Syriusz ziewnął sennie w progu pokoju karcianego, aby za chwilę z przekleństwem na ustach zmrużyć oczy, boleśnie – i w dodatku znienacka – zaatakowane blaskiem porannej zorzy, odbijającej się w witrażowych szybach loggi wszystkimi odcieniami czerwieni i fioletu.
Wciąż oślepiony, bosymi stopami odnalazł skraj miękkiego dywanu – drogowskaz na potwierdzenie, że kieruje się w dobrą stronę. Trochę po omacku, a bardziej na czuja zlokalizował fotel tyłem do okna i dopiero, kiedy umościł się za jego osłoną, zaryzykował zamrugać.
Pomogło. Z pola widzenia zniknęły pulsujące krwawe plamy, a obraz odzyskał ostrość.
No tak, westchnął pod nosem. Bo przecież te absurdalnie kosztowne kotary zostały zainstalowane w tym oknie zupełnie bez powodu.
Leniwie przeskanował jeszcze nie do końca oswojone otoczenie.
Nie pierwszy raz zwalczył uczucie lekkiej dezorientacji, wciąż zbyt dobrze mając w pamięci, jak wyglądało to wnętrze wcześniej. A różnica była powalająca. Jakkolwiek bowiem Syriusz wyżył się wnętrzarsko przy remoncie na parterze, to na przestrzeni ostatnich dni – realizując metamorfozę pokoju karcianego – przeszedł samego siebie.
Dzięki niech będą za magię.
A w szczególności za zaklęcia modyfikujące kubaturę, wpisane w istotę magicznych budynków.
Na początek zmieniła się tu ilość i usytuowanie otworów drzwiowych, co wiązało się z nową funkcją pomieszczenia. Wcześniej połączony jedynie z gabinetem, teraz pokój karciany stał się dzienną przestrzenią wspólną dla rezydentów dwóch sypialni, do których prowadziły nowe drzwi, całkiem udanie wkomponowane we wcześniej istniejącą galerię – na ścianie północnej oraz biblioteczkę – na południowej. Ostatnie dodane przejście skomunikowało pomieszczenie bezpośrednio z korytarzem wiodącym przez wschodnie skrzydło ku schodom. Efektem tych zabiegów pokój karciany stał się sercem wydzielonej bezpiecznej strefy, odciętej tuzinem magicznych barier od wrogich terytoriów na zewnątrz. Czy jak kto woli – pozostałej powierzchni mieszkalnej Grimmauld Place 12.
Prawie jak za starych, dobrych czasów, przebiegło Syriuszowi przez myśl na nieprzypadkowe skojarzenie z mieszkaniem odziedziczonym po wuju. Przyjemne, ożywcze ciepło przepłynęło przez jego ciało, odwykłe w minionych miesiącach od stanu choćby chwilowego błogiego spokoju.
I z prawdziwym zaskoczeniem uświadomił sobie, że nie chodzi przecież o sentyment za zaciekami na kuchennym suficie, wciąż palącą żarówki przedwojenną elektryką, zawilgłą piwnicą albo zdezelowanymi meblami, które zapewne zostawili Alphardowi poprzedni mugolscy właściciele nieruchomości przy Ealing Road 218B.
Dom to przecież nigdy nie były dla Syriusza tylko cztery ściany.
Tak jak rodziny nie definiował przez krew.
Ani jego przyszłości nie predestynowały oczekiwania świata, tak oczywiste wobec dziedzica z potężniej linii Black.
Na przekór Losowi i ku zgryzocie rodziców, Syriusz urodził się buntownikiem. Przez połowę życia spektakularnie obalał liczne założenia na swój temat, na najbardziej wyszukane sposoby szargał nazwisko i konsekwentnie zdobywał własną reputację. Dokonywał kolejnych wyborów, by stać się kimś zupełnie innym, niż wskazywałoby jego urodzenie. Dla tego krwawił, niemal stracił magię i prawie umarł.
By na koniec… utknąć znów na Grimmauld.
Opatrzność miała niewybredne poczucie humoru.
A jednak powrót tutaj, pod ten dach, to też był wybór. Nieoczywisty, bolesny, ale świadomy i wolny.
Czy wybrał dobrze? Cóż...
Odchodził stąd jako skrzywdzony dzieciak, bo ten dom, ci… ludzie nie mogli mu dać tego, czego potrzebował. Bo bał się tego, co mu się przydarzy, jeśli zostanie. A wrócił, bo z perspektywy dorosłego mężczyzny pragmatyczna potrzeba wykorzystania tego miejsca, zasobów i pozycji przypisanej jego nazwisku przeważyła nad ryzykiem podrażnienia jakichś dawnych, zapomnianych ran.
A poza tym, ewentualnego przyznania, że powrót był fatalnym błędem, nie zniosłaby i bez tego dość ostatnimi czasy sponiewierana syriuszowa miłość własna.
Naprawdę mógł znaleźć gorsze sposoby na adaptację do tej posranej sytuacji niż wybijanie drzwi i przesuwanie ścian, prawda?
Z krzywym uśmiechem pochylił się do przodu, po leżącą najbliżej otwartą księgę, by po chwili zaciągnąć się ledwo wyczuwalnym zapachem wiekowego pergaminu. Pobieżnie przekartkował, od razu rozpoznając tę publikację. Blat stołu i część podłogi poniżej zawalone były równie znajomymi luźnymi papierzyskami oraz pożółkłymi tomiszczami, zaś w centrum tego bałaganu po turecku siedział Sev.
Cóż za zaskoczenie.
A jednak czarne oczy nie pochłaniały zachłannie słowa pisanego.
I to już zakrawało na anomalię.
Głowa obrócona była w stronę okna i można by się pomylić, że Sev w porannym roztargnieniu zagapił się na feerię barw po drugiej stronie szyby.
Syriusz znał go już za dobrze, by ulec złudzeniu. Wymownie skinął na dwuskrzydłowe drzwi vis a vis tych prowadzących do syriuszowej sypialni.
– Z łóżkiem jest coś nie tak?
– Nie wiem.
– Spałeś tutaj?
– Sen jest dla słabych – usłyszał w odpowiedzi, choć ta butna deklaracja na pewno miałaby silniejszy wydźwięk, gdyby czarodziej naprzeciw był mniej wymięty, a cienie pod jego oczami nie wpadały w niezdrowy odcień fioletu.
Kiedy szare oczy uchwyciły napięte spojrzenie tych czarnych, Syriusza momentalnie opuścił ironiczny nastrój. To, co w pierwszej chwili wziął po prostu za głębokie zafiksowanie na temacie, za dobrze mu znaną chorobliwą severusową potrzebę, by tu i teraz znaleźć rozwiązanie odbierającego sen problemu, było czymś więcej.
– Wczoraj byliśmy zgodni, że z tym, co mamy, doszliśmy do ściany – stwierdził Syriusz, wskazując na materiały pozyskane od Abraxasa Malfoya. – Musimy…
– Wiem.
– Ale alternatywa ci się nie podoba.
– Przyjmijmy, że nie jestem nastawiony entuzjastycznie.
– Jeśli nie chcesz tego robić, to tego nie zrobimy. – Głos Syriusza był spokojny, ale stanowczy. – Nie zrobimy nic, jeśli nie będziemy co do tego zgodni, jasne? – Kiedy ostatnie dostatecznie wybrzmiało, zaryzykował – Nie pasuje ci, że to przestanie być tylko nasz prywatny projekt. Że stracisz nad tym kontrolę.
– A tobie to pasuje?
– Sev, nigdy nie miałeś pełnej kontroli. Nie naprawdę. Po prostu bardzo dobrze adaptowałeś się do warunków. I o te twoje umiejętności na tym etapie ani trochę się nie martwię. – Uśmiechnął się krzywo, co nie znaczyło, że traktował temat z lekceważeniem. – Poza tym, popatrz ilu szkód do tej pory można by uniknąć, gdyby skoordynować działania pozostałych frakcji przeciwnych Voldemortowi. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli, co robi Abraxas…
– I patrz, jak Malfoy wyszedł, demaskując się przed Greengrassem.
– Dlatego nie z Catonem chcę się układać – uciął ostro, bo za każdym kolejnym razem, gdy ten zarzut pojawiał się na stole, stawał się dla niego coraz bardziej personalny. – Aretha nie jest swoim ojcem, tak jak i ja nie jestem Orionem. Ale zgadzam się, że nie powinniśmy oddawać tej części kontroli, którą mamy. Nie musimy wykładać na stół wszystkich kart. Tak jak z Robardsem, wezmę to na siebie. Napiszę list i sprawię, że to ona będzie chciała tego sojuszu. Ujawnię z czystej prawdy, ile będzie konieczne, resztę zełgam, jeśli inaczej się nie da. A ty zostajesz poza planszą.
– Nie przy tym wariancie.
Chciałby się z tym kłócić, ale byłaby to co najwyżej kiepska próba zaklinania rzeczywistości.
Sev miał rację.
Na pozór to wszystko jawiło się wspaniałym darem od losu. Sojusznik tego samego formatu, dzielący te same cele i podobne spojrzenie na świat.
Kiedy jednak zejść z różowych obłoków, do poziomu gleby…
Na czym stali? Ach, tak – przeszła rywalizacja w szkole, epizody z przelotnymi wiarołomnymi sojusznikami, bieżące kłamstwa i przyszłe ambicje niewątpliwie sięgające poza samo pozbycie się Voldemorta. A na dokładkę zła krew wynikająca z burzliwej historii przeszłych pokoleń i mniej odległego w czasie jednostronnie zerwanego kontraktu ślubnego.
Merlinie… Co za bajzel.
Nie istniał nawet naciągany powód, by w obecnym stanie rzeczy Aretha Greengrass rozważyła na poważnie zaufać Syriuszowi Blackowi, a tym bardziej kupiła kiepskie kłamstwo, odwzajemniając się pełną, uczciwą kooperacją. Zbyt dużo ryzykowała, by rzucić się na głęboką wodę. I stanowiła zbyt wielkie zagrożenie dla Seva, by zaryzykowali zaufać jej pierwsi w akcie dobrej woli.
No i dochodził prawdziwy dylemat – czy dodanie Seva do tego układu poprawiłoby sytuację na polu wzajemnego zaufania, czy wręcz odwrotnie?
A jednak wysłała list, przypomniał sam sobie. Czy nie było to już skokiem bez różdżki z wysokiego klifu? I dobrze wiesz, że istnieje inna droga, cholerny mięczaku.
Kafel po twojej stronie.
– Srał to hipogryf – mruknął do siebie, po czym zawołał – Stworku! – A kiedy usłyszał trzask, od razu, zanim zdążyłby zmienić zdanie, zażądał – Powiadom mnie, kiedy twoja pani wstanie.
– Pani nie sypia już o tej porze – oznajmił skrzat z wyrzutem, jakby był to fakt powszechnie znany. – Stworek właśnie przygotowywał pani śniadanie. Jeśli nie jest już potrzebny…
– Fantastycznie – przerwał mu pan domu. – Podasz dziś śniadanie w stołowym. Nakryjesz dla trzech osób. Dołączymy z Sevem za kwadrans – Poinformował lekko, wprawiając w konsternację po równo skrzata i siedzącego naprzeciw przyjaciela.
Alabastrowa, nie naznaczona jeszcze odbierającymi urodę zmarszczkami twarz Walburgi Black nie zdradzała żadnej myśli, w szczególności – żadnych morderczych intencji. A przynajmniej Severus nijakich się nie doszukał, kiedy szare oczy ocienione długimi rzęsami bez zainteresowania ledwie omiotły jego postać, wracając szybko do twarzy syna.
Może tamto w korytarzu, po nocy niebieskiego księżyca, to była po prostu jej chwila słabości? Niebezpieczne połączenie efektu zaskoczenia, poczucia zagrożenia i obniżonego nastroju, wyłączające zdrowy rozsądek?
Oby.
Inaczej będzie problem, nie ważne, jak bardzo mogłaby być dla nich użyteczna.
Przynajmniej nie jest na wpół otępiałą wariatką, ocenił Severus, obserwując powolną zmianę, jaka w niej zachodziła, gdy Syriusz rozwijał swój wywód.
Woskowa maska opadła, zaś matowe wcześniej tęczówki zdawały się teraz żywym srebrem, kiedy z ożywieniem chłonęła kolejne informacje.
– Oni… razem? To niedorzeczne, Abraxas nie zaryzykowałby wszystkiego dla naiwnej mrzonki, chyba że… odkrył pewny sposób. Cato zaś był mu potrzebny. Czyż nie tak?
– Mniej więcej.
– Co to jest? Broń? Rytuał?
– Tego ci nie powiem.
Mieli jej uwagę i zainteresowanie, bez dwóch zdań.
Potrzebowali wciąż czegoś więcej.
Ale Syriusz był naprawdę dobry w tę grę. Wiedział, co i kiedy mówić. A kiedy pozwolić drugiej stronie na przejęcie inicjatywy.
– Czy… Regulus…?
– Współpracował z Abraxasem. Cokolwiek się z nim stało, nie sądzę, by było winą Malfoya – stwierdził, sondując jej reakcję. – Regulus chciał śmierci Voldemorta i zrobił coś dużego, by ten cel ziścić. Planuję być w pobliżu i napomknąć o tym skurwielowi, zanim wyzionie ducha.
Jeśli te informacje mocno na nią wpłynęły, wciąż miała na tyle samokontroli, aby nic po sobie nie pokazać.
– Zatem Abraxas zawarł sojusz z Catonem przeciw Czarnemu Panu. Caton zdradził sojusznika, a po jego śmierci szybko sprzymierzył się z Czarnym Panem. Przyjmując w Wewnętrznym Kręgu pozycję po twoim ojcu, zamordowanym przez podwładnego Czarnego Pana. – Nie odrywała oczu od syna, z każdym słowem unosząc wyżej brwi. – A ty oczekujesz, że przyłożę rękę do tego, żebyś związał się magicznym paktem z tym człowiekiem? Na Salazara, ciebie naprawdę skrzaty musiały w dzieciństwie upuścić głową w dół na podłogę.
Syriusz pochylił się bliżej nad talerzem z nietkniętą jajecznicą.
– Przy tak troskliwej opiece zdziwiłbym się, jeśli tylko raz – syknął jadowicie. I tak szybko, jak się zapalił, tak szybko wrócił do pozy zdystansowanego polityka. – Nie wejdę w sojusz z Catonem.
Walburga zamrugała, nie kryjąc zaskoczenia. Po czym wybuchnęła śmiechem.
– Ironiczne, nieprawdaż? Że kiedyś ty sam zerwałeś porozumienie, które postawiłoby ją po twojej stronie? I oto jesteśmy.
Syriusz zacisnął zęby, a purpura rozlała się od jego karku po czubek uszu.
– Jesteśmy, gdzie jesteśmy. I zamierzam zawrzeć sojusz z Arethą.
– Głowa rodu wchodzi w sojusz tylko z głową rodu. Pozostali… służą interesowi swoich rodzin albo odchodzą, by służyć obcym panom. Domem Greengrass kieruje wola Catona. Aretha zrobi, jak on zdecyduje, a wcześniejszymi decyzjami pokazał jasno, że nie widzi jej jako swojej następczyni. Ma przecież syna.
– Bo przeszłość nie pokazała, że w kwestii przekazywania funkcji głowy rodu nie ma czegoś takiego jak bezdyskusyjna akceptacja uświęconego porządku?
Wiedźma odruchowo cofnęła się, jakby dosięgnął jej wymierzony policzek. Mocnym głosem, który brzmiał chłodno i protekcjonalnie, zapytała:
– Chcesz sojuszu z domem Greengrass, choćby ci przyszło uznać Arethę za jego głowę?
– Myślisz, że popełnię te same błędy, co wy? Że jestem hipokrytą? Nie interesuje mnie polityczny sojusz rodów Black i Greengrass. Nie w takim sensie, jak to funkcjonowało dotąd. Chcę przekonać Arethę, że mamy wspólne cele i razem możemy dużo więcej, niż osobno.
– I bez niej nie osiągniesz swoich celów?
– Zapewne, nie wiem. Ale będzie trudniej.
– Więc jest coś jeszcze?
Syriusz wyraźnie chwilę się wahał. Jakby niepewny, czy powiedzieć to, co jego matka chce usłyszeć, czy ubawić ją prawdą.
– Tak jak ja, Aretha nie zaakceptowała pokornie roli, którą jej przypisano. Co nasuwa wniosek, że jak ja ma problem z obecnym porządkiem rzeczy i chce innego, lepszego świata – wyznał, stawiając na to drugie. Ale, uprzedzając kpiny, kontynuował – Poza tym, jest zaradna, przewidująca i uparta. Mądrzejsza niż Cato i większość czystokrwistych pajaców. Jeśli nie zginie za błędy ojca, szybko stanie się pierwszoligowym graczem, silnym i niebezpiecznym. I wolę, aby wtedy postrzegała mnie jako sojusznika, a nie wroga.
Walburga chwilę ważyła jego słowa.
– Cóż, jeśli tak się rzeczy mają… Ten sojusz nie jest to taki znowu pozbawiony sensu – przyznała, odchylając się na krześle, by usiąść wygodniej. Dłonie wygładziły obrus z niewidocznych zagnieceń. – Wyjaśnij mi tylko, dlaczego omawiamy takie sprawy w obecności postronnych?
Teraz jej palący wzrok spoczął bezpośrednio na Severusie, jakby nagle, po kwadransie jego postać przestała być niewidzialna.
Po prawdzie, Severus sam chciałby wiedzieć, czemu zawdzięcza wątpliwą przyjemność uczestniczenia w tym cyrku.
Syriusz nonszalancko machnął ręką.
– Sev? Nie mam przed nim tajemnic. Poza tymi naprawdę żenującymi, o których on sam woli nie wiedzieć – wyłożył, wymownie robiąc minę, Severus zaś nie powstrzymał przewrócenia oczami. – A teraz w milczeniu taktownie znosi nasze okropne maniery, bo obaj jesteśmy bardzo zajętymi ludźmi i dziś nie mamy czasu, żebym mu wszystko słowo w słowo powtarzał.
Walburga zawiesiła wzrok na swojej prawej dłoni. Smukłe palce bezwiednie gładziły różdżkę, spoczywającą na stole obok jej nakrycia.
Severus mógłby się założyć o rok życia, że w jej spojrzeniu mignęło coś, co rozpoznał. Niebezpieczeństwo i zimna determinacja.
Kusiło go, by przesunąć dłoń o kolejne pięć centymetrów, po swoją różdżkę.
A jednak tym razem Walburga opanowała się w porę i za moment jej twarz nie zdradzała niczego, poza lekką irytacją. Pstryknęła palcami, co najwyraźniej było sygnałem, by podać herbatę, bo skrzat, gdy się pojawił, trzymał tacę z filiżankami wypełnionymi dymiącym naparem. Gdy porcelana znalazła się na stole, a skrzat zniknął z resztkami śniadania, wiedźma zwróciła się do syna.
– Oczekujesz zatem, że odpiszę do Arethy, udając świadomą tajemnic, których mi nie zdradzisz, by pod twoje dyktando wyciągnąć od niej, ile się da. Wreszcie, kiedy uzyskasz wystarczającą przewagę albo ona będzie dostatecznie zdesperowana, skłonisz ją do… jak to szło? Ach, dążenia do wspólnych celów i budowania nowego, lepszego świata. – Upiła łyk, zanim się upewniła. – Czyż tak?
Syriusz nie zaprzeczył, a jego oczy omijały jej twarz. Również sięgnął po herbatę, by mieć pretekst do zajęcia czymś ust.
Severus solidarnie poszedł w jego ślady, z godnością ignorując to, że napar smakował jak szczyny trolla, a wrzątek niespodziewanie sparzył mu do żywego wargi i język, zostawiając metaliczny posmak.
Syriusz bardzo starał się utrzymać nerwy na wodzy.
Co, na Merlina, pozwoliło mu założyć, że tym razem – dla odmiany – ta jadowita żmija zamiast ukąsić, pozwoli się obłaskawić i zatańczy, jak on zagra?
Idiota.
– Oczywiście mógłbyś napisać do Greengrass sam i niewykluczone, że szczera prawda podziałałaby równie skutecznie, co wyrachowany szantaż – kontynuowała tymczasem Walburga z ukontentowaniem, przenosząc wzrok na Seva – ale tego nie zrobisz. Najwyraźniej tajemnica twojego śmierciożerczego powiernika jest dla ciebie więcej warta niż przyzwoitość i inne gryfońskie cnoty.
Oczywiście, że to rozgryzła. Jak mógł założyć co innego?
– Więc odmawiasz współpracy? – zapytał pro forma, chcąc to jak najszybciej zakończyć. Podniósł się od stołu i skinął na przyjaciela. – Kawa w karcianym?
A jednak Sev nie zareagował, za to intensywnie wpatrywał się w Walburgę, a kobieta odwzajemniała spojrzenie, od którego Syriuszowi zrobiło się nieprzyjemnie.
– Sev?
– Skończę tę herbatę – usłyszał w odpowiedzi, bez słowa wyjaśnienia czy chociaż niewerbalnej wskazówki. – Daj mi dziesięć minut.
– Serio? Bo poprzednio, kiedy byliście przez chwilę w jednym pomieszczeniu…
– Dziesięć minut, Syriusz – zapewnił Sev, tym razem skupiając na nim wzrok.
Nie doszukawszy się w zachowaniu przyjaciela niczego alarmującego, Syriusz potaknął i ruszył na górę.
To jednak był błąd, pomyślał, wracając do porannych dywagacji.
Ten jebany dom był jakiś przeklęty.
Severus zaczekał, aż umilkną kroki na schodach, by Syriusz nie usłyszał rzucanego zaklęcia poufności.
To nie była rozmowa dla niczyich więcej uszu.
Ponownie spojrzał na koniuszki palców, próbując ocenić, czy są bardziej sine czy zielonkawe. Uznał, że raczej to pierwsze.
– Wciąż się waham z krwią salamandry, chociaż moim faworytem jest Oryctes nasicornis. Trafiłem?
Walburga Black wstrzymała oddech i odruchowo sięgnęła po różdżkę, ale Severus był szybszy.
– Wyszłam z wprawy – wyszeptała, przerywając ciążącą ciszę. W geście poddania cofnęła palce, już dotykające polerowanego drewna i zacisnęła je w pięść tak mocno, że rubiny zdobiące jej pierścień nabrały głębszej barwy na tle pobladłej skóry. – Na moją obronę mam tylko to, że wcześniej nie miałam sprawy z więcej niż przeciętnym mistrzem eliksirów. Chociaż nawet w gorszej dyspozycji umysłowej nie zaryzykowałabym z krwią salamandry, gdybym naprawdę nie chciała zostać przyłapana.
Oczywiście, w odróżnieniu od skutków działania soku z żuka, zabarwienie opuszków po użyciu krwi salamandry nie ustępowało po ustaniu czynności życiowych.
Severus pozwolił sobie na zimny uśmiech.
– Miałaś pecha, Walburgo – przyznał, darując sobie w tych okolicznościach panią. – W minionych miesiącach przyjąłem do krwiobiegu kilkadziesiąt dawek eliksiru niwelującego skutki klątwy torturującej, którego podstawowym składnikiem jest płyn ustrojowy Oryctesa nasicornisa, silnie toksyczny tylko w czystej postaci. Uodporniłem się.
Walburga niespokojnie przejechała palcami po rączce różdżki, ale nie zaryzykowała jej chwycić.
– I co teraz?
– Nie jestem porywczym czarodziejem, a ty nie jesteś pierwszą, która próbowała mnie otruć. Ani nawet pierwszą, która nastawała na moje życie w tym miesiącu. – Severus obrócił cisową różdżkę w palcach. – Nie zniknę z obrazka, a jeśli przestanę tu pić i jadać, Syriusz zacznie drążyć. I jego życie nie stanie się lepsze, kiedy pozna kontekst. Dlatego dojdziemy do porozumienia i to się więcej nie powtórzy.
– Nie złożę ci żadnej magicznej przysięgi. Chociaż z truciznami dam sobie spokój, nie mnie mierzyć się z mistrzem. Zawsze byłam bardziej biegła w klątwach. A Stworek zapewne ukrył pod podłogą kilka przeklętych rodowych artefaktów.
– Nie wierzysz mi. Sądzisz, że wykorzystam przysięgę, by odwrócić twoją lojalność. Chcesz mnie usunąć, bo jesteś przekonana, że jestem dla Syriusza zagrożeniem i go zdradzę.
– A może po prostu jestem znudzona, trochę szalona, pozbawiona celu w życiu, a do ciebie czuję podskórną niechęć.
– Myślę, że cokolwiek mówisz, zależy ci na życiu Syriusza. Podobnie uważał Abraxas, a był całkiem rozsądnym czarodziejem.
– Zaufał. Catonowi. Greengrassowi. Dwa. Razy.
Severusowe wargi drgnęły, ale nie zamierzał pozwolić, by i ona się rozluźniła. To, co zamierzał jej powiedzieć, musiała potraktować poważnie.
– Na naszym ostatnim roku w szkole, podczas wyjścia do Hogsmeade miał miejsce pewien incydent. Regulus próbował zaatakować dziewczynę Syriusza, a ten rzucił się na ratunek i zamiast niej oberwał klątwą, nigdy nie doszliśmy jaką. Klątwa sprzężyła się z rdzeniem różdżki Syriusza, on nie potrafił przerwać zaklęcia, a to gwałtownie wysysało jego magię – referował Severus bez emocji, wpatrując się w szare oczy, otwierające się coraz szerzej. – Kiedy tam dotarłem, ledwie kontaktował i prawie nie wykazywał aktywności magicznej. Nie mając innych pomysłów, stworzyłem zaklęcie tarczy, kotwicząc je w magii runicznej. Założyłem, że magia run przerwie działanie klątwy, zanim Syriusz wydrenuje się do ostatniej cząstki magii. I klątwa Regulusa została przełamana, tylko inaczej, niż przewidywałem. Moje zaklęcie powołało magiczną więź i moja magia ukształtowała tarczę, która odbiła klątwę. A potem wyrównała niedobór magii Syriusza, do czasu, aż jego rdzeń się nie zregenerował.
Walburga wpatrywała się w czarne oczy, łapiąc płytkie oddechy, pierwszy raz dziś niezdolna ukryć się za maską.
– Mocna karta, przyznaję. O ile, kiedy zapytam o to mojego syna, wszystko potwierdzi.
– Jeśli go zapytasz, to uzna, że jesteś lepszą legilimentką niż Czarny Pan, bo do dzisiaj o więzi wiedziały tylko trzy osoby – uświadomił ją szorstko, bo uciekało mu jego dziesięć minut na dopicie herbaty. – Nie powiedziałem o tym, by zagrać kartą dozgonnej przyjaźni. Magiczna więź nie wygasła z czasem sama z siebie. Nie zerwaliśmy jej też intencjonalnie, bo nie umiem ocenić konsekwencji, a nasze połączenie okazało się przydatne. Parę miesięcy później Syriusza prawie zabiła Bellatrix, a ja to poczułem i dzięki temu udało się do niego w porę dotrzeć. Potem wiedziałem, kiedy magia Syriusza odpłynęła i powróciła po eliksirze, gdy pozorowaliśmy jego zabójstwo. Ta więź… jest czymś więcej niż tylko konsekwencją zaklęcia ochronnego. I zdaje się ewoluować.
Ostatnie zweryfikowali przypadkiem i właściwie nie zaskoczyło to żadnego z nich tak bardzo, jak pewnie powinno.
Otóż odkryli, że opierając się na ich dwustronnym magicznym połączeniu, wzajemnym rozpoznawaniu swojej magii jako przyjaznej, nie potrzebują skomplikowanych zaklęć, by komunikować się przez gargulkowe kulki. A tej ich komunikacji nie ograniczała stara magia krwi ani czary ochronne rodowych siedzib, bo swobodnie przesyłali sobie wiadomości pomiędzy Grimmauld Place i Malfoy Manor.
Sam Severus, początkowo postrzegający tę więź jako potencjalny wytrych, który zmyślnie użyty przez wrogów mógł stanowić realne zagrożenie dla nich obydwu, w pierwszym odruchu był zafiksowany na odkryciu bezpiecznego sposobu na cofnięcie runicznego zaklęcia. Ale niczego nie znalazł, a po czasie, skoro jednak nic złego z tego nie wyniknęło, przeszedł nad tym magicznym połączeniem do porządku dziennego. Świadomość stałej obecności innej, lecz znajomej aury, dającej o sobie znać, gdy intencjonalnie szukał jej odblasków w pulsującym płomieniu własnej magii, dawała mu swoiste poczucie bezpieczeństwa.
W żadnym scenariuszu nie założyłby jednak, że kiedyś wykorzysta istnienie więzi na swoją korzyść tak, jak teraz.
Milczał, delektując się poczuciem kontroli.
Walburga Black była wytrawnym graczem.
Ale Severus Snape właśnie udowodnił, że był jeszcze lepszym.
– Nie rozumiem do końca natury naszej magicznej więzi, nie umiem ocenić skutków zaklęcia, które stworzyłem bez doświadczenia i pod presją – ciągnął, niespiesznie zmierzając do konkluzji. Ciekawy, czy już ją wychwyciła. – Jeśli odwołać się do przekazów druidzkich, te podają, że o ile zrywanie więzi opartych na magicznym długu raczej nie wpływa na darczyńcę, to nigdy…
– … nie kończy się dobrze dla obdarowanego.
Nie musiała wymawiać na głos nic więcej. Zrozumiała całą resztę.
Severus widywał ten wyraz przerażenia na twarzach innych czystokrwistych dam. Tę samą bladość, ilekroć w jednym zdaniu obok ich nazwiska rodowego zaplątało się słowo charłak.
– Nie skłamałem w niczym, co powiedziałem o magicznej więzi, którą jestem związany z Syriuszem, panem domu Black. Klnę się na moją magię.
Powietrze wokół niego nieznacznie zawibrowało, co zawsze towarzyszyło przywołaniu – na poparcie prawdziwości swoich słów – przysięgi na magię. Minęła sekunda, za nią kolejna, a grom z jasnego nieba nie rozświetlił jadalni ponurym blaskiem.
Jedno spojrzenie na Walburgę upewniło Severusa, że od niej nie będzie potrzebował żadnej przysięgi.
I prawie współczuł swoim wrogom, którzy wyciągną przeciw niemu różdżki w obecności tej wiedźmy.
Skoro kwestię skrytobójstwa mieli za sobą…
– Jeśli wolno mi będzie wrócić tam, gdzie Syriusz skończył, obnosząc się z niezadowoleniem jak pięciolatek… – podjął lekko, kupując jej żywą uwagę. – Naprawdę zależy nam na tym liście.
– Ot tak, wracamy do interesów?
– Doszliśmy we dwoje do porozumienia w temacie soku z żuka, nieprawdaż? Teraz możemy negocjować poważniejsze kwestie.
– To zabrzmiało, jakbym jednak była tutaj graczem, a nie pionkiem, jak to wyglądało przez minione miesiące.
Severus przechylił głowę.
– A jesteś graczem? Chcesz być informowana, służyć opinią, mieć moc sprawczą? Cel? Czy raczej wystarczy ci dla rozrywki co kilka tygodni rzucić Syriuszowi jakiś ochłap, a potem trzaskać mu drzwiami przed nosem, kiedy przychodzi po więcej? A w rewanżu za karę nie dostawać do rąk Proroka, godzinami patrzeć w okno i narzekać. Sama zdecyduj. Ale Syriusz ze swej natury jest mniej cierpliwym czarodziejem niż ja.
Przez resztę dnia próbował zdecydować, czy fakt, że Sev odbył podobno cywilizowaną półgodzinną rozmowę z Walburgą, po czym bez wyjaśnień udał się do Malfoy Manor, bardziej Syriusza zaskoczył, zirytował czy zaniepokoił. Ledwie udało mu się oderwać od tego myśli, z drobną pomocą Quidditcha przez wieki, kiedy Stworek zaanonsował swoją panią.
Pora była na tyle późna, a Syriusz miał tak bardzo dość tego dnia, że przełożyłby to na jutro, gdyby Walburga nie czekała już w korytarzu. Nie chcąc przyjmować tego konkretnego gościa w sypialni ani gabinecie, wyszedł do niej do karcianego, skoro Seva i tak nie było.
– Przyniosłam listy – powiedziała bez wstępów, dyskretnie lustrując nieznane pomieszczenie.
– Listy? – upewnił się, sięgając po pergamin. Przyjął, że skoro najwyraźniej Sev ją jakoś zmusił, on może tę kwestię pominąć milczeniem. Kiedy usatysfakcjonowany dotarł do końca tego zaadresowanego do Arethy, zabrał się z kolei za drugi list. – Do Bellatrix?
– Zakładam, że o kontakt ze mną, choćby był wygodnym pretekstem dla Arethy, zabiega raczej Bellatrix. A po tym, jak odesłałam w lecie stado jej sów, nie chce narazić się na kolejny afront.
Tak prawdopodobnie było, bo naleganie – niby między wierszami – na wznowienie kontaktów z kochającymi bratanicami, aż zbyt silnie wybrzmiewało z listu Arethy.
Inna sprawa, że poza wzmianką o wkupieniu się Catona do Wewnętrznego Kręgu słowem nie powiedzieli Walburdze, jak i dlaczego Greengrass znalazła się w Hogwarcie.
Ta kobieta była niezła w łączenie kropek.
– A teraz piszesz do Belli, bo…?
– Dostanie od Arethy to, czego chciała. Zaś ode mnie… nic, czego nie powinna się spodziewać.
Nie czekając, przebiegł wzrokiem po liście, skreślonym kobiecym, eleganckim pismem. Tylko miejscami silniejsze pociągnięcia pióra zdradzały emocje, których nie przelano wprost na pergamin.
Bellu,
Czytanie aluzji, jak zresztą w ogólności ludzkich zachowań, nigdy nie było twoją najmocniejszą stroną, zatem niech przemówią słowa.
Jeśli twojej następnej sowy nie poprzedzi słój z głową Tertiusa Avery'ego, nie trudź ptaka. Dopóki ten tchórzliwy morderca będzie paradował po świecie z głową na karku, taką samą odpowiedź dostaną każde usta, które proszą o złoto Blacków.
Twoja ciotka,
Walburga
Syriuszowi dobrą chwilę zajęło ułożenie własnych myśli.
Ten list był tak dobry, że sam by się go nie powstydził.
– Każde usta, które proszą?
– Żebrzą brzmi tak ordynarnie. Ale i tak wybrzmi, jak powinno.
– Bellatrix pisała wcześniej?
– Tygodniami. W pierwszym liście żądała dostępu do skarbca i do domu. Kolejnych nawet nie czytałam. Ale po ilości wcześniejszych i tonie tego ostatniego wnioskuję, że to już płaszczenie się na zimnej, mokrej podłodze.
– To nie Bellatrix prosi o złoto.
– Wojna nigdy nie była tania. I jakoś przyhamowała, odkąd złoto Blacków płynie w drugą stronę.
Syriusz przeczesał włosy, starając się również zabrzmieć niedbale.
– Bez złota Greengrassów przyhamowałaby jeszcze bardziej.
– Nieco. Choć ich najcenniejszą walutą były zawsze informacje i powiązania – przyznała. – Ale bez złota, kontaktów handlowych i kupionych aurorów Malfoya… To dopiero byłaby katastrofa.
– Uważasz, że utrata wsparcia domów Greengrass i Malfoy to będzie koniec Voldemorta?
– Nie, to bardziej złożone. Raczej nastąpią jakieś zmiany w strukturach, obcięcie kosztów. Głowa Avery'ego przewiązana wstążką pod moimi drzwiami, jeśli wciąż będą wierzyć, że ja zarządzam skrytkami. A potem nastąpi szukanie nowych źródeł finansowań.
– Jakich? Nie ma już nowych zasobów na taką skalę.
– Są. Za granicą. Ale to miecz obosieczny. Czystokrwiści z Wysp źle zniosą napływ obcych. Zwłaszcza jeśli ci obcy z miejsca dostaną pozycje, którą tutejsi zdobywali, służąc sprawie od dekad. – Po jej pełnych wargach przemknął grymas, który chyba był namiastką ironicznego uśmiechu. – Kiedy śmierciożercy zaczną mówić w innych językach, to może być początek końca. Jeśli druga strona dobrze to rozegra.
Jeśli nie liczyć kilku horkruksów walających się po świecie, dopowiedział sobie Syriusz.
Całkiem pokrzepiająca myśl.
– Co się zmieniło? – Nauczony doświadczeniem, tym razem musiał wiedzieć, na czym stoi. – Rano mnie spławiłaś, a teraz przychodzisz z listami i dobrymi radami.
– Nie chcę być dłużej poza planszą. Mam dość patrzenia godzinami w okno, pijąc zimną herbatę. Nie muszę być głównym graczem, ale chcę miejsce przy stole. – Odetchnęła głębiej, a jej głos drżał, kiedy dodała ciszej. – Zabrali mi syna. Dostanę za to więcej niż jedną głowę.
– Dobrze – zgodził się, po prostu, bo jak o to mógł się targować?
– A wcześniej będę potrzebowała nowej sukni od Madame Malkin. Albo dwóch.
– Słucham?
– Przewiduję w końcu zacząć bywać. Na neutralnym gruncie. Może po Nowym Roku? Gala Zimowa w Ministerstwie? A ostatnią suknię mam sprzed dwóch sezonów. I w dodatku w nietrafionym kolorze. Poproszę Madame Malkin o kopię projektu sukni, którą miała na sobie Livia Rowle'a na letnim balu u Malfoyów.
– Naprawdę aż tak zależy ci na tej sukni?
– Na sukni przeciętnie. Jednak niezbędnym będzie zwrócić się do pani Rowle o zgodę na skopiowanie projektu, a ta poczuje się w obowiązku odpisać mi osobiście. A ja w odpowiedzi obok podziękowań zasugeruję, że jej mąż mógłby więcej przeznaczać na jej zbytki, gdyby nie został karnie podwójnie opodatkowany zeszłej wiosny za niewypełnienie zadania, które tak naprawdę spartolił Rabastan Lestrange. Cóż za niesprawiedliwość i podwójne standardy.
– A to wszystko po co?
– Żeby dotarło, gdzie powinno, że jeszcze żyję. I nie jestem ani trochę mniej wredna i niebezpieczna niż kiedyś.
Czyż Walburgi można nie kochać (miłością chorą)?
Do następnego!
