15. PRZYJAŹŃ Z WROGIEM
– Wybacz, zapomniałam czegoś z pokoju. Poczekaj na mnie, zaraz wrócę – powiedziała DeCerto, a następnie się aportowała.
Wypuścił ze świstem powietrze, sfrustrowany. Wiedział, dlaczego go tutaj zostawiła. Gdyby zdecydowała się wrócić z nim na Pokątną, z pewnością postawiłby na swoim i nie wyściubił nosa z Dziurawego Kotła. Naprawdę nienawidził Sylwestra.
To dzień, w którym przyszedł na świat i w którym stracił matkę. Nigdy nie widział powodu, żeby ochoczo temu celebrować, zwłaszcza że trafił wówczas do sierocińca i musiał w nim pozostać. Został zostawiony na pastwę losu przez matkę, która zmarła i porzucony przez ojca, który się go wyrzekł.
Westchnął i spojrzał na zegarek. Prawdę powiedziawszy, spodziewał się, że DeCerto wróci znacznie szybciej. Zdążył się znudzić, więc postanowił trochę pospacerować wzdłuż alejki. Nim się obejrzał, dotarł do rozwidlenia dróg, a okolica wydała mu się znajoma, ale nieszczególnie się tym przejął, bowiem od małego włóczył się po londyńskich przedmieściach. Jako dziecko korzystał z każdej sposobności, żeby opuścić sierociniec i zyskać przynajmniej kilka godzin wolności. Ostrożnie oparł się o ścianę najbliżej stojącego domu i zajął się obserwowaniem ulicy. Nie zamierzał daleko się oddalać, ponieważ DeCerto w każdym momencie mogła zmaterializować się w zaułku. Gdy tak sobie stał i nie zajmował się niczym użytecznym, przy chodniku zatrzymał się odrapany szary samochód. Serce mu stanęło, a krew zamarzła w żyłach, gdy zobaczył wysiadającego zza kierownicy mężczyznę.
– Tom! – Carter był wściekły.
Zanim zdążył zareagować, przełożony doń doskoczył i złapał go za ramię. Następnie, zupełnie się nie patyczkując, otworzył drzwi od strony pasażera i popchnął go na siedzenie. Z trzaskiem zamknął drzwi i od razu zabezpieczył je na wypadek potencjalnej próby ucieczki. Riddle mógł tylko patrzeć z przerażeniem, jak Carter okrąża samochód i zajmuje miejsce kierowcy; potem odpala silnik i odjeżdża.
– Masz cholernie wielkie kłopoty – warknął po drodze.
Chłopak zacisnął dłonie w pięści i w pewnym momencie poczuł, że paznokcie wbijają mu się w skórę. Groźba wisiała nad nim przez całą drogę, dopóki samochód nie zatrzymał się przed znienawidzonym sierocińcem. Carter wysiadł z auta, otworzył drzwi ze strony pasażera i wyciągnął Toma na zewnątrz. Nie puścił go aż do frontowych drzwi, a potem popchnął do środka. Chłopak stracił równowagę i się przewrócił, całkiem niefortunnie, bo na ledwo co wyleczone ramię. Mimowolnie jęknął z bólu. Kierownik nijak to zarejestrował, gdyż dopadł doń w następnej chwili.
– Wstawaj, bezużyteczna szumowino! – warknął, chwytając go za sweter i szarpnął do góry.
Riddle skrzywił się, kiedy został złapany za zranioną rękę i pociągnięty w kierunku schodów prowadzących do piwnicy.
– Nie – wyszeptał.
Carter zignorował protesty podopiecznego i wzmocnił swój uścisk. Gdy byli już u podnóża schodów, popchnął go gwałtownie, że ten stracił równowagę i spadł z ostatnich kilku stopni. Riddle syknął. Kiedy spróbował się podnieść, poczuł, że z poobijanych dłoni i kolan sączy mu się krew. Mężczyzna ponownie go złapał i zaciągnął z powrotem do celi, której miał nadzieję nigdy więcej nie oglądać. Zanim zdążył się podnieść z ziemi, usłyszał charakterystyczny dźwięk zamykanych drzwi.
– Naprawdę myślałeś, że ujdzie ci to na sucho? – warknął Carter, podczas gdy próbował stanąć chwiejnie na nogach – niestety, nadaremnie. – Zlekceważyłeś moje polecenie i zwiałeś. Tym razem posunąłeś się zdecydowanie zbyt daleko. – Zrobił krok naprzód. – Kara będzie znacznie dotkliwsza, niż wszystkie poprzednie. Muszę nauczyć cię pokory, żebyś nigdy więcej mi się nie przeciwstawiał. – Przysunął się bliżej i z góry spojrzał na wciąż klęczącego podopiecznego. Ten automatycznie się od niego odsunął. – Zdejmij koszulę, chłopcze! – rozkazał nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Riddle poniósł wzrok, dobrze wiedząc, co Carter planuje i nie sądził, że ponownie zniesie ból. Szczerze mówiąc, miał nadzieję, że już nigdy nie zobaczy tego człowieka. Gdy nie wykonał polecenia, Carter niespodziewanie rzucił się do przodu i uderzył go w twarz, tak mocno, że się przewrócił.
– Żadnego sprzeciwu, bezwartościowy śmieciu! Zdejmij koszulę!
Tom pospiesznie podniósł się do siadu i, czując spływającą z kącika ust krew, zaczął ściągać sweter. Ściągnąwszy też czarną koszulkę, odłożył ją na podłogę. Klęczał teraz przed Carterem nagi od pasa w górę.
– Wystarczająco długo radziłem sobie z twoją nienormalnością, chłopcze! Raz na zawsze wybiję ci z głowy to nieposłuszeństwo!
Mężczyzna odpiął klamrę pasa i po chwili owinął go wokół swojej pięści. Riddle patrzył, jak go okrąża i zacisnął zęby w oczekiwaniu na pierwsze uderzenie.
Usłyszał świst, a potem poczuł okropny ból. Gdy pas przeciął mu skórę, wciągnął gwałtownie powietrze. Kierownik wymierzał cios za ciosem, a ból powoli stawał się nie do zniesienia. Z cięć sączyła się krew i spływała mu po plecach. W pewnym momencie nie potrafił się powstrzymać i syknął, ale Carter nie przestawał kary. Unosił rękę raz za razem, nieprzerwanie, sprawiając podopiecznemu niewyobrażalny ból. Riddle stracił równowagę i przewrócił się na ziemię, gdzie zwinął się w kłębek. Miał wrażenie, że plecy stanęły mu w ogniu i nie miał siły, żeby temu przeciwdziałać. Niemal odpływał. Właśnie wtedy zauważył, że oprawca się przemieścił – podszedł doń z boku, a następnie wymierzył mu solidnego kopniaka; potem pociągnął go za włosy.
– Jeszcze z tobą nie skończyłem, dziwolągu! – powiedział i poprawił uchwyt na pasku.
Riddle spróbował usiąść. Wiedział, że jeżeli znów upadnie, następne uderzenia staną się boleśniejsze. Zagryzł wargę, żeby powstrzymać się od krzyku. Zamknął oczy ze świadomością, że zaraz nie wytrzyma, ale od utraty przytomności powstrzymywało go tylko to, że wówczas Carter odbiłby sobie z nawiązką.
Hermiona spojrzała w szoku na trzymaną w dłoniach różdżkę. To żadna pomyłka – Riddle znów był w sierocińcu. Dlaczego? Co się stało w ciągu zaledwie dziesięciu minut? W głowie od razu przeleciały jej obrazy z poprzedniej wizyty. Zobaczyła ciężko rannego Riddle'a, leżącego na mokrej podłodze, zamkniętego w obskurnej, chłodnej celi. Zadrżała, przypomniawszy sobie rany, które nadal wymagały skrupulatnego leczenia. Ścisnęła mocniej różdżkę i ze zdeterminowaniem spojrzała na ponury budynek. Nie zamierzała pozwolić na powtórkę. Carterowi nie wolno znów skrzywdzić Riddle'a.
Z mocnym postanowieniem przeszła przez bramę, prawie przebiegła przez podwórze i praktycznie rzuciła się ku drzwiom wejściowym. Nawet nie pomyślała o zaklęciu odpychającym mugoli, ale najwyraźniej los jej sprzyjał – weszła do środka bez żadnych problemów. Korytarz wciąż sprawiał wrażenie równie brudnego, co przedtem, ale nie zwracała na to większej uwagi. Z roztargnieniem usłyszała charakterystyczny dla pory obiadowej stukot sztućców i talerzy dochodzący z jadalni, ale zupełnie go zignorowała. Wiedziała, że gdyby Riddle został zmuszony do powrotu do sierocińca, ponownie znalazłaby go w piwnicy.
Schodząc po schodach, miała szczerą nadzieję, że jest w błędzie. Szybko dotarła do słabo oświetlonego korytarzyka, skąd miała dosłownie kilka kroków do celi. Szalała z niepokoju, przez co wyważyła drzwi, zanim zorientowała się, co właściwie robi. Weszła do środka i zastygła w bezruchu, z przerażeniem patrząc na rozgrywaną scenę. Riddle klęczał na podłodze w kałuży własnej krwi.
Okropnie się spóźniła!
Wbiła wzrok w Cartera, który, ze wciąż owiniętym wokół ręki pasem, z zaskoczeniem patrzył na wyrwane z zawiasów drzwi. Hermiona była wściekła, a jej magia wariowała. Intensywność i dzikość się nasiliła, teraz ukierunkowana wyłącznie na jeden cel.
– Natychmiast się odsuń! – warknęła do mężczyzny, robiąc groźny krok naprzód.
Nagromadzona w powietrzu magia utrudniała oddychanie, ale niczego nie zauważyła. Gniew wyzwolił w niej również zaklętą moc Czarnej Różdżki, która splotła się z jej własną, tworząc idealnie wyprofilowanego mentalnego warkocza.
– Wiedziałem! – Carter promieniował władzą i pewnością siebie. Szybko się pozbierał po poprzednim szoku. – Coś przypuszczałem, że jesteście w zmowie. – Wskazał na Riddle'a, zaś Hermiona zacisnęła z nienawiści usta. – Od razu się zorientowałem, że też wymagasz nawrócenia, głupia dziewczyno. Czyżbyś rozkładała przed nim nogi? – warknął, chcąc wypracować sobie przewagę, ale nic nie zyskał, bowiem tylko rozwścieczył nieznajomą. – Żaden przyzwoity człowiek nawet nie podałby ręki takiemu śmieciowi.
– Powiedziałam, żebyś się od niego odsunął! – powtórzyła chłodnym tonem, nawet nie tłumiąc słyszalnej w głosie nienawiści i pogardy.
– Nie możesz mi rozkazywać, paniusiu. Brakuje ci też kultury – bezczelność nie zwiastuje niczego dobrego. Wygląda na to, że jesteś następna w kolejce – wywarczał, wzmocnił uścisk na pasie, po czym ruszył w stronę Hermiony. Kiedy mijał Riddle'a, wymierzył mu kopniaka. Chłopak upadł na bok i jęknął z bólu. – Nie myśl, że z tobą skoczyłem, łajzo!
To przeważyło szalę. Magia DeCerto rozszalała się na dobre. Uwolniona, pozbawiona wszelkich zahamowań, rozlała się po celi. To zaś sprawiło, że dziewczyna mimowolnie zauważyła w niej zmianę – była silniejsza, o wiele bardziej wytrzymała i niezmącona. Wyczuła nawet zaklęcie alarmujące rozchodzące się po całym obiekcie, najprawdopodobniej będące ministerialnymi zabezpieczeniami przeciw magii nieletnich. Sfrustrowana, po prostu je odepchnęła, zaskoczona własnymi zdolnościami.
Carter w międzyczasie doń doszedł.
– Nigdy więcej go nie dotkniesz! – dodała, kiedy złapał ją brutalnie za nadgarstek.
– Zamierzasz mnie powstrzymać? – Uśmiechnął się szyderczo.
W odpowiedzi Hermiona ukierunkowała nań swoją magię, a potem z satysfakcją patrzyła, jak złapał się za gardło, łapczywie łapiąc powietrze.
– Jeszcze raz położysz na nim rękę, a spłoniesz w piekle – kontynuowała i wyciągnęła ku niemu rękę w niemej groźbie. W rzeczywistości nawet go nie dotknęła palcem.
Musiała przyznać, że przerażony Carter to zaiste wspaniały widok. Wciąż oddychał z widocznym trudem, ale przecież nie mogła mu jeszcze pozwolić na utratę przytomności. Cofnęła się o krok i otuliła go swoją magią, unosząc w powietrze. W pewnym momencie jakby się poddał, bowiem opuścił ręce wzdłuż tułowia, przez co przypominał zawieszoną na niewidzialnych sznurkach marionetkę, całkowicie zdaną na łaskę lalkarza. Ze strachem wpatrywał się w swoją oprawczynię.
– Wiedz, że dowiem się, jeżeli znów go skrzywdzisz – dodała, a potem zakończyła przedstawienie. Cisnęła nim o przeciwległą ścianę, po której zsunął się niczym szmaciana lalka. Ostatecznie upadł na podłogę, pozbawiony przytomności.
Skończywszy z Carterem, Hermiona przestawiła się na Riddle'a. Ślizgon nadal leżał na podłodze, tym razem patrząc nań z bólem. Przez moment po prostu się w sobie wpatrywali, a potem dziewczyna się rozpłakała. Pociągnęła nosem i doń podbiegła. Upadła na kolana i mocno go przytuliła.
– Przepraszam, przepraszam!
Nim minęła chwila, poczuła, że nieśmiało odwzajemnia uścisk. Zamknęła oczy, chcąc zabrać go stąd jak najdalej. Skoncentrowała się na celu, a potem doświadczyła charakterystycznego uczucia ściskania. Gdyby jej umysłu nie przysłoniły emocje, przypomniałaby sobie, że na Pokątnej można się aportować wyłącznie w wyznaczonej strefie. Zorientowała się, dopiero po kilku dłuższych chwilach, podczas których przebijała się przez ciężkie osłony otaczające czarodziejską ulicę. Zmaterializowali się bezpośrednio w jej pokoju w Dziurawym Kotle. Natychmiast puściła chłopaka i wyciągnęła z kufra podręczną apteczkę. Następnie ponownie go objęła i znów się aportowała. Pojawili się wiele mil dalej, na odosobnionym, wzgórzystym terenie, który był ich pierwotnym celem podróży. Hermiona wyciągnęła z kieszeni torbę z koralikami, otworzyła zamek i wycelowała w nią różdżką.
– Accio namiot! – zawołała i nim minęła minuta, przyzywany przedmiot wyleciał ze środka. Machnęła więc różdżką, a samodzielnie zaczął się rozkładać; chwilę później stanął w pełnej okazałości na ośnieżonej ziemi.
Dopiero wtedy zorientowała, że nawet na moment nie puściła dłoni Riddle'a. Ślizgon ze zdumieniem patrzył na szary namiot, a potem rozejrzał się po okolicy.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał, zaciekawiony.
– Na wyżynie szkockiej. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Powinniśmy wejść do środka. Tutaj jest naprawdę zimno – dodała, jako że nie miał na sobie swetra.
Pomogła chłopakowi wstać, po czym rzeczywiście doń weszli. Wtem zatrzymał się gwałtownie, zmarszczył brwi i rozejrzał po wnętrzu.
– To magiczny namiot? – zapytał.
– Owszem – odpowiedziała, prowadząc go do jednego z łóżek.
Riddle opadł na posłanie, więc usiadła obok i spojrzała na niego z zaniepokojeniem. Zauważyła pojawiające się na ramieniu i twarzy siniaki. Najgorsze były jednak plecy, z których wciąż strumieniami spływała krew. Szczęśliwie, nie dopatrzyła się na skórze więcej zranień, aniżeli poprzednim razem, a to znaczy, że zdołała zapobiec jeszcze gorszemu laniu – wciąż jednak była winna całemu zajściu.
– Tak mi przykro. – Zerknęła na własne dłonie. – Nie powinnam była zostawiać cię samego w zaułku.
Riddle zamrugał ze zdziwieniem, kiedy odwróciła wzrok, najwyraźniej nie mając odwagi, żeby spojrzeć mu w oczy. Czy naprawdę obwiniała się za to, że Carter przypadkowo przejeżdżał obok? Czemu miała do siebie pretensje? Zlustrował jej twarz i ze zdumieniem odnotował, że rzeczywiście tak było. Tom nigdy wcześniej nie spotkał kogoś, kto równie stanowczo stanąłby w jego obronie lub kogoś, kto okazałaby mu równie wiele troski.
– To nie twoja wina.
Spojrzała na niego niepewnie, ale nadal przestraszona.
– Myślałam, że będziesz zły – odpowiedziała z wahaniem. – Nalegałam na tę wycieczkę. I wbrew twojej woli zaciągnęłam cię do zaułka. To moja wina, że…
Był naprawdę zaskoczony tym, że znów się rozpłakała. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu nie lubił widzieć jej w podobnym stanie. Otoczył ją ramionami i przyciągnął do siebie.
– W żadnym wypadku – stwierdził uspokajającym głosem.
Popatrzyła nań z niepewnością, a potem przygryzła wargę. Następnie powoli skinęła głową, spróbowała się uśmiechnąć.
– W porządku – odpowiedziała z ulgą i wstała z łóżka. Kiedy się odsunęła, poczuł dziwaczną stratę, ale nie zamierzał werbalizować swoich myśli. Zamiast tego w milczeniu patrzył, jak podchodzi do stołu i przewiesza płaszcz na oparciu krzesła. Gdy się trochę rozebrała, sięgnęła po drewniane pudełeczko, dotąd leżące na blacie. – Pozwól, że zajmę się twoimi ranami – dodała z uśmiechem, usiadłszy z powrotem na łóżku.
Owszem, cholernie bolały go plecy, po których wciąż spływała świeża krew. Zacisnął dłonie w pięści. Jakże nienawidził Cartera i władzy, jaką miał nad nim ten człowiek. Tak bardzo pragnął móc podjąć walkę i odwdzięczyć mu się za wszystkie lata bólu i upokorzeń. Gdy myślał o swoim podporządkowaniu i przymusowemu posłuszeństwu, zagotował się ze złości. Cholerny, popieprzony mugol. Każde, nawet najmniejsze wykroczenie o magicznym charakterze, każda manifestacja, czy nawet uwolnienie swojej magii, naruszyłoby zaklęcie alarmujące, a to zaś skutkowałby natychmiastowym wydaleniem ze szkoły i utratą różdżki. Dumbledore z przyjemnością dopilnowałby formalności i procedur.
Zmrużył oczy, znów skoncentrowawszy się na znienawidzonym nauczycielu. Ledwo się kontrolował. Jeszcze tylko rok i skończy siedemnaście lat, a wtedy zrzuci z siebie więzy i nałożone nań kajdany. Kiedy dokończy swą edukację i opuści Hogwart, będzie miał wolną rękę i szansę na zemstę, wymierzenie sprawiedliwości. Zacznie od Cartera, potem Dumbledore'a, a następnie wszystkich tych, którzy niegdyś zaszli mu za skórę. Osobiście dopilnuje, żeby idioci, którzy mu podpadli, pożałowali swojej głupoty. Wyobrażając sobie odwet, mimowolnie się uśmiechnął.
Z rozmyślań wyrwało go uczucie ciężaru na łóżku. Spojrzał w bok i zobaczył, że DeCerto patrzy na niego z mieszaniną strachu i zdenerwowania, ściskając drewniane pudełko z taką siłą, że aż zbielały jej kłykcie. Dopiero wtedy zauważył, że magia naprawdę wymknęła mu się spod kontroli i teraz trzaskała w powietrzu, utrudniając oddychanie. W normalnych okolicznościach byłby zachwycony swoją mocą i podziwem, który wzbudzał w innych, ale tym razem sprawa miała się inaczej. Natychmiast wycofał swą magię i spróbował się uspokoić.
– Nie chciałem cię wystraszyć – powiedział, gwoli wyjaśnienia, patrząc z większym spokojem na dziewczynę. – Czasami ciężko mi się kontrolować.
Hermiona wypuściła długo wstrzymywany oddech i wyprostowała palce, które nieświadomie wczepiła w apteczkę. Aura, którą emanował Riddle, była po prostu przerażająca – przypominała tę należącą do Lorda Voldemorta, którego mordercze zapędy poznała zdecydowanie zbyt dobrze. Wszędzie rozpoznałaby ten rodzaj niezwykle agresywnej i mrocznej magii. Wzięła głęboki oddech i spróbowała uspokoić skołatane nerwy. Teraz kiedy doświadczyła rzekomo niekontrolowanego wybuchu mocy, mimowolnie wróciła myślami do walki w Ministerstwie Magii – do dnia, którego pragnęłaby zapomnieć. Wzdrygnęła się i gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gdy poczuła ciepłą dłoń na przedramieniu.
– DeCerto…?
Niepewność w głosie Riddle'a mocno kontrastowała z mroczną magią, którą obecnie wokół siebie roztaczał. Spojrzała na niego uważniej. Nie wyglądał na tak rozdrażnionego jak przed momentem, a jego oczy miały normalny jasnoszary kolor. Odetchnęła z ulgą. Siedział obok niej Tom Riddle, a nie Lord Voldemort.
– To nic. – Uśmiechnęła się w uspokajającej manierze. – Najwyższy czas opatrzyć ci plecy – dodała, wskazując nań dłonią.
Opatrzyła zranienia, z nikłym zadowoleniem odnotowawszy, że daleko im było do tych za pierwszym razem. Oczywiście, skóra została oszpecona kilkoma głębszymi cięciami, ale w gruncie rzeczy szybko sobie z nimi poradziła. Oczyściła rany, użyła kilka eliksirów leczniczych, a potem zaklęciem zabandażowała mu klatkę piersiową. Gdy skończyła pracę, sięgnęła do płaszcza, wyciągnęła z kieszeni torbę z koralikami i wyciągnęła z niej sweter, który podała chłopakowi. Riddle ubrał się bez słowa sprzeciwu, a następnie z widocznym na twarzy zaciekawieniem zerknął na torebkę.
– Co to jest? – zapytał.
Hermiona spojrzała na swój skarb i, zanim się powstrzymała, uniosła zarozumiale głowę i wypchnęła do przodu pierś.
– To, szanowny panie, jest jeden z najlepszych wynalazków, jakie stworzyłam. – Wybuchnęła śmiechem, widząc jego zaskoczoną minę, ale potem wręczyła mu torbę i dodała rozbawionym tonem: – W największym skrócie jest to studnia bez dna, cholernie przydatna, jeżeli zapytasz mnie o zdanie.
Riddle obejrzał torebkę z każdej strony.
– Czego na niej użyłaś? Amplifico?
– Nie. Po przebadaniu tematu zdecydowałam się na urok Infinitio.
Uniósł brew, a potem znów spojrzał na trzymaną w dłoniach torbę. Bez wątpienia był pod szczerym wrażeniem.
– Zastosowałaś zaklęcie nieskończoności. To naprawdę zaawansowany czar.
Hermiona z powrotem usiadła na łóżku.
– Owszem, ale trochę ostudzę twój podziw. Żeby osiągnąć sukces, potrzebowałam trzech prób i dwóch toreb. – Z uśmiechem spojrzała na zegarek. Zdziwiła się, że była już dziewiąta. Nic dziwnego, że umierała z głodu. – Co powiesz na jedzonko? – zapytała. – Chętnie bym coś przekąsiła. – Nie czekając na odpowiedź, odebrała mu torebkę i rzuciła odpowiednie zaklęcie. – Accio wiklinowy koszyk.
Z wnętrza natychmiast wyleciał przygotowany wcześniej duży kosz. Hermiona poprosiła Luisę w Dziurawym Kotle, żeby spakowała jej trochę prowiantu na drogę. Położyła wałówkę na stole i machnęła różdżką w kierunku kuchni, z której po chwili wyleciały wszystkie potrzebne naczynia. Odsłoniwszy pokrywę kosza, wyjęła z niego jedzenie. Uśmiechnęła się, kiedy znalazła butelkę wina. Luisa, niesamowita dziewczyna, z pewnością zatroszczyła się o każdy szczegół. Po tych nieszczęsnych wydarzeniach w sierocińcu Hermiona prawie zapomniała, że dziś jest przecież Sylwester.
– Widzę, że jesteś dobrze przygotowana. – Usłyszała z tyłu, a kiedy się odwróciła, zobaczyła przyglądającego się nakrytemu stołowi Riddle'a.
– Cóż, od początku planowałam wycieczkę w teren – odpowiedziała, z poczuciem winy patrząc na swoje dłonie.
Nim minęła chwila, zajęli miejsca i zaczęli jeść. Wkrótce zauważyła, że chłopak co kilka minut zerka w kierunku wyjścia z namiotu.
– Co się stało? – zapytała, zaniepokojona.
– Wciąż jestem niepełnoletni i mam zakaz używania magii… poza szkołą. Niedługo wszystko pójdzie na marne, bo zanim się tutaj aportowaliśmy, uciekłaś się do czarów – odpowiedział z wahaniem.
W mig zrozumiała – rzeczywiście przestała nad sobą panować w sierocińcu. Riddle, naturalnie, nie wiedział, że pod wpływem chwili odepchnęła ministerialne zabezpieczenia, a tym samym całkowicie je zneutralizowała. Najprawdopodobniej obawiał się oskarżenia o używanie magii przez nieletnich.
– Spokojnie. Nikt nie zauważy, do czego się posunęłam. Udało mi się obejść zaklęcia alarmujące Ministerstwa.
Chłopak uniósł brew.
– Dezaktywowałaś oficjalne zabezpieczenia? – zapytał z dużą dozą podejrzliwości.
Hermiona poruszyła się na krześle. Teraz gdy o tym pomyślała, to naprawdę mogło być niewykonalne, ale najwyraźniej magia Czarnej Różdżki nie znała ograniczeń. Oczywiście, nie powinna tłumaczyć się przed Riddle'em.
– Owszem, nic wielkiego – odparła, jakby od niechcenia.
Co interesujące, ślizgon najwyraźniej po prostu przyjął to wytłumaczenie do wiadomości i zamknął temat, darując sobie tradycyjne drążenie. Może przytłoczyła go ulga, którą odczuł.
– Skąd masz namiot? – spytał po chwili kontemplacyjnie.
– Wzięłam go z domu – odpowiedziała po chwili zastanowienia.
Skinął głową.
– Tak właśnie sądziłem. Jest całkiem przyjemnie urządzony.
Hermiona się uśmiechnęła. Miała tyle wspomnień związanych z tym namiotem – dobrych i złych. Odkąd postanowili wyruszyć na poszukiwanie horkruksów, zamieszkiwała go razem z chłopcami. Żyli w prawdziwym biegu i nie stać ich było na ciągły wynajem pokoju. Nawet po tak długim czasie kojarzyła namiot z bezpieczeństwem i rodzinnym ciepłem.
– To miłe. Mieszkałam tu przez prawie dwa lata – powiedziała w roztargnieniu.
– Och, dlaczego? – Natychmiast podłapał temat.
Kiedy wróciła do rzeczywistości, spojrzała z zaskoczeniem na Riddle'a. Zupełnie nie wiedziała, czemu postanowiła się uzewnętrzniać. Od początku twierdziła przecież, że pochodziła z małej francuskiej wioski, była czarownicą czystej krwi i z radością cieszyła się rodzinnym zaciszem, więc czemu miałaby włóczyć się po odludziach i pomieszkiwać w magicznie powiększonym namiocie? Głupstwem spaprała swoją historię.
Idiotka!
Co gorsza, w oczach chłopaka dostrzegła charakterystyczny błysk zapowiadający drążenie tematu do usranej śmierci.
– Dlaczego musiałaś mieszkać w namiocie przez dłuższy czas?
– Herbaty…? – zapytała, uprzednio chwyciwszy najbliżej postawioną na stole rzecz, a mianowicie imbryk z wrzątkiem.
No jasne, dolej oliwy do ognia!, pomyślała, zrozpaczona. Teraz tylko utwierdził się w przekonaniu, że coś kombinuję i kręcę! W duchu pogratulowała sobie jakże wspaniałych umiejętności aktorskich.
– DeCerto? – spytał z naciskiem, chociaż w jego głosie słychać było rozbawioną nutę.
Hermiona spojrzała nań niepewnie. Wciąż błyszczały mu oczy.
– Spokojnie, tylko się przejęzyczyłam. Chciałam powiedzieć, że mieszkałam tutaj przez dwa tygodnie – zaryzykowała.
– Zdecydowanie kłamiesz. – Zmarszczył brwi.
Westchnęła. Najwyraźniej nie zamierzał tak łatwo odpuścić.
– Wszyscy mamy swoje sekrety, Riddle. W porządku, dobijmy targu. Zdradzę ci tajemnicę, jeżeli powiesz mi, dlaczego zostawiłeś różdżkę w szkole. – Prawie się uśmiechnęła, kiedy rzucił jej długie wymowne spojrzenie. – Nie musisz się spieszyć. Mamy naprawdę sporo czasu. Z chęcią cię wysłucham, jeśli nabierzesz ochoty do zwierzeń.
Gdy skończyli jeść, machnęła różdżką i przetransmutowała jedno z łóżek w miękką, skórzaną kanapę. Kolejnym zaklęciem rozpaliła w kominku ogień, a następnie wyciągnęła z koszyka wino i zajęła miejsce na sofie. Ślizgon obserwował jej poczynania i w rezultacie uniósł brew.
– Co wymyśliłaś?
– Och, nic szczególnego, mój przyjacielu. – Uśmiechnęła się, rozbawiona podejrzliwością. – Po prostu poczekamy sobie na Nowy Rok – wytłumaczyła i, dopiero kiedy chłopak znieruchomiał, zrozumiała, co właśnie powiedziała.
Czy to właśnie określało naturę ich związku? Wcześniej byli wrogami, ale teraz wszystko się zmieniło. A może nie…? Szczerze mówiąc, nie wiedziała, bowiem sprawa była cholernie skomplikowana. Czy w pierwszej kolejności w ogóle mogła zaprzyjaźnić się z Lordem Voldemortem…? Z drugiej strony Tom Riddle wciąż był człowiekiem. Kiedy był miły, współczujący i opiekuńczy, dawał się lubić, aczkolwiek z oślą upartością próbowała temu zaprzeczyć. Bywało, że wręcz na siłę upierała się, że powinna go nienawidzić i to z wzajemnością. W przyszłości zniszczy wszystko, co dla niej ważne, więc dlaczego teraz zapałała doń sympatią…?
Hermiona uważnie mu się przyjrzała. Naprawdę nie przypominał swojego odpowiednika z przyszłości. Oczywiście, wiedziała, że Voldemort skrywa się gdzieś w środku, ponieważ jest nieodłączną częścią Toma Riddle'a. Skoro tak go nienawidziła, to dlaczego ruszyła mu na ratunek – i to dwa razy? W jaki logiczny i zasadny sposób wytłumaczyć wściekłość, której doświadczyła, gdy Carter znęcał się nad Riddle'em? Skoro życzyła mu najgorszego, czemu się wówczas wtrąciła? Gdyby miała go gdzieś, nie siedziałaby obok i nie opatrywałaby mu ran. Wszem wobec straciła wszelkie argumenty. Chcąc nie chcąc, musiała przyznać, że lubiła chłopaka.
Wzięła głęboki oddech, aby uspokoić skołatane nerwy. Ciężko jej było przyznać się do własnych uczuć i pogodzić się z nimi. Wtem zauważyła, że ślizgon wciąż stoi w miejscu i się nań gapi. W oczach świtało mu niedowierzanie.
– Czekasz na specjalne zaproszenie? – Uśmiechnęła się Hermiona i poklepała miejsce obok siebie.
Riddle powoli wstał z krzesła i wolnym krokiem doń podszedł, ale nie usiadł, najprawdopodobniej niepewny, czego właściwie się spodziewać. Zniecierpliwiona, po prostu chwyciła go za rękę i przyciągnęła do siebie. Ostatecznie rzeczywiście usiadł, sztywny niczym grożąca zerwaniem struna.
– Szkoda, że jest tak wcześnie – zagaiła. – Zawsze nienawidziłam czekać do północy. – Uśmiechnęła się z przekąsem. Rzuciła niezobowiązujące spojrzenie na chłopaka, ale ten wciąż nawet nie drgnął – sprawiał wrażenie z jakiegoś powodu zdenerwowanego. To do niego zupełnie niepodobne, pomyślała i dopiero wtedy przypomniała sobie, że nadal trzyma go za rękę. Natychmiast ją puściła i spróbowała zatuszować swoją pomyłkę. – Napiłbyś się wina? – zapytała z zaczerwienionymi policzkami.
Riddle w końcu się poruszył, bowiem skinął głową. Hermiona napełniła alkoholem dwa kieliszki, po czym w swobodnej manierze podała mu jeden. Potem oparła się na sofie i pociągnęła małego łyczka.
– Szczerze powiedziawszy, nie potrafię się zdecydować, czy lubię Sylwestra, czy też nie – stwierdziła z zadumą. – Przyjemnie jest świętować nadejście następnego roku, ale jednocześnie też czuję, że to pożegnanie poprzedniego.
– Nie lubię Sylwestra – odpowiedział zdawkowo.
– Dlaczego? – zapytała, uprzednio rzuciwszy mu sondujące spojrzenie. Wydawał się mówić prawdę, ale zaciekawił ją powód, dla którego nie lubił własnych urodzin. Niestety, odmówił udzielenia odpowiedzi, ograniczając się do wzruszenia ramionami. – Co w takim razie zazwyczaj robisz w Sylwestra?
– W normalnych okolicznościach spędzam go w Hogwarcie – odparł i spojrzał na trzymany w dłoniach kieliszek.
– Jesteś wtedy zupełnie sam, bo wszyscy inni są w domach lub na imprezie z przyjaciółmi – podsumowała, a Riddle znów wzruszył ramionami. – Czyli trudno stwierdzić, czy lubisz Sylwestra – po prostu nigdy wcześniej go nie świętowałeś.
Ślizgon podniósł głowę.
– Jak celebrujesz nadejście nowego roku?
Hermiona poświęciła chwilę na zastanowienie się nad najlepszą odpowiedzią. Wbrew pozorom, to było całkiem prywatne pytanie.
– Opowiem na przykładzie Sylwestra sprzed trzech lat. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Automatycznie wróciła myślami do lepszych czasów, kiedy była naprawdę szczęśliwa. – Rodzice wynajęli domek w Szwajcarii, więc pojechaliśmy tam całą rodziną. Może nie uwierzysz, ale prawie tonęliśmy w śniegu. Całe szczęście, że tata miał pra… niedawno wyrobią licencję na aportację, więc skoczył do najbliższej wioski, żeby kupić parę rzeczy. Wrócił z lokalnym jedzeniem i nową grą planszową. Graliśmy w nią przez cały czas oczekiwania, aż do północy. Świetnie się bawiliśmy, aczkolwiek muszę przyznać, że nie całkiem rozpracowaliśmy zasady. – Zaśmiała się, bo w trakcie partii wykonywali naprawdę dziwaczne ruchy.
To miało miejsce na szóstym roku, zanim straciła najbliższych, a tym samym swą niewinność i szczęście.
– Skoro miło spędzałaś czas, to dlaczego w tym roku zostałaś w Anglii? – Riddle zmarszczył w niezrozumieniu brwi.
– Cóż, straciłam rodziców – wyszeptała. Zazwyczaj starała się unikać rozmawiania o utracie rodziny, ale tym razem postanowiła zrobić wyjątek. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu nabrała ochoty na małe zwierzenia.
– Co się stało?
– Zginęli dwa lata temu. Byli ofiarami wojny. – Westchnęła przeciągle. – To miało miejsce naprawdę dawno i wiele się wówczas zmieniło, ale wciąż za nimi tęsknię. – Spojrzała na Riddle'a. Mimo że niczego nie zdradzał na twarzy, w jego oczach dostrzegła ten zastanawiający błysk. Czy to była troska…? – Straszliwie mi ich brakuje.
– Rozumiem, to całkiem normalne – odpowiedział ściszonym głosem.
– Co spotkało twoich rodziców? – zapytała równie cicho.
Oczywiście, miała względne pojęcie, co się wydarzyło, ale chciała wiedzieć, co myśli na ich temat Riddle. Zanim przybyła do przeszłości, była święcie przekonana, że nie dbał o swoich najbliższych, ale teraz miała wątpliwości.
– Matka zmarła przy porodzie. Właśnie dlatego dorastałem w sierocińcu – odparł po dłuższej chwili wahania.
– A ojciec…?
Odwrócił wzrok.
– Wyrzekł się mnie. Tak po prawdzie, to nigdy mnie nie kochał.
– Wciąż żyje?
– Nie, ale spotkałem go przed śmiercią – odpowiedział, patrząc na swoje dłonie.
– Jaki był? – zapytała i złapała go za rękę. Z początku zesztywniał, najprawdopodobniej nieprzyzwyczajony do zwykłego ludzkiego dotyku, ale potem się rozluźnił.
– Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań. Spodziewałem się głównie obojętności, ale… na miejscu okazało się, że strasznie mną pogardzał. Na końcu rozmowy powiedział mi, że… jestem niegodny, aby nosić jego nazwisko.
– Współczuję – odparła, wzmacniając uścisk.
– Niepotrzebnie. To przeszłość.
– Owszem, ale czasami niełatwo jest pogodzić się z tym, co bezpowrotnie minęło. – Uśmiechnęła się ze smutkiem, a potem wzięła głęboki oddech i postanowiła trochę rozweselić atmosferę. – W porządku, koniec żalów. Zróbmy coś mniej przygnębiającego. – Sięgnęła po torebkę z koralikami i zmarszczyła brwi. – Hm, myślę, że mogły spać na samo dno... – wymruczała i przywołała do siebie różdżkę. Wskazała na torbę i wypowiedziała zaklęcie, podczas gdy Riddle przyglądał się jej poczynaniom z wyraźnym zainteresowaniem. – Accio karty Rona. – I rzeczywiście, minęła chwila, zanim ze środka nie wyleciało sponiewierane przez czas opakowanie. Złapała je w locie, po czym uśmiechnęła się triumfalnie. – Wiedziałam, że ich nie wyciągałam.
Chłopak uniósł brew.
– Co teraz wykombinowałaś?
– Naturalnie, zagramy w pokera.
– Odważyłaś się rzucić mi wyzwanie? – Uśmiechnął się Riddle.
Odwzajemniła gest, a następnie machnęła różdżką nad talią. Karty natychmiast wyleciały z opakowania, zupełnie jakby rozdawała je niewidzialna ręka. Fantastycznie się bawili, chociaż Hermiona bardzo szybko zdała sobie sprawę, że nijak dorównuje przeciwnikowi. Szczerze mówiąc, wcale nie była tym zaskoczona, bo przecież od zawsze potrafił zachowywać kamienną twarz, więc gra w karty tym bardziej nie sprawiła dlań kłopotu. Właśnie rozlewała wino do kieliszków, kiedy mimochodem spojrzała na zawieszony na płachcie namiotu zegar. Była niemal dwunasta. Jak się okazało, czas szybko zleciał.
– Prawie przegapiliśmy Nowy Rok! – krzyknęła z niedowierzaniem, a potem potrząsnęła ręką Riddle'a.
Chłopak rzucił jej rozbawione spojrzenie, a potem z pogardą spojrzał na powoli przesuwające się wskazówki. Hermiona zignorowała tę drwinę i, nie puszczając dłoni towarzysza, również skupiła się na zegarze. Nim minęła chwila, wybiła dwunasta.
Rozpoczął się nowy, stary rok!
Dziwacznie było celebrować święto, które wydarzyło się pięćdziesiąt lat temu, ale dziewczynie i tak się podobało. W przypływie radości odwróciła się do ślizgona i go przytuliła. Hm, zaczynam wpadać w pewien nawyk…
– Szczęśliwego 1944, Riddle! – powiedziała z entuzjazmem i pocałowała chłopaka w policzek. Gdy wreszcie wypuściła go z objęć, z rozbawieniem zauważyła, że ma podejrzanie zaczerwienione policzki.
– Myślę, że możesz mi mówić po imieniu – odparł, spojrzawszy nań uważnie.
Hermiona była tym zaskoczona, ale i podekscytowana.
– Aby na pewno? – Aż pojaśniała. – Bo wiesz, moje imię jest długie i skomplikowane w wymowie.
W odpowiedzi Riddle uśmiechnął się do niej jednym ze swoich nielicznych, szczerych uśmiechów, które tylko podkreślały jego urodę i skinął głową.
Siedzieli wygodnie na przetransmutowanej kanapie, po prostu patrząc w trzaskający w kominku ogień. W pewnym momencie ślizgon sięgnął po kieliszek z winem i podwinął mu się rękaw swetra, tak że Hermiona ponownie zauważyła bliznę na przedramieniu. Oczywiście, widziała ją już wcześniej, gdy opatrywała rany na plecach. Ewidentnie była stara i zaczynała się od wewnętrznej strony przedramienia i ciągnęła do góry, prawie do samego barku. Cięcie musiało być naprawdę głębokie, żeby pozostawić po sobie taki ślad. Zastanawiające.
Gdy Riddle odstawił kieliszek na stół, pochyliła się do niego i delikatnie dotknęła początku szramy.
– Skąd to masz? – zapytała i zauważyła, że momentalnie się spiął.
– Nie zawracaj sobie głowy – odpowiedział, uprzednio opuściwszy lekko podwinięty rękaw.
Zmarszczyła brwi.
– Weź przestań, przecież nie pojawiła się znikąd – drążyła spokojnym tonem. – Jak ją zdobyłeś? Walczyłeś ze smokiem? Albo z hipogryfem?
Chłopak spojrzał nań krótko, a potem odwrócił wzrok. Hermiona była szczerze zaskoczona, gdy się wreszcie odezwał.
– Nie, wyjechałem ze szkoły na wakacje – odpowiedział ściszonym głosem.
Zaniemówiła, zupełnie zapomniawszy o podobnej możliwości. Spojrzała z powrotem na zakryte swetrem przedramię. Jeżeli otrzymał bliznę podczas wakacji, to znaczy, że została mu podarowana w sierocińcu.
– Czy możesz przybliżyć szczegóły? – zapytała delikatnie.
Riddle się zawahał i znów przybrał beznamiętny wyraz twarzy, ale nie dała się zwieść. Miała już całkiem niezłą wprawę w rozszyfrowywaniu jego min i zbyt dobrze wiedziała, że temat jest drażliwy. Przysunęła się więc bliżej i ostrożnie wzięła go za rękę. Znów się spiął, ale nie zabrał dłoni. Podczas wakacji z pewnością stało się coś strasznego, ale nie chciała, żeby mówił na siłę. Jeżeli nie czuł się gotowy do zwierzeń, zawsze mogła poczekać na bardziej odpowiedni moment. Przez dłuższą chwilę po prostu siedzieli na kanapie, trzymając się za ręce i patrząc w kominkowy ogień.
– Zyskałem tę bliznę po powrocie do sierocińca zaraz po drugim roku nauki – powiedział z wahaniem i spojrzał nań uważnie. – Pani Cole, poprzednia kierowniczka domu dziecka, została zastąpiona przez Cartera. Oczywiście, nie odeszła bez słowa wyjaśnienia. Zdążyła nagadać Carterowi co nieco na mój temat. – Zacisnął usta. – Ta kobieta zawsze mnie nienawidziła. Żyła w przekonaniu, że jestem niebezpiecznym wariatem, bo wokół mnie działy się niewytłumaczalne rzeczy.
– Cóż, jesteś czarodziejem – wtrąciła Hermiona.
– Owszem, ale pani Cole nie zawahała się powiedzieć Carterowi o moich… dziwactwach.
– Co zrobił? – zapytała, nie mając pewności, czy chce znać odpowiedź.
– Z początku nic. Ograniczył się do obserwacji i wyciągnięcia własnych wniosków – powiedział podejrzanie pozbawionym emocji głosem. – Jakoś w połowie wakacji wezwał mnie do swojego gabinetu. Kiedy wszedłem do środka, od razu zobaczyłem, że na biurku leży książka… ze szkolnej biblioteki.
– Czarodziejska…? – spytała, zaniepokojona.
Riddle skinął głową.
– Uwierz, że dobrze ją ukryłem w moim pokoju. Nie spodziewałem się przeszukania z zaskoczenia – urwał na moment i spojrzał w ogień. – Carter był wściekły. Krzyczał, że to obraza bożego majestatu, bluźnierstwo i szatańskie cholerstwo. Ostatecznie na moich oczach spalił książkę, a potem prawie zrzucił mnie ze schodów – kontynuował po dłuższej chwili, a dziewczyna wiedziała, że miał na myśli te prowadzące do piwnicy. – Pani Cole głównie zachowywała dystans i ograniczała się do uszczypliwych uwag, ale nigdy nie posunęła się do wymierzenia kary cielesnej. – Zacisnął usta i podciągnął rękaw swetra, odsłaniając pomarszczoną bliznę. – Zanim zamknął mnie w pokoju, gdy jeszcze leżałem na podłodze, nadepnął mi na rękę i przejechał nożem.
Hermiona sapnęła i zadrżała, patrząc na pozostały po cięciu ślad. Właśnie miała przymknąć oczy, ale właśnie wtedy ślizgon się zaśmiał.
– Zanim wyszedł, poprzysiągł mi, że gdy następnym razem znajdzie u mnie coś podobnego, nie będzie równie delikatny i nie zawaha się przed popełnieniem morderstwa – kontynuował beznamiętnym tonem, zaś dziewczyna zamrugała z niedowierzaniem. W pewnym momencie przejechał palcem po uszkodzonej skórze. – Strasznie krwawiłem. Nie wiem, ile siedziałem w zamknięciu, ale do rany szybko wdało się zakażenie, przez co się pochorowałem. Szczerze mówiąc, jestem przekonany, że gdybym nie był czarodziejem i nie zadziałałaby przypadkowa magia, zmarłbym w tamtym pokoju – zakończył.
Hermiona nie mogła wykrztusić słowa. Wiedziała, że w sierocińcu miał ciężko, ale to, co usłyszała, przechodziło ludzkie pojęcie i nie mieściło się w głowie. Wiedziona instynktem, przytuliła się do Riddle'a.
– Przepraszam – wyszeptała, a kiedy otrzymała zaskoczone spojrzenie, dodała: – Nawet nie przypuszczałam, że to dla ciebie takie trudne.
– W porządku – odparł, najwyraźniej oszołomiony ilością otrzymanego współczucia. – Nikt nie podejrzewał, bo nikomu nie zależało na prawdzie.
Straszne było to, iż nie brzmiał na zasmuconego. Wyglądał na pogodzonego ze swoim losem człowieka. Wzięła głęboki oddech i oparła głowę na jego ramieniu.
– Cóż, mi zależy.
Tom nie odpowiedział, ale też się nie odsunął.
