Felix przeczuwał, że wybieranie się statkiem kosmicznym do kopalni nie jest najsensowniejszym pomysłem. Niby faktycznie nie zaliczała się do małych, bo co drugi jej korytarz przypominał istną świątynię o sklepieniu ginącym w mroku, a nie większy od samochodu statek Profesora z wdziękiem przemykał się między strzelistymi złotymi kopcami. Połyskiwały żółto w białym świetle reflektorów, jednak kot wiedział, że i bez niego lśniłyby wystarczająco jasno, by rozjaśnić jaskinie. To właśnie tędy niegdyś wędrował, prowadzony przez ożywioną łzę księżniczki, która w jej imieniu wołała o pomoc. Wkrótce miała stanąć na ich drodze metalowa ściana transportera, który po zatrzaśnięciu się wpadłby do czasoprzestrzennego wiru i ukazałby im najdziwniejszy świat, jakiego Felix nie widział nigdy w życiu...

W końcu jednak małe urządzenie naprowadzające, które Profesor zabrał ze sobą jako substytut reszty laboratorium, a składające się zaledwie z głośnika oraz czterech maleńkich lampek, cichym pikaniem sprowadziło ich z drogi prowadzącej do międzywymiarowej bramy Oriany i przekierowało w rejony, w których gęste stalaktyty utrudniały nawet chodzenie.

– Nie ma wyjścia, Profesorze, nie polecimy nim dalej. – Kot tłumaczył oczywistą obserwację zamyślonemu staruszkowi. – Musimy zostawić statek. Spokojnie – dodał ze szczerym uśmiechem – kto mógłby go tutaj ukraść?

Profesor poskrobał się parę razy po łysym czubku głowy, ale Felix miał rację – tu nie było nad czym dywagować. Od paru chwil, odkąd wysiedli, rozglądali się całą trójką po ponurej okolicy i szybko nabrali przekonania, że niczym ich już ona nie zaskoczy. Mimo wszystko wolał najpierw przejść się parę kolejnych kroków za wskazaniami urządzenia, w niewyraźną ciemność, żeby upewnić się, że dalej nie jest lepiej.

Zwierzak poszedł za nim i obaj zatrzymali się. Nie było.

– Przepaść – stwierdził kot. – Ogromna.

W pierwszej chwili, po oddaleniu się od elektrycznych i mineralnych źródeł światła, nawet jako kot nie był w stanie wiele zobaczyć, jednak wystarczyło, że do jego uszu dochodził zimny szum wiatru, kotłujący się gdzieś na dole. Delikatny powiew chłodził sierść na jego stopach, co jednoznacznie świadczyło o tym, że dół zaczyna się zaledwie parę centymetrów przed nimi. Najbliższe zarysy w ciemności pojawiały się natomiast dopiero jakieś dziesięć metrów dalej.

– Widzisz? Nie przejdziemy, jeśli jakoś nie przeciśniemy się tutaj moim statkiem. – stwierdził Profesor bez satysfakcji, chrypiąc głosem i strzygąc swoimi białymi wąsami.

– Owszem, przejdziemy! – stwierdził Felix z radością i stanowczością jednocześnie, i wyciągnął zza pleców swój ulubiony gadżet. – Moja torba może się zmienić we wszystko, także w most.

Błyskawicznie, zanim wąsy Profesora zdążyły jakkolwiek zareagować, kot z dumą zamachnął się, jakby chciał przerzucić torbę na drugą stronę, nie puścił jej jednak. Magiczny przedmiot odczytał ten gest właściwie, przemieniając się w powietrzu w belę czegoś w rodzaju dywanu, który wdzięcznym łukiem rozwinął się w kierunku odległej krawędzi. Wydawał się cienki niczym delikatna chusta, kiedy więc po sekundzie nabrał nowych, bardzo solidnych i kanciastych kształtów, na pierwszy rzut oka wyglądało to raczej, jakby układał się miękko na niewidzialnych schodach-moście, które były już tam wcześniej.

– Zdumiewające! – Naukowiec wybałuszył sine oczy. – Nieprawdopodobne!

Felix wykonał zapraszający ukłon:

– Idziemy?

Staruszek popatrzył na niego z pewnym zaskoczeniem, jakby nowością dla niego był fakt, że mosty nie służą wyłącznie do podziwiania. Ten wydawał mu się, być może z powodu asystowania przy jego tworzeniu, niewiarygodnie cienki, giętki i niestabilny. Nic to, że setki razy kot bez żadnego szwanku zwiewał mu sprzed nosa wyczarowanymi w ten właśnie sposób z tej samej magicznej torby samolotami, łódkami, autkami, okrętami podwodnymi, rowerami, traktorami... To on wtedy na nie wchodził, nie on, Profesor!

– Eee... – bąknął, badając obcasem część mostu opartą jeszcze o twardy grunt. – Rock! Rock, ty pierw... Rock?

Obaj rozejrzeli się chaotycznie w poszukiwaniu doga.

– Ej, Profesorze! – dobiegło wreszcie nie wiadomo skąd. – Cały ten piasek to czyste złoto!

Felix popatrzył na lewo i prawo, przesunął się kawałek i wreszcie, za jednym ze złotych stalagmitów, ujrzał cudownie olśnionego Rocka Bottoma, który na przemian nurkował w złotym pyle i rysował w nim orły rękami i nogami. No tak, w przeciwieństwie do reszty podróżników nigdy wcześniej tutaj nie był.

– Przecież to oczywiste, Rock, w końcu to kopalnia ZŁOTA! Chodź już i... – zaczął Profesor zdenerwowany i wtem dotarła do niego świadomość jasna i nieprzeoczalna jak błyskawica, a która powinna do niego dotrzeć wiele miesięcy temu. – ZŁOTO!

– PROFESORZE!

Naukowiec przeskoczył wzrokiem w stronę źródła piskliwego dźwięku i zobaczył przed sobą czarnego zwierzaka ze wściekle spuszczonymi brwiami, z bojową niemalże miną i dłońmi opartymi na biodrach. Po skupieniu na sobie uwagi, obraz dopełniło rytmiczne tupanie dolną łapą oraz ogon, falujący szybko tuż przy ziemi – wszystko utrzymane w podobnej tonacji. Zdanie Felixa na temat priorytetów nie wymagało szerszych wyjaśnień.

Sama myśl o siostrzeńcze wystarczyła, żeby Profesor odmienił się na twarzy, zniżył okazałe brwi, uspokoił. Ten głupi kot ma rację, złoto nie jest ważne. A nawet jeżeli jest, to może poczekać. Nikt przecież nie ukradnie stąd ani jego statku, ani złota (które również wkrótce będzie jego, tylko jego, uczyni go obrzydliwie bogatym, znanym, pozwoli na pozbycie się tego feralnego kota, na przejęcie władzy nad...).

– To co robimy, Profesorze? – odezwał się niski, uśmiechnięty bas wielkiego psa, który zrobił sobie chwilę przerwy od delektowania się bogactwem. Cały jego garnitur wyglądał, jak spryskany grubym brokatem, i nie ulegało wątpliwości, że jest tą kwestią daleko bardziej pochłonięty niż troską o małego siostrzeńca swojego szefa.

Felix założył ręce na piersi i nie przestawał tupać. Nie musiał tłumaczyć, że jeśli przejdzie na drugą stronę, to torba, a więc i most, idzie razem z nim.

– Zrobimy tak – odezwał się naukowiec po zauważalnym namyśle. – Ty tu zostaniesz i naładujesz tego, ile wlezie, do mojego statku, a kiedy wrócimy, odlecimy do domu z całym ładunkiem.

– Genialny pomysł, Profesorze! – wrzasnął Rock, ciesząc się, że może wrócić do uprawiania swojej kulturystyki wodnej bez wody.

– Przy okazji popilnuje ci pojazdu – dodał Felix sympatycznie. Jemu pomysł również się podobał. Także dlatego, że zgodnie z jego logiką, im mniej Rocka Bottoma, tym lepiej.

Uśmiechnął się do towarzysza zachęcająco i bez wahania przeszedł nad otchłanią.

Dla Profesora sprawa nie była taka prosta. Przez moment analizował zawzięcie, czy trudniejsze będzie podjęcie wyzwania przejścia po tym żółtym dziwadle z narażeniem własnej wybitnej osoby czy też wytarganie wielkiego psa z kopca i zmuszenie go, by jednak przetestował je na sobie. Skłaniał się właśnie ku temu drugiemu, gdy Felix przypomniał o sobie:

– Nie bój się, Profesorze! Mnie przecież nic się nie stało!

Tobie, zaperzył się wewnątrz naukowiec. To przecież TWOJA magiczna torba. Ta, która nieraz ratowała mu życie, spełniając każde życzenie. Ratowała go właśnie przed Profesorem, do tego sumiennie wykręcała się od jego poleceń, gdy czasami udało mu się ją dorwać. Dlaczego teraz ma jej ufać? Dlaczego ma ufać Felixowi? Z pewnością kot marzy o tym, żeby się na nim zemścić i zrzucić w otchłań.

Felix natomiast widział przed sobą tylko drapiącego się po policzku staruszka z nerwowo dygającymi wąsami.

– W porządku, Profesorze. – Uśmiechnął się szeroko. – Jestem niemądry, że kazałem ci przechodzić samemu. Zrozumiałe, że masz obawy. Przeprowadzę cię.

Nie dziwi więc, że kiedy już oboje szczęśliwie przebyli most, kot miał całkiem inne wyjaśnienie dla zmieszania Profesora.

– Hmm... – zaczął ten ostatni, niepewnie. – Dziękuję ci, Felix.

– Nie ma sprawy. Teraz pospieszmy się, Poindexter na nas czeka.

Torba ze sztuczkami przybrała na moment swoją oryginalną formę, a zaraz potem zmieniła się w latarkę – złote kopce pojawiały się coraz rzadziej, jaskinie ciemniały i z każdym krokiem ciężej było stawiać stopy, żeby nie potknąć się o kamienne odłamki. Na szczęście częstotliwość sygnału dochodzącego z jednej z przepastnym kieszeni Profesora nie przestawała równomiernie wzrastać, co ich obojgu cieszyło.

– Jak... Jak to wytwarza światło? – nie wytrzymał ten ostatni, wskazując palcem na żółty cętkowany przedmiot w łapce Felixa.

– Tak jak każda latarka – odpowiedział kot beztrosko, nie zastanawiając się głębiej nad ideą pytania.

– Ale... – próbował ciągnąć naukowiec. Jego wąsy parokrotnie uniosły się i opuściły bezgłośnie. – Ale z czego ona jest zbudowana?

Tym razem Felix rozpoznał intencje Profesora i odwrócił się do niego gwałtownie:

– Nie twoja sprawa – burknął ze ściśniętymi brwiami. Po czym zmrużył oczy, uniósł wyniośle brodę i przyspieszył, pozostawiając nielubianego rozmówcę nieznacznie w tyle.

Profesorem aż wstrząsnęło.

– Obiecałeś, że pokażesz mi, jak działa!

– No i pokazałem. – Felix rzucił mu pogodne spojrzenie. – Nie powiedziałem, że pozwolę ci ją rozkręcić.

Taka odpowiedź nie mogła zadziałać na naukowca relaksująco. Wyprostowane wzdłuż ciała ramiona, zakończone dłońmi zwiniętymi w pięści i buraczany kolor twarzy pod wieloma względami uczyniły go podobnym do rakiety gotowej do wystrzelenia w kosmos. Felix również przerysowywał sytuację, bo przecież nikt nic nie mówił o rozkręcaniu czegokolwiek, ale nie szkodzi, bo to właśnie to Profesor zamierzał zrobić. Kolejne spojrzenie na magiczny bagaż Felixa i staruch pożałował, że pozostawił wiernego osiłka po drugiej stronie przepaści. A może sam mógłby złapać kota i go do niej wrzucić?

Nie przestawał obserwować czarnego kształtu poruszającego się na tle oświetlonych kamieni, od razu więc spostrzegł, gdy kształt przestał się poruszać. Snop światła wędrował w tę i z powrotem po najbliższych ścianach, które... były o wiele bliżej niż być powinny.

– Droga się skończyła – zwierzak skonstatował oczywiste, nie to jednak frapowało go najbardziej. – Ale gdzie my jesteśmy?

Żadne z nich nie zauważyło, jak obszerne skaliste tunele o poszarpanych powierzchniach przeszły w wykończoną jakimś gładkim materiałem małą komorę, która choć wciąż zaśmiecona trudnymi do omijania kamieniami i pyłem, przypominała już pod wieloma względami zwykły, regularny pokój. O dość niespotykanym wyposażeniu jednak.

– Wygląda jak... laboratorium – rozpoznał Profesor, obserwując oświetlane miejsca.

Nieznanej niekiedy nawet jemu elektroniki było mnóstwo. Na wyciągnięcie kociego ramienia znajdował się postawiony na sztorc kawał czegoś, co możnaby uznać za metal, gdyby nie było półprzezroczyste i lśniące jak szkło; parę mniejszych i bardziej pokaleczonych konstrukcji zauważyli też bliżej ścian i za sobą. Z dolnej części wystawały plątaniny cienkich nieizolowanych drutów, które ginęły w szarych kopcach, mieszając się ze skałą. Pod sufitem natomiast, znajdującym się tu o wiele niżej niż w pierwszych korytarzach, wisiały zwoje grubych, zakurzonych kabli, porozciąganych od lewej do prawej w wyjątkowo chaotyczny wzorek.

– Laboratorium? – Nieustające zdumienie nie pozwoliło Felixowi na nic, poza powtórzeniem tego, co już usłyszał. Sam już nie wiedział, który raz omiótł miejsce latarką. – Tutaj? W starej kopalni?

Profesor otrząsnął się szybciej i zdał sobie sprawę, że częstotliwość dźwięk wydawany przez jego urządzenie, sięgnęła właśnie szczytu. Kot, widząc skupienie, również to zauważył.

– Tak, tutaj – odpowiedział od niechcenia. Wąsy poruszyły się w górę i w dół, jakby miały zogniskować sygnał.

– Ależ Profesorze, tutaj go nie ma!

– Ale był. – Naukowiec wpatrywał się w wydobyty właśnie nadajnik. Jedna z czterech lampek paliła się na zielono. – Bardzo niedawno. Hm... Może zgubił tu włos albo...

– Poindexter nie ma włosów! – odpowiedział czarny zwierzak, zniecierpliwiony. Znów oparł ręce z rozstawionymi łokciami o biodra, przez co snop światła, którym owe ręce sterowały, wylądował gdzieś w odległym rogu. Zapadła ciemność i kot znów stał się niewidzialny.

– To może...

Dokładnie w chwili, gdy staruch wypowiedział te słowa, z pokojem zaczęło dziać się coś dziwnego. Wszystkie niby metalowe powierzchnie i niektóre z rozwieszonych na ścianach kabli jednocześnie rozjarzyły się neonową czerwienią. Najpierw łagodnie wynurzając się z ciemności, a potem coraz mocniej podkreślając swoją obecność i zabarwiając powietrze purpurową aureolą. Kot odruchowo przestraszył się, że jakaś nieznana mu siła znów przerzuci ich do obcego świata, ale nie, na światłach się skończyło. Na światłach i na... głosie.

– Rzęsę, wujku. – Dochodzące nie wiadomo skąd słowa o nienaturalnej głośności wypełniły wszystko dookoła. – Nie mam włosów, ale mam rzęsy.

Serce Felixa zabiło z radości, tak że aż podfrunął pod sufit:

– Poindexter!

– Cześć, panie Felix.

Rozpoznał go już po pierwszej sylabie – powolna, dobitnie sylabizowana wymowa o niezwykle wysokim głosie, z którego dumny byłby niejeden robot. Dziś może nawet dumniejszy niż zazwyczaj, bo dźwięk brzmiał bardziej sztucznie i mechanicznie niż zwykle. Nie było odkryciem, że za mowę odpowiadał otaczający Felixa i Profesora system urządzeń.

– To ten system urządzeń sprawia, że cię słyszymy! – Kot był podekscytowany. – I ty słyszysz nas! Ale gdzie jesteś?

– Gdziekolwiek by to nie było, masz być zaraz tutaj! – odezwał się Profesor, nie kryjąc niezadowolenia. – Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy? Na pewno tam, gdzie byłeś, w ogóle nie jadłeś regularnie obiadów i chodziłeś późno spać. Masz świadomość, jak bardzo w twoim wieku jest to szkodliwe dla zdrowia?

– Przepraszam, wujku – odpowiedział chłopiec z najszczerszą skruchą. Z tym większym trudem przyszedł mu ciąg dalszy: – Ale nie mogę jeszcze wrócić.

– Co?! – Teraz stary naukowiec nie był niezadowolony, a wściekły. I Felixa wcale to nie dziwiło.

– Niby dlaczego? – pytał kot zdenerwowany. – Co się stało? Gdzie jesteś?

Rozległ się niespotykany, wysoki dźwięk, którego Profesor prawdopodobnie nawet nie dosłyszał, a natychmiast po nim pomieszczenie rozświetlił prostokąt, który zajął całą ścianę przed ich oczami. To był... ekran? Otwór? Hologram? Ciężko byłoby to jednoznacznie określić, podobnie jak to, co przedstawiał. Oprócz tego, że na jego środku stał uśmiechnięty Poindexter we własnej osobie i wpatrywał się prosto w wycięty fragment przestrzeni, który niezbicie musiał być jego sprawką. Postać w fartuszku z czerwonym guziczkiem przypominała jak zawsze miniaturkę swojego wujka, nie licząc czarnego biretu z frędzelkiem, który nigdy nie opuszczał jego głowy. Jego obraz był równie bliski oryginału, co dźwięk – niby wszystko było w porządku, jednak pewna mechaniczność była widoczna, kolory bardziej gryzące, kontrasty, odcinające je od szarego tła, ostrzejsze. Zwierzak odruchowo wyciągnął rękę do światła – nie dało się niczego dotknąć. Staruszek po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że jego siostrzeniec również znajduje się w laboratorium, choć było to bardziej przeczucie, niż obserwacja.

– To długa historia – usłyszeli. – Ale za to mogę was przesłać tutaj.

Felix i Profesor popatrzyli po sobie. Czy pozostało im coś innego? Nie. Czy się boją? A skąd!

Najgorsze w końcu już za nimi. Znaleźli malucha i już nie stracą go z oczu.

Znów patrzyli na małego geniusza. Kot uśmiechał się promiennie, a nieukryta pod szalonymi wąsami mimika naukowca wyrażała gotowość.

Poindexter nie pytając o nic więcej, po prostu przysiadł do rozłożonych po podłodze abstrakcyjnie kolorowych przedmiotów, od których dopiero co wstał, i zaczął gmerać przy czymś, czego obraz rozmywał się na krawędzi prostokąta.

– Jeśli zbiorę odpowiednio splątany zestaw atomów po tej stronie – zaczął, pewnie nawet nieświadomie – będę mógł za pomocą promienia trans-elektromagnetycznego odczytać informacje z waszych stanów atomowych. Generator protono-ponad-molekularny wywoła chwilowe liniowe rozszczepienie powierzchni czasoprzestrzeni w skali subatomowej, dzięki czemu dane elektromagnetyczne, skonwertowane przez wzmocniony inplodycznie translator kwantowy, zostaną... – Niespodziewanie urwał, zauważając coś, czego jego bliscy „zza ściany" nie widzieli. – Zostaną... O nie, tylko nie to! Nie zdążę!

Uśmiech zszedł z jego twarzy – chłopiec poważnie zaczął się bać, a Felix i Profesor, automatycznie, wraz z nim. Wstał, obracając się na wszystkie strony, jakby chciał złapać spojrzeniem szybko poruszający się punkt.

– Co się dzieje, Poinsy? – pytał kot z paniką w głosie, ale nikt już go nie słuchał.

– Poradzisz sobie, Poindexter! – krzyczał Profesor. – Musisz!

Dopiero teraz on i jego towarzysz zaczęli obserwować nie Poindextera, a przestrzeń na ekranie za nim. Kolory zdawały się identyczne, równie jaskrawe i jarzące się, jednak szybko dało się dostrzec, że nie były to już te same barwy. Zielone kształty przepłynęły w czerwone, żółte w brązowe, kilka innych rozmazało się jak wizja w telewizorach kolorowych. Po biało-czarnym ubraniu chłopca nie było widać tych zmian, jedynie błękitne okulary nabrały zielonawego odcienia, a przycisk stał się fioletowy. Ale zanim obserwatorzy zdążyli zorientować się w sytuacji, po dwóch sekundach kolorystyka wywróciła się według jeszcze innej reguły. Cały system zaczął wariować, obrazy stawały się coraz bardziej niepodobne do tego, czym były wcześniej. Nawet czarne zarysy Poindextera zyskały tęczową, pulsującą obramówkę rozpraszającą się poziomo, tak że Felixowi i Profesorowi zaczęły łzawić oczy od wpatrywania się w ten widok. Zobaczyli smugi gęstej, jednolitej cieczy, która wycieka z pęknięć w tle, pokrywając całą ścianę jednolitą, wyraźną czernią. Nie byliby już w stanie określić, czy jest tam ona naprawdę, czy to tylko kolejne błędne iluzje, gdyby nie Poindexter, który, jak zrozumieli, wędrował wzrokiem właśnie za nią.

– O-o... – jęknął. – Znalazł mnie.

– Kto? – próbował dopytywać Felix, ale wypadki działy się już zbyt szybko. Coś, poza obrębem i tak coraz mniej wyraźnego obrazu, brzęknęło i maluch na moment zmienił obiekt zainteresowania:

– O, nie, tylko nie mój generator! Jest uszkodzony! Informacja na temat waszych spinów atomowych została sczytana, ale bez otwarcia czasoprzestrzeni, wszystko pójdzie na marne...

Nie minął jednak ułamek sekundy, jak chłopak znów skupił się na otaczających go ścianach. Mimo pogarszającej się wizji robiły się coraz bardziej czarne, a Felix i Profesor nie mogli pojąć, dlaczego...

– Och, mój drogi siostrzeniec ma kłopoty, a ja nic nie mogę zrobić! – kotłował się ten ostatni. Kiedy nagle dostał olśnienia, a jego wąsy ucieszyły się: – Zaraz, nie mogę? Ależ tak, mogę! Generator protono-ponad-molekularny!

Kot popatrzył na niego ogłupiały. Równie dobrze można byłoby mówić do niego po chińsku, może nawet z lepszym skutkiem, ale Profesor nie był w nastroju, żeby to zauważyć.

– Ty możesz, Felix! – Jego wąsy poruszyły się zdecydowanie. – Twoja magiczna torba może się zmienić we wszystko, tak mówiłeś, prawda?

– Tak, ale... – odpowiedział właściciel torby z nie najlepszymi, a co gorsza uzasadnionymi przeczuciami.

– Jeśli zmienisz ją w generator protono-ponad-molekularny, zdążymy otworzyć tunel czasoprzestrzenny i przenieść się do Poindextera wykorzystując zapisany tam odczyt stanów atomowych, zanim zaniknie łączność!

– Tylko że... – Felix skulił się pod naporem entuzjazmu naukowca.

– Mamy niewiele czasu!

– Ale...

– Ale co?

– Ja... Ja nie mam pojęcia, jak takie coś działa czy chociaż wygląda! Muszę to wiedzieć, żeby torba mogła...

– Słyszałeś, jak działa! Rozszczepia powierzchnię czasoprzestrzeni, rozluźniając na chwilę wiązania międzywymiarowe, co zmniejsza ich stabilność i pozwala na...

– Ale ja z tego nic nie rozumiem! – wydarł się przerażony Felix.

Obaj rzucili wzrok na ekran. Czy raczej półprzezroczysty zlepek pstrokatych kolorów, który z niego pozostał. Dźwięk ucierpiał jednak niewiele i ciągle dochodziły z niego pojedyncze, urwane słowa, które Poindexter rzucał nie wiadomo do kogo...

Złe przeczucie Felixa jeszcze się zwiększyło. Torba ze sztuczkami, którą dotąd w zdumieniu cały czas trzymał w dłoni jako włączoną latarkę, teraz sama odmieniła się do swojej właściwej postaci. Miał wrażenie, że przysunęła się bliżej jego nóg.

– Ja wiem! – odpowiedział Profesor. – Jeśli dasz ją mi, będę mógł zmienić ją w generator i uratujemy Poindextera!

– Nie mogę ci jej dać – szepnął kot z bólem.

– Oddam ci ją! – zapewnił naukowiec z zauważalnym trudem, tak że jego wąsy niemal zazgrzytały. Kot nie miał wątpliwości, że on sam nie wierzy w to, co teraz mówi, i widocznie sam siebie doprowadza tym do ostateczności. – Naprawdę ci ją oddam! Chodzi mi tylko o Poindextera!

– To tak nie działa, Profesorze. – Czarny kot potrząsnął głową. Kątem oka wciąż zerkał na rozmywający się prostokąt. To już tylko sekundy...

– A jak? Po prostu musisz pozwolić jej słuchać mnie, tak jak słucha ciebie!

– Ale ja nie mogę jej oddać. Nikomu.

Obraz znikł nagłym odcięciem impulsu i znów zapadła absolutna, kamienna ciemność.

– Powinienem wiedzieć, że tego nie zrobisz! – Burknął Profesor zrezygnowany, zanim jeszcze Felix zdążył zapalić jakieś światło. – Nawet dla największego przyjaciela! Jesteś takim samym materialistą jak ja!

Magiczna torba ze sztuczkami z własnej inicjatywy zmieniła się w latarnię i stanęła za kotem. On natomiast już nieco ochłonął, ale ogólnie nadal wyglądał tak, jakby właśnie uciekł spod kół rozpędzonej ciężarówki. Słowa Profesora sprawiły, że momentalnie skulił się w poczuciu winy. Zaraz jednak odzyskał rezon.

– Nic nie rozumiesz! To nie jest tak, że ja sobie mogę zażyczyć, co dla kogo będzie robiła. To nie jest mój wybór... tylko jej cecha! Tak jak kolor czy...

Naukowiec prychnął wąsami i udał, że nie słucha, w końcu nawet przestał udawać. Próbował sobie wszystko, co dopiero widział i słyszał, poukładać w głowie, i najlepiej jakoś połączyć to z tym, na co akurat patrzył. Konwersja implodyczna? Liniowe manipulacja w czasoprzestrzeni? To wcale nie takie trudne, jak się spodziewał. Może nawet uda mu się to rozpracować tutaj, przy pomocy tego porzuconego sprzętu? Zyskają sporo na czasie – i tak nie wiadomo przecież, ile go mają. Zresztą i tak jest to bardziej prawdopodobne niż zrozumienie zachowania tego wstrętnego kota...