Do uszu pogrążonej we śnie Merriwether MoFire dotarły wreszcie natarczywe nawoływania ciotki Granatielli.

– Merriwether, wstawaj! Słyszysz? Szybko, jest już dziewiąta!

– Co?! – ryknęła dziewczyna, nagle przytomniejąc i siadając na łóżku. – Jak to? Przecież dzisiaj jest pierwszy września!

– Właśnie. Spóźnisz się. Wstawaj, już!

– Dlaczego mnie wcześniej nie obudziłaś? – spytała, zaglądając jednocześnie pod swoje wielkie łoże z baldachimem w poszukiwaniu spodni.

– Archibald nie nastawił zegara. Chyba się w końcu starzeje. Nie stój tak, rusz się!

– Widziałaś gdzieś moją czarną bluzkę?

– Merriwether!

„A więc rozpoczyna się kolejny rok szkolny", przemknęło przez głowę Granatielli.

Była zła, że czas mija tak szybko i że coraz rzadziej widuje córkę Dagoberta. W te wakacje mogła się cieszyć jej towarzystwem tylko przez miesiąc, ponieważ drugi Ślizgonka spędziła w świecie mugoli. Wróciła dopiero tydzień temu.

Wycieczka do Londynu była następnym „oświatowym" pomysłem Merriwether. Plan wyglądał tak: miała mieszkać w Dziurawym Kotle i stamtąd urządzać sobie całodniowe wypady do mugoli, ale szybko poczuła się tam na tyle swojsko, że przeniosła się do jednego z pensjonatów i żyła jak zwyczajna mugolka. Czasami bywało ciężko, lecz z pewnością było to interesujące doświadczenie.

Po powrocie zastała w domu pokaźny plik listów zniesmaczonego Severusa Snape'a, który jakimś cudem dowiedział się o jej „pożałowania godnych, plugawych rozrywkach". Przysłał też Merriwether obszerny manifest pewnej tajnej organizacji proklamującej walkę z „zalewającą świat czarodziejów falą szlam", czy coś w tym stylu. Nie uznała za stosowne przebrnąć przez to dzieło. Przerzucając kartki, zdążyła tylko zauważyć, że nader często występuje w tekście imię tego całego Voldemorta…

Lord Voldemort. Też sobie wymyślił ksywkę! Przynudzający wariat... I jemu się wydaje, że ktokolwiek poprze takie brewerie?! Co za skandaliczny brak rozeznania! Przecież mieszańców jest o kilka razy więcej niż czarodziejów czystej krwi. Kto się stawi na to infantylne wezwanie?

– Merriwether, ty jeszcze nie jesteś spakowana? – Granatielle traciła panowanie nad sobą, widząc porozrzucane po pokoju rzeczy swojej wychowanki. Beztroska tej dziewczyny była powalająca.

– Jasna cholera!

– Merri…

– Wiem! Ach, ten współczesny mugolski! – westchnęła teatralnie. – Przepraszam, zapomniałam o tym. – Zaczęła szybko, bez porządku wrzucać do kufra wszystko, co jej wpadło w rękę. Pożałowała, że nie ma już tych małych, zgrabnych mugolskich walizeczek. Lokaj MoFire'ów zamordował je, sądząc, że to jakaś obca, wroga forma życia. Od samego początku ich nie lubił…

– Zamierzasz w ogóle jechać do szkoły? – spytała ironicznie zdenerwowana Granatiella. Według niej spóźnianie się należało do złego tonu i nie przystawało damie. A za damę uważała każdą MoFire'ównę.

– Tak! Już! Chwilkę!

– Archibaldzie, kufer! – zawołała ciotka do służącego, który natychmiast się pojawił ze swoim poważnym i stałym tekstem:

– Słucham, proszę pani.

– Merriwether, tym razem nie ma szans, żebyś dojechała na czas powozem.

Dziewczynie wyraźnie ulżyło. Miała dość tych dziwacznych zwyczajów… i wstawania o piątej, żeby móc dojechać do Londynu na dziesiątą. Co za głupota!

– Ale deportować się też nie możesz…

– Nie „nie mogę", tylko „nie umiem". Na razie.

– Na jedno wychodzi. Użyjemy Proszku Fiuu – mówiła ciotka, gdy zbiegały razem po schodach.

W holu Merriwether automatycznie skręciła w stronę salonu.

– Nie! – krzyknęła ciotka. – Tam nie, komin jest zatkany.

– Co?!

– Działa tylko ten w Sali Reprezentacyjnej. Szybko, szybko!

– Nie popędzaj mnie tak, to w końcu nie moja wina.

– Merriwether, twoje maniery… twoje maniery mugoleją.

– To coś złego?

– Nieważne! Leć już, tylko nic nie pomyl. Na Pokątną, a potem…

– Metrem albo taksówką. O ile zdążę…

– Więc idź już! Nie czekaj, Archibaldzie, ty pierwszy.

– Dobrze, proszę pani – powiedział, wysypał na palenisko odrobinę Proszku Fiuu i zniknął.

– Chodź tu do mnie, moja panno. – Przywołała Ślizgonkę ciotka. – Chyba nie zamierzasz jechać bez pożegnania? – Granatiella z uśmiechem przytuliła Merriwether i pocałowała ją w czoło. – Uważaj na siebie. Nie pakuj się w kłopoty. Słyszysz? I nie pyskuj tej McGonagall. Dobrze?

– Och, przestań! To ona zawsze zaczyna, ciągle się mnie czepia.

– Mimo wszystko.

– Nie mam już czasu. Do zobaczenia!

Merriwether również weszła do kominka i pomachała ciotce.

– Na Pokątną! – krzyknęła, gdy ogarnęły ją zielone płomienie.

Granatiella MoFire znowu została sama. To znaczy nie dosłownie sama, ale … Trudno uważać za odpowiednie towarzystwo gromadę duchów i nieco zwariowanego dziadka Merriwether. Pochyliła się i podniosła z ziemi kilka dyplomów, które młodsza panna MoFire w zamieszaniu postrącała ze ścian, w tym cenzurkę z wynikami jej testów Standardowych Umiejętności Magicznych. Wpatrzyła się w papierek z prawdziwą przyjemnością.

Transmutacja – W
Zaklęcia – W
Obrona przed czarną magią – W+
Eliksiry – P
Zielarstwo – Z
Opieka nad magicznymi stworzeniami – P
Astronomia – W
Historia magii – W
Mugoloznawstwo – W+
Starożytne runy – W
Numerologia – nie uczęszczała
Wróżbiarstwo – nie uczęszczała

– Myślałam, że zrezygnowała z run – powiedziała do siebie Granatiella.

Merriwether chciała to zrobić w piątej klasie, żeby uczęszczać na więcej lekcji mugoloznawstwa, ale profesor Celerlaxus orzekł, że nie musi się tak poświęcać, i tak sobie poradzi. Jak sam stwierdził, nie chciał jej pozbawiać lingwistycznej przyjemności…

Gdy dziadek Merriwether zobaczył, że z eliksirów osiągnęła ledwie P był trochę zmartwiony, lecz wkrótce pocieszył się komentarzem, że najwyraźniej kobiety z natury swojej nie mają głowy do tak subtelnych zajęć, jak sporządzanie mikstur. Urażona Merriwether zmyła mu za to głowę. Ostatecznie każdy jest odrobinę hipokrytą… a duma to straszna rzecz.


Merriwether MoFire wpadła na peron 9 i 3/4 w ostatniej chwili – uczniowie wsiadali już do pociągu. W pewnym oddaleniu od reszty stał Severus Snape. Tknięty jakimś niezwykłym przeczuciem odwrócił się w stronę przejścia dokładnie wtedy, kiedy pojawiła się w nim Ślizgonka ze swoim lokajem. Na twarzy chłopaka pojawił się wyraz nietypowej dla niego, ale szczerej radości. Natychmiast do niej podszedł.

– Przeczytałaś? – zapytał od razu.

– Co przeczytałam? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, bo była zbyt zmęczona biegiem, aby się domyślić, o co mu chodzi.

– Czy mogę już odejść, panienko – wtrącił Archibald Bradley.

– Tak, tak.

– Dziękuję, panienko.

– Więc? – odezwał się ponownie Severus.

– Więc co?

– Czy przeczytałaś manifest?

– A to… Nie.

– Dlaczego, przecież pisałem, że to ważne.

– Bo to straszne bzdury.

– Wcale nie, to jest prawda. Voldemort…

– Voldecośtam to jakiś rozwydrzony narwaniec, a jego program nie ma sensu.

– Nieprawda! Voldemort to geniusz. Nie możesz nie przyznać mu racji przynajmniej w kilku punktach. Ten fragment o prawie… o poprawce prawa czarodziejów w rozdziale dziesiątym… To nie są niczyje wymysły! Ministerstwo… Trzeba wprowadzić wiele zmian. Nie tylko szlamy są tu problemem, ale…

– Severusie, pociąg nam ucieka!

– Co?!

Faktycznie, do hogwarckiego ekspresu wsiadali ostatni uczniowie i zamykano kolejne drzwi. Merriwether i Severus puścili się biegiem w stronę ostatniego wagonu, lewitując swoje kufry, aby nie tracić czasu na taszczenie ich za sobą. Dobiegali już do drzwi, gdy te się nagle otworzyły i stanęła w nich banda Wspaniałego Pottera w niepełnym składzie (bez prefekta Remusa Lupina oczywiście).

– Cześć, Smarkerus! Cześć, Dziwadło! Jak wam minęły wakacje? – zapytał kpiąco James.

– Zejdź mi z drogi, Potter – warknął Snape.

– Niewychowany jak zawsze.

– Potter!

– Wpuszczamy ich czy nie? – zapytał James swoich przyjaciół.

– Nie. Nie ma tu miejsca dla Żercośmieciów! – krzyknął Peter Pettigrew.

– Śmierciożerców, matole. – Syriusz Black mało subtelnie palnął go w głowę. – Chyba właśnie uciekł wam pociąg – zwrócił się do Ślizgonów. – Przykre.

MoFire i Snape rzucili się do przodu, ale w tym momencie powaliło ich na ziemię silne zaklęcie Pottera. Huncwoci zaśmiali się złośliwie i zatrzasnęli drzwi.

Pociąg na dobre ruszył. Severus i jego koleżanka zerwali się na równe nogi. Sprawa wyglądała beznadziejnie.

– I co teraz?

– A bo ja wiem?

– Trzeba zatrzymać lokomotywę – wołała rozgorączkowana Merriwether.

– Jak?

– Nie wiem! Może rzucić coś pod koła?

– Jasne, na pewno podziała. Chyba na mugolski pociąg…

– Więc? Czekaj! – Merriwether wyjęła z kieszeni tajemniczy metalowy przedmiot.

– Co to?

– Nie wiem, ale zwraca uwagę, może nawet uwagę maszynistów… – I cisnęła nim z całej siły o ziemię.

Metalowy bibelot rozprysł się na milion kawałeczków, a po całym peronie potoczył się nieziemski huk, jazgot i łomot, a także zaczęły migotać wydobywające się nie wiadomo skąd kolorowe światła.

– To miało tak zadziałać?

– Nie wiem, jak miało zadziałać! Chciałam sprawdzić.

– Świetnie, oby tak dalej. Masz jeszcze jakieś inne świetne pomysły? – Severus miotał się zdenerwowany.

– Tak. – Merriwether usilnie starała się sobie przypomnieć, co przed chwilą wpadło jej do głowy i co, zanim z niej wyleciało, wydawało się idealnym rozwiązaniem. Tylko co to było? Co to takiego było? Zaraz…

– TAK! – wrzasnęła. – Mam pomysł! Bradley! – zawołała. – Bradley!

Lokaj natychmiast zmaterializował się tuż przy niej.

– Słucham, panienko.

– Bradley, zatrzymaj pociąg! Szybko!

– Jak panienka sobie życzy – odpowiedział spokojnie, jakby prosiła go o szklankę dyniowego soku.

Następnie zeskoczył na tory i pobiegł z taką prędkością, że ledwo mogli za nim nadążyć wzrokiem. Wkrótce też stracili go z pola widzenia.

– Zaklęcie Podglądu! Cholera, jak ono brzmiało? Chcę wiedzieć, co zrobi.

Severus rzucił odpowiednie zaklęcie i ujrzeli jak na telebimie Archibalda Bradleya doganiającego pociąg, po czym łapiącego za zderzak i zapierającego się mocno nogami. Szarpnął… i zatrzymał lokomotywę! Nie tylko zatrzymał, po chwili przerwy na otarcie potu z czoła, Archibald ponownie uczepił się pociągu i zaczął go ciągnąć w kierunku stacji. To było absolutnie niesamowite! Nawet Snape'owi z wrażenia opadła szczęka.

– KIM, czy raczej CZYM ten wasz lokaj w ogóle jest? – zapytał dumną z siebie Merriwether.

– Tego nikt nie wie. Ani tego, ile ma lat. On już jest taki… taki niesamowity.

– Rzeczywiście – przyznał.

W wagonach rozległy się pełne popłochu krzyki i piski, uczniowie wychylali się z okien, próbując wypatrzyć przyczynę cofania się ekspresu, a ponieważ nie mogli tego zrobić, hałas i tumult narastały z każdą minutą. Na twarzach Ślizgonów wykwitły obleśne uśmiechy. Jednocześnie założyli ręce na piersi w geście pełnym obojętności i zadarli wysoko głowy. No to teraz mają tam w pociągu rozrywkę…

Archibald dociągnął w końcu lokomotywę do samego peronu i zatrzymał się obok Merriwether.

– Czy o to chodziło, panienko?

– Tak, właśnie tak. Doskonale, Bradley.

– Dziękuję, panienko. Czy coś jeszcze?

– Zaraz się okaże – mruknęła na widok wychodzących z wagonów uczniów.

Również na samym przodzie otworzyły się drzwi i wyszedł przez nie maszynista, który okazał się przerośniętym chochlikiem! Jak wiadomo, żadne inne stworzenia nie znają się tak dobrze na mechanice jak chochliki. Podszedł prosto do nich.

– Co to ma się niby znaczyć? – zapiszczał.

Pannie MoFire, która była dość wysoka, sięgał ledwie powyżej kolan.

– To oburzające, jeszcze nigdy…

– Pociąg ruszył za wcześnie – powiedziała Merriwether.

– Pociąg ruszył o czasie.

– Ale ruszył bez nas – dodał Severus z groźną miną.

– A co mnie to obchodzi? Nie odpowiadam za spóźnienia uczniów! Trzeba być o czasie. Gdyby każdy spóźnialski robił coś podobnego, nigdy nie docieralibyśmy na miejsce.

– Ale my to nie każdy.

– Och, doprawdy, przepraszam łaskawych państwa – zapiał ironicznie. – Nie miałem pojęcia, z kim mam do czynienia. – Złożył im przesadny ukłon, a następnie dodał wściekle: – Dyrektor się o tym dowie i na pewno na to zareaguje. Już ja się o to postaram! A teraz…

– Czy zaistniał jakiś problem, panienko? – Bradley stanął obok swojej pani, a cień rzucany przez jego olbrzymią postać padł na drobną figurkę kosmatego chochlika. Maszynista głośno przełknął ślinę.

– Co to ja? A tak… Cóż, wsiadajcie! Nie ma czasu i tak mamy spóźnienie. Pierwsze w moim życiu! Ach, jeszcze się z wami policzę. Ruszamy! – krzyknął. – Wszyscy do wagonów. Nic się nie stało. Odjazd! – I ponownie z przestrachem zerknął na Archibalda.

– Możemy? – zapytał niepewnie.

– Tak – odpowiedziała za swojego lokaja Merriwether. – Możesz odejść, Archibaldzie.

– Dziękuję. Czy mam od panienki jeszcze raz pożegnać pannę Granatiellę?

– Tak, proszę.

– Życzę szczęśliwej podróży, panienko.

– Ponownie dziękuję, Bradley.

Lokaj skłonił się i spokojnie odszedł w stronę barierki. Przejął tradycję MoFire'ów i także deportował się tylko w nagłych wypadkach. Jak ten przed chwilą.