33. ZMIANA PLANÓW
Następnego dnia Hermiona obudziła się z okropnym bólem głowy. Czuła się chora i dziwnie wyczerpana. Przewróciła się na łóżku i jęknęła z bólu. Miała obolałe ramię i policzek. Świadomość ran, zarówno cielesnych, jak i psychicznych, przypomniała jej o wydarzeniach wczorajszego wieczoru. Tom zakończył ich związek, bo szczerze i otwarcie nią gardził. W momencie wróciła wspomnieniami do nienawiści, którą zaprezentował. Była aż nazbyt znajoma. Wiedziała, że nie nawet jeżeli ochłonie, nie przemyśli sprawy i doń nie wróci. Przez ostatnie dwa lata była prześladowana przez Voldemorta, który teraz powrócił, żeby znów uczynić z jej życia piekło na ziemi.
Ostrożnie usiadła na łóżku i potarła bolące ramię. Wstała i ruszyła do łazienki. Zanim zrobiła przynajmniej kilka kroków, została zatrzymana przez współlokatorki.
– Dzień dobry, Hermiono.
Odwróciła się i zobaczyła siedzące na różowym łóżku Lucię i Rose. Obie dziewczęta były dziwacznie podekscytowane i promiennie się do niej uśmiechały, tak więc od razu zwietrzyła podstęp. Czego właściwie chciały…?
– Słyszałyśmy o tobie i Riddle'u – powiedziała głosem pełnym fałszywego współczucia Smith, jakby czytając jej w myślach. – To takie smutne.
Lucia westchnęła, ale ten litościwy gest nie ukrył entuzjazmu, którego próbowała nie okazać. Nadaremnie, oczywiście.
– Co się stało? – kontynuowała wścibsko Rose.
Hermiona poczuła supeł w żołądku, ale postanowiła go zignorować. Naturalnie, nie zamierzała się wdawać w zbędną dyskusję, tak więc postanowiła zdusić rozmowę w zarodku.
– Zerwaliśmy – odparła zwięźle.
– To wiemy. – Reeves przewróciła oczami. Najwyraźniej nie znała czegoś takiego, jak wyczucie taktu. – Kto to był? – zapytała.
Zmarszczyła brwi w zakłopotaniu.
– O czym mówisz?
Lucia zaczęła chichotać, niezdolna do kontynuowania rozmowy, dlatego też stery ponownie przejęła Rose.
– Cóż, Riddle z tobą zerwał, bo go zdradziłaś – podsumowała krążące po szkole informacje. – Z kim miałaś przyjemność? Facet musiał być naprawdę przystojny, skoro tak wystawiłaś Riddle'a. Raczej nie Mark, prawda?
Obie dziewczęta wbiły w nią pożądliwy wzrok, gotowe pochłonąć każdą usłyszaną nowinę, ale gorzko się przeliczyły. Hermionie prawie opadła szczęka z niedowierzania. To niesamowite, z jaką prędkością rodzą się tutaj plotki. Rozgniewana, zastanowiła się, czy nie lepiej byłoby rzucić na współlokatorki permanentnego uroku wyciszającego. Czego się spodziewały? Że będzie w nastroju na entuzjastyczne dyskusje dotyczącego swego nieudanego związku? Oj, chyba śnicie, drogie panie, pomyślała, dusząc w sobie potrzebę sięgnięcia po różdżkę. Nie udzieliwszy im żadnej odpowiedzi, po prostu się odwróciła i poszła do łazienki. Gdy zamknęła za sobą drzwi, z przyjemnością odgrodziła się od świata i wścibskich natrętek. Wciąż się nie uspokoiła. Czy naprawdę to widzieli w niej inni uczniowie? Najpierw szlamę, a teraz dziwkę?
W przypływie złości kopnęła kosz na brudne pranie, że aż poleciał na ścianę i się przewrócił, wysypując swoją zawartość na podłogę. Oddychała ciężko, próbując stłumić gniew. Czemu wzbudzała takie zainteresowanie? Czemu zawsze dopowiadano kilka słów do prawdziwej historii? Miała wystarczająco skomplikowane życie i bez tych idiotek, marzących o rujnowaniu go jeszcze bardziej. Omiotła wzrokiem chaos, który spowodowała i westchnęła pod nosem. Na szczęście szybko zdołała się wyciszyć. Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią w kierunku bałaganu. Kosz z praniem natychmiast wzbił się w powietrze i z powrotem wylądował tuż obok kabiny prysznicowej. Chwilę później wleciały doń brudne ręczniki, a pokrywa samoistnie się zamknęła. Naprawdę nie powinnam się denerwować z powodu takich głupot, podsumowała i potrząsnęła głową. To przecież nie pierwszy raz, kiedy padła ofiarą plotek. Zastanowiła się jednak, kto wykombinował podobne kłamstwo. Nicolls, a może… Tom? Nie, z pewnością nie. Zrobiła krok naprzód i się zatrzymała. Cóż, całkiem możliwe, biorąc pod uwagę fakt, iż w rzeczywistości niewiele o nim wie.
Biorąc pod uwagę przyszłość, to znam go aż za dobrze, dodała z goryczą.
Gdy ta myśl przebiegła jej przez głowę, ponownie zatopiła się we wspomnieniach. Mimowolnie zaczęła drżeć. Zacisnęła dłonie w pięści i przymknęła oczy. Nie chciała znów się zatracić w niebezpiecznych odmętach przeszłości. Ilekroć myślała o latach dziewięćdziesiątych, coś nią szarpało. Teraz ciemność i bolesna desperacja zdawały się wieść prym, przewyższając smutek i żal, dlatego też odetchnęła głęboko. Nie chciała dać się pochłonąć. Miała nadzieję, że te emocje odeszły w zapomnienie, ale w mig zrozumiała, że tylko się przyczaiły i przypuściły atak, kiedy była słabsza i podatniejsza na zranienie.
Jak mogła zaprzeczyć ich powrotowi? To oczywiste, że dawne życie wreszcie upomniało się o swoje. Wspomnienia i sny znów zaczęły ją nawiedzać oraz odciskać nań piętno.
Syknęła z irytacją i spróbowała oczyścić umysł. Jakby nie patrzeć, całkiem dobrze radziła sobie w dziedzinie oklumencji. Zdeterminowana, przystąpiła do sortowania swoich wspomnień. Te, które wróciły, aby ją dręczyć, musiała schować do najgłębszej szuflady mentalnej, czyli w miejscu, gdzie już nigdy ich nie znajdzie. Niestety, natrafiła na problem. Będąc w emocjonalnym dołku, nie była w stanie wystarczająco się skupić, tak więc popisała się nieskutecznością. Cokolwiek próbowała osiągnąć, musiała się teraz zmierzyć z tępym bólem.
Szybko się wykąpała, ubrała i wyszła z łazienki. Obie współlokatorki wciąż siedziały na łóżku i najwyraźniej nań czekały. Zupełnie je zignorowała i po prostu wyszła z dormitorium.
Gdy weszła do Wielkiej Sali, została przywitana raczej spodziewanymi spojrzeniami. Niektórzy uczniowie patrzyli nań dyskretnie, zaś inni bardziej otwarcie. Idąc do swojego stołu, czuła się obnażona. Ani razu nie obejrzała się na ślizgonów, którzy bez skrupułów z niej szydzili. Aby lepiej wypaść, przywdziała na twarz maskę obojętności. Nie zamierzała dać wszystkim do zrozumienia, że została cholernie zraniona. Gdy wreszcie dotarła do swojego stołu, usiadła na jednym z krzeseł, ciesząc się z towarzystwa przyjaciół.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się przyjaźnie Lupin.
– Cześć. – Odwzajemniła gest.
Amarys po prostu nań patrzył, podczas gdy Richard i Mark piorunowali wzrokiem okolicznych uczniów, z pewnością głodnych wiedzy i przysłuchujących się ich rozmowie. Tym samym onieśmielali współdomowników przed syczeniem obraźliwych słów, czy też wścibstwem. Niespodziewanie poczuła się wdzięczna losowi za sprezentowanie jej równie wiernych i wspaniałych przyjaciół. Wtem zauważyła, że obok Lupina siedzi Stella Lovegood. O dziwo, rozmarzone spojrzenie nijak jej przeszkadzało.
– Nie wiedziałam, że jesteś mugolskiego pochodzenia – zagaiła krukonka.
– Nic dziwnego – odpowiedziała niepewnie. – Szczerze mówiąc, to nikt nie wiedział.
– To cudownie, prawda? – Uśmiechnęła się radośnie dziewczyna. – Pomyśl o tych wszystkich mugolskich sposobach na oszukiwanie podczas egzaminów.
Amarys uniósł brwi.
– Cóż to za tajemnicze metody?
– Nie mam pojęcia, ale z pewnością są niesamowite – odparła, rzuciwszy mu rozmarzone spojrzenie, czym sprawiła, że się zarumienił. – Zaraz się wszystkiego dowiemy, prawda? – dodała, znów skupiwszy się na Hermionie.
DeCerto się zapatrzyła. To dziwne, ale zupełnie nie czuła się przygnębiona, a wręcz przeciwnie. Nie mogąc się powstrzymać, zaczęła chichotać.
Stella złapała ją za rękę.
– Wprowadzisz mnie w mugolskie sztuki?
– W porządku, na tym zakończmy te sprawdzianowe herezje. – Lupin odciągnął swoją dziewczynę. – Jest zdecydowanie za wcześnie, żebyś wciągała Hermionę w równie szalone plany. Niech najpierw zje śniadanie.
– Weź sobie kilka kiełbasek – powiedział Longbottom, najprawdopodobniej biorąc to za zachętę do działania. – Są naprawdę dobre – dodał i, zanim zdążyła cokolwiek zrobić, wkroczył do akcji i sam się porządził.
– Dziękuję – odparła z wdzięcznością. Nie była szczególnie głodna, ale przecież musiała napełnić sobie brzuch, aby mieć siły. Wczoraj przegapiła całkiem sporo posiłków.
– Idziesz dziś z nami do Hogsemade? – zapytał konwersacyjnym tonem Weasley.
Hermiona zamrugała. Nawet nie wiedziała, że w ten weekend wypada szkolna wycieczka.
– Szczerze mówiąc, to nie mam ochoty na spacer.
– No weź, chodź z nami – argumentował Mark. – Musisz odpocząć od tych wszystkich palantów, którzy cię otaczają – dodał, spojrzawszy sugestywnie na otwarcie gapiących się uczniów.
Zaśmiała się pod nosem.
– W takim razie przemyślę sprawę, ale nie liczcie, że zmienię zdanie.
Longbottom tylko się uśmiechnął.
Hermiona zaczęła pałaszować śniadanie i w międzyczasie przysłuchiwała się rozmowie przyjaciół. Cieszyła się, że mimo wielu prób, ich znajomość nie uległa zmianie, a wręcz przeciwnie – więzy się zacieśniły. Ich troska sprawiła, że poczuła się trochę lepiej.
– Musiałem jakoś przekonać rodzinę, żeby nie przyprowadzali ciotki Henrietty – powiedział Weasley, zajadając jajecznicę. – Nie jest już taka sama, odkąd moja siostra spaliła w święta choinkę, a wraz z nią tę nieszczęsną perukę. – Potrząsnął głowę i wzruszył ramionami. – Co z waszymi rodzicami? Przyjadą?
– Jasne. – Longbottom nalał sobie szklankę soku dyniowego.
– Moja matka z pewnością – odparł kontemplacyjnie Amarys. – Ciężko stwierdzić, co z ojcem, bo w sumie nie był pewien, czy da radę wyrwać się wcześniej z pracy.
No tak, rozmawiają o dniu rodzica, podsumowała i bez przekonania dźgnęła widelcem pomidora. Zupełnie o tym zapomniała. W następny weekend szkoła organizuje specjalny dzień otwarty dla rodziców swoich uczniów. Zapowiada się cholernie przygnębiająca atmosfera, dodała. Wtem przypomniała sobie, że razem z Tomem planowali inaczej spędzić ten czas. Automatycznie zmarkotniała. Ustalili, że wybiorą się na małą wycieczkę i będą się cieszyć wolnym. Biorąc pod uwagę, jaki będzie to zabiegany dzień, nikt nie zauważyłby ich nieobecności. Teraz kiedy zakończyli swój związek, postanowiła, że najlepiej będzie zaszyć się wówczas w bibliotece i otoczyć górą książek, albo ewentualnie wybrać się na samotny spacer do Zakazanego Lasu, z daleka od ciekawskich oczu. Mimowolnie się zastanowiła, czy Aragog założył już swoją rodzinę.
Pogrążona w myślach, nawet nie zauważyła, że jej wzrok padł na stół, którego zamierzała unikać za wszelką cenę. Wróciła do rzeczywistości, kiedy zobaczyła, że patrzy wprost na Toma. Siedział na swoim zwyczajowym miejscu, przystojny jak zawsze. Zesztywniała, gdy skrzyżowali ze sobą spojrzenia i zaczęła szybciej oddychać, nie mogąc oderwać od niego wzroku. W jasnoszarych oczach ponownie zobaczyła obrzydzenie, pogardę i chłód, które znienawidziła. Skonfrontowana z tą niechęcią, myślami znów znalazła się w tamtej klasie i korytarzu. Naprawdę czuła się gorsza, chociaż wiedziała, że to nieprawda. Wkrótce odwrócił od niej wzrok, zupełnie jakby tylko tracił swój cenny czas.
Hermiona była inna i po prostu nie mogła odwrócić głowy. Nadszedł czas, żeby wreszcie się przyznała, że zawaliła oklumencję na całej linii. W momencie poczuła, że te ogromne, przeszywające pokłady bólu i mroku, których się wystrzegała, powoli wychodzą na zewnątrz. Jej myśli przestały być skrupulatnie uporządkowane oraz stały się rozbiegane i nieskrępowane. Tarcze oklumencyjne chroniły jej umysł przed ingerencją z zewnątrz, ale przed wewnętrznym chaosem nie miała zapewnionej żadnej ochrony. Całkowicie straciła kontrolę. Wspomnienia wróciły, znów dając o sobie znać. Już wcześniej, kiedy była rano w łazience, próbowały się wyswobodzić z kajdan, ale wtedy zdołała je stłumić. Teraz zawiodła i musiała ponieść konsekwencje.
Wstrzymała oddech i spróbowała zwalczyć mdłości. W momencie rozbolała ją głowa, gdyż nie mogła zatrzymać przelatujących przez nią obrazów. Trzęsącą się dłonią przeczesała włosy. Zimny pot zrosił jej czoło. Nie chciała znów mierzyć się z przeszłością. Czemu nie mogła po prostu wieść dalej spokojnego życia? Zobaczyła krew, śmierć, ludzkie cierpienie i tę przerażającą ciemność, pochłaniającą wszystko na swojej drodze. Ogarnięta smutkiem i żalem, znów pogrążyła się we wszechogarniającym bólu.
Wstała chwiejnie z krzesła. Nie mogła dłużej wytrzymać przytłaczającej atmosfery Wielkiej Sali. Prawie wybiegła z komnaty, a gdy znalazła się na korytarzu, przestała zachowywać resztki pozorów i po prostu puściła się biegiem. Nie zatrzymała się nawet na moment, dopóki nie dotarła do Wieży Astronomicznej, szczęśliwie, opustoszałej. Kiedy znalazła się na platformie, wypuściła z rąk torbę i w kilku krokach dotarła do balustrady. Zacisnęła dłonie na chłodnym kamieniu i omiotła wzrokiem krajobraz przed sobą. Słońce dopiero wschodziło, tak więc otaczający Hogwart teren i Zakazany Las pogrążone były w mroku. Drzewa rzucały wysokie cienie, a znad wierzchołków unosiła się gęsta mgła, jeszcze bardziej przesłaniając jej widok. Chłód przyniósł trochę otrzeźwienia. Była, co prawda, wiosna, ale szkockie poranki zawsze cechowały się zimnem. Wzięła głęboki oddech. Skupiwszy się na obolałej głowie, przygryzła wewnętrzną stronę policzka.
Bez względu na swoje chęci, nie potrafiła stłumić tych strasznych wspomnień. Za każdym razem, kiedy zamykała oczy, widziała martwe ciała poległych towarzyszy broni lub umierających w męczarniach przyjaciół.
Tak wiele bólu i zniszczenia. Najgorsze, że była zupełnie bezsilna i nie mogła przynieść nikomu ukojenia.
Właśnie tak wyglądało jej życie.
Wraz z powrotem przeszłości, ponownie zatopiła się w żalu. Odkąd zaczęła się wojna, wszystko powoli się rozpadało. Odkąd stała się obserwatorem ludzkiego cierpienia, smutek i tępy ból nie odstępowały jej ani na krok.
Teraz wróciły, aby znów namieszać i zburzyć spokój, który wreszcie osiągnęła.
Zapatrzona przed siebie, po prostu się rozkleiła. Zaczęła szybciej oddychać i niekontrolowanie drżeć, a zanim się zorientowała, zwilgotniały jej policzki.
Weź się w garść, Granger!, zganiła się w myślach, otarłszy łzy rękawem szaty. Nie ma żadnego powodu do płaczu.
Czego się właściwie spodziewała? Z cichym westchnieniem ponownie osuszyła twarz. Owiał ją chłodny wiatr, ale to nic dziwnego, bo przecież wciąż była mokra od łez. Hermiona potrząsnęła głową.
Nic zaskakującego, podsumowała z goryczą. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że to była tylko kwestia czasu, nim prawda wyjdzie na jaw. Zanurzyła się w iluzji, przez co zapomniała, kim w rzeczywistości jest, skąd pochodziła i o co dotąd walczyła. Ta myśl była podsycana przez gniew, który niespodziewanie zaczął odgrywać główne skrzypce.
Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że szczęście trwa wiecznie? Przecież na własnej skórze doświadczyła, że to nieprawda. Była cholernie naiwna, wierząc, że ktoś mógł zapewnić jej bezpieczeństwo, stłumić ból i odegnać ciemność. Wykazała się najprawdziwszą głupotą.
Zaśmiała się chłodno pod nosem.
Powinnam wiedzieć lepiej, podsumowała. Miała taką obsesję na punkcie pozbycia się wrażliwych wspomnień, że zupełnie przeoczyła fakt, iż było to po prostu bezcelowe. Nie sposób uciec przeznaczeniu. Hermiona zacisnęła dłonie w pięści i wyżyła się na balustradzie. Poczuła ostry ból, ale się nim nie przejęła i ponownie uderzyła w kamień. Skóra jej pękła, przez co zaczęła krwawić.
Jak mogłam być taka głupia?, pomyślała z niedowierzaniem, ponownie się raniąc.
Wybawiciel był zaledwie piękną iluzją, a wspomnienia przynosiły odrętwienie, przez które miała szansę na moment o nich zapomnieć. Niestety, potem wróciły ze zdwojoną siłą.
Choćby się postarała, nie sposób uciec od przeszłości.
Nie mogła też liczyć na czyjś pomoc.
Znów skupiła się na otaczającym Hogwart terenie. W jakiś sposób przeszywający ból dłoni przynosił jej ukojenie. Krople krwi spływające po ręce oznaczały, że wciąż żyła. Naprawdę nienawidziła płakać. Niechętnie odwróciła wzrok od nieokiełznanego pustkowia i stanęła twarzą do drzwi prowadzących do wnętrza zamku. Pstryknęła palcami i przywołała do siebie różdżkę. Wystawiła do przodu zranioną rękę i się wyleczyła. Teraz jedyną pozostałością po napadzie złości była rozmazana na dłoni krew. Schowała oręż, podeszła do wrót i podniosła swoją torbę z ziemi.
Zmazała z twarzy żal i smutek. Wiedziała, że sprawiała teraz wrażenie zimnej i pozbawionej wszelkich emocji, a łzy stanowiły dowód, iż płakała. Gdy wyschną, wszelkie ślady zostaną zatarte. Ból wciąż w niej tkwił, razem ze wspomnieniami, ale zdecydowała się przestać je tłumić i, zamiast tego, zaakceptować ich istnienie. Ucieczka od przeszłości okazała się kiepskim rozwiązaniem, więc postanowiła spróbować czegoś zgoła innego, a mianowicie stawieniu jej czoła. Stare życie było przepełnione stratą i cierpieniem, ale było jedynym, które znała. Łatwe wyjście zupełnie się nie sprawdziło. Nadszedł więc czas, żeby wykazała się siłą i twardością ducha. Nie sposób zaprzeczyć, że zachowanie Toma coś w niej zniszczyło, ale, prawdę powiedziawszy, była już załamana, zanim przeniosła się w czasie. Obecne zmartwienia to nic, z czym nie mogłaby sobie poradzić. Wiedziała, co należy zrobić, ponieważ już tego doświadczyła – po śmierci rodziców, przyjaciół i po tym, jak wojna zniszczyła wszystko, co było jej drogie. Sytuacja, w której teraz się znalazła, również była beznadziejna. Owszem, stała się zagubiona, samotna i załamana. Niemniej jednak wciąż tutaj jestem, pomyślała z mocą. To w praktyce oznaczało zaś, że nadal mogła walczyć. Jej iluzja szczęśliwego życia dobiegła końca, więc nie miała innego wyboru, jak wrócić do roli chłodnej, zdeterminowanej wojowniczki.
Hermiona zeszła po schodach prowadzących z Wieży Astronomicznej i chwilę później znalazła się na korytarzu, zmierzając w kierunku pokoju wspólnego Gryffindoru. Ustanowiwszy nowe priorytety, postanowiła od razu wziąć się do roboty. W dormitorium było przecież coś bardzo ważnego, co nań czekało, zbyt długo odkładane na bok. To trochę zabawne, że przez moment naprawdę myślała, że mogłaby tutaj zostać, w latach czterdziestych i wieść spokojne, niczym niezmącone życie. Skończyło się nawet na tym, że przestała nawet szukać drogi powrotnej do swoich czasów. Potrząsnęła głową na swą naiwność. Na szczęście zdołała się otrząsnąć, wrócić do rzeczywistości i ponownie skupić się na misji.
Niedługo później weszła do sypialni, która okazała się opuszczona. Nie była zaskoczona, ponieważ wiedziała, że jej współlokatorki udadzą się do Hogsmeade. Powoli podeszła do swojego szkolnego kufra, otworzyła wieko, wyciągnęła z sekretnego schowka ukradziony manuskrypt i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na łóżku. Spojrzała na niepozorną księgę, starą i podniszczoną. Wyglądała, jakby nie skrywała żadnych interesujących informacji, ale wiedziała, że to nieprawda. Przesunęła palami po grzbiecie oprawy. Ile czasu minęło, odkąd trzymała to arcydzieło w dłoniach?
Zdecydowanie zbyt dużo.
Mimo że miała mocne postanowienie, czuła niechęć. Zganiła się za wcześniejsze porzucenie misji oraz oddanie się słodkim snom i pełnym nadziei planom na przyszłość. Wyglądało na to, że po prostu zapomniała o manuskrypcie i swoim zadaniu. Teraz przejrzała na oczy i wróciła do rzeczywistości. Zacisnęła usta i otworzyła księgę, zdeterminowana do działania. Lektura poniekąd symbolizowała dawne życie. Gdyby wcześniej kontynuowała czytanie, otwarcie by się przyznała, że marzenie o spokoju prysło niczym mydlana bańka, nadszedł czas pobudki i porzucenia wszelkich nadziei.
Odetchnęła głęboko. To niedorzeczne. Już wcześniej zdeptano tę wiarę, więc nie było najmniejszego sensu odwlekać nieuniknionego. Z westchnieniem otworzyła manuskrypt i zaczęła czytać. Wróciła do momentu, na którym skończyła, czyli do wyboru Peverella. Aby pokonać swoich braci i wygrać zakład, postanowił stworzyć najpotężniejszą różdżkę na świecie. Całkiem szczegółowo opisał cały proces tworzenia artefaktu.
Teraz Hermiona ponownie zmagała się z wyjaśnieniami. Słowa i zdania, którymi posługiwał się autor, był naprawdę trudne do zrozumienia. Była zdeterminowana, bo po prostu musiała przez nie przebrnąć i się stąd wydostać. W latach czterdziestych nic już jej nie trzymało.
Po wielu godzinach czytania zapaliła sobie świecę, stojącą na stoliku nocnym, bo powoli zaczynała mieć problemy z rozróżnianiem poszczególnych liter. Z minuty na minutę czuła coraz to większą desperację. Zupełnie nie pojmowała koncepcji magii Ignotusa Peverella. Czasem musiała powtarzać całe fragmenty, a nieraz nawet akapity. Żeby się skupić, pominęła kolację i właśnie w takim stanie zastały ją współlokatorki, kiedy wróciły z miasteczka. Oczywiście, dziewczęta natychmiast przystąpiły do przesłuchania, ale nie odpowiedziała na żadne pytanie. Zignorowała je i zasunęła kotary wokół swojego łóżka, mając gdzieś to, jak niegrzecznie się zachowuje.
Nie oderwała się od czytania, nawet kiedy koleżanki poszły spać, a dormitorium pogrążyło się w całkowitej ciemności. Światło zapewniła sobie czubkiem różdżki. Szczerze mówiąc, była spanikowana. Godziny spędzone na lekturze tekstu potwierdziły wszystkie jej przypuszczenia – manuskrypt stanowił dlań zagwozdkę nie do przeskoczenia. Straciła nadzieję, że kiedykolwiek w pełni go zrozumie, przez co była cholernie zagubiona.
Wreszcie dotarła do końca książki, zawierającego osobistą notatkę. Gdy przeczytała zapisek, zmroziło jej serce. Od samego początku podejrzewała coś podobnego. Sposób uprawiania magii Ignotusa Peverella zawsze sprawiał wrażenie podejrzanego, a poglądy wydawały się wątpliwe. Z przerażeniem wpatrywała się w pożółkłą kartkę zapisaną drobniutkim pismem. Wiedza, którą przekazywał, była mroczna i podchodziła pod czarną magię.
Moi bracia przybyli o umówionej godzinie. Jednak ich nie doceniłem. Może i są nowicjuszami w sztuce tworzenia magicznych przedmiotów, ale wciąż przynależą do rodu Peverellów, a to czyni ich utalentowanymi czarodziejami. W gruncie rzeczy powinienem był spodziewać się dobrych rezultatów. Oczywiście, nie stworzyli artefaktów równych mojemu, ale muszę przyznać, że są godne podziwu.
Peleryna, chroniąca przed najpotężniejszymi oczami.
Kamień, zdolny wskrzeszać zmarłych.
W połączeniu z Niezwyciężoną Różdżką te przedmioty nabierają jeszcze większej wartości. Sprawiają wrażenie niemożliwych do przezwyciężenia.
Pragnę peleryny i płaszcza, ale moi bracia są uparci i podejrzliwi.
Muszę mieć te artefakty.
Muszę…
Są mi przeznaczone!
Jestem najbardziej utalentowany i powinienem mieć do nich prawo. Bracia nie mogą zatrzymać na własność tego, co mi należne!
Przetestowałem Niezwyciężoną Różdżkę.
Zdobyłem pelerynę i kamień, a moi bracia polegli.
Mam wszystkie trzy artefakty!
Następnego dnia Hermiona obudziła się w pełni ubrana, a słońce było wysoko na niebie. Musiało być około południa. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła po otwarciu oczu, był manuskrypt w czarnej oprawie. Skrzywiła się z obrzydzeniem. Ignotus Peverell jednak był czarnoksiężnikiem!
To niesamowite, że wcześniej nie wyciągnęła podobnego wniosku. Miała, co prawda, podejrzenia, ale nic więcej. Księga wręcz cuchnęła czarną magią, a to zaś wzbudzało odrazę i niechęć. Mimo że do tej pory przeczytała kilka tomów traktujących na temat mrocznych sztuk, nigdy nie zagłębiała się tak mocno w temat. Obcowanie z ciemnością było niebezpieczne i źle wróżyło na przyszłość. Oczywiście, klątwy i zaklęcia, będące co najmniej na pograniczu, były niewiarygodnie potężne i pod pewnymi względami przewyższały jasną magię. Cały szkopuł w tym, że wszystko ma swoją cenę.
Mroczne sztuki były kuszące, ale też wymagające. Nie wybaczały popełnionych błędów, a czarnomagiczne zaklęcia, niewłaściwie rzucone, miały tendencję do atakowania czarodzieja, który wypowiedział inkantację. Zdarzały się przypadki, że poprawnie rzucony urok również wyrządzał szkody, których czarodziej z początku nie zauważał – gdy się zorientował w temacie, zazwyczaj było już za późno i strata okazywała się nieodwracalna.
Jak określił to Dumbledore? Czarna magia to okrutna, bezlitosna kochanka, która składa dużo obietnic, ale żadnej nie dotrzymuje, przypomniała sobie dokładny cytat. Cóż, miał całkowitą rację. Oferowała ogromną moc, ale również mogła zniszczyć czyjeś życie.
Hermiona, chociaż posiadała wiedzę, nie była z niej dumna. W trakcie wojny nauczyła się kilku mrocznych przekleństw, gdyż była po prostu zdesperowana. Nigdy jednak nie zanurzyła się w ciemnych magicznych odmętach, bo dość szybko zdała sobie sprawę, iż były obrzydliwe. Oczywiście, to nie powstrzymało jej przed ciskaniem uroków w przeciwników, ale świadomość owej okropności, pozwalała jej pozostać odporną na pokusę, którą ze sobą niosły.
Ponownie skupiła się na manuskrypcie, tym razem targnięta mdłościami. Ignotus Peverell był czarnoksiężnikiem. Z tego, co pisał, posługiwał się mroczną magią. To zaś oznaczało, że Czarna Różdżka była w istocie czarnomagicznym artefaktem, podsumowała. Szczerze mówiąc, to żadne zaskoczenie, gdyż ten oręż niósł za sobą nic innego, jak zniszczenie i śmierć. Prawie każdy właściciel został zamordowany przez swojego następcę, co tylko potwierdzało wszystkie teorie. Idąc tym tropem, zostałam skażona czarną magią, dodała z odrętwieniem. W momencie poczuła się zbrukana. Świadomość, iż jest w pewien sposób zależna od pokręconego tworu Ignotusa Peverella, zdecydowanie nie przyniosła jej ukojenia, a wręcz przeciwnie. Co gorsza, nie rozumiała nawet koncepcji stojącej za różdżką. Mimo że był mrocznym czarodziejem, Peverell wciąż mógł poszczycić się prawdziwym geniuszem. Hermiona westchnęła z niechęcią i ponownie spojrzała na manuskrypt.
Musiała powtórzyć fragment dotyczący stworzenia Czarnej Różdżki, bo to najważniejsza kwestia, stanowiąca klucz do sukcesu. W szkolnej bibliotece z pewnością znajdzie się coś interesującego na ten temat, ale w pierwszej kolejności powinna zejść do Wielkiej Sali i coś przekąsić.
Prawie niczego nie zjadłam, odkąd Tom mnie zostawił, podsumowała ze smutkiem.
Ignotus Peverell w połączeniu z Czarną Różdżką stanowił doskonały dystraktor, gdyż nadal czuła się nieszczęśliwa, gdy myślała o byłym chłopaku. Będąc na granicy łez, potrząsnęła głową. Nie chciała ponownie zatracać się w rozpaczy. Tom teraz również stał się częścią jej przeszłości, więc nie było sensu doń wracać. Oczywiście, rozstanie wciąż bolało, ale przeżyła gorsze rzeczy. Mam inne priorytety, stwierdziła, spojrzawszy na manuskrypt. Zdeterminowana, wstała z łóżka i schowała księgę do tajemnego schowka w kufrze. Najpierw jedzenie, a potem powrót do lektury, zdecydowała.
Minęło dziesięć minut, zanim zeszła do pokoju wspólnego i zobaczyła swoich przyjaciół siedzących na jednej z kanap. Zawahała się krótko, a następnie doń podeszła. Czuła się winna, że ostatnio traktowała ich naprawdę okropnie, chociaż mieli dobre intencje i się o nią troszczyli. Longbottom jako pierwszy podniósł wzrok.
– Cześć, siadaj. – Uśmiechnął się i poklepał siedzenie obok siebie.
Hermiona odwzajemniła gest ze świadomością, jest trochę wymuszony, a następnie zajęła miejsce. Chłopcy spojrzeli nań uważnie, wyraźnie zmartwieni. To niesamowite, że po tych wszystkich przejściach, wciąż chcą się z nią przyjaźnić. Jakby nie patrzeć, przyciąga kłopoty niczym magnez.
– Jak się czujesz? – Mark był zainteresowany.
– W porządku – skłamała.
– Brakowało nam cię wczoraj – powiedział łagodnym głosem Weasley. – Powinnaś była zaserwować sobie spacer po Hogsmeade.
– Wybaczcie, naprawdę źle się czułam. Potrzebowałam spędzić trochę czasu w samotności.
Zapadła między nimi cisza. Dziewczyna ponownie omiotła spojrzeniem przyjaciół. Była dla nich po prostu okropna, prawda?
– Zerwałaś z Riddle'em? – zapytał Lupin.
– Nie – odpowiedziała zgodnie z prawdą, uprzednio rzuciwszy mu zrezygnowane spojrzenie. – Wręcz przeciwnie. Tom ze mną zerwał.
Longbottom natychmiast się wyprostował. Ewidentnie był wzburzony.
– Co za palant. Powinnaś być szczęśliwa, że się dziada pozbyłaś.
Szczerze mówiąc, była cholernie niezadowolona z obrotu spraw, ale teraz, kiedy poszła po rozum do głowy, zrozumiała, że chłopcy mieli rację. Nie sposób uciekać przed gorzką prawdą – Tom okazał się fałszywy i zostawił ją bez zastanowienia.
Dała mu szansę i to niejedną, ale nie miał żadnych wyrzutów sumienia i się od niej odwrócił. Może rzeczywiście nie powinna była go okłamywać co do swojego statusu krwi, ale miał wiele okazji, żeby przemyśleć sprawę i jej wybaczyć. Mógł zaakceptować fakt, iż jest w rzeczywistością mugolaczką i odbudować nadszarpnięte zaufanie. Zamiast naprawić wyrządzoną szkodę, zdecydował się odciąć się od problemu i podwinąć ogon. Wszystko było w jego rękach i ostatecznie postanowił się nań wypiąć.
Z drugiej strony, nie powinna była oczekiwać, że inaczej zareaguje. Urodziła się i wychowała w przyszłości, więc dobrze wiedziała, kim się stanie, gdy dorośnie. Wtem się wzburzyła. Złościła się na siebie, bo kiepsko oceniła sytuację oraz na Toma, ponieważ zachował się dokładnie tak, jak Lord Voldemort.
– Czemu właściwie cię zostawił? – spytał współczująco Amarys, czym wyrwał dziewczynę z zamyślenia. – Bo dowiedział się, że jesteś mugolaczką? – dodał.
Hermiona zauważyła z rozbawieniem, że to całkiem trafne podsumowanie.
Prawda zawsze boli, prawda?, spytał wewnętrzny głosik, kiedy poczuła, że coś ciężkiego osiada jej na żołądku. Co interesujące, brzmiał podobnie do Harry'ego.
Nie odpowiedziała, tylko skinęła głową.
– Wstrętny potwór! – Longbottom prawie skoczył na równe nogi. – Chciałbym go porządnie przekląć!
Hermiona zamrugała. W jakiś sposób poczuła się podniesiona na duchu. To, że przyjaciele wściekali się o związek, w którym od początku przewidywali brak przeszłości, pokazywało, że są wspaniałym wsparciem i podporą w trudnych chwilach. Nie przejmowali się żadnymi krążącymi po szkole plotkami i mieli gdzieś to, że miała niemagiczne korzenie. Byli całkowitym przeciwieństwem Toma Riddle'a.
– Nie jest wart zachodu – powiedziała beznamiętnie, zaskakując samą siebie.
Mark w momencie przerwał swoją tyradę i się uspokoił. Przysunął się bliżej i ostatecznie objął ją ramieniem.
– Riddle jest dupkiem – stwierdził. – I ślepcem, bo nie wie, co właśnie stracił. Gdyby miał oczy szerzej otwarte, pożałowałby swojej decyzji – dodał z ciepłym uśmiechem.
– To prawda. – Wyszczerzył się Weasley.
Lupin, który siedział na fotelu obok kanapy, pochylił się i wziął dziewczynę za rękę. Nie powiedział ani słowa, ale pocieszenie, jakie zaoferował, w zupełności wystarczyło. Hermiona była szczerze zaskoczona, kiedy szczerze się uśmiechnęła.
– Dziękuję. Jesteście najlepsi, chłopaki.
Malfoy właśnie nalewał sobie filiżanki Earl Greya, kiedy zobaczył wchodzącego do Wielkiej Sali Riddle'a. Zadrżał, zobaczywszy na jego twarzy mroczny wyraz i ucieszył się, że tym razem usiadł z daleka od głównego miejsca przy stole. Ostatnie dni charakteryzowały się powszechną drażliwością i cholernie łatwo było sprowokować chłopaka do działania. Osobiście widział, jak Riddle przeklina Willkinsa, wracając z wieczornego dyżuru, tylko dlatego, że piątoroczny wspomniał o rozegranym meczu quidittcha i ośmielił się stwierdzić, że uważa Longbottoma za dobrego ścigającego. Głupiec. Jakby nie patrzeć, Longbottom był dobrym przyjacielem DeCerto, a to już powinno dać wszystkim do myślenia. Chłopak sam sprowadził na siebie kłopoty. To jasne niczym słońce, że nawiązywanie doń w tym momencie jest równoznaczne z przyjęciem wyroku skazującego. Co prawda, Willkins nawet nie zwracał się do prefekta, ale wystarczyło, aby ten usłyszał. Idiota najprawdopodobniej nadal leży w skrzydle szpitalnym.
Dyskretnie się rozejrzał. Riddle siedział na swoim zwyczajowym miejscu, w sąsiedztwie Avery'ego i Blacka. Abraxas szczerze im współczuł i przez chwilę rozważył opcję, czy aby Ledo nie jest psychicznie chory, bowiem czuł się na tyle swobodnie, że próbował wciągać lidera w rozmowę. Kto wie, mógł być nawet na tyle pomylony, żeby wspomnieć DeCerto. Oczywiście, o ile nie zostanie wplątany w którąś z historii, nie zamierzał się wtrącać. Niebezpiecznie było plątać się Riddle'owi pod nogami, jeżeli tracił nad sobą panowanie. To zaskakujące, że stracił samokontrolę, bowiem zazwyczaj skrzętnie skrywał emocje pod nieczytelną maską. Naturalnie, rozumiał powody, dla których był wściekły i nie chciał znaleźć się w centrum zainteresowania.
Właśnie wtedy Malfoy zobaczył wchodzącą do Wielkiej Sali DeCerto. Raczej zdawała sobie sprawę, że wpadła w najgorsze możliwe kłopoty, prawda?, pomyślał z rozbawieniem. Wciąż nie mógł uwierzyć, że w rzeczywistości była szlamą i miała czelność kłamać na temat swojego pochodzenia. Z pewnością gorzko tego pożałowała, kiedy Riddle poznał prawdę.
Ostrożnie zerknął na chłopaka. Sprawiał wrażenie opanowanego i wyważonego, siedząc w nonszalanckiej pozie przy stole, ale Abraxas wiedział lepiej. Zauważył niebezpieczny, czerwonawy błysk w szarych oczach i przełknął nerwowo ślinę, cholernie zadowolony, że ta złośliwość nie jest weń wymierzona. Riddle, chociaż udawał inaczej, był w głębi duszy wściekły, co można było stwierdzić, po prostu uważniej nań patrząc. Aby się przypadkiem nie zdradzić, Malfoy drżącą ręką odłożył filiżankę z herbatą na spodek.
Zastanowił się, co Riddle planował w związku z DeCerto. Mimowolnie wrócił myślami do zeszłorocznego incydentu. W piątej klasie uczniowie i nauczyciele zmierzyli się z serią ataków na szlamy, a wszystko skończyło się wraz ze śmiercią jakiejś dziewczyny. Oczywiście, plotkowano, kto za tym stał i skłaniano się ku najbardziej prawdopodobnej serii wydarzeń, jakoby dziedzic Slytherina otworzył Komnatę Tajemnic i, zgodnie z wierzeniami przodków, próbował oczyścić szkołę ze wszystkich szlam. Sprawcy nigdy nie złapano, aczkolwiek Abraxas żywił przekonanie, że odpowiedzialnym jest Riddle. W gruncie rzeczy nie było to szokujące, bo szczerze nienawidził wszelkiego brudu i, mniej lub bardziej, otwarcie się do tego przyznawał. Gdy nie poprzestał na morderstwie, Malfoy tylko utwierdził się w przekonaniu, iż jest cholernie przerażającym, bezwzględnym draniem.
Naturalnie, nie wątpił, że miał ukryty motyw, aby spędzać czas z DeCerto. Prawdę powiedziawszy, interesował się tą dziewczyną, odkąd przeniosła się do Hogwartu i jedynie głupiec by temu zaprzeczył. Ewidentnie czegoś od niej chciał. Najpierw spróbował przemocy, a gdy nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, więc po prostu zmienił strategię i przeszedł do uwodzenia. Bez względu na informacje, których mu dostarczała, Abraxas miał stu procentową pewność, że Riddle nigdy nie tknąłby szlamy, gdyby wcześniej wiedział o jej brudnym pochodzeniu.
Ponownie spojrzał na DeCerto. Uśmiechnął się chłodno, zobaczywszy, że rozmawia z przyjaciółmi. Najprawdopodobniej nawet nie zdawała sobie sprawy, w jakim znajdowała się niebezpieczeństwie.
Tom zmrużył oczy, kiedy Hermiona weszła do Wielkiej Sali, otoczona chłopcami z Gryffindoru. Obudziła się w nim mroczna magia, pragnąca znaleźć swe ujście. Jak ci idioci mogli trwonić czas na brudną szlamę?, zastanowił się z obrzydzeniem, patrząc, jak Longbottom obejmuje dziewczynę ramieniem. Gryfoni są naprawdę bezużyteczni, prawda? W momencie zapulsował w nim gniew. Z tego, co wiedział, cała trójka była czystokrwista, więc dlaczego zdecydowali się na towarzystwo takiej szumowiny? Czy naprawdę nie mają ani grama dumy?
Gdy Longbottom się pochylił i zaczął szeptać coś Hermionie na ucho, prawie stracił nad sobą panowanie, zwłaszcza że zareagowała radosnym chichotem. Miał ochotę wstać ze swojego miejsca, podejść doń i przekląć ich oboje.
Jakim prawem ta szlama była w dobrym nastroju? Najwyraźniej wcale nie żałowała sposobu, w jaki go potraktowała. Gdy zajęła miejsce i kontynuowała rozmowę z przyjaciółmi, wciąż gromił ją wzrokiem, podczas gdy jego magia pragnęła uwolnienia.
Czyli dobrze się bawi, podsumował z przekonaniem, że próbuje jeszcze bardziej go ośmieszyć swoją obojętnością. Cóż, zajmowała się tym przez kilka minionych miesięcy, dodał, a wściekłość przeobraziła się w chłód, który spowił mu umysł, tłumiąc wszelkie wątpliwości. Ciągle kłamała. Odkąd postawiła stopę w Hogwarcie, nie powiedziała ani słowa prawdy.
Była skupiona na Ignotusie Peverellu i Insygniach Śmierci. To oczywiste, że próbowała zebrać wszystkie artefakty, a wcześniej weszła w posiadanie Niezwyciężonej Różdżki. Jakim innym sposobem szlama mogłaby posługiwać się równie zaawansowaną magią?, pomyślał, przypomniawszy sobie wszystkie zaklęcia, którymi dysponowała. Z pewnością żadna wywłoka nie byłaby w stanie taką władać magią bez pomocy. Był szczerze przekonany, że ukradła Niezwyciężoną Różdżkę poprzedniemu właścicielowi i stąd właśnie to dziwaczne zainteresowanie Insygniami Śmierci. Nie chciała pokazać mi księgi, dodał ze złością, ponownie piorunując wzrokiem prowadzącą ożywioną rozmowę dziewczynę. Nie dość, że odmówiła mu zerknięcia przynajmniej na okładkę, to jeszcze milczała na temat swoich poszukiwań. Zamiast postawić na prawdę, wolała brnąć w kłamstwa!
Nawet jeżeli powiedziała mu coś na temat swojej przeszłości, każdą historią okraszała fałszem, dzięki czemu w rzeczywistości nie wiedział niczego. Głównie skupiała się na bezużytecznych informacjach, tając te ważniejsze. Wszystko było tak niejasne, że nie sposób zweryfikować półprawd, których się nasłuchał. Założenie, że po prostu ciągle mu kłamała, było zdecydowanie bardziej bezpieczne.
To zaś potwierdza oszustwo ze swoim statusem krwi. Tom musiał się teraz naprawdę postarać, żeby podtrzymać swą obojętną maskę. Zrobiło mu się niedobrze, gdy przypomniał sobie, że niejednokrotnie ją obejmował i przytulał, że się z nią całował, a nawet sypiał. Cała ta sytuacja napawała go obrzydzeniem i czuł potrzebę wzięcia natychmiastowego prysznica, żeby zmyć brud, który po sobie pozostawiła.
Co gorsza, wszyscy wiedzieli, że spędzali razem czas. Oderwał spojrzenie od Hermiony i dyskretnie omiótł wzrokiem innych ślizgonów. Oczywiście, mieli na tyle rozumu w głowach, żeby wstrzymać się z obrażaniem i wypominaniem błędów, ale wiedział, że potajemnie do siebie szepczą i to napawało go irytacją.
Zanim się zorientował, znów zerknął na Hermionę. Musiał stłumić złość, ponieważ zobaczył, że właśnie wychodzi z Wielkiej Sali razem z Longbottomem za rękę. Zmarszczył lekko brwi, nie mogąc zrozumieć, dlaczego w pierwszej kolejności jest tym rozdrażniony. Czemu przywiązywał wagę do tego, z kim się prowadza…?
– Jeżeli chcesz, mogę sprowadzić DeCerto do poziomu.
Wróciwszy do rzeczywistości, odwrócił głowę i spojrzał wprost na Avery'ego. Chłopak uśmiechał się obleśnie, podczas gdy w oczach błyszczał mu niepokojący blask. Zupełnie też nie pojmował, czemu najchętniej cisnąłby w Ledo niewybrednym przekleństwem.
– Jesteś arogancki, nie sądzisz? – zapytał z chłodem w głosie, nie okazując zdenerwowania.
Avery zwrócił nań większą uwagę, teraz zaniepokojony, ale Tom już wypatrzył w tej prowokacji idealną okazję do rozładowania napięcia. Nie okazawszy po sobie nerwów, minimalnie uwolnił swą magię, ot, żeby nie stanąć w centrum zainteresowania. Chłopak nadal trzymał w dłoni widelec, więc po prostu wykorzystał sposobność i owinął swoją moc wokół jego ręki. Prawie się uśmiechnął, kiedy Ledo zbladł, zaś sztuciec zaczął się rozgrzewać. Kiedy rycerz wykrzywił się z bólu, zrezygnował z pozorów i się sadystycznie wyszczerzył. Nawet na moment nie przestał przysmażania, a potem, trochę usatysfakcjonowany, pochylił się w stronę kolegi.
– Nie zakładaj, że potrzebuję twojej pomocy – wyszeptał ze stalową nutą w głosie.
– Oczywiście! – odpowiedział Avery, siłą powstrzymując się od wicia z bólu.
Tom zaśmiał się pod nosem, wycofał swą magię i ze spokojem wstał od stołu. Potem po prostu wyszedł z Wielkiej Sali. To było całkiem zabawne, prawda? Ot miłe odwrócenie uwagi od szlamy. Naprawdę powinien przestać myśleć ciągle o Hermionie, bo okazało się, że nie warto. DeCerto nie była kimś wyjątkowym i miała wielkie szczęście, że ukradła Niezwyciężoną Różdżkę. Właśnie dlatego wykazywała ogromny talent i sprawiała wrażenie doświadczonej w boju. Jakim prawem miałaby być od niego potężniejsza? Niedorzeczność! Wszystko, co potrafiła, zawdzięczała Insygnium.
Zamiast się rozwodzić, powinien zignorować tę dziwkę. Mimo że postanowił się zdystansować, nie mógł wyrzucić z głowy obrazu, gdy wychodzi z Wielkiej Sali za rękę z Longbottomem.
Jakiś czas później Hermiona wspinała się po schodach prowadzących do dormitorium. Czuła się dużo lepiej. Gdy zjadła obiad, razem z przyjaciółmi wyszła na zewnątrz. Usiedli na trawie przed jeziorem i zatopili się w rozmowie. Omijali wrażliwe tematy i miło spędzili popołudnie. Gadali głównie na temat pracy domowej i innych podobnych temu drobiazgów. Weasley i Longbottom opowiedzieli jej, jak wpadli na pomysł, żeby zaczarować klepsydry, gdyż nie chcieli tracić więcej punktów. Lupin co chwilę ich strofował i pouczał, że równie dobrze mogliby po prostu lepiej się zachowywać, a nie wymyślać skomplikowane zaklęcia.
Hermiona się śmiała.
Pogaduszki z przyjaciółmi traktowała niczym przerwę, miłą odskocznię od problemów i ogółem życia. W pewnym momencie Weasley i Longbottom poszli na trening quidditcha, a Lupin postanowił poszukać Stelli Lovegood. Hermiona nie chciała im przeszkadzać, więc odmówiła towarzystwa i resztę niedzieli spędziła ostatecznie zamknięta w swoim dormitorium, studiując manuskrypt Ignotusa Peverella. Gdy skończyła zaznaczony wcześniej fragment, popędziła do biblioteki i sięgnęła po fachową literaturę. Zmarnowała sporo czasu, ponieważ wróciła do sypialni strasznie sfrustrowana i niezadowolona.
W poniedziałek była bardzo zniechęcona, bo wolała lepiej zrozumieć księgę, aniżeli uczestniczyć w szkolnych zajęciach. Nie chciała również stawać twarzą w twarz z Tomem. W weekend nie miała większego problemu z unikaniem go, ale w tygodniu to po prostu niewykonalne.
Z niechęcią weszła do klasy eliksirów. Uczniowie raczej siedzieli już na swoich miejscach. Ślizgoni, tradycyjnie, rzucili jej zniesmaczone spojrzenia, ale wszystkie z uporem zignorowała. Lata spędzone w Hogwarcie nauczyły ją lekceważyć każdy przejaw wrogości. Poczuła się jednak dotknięta, kiedy spojrzała na swoje stanowisko pracy. Tom siedział na krześle i po cichu rozmawiał z Malfoyem.
Mimo że bliskość byłego chłopaka nie była jej na rękę, nie zamierzała okazywać słabości. Przywdziała na twarz maskę beznamiętności, a następnie podeszła do stolika i usiadła, niezrażona jego obojętnością. Słyszała głośne bicie swojego serca i wiedziała, że najlepiej zrobi, jeżeli podtrzyma grę, aczkolwiek prawda była taka, że nie potrafiła się zrelaksować nawet na sekundę.
Ucieszyła się z przybycia Slughorna, który chwilę po wejściu do klasy rozpoczął wykład na temat kolejnej fazy warzenia eliksiru. To niestety sprawiło, że poczuła się gorzej. Na domiar nieszczęścia zupełnie nie mogła się skupić na lekcji przez wzgląd na bliskość Toma. Chłopak siedział wyprostowany na krześle i w ręku, jak nigdy, trzymał pióro, udając maksymalne skoncentrowanie na profesorze i wykładzie. Ani razu nawet nań nie zerknął. Od czasu do czasu coś zanotował na pergaminie schludnym pismem, a kiedy pochylał głowę, kosmyki ciemnych włosów wpadały mu do oczu. Wyglądał, jakby nigdy się nie pokłócili. Gdy spojrzała w szare oczy, zrozumiała, że naprawdę jest głupia i nadaremnie się łudzi.
Zrugana przez wewnętrzny głos, odwróciła wzrok i spojrzała na pustą kartkę papieru. Wykazała się olbrzymią naiwnością, że pozwoliła mu się zranić. Nigdy więcej nie zniży się do tego poziomu, a teraz udowodni, że potrafi zachować twarz.
– Czas na trochę praktyki, moi drodzy – powiedział donośnym głosem nauczyciel, uśmiechając się pogodnie do klasy.
Uczniowie wstali ze swoich miejsc i przystąpili do pracy. Hermiona nadal siedziała, podczas gdy Tom również się podniósł i zaczął przygotowywać wszystkie potrzebne ingrediencje. Najwyraźniej oczekiwał, że będzie się trzymała z daleka od Ortusa.
Znów zabolało ją serce. Niemal czuła promieniującą od niego nienawiść.
Szczerze mówiąc, była przyzwyczajona do znoszenia docinków i humorków innych, tylko dlatego, że urodziła się w rodzinie mugoli. Uprzedzenia towarzyszyły jej przez sześć lat w Hogwarcie, a potem, gdy opuściła szkołę i wyruszyła na wojnę, zdecydowanie się pogorszyły. Miała wystarczająco dużo czasu, żeby przywyknąć do degradacji swojej pozycji społecznej, ale naprawdę doskwierał jej bijący od chłopaka wstręt.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy Tom w jakiś niewyjaśniony sposób stał się najważniejszą dlań osobą. Zakochała się w nim, bo uratował ją przed mroczną przeszłością i bezlitosnymi wspomnieniami. Zanim go poznała, była przekonana, że została na dobre zniszczona. Riddle zapałał doń uczuciem pomimo tej ciemności i nieświadomie przystąpił do odbudowy jej zdrowia psychicznego. Ciemność wreszcie ustąpiła, a ulga pomogła zapomnieć o wojennych okropnościach. Właśnie wtedy, kiedy wszystko było już na dobrej drodze, Tom niespodziewanie się odsunął i złożył swe opiekuńcze skrzydła.
Chociaż w swoim czasie była poddawana ostracyzmowi, prześladowana i nienawidzona za mugolskie korzenie, nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Jak dotąd, żaden z chłopaków, z którymi się związała, otwarcie nią nie pogardzał. Każdy z przyjaciół miał dobre zdanie o jej rodzicach, przez co nigdy nie czuła się zbrukana, czy też bezwartościowa. Tym razem było inaczej. Oczywiście, wiedziała, że bycie mugolaczką to nic złego, ale spojrzenia, które serwował jej Tom, były przesiąknięte nienawiścią, pogardą i najprawdziwszym obrzydzeniem oraz sprawiało, że przyrównywała się do odrażającego plugastwa. To cholernie bolało.
Weź się w garść, dziewczyno!, zganiła się w myślach, zniesmaczona kierunkiem, w jakim zaczęła podążać.
Wyprostowała się na krześle i spróbowała zapanować nad szalejącymi emocjami. Wcześniej zdecydowała się pogrzebać te beznadziejne uczucia, prawda? Ta... miłość, czy cokolwiek to było, musiała zniknąć i odejść w zapomnienie. Nie mogła sobie pozwolić na kolejne zranienie.
Tom już uporał się z emocjami, podsumowała z odrętwieniem, znów rzucając mu dyskretne spojrzenie. Robił dokładnie to samo, co przez ostatnie pół godziny, a mianowicie nadal kompletnie ją ignorował. Obecnie ostrożnie miażdżył w moździerzu owoc brugmansji, który był następnym składnikiem, który należało dodać do eliksiru. Wciąż nie zganił jej za bierność.
Naprawdę była głupia, prawda? Zaślepiona uczuciem, wybrała ślepotę, bo przecież od samego początku miała do czynienia z Lordem Voldemortem. W późniejszym czasie, gdy dorósł, zdobył władzę i szereg wiernych popleczników, ustanowił sobie za cel oczyszczenie magicznego świata z plugastwa, czyli czarodziejów i czarownic mugolskiego pochodzenia. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że podświadomie unikała rozmów z Tomem na drażliwe tematy, takie jak poglądy na status krwi. Nigdy nie zapytała go, co sądził o wojnie, którą wypowiedział światu Grindelwald. Wolała dmuchać na zimne, ponieważ w głębi duszy wiedziała, czego się właściwie spodziewać i nie potrzebowała słownego potwierdzenia. To zniszczyłoby iluzję spokojnego życia, którą utkała. Ostatecznie wszystkie wysiłki poszły na marne, gdyż ten bezpieczny i cudowny świat legł w gruzach, zanim się obejrzała.
Odwróciła wzrok i spojrzała na czarną tablicę z instrukcjami nauczyciela. Mimo że nie musiała niczego czytać, bo znała przepis na pamięć, zagłębiła się w lekturze. Teraz gdy Tom z kochanka stał się wrogiem, sabotowanie Ortusa i zniszczenie szansy na odkrycie swojej tożsamości, znów było najważniejsze. Zawczasu przygotowała plan, ale musiała się wstrzymać, aby dojść do odpowiedniego etapu warzenia.
Nie zostanę zdemaskowana, podsumowała z determinacją i ponownie skupiła się na chłopaku. Wciąż był zajęty dodawaniem brugmansji do gotującego się wywaru. Kiedy rozdrobniony owoc wpadł do eliksiru, ten zmienił swój kolor na jaskrawoczerwony.
Czego Tom właściwie oczekiwał?, zastanowiła się i zawrzała ze złości. Zacisnęła usta w cienką linię. Naprawdę sądził, że będzie po prostu siedziała bezczynnie w ławce przez resztę roku szkolnego? Zdeterminowana, odłożyła pióro na stół, odsunęła nieco krzesło i wstała. Kiedy podeszła do kociołka, całkowicie zignorowała Toma, wzięła drewnianą chochlę i zaczęła mieszać eliksir zgodnie z ruchem wskazówek zegara.
– Co ty wyprawiasz? – Usłyszała zabarwiony złością głos.
– Pracuję – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku i nie przerywając czynności. Chwilę później zaryzykowała spojrzenie na Toma. Stał teraz naprzeciwko niej, przywdziawszy pozbawioną emocji maskę. W jasnoszarych oczach tliła się nienawiść, przez którą po kręgosłupie przebiegły jej zimne dreszcze. Nijak zareagowała na tę wrogość. – Uważam, że powinniśmy podejść do sprawy niczym dorośli ludzie. Sugeruję więc, żebyś trzymał swój temperament na wodzy i zachowywał się profesjonalnie. Najlepiej będzie, jeżeli utrzymamy naszą relację na poziomie czysto zawodowym.
Tom pochylił się trochę do przodu i Hermiona musiała stłumić nieprzyjemny dreszcz.
– Masz szczęście, że jesteśmy teraz w klasie – syknął jej do ucha.
Wzmocniła uścisk na chochli.
– Możesz mi grozić, ile chcesz – odpowiedziała całkowicie opanowanym głosem, chociaż w rzeczywistości była szalenie zaniepokojona jego złośliwością i zawiścią. – Nie zamierzam odpuścić tylko dlatego, że masz problem z moim pochodzeniem.
Jak kiedykolwiek mogła w pierwszej kolejności pomyśleć, że potrzebuje czyjeś opieki? Jak śmiała porównywać jego powierzchowne uczucie z miłością, jaką była darzona przez Rona? Na myśl o narzeczonym musiała zamknąć oczy, żeby zapanować nad rozszalałymi emocjami. Wcześniej była przekonana, że na pewnym etapie znajomości Tom bardzo ją lubił, ale ostatecznie okazało się, że to za mało, aby ich związek przetrwał próbę. Dzięki incydentowi w Wielkiej Sali wreszcie przejrzała na oczy i przekonała się, że był niezdolny do poświęceń, a już na pewno swoich niedorzecznych przekonań.
Tom z ledwością powstrzymał swą magię przed atakiem. Jakim prawem ta brudna szlama mówiła do niego takim tonem i z butą? Gdyby Slughorna nie było teraz w klasie, rzuciłby nań jakieś bolesne przekleństwo, nawet przy innych uczniach. Do diabła z jego nieskazitelną reputacją i wizerunkiem. Zmrużył oczy, walcząc o samokontrolę. W przeciwieństwie do niego dziewczyna sprawiała wrażenie zupełnie opanowanej i dalej mieszała eliksir, nie zwracając nań żadnej uwagi.
Jak mogła się tak zdystansować?, pomyślał. Po tym wszystkim, co mu zrobiła, powinna na kolanach błagać o wybaczenie.
Hermiona, stoczywszy wewnętrzną walkę, sięgnęła po przygotowane wcześniej suszone żuki i z największą ostrożnością dodała je do mikstury. Z kociołka buchnął kłąb fioletowego dymu. Tom zacisnął dłonie w pięści ze świadomością, że musiał się powstrzymać. Nie wszyscy doceniliby jego starania przy ratowaniu czarodziejskiego świata. Gdy przestała mieszać eliksir, podeszła do szafki z ingrediencjami. Kiedy przechodziła obok, wyczuł w powietrzu słaby zapach bzu i nie zdołał stłumić przyjemnego dreszczu, który przebiegł mu po kręgosłupie. W momencie znieruchomiał i się zapatrzył.
Obrzydliwość!, podsumował, wyrwawszy się z dziwacznego odrętwienia. To okropne, że został zmuszony do współpracowania z brudną szlamą, która nie powinna mieć prawa wstępu do Hogwartu.
Niedługo później wróciła z laurowiśnią. Wyciągnęła różdżkę i machnęła nad małymi owocami, dzięki czemu bezdotykowo obrała ją ze skórki i miąższu.
Tom mimowolnie skoncentrował się na ciemnym orężu. Odkąd mugole posługiwali się różdżkami? Zacisnął zęby, zareagowawszy na tę ewidentną niesprawiedliwość.
Kiedy tak się przyglądał, mimowolnie się zastanowił, czy miał rację. Jakie było prawdopodobieństwo, że to naprawdę Niezwyciężona Różdżka? Cóż, niezwykle wysokie, bo tylko to wyjaśniałoby tę tajemniczą moc, którą dysponuje.
Wszystko do siebie pasowało.
Nie miała najmniejszego prawa władać Insygniami.
Porażka jakich mało, podsumowała, patrząc na ukradziony manuskrypt. Niegdyś widziała w nim nadzieję na lepsze jutro, a dziś czuła wyłącznie obrzydzenie.
Siedziała na niewielkim gzymsie skalnym, do którego mogli dotrzeć tylko i wyłącznie doświadczeni alpiniści. Przez kamień przebijało się kilka kępek trawy, czyli teren, który wybrała sobie do kontemplacji, był odpowiednio surowy i sprzyjający rozmyśleniom. Nogi spuściła z klifu i zapatrzyła się w dolinę oraz rozpościerający się przed nią trawiasty krajobraz. Z daleka widziała nawet stado pasących się owiec w ciepłych promieniach słonecznych. Z tego miejsca przypominały maleńkie białe kropki pośród wszechobecnej zieleni. Hermiona odwróciła wzrok, ponownie skupiwszy się na trzymanym w dłoniach manuskrypcie. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby poczuła się chora i zmęczona.
Właściwie to była wyczerpana.
Zgodnie ze swoim postanowieniem przeczytała fragment dotyczący Czarnej Różdżki już trzykrotnie, ale stojąca za stworzeniem koncepcja wciąż pozostawała dlań nieuchwytna i skomplikowana. Głównym problemem i zasadniczą przeszkodą był fakt, iż Ignotus Peverell nie napisał pamiętnika wyłącznie dla Insygniów Śmierci, a więc daleko mu było do poradnika dotyczącego tworzenia magicznych artefaktów. Manuskrypt stanowił pomoc dla autora, zbiór myśli i spostrzeżeń, a więc był chaotyczny i pełen niezrozumiałych skrótów myślowych.
To niestety sprawiało, że książka była naprawdę trudna do ogarnięcia. Opisując proces tworzenia Czarnej Różdżki, Peverell zdawał się przeskakiwać pomiędzy poszczególnymi etapami. Po drodze wyjaśniał również rzeczy, które uważał za szczególnie istotne, a resztę pomijał milczeniem lub traktował opieszale. Najwyraźniej nie widział potrzeby tłumaczenia każdego etapu lub teorii, którą się posługiwał, gdyż wydawała mu się aż nazbyt oczywista albo niewystarczająco istotna do zapisania. Hermiona z drugiej strony, nie była w stanie wypełnić swą wiedzą pustych miejsc, przez co zostawała w tyle, zagubiona i zdezorientowana.
Wiedziała, że nie jest głupia czy zacofana w rozwoju, ale pojmowała, że rozszyfrowanie umysłu Ignotusa Peverella będzie dlań prawie niemożliwe. Jego sposób rozumienia magii był bardzo intuicyjny, więc to, co wyjaśniał w manuskrypcie, aż zionęło zawiłością. Każdy normalny czytelnik czułby się przytłoczony ogromem informacji, często na pierwszy rzut oka bezsensownych, zaś DeCerto, mimo że bystra i kochająca naukę, czuła się stłamszona.
Westchnęła ze zmęczenia i oparła się plecami o skałę. Kamień był przyjemnie nagrzany przez wieczorne słońce, ale to nijak pomogło jej się uspokoić. W roztargnieniu znów otworzyła manuskrypt i przewertowała kilka kartek. Może powinnam go przeczytać po raz czwarty, pomyślała bez większego entuzjazmu, drżąc na myśl o ponownym zagłębieniu się w pokręconych teoriach. W głębi duszy wiedziała, że lektura nijak jej pomoże, ale z dnia na dzień była coraz to bardziej zdesperowana.
Wszystko było niepewne. Uknuła plan ucieczki z lat czterdziestych w oparciu o przypuszczenia i domysły. Została tu sprowadzona przez magię Czarnej Różdżki, więc to logiczne, że założyła, że tylko dzięki niej może wrócić do przyszłości. Czy to prawda? Szczerze mówiąc, nie miała zielonego pojęcia. Ukradła dziennik Peverella, zakładając, że pomoże jej zrozumieć moc potrzebnego artefaktu. To ślepa uliczka, podsumowała, sfrustrowana i przestała wertować księgę. Dotarłszy do ostatniej strony, spojrzała na ostatni zapisek. Z trudem stłumiła mdłości, uzmysłowiwszy sobie, że w gruncie rzeczy jest zależna od czarnomagicznego tworu.
Nie sposób zaprzeczyć, że Ignotus Peverell był czarnoksiężnikiem. Aby zdobyć władzę i potęgę, nie zawahał się zabić swoich braci. Hermiona zmarszczyła z obrzydzeniem nos, nieświadomie błądząc wzrokiem po podsumowaniu. Wtem na coś wpadła.
Jeszcze więcej władzy, sapnęła i się wyprostowała.
Może za bardzo skoncentrowała się na Czarnej Różdżce i przywiązywała do manuskryptu zbyt wielką wagę...?
To, że nie rozumiała księgi, nie oznaczało, że musiała się poddać. Insygnium było źródłem jej całego nieszczęścia i bez niego nie wylądowałaby w przeszłości. To oczywiste, że się na nim najpierw skupiła, ale może od początku tkwiła w błędzie. Co, jeżeli Czarna Różdżka wysłała ją w te czasy, ale nie mogła ponownie otworzyć przejścia?
A przynajmniej nie sama...?, dodała z podekscytowaniem.
Zadrżała, przesuwając palcami po czarnej okładce. Wiedziała, że trafiła na coś ważnego, ale potrzebowała chwili, żeby sformułować odpowiednie pytanie.
Czy moc Czarnej Różdżki jest odwracalna?
Jakkolwiek potężna jest magia, jej skutki zawsze można było w jakiś sposób cofnąć. Hermiona szybko nauczyła się, że nie ma uroku bez przeciwzaklęcia. Można było pozbyć się każdego przekleństwa, a klątwy zawsze się przełamywało. Jak się okazało, był nawet sposób na powstrzymanie zaklęcia zabijającego. Lily Potter dokonała wówczas niemożliwego, prawda? Chociaż to magia Czarnej Różdżki przeniosła ją w przeszłość, musiała istnieć potężniejsza siła, która to odwróci.
Znów spojrzała na pożółkłe kartki. Właśnie na tych stronach znalazła poszukiwane odpowiedzi.
W połączeniu z Niezwyciężoną Różdżką te przedmioty nabierają jeszcze większej wartości. Sprawiają wrażenie niemożliwych do przezwyciężenia.
Peverell był próżny, bowiem uważał swój artefakt za lepszy od tworów braci, ale nawet on przyznał, chociaż niechętnie, że te trzy dzieła razem wzięte są silniejsze od samej różdżki.
Pan Śmierci...
Hermiona wróciła myślami do baśni. Ktokolwiek zbierze Insygnia, stanie się Panem Śmierci.
Śmierć była czymś nieuniknionym i naturalnym. W miarę upływu czasu wszystko się starzeje, aby ostatecznie odejść w zapomnienie.
Czas...
Co w przypadku, gdy czas staje w miejscu i przestaje płynąć? Czy kontrolująca go osoba, ma władzę również nad śmiercią? Czy Insygniom nie mógł się oprzeć nawet czas? Cóż, to wyjaśniałoby mit Pana Śmierci.
Znów gubiła się w przypuszczeniach. Niewiele dlań znaczyło, czy miała rację, czy też nie, bo nijak interesowała się nieśmiertelnością. Ważniejsze pytanie brzmiało, czy Insygnia rzeczywiście mogłyby otworzyć jej przejście?
Peleryna, chroniąca przed najpotężniejszymi oczami.
Kamień, zdolny wskrzeszać zmarłych.
Zamrugała.
Czy dzięki nim naprawdę mogła dokonać niemożliwego? Ignotus Peverell podstępnie zamordował swych braci, ale istniało prawdopodobieństwo, że mogli go pokonać nawet po śmierci, czyli odwrócić tę pokręconą, mroczną magię.
Hermiona z determinacją zamknęła manuskrypt i ponownie spojrzała na zieloną dolinę.
Spróbuje.
Musiała przestać pokładać nadzieję w mrocznych czarodziejach, którzy i tak nie byliby w stanie jej pomóc.
Hermiona wyszła z biblioteki. W tej chwili była strasznie zmęczona i nie zdziwiłaby się, gdyby miała pod oczami ciemne obwódki. Stłumiła ziewnięcie i trochę się zataczając, wyszła na korytarz. Wtem usłyszała pisk i upuściła torbę. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła panią Peters, stojącą obok wejścia i trzymającą się za serce.
– Na litość Merlina! – sapnęła, patrząc na dziewczynę. – Och, przestraszyła mnie panienka – dodała z nikłym uśmiechem.
– Przepraszam – odpowiedziała zawadiacko.
Bibliotekarka potrząsnęła głową.
– Myślałam, że czytelnia jest pusta i właśnie miałam ją zamknąć – wytłumaczyła, podnosząc do góry duży mosiężny klucz.
Zmarszczyła brwi, po czym sprawdziła zegarek. Była prawie jedenasta. Wyglądało na to, że pośród regałów i ksiąg straciła poczucie czasu.
– Co mam z panienką zrobić? – Pani Peters próbowała przybrać gniewny wyraz twarzy, ale uprzejmy uśmiech wszystko zniweczył. – Czy pani nigdy nie opuszcza biblioteki?
Hermiona odwzajemniła gest.
– Czasem nie mogę się opanować.
– Odnoszę wrażenie, że nie wie panienka, na jakich zasadach działa szkoła – powiedziała z psotnym błyskiem w oku kobieta. – Jeżeli uczeń łamie zasady ciszy nocnej, to z pewnością nie po to, aby uczyć się w bibliotece. Raczej wykrada się z pokoju wspólnego, żeby... nie wiem, zakraść się do kuchni i ukraść beczułkę miodu pitnego na potrzeby zorganizowanej potajemnej imprezy z przyjaciółmi – stwierdziła, na co DeCerto uniosła brwi. – Oczywiście, gdy byłam uczennicą, nigdy nie pomyślałam o czymś podobnym. Proszę mi wierzyć!
Zachichotała pod nosem.
– Obiecuję, że następnym razem złamię zasady w o wiele szczytniejszym celu.
Pani Peters tylko się uśmiechnęła.
– Zignoruję dziś to, że przyłapałam panienkę poza dormitorium – odparła rozbawiona. – Obie jednak zapomnimy o tej małej historyjce.
– W porządku. – Uśmiechnęła się Hermiona. – Dobranoc.
Opuściła bibliotekę i ruszyła w kierunku pokoju wspólnego Gryffindoru. Odkąd zdecydowała się odnaleźć i zebrać Insygnia Śmierci, cały wolny czas poświęcała na poszukiwanie informacji. Szczęście w nieszczęściu, że dobrze wiedziała, gdzie są artefakty.
Nie wymyśliła jeszcze żadnego sposobu na zdobycie Kamienia Wskrzeszenia. Na myśl o pierścieniu, w którym został osadzony, robiło jej się niedobrze.
Cóż, najwyraźniej wszystko w swoim czasie.
W pierwszej kolejności postanowiła się skupić na pelerynie niewidce, będącej częścią dziedzictwa Potterów od pokoleń. Najprawdopodobniej należała obecnie do ojca Diany. Jak ją zdobyć?, pomyślała, skręciwszy w następny ciemny korytarz.
Ułożywszy zaczątki planu, uśmiechnęła się z zadowoleniem. Zawsze była uporządkowaną osobą, dlatego też nie mogła się pogodzić z faktem, iż ostatnio w jej życiu panował niesamowity bałagan.
Peleryna była przechowywana w Dolinie Godryka w rodowej posiadłości Potterów. Musiała się dowiedzieć, kiedy dom będzie pusty. Wtem pomyślała o najprostszym rozwiązaniu. Hogwart organizuje w następną sobotę dzień rodziców, co zaś oznaczało, że uczniowie będą mieli towarzystwo. Potterowie z pewnością odwiedzą Dianę, dzięki czemu zostawią posiadłość niezabezpieczoną i opuszczoną. To szansa od losu, której potrzebowała. Skorzysta z okazji i włamie się do dworu. Oczywiście, napad na rodową rezydencję najlepszego przyjaciela nieszczególnie jej się podobał, w głębi serca wiedziała, że uzyska od Harry'ego przebaczenie. Cholernie potrzebowała tej peleryny.
Zaczęła tworzyć nową strategię. Dzień rodziców był idealną okazją, zwłaszcza że bliscy mają przyjechać do szkoły po porze obiadowej. Nie mogła opuścić zamku wcześniej, ponieważ jej nieobecność zostałaby zauważona. Miała więc kilka godzin, żeby dotrzeć do Doliny Godryka, przeszukać rezydencję i wrócić do Hogwartu przed kolacją. Obiad najprawdopodobniej skończy się około godziny czternastej, w zależności od tego, jak będzie gadatliwy Dippet, a kolacja rozpoczyna się od osiemnastej. Miała cztery godziny do zagospodarowania.
Znowu się włamię, pomyślała, sfrustrowana, przypominając sobie ostatni raz, kiedy przekraczała w ten sposób granicę prawa. Szukała wówczas manuskryptu Ignotusa Peverella i przełamała skomplikowane zabezpieczenia mieszkania Nicolasa Flamela. Chociaż od tego czasu minęło wiele miesięcy, nie poczyniła żadnych postępów. Z własnej i nieprzymuszonej woli zboczyła z obranej wcześniej ścieżki, rozproszona samolubnymi pragnieniami i złudnymi nadziejami.
Byłam głupia!
Na szczęście zmądrzałam.
Insygnia Śmierci są najlepszym rozwiązaniem problemu. Nie wiedziała, czy rzeczywiście przybliżą ją do powrotu do domu, ale musiała się chwycić ostatniej deski ratunku.
– Och, proszę, proszę.
Usłyszawszy znajomy głos, uniosła głowę i zobaczyła kilku idących z naprzeciwka ślizgonów. Zadrżała, dojrzawszy wśród nich Toma. Ledwo podnosiła się na duchu tym, że nabrała rozumu, a tu znów wykazała się olbrzymią głupotą. Zatopiona w myślach, zbytnio zbliżyła się do Pokoju Życzeń i właśnie dlatego teraz musiała się zmierzyć z Averym, Lestrange'em i Blackiem, przyszłymi śmierciożercami.
Zacisnęła usta i napięła mięśnie. Wszyscy, łącznie z przywódcą, szydzili z niej z wypisaną na twarzach protekcjonalnością. Mimowolnie przyjęła postawę do pojedynku i poczuła, że swędzi ją prawa ręką, aby wyciągnąć różdżkę.
– Panna DeCerto – podsumował Avery, powoli omiótłszy ją wzrokiem. – Masz bardzo ładne ciało. Szkoda, że zostało skażone mugolskim brudem.
Hermiona zerknęła w przelocie na Toma. Wpatrywał się w nią z widoczną pogardą. Zniechęcona, skoncentrowała się na Ledo.
– No, wręcz niewiarygodne – odpowiedziała ze spokojem. – Masz rację – tu ponownie spojrzała na byłego chłopaka – ale jestem przekonana, że miałeś coś zupełnie innego na myśli – dodała z nikczemnym uśmieszkiem.
Usłyszawszy ostatnie stwierdzenie, Tom się zdenerwował, a w jasnoszare oczy błysnęły czerwienią. Jak się można było spodziewać, jego magia w momencie zalała korytarz. Szczerze mówiąc, zupełnie nie wiedziała, dlaczego go teraz prowokuje, ale dawało jej to perwersyjną satysfakcję. Oczywiście, ślizgoni nie podłapali delikatnej sugestii, bowiem odnosiła się do statusu krwi ich lidera, ale natychmiast zauważyli gniew Riddle'a. Wszyscy trzej dobyli różdżek i weń wycelowali. Pstryknęła palcami, a chwilę później wzmocniła uścisk na broni. Wstrzymała się jednak, zanim uniosła rękę.
– No, dalej. Myślałam, że chcecie ze mną porozmawiać. W imię starej przyjaźni. – Uśmiechnęła się pogardliwie, w duchu zastanawiając się, dlaczego zachowuje się równie lekkomyślnie.
Lestrange zrobił krok naprzód.
– Najwyższy czas, żeby ktoś nauczył cię manier, brudna szlamo!
Hermiona parsknęła pod nosem.
– Uwierz, że niejedni próbowali swojego szczęścia – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Zawiedli.
Chłopakowi najwyraźniej brakło słów, ponieważ machnął dłonią i posłał w jej kierunku gwałtownie trzaskającą w powietrzu klątwę. To była czarna magia. Nie potrzebowała eksperta, żeby stwierdzić oczywistość. Błyskawicznie uniosła nad głowę różdżkę, a potem ostrym ruchem ją opuściła. Lecące nań przekleństwo zostało strącone ze swojej trajektorii i uderzyło w pobliską ścianę, nie wyrządzając żadnej szkody. Kiedy odparła atak, uśmiech zniknął z jej twarzy, zastąpiony gniewem. To wręcz nieprawdopodobne, że Lestrange tak po prostu cisnął w nią czarnomagiczną klątwą.
Spojrzała na Toma, który ograniczył się do biernej obserwacji, przywdziawszy na twarz obojętną maskę. Prawie przewróciła oczami, zobaczywszy ukryte za nią obrzydzenie i odetchnęła gwałtownie, czując rozprzestrzeniające się po ciele odrętwiające poczucie samotności.
Nie zrobił nic, żeby powstrzymać Lestrange'a. Naprawdę przestało mu zależeć.
Stłumiła grożący przytłoczeniem żal. To zdecydowanie nie było odpowiednie miejsce na zatracanie się we własnych uczuciach. Tak właściwie to wylądowała w bagnie przez własną głupotę. Opłakiwanie sytuacji i zniszczonych nadziei w niczym jej obecnie nie pomoże, a tylko pogorszy sprawę. Zebrawszy siły, ponownie skupiła się na Lestrange'u.
– No naprawdę, Primusie. Gdzie twoje maniery? – zakpiła, celowo zwracając się doń po imieniu. – Nie powinieneś podnosić ręki na kobietę i to jeszcze w obecności prefekta. – Zerknęła na Toma. – Nie chcesz mu przypadkiem odebrać punktów? – zapytała uprzejmie, unosząc w udawanym zdziwieniu brwi.
Nie pojmowała, dlaczego dążyła do autodestrukcji. Jak się można było spodziewać, Tom z miejsca porzucił swą zobojętniałą maskę i wykrzywił się z gniewu. Serce Hermiony ścisnęło się boleśnie, gdy znów doświadczyła tej płomiennej nienawiści. Może to właśnie był powód, dla którego go sprowokowała. Znów próbowałaby zaprzeczać faktom, gdyby na własne oczy nie ujrzała prawdy. Wtem Riddle wygładził twarz i wyraźnie się uspokoił.
– Nie widzę sensu w odejmowaniu punktów – odpowiedział ze złośliwym uśmiechem. – Myślę, że Lestrange wyświadczył nam przysługę, próbując oczyścić zamek z brudu.
Chłopcy parsknęli śmiechem, a dziewczyna musiała przełknąć gorycz. To bolało. Zdecydowała się zapomnieć o miłości, którą go obdarzyła, ale porzucenie uczuć jest naprawdę trudne. Mimo że wciąż mógł z łatwością ją zranić, była zdeterminowana, aby tego nie okazywać. Wyzbyła się wszelkich emocji i odwzajemniła chłodne spojrzenie.
– Wiesz, że jesteś dupkiem, prawda? – wyszeptała, porzuciwszy pozory spokoju.
Tom znów się zdenerwował i sięgnął ręką ku kieszeni szaty, najprawdopodobniej po różdżkę. Hermiona była zdesperowana, żeby się dowiedzieć, czy naprawdę ciśnie w nią jakimś paskudztwem. Właśnie wtedy kątem oka zauważyła, że jego poplecznicy również postanowili przystąpić do ataku, rozwścieczeni usłyszaną obelgą. Wszyscy cisnęli weń klątwami, dalekimi od dziecinnej igraszki. Zbyt dobrze wiedziała, że śmierciożercy, niezależnie od swojego wieku i doświadczenia w boju, nie mogli być lekceważeni, dlatego też szybko skrzyżowała przed sobą ręce, a potem gwałtownie rozłożyła je na boki.
Subsisto!
Natychmiast uformowała żółtą tarczę, która wchłonęła nadlatujące zaklęcia, a następnie zmieniła kolor na głęboki pomarańcz.
Nawet na sekundę nie spuściła wzroku z przeciwników. Wyglądało na to, że przygotowują się do wyprowadzenia następnego ataku. Szczerze mówiąc, miała dość tej dziecinady. Walczyła już z niejednym śmierciożercą i zdecydowanie nie potrzebowała starć z następną grupą. Zgięła nadgarstek i zniwelowała swoją tarczę. Następnie szybko machnęła różdżką w skomplikowanym, dobrze sobie znanym schemacie. Jej magia była bardziej niż chętna do działania i natychmiast uformowała się w potężne zaklęcie.
Opprimo!, krzyknęła w myślach i ostrym ruchem przecięła powietrze.
Z czubka oręża błysnęło światło i okamgnieniu popędziło w kierunku czterech ślizgonów. Zanim chłopcy zdążyli się obronić, zostali uderzeni czarem. Avery zdołał podnieść różdżkę i był w trakcie tworzenia tarczy, ale brakło mu czasu. Został trafiony prosto w klatkę piersiową i odrzucony na drugi koniec długiego korytarza. Lestrange i Black nie byli lepsi, bowiem, kompletnie zaskoczeni, nie przeszli do defensywy. Zamiast tego przyjęli na siebie pełną moc zaklęcia, stracili równowagę i poturlali się po podłodze. Cała trójka wylądowała ostatecznie pod ścianą, jęcząc z bólu.
Skończywszy ze śmierciożercami, ponownie skupiła się na Tomie, który w porę wyczarował złotą barierę. Stał dokładnie w tym samym miejscu, co wcześniej, całkowicie opanowany i pozornie spokojny. Machnął delikatnie dłonią, a ochrona rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając korytarz ciemniejszym, aniżeli przedtem. Jego wściekła magia wciąż wypełniała okolicę, w najmniejszym stopniu niedotknięta atakiem.
Hermiona zacisnęła usta w cienką linię. Wzmocniła uścisk na różdżce i przybrała postawę obronną. Tom wydawał się lekko rozbawiony przedstawieniem i nawet uniósł brew, jakby w zapytaniu, czy to naprawdę wszystko, na co ją stać, ale nie dała się sprowokować.
– Odejdźcie! – syknął do swoich podwładnych, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Ślizgoni szybko poderwali się na nogi i pospieszyli korytarzem w kierunku lochów. DeCerto miała ich gdzieś, w pełni skoncentrowana wyłącznie na Riddle'u. Dopóki chłopcy nie zniknęli za rogiem, żadne z nich się nie odezwało.
Hermiona jako pierwsza miała dość.
– Czy to naprawdę takie okropne, że mam mugolskie korzenie? Robisz o to całkiem spore zamieszanie.
Tom skrzywił się z obrzydzeniem, przez co prawie zadrżała.
– Nie mogę uwierzyć, że wciąż śmiesz się do mnie odzywać – stwierdził z chłodem.
Wzięła głęboki oddech, słysząc te słowa. Jakim prawem mówił tak niepoważne rzeczy? Przez kilka miesięcy byli w całkiem udanym związku, więc jak śmiał wygadywać podobne pierdoły? Dobrze ją poznał, więc czemu potem odrzucił bez zawahania? Powoli traciła nad sobą panowanie. Chwilę później po prostu pękła i podniosła głos.
– Jak możesz? Jesteśmy razem tak długo, więc dlaczego nagle stało się istotne to, że moi rodzice byli mugolami?
Tom nie odpowiedział, tylko kontynuował obserwację. Hermiona nadal widziała w jasnoszarych oczach obrzydzenie oraz nienawiść. Nie było sposobu, żeby powstrzymała swój temperament, więc kontynuowała krzyki, nie zważając na to, czy zostanie usłyszana przez patrolującego korytarze nauczyciela.
– Czy naprawdę sądzisz, że pochodzenie zmienia to, kim jestem? – warknęła. – Przyjechałam tutaj, do Anglii, prawie pół roku temu. Znasz mnie prawie na wylot. Czy zmieniłam się, gdy poznałeś prawdę? Jak śmiesz mnie osądzać? – Zrobiła krok naprzód. – Kto dał ci prawo do oceniania mnie lub moich rodziców?
Złość wpłynęła na magię, która zaczęła trzeszczeć w powietrzu, wzmocniona przez czarny splot. Dwie siły w momencie połączyły się w jedną, która rozpoczęła natarcie. Hermiona nie chciała już dłużej czuć tego pustej samotności, dlatego też poddała się buzującym emocjom.
Jej magia, napędzana ognistym temperamentem i rozedrganymi emocjami, utworzyła coś na kształt kokonu i wzięła w posiadanie moc Toma, napędzają przez zimną nienawiść.
Gdy poczuła ten chłód, mimowolnie zadrżała. Ta magia była niesamowicie znajoma. Otworzyła szerzej oczy i powoli potrząsnęła w niedowierzaniu głową. Jakim cudem tak się pomyliła? Zdeterminowana, włożyła w kokon jeszcze więcej mocy.
– Jakim prawem wkroczyłaś do magicznego świata? – Tom również stracił cierpliwość i poddał się gniewowi. – Jakby tego było mało, masz czelność podawać się za prawdziwą czarownicę. W środku dobrze wiesz, że należysz do świata mugoli.
Hermiona zacisnęła zęby, słysząc w jego głosie złośliwość. Ciemność, którą wokół siebie roztaczał, sprawiała, że po kręgosłupie przebiegały jej dreszcze. Nie okazała jednak dyskomfortu. Nadal świdrowała go twardym spojrzeniem.
– Jestem prawdziwą czarownicą – odpowiedziała dziwnie beznamiętnym tonem. – Źle patrzysz na świat.
Jeżeli w jakiś sposób doń dotarła, niczego po sobie nie pokazał. Szczerze mówiąc, zupełnie nie wiedziała, o czym teraz myślał, ponieważ skrzętnie ukrył swe emocje.
– To hańba, że pozwolono ci wejść do magicznego świata – splunął z odrazą. – Jesteś dokładnie tym samym, co reszta twoich pobratymców – plugastwem!
Hermiona chciała uciec od tej nienawiści, ale dzielnie stała w miejscu. Stłumiła to pragnienie i spróbowała opanować nerwy. Nim minęła chwila, przywdziała na twarz nieprzeniknioną maskę, chłodną i bezlitosną.
– Zdajesz sobie sprawę, że obrażasz własnego ojca i pośrednio siebie, prawda? – zapytała z pogardą.
Magia Toma zawrzała, ale kokon wytrzymał. Gdy wyczuła złośliwość i zawiść, wstrzymała z boleścią oddech.
– Nie masz żadnego porównania! W przeciwieństwie do ciebie nie jestem szlamą! – krzyknął niespodziewanie, przez co prawie podskoczyła ze strachu.
– Ta obelga robi się przestarzała, prawda? – spytała, unosząc jedną brew.
Zmrużył oczy.
– Cóż, mówię prawdę. Jesteś mugolskim plugastwem. Wiesz o tym i właśnie dlatego rozpowszechniłaś po szkole kłamstwo o byciu czystokrwistą. To żałosne – syknął ze złośliwością. – Nie powinienem jednak być zaskoczony i oczekiwać więcej od brudnej szlamy.
Hermiona zesztywniała.
– Nieprawda i jesteś tego świadomy – wyszeptała, desperacko pragnąc wyzbyć się słyszalnego w głosie smutku. Nijak zareagował, tylko zmarszczył z obrzydzeniem nos. To ponownie rozbudziło jej temperament. Ogarnęła ją biała gorączka. – Już przeprosiłam cię za kłamstwo – odpowiedziała, drżąc z gniewu. – Twoim problemem nie jest moja nieszczerość, a fakt, iż po prostu jesteś uprzedzonym palantem. Ukorzyłam się przed tobą i przeprosiłam, więc uważam, że powinieneś mi się odwdzięczyć.
Tom spojrzał nań mrocznie i przez chwilę milczał.
– Gardzę tobą – stwierdził bez żadnych emocji.
Z trudem przełknęła ślinę.
– Wiem. – Skinęła głową. – Wiem... – Odetchnęła i na moment zamknęła oczy, aby odzyskać spokój. – Cóż, najprawdopodobniej nie powinnam być zaskoczona – powtórzyła jego słowa. – Czego więcej oczekiwać po Lordzie Voldemorcie?
Natychmiast się zezłościł. Zawisła w powietrzu czarna magia spróbowała się nań rzucić, ale nie znalazła szczeliny w kokonie. Ta szarpanina sprawiała jej niemal fizyczny ból.
– Skąd znasz to imię? – spytał groźnie.
Hermionę ogarnął strach, ale nie mogła pozwolić, żeby go wyczuł. Spojrzała więc nań twardo i uniosła wyżej głowę.
– Jakie to ma znaczenie? – Uśmiechnęła się pogardliwie. – Czyżby wielki Lord Voldemort czuł się zagrożony przez małą, nieznaczącą mugolaczkę…?
Tom machnął różdżką bez żadnego ostrzeżenia i cisnął weń klątwą. Automatycznie przestała się szczerzyć i prawie wytrzeszczyła oczy. Zaatakował ją! Zignorowała swoje uczucia, uniosła rękę i spróbowała zablokować zaklęcie. Ostry ból przeszył jej nadgarstek, kiedy czar podleciał bliżej, ale zdołała na czas dokończyć inkantację. Smagnęła bronią w dół, czym przekierowała klątwę, która ostatecznie rozbiła się o podłogę po lewej stronie korytarza i zostawiła po sobie czarną smugę.
Stłumiła bolesny grymas i wbiła w Toma oskarżycielskie spojrzenie. Chłopak sprawiał wrażenie zaskoczonego blokadą, ale szybko wygładził twarz. Zadrżała, zobaczywszy w jasnoszarych oczach niebezpieczny, czerwonawy błysk, ale zdecydowała, że nie okaże strachu. Wzięła głęboki oddech i zamaskowała emocje, po czym uniosła pytająco brwi, decydując się na dalsze drażnienie.
Jesteś nierozsądna!, syknął wewnętrzny głos, podejrzanie przypominający ten Harry'ego. Mimo przygnębienia znów się uśmiechnęła.
– Naprawdę myślisz, że możesz mnie pokonać? – zapytał ze złośliwością.
– Oboje wiemy, że tak – odparła ze spokojem, którego wcale nie czuła, chociaż w rzeczywistości szczerze wątpiła w swoje zapewnienie.
Wiedziała, że był szalenie potężnym czarodziejem. Cechował się talentem i zaradnością oraz najprawdopodobniej miał o wiele rozleglejszą wiedzę na temat magii, aniżeli ona, a przynajmniej jeżeli chodzi o mroczne sztuki. Z drugiej strony, Hermiona była wspierana przez moc Czarnej Różdżki, która teraz splotła się z jej własną. Teraz gdy poznała prawdę o Insygnium stworzonym przez Ignotusa Peverella, zdecydowanie wolałaby walczyć o własnych siłach.
Niech to diabli!, warknęła z rozpaczą i machnęła różdżką.
Wściekle czerwona klątwa popędziła w kierunku Toma, ale zanim zdążyła dosięgnąć celu, leniwie uniósł rękę i zneutralizował zaklęcie. Czar w locie stracił impet, a potem zupełnie się zatrzymał. Kolejnym machnięciem różdżki odwrócił jego kierunek, przez co dziewczyna musiała się zmierzyć z własnym tworem. Szybko smagnęła ręką i odpędziła klątwę, która przez chwilę migotała, a następnie rozproszyła się w powietrzu.
Niezadowolona, ponownie spojrzała na Riddle'a. Ślizgon uśmiechnął się doń pobłażliwie, a potem ponownie przeszedł do ataku. Uniósł rękę, w pełni przygotowany do kolejnej klątwy, ale właśnie wtedy usłyszeli dochodzące z korytarza kroki. Tom natychmiast się wycofał, a nawet schował broń. Ktokolwiek szedł w ich stronę, zaraz wyjdzie zza rogu. Najprawdopodobniej był to nauczyciel, gdyż było grubo po ciszy nocnej. Hermiona przygryzła nerwowo wargę. Nie potrzebowała następnego szlabanu i naprawdę nie chciała odbywać go w towarzystwie byłego chłopaka. Ślizgon odwrócił głowę i spojrzał nań gniewnie. Chociaż raz się złożyło, że mieli podobne zdanie. Właśnie wtedy wpadła na doskonały pomysł.
Wymusiła słodki uśmiech, a Tom zmarszczył brwi. Zignorowała to wrogie zachowanie i pomachała mu na pożegnanie. Gdy nauczyciel był tuż-tuż, uniosła różdżkę i delikatnie stuknęła się czubkiem w głowę, a potem radośnie przywitała nieprzyjemne uczucie spływających po ciele jajek. Gdy zniknęła, prawie wybuchnęła śmiechem, widząc szok na twarzy chłopaka. Zaledwie sekundę później zza winkla wyszedł profesor McGray.
– Panie Riddle! – zawołał ostrym tonem, gdy zobaczył błądzącego po korytarzu ucznia.
Tom zmrużył oczy i przez moment ogarniał wzrokiem miejsce, w którym nadal stała Hermiona. Wyglądało na to, że toczy wewnętrzny bój o zachowanie samokontroli, co można było łatwo stwierdzić po jego zaciśniętej szczęce.
– Zdaje sobie pan sprawę, że jest już dawno po ciszy nocnej? – spytał nauczyciel.
– Tak, profesorze – odpowiedział, po czym się doń odwrócił. – Najmocniej przepraszam – dodał, stłumiwszy swój gniew. Co więcej, w tak krótkim czasie zdołał nawet przyjąć skruszoną minę. – Zapomniałem o czasie. Zasiedziałem się w bibliotece – kontynuował miękkim tonem i spuścił głowę.
Srogi błysk w oczach McGraya złagodniał.
– W porządku, synu. Niemniej jednak dobrze wiesz, że nie mogę pozwolić, aby uszło ci to na sucho. Piętnaście punktów do Slytherinu i szlaban za nierespektowanie ciszy nocnej.
– Oczywiście, profesorze – odparł ściszonym głosem Tom, aczkolwiek tym razem nie zdołał wyzbyć się gniewnej nuty.
Hermiona przez chwilę nań patrzyła, a potem na paluszkach wróciła do pokoju wspólnego.
