Kolejny sen. Podobny do poprzedniego.

Merriwether znów znalazła się w tym samym mrocznym domu i w tym samym pokoju. Stała na środku, a po bokach tkwili ludzie odziani w ciemne szaty, z maskami na twarzach. Naprzeciw niej w wielkim fotelu siedział człowiek o połyskujących czerwienią oczach.

– Dlaczego nie chcesz słuchać słów moich? – odezwał się. Jego głos, mimo że bardzo głęboki, brzmiał jak syk węża. – Czego się lękasz? Wybrałem cię…


– Panno MoFire, proszę mi zaprezentować Zaklęcie Obronne Worumowa trzeciego stopnia – polecił jakiś głos dochodzący z bardzo daleka.

Drzemiąca do tej pory z głową na blacie stolika Merriwether na dźwięk tych słów ocknęła się, a przynajmniej otworzyła jedno oko i potężnie ziewnęła.

„Gdzie ja, do cholery, jestem?", pomyślała na początek. „Zaraz, zaraz… Spałam. Tak, to już coś jest… To już jest dobrze, a może nie? Zaraz… Tu jest jakoś tak twardo, więc to nie może być sypialnia. Szkoda", otworzyła niechętnie drugie oko. „Chwileczkę… Jest tu mnóstwo ludzi, gapią się na mnie. Są jakieś szafki, stoliki… O! Tablica! Tak więc to też nie dormitorium. Nie, jednak nie jest dobrze!".

Merriwether MoFire wyprostowała się gwałtownie i natychmiast złapała za głowę, którą w tym samym momencie przeszył ostry ból.

– Łoj! – wyrwał jej się cichy jęk.

Zresztą nie było nic dziwnego w tym, że bolała ją głowa. W końcu wczoraj Severus przypadkiem przemienił ją w dynię i ledwo udało mu się potem przywrócić najważniejszą część ciała Merriwether do poprzedniego stanu. Oj, to nie było miłe przeżycie. Dla Severusa też nie, bo skoro tylko Ślizgonka…

Tylko czy to aby na pewno było wczoraj?

„Cholera, jaki dzień dziś mamy?".

– Panno MoFire – ponownie odezwał się natrętny głos.

Merriwether znowu ziewnęła, przeciągnęła się i rozejrzała. Ktoś do niej mówił. Tylko kto? Aha, jest tam. Jakiś mały człowiek… Zaraz, kto to może być? Aha, to musi być jej profesor… tylko który i od czego?

„Dlaczego te myśli tak leniwie płyną?", zamyśliła się. „Zaraz, zaraz… Mały człowiek… profesor… Mały profesor! Eureka! Wychodzi na to, że Flitwick. A skoro Flitwick, to obrona przed czarną magią. Wreszcie mamy rozsądny wniosek!".

Ziewnęła. Tylko, co takiego on od niej chciał?

Odwróciła się, żeby zapytać o to Snape'a, ale ten nadal w najlepsze drzemał, wsparty na dłoni i przysłonięty kurtyną ciemnych, tłustawych włosów. Pewnie znowu śniły mu się pojedynki, bo oddychał niespokojnie i od czasu do czasu nerwowo się wzdrygał.

– Panno MoFire, czy wróciła już pani do przytomności na tyle, aby udzielić odpowiedzi na moje pytanie? – Flitwick powoli tracił cierpliwość.

– Tak – odrzekła i ziewnęła po raz nie wiadomo który.

– Nie może się pani od tego powstrzymać?

– Od czego? – wypaliła trochę nieprzytomnie.

– Od ziewania. To jest niegrzeczne.

– A… to… Dobrze.

Zapanowało milczenie. Merriwether nieznośnie kleiły się oczy. Profesor Flitwick przez cały czas nie zdejmował z niej wzroku, jakby na coś czekał. Zdziwiło to niepomiernie dziewczynę, bo na co niby miał czekać?

– Panno MoFire, proszę o odpowiedź!

„Aha, to o to chodzi", dotarło nareszcie do Ślizgonki.

– A jak brzmiało pytanie? – zapytała niewinnie, bo naprawdę nie wiedziała.

W klasie, która już od dłuższego czasu przejawiała niezwykłe zainteresowanie całym tym widowiskiem, rozległy się pojedyncze, nieśmiałe chichoty. Dziwne, że dopiero teraz.

– Zaklęcie Obronne Worumowa trzeciego stopnia. Proszę mi je pokazać!

– Aha. Dobrze, chwileczkę.

„Zaklęcie Worumowa?!". To tu ją ma! Cholera, dziewczyna wiedziała mniej więcej, co to zaklęcie robi, ale formułę zakryła przed nią ciemna zasłona zaspania i zapomnienia.

W poszukiwaniu ratunku kopnęła pod ławką Severusa, ale mimo że zrobiła to dość mocno, niewiele osiągnęła. Chłopak tylko sapnął i zamamrotał do siebie coś niezrozumiałego.

– A czy nie mogłabym zrobić tego samego, ale innym zaklęciem? – zaproponowała zrezygnowana Merriwether.

– Nie.

– Przecież to żadna różnica!

– Owszem. Duża. Ja chcę tylko pani udowodnić, panno MoFire, że pomimo pani, zapewne odmiennego, wewnętrznego przeświadczenia, opuszczanie moich lekcji jednak szkodzi.

– Ależ ja wcale nie opuszczam żadnych lekcji! – Poddanie się bez walki nie było w stylu Merriwether MoFire, nawet w tak beznadziejnej sprawie.

– Proszę się zastanowić – rzekł profesor Flitwick z odcieniem nieznośnego politowania w głosie – co i komu chce pani wmówić. Proszę być poważną i się nie ośmieszać. Nikt tu nie ma na to czasu.

– Czy pan coś insynuuje? – upierała się dalej, dla zasady. – Może ja kłamię?!

Wstała i uderzyła pięściami w stół. Wyrwany gwałtownie ze snu Severus rzucił się na krześle, z którego omal nie spadł, i wrzasnął:

– Co się dzieje? Gdzie ja jestem?

Pośród i tak już pobudzonych i rozbawionych uczniów wybuchły nie hamowane dłużej, głośne i szczere śmiechy. Profesor postanowił jednak zachować spokój, choćby nie wiadomo co.

– O, proszę, i pan Snape postanowił się obudzić. Bardzo dobrze – powiedział. – Dzień dobry! Witamy! – A zmieniając ton, dodał: – Proszę się zastanowić, co państwo wyprawiają. Bardzo uważnie zastanowić. To jest, może to państwa zdziwi, sala lekcyjna, a nie sypialnia, i nie będę czegoś podobnego tolerował. Tak samo jak wagarów. Jeżeli takie sytuacje będą się powtarzać, udamy się wszyscy do dyrektora. Zrozumieli mnie państwo?

Pokiwali głowami wściekli. Merriwether rozejrzała się po pogrążonej w euforii klasie. Tego dnia nie był obecny nikt z bandy Pottera.

– No tak – stwierdziła Merriwether – ale, oczywiście, do tych gnoi z Gryffindoru nikt nie ma pretensji!

Po ciszy, jaka nagle zapanowała, dziewczyna poznała, że nieświadomie wypowiedziała to głośno, choć była pewna, że tylko tak pomyślała. Cóż, jeżeli nie zacznie normalnie sypiać, chyba niedługo zupełnie straci kontrolę nad tym, co mówi i robi, i wkrótce wyląduje u Świętego Munga na ODDZIALE BARDZO ZAMKNIĘTYM.

Severus parsknął, a Flitwick zmierzył ich chłodnym spojrzeniem.

– Chyba jednak nie zaszkodzi państwu mały szlaban. Zapraszam do siebie na siedemnastą.


Zakończyła się pierwsza tura pojedynków.

– Z kim walczysz, Wether? – zapytał Severus swoją koleżankę.

Oboje tkwili w Pojedynkowej Komnacie, gdzie przed chwilą została wywieszona nowa tabela zmagań.

– Z Ponifacją Moore – powiedziała tonem osoby, której już nic nie jest w stanie zdziwić.

– Co? Żartujesz?

– Sam zobacz. Ciekawa jestem, jakim cudem przeszła dalej. Chyba przekupiła przeciwnika.

– Wreszcie będziesz miała okazję się popisać, a może jej też zamierzasz odpuścić?

– W życiu! Hmm… – Uśmiechnęła się dziwnie. – Spójrz, z kim walczyła wcześniej.

– Tom Boudelle? Nieźle.

– Jakby to powiedział profesor Vulgaris? „Tako oto osobowości niektóre siła nadrozumna jakowaś ku sobie ściąga".

– Tak brzmiałoby to pewnie po przełożeniu z języka średnioscytosumeryjskiego, który sam wymyślił. Dobrze, że mam to już za sobą… Ja dostałem jakiegoś Williama Morrisa i znowu nie wiem, co to za jeden.

Oczy Merriwether nagle dziwnie rozbłysły. W jednej chwili przypomniała sobie wszystko jego przytyki na mugoloznawstwie.

– Zabij go! – wycedziła przez zęby, mrużąc mściwe oczy. – Pozwalam ci.

– Czy to nie jest przypadkiem mugolak?

– Tak. I nienawidzę go!

– Ostatecznie mógłbym ci pójść na rękę – rzekł, udając zastanowienie. – Ale mogę go tylko trwale uszkodzić. Nie dam się przecież wyrzucić przez jakąś szlamę…

Merriwether zerknęła jeszcze raz na tabelę. Potter miał się pojedynkować z Christianem Tennysonem. Coś jej mówiło to nazwisko… Aha, no tak. Dawno już nie była na mugoloznawstwie… Dobrze, że ona go nie dostała. Miałaby mały dylemat, mimo wszystko.


– I jak? – zapytał wciąż jeszcze nieco zdyszany Severus.

– Czekasz na pochwały? – Merriwether popatrzyła na niewielkie zgromadzenie przy drzwiach do Pojedynkowej Komnaty.

Uczniowie otaczali nosze, na których został ułożony William Morris, poskręcany i zwinięty niemal w węzełek, jakby w ogóle nie miał kręgosłupa. I te macki wyrastające z pleców! Aha, i płetwy! Merriwether parsknęła.

– Podoba mi się – powiedziała z odcieniem dziwnej nawet u niej zawziętości i poklepała Snape'a po ramieniu. Chłopak wzdrygnął się nerwowo, jakby go coś sparzyło. – Naprawdę. Ale to ostatnie zaklęcie…

– Raktakalius?

– Aha, myślałam, że cię zdyskwalifikują.

– Chcieli. Usiłowali udowodnić, że jest nielegalne, ale, niestety, tydzień temu w ministerstwie ruszył proces legalizacyjny.

– A Zaklęcie Komanyvego?

– Dlatego wzięli mnie na rozmowę. Kamanyve jednak jest absolutnie dozwolony i szeroko stosowany. Więc to już nie była kwestia zaklęcia, tylko siły przyłożenia.

– I za to oczywiście nie mogą cię winić, tak? – Merriwether uśmiechnęła się domyślnie.

– Oczywiście – odpowiedział z wyniosłą miną. – Nikogo nie można karać za wybitne zdolności.

– Jasne. Ale nie można też karać za głupotę, więc na twoim miejscu zadumałabym się chwilę nad prawdziwymi pobudkami jury.

Severus popatrzyła na nią krzywo i udał, że mierzy do niej z różdżki.

W tym samym momencie panna MoFire poczuła na sobie czyjś wzrok i ponownie odwróciła się w stronę pani Pomfrey i noszy. Napotkała pełne wyrzutu spojrzenie Christiana. Patrząc mu prosto w oczy, wzruszyła obojętnie ramionami i już miała się odwrócić, gdy dostrzegła coś jeszcze na dłoni stojącej obok niego Ozzes. Była to drobna, niebieska bransoletka, którą niedawno wyrzuciła. Poczuła coś dziwnego, bardzo dziwnego… Takie jakby lekkie ukłucie, lecz co to mogło znaczyć? Pogładziła w zamyśleniu swojego srebrnego węża.

– Wether? – odezwał się Snape. Nie rozumiał, co tak nagle przykuło uwagę jego koleżanki. Patrzył w tym samym kierunku, ale nie widział tam nic ciekawego.

– Hm?

– Co robisz?

– Nic – odpowiedziała trochę rozkojarzona.

– Właśnie. Teraz ty i Moore?

– Nie, wywłoka przyniosła zwolnienie lekarskie. Stchórzyła.

– Chyba zmieniła zdanie.

– Dlaczego?

– Bo przypełzła.

Faktycznie, w drzwiach sali stała Ponifacja Moore. Wyraz wściekłości i zawziętości malujący się na jej twarzy nie dodawał uroku tej i tak niezbyt atrakcyjnej dziewczynie. Miała rude włosy w najgorszym możliwym odcieniu – rozmytej, niezdecydowanej czerwieni, wyraźny efekt kolorystyczno-kosmetycznych eksperymentów z użyciem różdżki. Do tego cała była w piegach, nie tych ładnych, drobnych i subtelnych, które raczej dodają urody, niż szpecą. Piegi Ponifacji wręcz przysłaniały ją całą i człowiek zaczynał wątpić, że w tej twarzy jest cokolwiek poza nimi. Naturalnie, panna Moore miała odmienne zdanie na temat swojej urody, ale to już inna historia…

Wzmożona ilość spojrzeń skierowanych w jej i Ponifacji stronę podpowiedziała Merriwether, że najprawdopodobniej Dumbledore wyczytał ich nazwiska, gdy przez chwilę się zagapiła. Wtedy wszystko przestało się liczyć.

Ponifacja Moore!

Merriwether MoFire wprost organicznie jej nienawidziła. To ona zawsze najbardziej wyśmiewała pannę MoFire. Od samego początku. I zawsze, zawsze, zawsze tak znacząco gapiła się na jej roztrzepane włosy.

Meriwether przygładziła je odruchowo.

Uch!

Ponifacja Moore!

Wywłoka od tenisówek! Merriwether dobrze pamiętała wydarzenie z drugiej klasy, kiedy to Ponifacja podpisała noszone przez nią tenisówki jej szkolnym przezwiskiem – „Dziwadło" – i przypomniała sobie, że do tej pory wciąż się dostatecznie nie zemściła.

Ponifacja Moore!

Dyrektor wywołał Ślizgonki po raz drugi. Ruszyły jednocześnie, szybkim krokiem ku podestowi. Obie równie wściekłe, rozjuszone i z mordem w oczach. Wparowały z impetem na środek podwyższenia, zadzierając dumnie głowy, mierząc się groźnym wzrokiem i dysząc ciężko – gniew tamował im oddechy. Gdzieś tam z boku profesor McGonagall, jak zwykle, dopominała się o ukłon. Dlaczego ta stara Sowa bez przerwy musi się wtrącać? Ukłonić się wiedźmie Moore? Też pomysł!

Obie dziewczyny ograniczyły się do nieznacznego skinięcia głowami, przy tym patrzyły na siebie bardzo uważnie i śledziły swoje ruchy. Żadna nie chciała pochylić się choćby o milimetr niżej niż przeciwniczka.

– Zginiesz, Moore – wycedziła Merriwether.

– Rozwalę cię, Dziwadło!

– Próbuj!

Odskoczyły od siebie i przyjęły bojowe pozycje. Zaczęło się natychmiast. W zawrotnym tempie poleciała pierwsza seria Expelliarmusów. Żaden nie trafił celu. Merriwether szczerze zdziwiły umiejętności Ponifacji, przez te wszystkie lata miała ją za kompletną kretynkę… Ale tak znowu bardzo się tym nie przejęła. Wiedział, była przekonana, że jest najlepsza i nic nie mogło zagrozić temu przeświadczeniu.

– Petrificus totalus! – wrzasnęła panna Moore, a Meriwether tanecznym krokiem usunęła się z linii zaklęcia.

– Wiesz – odezwała się drwiąco do Ponifacji – chyba jednak trzeba trochę więcej, żeby mnie zaniepokoić.

– Ach tak?

Przypadły do siebie wściekle, różdżki w ich rękach migały tak szybko, że zaklęcia tworzyły w powietrzu kolorowe smugi. Krążyły wokół siebie, ledwo mieszcząc się na zbyt wąskiej przestrzeni. Panna MoFire nic sobie nie robiła z rzucanych przez przeciwniczkę zaklęć. Osłaniała się tarczą tworzoną tylko przy pomocy lewej ręki, w drugiej zaś trzymała różdżkę, którą bez przerwy odpowiadała na uroki. Magia ręczna znajduje przecież zastosowanie przede wszystkim w czarodziejskich pojedynkach.

– Apretiss! – zawyła Ponifacja.

– Protego! – Odbiła zaklęcie Merriwether. – Dosyć tego kręcenia. Patanta!

Trafiła przeciwniczkę prosto w brzuch i ta przeleciała, koziołkując, aż na drugi koniec podwyższenia. Natychmiast stanęła z powrotem na nogach.

– Trzeba czegoś więcej, żeby mnie zaniepokoić – rzuciła.

– Nie powtarzaj moich tekstów, wywłoko!

– Wywłoko? Drętwota! Drętwota! Drętwota!

– Racja, racja, racja! Twoje zaklęcia są drętwe jak ty!

Ponifacja wrzasnęła dziko, nie mogąc inaczej wyładować swoich emocji.

– Everetys! – Merriwether niespodziewanie zarzuciło lekko do tyłu, ale utrzymała równowagę.

–Expelliarmus! – wrzasnęła, ale Ponifacja zdążyła się wybronić:

– Protego! Incarcerus! – Z różdżki panny Moore wyleciały w kierunku Merriwether całe zwoje grubych, marynarskich lin.

– Orchideous! – Sznury ułożyły się w jej rękach, przemieniając w kwiaty i tworząc wyjątkowo piękny bukiet. Rzuciła go Ponifacji, która znowu zawyła.

– Desarmus! – Spróbowała kolejnego rozbrajacza.

– Dobra, oszczędzę ci tego – rzuciła beztrosko Merriwether. – Obrokulorustus!

– Nie. NIE. NIE! – krzyczała Ponifacja, wirując dziko wokół własnej osi.

Zaklęcia Obrotów nikt nie był w stanie odbić. W końcu panna Moore zleciała na łeb na szyję z podwyższenia. Merriwether już miała schować różdżkę, ponieważ uznała pojedynek za zakończony, ale w tej samej chwili Ponifacja ponownie wskoczyła na swoje miejsce. Zrobiła to zbyt gwałtownie, więc zachwiała się i usiadła na podłodze.

– Och! – jęknęła.

– Masz dosyć?

– W życiu!

Podniosła się i niepewnie, zataczając się, zbliżyła do Merriwether. Przyjęła pozycję. Dziewczyny natarły na siebie jeszcze bardziej zajadle, żadna nie zamierzała odpuścić.

– Zniszczę cię! – wołała Ponifacja. – Za tę wywłokę!

– Mogę wymyślić coś lepszego.

– Ty wredna lafiryndo!

– Protego! – Merriwether zgrabnie odbiła pędzące w jej stronę bure błyskawice. – Meneawo! – Odpowiedziała na atak sprawdzonym na Severusie Zaklęciem Dezorientu, jednym z wielu, jakie znała.

– Protego! Suurelius!

– Protego!

– Tylko na tyle cię stać, MoFire?

– Odwal się! Agriwator!

– Aaa!

Ponifacja Moore, tak jak kiedyś Merriwether podczas treningu ze Snape'em, porosła od stóp do głów trawą. Sala ryknęła śmiechem. Najgłośniej piały wszystkie przyjaciółeczki Ponifacji, które szczerze jej nienawidziły, ale nigdy by się do tego nie przyznały. Panna Moore to był jednak ktoś i dobrze było z nią trzymać. Ale teraz? Kto mógł się o tej małej zdradzie dowiedzieć?

– Ja cię zabiję, ty suk…

– Ależ moje panny, proszę uprzejmie bez podobnych wyzwisk – wtrącił się Dumbledore. – To pojedynek na uroki, nie na obelgi. Zaraz zdyskwalifikuję obie.

– Knievus!

– Auu! – Merriwether nie zdążyła odskoczyć i zaklęcie Ponifacji przecięło rękaw jej szaty. Trysnęła krew.

– Azzante!

Trzymająca się za przedramię panna MoFire nie odbiła i tego zaklęcia. Poleciała do tyłu. Cudem zatrzymała się przed schodami, gdy rozkładając szeroko ręce, wrzasnęła:

– Stój!

O dziwo zadziałało. Ledwo udało jej się złapać równowagę. Balansowała, opierając się piętami o krawędź stopnia. Na ten moment czekała Ponifacja, ale nie potrafiła go wykorzystać. Zamiast rzucić w Merriwether najprostszym obezwładniaczem i zakończyć sprawę, chciała się zabawić jej kosztem.

– Furnunculus!

– Nie, tylko nie Bąblonosy! – Merriwether wysiliła całą swoją wolę. Uda się czy nie? We dwójkę się udawało!

– Impedimento! – krzyknęła w kierunku Ponifacji (ta zatrzymała się w pół kroku), a następnie stuknęła się różdżką, mówiąc: – Levito!

I wtem uniosła się nad ziemię – dokładnie wtedy, gdy miało w nią uderzyć zaklęcie, które z tego powodu walnęło prosto w… Minerwę McGonagall, której nos natychmiast pokrył się gigantycznymi pryszczami! Tymczasem Merriwether spokojnie i lekko unosiła się ponad tłumem, wśród okrzyków zachwytu zdezorientowanych uczniów. Tego nie pokazał jeszcze nikt. Co za klasa!

Ponifacji o mało szlag nie trafił. Gdy tylko przestało działać Zaklęcie Spowalniające, nie przejmując się niczym i stawiając wszystko na jedną kartę, użyła ostatniego, awaryjnego uroku. Było jej już wszystko jedno, chciała tylko zrobić coś, cokolwiek Merriwether MoFire!

– Crucio! – krzyknęła, mierząc w nią różdżką.

Merriwether zawirowała zgrabnie w powietrzu i przy pomocy rąk gładko odbiła zaklęcie, które poszybowało z powrotem w pannę Moore.

– Au! Auuu! – wrzeszczała z bólu Ponifacja, wijąc się na ziemi pod wpływem własnego zaklęcia.

– Stop! – krzyknął Dumbledore. – Zastosowano Zaklęcie Niewybaczalne! Proszę mi tu natychmiast sprowadzić profesora Borutnikowa. Panna Moore zostaje zdyskwalifikowana. Proszę do mojego gabinetu!

– Tylko panna Moore? – odezwała się profesor McGonagall, która zdołała się już pozbyć wstrętnych bąbli, jakie sprezentowała jej Ponifacja. – Moim zdaniem obie uczennice powinny zostać usunięte z Turnieju. Panna MoFire wykorzystała klątwę Cruciatus przeciwko pannie Moore.

– Ale to było jej zaklęcie! – Merriwether wylądowała lekko obok komisji. – Musiałam się bronić!

– Nie w ten sposób, panno MoFire, i proszę się nie wtrącać.

– Przecież tu chodzi o mnie!

– Powiedziałam – ucięła dyskusję pani McGonagall.

– Ja też swoje powiedziałem – stwierdziła Dumbledore – i zdania nie zmienię. Panna MoFire przechodzi do kolejnej rundy. Nie widzę jej winy w całym tym zajściu. To już koniec na dziś – zwrócił się w stronę widowni. – Proszę się rozejść!

Minerwa McGonagall miała minę kogoś, kto właśnie przez przypadek wypił wiadro roztworu z marynowanych czułków szczuroszczeta. A przynajmniej tak widziała to Merriwether i o mało nie zaczęła wrzeszczeć z radości. Nawet smętny z urodzenia i przyzwyczajenia Severus musiał się teraz uśmiechnąć… Ponuro, ale zawsze.

Severus Snape w ogóle ostatnio jakby się zmienił. Stał się jakiś taki gadatliwy, a chwilami nawet (o bogowie!) zabawny. Nie ulegało wątpliwości, że nieco się otworzył i była to w znacznej mierze zasługa Turnieju. Wreszcie mógł wyjść z cienia, pokazać, co potrafi, a nade wszystko robić to, co naprawdę lubił.