Ciche marzenie

Zilidya D. Ragon

Sequel

Część 20

Harry zerwał się na równe nogi z łóżka, zrzucając kołdrę na podłogę. Pot lśnił na jego klatce piersiowej i strużkiem spływał z twarzy.

― Skrzat!

― Lord wzywał? ― Stworzenie pojawiło w ciągu ułamka sekundy.

― Obudź wszystkich.

Skrzat znikł natychmiast, a Harry otworzył szafę, wyjmując pierwszą lepszą szatę. W świetle księżyca, wpadającego przez okno, jego oczy błyszczały drapieżnie krwisto.

― O żeż, Merlinie! ― Draco wyhamował w progu, gdy Potter w tej samej chwili spojrzał na niego. ― Jesteś przerażający.

Potter dopadł go w czterech długich krokach i zachłannie przyciągnął do siebie w wyraźnie rozsierdzonym pocałunku, nie myśląc nawet czy całowany go zaraz nie uderzy. Malfoy tylko w pierwszych sekundach zamarł, potem starał się przejąć inicjatywę.

― Po to mnie obudziłeś? ― chrząknął Severus, stojąc tuż obok Lucjusza w progu.

Harry nie przerwał pocałunku, przenosząc na niego wściekły wzrok. Snape wzdrygnął się.

Czarny Pan zlizał z warg Draco kroplę krwi, gdy zbyt zachłannie walczyli o oddech. Odsunął zaczerwienionego Draco i warknął przez zaciśnięte zęby z ledwo powstrzymywanym gniewem.

― Hermiona nie żyje.

Ciche sapnięcie Narcyzy, która właśnie dołączyła, połączyło się z trzaśnięciem drzwi szafy.

― Macie pięć minut. Czekam na dole.

Poza Severusem wszyscy się rozeszli przebrać, nie kwestionując wyraźnego polecenia.

― Harry?

― Nie teraz, tato.

― Chciałem tylko wiedzieć dokąd pójdziemy?

― Na miejsce zbrodni.

O nic więcej nie zapytał. Magia kumulowała się wokół Czarnego Pana, czekając na iskrę.

Nie miał najmniejszego zamiaru być tym, który ją aktywuje do działania.

Pięć minut później pojawili się w jakimś zaułku Londynu. Mugolskiego Londynu.

Harry stał i patrzył przed siebie. Początkowo nikt z jego towarzyszy nie widział na co. Szybki czar światła spowodował, że Narcyza ukryła twarz w szacie Lucjusza. Draco przeklął, odwracając wzrok.

Tylko mężczyźni zmarszczyli brwi i podeszli do zwłok lub tego, co z nich zostało.

― To nie zrobiło żadne znane mi zwierzę ― zauważyła już opanowana Narcyza, lecz nie podchodząc za mężem.

― Zdecydowanie człowiek i to czarodziej. ― Snape zniwelował czar przytrzymujący górną część torsu do ściany.

Lucjusz lewitował kończyny w jedno miejsce, na którym Draco transmutował koc. Kilka trzasków za ich plecami spowodowało, że Harry skierował w ich stronę ostre spojrzenie.

― Stać! ― nakazał i czterech aurorów zamarło jak zaklętych w miejscu. ― Ty! ― Wskazał jednego. ― Leć po Kingsleya.

― Nie masz prawa…

― Idź! ― Czarny Pan powtórzył tylko to jedno słowo i mężczyzna został rzucony w niebyt aportacji bez użycia własnej magii.

Draco wystąpił do przodu, stając pomiędzy nim a aurorami. Uniósł rękę, ukazując znaki.

― Właśnie znaleźliśmy ciało przyjaciółki. Poczekajmy na ministra. Nie denerwujcie go ― rzekł spokojnie, głową wskazując Harry'ego.

Jego twarz wyraźnie ukazywała wściekłość na czyn Draco. Odsunął go z drogi i łypnął czerwonymi oczami w stronę aurorów. Ci spojrzeli po sobie i kiwnęli głowami, odsuwając się kilka kroków w tył. Potter odwrócił się z powrotem do pozostałych. Ciało Granger zostało już osłonięte. Przez materiał przesiąkała powoli krew.

― Wyczuwacie czyjąś magię?

Severus rzucił mu wymowne spojrzenie i Harry znów warknął. Właśnie miał podejść bliżej, gdy ponownie rozległ się trzask aportacji.

― Panie Potter? ― Kingsley szybko obrzucił wzrokiem teren.

Był na tyle przytomny, że nie wyjąć różdżki, co mogłoby spowodować reakcję Czarnego Pana.

― Hermiona Granger została godzinę temu zamordowana. Użyto magii, tortur… ― zamilkł nagle, rozglądając się.

― Zajmiemy się tym.

― Nie po to tu jesteś ― wycedził Czarny Pan. ― Zabierz swoje psy. Irytują mnie.

Minister odesłał ich po kilku słowach i widocznych sprzeciwach ze strony aurorów.

Potter zdjął rękawiczkę i dotknął najbliższej ściany. W kilka sekund magia zaczęła się zbierać wokół niego.

Snape odciągnął Kingsleya, przeczuwając, że coś się stanie. Zwykle czytanie z przedmiotów nie gromadziło takiej ilości magii. Lucjusz przelewitował ciało. Draco już wcześniej odszedł z matką poza zaułek. Ściany budynków zaczęły pękać od nagromadzonej siły w powietrzu i rozpadać się. Ta część raczej była niezamieszkana, bo nikt nie wybiegł z budynków. W kilka minut zaułek pochłonęła magia Czarnego Pana, zamieniając go w kupę gruzu, strzępy płotu i drutów.

― To wyzwanie. ― Harry odwrócił się tak nagle, że jego szata zafurczała. ― Zajmijcie się ciałem. Nie pokażcie jej w takim stanie rodzicom.

― Dlaczego pan myśli, że to wyzwanie?

― Bo je rzucili. ― Uniósł dłoń, w której trzymał niewielką kartkę.

Kto ma być następny?

Napis zdecydowanie był napisany pismem Hermiony i jej krwią.

― Podejrzewasz kogoś? ― Minister czekał cierpliwie, gdy nie od razu otrzymał odpowiedź.

― Mam podejrzenia i mam nadzieję, że jednak się mylę. Proszę mnie powiadomić kiedy będzie pogrzeb Hermiony. Wracam do domu.

I aportował się, a pozostali ruszyli za nim.

Nie zastali Pottera w salonie.

― Tam jest. ― Wskazał Draco na postać w ogrodzie spowitym w porannej mgle.

― Zostawmy go na razie samego ― zaproponował Severus. ― To była jego przyjaciółka.

Nie mieli już ochoty wracać do łóżek i z wdzięcznością przyjęli propozycję pani domu na wczesną kawę w jadalni, także z oknami wychodzącymi na tę część ogrodu. Nikt nie chciał spuszczać Harry'ego z oczu.

― Jak przygotowania na rozpoczęcie nowego roku?

Snape podniósł głowę znad biurka.

― Czytałeś moją pocztę? ― odparł pytaniem.

― Stąd widzę pieczęć szkoły, a szkolne sowy są rozpoznawalne. Połączyłem fakty.

― Wybacz, synu.

Harry przewrócił oczami.

― Tak, wiem. Nawyki. Jednak nadal chciałbym znać odpowiedź ― dodał odrobinę zbyt władczo, co nie uszło uwadze Severusa.

― Powoli, ale skutecznie. Będzie nadal widać skutki bitwy, ale zajęcia zaczną się według harmonogramu.

― Chciałbym przybyć do szkoły trochę wcześniej. ― Tym razem głos mu zadrżał i to także nie umknęło mistrzowi eliksirów.

― Spróbuję to zorganizować.

― Dziękuję.

― Czy tylko to przygnało cię do mojego pokoju prawie w środku nocy?

― Jest trochę po dwudziestej drugiej.

― I tak powinieneś już być w łóżku.

― Tato… ― jęknął Harry. ― Nie traktuj mnie jak pięciolatka.

― To się tak nie zachowuj.

Delikatny uśmiech był tak rzadkim zjawiskiem, że Harry sapnął.

― Zrób to w czasie eliksirów.

― Żeby Pomfrey mnie potem zabiła? Nawet ona nie ogarnie tyle zawałów lub histerii.

Severus zaczynał podejrzewać powód tej wieczornej wizyty, gdy syn zaczął nerwowo krążyć po pokoju z zerowym zamiarem wyjścia.

― Jak się czujesz? ― Odłożył pióro i odsunął dokumenty.

― Ron już wie, dostałem sowę ― zignorował pytanie, zwyczajnie zmieniając temat.

― Zna szczegóły?

― Ogólnikowo. Kingsley był w Norze.

― Obwinia cię?

― Skąd…? ― zdziwiony westchnął i nie dokończył.

― Zbyt długo znam pana Weasleya, żeby się tego nie domyślić. I jak zawsze ogarnie się najpóźniej.

Pottera jednak to nie przekonało i nadal dreptał po pomieszczeniu.

― Potrzebujesz eliksiru bezsennego?

― Nie działa.

Czyli już próbował zasnąć, przemknęło przez myśl Severusowi.

Nerwowy ruch dłoni koło drugiego nadgarstka zwróciło jego uwagę.

― Pomaga?

― Trochę. Ale i ona wkrótce będzie zbyt słaba.

― Chcesz powiedzieć, że twoja magia nadal rośnie?

― A to nie jest naturalne? ― Harry naprawdę wyglądał na zszokowanego.

― Magia młodego czarodzieja stabilizuje się do szesnastego roku. Ostatnie skoki magii zwykle występują do piętnastego roku, ale ty jesteś wyjątkowy. Masz obecnie w sobie dwie magie i standardy cię nie dotyczą.

― Nic nowego, no nie? ― prychnął zirytowany.

― Powinieneś się już lata temu do tego przyzwyczaić.

― To do tego można się przyzwyczaić? ― obruszył się.

Przynajmniej przestał krążyć po pokoju i usiadł na parapecie okna. Pogłaskał sowę, która wyraźnie czekała na list, pohukując w stronę dyrektora.

Snape przyzwał skrzata i po chwili tuż przed Potterem stał kubek z kakao. Sam Snape wrócił do pisania. Kilka minut później sowa wyleciała przez uchylone okno.

― Jutro pogrzeb ― mruknął w przestrzeń Harry.

― Domyślam się, że chcesz iść. Nie znam się zbytnio na mugolskich pogrzebach. Przekaż skrzatom co powinny przygotować.

Harry kiwnął tylko głową.