N/A Kolejna łatka do „Skyfall". Mam absolutnego fioła na punkcie relacji Bonda i M, a w „Skyfall" było wszystko, czego można by chcieć. Między innymi dlatego uwielbiam ten film.
I dlatego napisałam takie coś ;) Kompatybilne z moim drugim fikiem o Skyfall.
Lodowaty dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Zamach w Londynie. Na siedzibę MI6. Z przerażeniem patrzył na spowite dymem miejsce, w którym było biuro M. Ofiary w ludziach, ranni. Jeśli ona tam była podczas wybuchu…
To nawet nie była kwestia decyzji, raczej odruch. Jak przez mgłę pamiętał swoją podróż do Anglii, pomógł mu człowiek z CIA, turecka kochanka i facet, który wyciągnął go z rzeki i uratował od śmierci. Przez cały ten czas Bond działał mechanicznie, bez zastanowienia. Musiał się dowiedzieć, musiał zobaczyć na własne oczy. Wiedział, że nikt nie powie w telewizji, że wśród zabitych była szefowa wywiadu, wiedział, że nie może zadzwonić i zapytać. Jeśli ona nie żyła, on także pozostanie martwy. Wiedział, że nigdy nie wróci, że nikt się nigdy nie dowie, że przeżył.
Był na nią wściekły. Gdy przeszła mu wściekłość, przyszedł ból zdrady. Kolejna kobieta, której ufał, wbiła mu nóż w plecy. Nawet nie chodziło o to, że kazała strzelać – wiedział, że nie bardzo miała inne wyjście, że to była jej jedyna szansa – choć trochę było mu przykro, że nie zaufała, że sobie poradzi. Najbardziej Bonda bolało to, że nikt go nie szukał. Ponoć polatali trochę śmigłowcem w okolicy, w której spadł do rzeki i tyle. Nie był może jakoś szczególnie przywiązany do tego, co stanie się z nim po śmierci, ale jednak dobrze myśleć, że w razie czego, ktoś chociaż zgarnie twojego trupa. A on nawet na to nie zasłużył.
W najczarniejszych jednak chwilach nie pragnął, by coś się jej stało. Była dla niego kimś więcej, niż szefową, kimś najbliższym postaci matki, którą stracił tak dawno temu, że nie bardzo pamiętał jej twarz.
M. Nie nazywał jej w myślach jej prawdziwym imieniem, chociaż je znał. Dla niego była M, bo słowo „matka" też było na „m".
Londyn przywitał go deszczem. Wsiadł do taksówki i kazał się zawieźć kilkaset metrów od jej kamienicy. Wiedział, że kilka tygodni przez akcją w Stambule pochowała męża. W domu więc nie powinno być nikogo, poza nią. Jeśli żyła, albo nie leżała w szpitalu.
W oknach było ciemno. Pamiętał, że w drzwiach od kuchni był słabszy zamek. Kilka ruchów wytrychem i był w środku. Wciągnął zapach pomieszczenia, próbując wyczuć, czy ktoś tu był, czy może w koszu rozkładają się śmieci, o których nikt nie pomyślał. Wszystko wyglądało normalnie, na blacie stała filiżanka po herbacie, wyglądała na dość świeżą. Przeszedł na palcach w stronę salonu, papiery na stole piętrzyły się zupełnie zwyczajnie, barek był pełen alkoholu. Wspiął się po schodach na piętro, zastanawiając się, czy aby na pewno wszystko z nim w porządku, skoro miał zamiar skontrolować sypialnię swojej szefowej. Trochę jednak już mu było wszystko jedno. Musiał wiedzieć.
Ciemny pokój był pusty, na toaletce leżały jakieś kosmetyki. Łóżko było niezbyt dokładnie zasłane, na oparciu krzesła wisiała jedna z jej garsonek. Wciągnął powietrze, zapach perfum M był dość dobrze wyczuwalny, raczej nie sprzed kilku dni, tylko z dzisiejszego poranka.
Nieco uspokojony postanowił poczekać na nią w salonie. Podjął już decyzję, że wróci do służby. Nie mógł puścić płazem tego, że ktoś tak perfidnie zaatakował jego firmę. A już na pewno nie mógł darować narażenia M na śmierć.
Złapał butelkę i szklankę, nalewając sobie obficie. Ostatnie miesiące prawie nie bywał trzeźwy, ale od tamtego poranka i widoku płonącej siedziby Secret Service, nie tylko nie wypił kropli alkoholu, ale też nie zmrużył oka. Nie spał od 3 dni i czuł, że jest na skraju załamania.
Przysiadł na parapecie okna wychodzącego na zewnątrz, wiedząc, że nie może usiąść nigdzie wygodnie, bo bardzo prawdopodobne byłoby, że zaśnie, a wolałby nie dać się zaskoczyć nieprzytomny na kanapie.
Gdzieś w połowie butelki zobaczył w końcu podjeżdżającego pod dom Jaguara M. Gdy Tanner otworzył jej drzwi i podprowadził pod parasolem do wejścia, 007 poczuł falę zalewającej go ulgi. M była cała i zdrowa, choć jej biuro wyleciało w powietrze.
Spróbował wziąć się w garść. Przelotnie zastanowił się, co zrobi, jeśli ona pójdzie prosto do sypialni, ale skierowała swoje kroki do salonu i stolika z alkoholem. Uśmiechnął się pod nosem. Ta praca z każdego robiła alkoholika.
Widział, jak drgnęła, wyczuwając jego obecność. I nie mógł nie poczuć czegoś na kształt wzruszenia, gdy poznała go w ciemnościach w kilka sekund. Po uszach pewnie, skonstatował z odrobiną rozbawienia.
Gdy zapaliła światło, warcząc na niego, zamiast ucieszyć się na jego widok, podjął próbę zrobienia jej wyrzutów, która jednak była skazana na niepowodzenie. Nie umiał się na nią gniewać, raz, że wiedział, że miała rację, dwa, że bał się o nią jeszcze kilka chwil wcześniej i teraz, kiedy widział ją żywą, ciężko mu było się dalej gniewać.
W końcu zapytała, dlaczego wrócił. I już chciał jej wszystko powiedzieć, płynący w jego żyłach alkohol dodawał mu odwagi, ale zanim zdążył otworzyć usta, odpowiedziała za niego.
- Bo nas zaatakowano. I wiesz, że cię potrzebujemy.
Bond westchnął przeciągle i zebrał się w sobie. Wiedział, że nie może powiedzieć prawdy, choć bardzo chciał. Bardzo chciał wyznać, że bał się o nią, że wrócił tylko dla niej. Ale nie powiedział tego.
- Więc jestem – odparł, czując jak zaciska mu się gardło. Znów stracił szansę, by dać jej do zrozumienia, że jest dla niego kimś więcej.
Kubłem zimnej wody była informacja, że sprzedali jego mieszkanie. No tak, zapomniał o tym. Cholera.
Nagle poczuł się straszliwie zmęczony i samotny. Nie miał dokąd pójść, nie miał nikogo bliskiego, a jedyna osoba, na której mu zależało, właśnie wyrzuciła go z mieszkania.
Już miał wyjść na ten cholerny londyński deszcz, gdy zerknął stronę kuchni, widząc M siedzącą przy stole, z twarzą ukrytą w dłoniach. Automatycznie poczuł troskę, co go zdenerwowało, bo był stanowczo za miękki wobec niej. Nie mógł tak żyć.
- Jeszcze tu jesteś? – warknęła na niego, gdy stanął w drzwiach. Nieznacznie skulił się w sobie i odwrócił się. Nie chciał przeciągnąć struny. Zaszurał nogami i ruszył w stronę wyjścia.
- 007? Zaczekaj – usłyszał jej głos. Zamarł i spojrzał na nią przez ramię. Proszę, niech go nie opieprzy jeszcze bardziej, niech mu już odpuści, pomyślał.
- Na piętrze, na końcu korytarza jest gościnna sypialnia – powiedziała, z miną, która zdradzała, że nie do końca to chciała powiedzieć.
Poczuł, że robi mu się cieplej. Może przez alkohol, a może przez to, że nie będzie musiał wychodzić w noc na deszcz, szukając miejsca do spania. Był głodny i kręciło mu się w głowie, ale przede wszystkim był nieludzko zmęczony i jeszcze przed chwilą czuł się najbardziej samotnym człowiekiem na świecie.
Poczuł, że się uśmiecha.
- Yes, Ma'am – odpowiedział automatycznie – Dziękuję.
Wziął oddech i poszedł we wskazanym kierunku. Tak, bał się, że M za chwilę zmieni zdanie, bo wypowiedzianych słów już żałowała, sądząc po jej minie. On jednak chciał po prostu odpocząć, gdzieś, gdzie był bezpieczny i chociaż mógł udawać przed samym sobą, że mile widziany.
Zamknął za sobą drzwi wskazanego przez M pokoju i wypuścił powietrze z płuc. Rozebrał się do bokserek i wsunął pod kołdrę posłanego łóżka. Wciągnął zapach pościeli, w którym wyczuł ją i poczuł się bezpiecznie. Przygryzł dolną wargę. Nie wiedział co przyniesie poranek, wątpił szczerze, że zda jakiekolwiek testy, bo był w strasznej formie psychicznej i fizycznej, nie wspominając o odłamkach tkwiących w jego ramieniu, nie miał pojęcia, gdzie się podzieje, ani co z nim będzie, ale teraz czuł, że może na chwilę odpuścić. Był w domu M, za jej zgodą leżał w jej gościnnej sypialni, było mu ciepło i mógł poudawać, że tak by było, gdyby miał normalny dom i rodziców, którym by na nim zależało.
Zasnął, zanim zdążył zganić się w myślach za takie marzenia.
