Poniższe opowiadanie to remake mojego fanfiction pt. „Czarna Pani", które było dostępne na moim profilu kilka lat temu! Znów główną bohaterką jest więc Victoria Malfoy, ale tym razem jej losy potoczą się nieco inaczej niż ostatnio… Zachęcam do czytania i komentowania! Miło do Was wrócić.


Przechadzała się w tę i z powrotem po nieoświetlonym korytarzu. Za oknami panowała ciemność; księżyc schował się za chmurami, stając się jedynie delikatną, mało widowiskową poświatą, na którą nie zwracała jednak uwagi. Mogła myśleć jedynie o tym, co miało wydarzyć się w ciągu następnej godziny: zostanie włączona w szeregi śmierciożerców, przyjmie Mroczny Znak, stanie się prawdziwą zwolenniczką Lorda Voldemorta.

Odkąd powrócił – co miało miejsce dwa lata temu – nie sposób było jej nie być blisko niego. Jej ojciec był w końcu jego wiernym sługą, matka chrzestna pałała do niego dziwnym, platonicznym uczuciem, a dom rodzinny uczyniono główną kwaterą jego drużyny. Mimo tego więc, że stosunkowo często go widywała, kiedy na przykład zjawiał się w Malfoy Manor, by przewodniczyć zebraniom śmierciożerców, była w pewien sposób od niego zdystansowana. Nie uczestniczyła przecież w spotkaniach z nim, nie wysyłano jej na żadne misje, nie wymagano od niej, aby zdolna była za niego umrzeć. W ciągu kolejnej godziny to wszystko miało się jednak zmienić, a ona wcale nie czuła, że jest na to gotowa. To nie była przecież jej droga. Serce bijące w jej klatce piersiowej nie chciało być wierne Voldemortowi, nie rozumiało jego idei, nie drżało z niecierpliwości na myśl o zobaczeniu go.

Nie miała wyboru. Jej rodzina była zbyt mocno związana z Czarnym Panem, by miała możliwość odmowy dołączenia do jego szeregów, podobnie zresztą jak jej brat, którego tego wieczora czekał taki sam los, jak ją.

Nagle ciemność została zakłócona: pomarańczowa poświata światła z salonu rozlała się po marmurowej posadzce korytarza. Ktoś otworzył drzwi.

– Victorio, jesteś tu? – Poznała głos matki. – Ach, jesteś, choć może to tylko jakaś zjawa?

– Prawdopodobnie tylko zjawa – odrzekła Victoria, zbliżając się jednak do Narcyzy Malfoy.

Narcyza westchnęła, po czym przekroczyła próg, wstępując na korytarz. Zamknęła za sobą drzwi prowadzące do salonu.

– Wiem, że to trudny wieczór – powiedziała do córki, kładąc dłoń na jej ramieniu.

Mimo że Victoria ledwo co dostrzegała rysy twarzy matki, była pewna, że czaiło się wśród nich zatroskanie i zmartwienie. Wiedziała jednak też, że z chwilą, kiedy znajdą się w salonie, na ustach Narcyzy wykwitnie piękny, delikatny uśmiech, bo przecież nie mogła pokazać, jak bardzo boli ją fakt, że jej jedyne dzieci, dwójka bliźniaków, mają przyjąć na swe przedramiona Mroczny Znak, taki sam, jaki posiadał jej mąż.

– Nie da się zaprzeczyć – odrzekła Victoria. – Chyba czas się zbliża, prawda? Przejdźmy do salonu, trzeba się przygotować.

W pięknym, dużym, bogato urządzonym salonie, w którym każdy detal zachwycał swym wysublimowanym wdziękiem, zgromadzeni byli już śmierciożercy należący do kręgu wewnętrznego Czarnego Pana, którzy byli obecni przy każdej ceremonii włączania do szeregów nowych członków. Czekano jeszcze tylko na Voldemorta, który miał zjawić się niebawem.

– Jak się ma Draco? – zapytała Victoria. – Nigdzie go nie widzę.

– Podobnie jak ty, gdzieś się zaszył. Mam nadzieję, że lada moment się pojawi. Cóż to by był za skandal, gdyby się spóźnił i przyszedł po tym, jak przybyłby już Czarny Pan… Och, ojciec się rozgląda niespokojnie, zapewne zaraz pójdzie go szukać.

Rzeczywiście – Lucjusz przeprosił Severusa Snape'a i Rudolfa Lestrange'a, z którymi rozmawiał, i zaczął zmierzać w kierunku przejścia do holu domu. Po chwili wrócił do salonu z bladym Draconem u boku.

– Oby przetrwał ten wieczór… – szepnęła Narcyza.

– Z pewnością przetrwa ten wieczór. Ale co z resztą jego dni? I moich. – Spojrzała wymownie na matkę, która nagle objęła się ramionami, jakby zrobiło jej się chłodno, mimo że miała na sobie ciepłą szatę, idealną na wczesnojesienne wieczory.

Narcyza nie zdążyła już nic odpowiedzieć, choć w zasadzie i tak trudno byłoby jej znaleźć odpowiednie słowa na wypowiedzianą przez córkę uwagę – Czarny Pan zjawił się bowiem w salonie. Wszyscy wokół zaczęli klękać, one uczyniły rzecz jasna to samo.

Najgorsza godzina w życiu Victorii i Dracona Malfoy'ów oraz ich nieszczęsnej matki, która kochała ich bardziej, niż księżyc kocha gwiazdy, właśnie się rozpoczynała.

•*•.•*•

Następnego dnia, po zjedzeniu śniadania w Wielkiej Sali, Victoria i Draco, w towarzystwie kolegów ze Slytherinu, udali się do lochów na zajęcia z eliksirów, dopiero trzecie w tym roku szkolnym. Nie zauważyli, że tego dnia Snape przyglądał im się znacznie uważniej niż zwykle.

Nie mógł przecież zupełnie obojętnie przyjąć faktu, że dwójka jego podopiecznych dołączyła do szeregów Lorda Voldemorta. Prawdę mówiąc – martwiło go to bardziej, niż byłby w stanie przypuszczać. Patrząc na młodych Malfoy'ów widział nastoletniego siebie, który wybrał złą drogę, a konsekwencje tego wyboru ponosił do dziś – cud, że w ogóle wciąż żył! Różnica między młodym nim a Malfoy'ami była jednak taka, że on pragnął dołączyć do śmierciożerców, widząc w służeniu Czarnemu Panu szansę na chwałę, której wówczas niebywale pragnął, a oni zostali do tego prawdopodobnie zmuszeni przez ojca. Fakt, że przyjęli na swoje przedramiona Mroczny Znak z przymusu, w szczególny sposób przepełniał go żalem. Znosić wszystkie te trudy wiążące się z byciem poddanym Voldemortowi bez poczucia, że naprawdę się tego chce? To jawiło mu się jako rzecz więcej niż dramatyczna, zwłaszcza że były momenty, kiedy Czarny Pan wymagał od swoich zwolenników szczególnie dużych poświęceń i dowodów lojalności. Najgorszym było, rzecz jasna, polecenie odebrania komuś życia.

Przyjrzał się Draconowi. Wysoki, przystojny, o niebieskich oczach i jasnych włosach. Wyglądał na silniejszego, niż w rzeczywistości był. Użycie zaklęcia uśmiercającego złamałoby go, co do tego Snape nie miał żadnych wątpliwości – znał chłopaka zbyt dobrze, by mieć o nim inne zdanie.

Victoria, jego bliźniacza siostra – niezupełnie jednak do niego podobna, bo o włosach ciemnych, bardzo zresztą długich – wydawała się większą zagadką. Snape nie był pewien, ile miała w sobie siły. Nigdy nie udało mu się dociec – co go dość frustrowało, ponieważ był przyzwyczajony do odczytywania dusz ludzkich niczym otwartych ksiąg – jaką tak naprawdę była osobą. Mimo jej ślizgońskiego pochodzenia, rzadko miał z nią do czynienia. W przeciwieństwie do innych Ślizgonów nie przyszła nigdy do niego po jakąkolwiek radę czy aby odbyć rozmowę na bardziej lub mniej sensowny dla niego temat. Nawet jako członkini rodziny Malfoy'ów – z którymi był przecież dość blisko i to od bardzo dawna – wydawała mu się kompletnie obca. Nie był więc w stanie stwierdzić, co mogłoby ją złamać.

Albus Dumbledore nie był zadowolony z takiej odpowiedzi, kiedy pytał o to Severusa kilka godzin później, gdy ten przyszedł do niego, by zdać mu relację z wczorajszej wizyty w Malfoy Manor.

– Severusie… na pewno zdajesz sobie sprawę z tego, jak ważne jest to, abyśmy wiedzieli, z kim mamy do czynienia. Jeśli w murach Hogwartu jest zagorzała zwolenniczka Lorda Voldemorta, to…

– Mówiłem ci już, że z pewnością nie jest ona jego zwolenniczką. Uważam, że, tak jak i Draco, została zmuszona przez ojca, by wstąpić w szeregi Czarnego Pana. Zważywszy na to, jak Czarny Pan rozgościł się ostatnio w ich domu i jak blisko zaczął trzymać przy sobie Lucjusza, nie mogła odmówić. Mam wątpliwości co do jej charakteru; nie znam jej, zwyczajnie, to wszystko. Jak zareaguje, kiedy Czarny Pan zleci jej jakąś misję? Czy powie o tym komuś, czy raczej o niczym się nie dowiemy? Jeśli chodzi o Dracona, sądzę, że będzie czuł potrzebę, by zwierzyć się matce albo mnie. W przypadku Victorii nie jestem pewien.

Dumbledore był wyraźnie zmartwiony faktem, że Victoria Malfoy nie wydawała się być osobą, którą łatwo było kontrolować.

– Musisz ją obserwować, Severusie… Może warto spróbować pozyskać w jakiś sposób jej zaufanie?

– Nie udało mi się tego dokonać, kiedy była małą dziewczynką. Myślisz, że teraz byłoby to możliwe? Jest bystra, zresztą uważa mnie za bezdusznego śmierciożercę, a przecież ona sama prawdopodobnie nie podziela poglądów Czarnego Pana. Nie jawię się jej jako ktoś, komu można zaufać. Oczywiście, teoretycznie, mógłbym spróbować, ale…

– To spróbuj – przerwał mu Albus, jak zwykle wymagając niemal niemożliwego. – Musimy mieć pewność, że rzeczywiście nie podziela poglądów Voldemorta. Dowiedz się tego, przypuszczenia nie wystarczą.

– W rzeczy samej – odrzekł ponuro Snape i podniósł się z fotela, a następnie szybko opuścił gabinet dyrektora.

Z jednej strony rozumiał obawy Dumbledore'a – w Hogwarcie znajdowali się dwaj młodzi śmierciożercy, którzy mogli zostać wykorzystani przez obóz zła do szpiegowania, a w najgorszym przypadku – dokonania zamachu na Pottera, Dumbledore'a lub kogokolwiek innego. Oczywiście Snape nie podejrzewał Czarnego Pana o coś tak bezmyślnego, jak zlecenie rzeczy tak poważnych niedoświadczonym nastolatkom, a nie jemu, niemniej – śmierciożercy w Hogwarcie i tak mogli być zagrożeniem dla powodzenia Zakonu Feniksa w nadchodzącej wojnie. Z drugiej strony oczekiwanie dyrektora, że on, któremu Victoria Malfoy nigdy nie okazała sympatii ani zaufania, da radę zbliżyć się do niej i poznać jej intencje, były zwyczajnie śmieszne. Był zresztą niemal pewien, że okazałaby się równie niegroźna, co Draco, ale ostatecznie uznał, iż nie sprzeciwi się Dumbledore'owi i nie zaryzykuje jego tryumfu. Obiecał sobie, że będzie obserwował Victorię Malfoy i w odpowiedniej chwili spróbuje wybadać, kim jest i do czego ewentualnie byłaby zdolna.

Nie zamierzał jednak rozmyślać o tym tego dnia. Przez resztę przedpołudnia miał wolne, podobnie jak Septima Vector, profesorka numerologii, z którą od kilku miesięcy potajemnie się spotykał. Potajemnie, to znaczy – całe grono profesorskie, rzecz jasna, o wszystkim wiedziało. Podejrzewał, że o ich bliższej relacji uświadomiła nauczycieli Minerwa McGonagall, która kiedyś przyuważyła ich na wspólnej nocnej przechadzce i zapewne uznała za konieczne, by powiadomić o tym wszystkich kolegów i koleżanki w Hogwarcie.

Kiedy zjawił się w swoich kwaterach, Septima już na niego czekała. Od jakiegoś czasu znała jego hasła.

– I jak tam? – zagadnęła, zamykając książkę, którą czytała w jego fotelu stojącym przy kominku. – Bliskie spotkanie z Dumbledore'em?

– Niestety. Wybacz, że mam z nim randki częściej niż z tobą.

Vector zaśmiała się cicho i podniosła z miejsca. Snape zaczął porządkować na biurku eseje, które zebrał tego dnia od uczniów i uczennic siódmego roku, w tym – od Malfoy'ów, którzy jednak nie opuścili jego głowy po przekroczeniu progu swoich kwater, tak jak sądził, że będzie.

– Chyba wam ta randka nie wyszła, bo jesteś zdenerwowany. – Septima podeszła do niego i złożyła swoje dłonie na jego ramionach. – Czego tym razem od ciebie chciał?

Westchnął, uciekając od jej dotyku i podchodząc do komody, by zaparzyć herbaty. Nie był pewien, czy powinien powiedzieć Septimie o Malfoy'ach. Byli jej uczniami, a gdyby posiadła wiedzę na temat ich dołączenia w szeregi Czarnego Pana – bez względu na powód tego czynu – mogłaby mimowolnie zacząć źle na nich patrzeć, a odbieranie jej obiektywizmu z pewnością nie było potrzebne. Z drugiej strony nie lubił, kiedy miał przed nią więcej tajemnic, niż było to konieczne. Wciąż zresztą nie wierzył w to, że podjęcie kilka miesięcy temu wspólnych badań nad pewnym zjawiskiem numerologicznym, które można było odczytać tylko po zanurzeniu pergaminu w skomplikowanym eliksirze, odkrytym przez Snape'a, przerodzi się najpierw w przyjaźń, potem romans, a następnie coś na kształt związku.

– Młodzi Malfoy'owie dołączyli wczoraj do śmierciożerców. Oficjalnie – powiedział w końcu po tym, kiedy zerknął na nią i ujrzał jej zaniepokojone spojrzenie.

Twarz kobiety zastygła w szoku.

– Merlinie… – wydusiła z siebie.

– Prawdopodobnie zostali do tego zmuszeni przez ojca, poza tym zapewne czuli presję z powodu tego, że Czarny Pan obrał sobie ich dom jako główną siedzibę, przez co czasem go spotykali, chociaż nie uczestniczyli w żadnych spotkaniach. Wyobraź sobie, że nie zdecydowaliby się przyjąć Mrocznego Znaku, chociaż nadchodzi wojna i Czarny Pan potrzebuje coraz to więcej zwolenników, a jednak mijaliby go czasem na korytarzach.

– No tak, strach na samą myśl, ale… czy poproszenie o pomoc Dumbledore'a nie było również jakąś opcją? Mogli zerwać kontakty z rodziną, ze śmierciożercami, w przerwach od szkoły Dumbledore gdzieś by ich ukrywał, chociażby w kwaterze głównej Zakonu.

– Dobrze wiesz, że to bezsensowny pomysł. Nie zerwaliby kontaktu z matką, poza tym taki czyn by ją naraził na gniew Czarnego Pana. Nie zaryzykowaliby. A co do Dumbledore'a i ukrywania ich przez niego… nie bądź taka pewna tego, że dyrektor byłby im tak wielce skory do pomocy. Może gdyby należeli do Gryffindoru, to…

Urwał, dostrzegłszy wzrok Septimy, która w czasie szkolnych lat należała właśnie do Gryffindoru. O dziwo – i zarazem na szczęście – Snape nie potrafił jednak uznać ją za osobę pasującą do tego domu.

– Myślę, że spróbowałby im pomóc, ale pewnie masz rację, ostatecznie to rozwiązanie mogłoby okazać się niewłaściwe. Przykro mi, Severusie, że spotkał ich taki los. Wiem, że chcesz dla swoich podopiecznych jak najlepiej, mimo że głośno się do tego nie przyznasz… Pewnie bardzo pomogłaby im świadomość, jeśli rzeczywiście są w szeregach Voldemorta z powodu przymusu, że ty także jesteś śmierciożercą, który w głębi ducha wcale nie jest po stronie zła, że pomagasz Dumbledore'owi, Zakonowi. To jeszcze dzieci… Wielką ulgą dla nich byłaby z pewnością możliwość zwrócenia się do ciebie w chwilach słabości.

Sam wpadł na podobny pomysł, jeszcze kiedy siedział w gabinecie Dumbledore'a i z nim rozmawiał, chociaż wiedział, że aby zdradzić Malfoy'om prawdę na temat swojej roli, musiał być w stu procentach pewien, iż rzeczywiście nawet najmniejsza cząstka ich serc nie należy do Czarnego Pana i że go nie zdradzą. Poza tym, gdyby miał zaufanie Malfoy'ów, Zakon Feniksa byłby bezpieczniejszy – wiedziałby przecież o wszystkim, co Czarny Pan by zlecił swoim nowym poddanym, żyjącym na co dzień w Hogwarcie. Podzielił się tym na głos z Vector.

– No to na co czekasz? Wysil tej swój wspaniały mózg i wymyśl, jak mógłbyś posiąść tę pewność, że nie są mu oddani. Chodź, rozruszamy twoje szare komórki – powiedziała, po czym machnęła różdżką w stronę starej szachownicy, która rozłożyła się na stole przed wielkim oknem wychodzącym na błonia Hogwartu.

Mało kto wiedział, że Severus Snape wcale nie był nietoperzem z lochów, a przynajmniej nie całkiem – jego kwatery znajdowały się bowiem na pierwszym piętrze, a on sam wyjątkowo cenił sobie spektakle, które rozgrywało przed nim słońce, przemieszczając się leniwie po niebie w towarzystwie chmur, nie wspominając o występach księżyca, które szczególnie lubił oglądać, zwłaszcza ostatnimi czasy, z Septimą Vector u boku.

Usiedli naprzeciw siebie przy szachownicy. Vector, skupiona na grze, nie zauważyła, że Severus przyglądał jej się znacznie uważniej aniżeli szachownicy. W duchu niemal się uśmiechał. Obawiał się powiedzieć jej o Malfoy'ach, bo założył, że będzie krzywo na nich patrzeć, kiedy się dowie, że zostali śmierciożercami, tymczasem ona sama zachęcała go do działania na rzecz wsparcia ich. Jeśli to osławione dobre, szlachetne i rozsądne serce rzeczywiście było przymiotem Gryffindoru, to chyba jednak miała ze swoim domem więcej wspólnego, niż dotychczas przypuszczał.