Zaczytany w swoich notatkach Severus zatrzymał się na półpiętrze. Zamyślił się właśnie nad niezwykle istotnym problemem z dziedziny transmutacji – przemianą szczurów w kieliszki od szampana. Nie, żeby było to tak bardzo interesujące, ale profesor McGonagall stanowiła przykład wymagającej nauczycielki i pewne rzeczy po prostu trzeba było umieć. A Severus był pilnym uczniem – może niezbyt sympatycznym i łatwym we współżyciu, ale pojętnym. Zajęty swoimi sprawami nie usłyszał kroków na schodach przed nim. Chwilę później coś lekko nim zarzuciło i poczuł, jak z kieszeni szaty wyślizguje mu się różdżka. Ktoś miotnął w niego Expelliarmusem.

– Cześć, Tłustogłowy! Dawnośmy się nie widzieli, co? – powiedział Tom Boudelle, a Ponifacja Moore i Alojzy Gilmour zaśmiali się wrednie. – Znowu zakuwasz? Powiedz, jak to możliwe, że taka gnida ma TAKIE stopnie?

– Trzeba to zmienić! – zawyła Ponifacja. – Chodźcie, zmodyfikujemy mu trochę pamięć!

– Ekstra! Co ty na to, zasmarkańcu?

Snape rozglądał się w poszukiwaniu różdżki.

– To zna ktoś to zaklęcie? – spytał Tom.

Ponownie rozległ się odgłos kroków. Tym razem ktoś na złamanie karku pędził z górnych pięter.

– Mamy do pogadania, Ponifacjo Moore! – krzyknęła dziewczyna o strasznie rozczochranych, brązowych włosach, zatrzymując się na stopniach za plecami Severusa.

– O kurde, zjeżdżamy! – ryknęła Ponifacja i cała trójka natychmiast się odwróciła, gotowa do ucieczki.

Ale przybyła dziewczyna była szybsza – ściany zatrzęsły się od błyskawicznie rzuconego zaklęcia. Zanim Ponifacja zdążyła zniknąć Severusowi z widoku, już powiewał za nią długi jaszczurczy ogon, a w miejsce uszu wyrastały skrzydła nietoperza.

Severus tymczasem sięgnął po różdżkę, po czym obrócił się w stronę dziewczyny, wciąż patrzącej w ślad za uciekającymi. Uśmiechała się wyjątkowo paskudnie i sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie zauważyła Snape'a. W rzeczywistości właśnie tak było, mimo to Severus postanowił nie puszczać płazem zniewagi.

– Po co to zrobiłaś?

Do dziewczyny dopiero teraz dotarło, że nie jest sama i spojrzała na Severusa trochę nieprzytomnie.

– Ktoś cię prosił? – Severusowi zaczął nerwowo drgać policzek.

– Niby o co?

– O pomoc.

– Jaką pomoc? Niby komu?

– Mnie! Przygłupia jesteś, czy jak? Nie potrzebuję od nikogo pomocy, jakieś cholernej litości! A już tym bardziej od dziewczyny. Mam to gdzieś…

– Ja miałabym ci w czymś pomagać? Niby kiedy i w czym? Ty aby dobrze się czujesz?

– A to przed chwilą, to co było, hę? Nie rzuciłaś w nich czymś? Bo oni zaczepili mnie, a ty…

Dziewczyna wreszcie zrozumiała, o co mu chodzi. Skrzywiła się okropnie, wyraźnie wściekła. Z oburzeniem wstrząsnęła włosami i ruszyła w jego stronę.

– Słuchaj no, nie rozumiem, dlaczego miałabym cię bronić. Nic mnie nie obchodzi, czy ktoś cię zaczepia, morduje albo robi cokolwiek innego. To nie jest mój interes. Mam swoje porachunki z tą wywłoką Moore, a to z kolei nie twój interes, jasne?

– Więc to nie…

– Oczywiście! Całe dnie latam po korytarzach tylko po to, aby ratować czyjś tyłek. Przecież to moje ulubione zajęcie. A ty jesteś żałosny!

– Dzięki…

– Nienawidzę tej Moore. Patrz, mam mały prezent od niej.

Uniosła nieco skraj szaty. Na nogach miała tenisówki, na których ktoś wymalował wielkimi, mieniącymi się literami jedno słowo: „Dziwadło".

– Nie wiem, co z tym zrobić. Żadne zaklęcie nie działa.

Właściwie Snape już dawno nie rozmawiał z kimś tak długo (może nawet nigdy?). Była to dla niego sytuacja tak niesamowita, że nie wiedział, co ze sobą począć. I nagle coś go tknęło. Nie była to łatwa decyzja… Uniósł różdżkę i uderzył nią kilka razy we wnętrze drugiej dłoni. Pomyślał intensywnie i w końcu się zdecydował.

– Przeciwzaklęcie? To proste. – Skierował różdżkę ku jej stopom i powiedział – Vanesca! – Napisy zniknęły. – Ty pewnie jesteś MoFire – rzekł po chwili, przyglądając się jej.

– A ty musisz być Severus Snape.

– Muszę…

Merriwether MoFire i Severus Snape uczęszczali do tej samej klasy przez cały, długi pierwszy rok nauki w Hogwarcie, ale dopiero wtedy na korytarzu naprawdę się poznali.


Pokój wspólny Slytherinu był najdostatniej urządzonym ze wszystkich. Niezbyt gustownie, ale bogato, a u podopiecznych domu Salazara Slytherina właśnie to najbardziej się liczyło. Severus Snape ulokował się w najdalszym kącie pokoju. Zwinięty na czarnym, skórzanym fotelu i zawalony koszmarnie grubymi książkami mamrotał do siebie coś w rodzaju: „Co ja robię nie tak? Dlaczego nie wychodzi?", gwałtownie potrząsając swoimi długimi i wiecznie przetłuszczonymi włosami. Dzisiaj na szczęście wszyscy trzymali się od niego z daleka, ponieważ z samego rana rzucił na Toma Boudelle'a paskudne zaklęcie kurzajek, którego do teraz nie udało się odwrócić żadnemu z nauczycieli. W obliczu tej sytuacji reszta Ślizgonów wolała nie ryzykować. Na wspomnienie Toma, Severus uśmiechnął się tryumfalnie do siebie.

Wejście do dormitorium otworzyło się gwałtownie i do pokoju wpadła nachmurzona Merriwether MoFire. Zgromadzone tam Ślizgonki natychmiast zachichotały. Merriwether odruchowo przygładziła swoje rozczochrane włosy, słusznie podejrzewając, że to one są powodem nagłej wesołości dziewczyn. Zaświerzbiła ją ręka, w której trzymała różdżkę, lecz się opanowała. Miała teraz coś innego na głowie.

Jakby na to nie patrzeć, przypadkowo zaciągnęła pewien dług, a długów mieć nie lubiła. Dobrze wiedziała, że na świecie nie ma nic za darmo i najlepiej podobne sprawy załatwiać od razu. Z drugiej strony to przecież był Slytherin, więc może gwizdać na wszystko? Nie, teraz ma informację, którą może mu sprzedać i łatwo wygrzebać się z tej całej sytuacji. Wygrzebać się tak na wszelki wypadek. A potem na powrót mieć spokój. Wściekle zatupała nogami, nie przejmując się, jak na to zareagują uczniowie zgromadzeni w pokoju, niezrozumiale warknęła do siebie i poszukała wzrokiem Severusa. Ostatecznie wybawił ją wczoraj z wyjątkowo głupiego, tenisówkowego kłopotu i coś mu się za to należało.

Stanęła przed nim, wcisnęła ręce głęboko w kieszenie szaty, spuściła głowę, wpatrując się intensywnie w podłogę, i zupełnie niepasującym do sytuacji, napastliwym tonem powiedziała:

– Po wypowiedzeniu zaklęcia musisz końcem różdżki zatoczyć takie małe koło, bo inaczej zawsze będzie ci zostawał ogon.

Severus z wrażenia upuścił trzymaną w ręku książkę i rzucił dziewczynie wściekłe spojrzenie.

„Bredzi", pomyślał. „Pewnie dlatego mówią na nią Dziwadło".

– O czym ty gadasz? – warknął.

– O transmutacji. Twój kieliszek ma ogon, bo robisz zły ruch różdżką – wycedziła przez zęby. Teraz z kolei zainteresowała się wyglądem sufitu, a stopą uporczywie wierciła dziurę w dywanie.

Z otaczającego Severusa stosu ksiąg posypały się kolejne egzemplarze. Dwie rozmowy w ciągu dwóch dni… Sytuacja zaczęła go przerastać. Nie wiedząc, jak zareagować, rozdarty między możliwością prychnięcia i ironicznego śmiechu, zakrztusił się i rozkaszlał.

„Dlatego mówią o nim Smarkerus-Katarus", pomyślała Merriwether. Nagle przypomniało jej się coś jeszcze i nie mogąc się powstrzymać, chrząknęła znacząco, próbując zwrócić na siebie uwagę swojego, duszącego się właśnie, rozmówcy.

Dziwaczna, i do tego niezrozumiale wściekła, konwersacja dwóch największych dziwadeł nie tylko Slytherinu, ale całego Hogwartu zwróciła już uwagę wszystkich uczniów zgromadzonych w pokoju wspólnym.

– Hm, hm… – spróbowała ponownie panna MoFire. – Czy mógłbyś mnie… eee… nauczyć tego… hm, hm… zaklęcia, co usuwa napisy?

Teraz wszystkie książki wylądowały na podłodze, a przed nią wyrósł wściekły, niemal ziejący ogniem Severus.

– A niby czemu mam cię uczyć jakichkolwiek zaklęć?! – krzyknął.

Merriwether nie lubiła, kiedy ktoś na nią krzyczał, bardzo nie lubiła. Zbliżyła twarz do jego twarzy i wściekle wydyszała:

– Bo nie sięgniesz nim własnych pleców, matole.

Odwróciła się na pięcie, zarzuciła włosami i ruszyła przed siebie.

Do Severusa nagle coś dotarło.

– Czekaj! – zawołał i ruszył w jej stronę, a przemieszczał się w zabawny, pająkowaty sposób. – Napisali mi coś na plecach?

– Nie, zmyśliłam to z nudów.

– Co napisali?

– To twój problem.

– Sama zaczęłaś.

Wzruszyła ramionami. Wtem oboje zdali sobie sprawę z nienaturalnej, jak na ślizgońskie królestwo, ciszy. Zorientowali się, że wszyscy się na nich gapią.

– No czego? – warknął Severus. – Coś nie pasuje?

Ślizgonom stanęły przed oczami kurzajki Toma Boudelle'a, więc nikt nie uznał za stosowne odpowiedzieć.

– Chodź – powiedział do Merriwether.

– A czy ja jestem na twoje skinienie? Spływaj, kretynie!

– Chcesz się nauczyć tego zaklęcia?

– Chcę.

– To chodź.

Wyszli na korytarz. Pozostali w pokoju Ślizgoni byli zbyt zdumieni, aby od razu zdobyć się na komentarze. A pamiętać należy, że sprawienie, by Ślizgon zaniemówił, to wielki wyczyn.

Gdy już znaleźli się na korytarzu, Severus zapytał ponownie, co ma napisane z tyłu szaty.

– Czy to takie ważne?

– Tak.

– No dobra. Wykaligrafowali, że twoje włosy śmierdzą łojem.

Severus odwrócił się i pośpiesznie napisał na ścianie parę słów. Zakołysał różdżką, potem wykonał taki ruch, jakby chciał ukłuć jedno ze słów, mruknął „Vanesca! " z akcentem na pierwszej sylabie i wyraz zniknął.

– Teraz ty spróbuj – polecił. – Tylko uważaj, nie zrób sobie krzywdy – powiedział z przekąsem. – To takie trudne zaklęcie.

– Och, odwal się!


Od tej pory Merriwether MoFire i Severus Snape osobliwie przypadli sobie do gustu. Zapewne zadziałała tu kwestia uderzającego podobieństwa. Ubierali się zawsze na czarno, nawet ich osobiste rzeczy były wyłącznie w tym jednym kolorze, i nieodmiennie strasznie się krzywili. Oboje też chrząkali, zanim powiedzieli komukolwiek „Dzień dobry", zupełnie jakby jakaś gigantyczna przeszkoda w gardle nie pozwalała im wykrztusić żadnej uprzejmej formułki. Nienawidzili dokładnie tych samych osób (co nie było takie trudne, bo i jedno, i drugie nienawidziło całej szkoły). Szybko też odkryli, że dokładnie to samo ich interesuje i lubią te same przedmioty, zwłaszcza obronę przed czarną magią (i samą czarną magię też, ale to już inna sprawa). Od samego początku dogryzając sobie, przekomarzając i kłócąc (niemal do rękoczynów), wkrótce byli już tak ze sobą zżyci, że nie odstępowali się na krok. Razem siedzieli na lekcjach, uczyli się do późnej nocy i włóczyli po korytarzach. Zwyczajowo zaczytani w księgach, w wolnych chwilach, pomiędzy wybuchami złości, od których dygotały ściany wiekowego budynku Hogwartu, próbowali normalnie rozmawiać. A dla obojga była to spora nowość.

W wypadku członków Slytherinu trudno w ogóle mówić o przyjaźni, ale jeżeli dopuści się taką możliwość, to tak właśnie należałoby nazwać więź, jaka połączyła dwoje „dziwadeł".

Jak m wiadomo, dom Salazara Slytherina w siedemdziesięciu procentach składa się z tchórzy, a w trzydziestu z wariatów. I jedni, i drudzy silnie podlegają uczuciu… oszołomienia. Z tego to powodu na samiutkim początku, gdy ktoś przyuważył Merriwether i Severusa razem w jednym punkcie przestrzeni, automatycznie przecierał oczy, sądząc, że drzemie na jawie. Potem posypały się docinki, a odpowiedzią na nie były masowo posyłane ekspeliarmusy, drętwoty i oszałamiacze. W większości przypadków okazywały się doskonałym lekarstwem. Slytherin w siedemdziesięciu procentach składał się przecież z tchórzy…

Wkrótce jednak pojawił się problem zupełnie nowy (i później stały) w życiu panny MoFire.

– Patrzcie, Smarkerus ma dziewczynę! – krzyknął Potter. Cała klasa stała właśnie przed salą McGonagall i oczekiwała na transmutację.

– Dziewczynę? – prychnął Syriusz Black. – Myślałem, że to jego siostra.

– Wszystko jedno. Doskonały wybór, paskudniejszej nie znajdziesz. Idealnie do siebie pasujecie. Smarkerus Snape i Dziwadło MoFire! – ryknął śmiechem Potter, a jego kolega mu zawtórował.

– Masz coś do mnie, Potter? – spytała Merriwether.

– Mam, a co?

– Nie wycieraj sobie gęby moim nazwiskiem. Za wysokie progi.

Dla Merriwether, która kiedyś zupełnie nie zwracała uwagi na takie rzeczy, jak czystość czarodziejskiej rasy, krew nagle (po rozpoczęciu edukacji w Hogwarcie) stała się kwestią najwyższej wagi. Ona sama nie bardzo wiedziała dlaczego.

– Uhu! A co to miało być? – zainteresował się Gryfon.

– Potterowie to rodzina kompletnie bez znaczenia. Brzydzę się takimi.

– Odwal się od mojej rodziny!

– Bo co? – wtrącił się Severus.

W powietrzu w jednej chwili zamigotały zaklęcia posłane z czterech różdżek, jedna seria, potem następna i następna. Potterowi okulary urosły do niesamowitych rozmiarów i powaliły go do tyłu, szata Snape'a z czarnej zrobiła się nakrapiana, Syriusz wirował dookoła własnej osi, nie mogąc się zatrzymać, a Merriwether coś uniosło go góry i cisnęło prosto w nadchodzącą profesor McGonagall – obie wylądowały na ziemi. Poza tym jedno z zaklęć przemieniło kapelusz pani profesor w nietoperza, który natychmiast gdzieś odleciał. Dodatkowymi skutkami pojedynku było kilka latających teczek i kilkoro uczniów z oślimi uszami. Nie licząc rozbitego posągu i dziury w podłodze. Jednym słowem Merriwether MoFire zyskała kilku nowych wrogów i pierwszy w swoim życiu szlaban. I bardzo jej się to spodobało.


Od tamtej pory życie upływało pannie MoFire na nauce, potyczkach i szlabanach. Ona i Snape założyli coś w rodzaju gangu opozycyjnego do gangu Pottera. I tak, jak Potter i spółka byli duszami towarzystwa w Gryffindorze, tak oni stanowili szare eminencje Slytherinu. Z każdym rokiem wiedzieli i umieli coraz więcej, znacznie wyprzedzając program. Przestali kryć się po kątach. Dumnie kroczyli po korytarzach, wysoko zadzierając głowy i nie zwracając uwagi na obelżywe wyzwiska oraz od czasu do czasu szyjąc zaklęciami w kogo popadło. Nie, żeby siali taki znów szalony postrach, ale w ten sposób starali się wyglądać. Czasem zapewniało to spokój, częściej budziło śmiech, ale oni od zawsze mieli innych ludzi i ich zdanie głęboko gdzieś.