Konsekwencje - Part 1

Życie bywa przewrotne. Jednego dnia wszystko wydaje się uporządkowane, a następnego przypadkowe zdarzenia wywracają wszystko do góry nogami. Tak właśnie było tym razem.

Piątka dzieci w wieku jedenastu i dwunastu lat przeżyła przygodę swojego życia. Wplątali się w wojnę między dwiema frakcjami gigantycznych robotów z planety Cybertron. Nie tylko brali udział w ich działaniach na Ziemi, ale również wyruszyli z nimi na ich rodzinną planetę, aby pomóc w walce z jeszcze potężniejszym wrogiem.

Teraz gdy wszystko było już za nimi, przyszedł czas na powrót. Z powodu intensywności wydarzeń, w których brali udział, nawet nie zastanawiali się, ile to trwało. Cykl dnia i nocy, jaki znają, nie istniał z powodu braku gwiazdy w pobliżu planety, ale w ich odczuciu minęło od kilku do kilkunastu dni. Jedno było jednak pewne: wszyscy tęsknili za domem.

Każde z piątki na swój sposób przeżywało tę rozłąkę i nie mogli się doczekać spotkania z rodzinami. Nie wiedzieli jednak, że zamiast upragnionego spokoju, przyjdzie im się zmierzyć z konsekwencjami, których żadne z nich nie przewidziało.

Dwójka Autobotów, Hot Shot i Jetfire, bezpiecznie odstawiła dzieci na Ziemię za pomocą korytarza podprzestrzennego, po czym wróciła na Cybertron. Szczęśliwym trafem przenieśli się na odludną część zbocza góry, gdzie nie było nikogo, kto mógłby zadawać niewygodne pytania.

Widok, jaki rozpostarł się przed nimi, był jednocześnie znajomy i obcy. Powyżej nich, na szczycie góry, stało obserwatorium astronomiczne z pokaźnych rozmiarów teleskopem, a poniżej widoczna była zabudowa miejska.

Lincoln w stanie Nebraska, ulokowane u podnóża kilku większych szczytów i otoczone rozległymi terenami leśnymi, ukazywało swoje piękno.

Dzieci w milczeniu napawały się widokiem, zapachem i dźwiękami matki natury, których brakowało im na Cybertronie. Wiatr zerwał kilka listków z pobliskiego drzewa, które tanecznym ruchem przefrunęły obok nich.

Wrócili… i teraz nadszedł czas na zetknięcie się z szarą rzeczywistością.

Spojrzeli na siebie, to wszystko wydawało się tak nierealne i jednocześnie smutne. Czas spędzony z Transformerami był ekscytującym doświadczeniem. Czy będą w stanie wrócić do normalności?

- Czy to koniec? – zapytał Carlos, przeczesując swoje kręcone włosy. Zawsze pełen energii i skory do żartów, teraz wyglądał na przygaszonego.

Obok niego stał Bradley White, znany wszystkim jako Rad.
- Nie zapominaj, że Hot Shot mówił, że muszą zostać na Cybertronie, aby pomóc w odbudowie – przypomniał, wkładając ręce do kieszeni jasnych spodni, jakby próbował ukryć napięcie. Jego blond włosy lekko powiewały na wietrze.

Pomiędzy nimi stała Alexis Thi Dang, jedyna dziewczyna w całej grupie.
- Myślę, że… – objęła dłonią ramię – …zaczną szukać Optimusa.

Mimo iż jej zielone oczy wpatrywały się w panoramę miasta, jej myśli błądziły daleko… lata świetlne stąd.

Billy poprawił rękaw swojej zielonej koszuli. Wyglądał na najwyższego z grupy, ale piegowata twarz i nerwowe gesty przypominały, że wciąż jest dzieckiem.
- Ale skoro Unicron został pokonany, a Megatron nie żyje... – zaczął, spoglądając na przyjaciół – to teraz będzie pokój, prawda?

- No właśnie! – wtrącił szybko Fred. – Bez Megatrona, Decepticony nie mają już powodu, żeby walczyć z Autobotami, co nie?

Był niższy i pulchniejszy niż pozostali, więc sprawiał wrażenie dużego dziecka, którym de facto był.

Rad spojrzał na nich z powątpiewaniem, a jego błękitne oczy błądziły od jednego do drugiego.
- To nie jest takie proste, chłopaki – westchnął ciężko. – Oni walczą ze sobą od setek lat. Tego nie da się zmienić w jeden dzień.

- Ale Starscream zmienił się! – zaprotestował Fred. – Przeciwstawił się Megatronowi, aby uratować wszystkich!

Natychmiast przypomnieli sobie postać wspomnianego Decepticona. Przebył on długą i wyboistą drogę: od wiernego sługi Megatrona do bohatera, który poświęcił swoje życie, aby ratować innych.

- Szkoda, że musiał zginąć – powiedział Carlos, spuszczając wzrok.

Alexis zacisnęła usta na wspomnienie o nim. Spośród całej piątki to ona była z nim najbardziej związana. Od samego początku miała w niego większą wiarę niż inni. Nawet jeśli ich zdradził, ostatecznie udowodnił, że jest gotów na każde poświęcenie, aby chronić życie przyjaciół i pobratymców. Teraz jedyną pamiątką po nim, jaka jej została, oczywiście poza wspomnieniami, jest medalion w jej dłoniach.

Jego sercem jest zielony kryształ, który znalazła na Cybertronie przy pierwszym zejściu na planetę.
- Starscream udowodnił, że bez względu na przeszłość… Autoboty i Decepticony mogą współpracować. Potrzebny jest tylko odpowiedni impuls…

Kciukiem przejechała po pęknięciu, jakie utworzyło się na kamieniu w momencie śmierci Starscreama. Jego ścianki mieniły się delikatnymi drobinkami w świetle słońca, ukazując jego piękno i wyjątkowość.
- Czas pokaże, czy inni też będą w stanie zrobić ten pierwszy krok ku dobrej zmianie.

Chwilową ciszę przerwał głos Billy'ego:
- Tylko oni będą mieć łatwiej niż Starscream.

- Łatwiej? – powtórzył Bradley, a w jego oczach pojawiły się iskierki złości. – Nie pamiętasz, jak Megatron traktował swoich ludzi? Fakt, jako zastępca Starscream miał najgorzej, ale nigdy nie zauważyłem, żeby któregokolwiek z nich traktował dobrze!

- No, ale teraz nie ma już Megatrona i dlatego mówię, że mają łatwiej – zaprotestował Billy, cofając się o krok.

White przez chwilę analizował jego słowa i musiał przyznać mu rację. Bez głównego prowodyra walk istniała większa szansa, że wojna pomiędzy Autobotami, a Decepticonami może się wyciszyć.
- Racja – ostrożnie przyznał.

Jednak nie był do końca przekonany, że te przypuszczenia mają szansę się ziścić. Zbyt wiele czasu upłynęło we wzajemnej wrogości, by zaufanie drugiej stronie przyszło łatwo. W głębi duszy miał jednak nadzieję, że pewnego dnia Transformery będą w stanie ogłosić pokój na swojej planecie i zaczną współpracować dla wspólnego dobra, a nie jedynie przeciwko wspólnemu wrogowi.

- Myślicie, że jeszcze ich spotkamy? – zapytał z nadzieją Fred.

- Kto wie… przyszłość jest nieodgadniona – odparła Alexis, spoglądając w błękitne niebo, a jej brązowe włosy kołysały się w rytm wiatru.

Nastąpiła chwilowa cisza. Każdy z nich zagłębił się w swoich myślach. Z jednej strony cieszyli się z powrotu, a z drugiej smutna myśl, że już nigdy nie zobaczą swoich kosmicznych przyjaciół, zdawała się rzucać cień na tę radość.

- Jestem pewien, że transformery sobie poradzą. – odezwał się ponownie Rad, próbując upewnić nie tylko swoich przyjaciół, ale i samego siebie. – My tymczasem musimy wrócić do naszej rzeczywistości.

Mimika twarzy każdego z piątki się zmieniła, u większości z nich pojawiły się szerokie uśmiechy, jednak dwójka z nich poczuła niepokój.

- O tak! Czas do domu! – Carlos wyciągnął pięść do góry, a oczami wyobraźni widział swoich rodziców witających go w progu.

- Jestem strasznie głodny! – wtrącił Fred, kładąc ręce na brzuchu. – Nie mogę się doczekać mojego ulubionego dania. Mama robi najlepsze~

- Ty zawsze jesteś głodny! – przerwał mu Billy, piorunując go spojrzeniem.

- Nie moja wina, że jak się stresuję, to robię się głodny! – zaprotestował, machając dłońmi przed sobą.

- Przestań, nieważne, czy jesteś zestresowany, czy nie, zawsze masz ochotę na jedzenie! – kontynuował, jedną ręką wskazując na niego.

- Nic nie mogę na to poradzić! – próbował wyjaśnić, ale drugi chłopak nie wyglądał na przekonanego.

- Chłopaki, po co się wściekać. – Carlos stanął pomiędzy nimi, delikatnie odpychając ich od siebie. – Lepiej wracajmy do domu, co nie?

Alexis i Rad wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami i bynajmniej nie z powodu kłótni przyjaciół. Ich dwójka od początku podchodziła do wszystkiego bardziej poważnie, dojrzale, niż reszta, więc wiedzieli, że ich powrót z pewnością nie będzie aż tak bajkowy, jak pozostali trzej sobie wyobrażali.

- Chłopcy. – dziewczyna pierwsza zabrała głos, więc reszta natychmiast skupiła swoje spojrzenia na niej.

- Tak, Alexis? – zapytali zgodnie.

- Zanim wrócimy do domów, musimy ustalić jedną wersję wydarzeń. – widząc dezorientację u nich, westchnęła i kontynuowała: – Nasi rodzice na pewno będą się pytać, gdzie byliśmy, a jeśli każde z nas powie inną wersję wydarzeń, to zaczną coś podejrzewać i drążyć dalej.

Trójka wymieniła się spojrzeniami i porzucając wcześniejszą ekscytację oraz kłótnię, postanowili wysłuchać, co reszta ma do powiedzenia.

- Przed odlotem Alexis i ja wysłaliśmy krótkie wiadomości do swoich rodziców, że nas nie będzie przez jakiś czas, wiecie… żeby się nie martwili. – zaczął tłumaczyć Rad.

- Co dokładnie im napisaliście? – zapytał Carlos, patrząc na zmianę na jedno i drugie.

- Może ja zacznę… – zdecydowała Thi Dang. – Napisałam, że będziemy z przyjaciółmi, którzy prosili o pomoc, ale nie wdawałam się w szczegóły. – zrobiła krótką pauzę. – Jakby usłyszeli, że tymi przyjaciółmi są gigantyczne roboty z obcej planety, a my polecieliśmy z nimi w kosmos, to… mogliby dostać zawału serca… co najmniej… – spojrzała w bok.

- Racja. – nieco zawstydzony Carlos podrapał się po głowie. – A ty, Rad? – zwrócił się do przyjaciela.

Oczy pozostałych skupiły się na nim, ale jego mina zdawała się nieco nerwowa. Pamiętał, co dokładnie zrobił przed odlotem i w chwili obecnej, mogło to nieco skomplikować sytuację.

- Ja… chyba nieco namieszałem… – zaśmiał się nerwowo, czując, jak oblewa go zimny pot.

- To znaczy? – zapytała zaniepokojona Alexis.

Widziała, jak nerwowo przeniósł ciężar na jedną nogę, a jego mina oznaczała, że miał ochotę uciec. Cokolwiek się wydarzyło, z pewnością nie będzie to nic dobrego.

- W noc poprzedzającą odlot… – zawahał się. – …pod wpływem impulsu…

- Co zrobiłeś? – powiedziała niskim tonem dziewczyna.

- No… – przełknął ślinę. – …powiedziałem rodzicom o transformerach…

Nastąpiła chwilowa cisza. Czwórka w szoku wpatrywała się w blondyna, który miał ochotę obecnie zapaść się pod ziemię, aby tylko nie słuchać wykładu, jaki go zaraz czeka.

- Że co?! – podnieśli głos, a on zacisnął oczy.

- Zwariowałeś?! – dziewczyna podniosła głos. – Myślałam, że jesteś mądrzejszy niż oni! – wskazała na trójkę.

Oni nawet nie zareagowali na to oskarżenie, z doświadczenia wiedząc, że nie warto wchodzić jej w drogę, gdy jest podminowana. White, widząc, jak dziewczyna staje przed nim z rękami opartymi na biodrach, a jej zielone oczy błyszczą niebezpiecznymi ognikami, wiedział, że wpakował się w kłopoty, nawet jeśli tego nie chciał.

- Ale mi nie uwierzyli, więc chyba jest ok. – zaśmiał się nerwowo, po czym dodał szybko: – No, a w liście napisałem, żeby się nie martwili. Na pewno wrócimy! – spojrzał na resztę, szukając pomocy, ale oni jedynie nieznacznie pokręcili głowami. – [Ale z nich przyjaciele…] – pomyślał z żalem.

Alexis, przymykając oczy, zakryła twarz dłonią, ta informacja mogła całkowicie pogrzebać ich wyjaśnienia. Nawet jeśli dorośli zbagatelizowali słowa Rad'a, to jednak mogą starać się wyciągnąć coś więcej. Będą starać się zrozumieć jaka analogia stoi za jego słowami i do czego w rzeczywistości się odnosi.

- Czyś ty całkowicie stracił rozum?! – podniosła głos.

Chłopak natychmiast cofnął się na jej wybuch, wyciągając ręce przed siebie w geście poddania się i jednocześnie ewentualnej ochrony.

- Spokojnie Alexis. – próbował załagodzić sytuację – Rodzice mi nie uwierzyli.

- Na 100% tego nie wiesz! – odparła zawzięcie.

Trójka w ciszy przysłuchiwała się wymianie zdań.

Na początku ich przygody z transformerami, wspólnie zdecydowali, że nikomu o nich nie powiedzą. Teraz okazuje się, że jedno z dwójki, która była za zachowaniem tego w tajemnicy, sama się wygadała.

- Czyli co? – zapytał zdezorientowany Fred – To mówimy prawdę czy nie?

- Oczywiście, że nie! – podniosła głos Alexis – Chcecie narazić transformery? – czwórka natychmiast pokręciła przecząco głowami – Zapomnieliście, co wam kiedyś mówiłam? Istnieje ryzyko, że jeśli ludzie dowiedzą się o transformerach lub - co gorsza - ich dopadną, to mogą rozłożyć ich na części! Dla nich to tylko roboty, a nie żywe istoty! Tego chcecie?!

Czwórka ponowne pokręciła głowami i natychmiast poczuła wyrzuty sumienia.

Wizja, którą przedstawiła dziewczyna, była przerażająca. Autoboty wiele zrobiły, aby ich walki z Decepticonami nie naraziły bezpieczeństwa oraz życia innych ludzi, ani samej planety. Co więcej, Optimus nawet oddał swoje życie, aby ją chronić. Nie mogli pozwolić ich skrzywdzić.

- Ale ich już nie ma na Ziemi. – zauważył Billy.

- Nie znaczy, że nigdy nie wrócą, a jeśli sypniemy ich teraz, to możemy sprawić im kłopoty w przyszłości! – kontynuowała.

- Tego nie wiesz. – odparł ciszej, próbując wyjaśnić swój punkt widzenia.

- A masz ochotę zaryzykować? – zapytała wyzywającym tonem, a gdy zobaczyła jak kręci przecząco głowę, skwitowała – No właśnie.

Alexis nie rozumiała, jak mogli nawet o czymś takim pomyśleć? Zwłaszcza Rad! Na samą myśl, że kiedyś z ich przyczyny, któreś z ich przyjaciół mogłoby ucierpieć, robi się jej słabo.

- Jesteśmy dziećmi i tak nikt nam nie uwierzy. – stwierdził Fred, patrząc na ziemię.

- No raczej… - dodał Carlos, ale on również unikał piorunującego spojrzenia przyjaciółki.

- Właśnie. – wtrącił pewniej Rad – Nie dodajmy sobie kłopotów i tak wystarczająco nabroiliśmy naszym zniknięciem.

Doskonale rozumiał, że zawalił sprawę, ale teraz czasu nie cofnie. Jak wróci do domu i jeśli jego rodzice będą wypytywać o transformery, to postara się przetłumaczyć rodzicom, że to była zmyślona historyjka lub sen. Nie wie, czy to zadziała, ale zrobi wszystko, aby naprawić swój błąd.

- To, jaki jest plan? – zapytał Lopez, spoglądając na resztę.

Natychmiast zaczęli ustalać jedną wersję wydarzeń, aby w razie jakichkolwiek pytań, ich słowa zgadzały się z pozostałymi.

Niespełna godzinę później piątka dzieci dotarła do miejskich ulic. Zwykle pokonanie trasy ze zbocza gór do centrum zajmowało im około czterdziestu minut. Jednak w takich sytuacjach korzystali z rowerów, skutera lub deskorolki, których tym razem niestety nie mieli pod ręką. Przyzwyczajeni do szybkiej jazdy — nie tylko na wspomnianych środkach transportu, ale także w towarzystwie transformerów podczas misji, gdzie liczyła się każda sekunda — teraz musieli zdać się wyłącznie na własne nogi.

Sądząc po wysokości słońca na niebie, doszli do wniosku, że musiał być środek dnia. Oznaczało to wzmożony ruch na drogach, co mogło jeszcze bardziej wydłużyć ich podróż. Nawet gdyby wpadli na pomysł skorzystania z transportu publicznego, brak gotówki całkowicie wykluczał tę opcję. Zmuszeni do pokonania całej trasy pieszo, wiedzieli, że nie będzie to łatwe, ale nie mieli innego wyjścia.

Droga, choć nużąca, przebiegała bez większych komplikacji. Oczywiście narzekania nie brakowało, a co jakiś czas zatrzymywali się na krótkie postoje, próbując złapać oddech. Kondycja niektórych pozostawiała wiele do życzenia.

Docierając do jednego ze skrzyżowań, się rozdzielili. Alexis, Rad i Carlos skręcili na wschód, podczas gdy Billy i Fred obrali drogę na zachód, kierując się do własnych domostw. Każda z grup ruszyła w swoją stronę, a ich kroki zniknęły w miejskim zgiełku.

- Nie mogę się doczekać, kiedy wrócę do domu – Carlos szeroko się uśmiechnął, mimo odzywających się nóg – Minęło tyle czasu!
Już wyobrażał sobie swoich rodziców, którzy ze łzami w oczach przytulają go, ciesząc się z jego powrotu. Był pewien, że zadadzą mu mnóstwo pytań, ale dałby radę wybrnąć z tego bez większych problemów.

- Ja trochę obawiam się powrotu. – przyznał Rad, wpatrując się w swoje buty – Nawet jeśli tata częściowo mi zaufał, to nie sądzę, żeby mama miała podobne zdanie. A już na pewno nie będzie zadowolona z naszego zniknięcia...
Dreszcze przebiegły mu po plecach na samą myśl o reakcji matki. W domu to ona podejmowała ostateczne decyzje, choć w pracy dominował ojciec. Niestety, w tej sytuacji, niezależnie od perspektywy, wszystko mogło się skończyć źle.

- Fakt, ale twoi rodzice pracują w obserwatorium astronomicznym, prawda? – zagadnął Carlos, usiłując zmienić temat.
- Tak. – westchnął Rad, ale w jego tonie wyczuli niepokój – Nie chciałem tego mówić przy pozostałych... – zawahał się – …ale co, jeśli ich systemy wykryły start statku Autobotów?

Dwójka spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Nie pomyśleli o tym wcześniej.

- Myślisz? – zaniepokoił się Carlos.
Ta perspektywa nie napawała optymizmem. Jeśli rodzice Rada powiązaliby jego zniknięcie z tymi wydarzeniami, to nie wróżyło to niczego dobrego.

- Wiesz, mają zaawansowane urządzenia i teleskop. A startowaliśmy w niedużej odległości od obserwatorium, więc... – Rad zawahał się, szukając właściwych słów.
- Więc mogą potraktować twoją opowieść o transformerach poważnie – zakończyła za niego Alexis, która dotychczas milczała.
- Właśnie... – podrapał się po głowie, jakby chciał ukryć zakłopotanie.

Dziewczyna przez chwilę milczała, starając się poukładać wszystkie elementy układanki. Martwiła się, że jeśli dorośli połączą fakty, mogą wpaść w poważne tarapaty. Mogli stać się celem dociekań, spekulacji, niewygodnych pytań, a może nawet czegoś gorszego.

- Jesteś idiotą! – podniosła głos, a jej twarz oblała się rumieńcem złości. – Coś ty sobie myślał?!
- Wyluzuj, Alexis. – Rad zrobił krok w tył, unosząc ręce w geście obronnym – Przecież nie chciałem nikomu przysporzyć kłopotów. Chciałem, tylko żeby moi rodzice zrozumieli, co stoi za moim zniknięciem.

Alexis zacisnęła pięści, a jej oczy zapłonęły wściekłością, co nigdy nie wróżyło nic dobrego.
- Genialny pomysł – zironizowała. – Co, jeśli zgadali się z naszymi rodzicami? Co, jeśli im powiedzieli o twojej historii?
- Przecież wiesz, że dorośli nam nie uwierzą. – wtrącił Carlos, próbując złagodzić sytuację – Mamy dwanaście i trzynaście lat. Nikt nie uwierzy, że poznaliśmy zaawansowane technologicznie istoty.
- Nawet jeśli nie uwierzą, to i tak sprawdzą tę poszlakę, głąby! Zapomnieliście, że moi rodzice pracują w korporacji technologicznej?

Dwójka przyjaciół zamarła. Rzeczywiście, kiedyś wspomniała o tym, ale nigdy nie rozwijali tematu. Teraz sytuacja mogła mieć przykre konsekwencje.

- Czekaj chwilę. – blondyn zmarszczył brwi – Myślisz, że twoi rodzice będą chcieli wykorzystać technologię transformerów?

Spojrzała na niego z miną, która mówiła: „Serio o to pytasz? To oczywiste!".
- Jeśli ludzie uwierzą, że taka istnieje, to wiele osób będzie chciało ją zdobyć. Moi rodzice jako ci najbliżej nas, mogą być pierwsi. – wyjaśniła z niepokojem w głosie.

Obawiała się, że jeśli usłyszeli o historii Rada, to po ich powrocie zaczną dociekać, co naprawdę się wydarzyło. Podważą każdą wątpliwą wersję i będą drążyć, aż uzyskają zadowalające odpowiedzi. Wtedy przestaną być jej rodzicami i staną się jedynie naukowcem i technikiem, szukającymi prawdy.

- Cholera... naprawdę zawaliłem. – przyznał Rad, czując ciężar swoich słów.

Byli tak pochłonięci dyskusją, że nie zauważyli, kiedy minęły ich dwa radiowozy. Zatrzymali się gwałtownie, gdy jeden z pojazdów zajechał im drogę, a drugi zaparkował za nimi, odcinając ewentualną drogę ucieczki.

- Co jest grane? – zapytał Rad, patrząc z niepokojem na radiowóz.

Z pojazdów wysiadło czworo policjantów w pełnym umundurowaniu, z zimnymi spojrzeniami. Ich postawa była stanowcza, niemal groźna.

Alexis poczuła, jak serce zaczyna bić szybciej. Nigdy nie miała problemów z prawem i teraz miałoby się to zmienić? Tylko dlaczego?

- Jesteście Alexis Thi Dang, Bradley White i Carlos Lopez? – odezwał się jeden z funkcjonariuszy, ignorując ich zaskoczone miny.
- Tak. – odpowiedziała ostrożnie Alexis, przyglądając się mężczyźnie z podejrzliwością – A o co chodzi?

Policjanci wymienili się spojrzeniami, jakby potwierdzali ich tożsamość.

Dzieci intensywnie zastanawiały się, co spowodowało ich zatrzymanie i skąd policjanci znają ich imiona i nazwiska.

- Gdzie pozostała dwójka? – padło kolejne pytanie.

- Macie na myśli Billy'ego i Freda? – zapytał Lopez.

- Zgadza się. – mężczyzna patrzył na nich badawczo.

- Są w drodze do swoich domów, tak jak my. – wyjaśnił Rad, główkując, dlaczego również pytają o nich.

- Zawieziemy was. – powiedział drugi policjant, otwierając drzwi radiowozu.

Trójka wymieniła spojrzenia. Dopiero wrócili po kilkunastu dniach nieobecności, a zanim jeszcze dotarli do swoich domów, zatrzymała ich policja? Przecież oni nic nie zrobili. Idąc przez miasto, przestrzegali zasad ruchu drogowego, nie wchodzili na jezdnię w niewłaściwym miejscu, ani tym bardziej nikogo nie zaczepiali. O co chodziło?