła śmiechem. Chyba po raz pierwszy słyszał, jak szczerze się śmieje, i nie był to tak znowu okropny dźwięk. Co nie zmieniało faktu, że nadal czuł się niepewnie.

– Dobrze. – Dziewczyna uspokoiła się pierwsza. – Plan jest taki: ktoś z nas musi się zaczaić pod drzwiami na tę babę i wylewitować pastylki do kubków. Są przeźroczyste, nie powinna nic zauważyć. W razie czego, można je zaczarować tak, aby były niewidzialne.

– To raczej utrudni sterowanie – zauważył sceptycznie Syriusz.

Merriwether zignorowała tę uwagę.

– Kryształki rozpuszczają się bardzo szybko. Okropnie psują smak, ale może tak od razu się nie połapią. Jakby co, będą podejrzewać Pastakurowa.

– A kto to ma zrobić?

Panna MoFire rzuciła chłopakowi szybkie spojrzenie.

– Najlepiej razem. Będziemy mieć mało czasu. Poza tym ja mam jeszcze problemy z nawigacją.

Uniosła przed siebie dłoń z różdżką, jej ręka drżała zauważalnie. Zaklęcia syna dyrektora okazały się niezwykle silne i trwałe.

– Może do jutro się pozbieram – powiedziała niedbale.

Syriusz Black sięgnął po fiolkę z neutralizatorami i w zamyśleniu przekładał ją z ręki do ręki.

Cholera! Dziwadło faktycznie miało parę ukrytych talentów. Pomysł godny Huncwota… Dlaczego on sam na niego nie wpadł?

Wyjął jedną kapsułkę i przyjrzał jej się uważnie pod światło.

„Standardowy zestaw wycieczkowicza", zakpił.

No tak. On nie był obłąkany…