- Nadal nie rozumiem, panie Quirrell, dlaczego magiczna Brytania interesuje się naszą skromną osadą – powiedział Ansou Wangai, zmierzywszy profesora długim, podejrzliwym spojrzeniem.

Książę zasiadał na prostym drewnianym krześle o wysokim oparciu przy dużym biurku o tak samo spartańskim wyglądzie. Jego gabinet nie błyszczał luksusem zwyczajnych dla ludzi mających władzę, przypominał raczej miejsce pracy jakiegoś mugolskiego kierownika. Nie świadczyło to jednak o ubóstwie jego właściciela: bardziej już o jego zasadach. Ta sama stoicka surowość przeświecała w spojrzeniu Ansou Wangai – bezpośrednim i wyraźnie nieugiętym. Kwiryniusz Quirrell nie uważał się za znawcę psychologii, jednakże przy pierwszym spotkaniu z księciem mimo woli poczuł się spięty. Tacy ludzie z równym prawdopodobieństwem mogą stać się świętymi jak i fanatykami. Co gorsza, zarówno jedno, jak i drugie może utrudnić mu życie: misja, którą dobrowolnie wziął na siebie profesor mugoloznawstwa, wiązała się z niezbyt delikatnym traktowaniem obyczajów i tradycji tej części Afryki.

- Widzi pan, wasza wysokość… - ostrożnie zaczął Quirrell. – Po prostu Ansou, bardzo pana proszę – książę skrzywił się i machnął niedbale ręką. – Moja władza nie sięga dalej niż mury miejskie, zresztą i tutaj jest raczej symboliczna.

- Dobrze, panie Ansou – kontynuował profesor, wzdychając. – Mówiąc w skrócie, zaledwie podejrzewamy, że w waszych problemach z zombie maczał palce lord Voldemort. Jestem pewien, że pan o nim słyszał.

- Hamiravi to nieduże miasto, ale nie jesteśmy aż tak oderwani od cywilizacji, żeby nie znać waszego Czarnego Pana – skinął głową książę. – Jednakże, jeśli mnie pamięć nie myli, on nie żyje. A pan przypuszcza…

- Zgadza się, panie Ansou. Czarny Pan podjął kroki, by nie umrzeć ostatecznie – sam rozumiesz, jakie. Nie mam pojęcia, gdzie ukrył horkruksy, jednakże jest szereg oznak odrodzenia, a Hamiravi jest jednym z miejsc, w którym dały one o sobie znać w pełnym zakresie.

- Ale, jak przypuszczam, są też inne miejsca? – rzekł książę z powątpiewaniem.

- Oczywiście, i takich miejsc jest niemało. Na przykład Sudan Południowy, całkiem niedaleko stąd. Rok temu krążyły słuchy o ożywających mumiach, ale tam wszystko się bardzo szybko skończyło. Chociaż mi osobiście bardziej podejrzane wydają się lasy Albanii, gdzie stwierdzono dziwne zachowanie zwierząt w okolicy pewnej… osady z czasów rzymskich. Mam zamiar się tam wybrać, jeśli niczego nie znajdę w tym mieście.

Ansou Wangai w zamyśleniu pochylił nad stołem potężną głowę z lśniącą łysiną bez jednego włoska. Quirrell mimo woli podniósł rękę, by pomacać własną czaszkę, gdzie wśród przerzedzonych włosów można było już dostrzec fragmenty białej skóry.

- Rozumiem pana – kiwnął w końcu głową książę. – Ale w czym mogę pomóc? W końcu zwrócił się pan o pomoc, nieprawdaż? Nasze miasto to szczególne miejsce. Czarodziejów jest tu bardzo mało, a zdolnych do prawdziwej walki – praktycznie nie ma, od kiedy…

- Przede wszystkim potrzebuję informacji – niecierpliwie przerwał mu profesor. – Będę bardzo wdzięczny, jeśli opowie mi pan wszystko od początku. Kiedy to wszystko się zaczęło, skąd przychodzą zombie, czy ma pan jakieś propozycje wytłumaczenia i wszystko inne, co może mieć związek z tą sprawą.

- Cóż, to nie problem. – wzruszył ramionami jego rozmówca i podniósł słuchawkę telefonu, stojącego samotnie w rogu biurka. – Tafari? Zajrzyj do mnie, proszę. Tak więc, panie Quirrell, mogę oczywiście opowiedzieć wszystko, co jest mi wiadome, jednakże mój doradca, Tafari Mwanazuma, wie znacznie więcej, niż ja. Poleciłem mu zająć się sytuacją z zombie, gdy tylko do niej doszło… A oto i on we własnej osobie.

Tafari okazał się zupełnie młodym człowiekiem w nienagannym garniturze, a zajmowane przezeń wysokie stanowisko bezsprzecznie wniosło poważny wkład w jego samoocenę. Nosił się poważnie, wyniośle i wydawało się, że nie ma dla niego nic gorszego niż przypadkiem się uśmiechnąć, przez co jego mocno zaciśnięte wargi niezmiennie przybierały kształt wykrzywionego łuku. Przy pierwszym spojrzeniu na niego profesor Quirrell poczuł trudną do odparcia pokusę, by powiedzieć coś śmiesznego czy nieprzyzwoitego. Przezwyciężywszy tę chęć ograniczył się do krótkiego powitania i zapytał:

- Z najbliższego cmentarza?

- Co, proszę? – Tafari stracił dech z oburzenia.

- Te wasze ataki zombie – wyjaśnił Quirrell. – Ustalił pan ich źródło? To cmentarz?

Doradca jeszcze przez kilka sekund patrzył na profesora, nic nie rozumiejąc, potem skinął głową i ulokował się na krześle, przysunąwszy je do biurka.

- Do pierwszego ataku zombie doszło około trzech miesięcy temu – zaczął. – Było ich wtedy najmniej, jednakże nikt się tego nie spodziewał. Skutek – zginęło ponad czterdziestu mieszkańców, prawie wyłącznie mugoli. Pozostałym udało się zabarykadować w swoich domach i doczekać się świtu. Gdy nadszedł ranek, nasi specjaliści na podstawie śladów pozostawionych przez zombie ustalili miejsce ich pochodzenia, chociaż w dużym stopniu i tak było to jasne. Nekropolia Nnamani. Mógł pan ją widzieć – leży niedaleko zachodniego muru miasta.

- Mur został zbudowany właśnie wtedy?

- Tak, zaczęliśmy go wznosić następnego dnia. Zombie atakowały miasto każdej nocy, ale nie próbowały niszczyć budynków, tylko polowały na ludzi. Niedokończonego muru też nie ruszyły. W końcu mieszkańcy mieli dość chowania się po piwnicach każdej nocy, więc czwórka naszych najsprawniejszych w walce czarodziejów rankiem wybrała się na cmentarz, przypuszczając, że w ciągu dnia nie natkną się na szczególnie duży opór. – Tafari westchnął i wnikliwie spojrzał Quirrellowi w oczy. – Żadnego z nich więcej nie widziano.