-Co dziś na śniadanie?

-Sprawdź sobie na rozpisce...

-Nie chce mi się.

Pięcioro uczniów dotoczyło się do stołu, przy którym siedziała jedyna w miarę wyspana osoba. Widząc ich blade, opuchnięte pod oczami twarze, skrzywiła się, jednak nie na tyle by ktokolwiek, kto mógłby ich obserwować, mógł to zauważyć.

-Która?

-Trzecia dwadzieścia trzy.

-Mogliście zadzwonić.

-Nie było czasu, poza tym raz na jakiś czas musisz się wyspać- Ulrich objął swoją dziewczynę nim przysiadł na siedzeniu obok.

-Czy XANA naprawdę musi wybierać tak wczesne pory, by atakować?- głos Odda osiągnął nowy limit mamrotania przy jedzeniu, mimo to przyjaciele zrozumieli go.

-Chyba lepsze to niż zrywanie się z lekcji, których już nie możemy nadrobić.

Wojownicy Lyoko dość szybko weszli w rytm ratowania świata z większymi niż wcześniej ograniczeniami, co nie oznaczało, że dobrze to znosili. Ich największymi wrogami, oczywiście poza XANĄ, na powrót stały się zmęczenie oraz brak czasu na szkołę - tak jak powrót do przeszłości ratował im życia, niejednokrotnie pomagał im również w nadrobieniu przerwanych przez atak lekcji. Ci z grupy, którzy z trudem przyswajali sobie materiał szkolny, zostali zmuszeni pracować jeszcze ciężej w tych nielicznych chwilach wolnego czasu; niebawem kończący edukację w liceum William i Yumi musieli do tego przygotowywać się do ostatnich egzaminów i zaczynającej się w środku roku szkolnego rekrutacji na studia. Nie zapowiadało się, że Jeremy miał wkrótce rozwiązać problem skasowanego/uszkodzonego/zniszczonego programu.

Aelita i William, najciężej ranni w wyniku ostatniej ofensywy XANY, zostali stosunkowo szybko wypuszczeni ze szpitala, choć zwolnienie z WF-u skończyło im się dopiero w poprzednim tygodniu. Po odniesionych obrażeniach nie pozostał właściwie żaden ślad, pomijając ledwie widoczne żyły elektryczności, zdobiące prawą dłoń Aelity oraz ostatni wystający spod koszulki Williama opatrunek. Niestety, w przeciwieństwie do najstarszego chłopaka z grupy, skórzana kurtka nie miała tyle szczęścia: była tak zniszczona, że żaden kuśnierz nie byłby w stanie podjąć się jej naprawy. Z tej też przyczyny, z największymi honorami i czcią, kurtka została pochowana w ogródku Pustelni, na cmentarzu tego, co utracili. Brunet starał się nie okazać smutku, gdy jego ulubiona część garderoby trafiła do ziemi, ale jego przyjaciele i tak wiedzieli, co czuł, dlatego w ich głowach zaczął już formować się pewien plan - choć jego realizacja przewidziana była na kilka miesięcy, mieli pewność, że efekt przerośnie ich oczekiwania.

Gdy tak rozmyślali nad zdarzeniami minionych tygodni, obok ich stołu przeszła Laura. Od pewnego czasu, choć znajdowali się w jednej klasie, zdawała się ignorować ich obecność - to nie tak, że zależało im na jej uwadze, ale fakt, że nie próbowała chociażby przewyższyć Jeremy'ego sprawiał, że niepokój w nich wzrastał, a szczególnie w różowowłosej dziewczynie, która przebąknęła po raz kolejny pod nosem:

-Mam złe przeczucie co do niej, ona jest w coś zamieszana.

I wtedy, zorientowawszy się, że wkrótce zaczną się zajęcia, niewyspani Wojownicy przystąpili do pochłaniania śniadania w błyskawicznym tempie, ku uciesze Yumi, która jako jedyna z nich nie zamyśliła się na bliżej nieokreślony czas i na spokojnie zjadła śniadanie.

-Jednak cieszę się, że dziś pospałam dłużej. Przynajmniej nie muszę mieć takiej prędkości jak wy!

-Pogadamy następnym razem- burknął Odd, zgarniając talerze na jedną tackę.

-To jak, widzimy się po lekcjach?

-Jasne! Kto wybiera miejsce?

Przyjaciele popatrzyli po sobie przez moment, a następnie pięć dłoni wskazało na jednego człowieka.

-Jeremy! Czyń honory w wyborze obiadu!

#*#

Mimo, że zarówno w środę jak i sobotę uczniowie mieli skrócone zajęcia, to właśnie trzeci dzień tygodnia był dniem, w którym Wojownicy Lyoko nie szli na stołówkę, tylko wybierali się w miasto. Zwyczaj nakazywał, by co tydzień inna osoba wybierała miejsce obiadowania - tym razem jednogłośnie wybrano Jeremy'ego, nie zresztą bez przyczyny. Jak ze smutkiem zauważyła Aelita, poza krótszym snem, informatyk drużyny zaczął wracać do stresowego niejedzenia, w związku wszyscy musieli się upewnić, czy jeśli to on wybierze restaurację, która najbardziej mu pasuje, na pewno zje tyle, ile powinien, czyli więcej niż przynajmniej jedną trzecią normalnej porcji, dolny limit w chwilach najgorszego stresu. Dlatego też, gdy przy szkolnej bramie Jeremy oznajmił, że pójdą do jego ulubionego bistro, oferującego zniżkę studencką nawet dla uczniów (w rzeczywistości było to tylko dla ich paczki, ale kto by na to zwracał uwagę) i mającego bardzo przyzwoite croque-monsieur, pozostali członkowie paczki odetchnęli częściowo z ulgą. Croque-monsieur było daniem, które zjadał zawsze.

Ruszyli w drogę żwawym krokiem, wybierając mniej uczęszczaną przez ich rówieśników drogę w pobliżu lasu prowadzącego do Pustelni. Drzewa chroniły ich przed wiatrem, który na początku jesieni dawał się dość mocno we znaki.

-Zdecydowaliście się już co do uczelni?- Aelita zwróciła się do starszych z paczki.

-Już mi się klaruje, ale lista nie jest kompletna...- ton Yumi wskazywał wyraźną niechęć do ukończenia tworzenia listy i rekrutowania się.

-Pójdę do szkoły przygotowawczej- oznajmił William. -Chcę mieć pewność, że przyjmą mnie do École normale supérieure, a jeśli mi się noga powinie przy rekrutacji za pierwszym razem, przynajmniej będę mógł przepisać przedmioty i coś robić, a nie czekać w nieskończoność.

-ENS? Wysoko mierzysz, Will.

-Co mam nie mierzyć? W najgorszym wypadku pójdę w inne miejsce, świat mi się nie zawali.

Przeszli połowę drogi, gdy nagle Odd zatrzymał się, wsłuchując się w otoczenie z uwagą.

-Jest za cicho. Coś jest nie tak.

-W sumie racja, pora obiadowa i cisza na mieście? Dziwne. Pospieszmy się.

Nim jednak mogli to zrobić, zza zakrętu wypadł samochód dostawczy. Na jego widok zaczęli biec, jednak pojazd był szybszy i dogonił ich. Wszystko potoczyło się bardzo szybko: van wjechał na chodnik, po którym biegli, drzwi boczne otworzyły się, kilka par rąk chwyciło Jeremy'ego, który wrzasnął, upuszczając swoją torbę, Aelita obróciła się i spróbowała zatrzymać go, jednak bezskutecznie, drzwi zamknęły się i pojazd - z nieznanymi osobami i jej chłopakiem na pokładzie - oddalił się w zawrotnym tempie.

Nikt nie wiedział, jak zareagować; pierwszy był Ulrich, który popędził za samochodem, jednak zaraz cofnął się do grupy ze słowami:

-Nie miał tablic rejestracyjnych, tam za dużo ludzi jest! Przepraszam!

Wówczas Aelita, trzymająca skórzaną torbę blondyna, upadła na kolana, jej twarz zastygła niczym kamień, wpatrzona w kierunku, w którym oddalił się samochód. Poza kilkoma łzami spływającymi po policzkach, nie było żadnej reakcji z jej strony, choćby i na dyskusje dalszego działania, a już szczególnie na pytania, czy wszystko z nią było w porządku. Jak gdyby wyłączyła się całkowicie pod wpływem tego, co zobaczyła.

Zszokowani przyjaciele, po raz kolejny w ciągu miesiąca postawieni w sytuacji, z której naprawdę nie wiedzieli, jak wyjść, wyrzucili z siebie dwa słowa, nim przeszli do dalszych działań.

-Kurwa. Mać.

#*#

-Aelita, jesteś z nami?

Głosy brzmiały znajomo. Otworzyła oczy, by zobaczyć stojących dookoła przyjaciół; z wyrazów ich twarzy nie mogła wiele wyczytać, poza tym, że byli wyraźnie zmartwieni.

-Co się stało? Ile... ile czasu minęło?

O tak, panika, stary, niemile widziany towarzysz życia, zaczął wkradać się w jej kości. Świadomość tego, że Jeremy'ego porwano, zabrano go jej, wróciła do niej ze zdwojoną siłą, powodując mdłości. Zamknęła oczy, próbując pozbierać się, jednak nie szło jej to najlepiej; kiedy podano jej wodę, coś, na czym mogła się skupić, poczuła ogromną wdzięczność (ostatnio ciągle była wdzięczna: przyjaciołom, Sissi, czasami wszechświatowi, ale w tym momencie najchętniej wepchnęłaby wszechświatowi coś, konkretnie gdzieś, żeby przestał się wyżywać na nich wszystkich).

-Z dziesięć minut. Martwiliśmy się o ciebie- Odd objął ją ramieniem, kiedy skończyła pić.

-Dziękuję za troskę, ale... nie ważne. Torba... wyciągnijcie laptopa, może uda nam się namierzyć jego telefon.

-Robi się.

Otrzymawszy komputer, dziewczyna podłączyła go do sieci w nadziei, że lokalizator będzie działał. Razem z nią modlili się o to towarzysze (którzy dowiedzieli się dopiero teraz, że informatyk ich drużyny miał osobną aplikację lokalizującą, podłączoną zarówno do superkomputera, jak i przenośnego, zsynchronizowanego laptopa). Niestety ich najgorsza obawa spełniła się - nadzieja na zlokalizowanie Jeremy'ego umarła, gdy tylko spojrzeli na mapę. Lokalizacja telefonu wskazywała skrzyżowanie dalej, sugerując, że porywacze byli przygotowani na tę ewentualność i pozbyli się przedmiotu, który mógł przyczynić się do odkrycia ich trasy oraz miejsca pobytu.

Gdy Ulrich wrócił z telefonem, William, rozejrzawszy się po przyjaciołach, zapytał:

-To... co robimy?

Odd spojrzał na niego z powagą. William otrzymał swoją odpowiedź.


Przez pewien czas Jeremy nie rejestrował tego, co się działo dookoła niego, zbyt zaskoczony, by jakkolwiek zareagować. Przerażone spojrzenia przyjaciół wyryły mu się w pamięci i był pewien, że będą mu się śniły w nocy. Zaciśnięte powieki długo nie chciały się unieść, ale nawet, gdyby chciał, niewiele by zobaczył - zabrano mu okulary, a oczy zakryto jakąś tkaniną. Ręce też miał związane, nie na tyle, by odciąć krążenie, ale wystarczająco, by zaczęły drętwieć. Spróbował rozpoznać palcami, jakiego rodzaju węzła użyto, jednak nie był w stanie tego zrobić.

Samochód zaczął zwalniać. Zanim pojazd stanął, osoby, które go porwały, wreszcie zaczęły mówić. Cicho. I do tego po niemiecku, a tego języka nigdy w pełni nie opanował.

Wyprowadzili go z samochodu do jednego z budynków biurowych w drugiej części miasta - odbijające się od szyb słońce oślepiło go w pierwszej chwili. Porywacze stwierdzili, że przed spotkaniem - z kim, nie wiedział - może już widzieć wszystko, dlatego oddali mu okulary.

Przejazd windą był kolejną rzeczą, która wyryła mu się w pamięci. On, trzech typów w kominiarkach i niczego nie świadoma - albo zupełnie obojętna - sprzątaczka, która sortowała detergenty w rytm muzyki typowej dla poczekalni. Gdyby oglądał taką scenę w jakimś filmie akcji lub dreszczowcu, może zaśmiałby się z komizmu sytuacji, ale przeżywanie czegoś takiego w rzeczywistości wcale nie było śmiesznie.

Wreszcie wysiedli. Ruszyli spokojnym krokiem; nikt nie pospieszał Jeremy'ego ani go nie popychał, poluzowano mu nawet sznur na nadgarstkach, zupełnie tak, jakby to, co miało nastąpić dalej sprawiło, że nic więcej ich nie obchodziło.

Po kilku chwilach dotarli przed drzwi, które zaraz stanęły otworem. Jeremy przekroczył próg.

-Mieliśmy okazję się już kiedyś spotkać?

Wstrzymał oddech na te słowa.

Przy biurku siedział Graven, ubrany w czarny, elegancki garnitur. W butonierce znajdowała się złożona w wyrafinowany sposób chusteczka, ozdobiona ptasią broszką z oczkiem, w identycznym odcieniu co krawat. W takich okolicznościach nie trzeba było być geniuszem, by zrozumieć, że nie dość, że znajdował się w poważnych tarapatach, to jeszcze całe zajście było nagrywane.

-Nie sądzę- jego głos pozostał opanowany. -Kim pan jest?

Graven tylko się uśmiechnął.


Czas wolny Jima Moralesa sprowadzał się do robienia lub wspominania wielu rzeczy, o których wolałby nie mówić. O niektórych jednak, takich jak oglądanie programów przyrodniczych, mówić mógł i to właśnie czynił.

Usłyszał dość gwałtowne pukanie do drzwi. Zapauzował zatem program, odłożył przegryzki na stolik i podszedł do wejścia do pokoju. Miał podstawy podejrzewać, kto znajdował się za tymi drzwiami, ale nie spodziewał się, w jakim będą składzie.

-O, moi komandosi, co się dzieje? Gdzie są Belpois, Stern i Stones?

-Aelita źle się czuła, więc Ulrich siedzi z nią teraz.

-Jim, czy możemy mieć do ciebie parę pytań?- głos Odda był trochę wyższy niż zazwyczaj; jak wtedy, kiedy próbował wyciągnąć informacje w lekki, nierzucający się sposób.

-Czysto teoretycznych- dodała Yumi, zerkając na korytarz.

-No... dobrze, wejdźcie.

Widział, że byli zdenerwowani i obawiali się, że ktoś może ich podsłuchać. Niedobrze. Te dzieciaki znowu się w coś wplątały, a nieobecność Jeremy'ego, do której się nie odnieśli, tylko utwierdziła go w tym przekonaniu.

Ciekawe tylko, w co tym razem...

-To co chcecie wiedzieć?

-Na przykład... Jeżeli widzimy nieoznakowany, pozbawiony rejestracji samochód dostawczy, możemy założyć, że może pochodzić z czegoś nielegalnego?

-Cóż...- jak na czysto teoretyczne pytanie było ono bardzo konkretne, więc jego podejrzenia potwierdziły się. -Tak, możecie.

-Powiedz, a spotkałeś się kiedyś z sytuacją, że kogoś porwali w mieście i od razu zabrali?

Gdyby nie medytował ani nie przeszedł tyłu treningów samokontroli, Jim zareagowałby bardzo gwałtownie. Nie spodziewał się, że jego uczniowie wplątali się w coś takiego! Jego myśli pędziły -porwanie, przynajmniej porwanie, czy trzeba sięgnąć do dawno nieużywanych kontaktów?, jego uczniom coś grozi, brakuje mu informacji - ale musiał podjąć decyzję. Nie potrzebował na to wiele czasu.

Jeżeli już miał udzielać im informacji, to tylko merytorycznych. A potem zainterweniuje.

-Nie, takie coś byłoby zbyt ryzykowne.

-To znaczy?

-W przypadku, gdy są świadkowie, porywacze najpierw odczekają trochę czasu, a następnie zmienią pojazd na inny. Wyjadą z miasta również inną trasą niż ta, która wjechali.

-Gdzie zazwyczaj?

-A ile czasu, tak teoretycznie, mogą czekać?

-Kiedyś robiło się wszystko przed początkiem godzin szczytu, ale obecnie tendencja jest taka, że czeka się na ich koniec i wybiera mniej uczęszczane drogi.

Yumi wypuściła nieświadomie trzymane powietrze w płucach.

-Dzięki, Jim.

-Wiemy, że wolałbyś o tym nie mówić, ale dzięki za pomoc. To co, lecimy?- William wreszcie wyglądał równie pewnie, jak starał się brzmieć.

Zresztą... cała trójka wyglądała na bardziej zdeterminowaną. Wyglądało na to, że jego słowa dały im do myślenia i naprowadziły na jakiś trop, mógł prawie dostrzec trybiki obracające się za ich oczami.

#*#

-Dzieciaki!

Odwrócili się. Jim stał w drzwiach z telefonem w ręku.

-Macie czas do osiemnastej, potem muszę zawiadomić policję. Jasne?

-Tak jest!

Pobiegli do pokoju, by opracować plan działania. Kiedy przekroczyli próg, Odd miał już pomysł, gdzie powinni się zjawić.


Wbrew temu, co można by sądzić, okolice Boulogne-Billancourt były rzadziej uczęszczane. Jeremy podejrzewał, że jeżeli jego porwanie zostało zorganizowane w taki sposób, to gdzieś na obrzeżach regionu Île-de-France mógł czekać prywatny samolot lub śmigłowiec, którym mógłby szybko zostać przetransportowany do innego kraju, najpewniej do Szwajcarii. Nawet, gdyby jego przyjaciele zgłosiliby jego zaginięcie, to na nic by się to zdało w starciu z planem kogoś wpływowego. Jako naukowiec pracujący w CERNie, zarządzający tamtejszymi komputerami kwantowymi i wszelkim sprzętem, Tyron zaliczał się do takich osób.

Czy jeszcze kiedyś zobaczy przyjaciół? Pewnie tak. Ale w jakich okolicznościach? Jak sobie poradzą bez niego? Oczywiście wiedział, że byli w stanie radzić sobie sami, bez jego pomocy, ale raz za razem przypominano mu o tym, jak ważny był dla nich nie tylko jako informatyk, ale po prostu przyjaciel, brat, towarzysz. Potrzebowali się wszyscy nawzajem. Gdy tylko zamykał oczy, przypominał sobie ich strach... a szczególnie Aelity.

Jak ona to zniesie? Przecież wiedział, ile już straciła. Nie mógł stać się kolejnym imieniem na liście odebranych jej przez czas ludzi, nie chciał tego i nie zamierzał na to pozwolić. Ale co mógł zrobić w tej sytuacji? Nie miał jak się wyswobodzić, ani jak uciec. Gdyby tylko miał dostęp do czegoś, czegokolwiek, by móc nadać wiadomość jakimś szyfrem albo zwykły komunikat S.O.S...

I wtedy zdało mu się, że słyszy niewyraźny głos przyjaciela.

William będzie pierwszy. Żeby dać nam przewagę, użyje Smogu...

Głosy z przodu samochodu stały się głośniejsze. Jeremy podniósł głowę, gdy tylko wyłapał słowo na "widoczność". Kierowca informował po niemiecku swoich towarzyszy o tym, że momentalnie podnosząca się mgła znacznie ograniczała widoczność, tym bardziej, że pogoda i tak była burzowa, więc już przed zachodem słońca zrobiło się ciemno.

Yumi musi być na tyle blisko, by móc użyć telekinezy...

Zaparł się nogami, na tyle na ile mógł, gdy van gwałtownie zahamował i zaczął niebezpiecznie skręcać. Zupełnie tak, jakby ktoś lub coś wybiegło przed pojazd... albo i nie? Z wrzasku kierowcy wywnioskował, że nie o to chodziło. Coś się działo. Coś dziwnego. Czyżby...?

Kiedy pojazd stanie, William zdymi siebie i Ulricha...

Przez szparę w drzwiach przecisnęła się strużka dymu, która natychmiast zmieniła się w dwóch młodych mężczyzn. Jego przyjaciół.

...który może wykorzystać swoje umiejętności walki wręcz...

Nie spodziewał się, że Ulrich jest w stanie znokautować cztery osoby w cztery sekundy. Albo raczej nigdy nie wziął pod uwagę tego, że jego superszybkość może mieć takie zastosowanie. Zanim jeszcze porywacze zatrudnieni przez Tyrona zdążyli osunąć się na ziemię, William uśmiechnął się do niego promiennie, złapał go za związane dłonie, położył rękę na poruszającym się już w normalnej prędkości Ulrichu i zdymił ich.

Chwilę później znajdowali się na zewnątrz, gdzieś wśród traw i opadających z drzew liści. Jeremy upadł na kolana, po czym zwymiotował, nieprzyzwyczajony do przemieszczania się w niezbyt materialnej postaci. Odd wyłonił się zza drzew i zaraz był przy nim, oferując mu chusteczki, wodę i pocieszające klepanie po ramieniu, po czym, jak gdyby czytał mu w myślach, powiedział:

-Mi też się poszło za pierwszym razem. Ale im częściej to robisz, tym mniej odczuwasz efekty.

-Tak myślisz...?

-Tak mówi William, ale dla niego zdymianie to codzienność.

A żeby upewnić się, że nie będą nas gonić, Aelita może zostawić im prezent...

Kiedy Yumi wyswobadzała jego ręce, obejrzał się za siebie. Tuż przy drodze stała Aelita; nie widział jej twarzy, ale zgadywał, że pogrążona była w skupieniu. Z iskier i niewielkim dymie wydostającym się spod maski mógł wywnioskować, że wszelka elektronika, która znajdowała się w środku, została uszkodzona, jeśli nie całkiem zniszczona. Po tym wszystkim zrozumiał: jego przyjaciele nie dość, że go odbili, to jeszcze pokazali, na ile ich naprawdę stać, jak bardzo rozwinęli się przez ten cały czas.

Nagle odwróciła się i ich oczy spotkały się. Przez jedną, trwającą wieczność sekundę, widział w nich gniew, żądzę zemsty i elektryczność, ale zaraz to wszystko uleciało, zastąpione troską i większą, jakże większą radością na jego widok. Chwilę później znajdował się w ramionach dziewczyny i nie wiedział, które z nich trzymało się mocniej drugiego, on czy ona.

#*#

Wbiegli do lasu i nie zatrzymali się, dopóki nie mieli pewności, że nikt ich nie śledzi. Wówczas Odd sprawdził godzinę na zegarku - pokazywał siedemnastą trzydzieści siedem. Wyciągnął zatem komórkę i wybrał numer do nauczyciela.

-Jim? Wszyscy będziemy na kolacji. Tak, na pewno. Widzimy się na stołówce!

Szybko się rozłączył, ale miał ku temu powód. W końcu miał jeszcze drugi, dość niespodziewany telefon do wykonania.

#*#

-Jeśli nas złapią, to jestem w dupie. Nawet bardziej niż wy.

-Nawet nie wiesz, jak się cieszymy, że tu jesteś, Sissi.

Co ją podkusiło, żeby odebrać telefon? Ba, co ją kiedykolwiek podkusiło, by podzielić się z nimi wiedzą, że robi prawo jazdy i że dostała od ojca samochód do nauki - no dobrze, wszyscy wiedzieli, że dostała samochód, ale prawo jazdy było dla większości tajemnicą. Nikt nie wiedział, ile miała wyjeżdżonych godzin ani jak dobrze jej szło.

W ten oto sposób znalazła się w tej sytuacji: ona za kółkiem, jadąca pewnie i wcale nie obawiająca się, że może ich zatrzymać policja, Ulrich na przednim siedzeniu z wciśniętym między nogami (bardzo głośno narzekającym) Oddem, a z tyłu ściśnięci William, Jeremy, Aelita i Yumi, przy czym najstarsi z grupy zostali przykryci kocami, tak aby z daleka nie było widać, że w niewielkim samochodzie znajdowało się więcej osób, niż powinno. W lusterku zauważyła, że mimo hałasu, Jeremy oparł się o swoją dziewczynę, która z kolei nie wypuszczała jego dłoni ze swoich.

Coś musiało się stać w ciągu dnia, jednak nie wiedziała, co to mogło być. A znając życie i tę grupę, raczej wolała nie wiedzieć, co mogło się stać, ale w tym wypadku wiedziała, że prędzej czy później pozna prawdę. Póki co... powinna dowieźć ich wszystkich w jednym kawałku.

I dowiozła. Gdy tylko zaparkowała na parkingu dla nauczycieli, jej przyjaciele wysypali się z samochodu, przeciągając się i zachowując się prawie całkiem normalnie jak na nich. Pokręciła głową.

-Jak tak to ma wyglądać, nigdy więcej was nie podwiozę. Nigdy- podkreśliła, odkrywając oznakowanie kursanta.

-Odwdzięczymy ci się za to!- wykrzyknęli razem Odd i Ulrich.

-Kochamy cię!

-Naprawdę jesteś niezastąpiona!

Wypełniająca ją frustracja momentalnie uleciała, zastąpiona przez dziwne, ciepłe uczucie w piersi, które utrzymywało się długo po tym, jak paczka skierowała się do akademika.

Może dlatego odebrała telefon.


Po kolacji - w trakcie której byli cały czas obserwowani przez Jima - udali się do pokoju Jeremy'ego. Yumi dołączyła do nich niewiele później, obiecawszy rodzicom, że w porę wróci do domu i zrobi to, co miała zrobić w ciągu dnia. Na szczęście rodzina Ishiyama ostatnimi czasy stała się bardziej wyrozumiała, zwłaszcza, że lubili jej przyjaciół i kiedy usłyszeli o (niewyjaśnionym) kryzysie w ich paczce, zaoferowali nawet pomoc. W tamtej sytuacji nie mogli pomóc, ale liczyły się chęci.

Przez ten cały czas właściwie nie rozmawiali. Dopiero kiedy dzwonek ogłosił godzinę do ciszy nocnej, a pozostali mieszkańcy akademika ruszyli do łazienek w nadziei na jeszcze trochę ciepłej wody, Jeremy zaczął mówić.

-To było spektakularne.

-No nie? Nie sądziliśmy, że się uda, ale udało się- Odd zaśmiał się, spuszczając z siebie napięcie.

-Kimkolwiek były te osoby, raczej nikomu nie powiedzą, co się stało. W końcu kto by uwierzył w rozpływających się w powietrzu lub nadludzko szybkich nastolatków?- Yumi skrzyżowała ręce na piersi, opierając się o ścianę.

-Nie powiedzą nikomu... poza osobom, które ich zatrudniły.

-Czyli... komu?- Aelita zacisnęła pięści.

-Zatrudnił ich Tyron. Tak zakładam. A przesłuchiwał mnie Graven.

Na chwilę znów zapadła cisza.

-Jeremy...- różowowłosa dziewczyna wzięła głęboki wdech. -Czy możesz nam powiedzieć, o co się pytał?

-Szczerze?- podniósł głowę, patrząc po kolei na każdego z Wojowników. -O wszystko i o nic. Pytał o to, co wiem na temat fizyki kwantowej, co wiem o Franzu Hopperze, o Tyronie, dlaczego tak byłem tak nerwowy... Wiem, że rozmowa była nagrywana, miał broszkę z kamerą doczepioną do poszetki.

-Pamiętasz może, jaka to była broszka?

-Nie do końca się jej przyjrzałem, ale była specyficzna. Przypominała jakiegoś egzotycznego ptaka z długimi piórami, może pawia? I była zielona, tak jak jego krawat...- wtedy do niego dotarło. -To nie był paw. To był...

-Zielony Feniks- dokończyła za niego.

Wszyscy poza Williamem pokiwali głowami, jak gdyby coś im świtało w głowach. Najstarszy z paczki, niewtajemniczony wcześniej w tę część historii, zaczął dopytywać się o szczegóły.

-O co chodzi? To jakaś firma? Nazwa własna?

-Tak- potwierdził Ulrich. -Z tego, co wiemy, to organizacja powiązana z Projektem Kartagina, ale nie znamy wszystkich szczegółów.

-Rozumiem... albo nie, nie rozumiem, ale chcę zrozumieć.

-Zaraz, zaraz, czy to oznacza, że Tyron pracuje z Zielonym Feniksem?- Odd wstał z krzesła.

-Nie mam pojęcia. Musimy wziąć to pod uwagę. Najpewniej będziemy musieli zbadać jeszcze raz powiązania Tyrona z Kartaginą, i to szybko. W pierwszej kolejności...- Jeremy przymknął oczy w nagłym przypływie zmęczenia. -W pierwszej powinniśmy...

-Powinniśmy odpocząć- dokończyła za niego Aelita, ściągając mu okulary z twarzy nim opadł wraz z nimi na poduszkę. -Dokończymy tę rozmowę później, mieliśmy dzisiaj naprawdę ciężki dzień. Wszyscy.

Tym samym pozostali Wojownicy dostali jasny komunikat: podejmą kolejne kroki dopiero wtedy, gdy będą mieć pewność, że Jeremy odpoczął, że oni wszyscy odpoczną oraz że znajdą jakiś wątek z biografii jej rodziców, który faktycznie dokądś ich doprowadzi. Ryzyko tylko rosło i mieli coraz mniejsze pole na popełnianie błędów, jeśli jeszcze mieli jeszcze taką możliwość - nie było możliwości sprawdzenia tego.

Rozeszli się. Najpierw sen, jeśli przyjdzie.

Potem... potem coś wymyślą.