W czasie wakacji pomiędzy czwartym i piątym rokiem nauki w Hogwarcie Merriwether MoFire bardzo się zmieniła. Severus prawie jej nie poznał, gdy pojawiła się na zwyczajowym zgromadzeniu uczniów na stacji King's Cross w Londynie. Od stóp do głów była ubrana wyłącznie w mugolskie ciuchy, co wcale nie było w tamtych czasach powszechne, wręcz przeciwnie – nawet czarodzieje z mugolskich rodzin starali się maskować – a jej lokaj zamiast nieporęcznego kufra niósł za nią trzy zgrabne walizki. Severusowi opadła szczęka.
– Cześć, Severus! – Podeszła prosto do niego i przywitała się, po czym zwróciła się do Archibalda: – Dziękuję, możesz odejść. Tu już sobie poradzę.
– Dobrze, panienko. Miłej podróży.
– Dziękuję.
Severus wreszcie ocknął się ze zdumienia.
– Co ty masz na sobie? – zapytał dziwnym tonem.
– Ubranie. Twoim zdaniem powinnam chodzić nago?
– Ale jakie ubranie?
– Równie dobre, jak każde inne.
– To mugolskie szmaty!
– Owszem.
Merriwether wydawała się całkowicie nieporuszona, jakby to, co mówił, w ogóle do niej nie docierało, jakby nie rozumiała, o co chodzi, jakby nie widziała żadnego problemu. Severus Snape powoli wpadał w szał.
– Pogięło cię?
– Nie bardzo rozumiem… – odparła obruszona.
– A co tu jest do rozumienia?! Popatrz na siebie!
Merriwether natychmiast to uczyniła, po czym spojrzała na niego pytającym wzrokiem. W Severusie coś się zagotowało i to na tyle mocno, że z trudem ustał w miejscu. Gdyby potrwało to choćby chwilę dłużej, chyba udusiłby swoją koleżankę, zrobiłby wszystko, byle tylko zburzyć jej irytujący spokój.
– Zgrywasz się, czy jak? – Snape'owi wyraźnie brakowało słów i argumentów.
– Odwal się!
Merriwether MoFire nie wytrzymała i zaczęli na siebie wrzeszczeć, ściągając powszechną uwagę.
– Uuu! – rozległ się głos Pottera przechodzącego obok z Syriuszem Blackiem. – Pierwsza małżeńska kłótnia? To się musiało w końcu zdarzyć – zakpił, ale gdy przyjrzał się uważniej Merriwether, stanął jak wryty i wybałuszył oczy.
Ślizgoni jednocześnie i całkowicie automatycznie wyciągnęli różdżki. Wtedy na Jamesa i Syriusza wpadł rozpędzony Glizdogon i cała trójka wylądowała na ziemi, przysypana kuframi. Merriwether i Severus popatrzyli na siebie uważnie, po czym wybuchnęli złośliwym śmiechem.
– Ja rozumiem – wysapał chłopak. – To miał być żart? Ale jak ty… ? Jesteś popieprzona! – ryknął nieco histerycznym chichotem. Mimo wszystko nadal czuł, że coś jest nie tak.
Merriwether wcale nie miała wesołej miny. Będzie trudniej, niż myślała… W każdym razie podjęła już decyzję.
W pociągu, przebrana w szaty Hogwartu i rozczochrana, Merriwether MoFire wyglądała znów swojsko i tak też się zachowywała. Gdyby nie te przeklęte walizki… Snape usilnie starał się nie zwracać na nie uwagi. Zdezorientowany tracił grunt pod nogami, nie wiedział, co mówić i robić, i miał tylko nadzieję, że wszystko to szybko się wyjaśni. To musiał być jakiś kant… Zapobiegawczo jednak nadął się i demonstracyjnie zapatrzył w okno. Blady, ubrany na czarno i przyczajony w kącie przedziału wyglądał jak nietoperz.
– Mugole… – mruknął cicho do siebie.
Skrzywił się okropnie i splunął.
Piąty rok w Hogwarcie był rokiem egzaminu Standardowych Umiejętności Magicznych, o czym był łaskaw poinformować uczniów nie tylko Dumbledore podczas powitalnej kolacji, ale też nauczyciele na dwóch pierwszych lekcjach pierwszego dnia szkoły. Merriwether miała niepokojące przeczucie, że tak już będzie do końca. Poza tym niezbyt uważała na zajęciach, bo miała do załatwienia coś bardzo ważnego i na pierwszej dłuższej przerwie zdecydowała się ruszyć do akcji. Skręciła w stronę lochów.
– Gdzie idziesz?! – krzyknął za nią Severus. – Teraz transmutacja.
– Muszę porozmawiać z Borutnikowem.
– Dużo ci to da – prychnął. – A o co chodzi?
– Nieważne.
– Znowu zaczynasz? Co się z tobą dzieje?
– Później ci powiem.
– Wether!
– Później! – wrzasnęła wściekle i poszła.
„To jest nie do zniesienia", myślała. „A co będzie, jak się dowie?".
Zeszła po schodach do podziemi, stanęła przed gabinetem mistrza eliksirów i zapukała.
– Proszę – po dłuższej chwili rozległ się znudzony głos.
Basilius Borutnikow siedział, a właściwie półleżał za biurkiem rozparty w fotelu (nie uznawał krzeseł – były zbyt twarde) i niewidzącym, pełnym rezygnacji wzrokiem wpatrywał się w stos pergaminów. Zapewne wypisywał nowe dzienniki. Opiekun Slytherinu zawsze robił to na ostatnią chwilę. Dziewczyna wyobrażała sobie, że nie może pohamować złości z powodu tylu nowych uczniów i tym samym nowych obowiązków. Był jedynym nauczycielem, który każdego roku w czerwcu szczerze cieszył się z pożegnania kolejnych pokoleń studentów, doprowadzał w ten sposób McGonagall do szału. Obecnie minę miał tak skiśniętą, że pewnie przed chwilą obliczył, ile godzin lekcyjnych wypada mu w nadchodzącym semestrze. Nienawidził uczyć, nienawidził cokolwiek robić. Wyrwany z odrętwienia beznamiętnie spojrzał na drzwi, a gdy zobaczył w nich pannę MoFire, w jego oczach zamigotało coś, jakby iskierki zainteresowania.
– Słucham?
Merriwether zbliżyła się i usiadła naprzeciwko niego.
– Panie profesorze, mam sprawę.
Brwi Borutnikowa same uniosły się i zastygły w wyrazie zdziwienia. Uczniowie rzadko do niego przychodzili. Zazwyczaj on i jego podopieczni udawali, że się nawzajem nie widzą, o zwierzaniu z problemów w ogóle nie mogło być mowy, a swoje sprawy zazwyczaj załatwiali sami. Czego zatem chce od niego ta dziwna dziewczyna?
– Panna się nazywa…
Tak, to też było typowe dla Basiliusa Borutnikowa.
– Merriwether MoFire.
– Aha… Z mojego domu?
Uch!
– Tak, oczywiście.
Popatrzył na nią dłuższą chwilę, nie mogąc się skupić. Zaraz miał lekcję z pierwszakami. Nienawidził pierwszaków. A tu jeszcze tyle czasu do obiadu…
– A, tak. To o co chodzi?
– Chciałabym zmienić jeden z moich przedmiotów.
– Przedmiotów?
– Tak. Chciałabym – nabrała głęboki wdech i wyrzuciła z siebie – zapisać się na mugoloznawstwo.
Basilius wyprostował się gwałtownie na krześle i chyba po raz pierwszy w życiu popatrzył na kogoś całkowicie przytomnie. Nagle zrobiło mu się gorąco.
– M-mugoloznawstwo?
– Tak, przecież powiedziałam.
– Ale mugoloznawstwo? Jest panna pewna?
– Tak.
– A n-nazywa się?
– MoFire.
– A tak… Z mojego domu? – Zaczął się gubić. Dlaczego zawsze jego to spotykało?
– Przecież już mówiłam!
– Ze Slytherinu?
– A ma pan jeszcze jakiś inny dom?
– Nie, ale… Ze Slytherinu? Nie, to niemożliwe. Dobrze się nad tym panna zastanowiła? A może coś się pannie pomyliło? Nikt ze Slytherinu nigdy…
– Nic mi się nie pomyliło!
– Dobrze więc… – Borutnikow był pewien, że tę uczennicę zapamięta do końca życia. – No to...
– Załatwi pan to, profesorze? Oczywiście, mogłabym zrobić to sama, ale w wypadku zmiany przedmiotu musi chyba pośredniczyć opiekun.
– Tak, wiem, ja…
Zdenerwowana Merriwether miała dosyć. Naprawdę, szło gorzej niż z dzieckiem. Spiorunowała go wzrokiem.
– Profesorze, czy zajmie się pan tym, o co pana poprosiłam, czy nie?
Mistrz eliksirów cały zesztywniał, gdy spojrzał w jej napiętą twarz i ujrzał malujący się na niej upór i zdecydowanie. Nie, nie uniknie tego… Powoli, niemrawo podniósł się z miejsca.
– Tak, oczywiście. Porozmawiam z profesorem Celerlaxusem, kiedy tylko go spotkam. – Nie wiedział, czy coś jeszcze powinien powiedzieć. Uratował go dzwonek. – Chyba zaczęła się już lekcja…
– Dziękuje, panie profesorze – wysyczała MoFire, ledwie mogąc wymówić formułkę. – Do widzenia.
Wybiegła z gabinetu, zaciskając ręce w pięści.
"Co za kretyn!", mówiła do siebie. „Co za rozlazły, nudny, tępy… Grrr! A teraz jeszcze lekcja z tą wredną starą Sową!".
Merriwether nie spóźniła się, bo, na szczęście dla niej, profesor McGonagall coś zatrzymało w pokoju nauczycielskim i klasa nadal stała przed drzwiami. Niestety, w ławce zaraz dopadł ją Severus.
– No i?
– Co „no i"?
– Miałaś mi o czymś powiedzieć.
– Nie przypominam sobie.
– Tobie się chyba wszystko poprzestawiało! Pojawiasz się w mugolskich łachach, latasz do Borutnikowa…
– Czy mógłbyś się wreszcie ode mnie odwalić?
– Ja chcę wiedzieć!
– Bo co? Ty ciekawski…
Z ukrytych pod ławkami różdżek posypały się zaklęcia, możliwie ciche i niewidoczne, żeby nie zwrócić uwagi McGonagall, która akurat pisała na tablicy. Ale szamotaninę spostrzegł ktoś inny.
Syriusz Black trącił łokciem Pottera i obaj odwrócili się do tyłu. Parsknęli śmiechem i James rzucił Levito na ławkę Ślizgonów. Stolik natychmiast poszybował w górę przed oczami oszołomionych Merriwether i Severusa. Wzajemna złość natychmiast im przeszła. Chłopak rzuciła zaklęciem w Pottera, ale ten się uchylił i trafiło w Glizdogona. Urok cisnął nim o szafkę, w której pani profesor trzymała wypracowania. Wszystko wysypało się na podłogę. Jednocześnie odchylone krzesło Jamesa nie wytrzymało i załamało się pod nim, a on sam runął na ławkę za sobą, wywracając ją do tyłu. Siedzące przy biurku dziewczyny ledwo zdążyły uciec, ale Alicja Castel zaczepiła się o wystający gwóźdź i przedarła szatę wzdłuż. Zaczęła płakać, rozpaczliwie próbując się zasłonić strzępami materiału. W otoczeniu oniemiałej klasy, pośrodku całego tego bałaganu, stał Syriusz Black i pomagając koledze wstać, zaśmiewał się na całe gardło. Wszystko to razem nie trwało dłużej niż sekundę.
– Co to ma znaczyć?! – zawołała profesor McGonagall. – Jak śmiecie? W mojej obecności? Jeszcze nigdy nie spotkałam się z czymś podobnym. Co za bezczelność! Co za nieokrzesanie! Wyjść! Wyjść wszyscy, w tej chwili wyjść! Black, natychmiast przestań. Nie widzę w tym nic śmiesznego. Black, MoFire, proszę odłożyć różdżki. Wychodzimy. Już ja sobie z wami porozmawiam! Alicjo, zlituj się, przecież nic takiego się nie stało. Bez histerii!
Na korytarzu kontynuowała jeszcze bardziej wściekłym i dziwnie wysokim głosem:
– Wszyscy macie szlaban, od dzisiaj przez dwa tygodnie. To nie do pomyślenia! W pierwszy dzień szkoły! Gryffindor i Slytherin tracą po pięćdziesiąt punktów, i to za osobę. I niech mi tylko któreś z was powie, że to niesprawiedliwe. – Spojrzała wymownie na Merriwether, zapamiętała ich rozmowę w czwartej klasie.
– Pięknie, wspaniale, po prostu rewelacyjnie! Gigantyczny szlaban, i za co? Za co ja go dostałam? Gdybym chociaż zdążyła czymś pacnąć w tego…
– Daj już spokój.
Severus i Merriwether żywo komentowali niedawne zdarzenie wciśnięci w kąt klasy, w której odbywało się wróżbiarstwo. Lekcja ta zdawała się wprost do tego stworzona. Największym problemem profesora było bowiem to, że naprawdę posiadał dar jasnowidzenia. Willemon Vulgaris kazał na siebie mówić per Nostradamus, bo nie mógł znieść swojego „niewróżczego" nazwiska i całą lekcję poświęcał wyłącznie na spisywanie własnych przepowiedni. Siedział w niemijającym stanie transu pośrodku klasy, trząsł się, mamrotał coś niezrozumiale i pisał, pisał, pisał… Oczywiście szyfrem i w innych (czasami nieistniejących) językach. Twierdził, że ludzie nie mogą od razu poznać przyszłości. Według niego, Wielka Prawda by ich zabiła, więc w żadnym wypadku nie należało nikogo ostrzegać wprost. Od dziesiątków lat uczniowie zastanawiali się, po co właściwie pisał, i nie dochodząc do sensownych wniosków, traktowali lekcje Vulgarisa jako dłuższą przerwę.
– Musiałeś – mówiła dalej Merriwether – rzucić akurat takie zaklęcie? Trzeba było cisnąć czymś wrednym, tak od środka.
Severus wyszczerzył groźnie zęby i przystąpił do ataku.
– Może źle dobieram zaklęcia, ale ja przynajmniej nie chodzę w mugolskich łachach.
– Znowu to? Odgwizdaj się wreszcie ode mnie! Raz na zawsze!
– Dobrze!
Bezceremonialnie odwrócił się do niej plecami, nachmurzył i obrażony, klnąc pod nosem, zatonął w książce do eliksirów. Ciekawość wręcz go rozsadzała. Zawsze tak było. Gdy działo się coś podejrzanego, nie mógł wytrzymać, dopóki nie odkrył tajemnicy, a w dodatku tym razem chodziło o Merriwether MoFire. Nie potrafił teraz czytać, bez przerwy zerkał na nią ponuro zza kurtyny tłustych włosów.
Merriwether wstała i poszła na drugi koniec sali. Wszystko się pokomplikowało. Tak czy tak trzeba mu będzie powiedzieć… I tak się dowie. Ślizgonka na mugoloznawstwie! Co z tym Borutnikowem? Pewnie nie może znieść hańby i zbiera siły na rozmowę z Celerlaxusem. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie krzywo. Nie wytrzyma i sama tam pójdzie. Niech to się już wreszcie skończy!
Lekcja dobiegła końca, Severus minął ją bez słowa, za to jego oczy miotały błyskawice. Merriwether poszła na trzecie piętro i rozpoczęła poszukiwania klasy mugoloznawstwa. Nauczyciela nie znała, zapamiętała jednak wymienione przez Borutnikowa nazwisko i liczyła na szczęśliwy traf. Nigdy nie pielgrzymkowała z własnej woli do tylu belfrów na raz i wolałaby teraz być o milę stąd.
Z komnaty przed nią wyszedł starszy, zażywny czarodziej i ruszył jej naprzeciw. Jego strój przywodził na myśl skrzyżowanie szaty z mugolskim garniturem. Mógł mieć ponad pięćdziesiąt lat, ale dość dobrze się trzymał. Był nieco brzuchaty, poruszał się jednak energicznie, szedł pewnym krokiem. Ręce trzymał w kieszeniach i pogwizdywał pod nosem. Włosy miał ciemne, choć przyprószone siwizną, krótko ścięte, wąsy dziwacznie zakręcone. Ogółem, wyglądał komicznie, ale Merriwether, nie wiadomo dlaczego, od razu się spodobał. Zaczepiła go, gdy ją mijał.
– Czy pan profesor Celerlaxus?
– Owszem. Dla ścisłości Felix Celerlaxus, bo może szukasz innego – odpowiedział, uśmiechnął się i spojrzał na nią z zaciekawieniem.
Merriwether też lekko zadrgały kąciki ust, ale się opanowała.
– Nazywam się Merriwether MoFire. Pan mnie nie uczy. Jestem ze Slytherinu – dodała ostrzegawczo na wypadek, gdyby to dla niego stanowiło jakiś problem.
– W takim razie na pewno nie uczę – powiedział z przekąsem, ale nadal się uśmiechał, choć nie tak życzliwie.
– Czy mogłabym zamienić z panem kilka słów? – Samej trudno jej było uwierzyć, jaka jest miła i uprzejma. Miała nadzieję, że jej to wkrótce przejdzie.
– Pewnie. Zapraszam do siebie.
Kiedy usłyszał, o co chodzi Ślizgonce, spadł z krzesła. Dosłownie.
– Wiesz co? – rzekł, podnosząc się z ziemi. – Chyba będzie lepiej, jak pójdziemy z tym do dyrektora.
Merriwether nawet nie podejrzewała, że rozpęta się podobna afera. Gdy podążała korytarzem za żwawym profesorem, wszyscy się na nich gapili szeroko rozwartymi oczami. Severus Snape upuścił naręcze ksiąg i zastygł w miejscu. Wyglądał, jakby miał wielką ochotę, żeby go ktoś uszczypnął. Takich reakcji było znacznie więcej. Podobno z powodu doznanego wtedy szoku Potter stracił jeden z ukradzionych podczas treningu quidditcha złotych zniczy.
