Dwunożny czarny zwierzak krążył po małym kamiennym pokoiku, jednak nie przypominało to ruchu tryskającego energią i zaciętością, które można było zobaczyć u niego przy poprzedniej tego rodzaju aktywności. Długie, zmęczone łapy błądziły powoli pomiędzy bezlikiem rozległych, zielonych kałuż, wciąż zasilanych kroplami z jego własnego ogona, i roznosiły dziwną wodę po całym lochu. Wielkie, przymknięte oczy wypełnione były smutkiem, a spojrzenie wbite w podłogę. Ręce, dotąd dumnie założone z tyłu, skulił i przycisnął do piersi. Trudno było powiedzieć, czy przyczyną w większym stopniu było tajemnicze zjawisko, w którym mimowolnie wziął udział niespełna godzinę temu, czy zwyczajna beznadzieja sytuacji i samotność. Albo może po prostu to, że po ponownej próbie stawienia czoła magicznym prętom krat (jednym z nielicznych już, bo większość zlała się w litą ścianę, pozostawiając mu jedynie parę małych prześwitów), jedna z nich ugryzła go w łapę?
Zasadniczo nie wiedział, co powinien zrobić. Wyglądało na to, że pozostało mu jedynie czekać na pomoc, ale... przecież to on miał kogoś ratować, nie być ratowany! Och, Poindexter! Chłopiec musiał być gdzieś niedaleko, ale co z tego? Pewnie nadal siedzi gdzieś w czterech ścianach, zastraszony przez to czarne coś i nie wie, co z nim dalej będzie... A jego wujek, zamiast go szukać..! Felix znał Profesora i jego słabości, oczywiście, ale i tak zwyczajnie nie był w stanie uwierzyć w to, co słyszał. Teraz cała nadzieja na uratowanie przyjaciela leżała w nim, w kocie Felixie, który, cóż, nie miał żadnego planu.
Jednak wydarzenia potoczyły się trochę inaczej niż kot to sobie wyobrażał.
– ...z innej strony? O, jest jakaś szpara. – Do czarnych uszu dotarł piskliwy, delikatny głosik, którego jeszcze nigdy nie słyszał.
– Panie Felix? – A ten głos już zdecydowanie był mu znajomy.
Kot radośnie doskoczył do maleńkiego okienka:
– Poindexter! Jak tu trafiłeś? Udało ci się wydostać? – Czarne źrenice dopiero po sekundzie skierowały się ku twarzyczce otulonej żółciutkimi lokami. – Ojej, kim jest...?
– Nie mamy czasu, panie Felix. – zaczął tłumaczyć mały naukowiec, ale nie zdążył dokończyć. – Musimy jak najszybciej...
– Wręcz przeciwnie. Macie mnóstwo czasu – powiedziały kraty, choć całkiem nowym tonem. Kot dostrzegł z przerażeniem, jak z obu stron korytarza metalowe kraty odcinają dzieciom drogę.
Ten głos – zdumiał się jednocześnie. Był inny niż wcześniej i przypominał mu trochę... jakby... Czy to możliwe?
Poindexter i Charysia zauważyli tymczasem co innego – niezgrabne tempo i trud, z jakim płynne żelazo wyrastało z sufitu i ścian.
– Szybko, wciąż mamy szansę – powiedziała dziewczynka i rzuciła się ku przeszkodzie, odginając ją i zgrabnie przeciskając na drugą stronę. Wyciągnęła rękę do chłopca i wtedy właśnie usłyszała za plecami znajomy, blaszany stukot. – O-o...
Zdumiewająca ilość rzeczy wydarzyła się na raz: gdy żołnierz podniósł lancę, szykując ją do ataku, Poindexter uruchomił laser ukryty w mini-teleporterze i przeciął jego broń na pół. Kiedy broń upadła, jeden z robotów chwycił chłopca w pasie, zapewne z zamiarem umieszczenia go tam, gdzie Felixa, ale wtedy Charysia zdążyła przejść z powrotem na wewnętrzną stronę czarnej siatki i walnąć w metalową puszkę końcówką odciętej lancy. Co pomogło Poindexterowi i przez pół sekundy oboje mieli spokój, dopóki coś gumowatego nie chwyciło dziewczynki za nogę i nie pociągnęło w kierunku kota. Reagować trzeba było szybko – jej przyjaciel ponownie odpalił niszczącą wiązkę, którą od razu skierował w stronę agresywnego kłącza (deklasując mimochodem trzech innych mechanicznych wojowników, którzy stanęli akurat nie tam, gdzie powinni), ale jeszcze zanim dziewczynka zdążyła wstać, dwa identyczne łapska złapały i pociągnęły jego, a miotacz promieni laserowych wypadł mu z ręki.
– Trzymam cię! – zapewniała dziewczynka kolejną sekundę później, ale nie oczekiwała po tym galimatiasie dobrego zakończenia.
– Nie tylko ty! – odpowiedział Poindexter z podobnymi przeczuciami, widząc, że kraty rozplatają się powoli za jego plecami.
Chyba powinnam łapać mini-teleporter, który upuścił, a nie jego. – przebiegło przez głowę dziewczynce. – To było by mądrzejsze. Mogłabym wytłuc roboty i spokojnie uwolnić Poindextera i jego kolegę. Tak, to byłoby dużo mądrzejsze. – W tym momencie jej spojrzenie spotkało się z okularami chłopca, który uśmiechnął się do niej mimowolnie. – Tylko dlaczego miałam ochotę zrobić właśnie to?
Nie minęły trzy sekundy jak Charysia straciła równowagę (może się już trochę zmęczyła, a może ktoś ją popchnął?) i siła napiętego czarnego ramienia wystrzeliła ich oboje prosto do środka z siłą procy. Kot, który do tej chwili niewiele był w stanie zobaczyć, nie zdążył nawet połapać się w sytuacji, gdy świeże przejście w gęstwinie krat przekreśliło się paroma grubymi mackami i zaczęło ociężale zamykać się coraz gęściej niby palce zaciskającej się pięści.
Dwójka maluchów leżała pod ścianą, w tym Poindexter z nogami nad głową. Szybko jednak doprowadził się do porządku, jakby takie wypadki były dla niego codziennością (bo w zasadzie były). Wstał i podał rękę przyjaciółce, która zniosła upadek nieco gorzej i przez pewną chwilę widziała przed oczami długie linie zer i jedynek.
– Charysiu, przedstawiam ci pana Felixa – odezwał się teraz. – Panie Felix, przedstawiam ci pannę Charysię Chakier.
Dziewczynka otrzepała sukienkę, po czym uśmiechnęła się pięknie do kota, aż ten się zarumienił, co nawet byłoby widać, gdyby jego policzki były widoczne spod futra.
– Poindexter dużo mi o panu opowiadał – powiedziała. – Jest pan taki kochany i dzielny!
– Poinsy jak zwykle przesadza... – odpowiedział kot, zakłopotany.
– Ale gdzie jest pańska magiczna torba ze sztuczkami, panie Felix? – zainteresował się mały.
– To coś mi ją zabrało – zasmucił się. – Muszę ją jakoś odzyskać.
– To nie będzie proste. Właśnie straciłem mój mini-teleporter – zmartwił się chłopiec.
– Profesora też zabrało.
– Widzieliśmy – przyznała Charysia.
Felix znów skupił na niej uwagę i na moment inne tajemnice opuściły jego głowę:
– Poindexter nigdy o tobie nie opowiadał.
– Och, faktycznie – chłopiec podrapał się po birecie. – Przepraszam, panie Felix. Pewnie byłem zbyt pochłonięty polemiką z jej przemyśleniami w kontekście algebraicznych rozmaitości rzutowych, w szczególności analizowaniem wymierności tamtej cudacznej liniowej kombinacji cykli, a potem...
– Najpierw pewnie musiałeś dojść, o co chodzi z tymi listami matematycznymi – przypomniała ona. – W twoim świecie raczej też nie pisze się wiadomości złożonych z samych liczb i twierdzeń. Niestety, nic innego nie chciało przedostać się przez granicę Arytmetis – dodała, już bardziej dla zdumionego kota. – Przyjechałam tutaj na studia i chciałam tylko napisać pocztówkę dla rodziców, ale widocznie... coś musiało stać się z czasoprzestrzenią. Zerwało się połączenie z XXI wiekiem i wiadomość nie trafiła tam, gdzie trzeba...
Felix pomyślał, że się przesłyszał:
– Z XXI wiekiem?! Ale... to jest przyszłość!
– Ja jestem z przyszłości – zaśmiała się dziewczynka. – To znaczy: dla mnie to jest teraźniejszość.
– Och, naprawdę? Jak to możliwe?
– Kraina Liczb istnieje wszędzie i zawsze tam, gdzie istnieją liczby, więc... wszystko jedno z jakich czasów pochodzimy, jeśli tylko potrafimy się tu dostać.
Oniemiały Felix przebiegł ich oboje nerwowym wzrokiem. Poindexter już najwyraźniej przywykł do tej rewelacji, bo teraz stał po swojemu ze spokojnym uśmiechem. Dla Charysi natomiast, zdaje się, nigdy nie była to rzecz wykraczająca poza granice możliwości.
– Pamiętasz, kiedy my to zauważyliśmy? – spytał Poindexter swoją przyjaciółkę. – Chciałem opowiedzieć ci o moich wnioskach dotyczących wielkiego twierdzenia Fermata i wtedy okazało się, że dla ciebie ono od paru lat jest już udowodnione!
– Udowodnione oficjalnie – mrugnęła do niego Charysia. – Twoje tłumaczenie było całkiem niezłe. I dużo krótsze niż wersja Wilesa. Poza tym lubię tamten fragment o zależnych macierzach zespolonych.
I oboje zaczęli się śmiać. Tymczasem kot ciągle nie był w stanie przejść do porządku dziennego nad tą rewelacją. XXI wiek! Ale przecież!... Przecież!... Tych wydarzeń jeszcze nie ma!
– Dobrze, że ktokolwiek odebrał tę wiadomość. Choć nie spodziewałabym się, że będzie ją w stanie odebrać i zrozumieć ktokolwiek oprócz mojego taty – dodała dziewczynka po namyśle, z uśmiechem.
Poindexter zachichotał.
– Obserwowałem akurat powierzchnię Wenus, kiedy odebrałem jakiś nietypowy sygnał – odezwał się znów w stronę Felixa. – Po dostosowaniu częstotliwości zaczął mi przypominać zbiór zadań algebraicznych. Ale tylko na pierwszy rzut oka. Niektóre równania nie miały żadnego znaku równości, choć pojawiały się w nich pytajniki, przez co wyglądały bardziej jak... hmm... historia o liczbie, która się w nich powtarzała.
– Historia o liczbie? – Felix aż przetarł oczy. Czy nudni, przerażający matematycy naprawdę potrafią tworzyć coś takiego jak historie? O liczbach? Jak można...
I wtedy przypomniał sobie Ósemkę.
– Tak, panie Felix, tak da się zapisać zaskakująco dużo rzeczy. Przynależność, powtarzalność, pytania, otoczenie, różnice... Opowiedziałem nawet o panu, panie Felix!
– Naprawdę? – Czarny zwierzak był oczarowany. – W jaki sposób?
– Bardzo prosto, panie Felix. Najpierw rozpisałem kilka pierwszych liczb ciągu Fibonacciego, wybrałem pierwszy element i kolejno...
– Dobrze, Poinsy. – Zmieszany kot pomachał rękami, wściekając się na samego siebie, że w ogóle zadał to pytanie. – To pewnie chwilę zajmie, więc opowiesz mi w domu.
– No więc... Pisaliśmy tak ze sobą parę tygodni – mówił dalej dziecięcy naukowiec. – Trochę o sobie, trochę o różnych koncepcjach naukowych, trochę o tym, co tego dnia robiliśmy... I wtedy... – spojrzał z niepokojem na Charysię. – Coś się zmieniło.
– To wtedy on się pojawił. Nie wiedziałam, co robić, więc zaczęłam wysyłać mnóstwo sprzecznych ze sobą danych i równań bez rozwiązania, bo jakoś kojarzyło mi się to z krzykiem...
– Ostatnie było na pewno: zero jest różne od zera – wspominał chłopiec.
– I wtedy musiałam uciekać. A przynajmniej próbowałam... – Westchnęła.
– I wtedy ty postanowiłeś ją ratować! – domyślił się kot. – Cóż za historia!
– Najgorsze, że moi rodzice nadal nie wiedzą, co się ze mną dzieje – dodała Charysia, a kolejne już wspomnienie o nich, w dodatku w takiej sytuacji jak ta, sprawiło, że jej oczy wypełniły się łzami szybciej niż możnaby się tego spodziewać.
– Wszystko będzie dobrze, Charysiu – pocieszył chłopiec. – Na pewno wiedzą, że sobie poradzisz, skoro pozwolili ci samej zamieszkać w takim miejscu. Poza tym, skoro już wszyscy się znaleźliśmy, myślę, że niedługo uda się nam wrócić do domu.
– Ale przecież nie możemy po prostu stąd odejść, musimy pokonać tego potwora i uratować Arytmetis! – zadeklarował Felix z mocą.
Charysia popatrzyła na niego z niedowierzaniem i zachwytem, i niemal natychmiast przestała płakać. Ten kot jest niesamowity! Potwór ukradł mu torbę, ale on zamiast martwić się o odzyskanie swojej cennej własności, przejmuje się tutejszym światem, którego przecież nie zna!
– Naprawdę jesteś dzielny! I kochany! Panie Felix, zrobiłabym wszystko, żeby Arytmetis było takie jak dawniej.
– I... I ja też!
Cała trójka aż pomrugała oszołomiona i rozejrzała się dookoła niemal z paniką. Co to za głos? Brzmiał jakby znajomo, ale... Skąd? Ściany – szczelne, nieruchome, sufit – nic. Wreszcie wzrok Felixa padł w okolice jego ogona.
Ich oczy biegały chaotycznie na prawo i lewo, dopóki nie trafiły dość przypadkowo na zieloną plamę na podłodze.
– Ojej, to jedna z liczb! – zakrzyknął futrzak. – Ale jaka malutka!
Z jednej z płytkich kałuż wystawała cienka, patykowata główka, nie większa niż palec. Cała istotka mogła mieć wielkość dłoni, choć to ciężko było już ocenić, bo do połowy wciąż siedziała ukryta pod powierzchnią osi X, co nadawało jej pozór jeszcze mniejszej.
– Liczba? Tutaj? – zapytały dzieci i w tej chwili tknął ich bardzo znajomy lęk, przeczucie, które zresztą powinno pojawić się wcześniej. To przeczucie, które już raz się dzisiaj nie sprawdziło. Rozejrzeli się.
– Dlaczego nie reaguje? – szepnęła dziewczynka, jakby przypominając sobie, gdzie się znajduje. – Czy... znowu nas nie słyszy?
Jeszcze niedawno tak bardzo bała się tego straszliwego głosu, tymczasem teraz, gdy go nie słyszała, odkryła, że wtedy wcale nie jest lepiej.
– On? – zadrżała liczba i spanikowana zanurkowała z powrotem do świata liczb ujemnych. Ale nie było powodu do paniki. Rozejrzeli się jeszcze raz, ona po chwili razem z nimi. Felix także, choć nie do końca rozumiał, o co chodzi. Ściany, kraty, sufit. Nic nie drgnęło. Dlaczego panikują?
– Zawsze nas obserwował i wtrącał się, gdy zauważył, że coś knujemy.
– Ja... Ja nie knuję... – tłumaczyła się maleńka istotka z kałuży. – Ja tylko... zdecydowałam się... przyjść pomóc.
Charysia pomrugała w zdumieniu. Poindexter być może też, ale nie było tego widać.
– Ósemka? – spytała ostrożnie, kierując się znajomością głosu. Zdarzało jej się słyszeć o arytmetycznych umiejętnościach mieszkańców świata liczb, ale nigdy nie miała okazji sama być ich świadkiem.
– No... Teraz to już niezupełnie. Wtedy byłam Osiem, teraz jestem Jeden. – Liczba wygramoliła się z wody. – Pomyślałam, że... skoro większa część mnie boi się iść z wami, to... odejmę ją i zostawię w domu.
– Zostawiłaś w domu... Siódemkę? – Mały naukowiec był pod wrażeniem, choć z drugiej strony sytuacja wydawała mu się dość absurdalna. – To wy tak potraficie?
– Potrafimy wiele rzeczy. Ale mam wątpliwości, czy któraś się do czegoś przyda w starciu z tym... Z tym wielkim... – Zadrżała ze strachu i powstrzymując się z całych sił, żeby nie wskoczyć z powrotem do wody. – Nadal się boję. Może powinnam odjąć się do ułamka?
Znów zapadła cisza. Wszyscy, niezależnie od siebie, skoncentrowali swoje myśli na wrogim monstrum oraz na tym, jak każdy z nich z osobna widział je ostatni raz.
– Musi być czymś bardzo zajęty – wysnuła wniosek dziewczynka.
– Myślisz, że już zaczął się przemieniać? – spróbował Poindexter. Oboje bali się przyznać, że jest to najbardziej prawdopodobna opcja.
– Powiedziałaś, że widzieliście Profesora – przypomniał sobie kot, marszcząc czoło. – Co robił? Budował coś?
– Chyba... Przy czymś mu pomagał, ale... Nie wiem, przy czym. Za krótko patrzyliśmy – odpowiedział Poindexter.
– Ja pamiętam... Że to coś miało oczy – zdała sobie nagle sprawę Charysia. – A on nigdy nie miał oczu. Nie podoba mi się to.
Po czym jej spojrzenie trafiło na twarz Felixa i przebiegła jej przez głowę dziwna myśl. Bardzo dziwna i bardzo nieprzyjemna myśl. Przez chwilę milczała, nie dowierzając tej myśli, a kiedy się w końcu zdecydowała wyrazić ją na głos... dostrzegła jakiś ruch po drugiej stronie gęstych krat, a to co się poruszało, zdumiało ją do tego stopnia, że głos uwiązł jej w gardle.
Przecież to te same oczy!
– Ta torba jest teraz twoja w takim samym stopniu, jak i moja – odezwał się dziwny twór. Głosem Felixa. Tym samym, miękkim, dziecięcym głosem. Wszyscy natychmiast spojrzeli, a Jedynka ze strachu zniknęła w wodzie. Miał nie tylko jego głos, ale i identyczne oczy (właśnie te oczy!), uszy, nos, tak sam wzrost, te same łapy... Czarne futro, słabo widoczne na tle ciemnego korytarza, pokryte było w paru miejscach powykrzywianymi żółtymi krzyżykami, a w małych prześwitach krat migał o wiele zbyt długi ogon. A na ogonie – żółta magiczna torba. Obok był Profesor, ale Felix nawet nie zwrócił na niego uwagi. Cofnął się jak oparzony, nie mogąc oderwał wzroku. Co to jest?!
– Wujku, jak mogłeś? – wtrącił Poindexter zrozpaczony, ale nikt go nie słuchał. Właśnie wtedy Felix odzyskał rezon i wróciła mu cała złość:
– Wcale nie jest twoja! Oddawaj mi ją natychmiast! – Rzucił się wściekły do jednej z szerszych dziur między kratami, która akurat przypadła gdzieś na okolice podłogi, po czym bezmyślnie spróbował sięgnąć przez nie łapą. – Jest moja! Nigdy nie będzie cię...
– Z tą różnicą, że jest poza twoim zasięgiem. – Potwór dokończył spokojnie, za to z paskudnie podłym uśmiechem. Żółty przedmiot bujał się na jego ogonie na złośliwe parę centymetrów od łapy Felixa. Torba została upuszczona na ziemię i naturalnie, bez wahania, zmieniła się w mały płaski pojazd z kółkami, przypominający automatyczną deskorolkę.
– To działa! – zachwycał się Profesor, gdy fałszywy kot wskoczył na pojazd i zgrabnie na nim odjechał. Jego broda uśmiechała się bardziej z każdym kolejnym słowem swojego nowego wspólnika, a teraz, kiedy zobaczył jego dzieło na własne oczy, naukowiec niemal nie wybuchł ze szczęścia. – To naprawdę działa!
x x x
– Torba się ciebie słucha! – Para dziwnych towarzyszy zdążyła wrócić do głównego laboratorium, a mimo to entuzjazm staruszka wciąż nie ustawał. – Zmieniłeś ją samą myślą w... to jeżdżące coś! Ten głupi kot wreszcie dostanie za swoje!
Czarny twór wyglądał jak Felix, a jego oczy wyglądały jak oczy kota, jednak nie znaczyło to wcale, że nagle oczy stały się mu niezbędne do patrzenia. Udając skupienie całej uwagi na nowej zdobyczy, tyłem głowy obserwował o wiele bardziej wnikliwie swój poprzedni nabytek – Profesora. Odsunął się nieznacznie i, nadal milcząc, sprawił, że torba zmieniła się w mały samochód bez dachu, swoim obłym stylem kojarzącego się z tym, czym dwójka wybawicieli przyleciała do zamku. Nie zaskoczyło go pytanie naukowca:
– Mogę... Um... Mogę do niego wsiąść i... pojeździć?
– Jest twój – odpowiedział fałszywy kot niby to z lekkością.
Teraz mógł mieć ich oboje w jednym miejscu.
Nierozgarnięty naukowiec wydawał się łatwym obiektem do obserwacji, przydatna była jego uprzejmość i lękliwość, ale on nie zamierzał dawać mu ani krzty zaufania więcej niż na początku. Jeśli w ogóle był sobie w stanie wyobrazić, czym ta pozytywna emocja tak naprawdę była. To, że zaproponował mu współpracę, nie wykluczało świadomości, że któremuś z nich może się ona szybko znudzić. Zmiennokształtna torba posiadała niepojęty dar obezwładniania instynktu samozachowawczego starego naukowca, ale kto mógł zagwarantować, że zjawisko nie przeminie po pięciu minutach? W końcu mężczyzna przybył tutaj ze skrajnie odmiennego powodu... Pozostawało mieć go na oku i zwracać uwagę na wszelkie zmiany zachowania, które mogą zapowiadać, że coś idzie w złym kierunku. Kiedy tak się zdarzy – powinno upłynąć już wystarczająco dużo czasu, żeby transformacja się zakończyła, a on był gotowy na wchłonięcie umysłu ludzkiego geniusza. Po cóż miałby dłużej zajmować się jakimś ograniczonym trójwymiarowym stworzeniem? Przy okazji mogłoby to pomóc zniwelować efekty uboczne dziwacznej osobowości Felixa. Którego dni też oczywiście są już policzone, ale na razie lepiej będzie nie spieszyć się i zobaczyć, na jakiej formie zakończy się transformacja. Po co ryzykować, jeśli niegroźny oryginał jeszcze może się do czegoś przydać?
Tymczasem jednak stał i patrzył na Profesora, który nie mógł się nadziwić, że magiczna torba, ta właśnie magiczna torba, wykonuje bez szemrania jego, Profesora, polecenia! Jak małe dziecko testował po kolei wszystkie guziki, na przemian prąc do tyłu i do przodu, hamując, zakręcając...
W kotopodobnej kreaturze znów obudziła się ciekawość.
– Właściwie dlaczego to robisz? – spytał, patrząc prosto na niego kocimi oczami.
Profesor odwrócił się w jego stronę, przytomniejąc nieznacznie i, słysząc ten głos i widząc tę postać, znów poczuł się dziwnie. Dziwnie było już na początku, gdy niby-Felix zsunął się z podwyższonej platformy na ziemię i po raz pierwszy stanęli oko w oko. Potem było trochę lepiej, gdy potwór kpił z prawdziwego Felixa, zamkniętego w klatce, ponieważ nagle stali się zdumiewająco do siebie niepodobni. A teraz – znowu to samo. Grzeczny zdumiony kotek pyta swoim miękkim głosem o jakieś oczywistości!
Profesor zabulgotał wąsami. Jeśli oczywistości, to chyba powinien znać odpowiedź... Hmm... Dlaczego właściwie tak lubi tę torbę? No... To przecież proste... Bo...
– Jesteś geniuszem – powiedział fałszywy kot po chwili czekania na odpowiedź. Teraz, z brwiami opuszczonymi jak w złości, był dla naukowca najbardziej „nie do pomylenia". – Chcesz rządzić światem i ona mogłaby ci na to pozwolić, to oczywiste. Ale ilość energii jaką traciłeś na bezskuteczne próby zagarnięcia jej, jest niewspółmierna co do wartości, jaką mogłeś zyskać. Z taką inteligencją i pomysłowością byłbyś w stanie zrobić sobie dziesięć takich urządzeń.
Oczy Profesora powiększyły się ze zdziwienia.
– Skąd ty wiesz to wszystko? – wydusił z siebie wąsaty staruszek. – To że jestem taki inteligentny? Znaczy... aż tak inteligentny... I o wszystkich moich niepowodzeniach?
– Tamto stworzenie tak uważa – odpowiedział potwór po prostu. – On cię podziwia.
Jeszcze większe zdumienie.
– Naprawdę?... Felix... podziwia mnie?
– Wie, że potrafisz skonstruować wszystko. Że niemal nic nie jest dla ciebie niemożliwe. Właśnie taki ktoś jest mi potrzebny.
Profesor siedział przez parę sekund oniemiały z rękami na małej żółtej kierownicy, dopóki nie zauważył fałszywego Felixa stojącego obok, co sugerowało, że już koniec zabawy i teraz czas na obowiązki. Staruszek niemalże wyskoczył na zewnątrz bez otwierania drzwiczek i spokojnie stanął obok, przyglądając się, jak żółty samochodzik odmienia się pod wpływem kolejnego polecenia swojego przybranego opiekuna. Niewiele jednak opuściło go z wielkiego wrażenia, jakie zrobiło na nim to, co usłyszał i z dziwnej mieszaniny wstydu i dumy. Ten kot go podziwia? Jak to możliwe? Zawsze myślał, że go zwyczajnie nienawidzi... Niby za co miałby go podziwiać? Za to, że koncentruje wszystkie siły, by utrudniać mu życie? Żeby zabrać coś, co nie jest jego? Pomimo że z narażeniem życia opiekuje się jego siostrzeńcem jak własnym dzieckiem?
„Właśnie taki ktoś jest mi potrzebny." – Ostatnie zdanie odbiło mu się echem w pamięci i teraz sam na nie odpowiedział przytomnie: Mojemu siostrzeńcowi też.
Tylko że... co takiego mogę teraz wymyślić, żeby nie wzbudzić jego podejrzeń? – zmartwił się naukowiec. Przypomniał sobie pierwsze spotkanie z nim, gdy wściekła czarna masa w parę sekund odcięła im drogę ucieczki, a potem śledziła każdy ruch nawet nie zdradzając swojej obecności.
– Pozytron genetonarowy... Gene... Gereneee... Grrr, nie rozumiem, co mówię, nie mogę myśleć! – piszczał udawany kot, który tymczasem robił użytek z magicznej torby. Czy raczej próbował, coraz bardziej tracąc nerwy: – Torba nie potrzebuje moich słów, ale muszę mieć jasność w umyśle...
Profesor pomrugał. To hałaśliwe zachowanie nie miało nic wspólnego z obrazem ze wspomnień, który nawet teraz wywoływał u niego dreszcze. Dotąd nie zwracał na to uwagi, ale... coś zaczęło się zmieniać od czasu, gdy stworzenie zdecydowało się na transformację według danych sczytanych z atomów Felixa. Czyżby było możliwe, że skopiował od niego więcej niż chciał?
– Potrzebuję czasu, żeby dojść do siebie! Muszę to zbudować! – Niby-Felix machał wściekle ogonem, wreszcie z nienaturalnym dla siebie zaufaniem krzyknął do Profesora, nawet, możnaby powiedzieć, z nutą prośby w głosie: – Pomóż mi!
Może pomoc siostrzeńcowi nie będzie wcale taka trudna... Wystarczy tylko parę rzeczy zrobić nieco inaczej.
x x x
Felix zsunął się na kamienną podłogę przy kratach.
– Panie Felix, wszystko będzie dobrze. Na pewno uda nam się odzyskać pana magiczną torbę – pocieszał Poindexter, ale kot tego nie słyszał.
– Jak to możliwe, że torba nie odróżnia mnie od niego – mówił załamany.
– Wygląda na to, że zeskanował stan pańskich atomów i przekształcił swoje ciało na ich wzór. – wywnioskowała rzeczowo Charysia. – Jego cząsteczki są identyczne z pańskimi.
– Ale... on nie jest taki sam jak ja – odpowiedział Felix, choć niewiele zrozumiał. – On jest... on jest podły. Może kazać jej zrobić coś złego.
– On chce się stąd wydostać – mówiła dalej. – Z tej rzeczywistości. Chciałby, żeby każdy świat był w jego zasięgu.
– Dzięki twojej torbie nie będzie musiał konstruować urządzenia, które mu to umożliwi, tylko po prostu nakaże torbie przemienić się w przejście – dokończył Poindexter.
– A wtedy... będzie mógł zrobić z nimi to... co z tym – dokończyła dziewczynka.
– O nie! – pisnęła liczba z kącika.
– To okropne! – ocenił Felix, ale energia, z jaką nie tak dawno deklarował odważną chęć przeciwstawienia się koszmarnej istocie, gdzieś wyparowała.
Co robić?
Poindexter dotknął krat. Wciąż wydawały się żyć, poruszać, pracując nad wypełnieniem ostatnich szczelin, ale nie były to już te kraty, które zdolne byłyby go zaatakować, jeśli zbliży się za blisko. Nie widziały ich, nie były takie jak wcześniej. Chłopiec zmarszczył brwi. Widocznie bycie trójwymiarową istotą nie było takie proste jak potwór sobie wyobrażał.
