Sytuacja była napięta i żadne z dzieci nie wiedziało, jak powinno zareagować. Zatrzymała ich policja, która nie dość, że znała ich imiona oraz nazwiska, to nalegała na ich odwiezienie.
Kompletnie nie wiedzieli, o co w tym wszystkim chodzi.
- Dziękujemy za ofertę, ale dojdziemy sami – powiedziała Alexis, starając się brzmieć naturalnie.
- To nie była propozycja, tylko polecenie – usłyszeli w odpowiedzi, co jedynie zwiększyło ich niepokój.
Zimne i przenikliwe spojrzenia czwórki dorosłych przyprawiały ich o dreszcze. Co gorsza, odnieśli wrażenie, że nie mieli przyjaznych zamiarów względem nich, tylko dlaczego?
- Z całym szacunkiem, czemu chcecie nas odwieźć? – zapytał Rad, przejmując inicjatywę. – Jesteśmy dosłownie rzut beretem od domu. Bez problemu dotrzemy.
- Posłuchajcie mnie uważnie – policjant zaczął mówić wolniej, aby zaakcentować powagę sytuacji. – Nie było was kilka tygodni w domu. To oczywiste, że~
- ILE?! – ich podniesiony głos zdradził wszystko.
Ich oczy rozszerzyły się ze zdumienia, a w głowach zaczęły się kłębić myśli i pytania. Począwszy od niedowierzania w słowa mężczyzny, kończąc na próbach logicznego wyjaśnienia różnicy w ich założeniach. Nawet wzięli pod uwagę blef jako sposób na wyciągnięcia od nich konkretnej informacji.
Jedynym logicznym wyjaśnieniem tego zainteresowania, wydawała się wiedza o transformerach i to ich przeraziło.
Od samego początku starali się utrzymać ich istnienie w tajemnicy. Ilekroć jechali na spotkanie z nimi, pilnowali, aby osoby niewtajemniczone nie odkryły prawdziwego powodu ich codziennych wycieczek na obrzeża miasta.
Czyżby nie byli wystarczająco dyskretni? Jeśli tak, to może się okazać, że to spotkanie z policją, jest zaledwie początkiem większych kłopotów.
- Kilka tygodni – powtórzył mężczyzna, uważnie obserwując reakcję dzieci.
Alexis zacisnęła usta, starając się uspokoić. Jednocześnie intensywnie analizowała sytuację, próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie. Niestety czujne spojrzenia policjantów skoncentrowane na nich, utrudniały skupienie.
- To niemożliwe – powiedziała ostrożnie. – Nie było nas góra kilkanaście dni.
Doskonale widziała, jak mundurowi wymieniają się spojrzeniami. Niestety nie potrafiła czytać w myślach, aby wiedzieć, co one oznaczały.
- Od zgłoszenia waszego zniknięcia minęły dwa miesiące. – odpowiedział mężczyzna, sięgając po notes. Następnie przewertował kartki, aż znalazł odpowiednią informację – Dokładnie osiem tygodni i trzy dni.
Te słowa jedynie spotęgowały szok. Jak to możliwe? Przecież w ich odczuciu minęło maksymalnie kilkanaście dni. Czyżby czas na orbicie Cybertronu płynął inaczej?
Nagle Alexis przypomniała sobie rozmowę z Red Alertem, który wspominał o różnicach w postrzeganiu czasu na Ziemi i Cybertronie.
Będąc osobą, która lubiła szukać dodatkowej wiedzy, często wykraczającej poza ramy programowe przystosowane do jej wieku, słyszała o teorii względności. Znając jej założenia, wiedziała, że różnica postrzegania czasu jest możliwa, kiedy spełnia odpowiednie warunki, ale nie spodziewała się aż takiej rozbieżności. Kilkanaście dni, a dwa miesiące, to ogromna różnica, przynajmniej dla niej w obecnej sytuacji.
Spojrzała na swoich przyjaciół. Rad przeczesywał włosy dłonią, mrucząc pod nosem ciche„Cholera". Carlos zaś w milczeniu wpatrywał się naprzemiennie w nią i Rada, jakby szukał u nich odpowiedzi na pytanie:Co jest grane?
- Wy nie wiecie, ile was nie było? – przerwał ciszę głos kolejnego policjanta.
Ponownie zwrócili swoje twarze ku mundurowym, spotykając się z mniejszym, bądź większym zaskoczeniem na ich twarzach.
- Czy coś wam się stało? – zapytała jedyna kobieta wśród czwórki dorosłych, przybierając łagodniejszy ton. – Byliście gdzieś przetrzymywani, że nie potraficie określić czasu?
- Nie! To nie tak! – zaprotestowali jednocześnie.
Rad i Carlos zwrócili swoje spojrzenia w stronę Alexis, szukając u niej jakiejkolwiek wskazówki. Zazwyczaj to ona znajdowała rozwiązania w trudnych sytuacjach, ale tym razem wyglądała na równie zaskoczoną, co oni.
Dwa miesiące?– powtarzali w myślach. Czy ich „kosmiczna przygoda" naprawdę tyle trwała? Jak to możliwe, skoro ich organizmy nadal funkcjonowały w rytmie zbliżonym do ziemskiego?
Poza krótkimi zejściami na Cybertron większość czasu spędzili na statku Autobotów, gdzie mieli zapewnione podstawowe potrzeby, typu tlen, jedzenie czy możliwość snu. Nie odczuli różnicy w swoich dotychczasowych nawykach, nic, co by wskazywało na to, że czas płynął inaczej. A może to ich organizmy dostosowały się do nowych warunków i oni nie odczuli tak dużych zmian?
Jaki by nie był powód, uciekło im dwa miesiące życia!
Najstarszy z mundurowych, widząc ich konsternację, sięgnął po radio-komunikator i nadał przekaz:
-Do wszystkich jednostek. Znaleźliśmy trójkę zaginionych dzieci: Thi Dang, White i Lopez, na skrzyżowaniu ulic Jeffersona i 56th, pozostała dwójka kieruje się na zachód w stronę swoich domów. Ruszajcie po nich.[Tak jest!] – usłyszał w odpowiedzi –Mogą być zdezorientowani.[Tak jest!] – odłożył komunikator.
- To musi być jakaś pomyłka. – stwierdził Rad nieco bardziej stanowczym głosem.
- Właśnie! – poparł Carlos, wskazując na niego – Może macie nie te dzieciaki, co trzeba!
- To nie jest pomyłka. – zapewnił mężczyzna, po czym skinął głową za siebie – Wsiadajcie do radiowozu. – dodał ponaglającym tonem.
- Na pewno jest na to jakieś logiczne wytłumaczenie. – powiedziała Alexis, wypuszczając powietrze, nieświadoma, że je wstrzymała.
- Takiego od was oczekujemy. – mężczyzna poklepał otwarte drzwi radiowozu.
Dzieci ponownie wymieniły się spojrzeniami i nie mając innego wyjścia, wykonali polecenie.
Jak tylko zamknięto za nimi drzwi, poczuli się jak w pułapce. Sama świadomość zatrzymania przez policję była stresująca, a w obliczu ich dwumiesięcznej nieobecności, wszystko urosło o rangę wyżej.
Drgnęli, gdy usłyszeli cichy klik blokady drzwi... teraz oficjalnie byli zamknięci.
Przez kratę umiejscowioną pomiędzy dwoma rzędami siedzeń zobaczyli, jak mężczyźni zajęli swoje miejsca. Następnie kierowca poprawił lusterko wsteczne, aby mieć na nich oko podczas jazdy, po czym chwycił za krótkofalówkę.
-0462 do bazy.[Zgłaszam się]Wieziemy na komisariat trójkę zaginionych dzieci, inne patrole ruszyły za pozostałą dwójką. Poinformujcie ich rodziców, aby przyjechali na komisariat.[Zrozumiano, zaraz się tym zajmę. Czy coś jeszcze?]
Hasło„komisariat"odbiło się echem w ich umysłach, lecz zamiast stopniowo cichnąć, tylko nabierało mocy. Nie tak im obiecano!
- Hej! – Rad pierwszy zabrał głos od zajęcia miejsca w radiowozie – Mieliście nas zabrać do domu, a nie na komisariat.
- Dotrzecie do domu, ale najpierw powiecie, co się z wami przez dwa miesiące działo. – odparł spokojnie, po czym ponownie wcisnął boczny przycisk komunikatora –Co prawda dzieciaki nie wyglądają na ranne, ale są zdezorientowane, więc pomoc specjalistyczna się przyda.[Zrozumiano.]
- NIC NAM NIE JEST! – zaprotestowali.
Nie wiedzieli czemu, ale myśl o rozmowie ze specjalistą, kimkolwiek on nie był, napawała ich strachem.
- [Zajmę się tym.]Bez odbioru– mężczyzna odłożył krótkofalówkę.
- Zapnijcie pasy. – dodał drugi, sięgając po swój.
Następnie spojrzeli w tylne lusterko, czekając, aż wykonają polecenie. Przeciętna osoba zobaczyłaby jedynie trójkę zdezorientowanych dzieci. Jednak oni wiedzieli, że ich zniknięcie było nietypowe i zamierzali odkryć, co było jego przyczyną.
Zanim dojadą do celu minie co najmniej dwadzieścia minut, więc spokojnie w tym czasie mogą zacząć nieoficjalne przesłuchanie. Kierujący uruchomił silnik i wrócili na jezdnię, a drugi radiowóz podążył za nimi w niedużej odległości.
- Więc, gdzie byliście przez cały ten czas? – zapytał, skupiając się na drodze, jednak nie omieszkał sporadycznie zerkać w lusterko wsteczne.
- Z przyjaciółmi. – odparli zgodnie.
- Jakimi? Podajcie ich imiona i nazwiska. – policjant siedzący na miejscu pasażera wyjął swój notes i odwrócił się do nich przodem.
Natychmiast się skrzywili, nie pomyśleli o tak dokładnym szczególe. Mieli nadzieję, że informacja o przyjaciołach wystarczy. Z drugiej jednak strony, nie zakładali, że ich rodzice, zgłoszą ich zniknięcie na policję!
- Słuchamy. – ponaglił.
- Um... - ich pomruk zlał się z warkotem silnika.
Dzieci zmieszały się i niemal desperacko szukały jakiegokolwiek obiektu, na którym mogłyby zawiesić wzrok, byle nie patrzeć na dwójkę dorosłych. Wyszukanie wiarygodnego wytłumaczenia, wydawało się teraz niemal niemożliwe.
- Możecie mówić otwarcie i nie musicie się już niczego obawiać. Nikt wam nie zrobi krzywdy, jesteście tutaj całkowicie bezpieczni. – zapewnili.
- Nasi przyjaciele, również nie zrobili nam żadnej krzywdy! – Alexis natychmiast spiorunowała ich spojrzeniem.
Bardzo szybko wyłapała aluzję dotyczącą domniemanego zagrożenia. Jeśli miałaby być szczera, to z transformerami czuła się o wiele bezpieczniej, niż teraz z ludźmi. Tylko jak to wytłumaczyć, nie zdradzając, kim są ci tajemniczy przyjaciele?
Dla ich dobra powinni ograniczyć zdradzanie jakichkolwiek informacji do absolutnego minimum. Nie chcieli, aby ktokolwiek błędnie zinterpretował ich słowa, nie znając całokształtu sytuacji.
- Wasza dezorientacja może sugerować traumatyczne przeżycia. Bez obaw, jesteście w dobrych rękach. – kontynuował kierowca, na co się skrzywili.
Z jednej strony rozumieli stanowisko dorosłych. Po dwóch miesiącach nieobecność, piątka dzieci wraca i nie chce zdradzić gdzie, ani z kim byli.
Z drugiej jednak słuchanie jak przedstawiają ich przyjaciół jako zagrożenie, było trudne.
- Nic na ich temat nie wiecie! – Carlos zmrużył oczy.
- Oni nigdy nie zrobili nam krzywdy! – White zdmuchnął kosmyk włosów, który opadał mu na czoło i wyjątkowo zaczął mu przeszkadzać – Zawsze dbali o nas najlepiej jak umieli. Z nimi niczego nam nie brakowało!
Policjanci jednak pozostawali niewzruszeni ich zmianą tonu. Przez lata pracy wyrobili sobie odporność na takie sytuacje, więc kontynuowali spokojnie.
- Chętnie ich poznamy i upewnimy się, że rzeczywiście byliście z nimi bezpieczni.
- Oni wyjechali, więc nie ma możliwości ich spotkania. – wtrąciła Alexis, przenosząc spojrzenie na krajobraz widoczny za szybą.
- Ale są jeszcze telefony i wideo rozmowy. – zauważył kierowca.
Oczami wyobraźni, z wizualizowała sobie tę „rozmowę". A raczej szok, oskarżenie, a nawet krzyki. Ludzkość jeszcze nie była gotowa na odkrycie takiej tajemnicy i ona nie ma zamiaru przyczynić się do jej ujawnienia.
- Tam jest bardzo słaby zasięg, w zasadzie prawie nigdy go nie ma, więc my też nie mogliśmy się z nikim skontaktować. – kontynuowała, nie odrywając oczu od widoku za oknem.
Coraz trudniej przychodziło im uzupełnianie swojej historii, a mężczyźni wcale nie wyglądali na usatysfakcjonowanych otrzymanymi odpowiedziami. Co oni muszą im powiedzieć, żeby zostawili ten temat w spokoju, jednocześnie nie wyjawiając prawdy?
- To było jakieś specjalne miejsce? Ulokowane pod ziemią? – padły kolejne pytania.
-[Ta... a dokładniej pod powierzchnią Cybertronu, setki lat świetlnych od Ziemi]– pomyślał ironicznie Rad, przypominając sobie, jak krążyli podziemnymi korytarzami.
- Nie, nie! – Carlos zacisnął dłonie w pięści i kontynuował, starając się brzmieć przekonująco – Po prostu pustkowie bez dostępu do Internetu.
Jakby nie patrzeć, to była prawda. Przestrzeń kosmiczna, gdzie odległości pomiędzy globami czy innymi obiektami są kolosalne, jak najbardziej wpisuje się w definicję pustkowia.
Jedynymi, oczywiście im znanymi źródłami komunikacji, są specjalnie urządzenia bazujące na technologii transformerów. Powszechny na Ziemi Internet nie jest w stanie pokonać tak olbrzymich odległości ani technicznych ograniczeń, bez dostępu do obcej technologii, aby nawiązać kontakt.
Wśród ich trójki, żadne z nich nie jest chętne na podzielenie ową wiedzą, a tym bardziej technologią, która może zostać wykorzystana, kto wie do czego.
- Przebywaliście na pustkowiu przez dwa miesiące bez opieki dorosłych? – zapytali zaskoczeni policjanci.
Lopez natychmiast się zmieszał i nerwowo przeczesał swoje kręcone włosy. Nie pomyślał, że ta informacja może okazać się tak kontrowersyjna.
- Jakby nie patrzeć... - Bradley zawahał się i spojrzał na przyjaciela – ...niektórzy z naszych przyjaciół powinni zaliczać się do dorosłych.
- Powinni? – usłyszeli pytanie.
- Znaczy się... są, na pewno są dorośli! – szybko się poprawił.
- W sumie... racja – zaśmiał się nerwowo Lopez.
Nawet jeśli nie znają dokładnego wieku, kiedy transformer przestaje być „dzieckiem", a wkracza w „dorosłość", to z pewnością Optimus, Megatron czy Grabarz należeli do tej kategorii.
- Tam, gdzie byliśmy, było całkowicie bezpiecznie i niczego nam nie brakowało. – wtrąciła Alexis, siląc się na normalny ton – Teraz jesteśmy już prawie w domu, więc jest ok, prawda?
Następnie posłała dwójce przyjaciół karcące spojrzenie, na co oni nieznacznie się skulili i nieco odsunęli od niej.
Wcześniejsza wypowiedź była idealnym przykładem tego, że jeżeli bez namysłu będą odpowiadać, to w końcu powiedzą za dużo. Wówczas dorośli złapią trop i nie spoczną, dopóki nie odkryją reszty.
- Nie do końca młoda damo. – usłyszała – Żadne z was nie zdaje sobie sprawy, ile kłopotów przysporzyliście innym, a ile stresów własnym rodzicom.
Mimo próby utrzymania pozorów spokoju poczuła ukłucie winy. Zresztą, nie ona jedyna – pozostała dwójka również. Nie sądzili, że tak długo ich nie będzie, nie planowali tego.
Nie mogą sobie wyobrazić, co czuli ich rodzice, kiedy nie dawali znaku życia od tak dawna. Jak oni im to teraz wszystko wytłumaczą? Uwierzą im, jeśli pominą niektóre szczegóły?
- Nie planowaliśmy tak długiej wycieczki, gdybyśmy wiedzieli, to z pewnością uprzedzilibyśmy ich o tym fakcie. – odparła – Teraz to nie ma znaczenia, jesteśmy już prawie w domu.
- Jesteś w dużym błędzie. – padła krótka i jakże wymowna odpowiedź.
Alexis zacisnęła usta, nie tak miał wyglądać ich powrót! Nie z policją na karku i setką pytań! Czy oni mają jakiekolwiek szanse na wydostanie się z tego bagna?
Ponownie wbiła wzrok w krajobraz za oknem, jednocześnie wsłuchując się w warkot silnika.
Pół godziny później zatrzymali się na parkingu przed komisariatem. Budynek z szarą elewacją, jakich wiele w tej dzielnicy. Jedyne co go wyróżniało, to srebrne logo z granatowym napisem „Policja", kraty w oknach oraz kilka radiowozów i policjantów przed nim.
Na przestrzeni lat, kilkakrotnie mijali ten budynek w czasie powrotu do swoich domów z różnorakich aktywności. Obecnie nie dostrzegali żadnej zmiany w wyglądzie, przynajmniej nie z zewnętrznej strony.
- Idziemy – kierowca pchnął Carlosa ku budynkowi.
W środku dostrzegli zarys znajomych postaci, które zniknęły na końcu korytarza, to byli ich koledzy.
Słyszeli niemal łamiący się głos Freda mówiący, że on nie chce iść do więzienia. Natomiast Billy brzmiał zirytowany, kiedy starał się go uspokoić, jednak oni wyczuli w jego głosie ukrywaną panikę.
Niestety ze sobą również nie zdołali zamienić kilku zdań, ponieważ zaczęli ich rozdzielać do osobnych pomieszczeń. Mieli nadzieję, że przesłuchają ich razem, jednak szybko zrozumieli, że planują zrobić to pojedynczo. W takiej sytuacji nie zdołają sobie pomóc, jeśli wpadną w kłopoty! Mają przechlapane!
Alexis została wprowadzona do ponurego, szarego pomieszczenia. Nie to, że spodziewała się czegoś innego, bardziej barwnego, po prostu atmosfera była przygnębiająca, co nie pomoże jej sprawie.
Na środku stał biały, podłużny stół z parą krzeseł po jednej stronie i pojedynczym po drugiej, to właśnie na nim ją usadzili. Wbrew pozorom, światło z pojedynczej lampy umiejscowionej nad nią, było zaskakująco jasne, a w szkle umieszczonym na ścianie, wyraźnie widziała swoje odbicie.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że jest spokojna. Mimo wszystko musi wyszukać wiarygodną wymówkę, aby ich wypuścili i to szybko! Najgorsze jest to, że nie ma możliwości skonsultować swoich pomysłów z resztą, a kto wie, co oni powiedzą.
Spojrzała na policjantkę, która dostała polecenie pilnowania jej. Grobowa mina, bez cienia sympatii czy zrozumienia. Ciekawe co jej powiedziano na jej temat? Niemniej jednak postawa kobiety jedynie potęgowała jej niepokój.
Po kilku minutach do pomieszczenia weszła ta sama dwójka, która ją tutaj przywiozła. Przeszły ją ciarki, kiedy usiedli naprzeciw niej i wbili swoje spojrzenia w jej osobę. Nie dość, że jest zamknięta, to jeszcze nie ma przy sobie kogokolwiek, kto pomógłby poczuć się jej bezpieczniej.
Wcale nie musiała długo czekać na rozpoczęcie przesłuchania. Począwszy od pytania, dlaczego zniknęła, poprzez gdzie i z kim była, kończąc na, dlaczego przez ten czas z nikim się nie skontaktowała. W kółko te same pytania, na które nie mogła udzielić odpowiedzi. Im bardziej się zapierała, tym bardziej drążyli i błędne koło się toczyło.
Jednak okazało się, że to był Pikuś w porównaniu do tego, co miało przyjść.
Uwagę wszystkich obecnych skupił skrzyp otwieranych drzwi, w których stanęły dwie postacie.
Dwójka mężczyzn w wojskowych mundurach weszła do pomieszczenia.
Pierwszy z nich to mężczyzna koło pięćdziesiątki o siwych włosach, jednak jego postawa dawała wrażenie autorytetu oraz siły.
Natomiast krok za nim stał drugi, nieco młodszy, ale nieco wyższy, niż towarzysz. Jego czarne włosy wystawały spod czapki, jaką miał założoną na głowie. Oboje mieli poważne wyrazy twarzy, kiedy zawiesili swój wzrok na Alexis.
Jeden zrzut spojrzenia na odznaczenia na mundurze starszego z nich spowodował, natychmiastowe wstanie policjantów, co świadczyło o wyższości stopniem.
- Generał Douglas Thompson, a to kapitan Peter Harris, Amerykańskie Siły Specjalne. – odezwał się starszy z dwójki – Przejmujemy tę sprawę.
Alexis wstrzymała powietrze. Wojsko przejmuje sprawę ich zniknięcia? Czemu?
Natychmiast przeszedł ją zimny dreszcz, a w głowie pojawił się natłok myśli. Czyżby wiedzieli o czymś, o czym nie powinni? O transformerach, a ich podejrzewają o współpracę z nimi? Jakim cudem się dowiedzieli? Jakie mają nastawienie? Planują ich wykorzystać lub – co gorsza – rozłożyć na części?
Przygryzła wargę od środka ust oraz zacisnęła dłonie w pięści pod stołem. Jakiekolwiek mieli zamiary, nie zapowiadało się dobrze.
- To sprawa zaginięcia piątki dzieci, nie jakiś nadzwyczajny przypadek – zauważył policjant.
- Wbrew temu, co sądzicie, przejmujemy ją. To sprawa bezpieczeństwa narodowego.
Cała czwórka spojrzała na dziewczynkę, która szerzej otwarła oczy i przełknęła tworzącą się w gardle gulę. Ona zagrożeniem bezpieczeństwa narodowego?
- Ja? – zapytała, na co uzyskała skinienie – Um... nie sądzę, żeby... - zawahała się, przenosząc spojrzenia pomiędzy czwórką mężczyzn - ...nasze zniknięcie miało coś wspólnego z bezpieczeństwem... i wymagało interwencji wojska...
- Doskonale wiesz, że tak, Thi Dang. – odparł Harris.
Zacisnęła usta. Czyżby to oznaczało, że wojsko wpadło na trop transformerów? Przecież uważali!
Pozostaje pytanie, jak chłopcy zareagują na taką nowinę i czy zdołają utrzymać buzie na kłódkę? Czy ona sama też będzie w stanie to zrobić? Kto wie jakich sposobów wojsko używa do wyciągnięcia pożądanych informacji...
Oficjalnie ma kłopoty i naprawdę przydałaby się jej czyjaś pomoc!
