Dlaczego on to robi? – zrodziło się znów w umyśle, który jeszcze godzinę temu był zbyt rozległy, zbyt nieskończony na takie nieznaczące wątpliwości. Magiczna torba ze sztuczkami przypominała teraz wyglądem mały komputer, umieszczony w lśniącym metalowym stelażu podobnym do tego, z którego niedawno sam zeskoczył. Fałszywy kot obserwował, jak naukowiec podłącza do niej kolejne wtyczki z kablami, i nie mógł się nadziwić własnemu zdziwieniu. Wcześniej nie zwróciłby na to żadnej uwagi, tymczasem teraz ta obserwacja i złe zachowanie profesora wydawały mu się więcej niż nie do przeoczenia. Siostrzeniec. To przecież coś znaczy. Dziwne. Przecież wcześniej takich rzeczy dla niego nie było. A teraz są. Stał się mały, a to sprawiło, że widoczne i ciekawe stały się dla niego małe rzeczy, których nie ma. To nie jest tak, że teraz tylko wygląda jak ten kot, że torba tylko tak go teraz widzi. On jest nim. Razem z kocim futrem i wielkimi oczami przeszła na niego ufność i spokój, otwartość wobec wszystkiego, co mógł tymi oczami dostrzec. Patrzył na Profesora i widział go inaczej, nie potrafiąc w żaden sposób poradzić sobie z tymi nowymi, kaleczącymi go cechami charakteru. Cieszyło go, że eksperyment się udał. Zyskał pełną kontrolę nad cudem technologicznym, jakim jest to magiczne urządzenie – sposób na każdy wynalazek i brama do każdego świata – które dotąd marnowało się w rękach tego głupiego stworzenia. Jednak te nowe cechy, których jakiegoś wpływu przecież spodziewał się, zaskoczyły go swoją siłą, osłabiały go i nawet nie zauważył, gdy wzięły górę nad tym, nad czym był naprawdę. Nie podobało mu się to.

x x x

– Nie uda nam się do tego wykorzystać mikroimplozji wstecznej pola siłowego – zaczął chłopiec ciąg wyjaśnień, przykładając do ciemnej sieci coś, co jeszcze zostało w jego kieszonce. – Nie ma już nigdzie wystarczająco dużej szczeliny, przez co siła uderzeniowa tylko się odbije i nie zdoła wystarczająco nadwyrężyć struktury.

– Wydaje się, że gdybyśmy wciąż go mieli, laser w twoim mini-teleporterze byłby odpowiedni, Poindexter – myślała dziewczynka na głos. – Widzę jednak, że substancja już zupełnie zastygła i wytworzyła stabilną sieć, potrzebna byłaby więc o wiele większa moc niż wtedy, kiedy udało nam się je przeciąć. Musielibyśmy najpierw skondensować energię wiązki wewnątrz urządzenia, a potem wyprowadzić ją w postaci lasera o kilkakrotnie bardziej zwartej formie... Tylko że nie sądzę, że twój wynalazek wytrzymałby takie przeciążenia temperaturowe. Mój odbiornik namierzający raczej też nie.

– Jeśli wykorzystalibyśmy laser zaraz po tym, jak nas tu zamknął, kiedy jeszcze ich struktura była mniej zestalona, to mogłoby się udać przy normalnym poziomie mocy – przypomniał on.

– Też prawda. – Dziewczynka posmutniała.

– Wy oboje jesteście genialni! – zakrzyknął kot, pomimo ich niezadowolenia z sytuacji.

Charysia speszyła się:

– Ależ my tylko porównaliśmy maksymalny potencjał energetyczny dostępnych urządzeń z wrażliwością na uszkodzenia, jaką cechuje się otoczenie. No, w sumie tych niedostępnych też.

Felix spojrzał na nią zdumiony, potem na Poindextera, potem na nią... Potem zauważył, jak malec się uśmiecha. I sam również się uśmiechnął. Przecież to takie urocze! Szalenie do siebie pasowali.

– W każdym razie to nie działa, panie Felix.

– A szkoda. – Blondyneczka westchnęła i usiadła przy ścianie, gdzie przed chwilą siedział kot. – Widać wyraźnie, że dostosowuje się do nowego ciała. Nie jest już taki szybki i wszechobecny, odkąd się przemienił. Często nas nie słyszy. Możliwe jednak, że wkrótce znów odzyska pełnię mocy, więc byłoby dobrze, jakby udało nam się teraz wykorzystać jego krótkie osłabienie.

– Albo, gorsza, od razu użyje magicznej torby nie czekając, aż jego stan się poprawi, ucieknie do innej czasoprzestrzeni i już nigdy go nie zatrzymamy! – dodał Poindexter.

– Szkoda, że jestem taka malutka – odzywa się cichutko Jedynka. – Chciałabym wam pomóc i zniszczyć wszystko, co stworzył.

– Och, możesz być duża – odpowiedział Poindexter, a jego okulary błysnęły, jakby nagle z czegoś zdał sobie sprawę. – Możesz być tak wielka, jak tylko chcesz.

– Matematyka jest cudowna i równie magiczna jak torba pana Felixa. – Charysia wzięła mokrą liczbę do rąk i uniosła. – Żadna liczba nie jest tak mała, żeby nie mogła stać się ogromna.

– Niby jak mogłaby stać się duża? – spytał kot. – Gdybyśmy mieli więcej takich jedynek, moglibyśmy je dodać, a tak?

– Możesz się zamienić w dwie liczby, które po dodaniu dają jeden, prawda? – Poindexter uśmiechnął się do Jedynki.

– Prawda – potwierdziła liczba. Nie spodziewała się takiej spostrzegawczości matematycznej od nieliczbowych stworzeń. Tak, wiedziała od początku, że może to zrobić. Każda liczba wie to od urodzenia. Ale czy nie bezpieczniej było jej udawać, że nie wie i dłużej siedzieć sobie pod bezpieczną postacią malutkiej wartości, której nikt nie zauważa?

Ale od tej pory trzeba było zakończyć udawanie.

– Po dodaniu albo lepiej po podzieleniu – uśmiechnęła się jej ludzka przyjaciółka. – Otrzymamy wtedy dwie jednakowe liczby dodatnie, a z tego co wiem, liczby ujemne nie mogą długo wytrzymać po tej stronie osi X.

Felix oczywiście nie nadążał:

– Jakie dwie jednakowe liczby dadzą jeden po podzieleniu?

– Dowolne, panie Felix – wyjaśnił chłopiec spokojnie.

– Na przykład dwieście podzielone przez dwieście – dodała Charysia.

– Och! – zdumiał się kot. – Naprawdę?

To był ten moment. Jeden wzięła głęboki oddech, zeskoczyła z dłoni dziewczynki i skupiła w sobie energię, którą potrafią skupiać tylko liczby. Błysnęło niebieskawe światło i, ku westchnieniu zachwytu trójki przyjaciół, z ciała maleńkiej matematycznej istotki, niczym z magicznego lustra, wyszły najpierw dwie gigantyczne nogi, potem równie wielkie ręce... Więcej nie udało im się zobaczyć, bo wtedy kamienny budulec poddał się naporowi kilkumetrowych liczb. Ciasne ściany zaczęły pękać z ogłuszającym hukiem, sufit rozłamał się na pół i zawalił, zasypując ich ogromnymi kulistymi cegłami, których lekkie skorupy kruszyły się jak styropian, a wszystko otoczyły tumany białego pyłu. Na końcu wreszcie, kiedy Felix przestał kaszleć i odsłonił oczy, wysoko w górze nad wzburzoną chmurą, udało mu się dostrzec dwie bliźniaczo identyczne głowy, czy raczej to, co pełniło ich funkcję – parę trzech cyfr, wszystkie wielkości dzieci: jedna dwójka, a obok niej dwa zera.

W tej chwili nie miało znaczenia, czy kot mógł kiedykolwiek spodziewać się czegoś takiego czy nie; czy rozumiał matematykę czy nie. Stał pośród gruzów o kremowym kolorze z otwartymi ustami równie oniemiały, jak dwójka małych geniuszy.

A potem wszyscy zdali sobie jednocześnie sprawę, że już przestali być bezpieczni.

– Liczby! Skąd one się tu wzięły?! – wrzasnął ich wróg, tamten inny kot, z zakurzonej oddali. – Nieważne! Moje zera wiedzą, co z wami zrobić!

Spróbowali odszukać go wzrokiem – bezskutecznie. Na drodze ich wzroku tkwiły pokruszone skorupy ścian i ciemnego kamienia.

– Dzieci, uciekajcie stąd, wtedy nic się wam nie stanie! – dobiegł ich z podobnej strony głos Profesora.

– Nie, wujku! – krzyknął Poindexter, rozglądając się na ślepo na prawo i lewo. – To coś wyrządziło już wystarczająco dużo szkody!

Kot zakaszlał znowu i wtedy poczuł, że coś chwyta go za futro na grzbiecie, a następnie unosi do góry. W pierwszej chwili ogarnęła go panika i zalew przewidywań, mówiących, że nie może dziać się nic dobrego, ale wtedy... zdał sobie sprawę, że wylądował na ramieniu jednej z gigantycznych Dwusetek.

– Idziemy po pańską torbę – odezwała się liczba głosem, który nadal poniekąd przypominał sposób mówienia Ósemki i Jedynki, ale znacznie zwolnił w tempie.

Felix pokiwał z zapałem i rozejrzał się. Znajdował się teraz na poziomie dwóch pięter wyżej, ale dopiero gdy olbrzymka przestąpiła parę kroków, torując sobie drogę przez kolejne ściany, udało mu się cokolwiek zobaczyć. Najpierw byli to metalowi strażnicy (jak wynotował: dziwnie mali z tej perspektywy), którzy zszokowani sytuacją, próbowali utrzymać pion na pogruchotanej podłodze. Kot, z trudem starając się nie zlecieć w otchłań z powodu wędrującego trzęsienia ziemi, niosącego się wraz z kolejnymi krokami, i wycierając oczy załzawione od piasku, w końcu wyłapał z chaosu ukochany krzyżykowy wzór. I ponownie oniemiał – nie miał przed oczami torby, ale elektroniczne pudło obczepione przedziwną, rozrośniętą konstrukcją kabli, metalu i kryształów, z których połowa elementów była zastąpiona przez ich żółty, magiczny zastępnik. Wszystko składało się w pierścieniowaty kontur, na środku którego promieniała biała, oślepiająca plama, emitująca zielonawe światło, użyczające powierzchniom dookoła swej łagodnej barwy i raz po raz opryskująca wszystko jasnymi błyskawicami.

Niosącej go Dwusetce nie trzeba było wiele tłumaczyć – widząc obcą maszynerię niewiadomego pochodzenia w lot domyśliła się, kto jest jej autorem i bez namysłu trzasnęła ręką w teleport z pełną nienawiścią. Żółta torba została wyrzucona na zewnątrz, a kilka metalowych kawałków odleciało z łoskotem, jednak, co niezwykłe, większość układu pozostała niewzruszona. Sprawiał on wrażenie trzymanego na swoim miejscu potęgą przebiegającego go pola elektrycznego, które spajało luźno podłączone do siebie składowe jak gęsta masa i teraz pochłonęło większość uderzenia jak sprężysta ściana.

Magiczny przedmiot w zagubieniu przybrał swoją właściwą formę, pociągając ze sobą zniknięcie paru dziesiątek innych elementów. Jarząca się poświata pośrodku – zgasła.

Tym samym zapaliła się złość sztucznego kota:

– Ty... – syknął.

Felix nie spodziewał się, że jest w stanie w takim zgiełku usłyszeć tak krótki i niepozorny dźwięk, ale widocznie poprzednie okoliczności wystarczyły mu, by dość skutecznie wyczulić się na ten konkretny ton raz a dobrze. Odwrócił się, wreszcie zyskując orientację, gdzie szukać oponenta i ich spojrzenia znów się spotkały. Nie miały znaczenia dzielące ich metry – eden rzut oka na ten uśmiech i Felix znów poczuł na plecach gęsią skórkę.

Szybko jednak ustąpiły innym emocjom, kiedy tuż obok jego ucha przemknął mnożący promień mechanicznej straży.

– Jeiks! – wrzasnął kot. Gdy przestraszona liczba zrobiła niepotrzebny unik, grunt znów wyślizgnął mu się spod nóg i w ostatniej chwili złapał się szerokiego ramienia pazurami.

– Wujku! Nie możesz mu pomagać! – Poindexter krzyczał z dołu, walcząc z dudnieniem ogromnych liczbowych stóp i własnym kaszlem, ale w tej chwili i przed dziećmi wyrosła grupa robotów i chłopiec zrozumiał, że pora zacząć martwić się o siebie. Co prawda oboje wiedzieli, że sama matematyczna broń im nie zagraża, jednak i bez niej nie wydawało się, żeby maluchy miały fizycznie większe szanse w starciu z dwukrotnie większymi, szarżującymi mechanicznymi wojownikami.

Na razie wystarczyło małe pole siłowe, wbudowane w jego fartuszek – ale na jak długo?

Jeszcze większa drużyna otoczyła metalową konstrukcję, a wraz z nią – fałszywego kota, który w mgnieniu oka znów zdążył dopaść magicznej torby. Jednym ruchem nakazał jej wskoczyć na poprzednie miejsce i powkładać na miejsce rozrzucane części. Minuta albo mniej i maszyneria znów będzie mogła działać.

Mógłbym spróbować teraz tam doskoczyć – przyszło na myśl Felixowi, ale wtedy obie ogromne Dwusetki zrobiły duży krok w tył pod wpływem gradu matematycznych pocisków i skryły się za jednym z większych kawałków ścian, tak że kot znów musiał porzucić ambitne plany na rzecz starań utrzymania się na górze.

Na szczęście i dzieciaki nie odpuszczały – Poindexter wzleciał poza zasięg atakujących robotów i wystrzelił krótki promień aktywowany czerwonym guziczkiem jego fartuszka, w efekcie czego pierścieniowate urządzenie wyrzuciło z siebie nową serię dużych iskier. Kiedy tylko koci naśladowca to zauważył, ze zdumiewającą zręcznością chwycił ogonem najbliższą lancę i wykonał zamach.

– O-o... – zdążył tylko wydusić chłopiec, zanim rozpędzony przedmiot, obracający się niczym bumerang, zderzył się z jego małym śmigiełkiem.

Och, mój biedny siostrzeniec! Czy nic mu nie jest? panikował Profesor wbrew swoim poprzednim, chłodnym planom. Dlaczego on musi się tu kręcić?! Dlaczego nie ustąpi?! Przecież to nie nasz świat! Dlaczego nie wrócą do domu?!

Dwie liczby wodziły za dziećmi nieprzytomnym, chaotycznym wzrokiem, niezdolne do powrotu do działania. Parę kolejnych strzałów... Uciekać! Tak bardzo chciały uciekać! Po prostu odwrócić się i opuścić to odrażające zamczysko! Imponujący rozmiar nie pomagał – wewnątrz nadał były tą malutką Jedynką, która parę minut temu kuliła się w kałuży, przepełniona strachem przed przemnożeniem przez zero, i z każdym kolejnym świstem promienia ta bezradna natura dochodziła coraz bardziej do głosu. Uciekać! Jedno trafienie i to będzie koniec!

Ale nie uciekły. Każda z dwóch Dwusetek odwróciła się do swojej siostrzanej kopii, jakby z pytaniem w oczach. Dokąd chcesz uciekać? Już nie ma dokąd uciekać. Dziś to jest jedyne i ostatnie miejsce, które skupia wszystkie argumenty x, dla których istnieje jeszcze jakikolwiek wykres funkcji, jedyne, w którym każda liczba dążąca do nieskończoności ma swoją granicę. Jedyne do którego warto uciekać i ostatnie, w którym coś może się zmienić. W każdym innym będzie się tylko czekać bez końca na nic.

Z tą myślą obie liczby przestały się cofać i ruszyły przed siebie, nie myśląc o tym, co może się stać, ale o tym, co się dzieje naprawdę.

Dwieście, które wciąż niosło Felixa na swojej głowie, przepuściła swoją siostrę przodem, która tymczasem w krótkim błysku rozdzieliła się na dwie Setki, a każda z nich na pięć Dwudziestek. Żołnierze, nie będąc w stanie odpowiednio wycelować przy tak nieprzewidywalnej aktywności arytmetycznej, przez chwilę przyglądali się zjawisku w dezorientacji i tyle wystarczyło, żeby Dwieście przetrąciła kilkunastu z nich naraz szerokim kopnięciem. Kilku z robotów zdołało oprzytomnieć i trafić którąś ze zwinnych Dwudziestek, ale to nie miało już dla nikogo większego znaczenia, gdy przeciwnik Felixa znów był w zasięgu jego skoku.

Nie na długo jednak. Po zrujnowanych komnatach rozniósł się straszliwy śmiech. Niby identyczny z tym, jakim radośnie śmiał się Felix, ale inny – szybszy, wyższy, nienaturalnie odbity jakimś wewnętrznym echem.

– To nie będzie takie proste! – krzyknął potwór, a magiczna torba, jak na sygnał, znów opuściła konstrukcję teleportu, przemieniła się w ogromną pięść, a jej szybki, potężny cios trafił gigantyczną liczbę prosto w brzuch. Tym razem próby utrzymania się na jej ramieniu spełzły na niczym – ogłuszona Dwieście zachwiała się i gruchnęła nieprzytomnie o kamienną powierzchnię wśród huku i krzyku zarówno dzieci, jak i metalicznego wycia blaszaków. Jasne było, że podłoga nie wytrzyma zderzenia z takim ciężarem, roztrzaskując się pod wpływem uderzenia i otwierając w środku przerośniętej komnaty wielką dziurę, przez którą Dwieście spadła hałaśliwie parę kondygnacji niżej. Kot zakończył o wiele krótszy lot na jednej z krawędzi owego otworu z nadzieją, że zdąży na nią wdrapać, zanim biała cegła się skruszy. Usłyszał kolejny odległy śmiech i podniósł wzrok: jego naśladowca fruwał wiele metrów nad nim na żółtej pięści, wędrującej w powietrzu.

Muszę spróbować jej jakoś dotknąć! myślał nerwowo kot, gdy już dostał się na stabilniejsze podłoże. Jego brwi ścisnęły się wojowniczo, a wzrok nie odstępował żółtego punktu na tle dalekiego ciemnego sufitu. Wtedy magiczna torba miałaby szansę mnie rozpoznać...

Chwila zastanowienia i – Felix zaśmiał się w głos swoim najpiękniejszym śmiechem, tak że aż wszyscy jego znajomi odwrócili się zdumieni w jego stronę.

– Widzisz? – rzucił pytanie w powietrze. – Wcale nie jesteś taki jak ja! Nie umiesz nawet się śmiać tak jak ja!

To wystarczyło, żeby wyprowadzić czarnego potwora z równowagi i skłonić do bezpośredniego ataku. Gorzej, że tym co Felix oczekiwał, był atak przy użyciu jego magicznej torby. Jego wróg musiał jednak podchodzić do potencjalnej słabości swojej zabawki równie poważnie, bo zamiast posłużyć się nią, sam zeskoczył z wysokości kilku pięter prosto na zaskoczonego kota. Jedyne, co Felix był w stanie odruchowo zrobić w takiej sytuacji, to zebranie się do natychmiastowej ucieczki, byleby dalej od czarnego potwora i bezdennego otworu. W ten sposób zanim fałszywy kot go dopadł, wpierw nadał sobie nowy kierunek sprężystym odbiciem ogona od brudnej posadzki. Ułamek sekundy po tym prawdziwy Felix poczuł uderzenie w plecy i ani się obejrzał, jak obaj toczyli się przez rumowisko jak wielka kula czarnej włóczki z dwiema końcówkami nici, latającymi dziko na wszystkie strony jak wstążki.

Kiedy wreszcie odbili się od jednej ze ścian i przestali się kręcić, czarny zwierzak zdążył zauważyć tylko łańcuszek wirujących gwiazdek i ból głowy. Chętnie zastanowiłby się dłużej, czy przyczyną tego wszystkiego była ta niezapowiedziana karuzela czy ogrom kanciastych kamieni, które napotkał podczas przejażdżki (co potwierdzałyby również posiniaczenia), ale niestety, nie miał na to czasu – kiedy wróciło do niego więcej zmysłów, poczuł, że nie może się ruszyć. Kiedy poczuł, że nie może się ruszyć, odgadł dlaczego, ale wtedy było już za późno. Przerażony zobaczył nad sobą swojego przeciwnika, który przygwożdżał go do podłogi, z obrzydliwym uśmiechem na pokrzyżykowanej twarzy i wielką łapą z wysuniętymi pazurami, gotową do zamachu.

Pół sekundy i... W sztuczne zwierzę trafiła wiązka promienia laserowego, wystrzelona przez Charysię z białego odbiornika. Dzięki liczbom, które wciąż nie odstępowały coraz mniejszej garstki mechanicznych strażników (tych których nie udało się wypchnąć do nowopowstałej dziury), dzieciakom udało się zyskać nieco na czasie i wykorzystać potencjał urządzenia, które jak dotąd jako jedyne nie służyło do walki.

– Dosyć tego! – Monstrum zerwało się na równe nogi, zapominając na chwilę o kocie. Poindexter i Charysia byli pewni, że teraz rzuci się z pazurami na nich, więc zerwali się do ucieczki. On jednak zamiast tego tylko podniósł wzrok w górę, gdzie wciąż czujnie lewitowała magiczna torba-pięść. Jeden gest sprawił, że ruszyła ostro w dół pod postacią wielkiej, masywnej bryły – prosto na dzieci.

– Nie! – wydarł się bezradnie Profesor widząc, co się dzieje.

I na pewno skończyłoby się to bardzo źle, gdyby nie ogromne resztki zdemolowanej ściany, które mając podparcie na samym dnie zamku, zdołały stawić opór magicznej sile i nie tylko nie zawalić się, ale i pozostawić małym naukowcom niewielką szczelinę w kącie.

– Kazałem ci nie robić im krzywdy!

– Niech żadne z was nie próbuje mi się przeciwstawić, nędzne płaskie istoty! – wydzierało się mroczne stworzenie, doprowadzone do ostateczności samym tym, że wciąż tu tkwi. Jego niewidoczne oczy skierowały się w stronę oszołomionego Felixa, który właśnie z trudem podnosił się z ziemi, oraz w stronę dzieci, wciąż unieruchomionych wielkim klocem. Nie chcąc tracić więcej czasu skoczył jednym susem ku swojemu urządzeniu, prowadząc magiczną torbę za sobą. Już nie musiał jej niczego tłumaczyć, teraz wystarczył jej jeden zapamiętany raz obraz z jego pamięci, według którego mogła uzupełniać ten sam schemat bez żadnego problemu znowu i znowu. Żółto-czarne elementy zaczęły się mnożyć i łączyć ze sobą jak puzle, ożywiony mechanizm znów zaczęły przebiegać kolejne białe błyskawice. Może kiedyś tu wróci. Może kiedyś odzyska swoją dawną moc na tyle, żeby się zemścić i zmieść resztki tego świata z powierzchni ziemi – wszyscy zobaczyli jak zawieszone w powietrzy przejście znów rozjarzyło się pełnią jasności – ale na razie...

Na razie jednak ktoś nie pozwolił mu zniknąć. Błyskawice zamarły, biały otwór zniknął, a cały teleport rozsypał się jak domek z zapałek, nie podtrzymywany już dłużej mocą zasilania. Delikatniejsze elementy roztrzaskały się o kamienny postument, a te bardziej wytrzymałe zniknęły w rozpadlinach. I nie doprowadził do tego ani Felix, ani Poindexter czy Charysia, ani też żadna z małych Dwudziestek, które zostały na polu bitwy i były zbyt przerażone istnieniem urządzenia, by próbować rozumieć zasady jego funkcjonowania.

Parę metrów dalej, z dużą wtyczką elektryczną w dłoni stał Profesor. Tak, pewnie to niezbyt mądre uzależniać takie arcydzieło od banalnego zasilania akumulatorowego, gdy ma się do dyspozycji nielimitowaną energię magiczną, bardzo niemądre, można to było zmontować zupełnie inaczej i przecież nie jest tak, że on nie wiedziałby jak, ale... No właśnie, w tym rzecz, że to nie jest magia i to można łatwo wyłączyć.

A on stwierdził, że należy to wyłączyć właśnie teraz. Najwyższa pora. Jak on, wielki Profesor, mógł w ogóle być tak naiwny! Przecież to coś, czymkolwiek jest, od początku takie było! Od początku nie przejmowało się ani życiem jego siostrzeńca, ani nim!

– Jak śmiałeś! – Rozwścieczony, wypaczony głos Felixa wtem przypomniał mu, jak bardzo niebezpiecznej rzeczy się dopuścił. Wielkie pazury wysunęły się z przerośniętych łap jeszcze bardziej. – JAK...!

Czarna kula furii rzuciła się na starego naukowca, ale nie zdołała dosięgnąć celu – zawisła w powietrzu, schwytana przez ramię, którego właścicielka, Dwieście, zdążyła wreszcie pozbierać się i wynurzyć nieco z dołu, do którego wpadła. Jej proste, jasne ubranie, wciąż było brudne od grubego piachu, a każdemu ruchowi towarzyszyły tumany kurzu, gdy opierała metrowe stopy o sterty kamieni, próbując się na nich utrzymać. Jej niespodziewane działanie sprawiło jednak, że w ramach odwetu i ona została zaatakowana przez żółty magiczny młot, który sam z siebie podniósł się, porzucił dwójkę dzieci i z paskudnym łoskotem ruszył ku nowemu celowi. To z kolei sprawiło, że zaskoczona liczba w odruchu spróbowała osłonić się ręką przed owym atakiem – ręką, którą chwyciła potwornego kota, o którym w sekundę zapomniała. Nieświadomie wyrzuciła zdobycz z ręki w losowym kierunku, przy okazji strącając w dół paru ostatnich strażników.

Losowym – dopóki stwór znów nie zorientował się w sytuacji.

Muszę spróbować! myślał Felix gorączkowo, skupiając całą uwagę na wojowniczej liczbie, starającej się bezradnie odgonić jego rozwścieczoną torbę. Trzeba tylko wskoczyć znów na wielkie ramię Dwusetki i...

– Panie Felix, przed panem! – dał się słyszeć głos Poindextera.

Czarny, pędzący kształt przeleciał przed twarzą Felixa, szarpnął go i odepchnął pod ścianę, zanim kot choćby zdążył się rozpędzić. Długi czarny ogon wirował niczym śmigło, pozwalając udawanemu zwierzęciu sunąć w powietrzu pomiędzy upartymi Dwudziestkami niczym osa.

– Najpierw cię zabiję, a potem zrobię to z resztą towarzyszących ci istot – wycedził powoli latający kot, a jego wielkie okrągłe oczy błysnęły. – Trzeba było uciekać, kiedy miałeś okazję!

Profesor wciąż stał w miejscu, zmrożony obrazem, w którym potężna czarna istota zwróciła się znów przeciwko niemu. Ale co robić teraz? Co teraz? Lada chwila może zaatakować go znowu! Co wtedy? Co jeśli... Tu jego wzrok padł na magiczną torbę, która wreszcie trafiona którymś ciosem Dwusetki, wylądowała na skraju garbatej przepaści i czekała grzecznie, zdezorientowana niewiele mniej niż sam staruszek.

Uspokoił się nagle. Jeszcze jakiś czas temu zdawała się go słuchać – czyżby teraz działało to nadal, tak jak jego niedoszły wspólnik powiedział? Mógłby ją złapać – wreszcie! właśnie teraz! – zażyczyć sobie, żeby zmieniła się na przykład w rakietę, uciec z nią! i być bogaty! i mieć wszystko! i rządzić światem!

Ale wtedy do jego uszu dotarły wystraszone głosy dzieci i zaprzyjaźnionych z nimi liczb, które z całych sił próbowały odciągnąć wściekłego stwora od Felixa i przy okazji nie dać się zepchnąć za krawędź podłogi jego rozszalałemu ogonowi, wirującemu w powietrzu jak bicz.

Jakim sposobem takie małe dzieciaki są gotowe ryzykować życie dla przyjaciela, stawiając opór komuś tak potężnemu?

Kiedy wśród ogólnego rozgardiaszu Poindexter został po raz wtóry rzucony z nienaturalną siłą na ścianę, przypadkowo upadł na jedną z porzuconych mnożących broni. Promień aktywował się i trafił prosto w przerośniętego kota pokrytego krzyżykami.

– Głupie stworzenia! – zaśmiał się on w odpowiedzi. – Nie wiecie, że nie jestem liczbą? Nie da się mnie pomnożyć przez 0! – Po czym spróbował skoczyć na chłopca, ale znienawidzona przez niego Dwusetka znów pokrzyżowała mu szyki.

A gdyby tak... nieco zmodyfikować to działanie matematyczne? pomyślał profesor i spojrzał na torbę. Spojrzał po raz ostatni – wiedział, że jeśli spojrzy jeszcze raz, zabraknie mu czasu na to, co zamierzał zrobić, na to, co mogło być dla nich ostatnią nadzieją, i jego siostrzeniec...

Nie myśląc dłużej, ruszył w przeciwnym kierunku i chwycił za jedną z przypadkowych, porozrzucanych wszędzie włóczni.

To nie może być trudne, stwierdził otwierając wąską pokrywę małego układu drucików. W końcu trochę się zdążył się już zapoznać z tutejszą techniką. No i do tego jest geniuszem. On sam to przyznał!

Stwór nie zamierzał poświęcać uwagi nienarzucającemu się naukowcowi. Zamiast tego zrobił szybki skok do tyłu – i ku przerażeniu dzieci matematyczna lanca znalazła się teraz w jego czarnych łapach.

– Ale wiem, kogo da się pomnożyć! – zachichotał, celując w wielką liczbę, która wciąż nie opuszczała wybitego przez siebie dołu, co chwilę chwytając dzieci i ratując je przed upadkiem. Widok wycelowanej mnożnej wystarczył, by olbrzymka porozdzielała się histerycznie na mniejsze liczby, gotowe na unik.

Ale strzał nie nadszedł. Udawany kot stał z lancą gotową do strzału, ale... nie strzelił.

– To coś... Nie umiem – jęknął, jakby samemu nie dowierzając temu, co mówi. Wreszcie po chwili tępego milczenia wrzasnął w stronę zdumionego Felixa, a matematyczna broń trzasnęła o ziemię. – Nie rozumiem, jak to działa! Dlaczego ja tego nie rozumiem?! Nie mogę pojąć działania swojego własnego wynalazku!

Felix znów podjął próbę wykorzystania paru wolnych sekund na skok ku magicznej torbie, ale kolejne siarczyste machnięcie przerośniętego ogona sprawiło, że znowu zawisł z krzykiem na krawędzi, a dzieci aż pisnęły ze strachu.

– W zasadzie... W zasadzie możemy ci to wyjaśnić. – Dziewczynka, widząc, co się dzieje, zdecydowała się odezwać. Wciąż kręciło jej się w głowie po paru poprzednich zderzeniach z ziemią i wkładała sporo uwagi w to, żeby jej głos nie drżał ze strachu, ale upadła się. Zachowanie wielowymiarowej kreatury przypomniało jej o ubocznych skutkach jego przemiany i, patrząc na nieszczęsnego Felixa, zdała sobie sprawę, że być może uda im się wreszcie zrobić z nich jakiś pożytek. – Prawda, Poindexter?

– O... Tak, dokładnie. – Chłopiec uśmiechnął się, chwiejnie wstając z podłogi, i zaczął perorować swoim idealnie niezachwianym mechanicznym. – To w rzeczywistości bardzo prosta operacja arytmetyczna oparta na kondensacji numerycznych właściwości zera do formy aktywnych fotonów nakierowanych na interakcję...

– PRZESTAŃCIE MÓWIĆ! – Wściekłość wykrzywiała mu głos, a łapy chwyciły za uszy, rozciągając je do policzków, jakby chciał zedrzeć z siebie skórę. Oczy, bardziej wyłupiaste niż dotąd, wpatrzyły się ślepo gdzieś w okolice felixowego ucha. – Jestem przez ciebie tak głupi, że nie mogę zrozumieć, co oni mówią! To boli! To wszystko przez ciebie, ty wstrętna płaska istoto!

Jedna z liczb spróbowała zaskoczyć monstrum, ale nie udało się – jego ogon zmienił się w sprężynę, na której odbił się z furią potężniejszą niż kiedykolwiek, spychając o wiele większą i masywniejszą od siebie buntowniczkę w dół. Któreś z dzieci wystrzeliło wiązkę lasera z odbiornika Charysi w jego stronę, ale nawet nie okazał zdziwienia, odbijając ją łapą i trafiając prosto w urządzenie, które w odpowiedzi zaiskrzyło, zadymiło się i zgasło. Inny niewzruszony cios rzucił liczbę pod sufit, tak że kolejna porcja zachwycających białych kamieni spadła z góry, doprowadzając do ostatecznego zniszczenia nadwyrężonych już zgliszcz pozostałego fragmentu podłogi. Wszystko się zatrzęsło, a dzieci poczuły jak gładkie okrągłe kamienie w podłodze tracą stabilność i wymykają im się spod nóg. Felix usłyszał hałas i mocniej zacisnął łapy na krawędziach gruzów. Wszystko, na czym wisiał, obsunęło się niżej, a powietrze znów wypełniło się pyłem. Drżąc odchylił się i spojrzał w ciemność pod sobą, która, pomimo tego, że sam już znajdował się nieco niżej, wciąż wydawała się nie mieć dna.

– O nie, panie Felix! – dotarło do niego po paru sekundach, z oddali. To pisnął wystraszony Poindexter. Być może z jakiejś skarpy, może z jednej z odległych podłóg prowadzących już do dalszych, bezpiecznych komnat, a może gdzieś z dołu? Kot nie wiedział: kiedy podniósł wzrok przed oszołomionymi oczami miał znowu wyłącznie żółtawe, wyłupiaste oczyska stojącego tuż nad nim potwora. Wydał z siebie westchnienie przerażenia i zadrżał, a potem poczuł, jak kolejny biały odłamek wyślizgnął mu się z łap i zrozumiał, że już nie ma ratunku.

– Co ty ze mną zrobiłeś?! – Wrzasnął stwór do skulonego kota, a jej odpychający głos coraz bardziej wracał echem do tego, czym był na samym początku. – Moje własne myśli nie mieszczą się w moim mózgu! Jestem głupi! Jestem głupią płaską bakterią!

– Sam tego chciałeś! – odpowiedział Felix cicho, jednak tak złośliwie, jak tylko umiał, znajdując siłę, żeby podnieść się na rękach. – A jednak nadal NIE JESTEŚ taki jak ja!

– Jestem tobą! Nienawidzę siebie! Nienawidzę ciebie! Nie rozumiem banalnej operacji matematycznej!

– Szkoda, bo chciałem ci opowiedzieć, jak ulepszyłem twoją lancę mnożącą. – Stary naukowiec odezwał wtedy z jednej spod ściany na ocalałej skarpie piętro wyżej, udając, że się nie boi. W swojej dłoni dumnie dzierżył broń robotów i był pewien, że zadziała dokładnie tak, jak sobie tego życzył. – Wykonałem odwrócenie pierwszego czynnika przez podniesienie go do potęgi o ujemnym wykładniku, co w efekcie zmieni nam operację mnożenia w dzielenie z udziałem elementu neutralnego względem dodawania.

Prawdziwy kot, słysząc to, prawie zsunął się w przepaść bez czucia w łapach. Naprawdę, nie wiedział już, która z tych wszystkich rzeczy jest najgorsza.

– Ujemna potęga zera? – Sam dźwięk tych słów sprawił, że liczby, wciąż wszechobecne wśród okrągłych kawałków ścian i na strzępkach krawędzi, spanikowały i rozpierzchły się w trwodze dokąd się dało. Kotopodobne stworzenie było jednak zbyt jednak rozognione, by to zauważyć.

– Jak ja mogę nie rozumieć, co mówi zwykła prosta istota?! Co ty ze mnie zrobiłeś?! – Na jego wykrzywionej, rozpływającej się felixowej parodii twarzy znalazło się jednak w końcu miejsce także na podły uśmiech w stronę Profesora. – Ale to nieważne. Ty też jesteś głupcem, jeśli myślisz, że jakiekolwiek działanie matematyczne na mnie zadziała! Wciąż jestem w stanie zrozumieć to, że JA NIE JESTEM liczbą!

– Nie szkodzi. – Naukowiec zaśmiał się ciepło. Teraz już naprawdę się nie bał. – Wiem, gdzie znajdę odpowiedni obiekt matematyczny... – Po czym spojrzał sugestywnie na jedną z lasek, która tkwiła między okrągłymi blokami, tuż obok dzieci, parę metrów dalej.

– Ooo! Rozumiem, wujku! – Już pierwsze słowa wzbudziły nadzieję u jego siostrzeńca, a teraz na jego twarzy pojawił się promienny, odważny uśmiech.

– Ojej, panie Felix, niech pan uważa! – rzuciła Charysia do Felixa, oczarowana tym, co właśnie usłyszała.

Czarny ogoniasty twór odwrócił się nerwowo w stronę dzieci, ale na próżno. Widok chłopca sięgającego po lancę powiedział mu dokładnie tyle samo, co słowa Profesora – absolutnie nic. Co oznacza ujemny wykładnik? Czym jest element neutralny? Co znaczą te wszystkie abstrakcyjne słowa? A przecież jeszcze parę godzin temu sam mógłby ich używać! Jego wszechobecny, palący wzrok znów padł na czarnego zwierzaka skulonego na kawałku skały u jego stóp – mógłby, ale nie może, bo budowa atomowa tego czegoś zmieniła go w tępe trójwymiarowe robactwo!

Wyszczerzył wściekle kły i potężnym uderzeniem odłamał skrawek muru, którego trzymał się Felix. I całe szczęście, bo w chwili, gdy Profesor i Poindexter wystrzelili, a dwa promienie zderzyły się ze sobą niemal dokładnie przed nosem koszmarnego stworzenia, to co się stało, było daleko gorsze niż którykolwiek z naukowców mógłby się spodziewać. Nie miało znaczenia, czy sztuczny kot był liczbą czy nie, bo zadziałała reakcja samych liczb w laserach. Zero Poindextera spotkało się w mnożeniu z dziwnym matematycznym zjawiskiem niedozwolonym w matematyce, które aktywowane przyciskiem, ożyło. Liczba odwrotna do zera to coś, czego żadna liczba nie była sobie w stanie wyobrazić – bo takiej liczby nie ma, zakazane jest dzielić przez królewską formę zera. Tymczasem taka liczba właśnie zaistniała, wystrzelona z ręki genialnego naukowca i, łamiąc wszystkie aksjomaty matematyki, ruszyła na spotkanie z zerem wystrzelonym z broni jego siostrzeńca.

Jeśli mogło być coś gorszego niż 1/0, z pewnością mógł to być jeden z wielkich symboli nieoznaczonych, 0/0.

Kiedy kot bezpiecznie wylądował, złapany na samym dole przez jedną z Dwudziestek, huk eksplozji na chwilę całkiem odebrał mu słuch, tak że przestał słyszeć nawet własny krzyk. Spojrzał więc i ujrzał wysoko nad swoją głową zdumiewający wybuch o jasności, która prędko zmusiła go, by odwrócił wzrok. W sekundę liczba osłoniła go przed gorącem, uskakując parę kroków i chowając się wraz z nim za białymi resztkami sufitu. Czy dzieciom i Profesorowi nic nie jest? Co będzie z liczbami? – przebiegało mu przez głowę, nim przeniknęła go obezwładniająca matematyczna biel. Nie mógł widzieć, że światło błysnęło nie tylko tu, ale również przeniknęło przez zniszczone zamkowe ściany i najmniejsze szczeliny w murach, roznosząc się daleko, daleko od środka układu współrzędnych, wysoko ponad Arytmetis, budząc zdziwienie i lęk wszystkich istot, które jeszcze tam istniały.

Tak, może Profesor nie wiedział wiele o tym świecie, ale wywołanie wyrażenia nieoznaczonego 0/0 musiało skończyć się źle.

Kot nie umiałby powiedzieć, jak długo siedział skurczony wśród wszechobecnych okruchów skalnych; przez tę niepokojąco długą chwilę nic nie widział, nic nie słyszał.

Obudził go dopiero ruch liczby tulącej go w bladych ramionach. Poruszyła się i odwróciła, więc on, skonfundowany, zrobił to samo, nie pamiętając już prawie, co się stało.

Wtedy ujrzał ciemną stertę skał, u której szczytu jakiś czas temu wisiał, i wszystko sobie przypomniał. Zobaczył coś jeszcze i zadrżał.

– To wszystko przez ciebie... – wyjęczały gruzy cicho i bezkształtnie, jak mu się zdało. Ale to nie gruzy jęczała; to spomiędzy jej okruchów wypłynęły dziesiątki małych ust, wciąż spływające w dół nierównymi ścieżkami, ginąc wśród skał i szarości. Spływały ze szczytu gruzowiska, ku któremu w tej chwili on, Felix, i wszyscy, dzieci, i liczby, i Profesor, unieśli wzrok, i zamarli, widząc gęsty, rozpływający się kształt czarnego potwornego kota. Jego ożywiający się głos wciąż narastał z ciszy rozproszonej na kamieniach aż po głęboki dźwięk, od którego trząsł się cały pałac. – Gdybym był tak inteligentny jak wcześniej, to mógłbym po prostu sobie zażyczyć i przejście by się pojawiło! I już dawno nie byłoby mnie tu! Wszystko przez was!

Felix cofnął się, rozejrzał i wreszcie udało mu się wypatrzyć jego własność. Magiczna torba zasilana wściekłością bestii, przybrała niezrozumiałą formę mechanizmu, który wkrótce najeżył się ostrzami, kolcami i nożami na wszelkiego rodzaju ramionach i wyciągnikach, a ruch, w który stopniowo one przeszły, szybko uniemożliwił obserwowanie tego wszystkiego.

– Panie Felix! – zawołały dzieci rozpaczliwie z przeciwnej strony sali, kiedy zrozumiały, że wirujący robot pędzi w ich kierunku, a one nie mają już żadnego więcej pomysłu na temat tego, co mogłyby zdziałać.

Ale Felix go miał.

– Gdybyś był, nie byłbyś mną! – Wstał na równe nogi, choć wciąż się one trochę trzęsły. – Nie jestem mądry, ale dzielny!

Po czym najszybciej jak tylko umiał, licząc, że jego podła kopia nie zdąży połapać się w jego zamiarach, ruszył prosto ku żółto-czarnej kuli. Dlaczego stwór tego nie przewidział? Widocznie był już zbyt zaślepiony nienawiścią i żądzą zniszczenia, bo przecież było oczywiste, co Felix zrobi. Minął pozostałości po jednej kremowej kuli, wskoczył na drugą, a z niej, nim minęły dwie sekundy, bez cienia lęku skoczył wprost na trasę między magiczną torbą a parą małych naukowców. Poczuł ruch powietrza powodowany przez dziesiątki rotujących ostrz i dopiero teraz poczuł rodzący się w sobie strach, na który jeszcze chwilę temu było za wcześnie; ścisnął brwi, rozpostarł ręce i ruszył przed siebie, starając się nie zamykać oczu.

Zamknął je dopiero, kiedy ostrza zatrzymały się na jego futrze; na futrze i ani milimetrze dalej. W jednej chwili – stop, cały mechanizm wyłączył się bezdźwięcznie, a Charysia zaczęła klaskać z zachwytu.

Magiczny przedmiot przybrał swoją zwyczajną postać kanciastej torby i uchwyt sam wskoczył kotu do łapy.

– Ty myślisz, że to koniec? – wydarł się znienawidzony stwór znad jego głowy. – To nie jest koniec! Koniec będzie, kiedy znikniesz i już więcej nie staniesz mi na drodze! – Po czym jednym wielkim susem, niczym tygrys, skoczył ku niemu, ciągnąc za rozpuszczonym ogonem pas czarnej mazi. Cieknąca dłoń wylądowała na żółtym materiale, a prawdziwy kot został odepchnięty uderzeniem. – Wystarczy, że zginiesz, a będzie się słuchała już tylko mnie!

Felix jednak nie miał zamiaru odpuścić – kiedy jego magiczna rzecz znów znalazła się poza zasięgiem jego rąk, nie tracąc czasu machnął ogonem, by ją złapać.

Nie mogę więcej pozwolić, żeby o mnie zapomniała! – Zacisnął zęby, gotowy na kolejne ataki. Z którymi także jego przeciwnik musiał się liczyć, bo ani dzieci, ani pozostałe przy życiu liczby nie zamierzały ułatwiać mu sprawy – podczas gdy Charysia skupiła się na trzymaniu uchwytu razem z Felixem, wciąż w miarę dobrze działające śmigiełko Poindextera pozwalało mu na odwracanie uwagi szybkimi zaczepkami, a Dwudziestki z całych sił szarpały oślizgłe nogi i ręce, próbując odciągnąć monstrum z dala od kota.

Bez względu na te starania, przewagę i tak wciąż miała wielowymiarowa potworność, której jedno machnięcie ogona wymiatało kilku przeciwników naraz. Wystarczyło jednak małe potknięcie, żeby w panicznej szarpaninie i krzyku coś poszło nie tak i torba wymknęła się z dłoni wszystkim jednocześnie. Nagła utrata zaczepienia odrzuciła wszystkich trzymających na boki, tak że Felix i Charysia upadli na gruz, a magiczny przedmiot wyrwał się w górę jak wystrzelony z procy. Kot otworzył oczy i zobaczył swoją torbę obracającą się w powietrzu – czy naprawdę torba tak bardzo waha się, czy spaść z powrotem, czy tylko wydaje mu się, że ta chwila tak się dłuży?

Nawet najdłuższa chwila musiała jednak w końcu dobiec końca i torba, po łagodnym odbiciu się, wylądowała z powrotem na ziemi, dokładnie pośrodku pomiędzy nimi. Niewiele więcej niż metr od stóp Felixa, a jednak tak bardzo daleko, gdy po przeciwnej stronie, kolejny metr dalej, czekała żywa czarna smoła, gotowa, by znów mu ją odebrać.

Felix spojrzał na żółty przedmiot z krzyżykowym wzorem, potem na przeciwnika – na jego odsłaniające się kły, na oczy zalane czarnymi zaciekami – potem znów na swoją własność.

On nie odpuści – zdążył jedynie pomyśleć, gdy torba poruszyła się. Najpierw wychyliła się w jeden bok, potem bardziej w stronę Felixa i znów tkwiła bez ruchu, jakby zdezorientowana.

– Poindexter, czy widziałeś?... – szapnęła Charysia we wszechobecnej ciszy zdumienia. – Czy ona... Czy...

Nie zdążyła dokończyć, bo magiczna torba wreszcie zdecydowała. Odskoczyła pewnie i, ku przerażeniu większości obecnych, kolejnymi susami skierowała się w stronę fałszywego stworzenia.

– Nie! – krzyknął Felix, zszokowany, ale już widział, jak potworna twarz przepełnia się wyższością, już docierały do jego uszu echa okrutnego śmiechu, niosącego się po sali...

Gdy wtem torba wykonała największy, ostateczny skok – już nie ku niemu, ale na niego, otworzyła się w locie i zanim wpatrzony w nią stwór zdążył zrozumieć, co się tak naprawdę dzieje, jego głowa już znajdywała się wewnątrz torby. Głowa, potem tors ze zbyt długimi łapami, a po chwili, przy akompaniamencie diabelskiego wrzasku, wystawała już tylko końcówka ogona, ale też jedynie na chwilę. Coś działo się w środku, jakaś szarpanina, krzyki, wielowymiarowa walka z wielowymiarowymi magicznymi ścianami i... Torba uspokoiła się. Wokół niej zostało tylko parę nieruchomych czarnych plam.

Cisza zdziwienia zrobiła się jeszcze cichsza.

– Ojej – wydusił wreszcie Poindexter.

Magiczny przedmiot chyba znudził się czekaniem, aż jego właściciel otrząśnie się z tego, co zobaczył, pozbiera się, stanie na nogi i podejdzie, więc sama przyskoczyła do Felixa, radośnie i niewinnie jak szczeniaczek.

– Panie Felix! Pańska torba jest mądrzejsza niż myślałem! – przyznał wreszcie chłopiec, kiedy kot już cieszył się w głos, wypełniony nagłą ulgą, i tulił żółtą torbę jak poduszkę.

– Czy... Czy coś przegapiłem? – odezwał się Profesor z oddali, udając, że właśnie wygramolił się spod kamieni, i uważnie rozglądając się, czy już aby absolutnie na pewno całe niebezpieczeństwo zniknęło.

x x x

Kolejne wydarzenia zdawały się przestraszonemu i oszołomionemu kotu tak chaotyczne w swojej równoczesności, że umiałby określić jedynie pobieżnie, w czym brał udział. Najpierw rozległ się wiwat i on wraz z torbą i przyjaciółmi został radośnie wyniesiony na rękach na dziedziniec, a potem dalej, ku srebrzystym lasom matematycznego miasta. Wszyscy uściskiwali jego dłoń, dotykali, coś mówili, krzyczeli wesoło i nawet nie zorientował się, kiedy wokoło zaroiło się od innych mieszkańców Arytmetis, mniejszych i większych, podobnych czasem do ludzi, a czasem do bardziej roślinnych abstrakcyjnych istot, figur i symboli. Zaroiło się od liczb, które chciały zobaczyć, kto zwycięzco wyszedł z zamku i uwolnił je od najgorszego nieszczęścia.

– Osiem! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! – Wreszcie usłyszeli znajomy, choć już ledwo pamiętany głos, i pochód zatrzymał się. – Nawet nie wiesz, jaka jestem z ciebie dumna, kochanie!

To była Jedenaście! Mówiła do otaczających ją Dwudziestek i Pięćdziesiątek, w które przecież zmieniła się jej wnuczka!

Jakim sposobem ją rozpoznała? – zdumiał się kot, ciągle jeszcze leżąc w ich ramionach ze wzrokiem skierowanym bardziej ku wielokątom latającym po niebie niż starej liczbie.

– Nic by nam się nie udało bez Ósemki – przyznała dziewczynka, wciąż rozbawiona. – To ona uratowała wszystkich!

Nie istnieje zapewne zbyt wiele operacji arytmetycznych, wskutek których obiekty matematyczne czerwienią się w zakłopotaniu. To była właśnie jedna z nich.

I wreszcie teraz wszyscy zostali postawieni na ziemi.

– Nie udałoby się nam też, gdyby nie Felix – powiedział Poindexter. Kot zapewne początkowo uznał to jako komplement co do swoich odważnych działań i nieustępliwemu ściganiu torby, jednak młody naukowiec zaraz dokończył: – Gdyby potwór skopiował strukturę molekularną któregokolwiek z nas, byłby od razu tak samo inteligentny jak my i już nie mielibyśmy z nim szans!

– Hehe, tak... – uśmiechnął się zakłopotany kot, drapiąc po wielkiej, czarnej łepetynie. Z wywodu chłopca zrozumiał jedynie coś o inteligencji i o tym, że on jest tu jedynym, który ma tu w niej niedobory. Ale może to dobrze? Przecież sam to wtedy powiedział: gdyby był mądry, nie byłby sobą! Kotem Felixem!

Zresztą zanim na dobre otrząsnął się ze swoich pocieszających przemyśleń, poczuł na sobie drobne dłonie Charysi.

– Och, przecież to nie wszystko! Nasz Felix jest najdzielniejszym, najcudowniejszym kotem na świecie! We wszystkich alternatywnych wersjach świata! – Przytuliła go i ucałowała w czoło.

– Nie rozumiem tylko jednej rzeczy - przyznał Poindexter. – Logicznie rzecz biorąc pańska torba nie powinna mieć możliwości zahamowania impetu poruszających się noży nawet po natychmiastowym odkryciu, że pan to pan, panie Felix. Nie mówiąc o tym, że przecież powinna potrzebować jeszcze chwili na przetworzenie tej informacji i...

– Ależ Poinsy, moja torba jest magiczna! - zaśmiał się kot radośnie. W jakiś sposób jednak domyślił się, co logika jego przyjaciela oznacza i że zgodnie z nią powinien zostać pocięty na plasterki... Być może dlatego jego śmiech wyszedł nieco bardziej zduszony i nie tak idealnie naturalny jak zazwyczaj...

Tymczasem towarzyszące im liczby w kolejnych arytmetycznych błyskach zaczęły zmieniać swoją formę – dzielenie, odejmowanie, mnożenie... Po chwili stała przed nimi Ósemka w swojej właściwej postaci.

– Ósemko... – Charysia poskrobała się po jasnych, rozczochranych lokach. – Przykro nam, że wasz wspaniały królewski pałac Zer został zniszczony...

– Pałac to tylko dom, kochanie – odpowiedziała Jedenastka z typowym dla siebie ciepłym spokojem. – Tylko budynek. Odbudujemy go do nowej, jeszcze cudowniejszej formy, tak jak i wszystkie inne domy, dla liczb, które znów mogą tu mieszkać i spokojnie żyć.

Mówiła, a jej słowom wtórował radośnie otaczający ich tłum innych liczb. Felix odniósł wrażenie, że zaraz znów schwycą ich i zaczną podrzucać do góry.

– Tylko że... ten pałac będzie pusty – zaczęła Ósemka bardziej smutno. – Nie będzie tak samo, dopóki nie narodzi się nowy zerowy król. Nie nastanie pełnia równowagi, a na ten moment trzeba będzie czekać wiele lat, może i setek lat... – westchnęła młoda liczba.

– Hmm... To jest poważny problem – zamyślił się Poindexter. – Bez waszego niezmiennego elementu neutralnego nie da się stworzyć zwartej i stabilnej struktury algebraicznej... Nie można stworzyć grupy dla mnożenia i jedynki, bo to liczba taka jak każda inna...

– Ciekawe jednak, czy nie dałoby się stworzyć samego Zera? – kontynuowała za nim Charysia. – Rozumiem, że nie można tego Zera obliczyć z żadnej innej liczby, ale może... da się jakoś uzyskać jego obecność w inny sposób?

Ten pomysł zadziwił liczby:

– Nikt nigdy o tym nie myślał... Czy to... byłoby właściwe?

– Jeśli tylko by zadziałało – uśmiechnął się Poindexter.

– Gdyby tak znaleźć bardzo bliskie przybliżenie, które z poziomu numerycznego byłoby równoznaczne z zerem, ale nie byłoby równe zeru dosłownie... Jestem pewna, że dałoby się wywołać odpowiednią granicę przy x dążącym do zera.

– Myślę, że sprawdzić mogłaby się również ułamki okresowe, których ciekawa właściwość umożliwia zapisanie zera w formie, która posiada wszystkie jego właściwości, choć wydaje się być od niego różna...

Felix i Profesor stali zasłuchani w zgodzie, jakiej nie doświadczyli dotąd nawet podczas tej podróży. Naukowiec z podziwu dla intelektu maluchów, czarny zwierzak natomiast – z zachwytu nad dziecięcym entuzjazmem.

– Wygląda na to, że pański siostrzeniec się zakochał. – Kot wypalił w końcu wprost, nie mając dotąd pewności, czy staruszek to zauważył.

Brwi Profesora w jednej chwili zmarszczyły się jak burzowe chmury:

– No tak, wiedziałem, że stało się coś niedobrego! Przecież on nie ma nawet 5 lat!

– Ależ Profesorze! Zakochać można się w każdym wieku!

– Cóż za strata czasu! – wymamrotały wąsy staruszka w oburzeniu. – Przecież wciąż nie dokończył jeszcze swojego reaktora atomowo...

– Proszę pana! – Wąsaty mężczyzna nie zauważył, jak wyrosła przed nim malutka blondyneczka. – Czy ma pan może jeszcze jakąś lancę mnożącą? Właśnie doszliśmy do wniosku, że zawarta w niej syntetyczna esencja zera byłaby idealna, by to od niej rozpocząć prace nad pseudo-zerem!

– Czy mam?... Mam, nie mam... Zgubiłem. Być może parę gdzieś tam jeszcze leży. Hmm. Ale to nie kłopot. Jeśli trzeba, bez problemu zbuduję dla was podobną na podstawie tego, co zapamiętałam z tamtego laboratorium. Było tam bardzo dużo ciekawych matematycznych urządzeń...

– Naprawdę mógłby pan? – Błękitem wielkich oczu wpatrywał się w niego z zachwytem. – Nie wątpię, że pan potrafi! Wtedy, gdy wywołał pan dodatkową operację, przekształcając wartość argumentu działania matematycznego na jego odwrotność... To niesamowite! W ciągu paru godzin w tamtym laboratorium opanował pan system, nad którym ja pracowałam tyle miesięcy! I dokonał pan konwersji, mając tam mało czasu!

– Cóż... – Naukowiec zarumienił się, nie będąc gotowym na tak potężny atak słodyczy, a Felix ciężko pracował nad tym, żeby się głośno nie zaśmiać. – To zaledwie mała korekta polegająca na aktywowaniu dodatkowej funkcji wewnętrznej, zanim na podstawie wyniku zostanie utworzony główny promień...

– Poindexter wiele mi o panu opowiadał!...

– Och, kochany chłopak...

– ...Musi mi pan koniecznie powiedzieć więcej o tym urządzeniu zmieniającym diamenty w żelki. Zmodyfikować supertrwałą strukturę węglową tak, by doprowadzić ją do utworzenia związków białek i peptydów? Przecież to absolutna rewolucja! – Jej cieniutki głosik szczebiotał jak słowiki nad ranem, a z każdym kolejnym słowem wąsy Profesora unosiły się coraz wyżej i wyżej. – Musiał pan poddać kompletnemu rozkładowi atomy węgla oraz pokierować ich ponowną syntezą, i to bez uruchamiania reakcji łańcuchowej! A ten robot podający książki! Na jakiej podstawie przeprowadza wyszukiwanie? Koniecznie musi mi pan pokazać jego kod!...

Trwało dobre kilka minut, nim dziewczynka zdołała wyliczyć wszystkie dzieła, które zrobiły na niej wrażenie, każdą jedną substancję, którą chciałaby przetestować i wszystkie roboty, które od razu rozebrałaby na części pierwsze.

– Cóż... – odezwał się wreszcie staruszek, wysłuchawszy uważnie komplementów. – Właściwie myślę, że to mógłby być dobry pomysł, gdybyście spędzili razem trochę czasu. Moglibyście się od siebie wiele nauczyć.

O ile nie przyleci Najwyższy Cylinder i nie wpadnie na pomysł uprowadzenia ich obojga na Wenus – westchnął Felix, ale i tak był uradowany.

– Spędzimy, wujku – zapewnił Poindexter. – Nie zostawimy Arytmetis w potrzebie! Mamy zamiar wykorzystać pozostałe roboty i skondensować w nich najważniejsze cechy charakterystyczne dla prawdziwego zera, w oparciu o arytmetyczne właściwości ich broni. To powinno zająć trochę czasu.

Tu Profesor spojrzał na Charysię i spytał nadspodziewanie rzeczowo, jak przystało – wreszcie! – na dobrego opiekuna:

– Twoi rodzice nie martwili się, że cię nie ma? Skąd właściwie się tu wzięłaś?

– Chyba myślą, że wszystko jest w porządku. Tata sam wysłał mnie tu, żebym nauczyła się wszystkiego o matematyce. Mój tata jest hakerem i chce, żebym w przyszłości też została hakerką – dokończyła z wielką dziecięcą dumą.

– To wszechstronny z niego gość – ucieszył się naukowiec, nie rozumiejąc tego, co mała chciała mu przekazać. – Pasjonat naprawiania urządzeń i do tego jeszcze matematyk*!

– I najlepszy na świecie specjalista od komputerów! – zachwycał się Poindexter. – W świecie Charysi wszyscy mają komputery!

– Wszyscy? W takim razie wszyscy muszą mieć też ogromne domy! – zaśmiał się Profesor, razem z nim jego siostrzeniec. Charysia i kot tylko spojrzeli na siebie, rozłożyli ręce i również zaczęli chichotać.

Cała czwórka w numeracyjnym asyście ze spokojem udali się z powrotem w stronę środka układu współrzędnych.

KONIEC (i Righty-o!)

* Znaczenie słowa haker zmieniało się przez wieki i związek z komputerami jest tym najnowszym. Dawniej występowało raczej jako czynność cięcia czegoś albo rodzaju pracy. W latach 50-tych XX wieku zaczęły pojawiać się pierwsze związki z technologią, ale hakować wciąż oznaczało raczej ogólne rozwiązywanie problemów z prostą elektroniką w kreatywny sposób niż to, z czym kojarzymy je dzisiaj.