Minister magii Leonard Spencer-Moon zawahał się nieco, zanim otworzył drzwi prowadzące do pokoju przesłuchań. Kwatera główna brytyjskiej 2 Armii w Lüneburgu nie sprawiała wrażenia właściwego miejsca do przetrzymywania tak ważnego jeńca. Spartańskie wyposażenie, brudna podłoga z desek, obojętne twarze napotkanych przez Leonarda żołnierzy – nic z tych rzeczy nie świadczyło o tym, że w ich rękach po tych wszystkich latach znalazł się właśnie ten człowiek. Człowiek, na którego trwało niekończące się polowanie w środowisku mugoli, ale w jeszcze większym stopniu ze strony tych niewielu czarodziejów, którzy rozumieli, z kim i czym mają do czynienia.

Zaskakujące, ale tym razem szczęście uśmiechnęło się właśnie do mugoli. Wiedząc o tym, jak wiele koszmarnych zbrodni plami duszę jeńca, Leonard miał pełne podstawy do obaw, że po prostu nie zdąży dotrzeć do niego na czas. Pewnie tak właśnie by się stało, gdyby nie skontaktował się z nim sam Winston Churchill, który ze zdenerwowaniem tak niezwykłym dla nieugiętego premiera przekazał mu wiadomość o pojmaniu starego wroga.

Wszedłszy do gabinetu minister magii zrozumiał od razu, że czekano na niego: pewnie stary Winston zatroszczył się o to zawczasu.

— Pan Spencer-Moon? – zwrócił się doń człowiek w wojskowym mundurze, wyciągając rękę. – Jestem kapitan Thomas Selvester. Zakończyliśmy już wstępne przesłuchanie, więc jeniec jest do pańskiej dyspozycji. Gdy skończycie, doktor Wells przeprowadzi badanie i wyślemy go do Londynu, gdzie, obawiam się, długo nie będą go spuszczać z oka. Teraz ma pan najlepszą sposobność.

Obecny w gabinecie lekarz skinął głową i również podał ministrowi rękę, jednakże powstrzymał się od jakichkolwiek komentarzy. Odszedł na bok i otworzywszy walizeczkę, zaczął grzebać w niej z umyślnie obojętnym wyrazem twarzy.

— Mam nadzieję, że panowie rozumieją, że ta rozmowa jest absolutnie poufna i nie powinna w żaden sposób wyjść poza mury tego pokoju? – zapytał bez ogródek Leonard. – To coś więcej niż kwestia bezpieczeństwa narodowego. To kwestia przetrwania ludzkości.

Gdy rozmówcy zapewnili go, że są w pełni świadomi, czym jest tajemnica państwowa, minister zasiadł na krześle naprzeciwko jeńca, który wyzywająco patrzył mu w oczy, opierając się o oparcie i skrzyżowawszy ręce na piersi. Ten, który nie wykazał skruchy. Zbrodniarz wojenny. Zabójca milionów. Nie zasługiwał na życie, lecz jego tajemnica była znacznie bardziej niebezpieczna niż wszystko, z czym mieli do czynienia do tej pory. Jeśli ktokolwiek zdoła zrobić z niej użytek, zginie znacznie więcej niewinnych ludzi. Być może życie w ogóle przestanie istnieć. Ignorując całkowicie umyślną hardość w zachowaniu jeńca Leonard przystąpił do przesłuchania.

— Przyznaje pan, że reichsführer-SS Heinrich Himmler to pan?

— Czy przyznaję? – skrzywił się jeniec. – Sam przecież to powiedziałem waszym ludziom jeszcze przedwczoraj, kiedy nas zatrzymali. Powinien pan był dawać swoim podwładnym jaśniejsze instrukcje. Najpierw nie chcieli mi wierzyć, a potem nie wiedzieli, co ze mną zrobić.

— Rozumie pan, że przyszedł na pana koniec, panie Himmler? – nie reagując na zjadliwość zapytał minister. – Po wszystkim, co pan narobił, nie doczeka się pan ułaskawienia. Ale być może uda nam się złagodzić pański los, jeśli poda nam pan miejsce, w którym się znajduje… Wie pan, o czym mówię.

— Nawet, jeśli wiem, i tak nic wam nie powiem – powiedział Himmler z uśmieszkiem. – Tak, możecie mnie załatwić, skazać na straszną śmierć. Ale jestem gotów przez nią przejść, by odrodzić się w wiecznym życiu. Zostało nam niemało zwolenników. Wskrzeszą mnie, może pan być pewien.

Minister wnikliwie spojrzał mu w oczy, lecz nie zobaczywszy w nich niczego oprócz fanatycznego uporu, wzruszył ramionami i oświadczył:

— Mógłbym pana ponamawiać, potargować się, ale mam na to za mało czasu, zresztą, szczerze mówiąc, w ogóle nie mam ochoty, by cackać się z takimi jak pan. Kapitanie, niech pan przytrzyma mu głowę. Doktorze, niech pan spróbuje otworzyć mu usta.

— Veritaserum! – wykrzyknął reichsführer. – Słyszałem o tym, oczywiście. Nie będę łykać tego paskudztwa.

— To nie jest prośba, panie Himmler – spokojnie odpowiedział Leonard, wyjmując z wewnętrznej kieszeni marynarki niewielki szklany flakonik. – Niech pan powie: „a-a-a"…

Himmler gwałtownie odrzucił głowę, wyrwawszy się z rąk kapitana i kropla eliksiru prawdy spadła mu na ubranie. Potem wykrzywił się i mocno zacisnął szczęki. Coś chrupnęło mu w zębach i rozluźnił się, obdarzając obecnych triumfalnym uśmieszkiem.

— Cholera, rozgryzł ampułkę z cyjankiem – z rozgoryczeniem powiedział lekarz, schylając się nad jeńcem. – Ostatnio często się to zdarza. Naziści umieją zacierać ślady.

— Nie umrze tak od razu – z niezmąconym spokojem rzekł minister. – Veritaserum działa szybciej niż cyjanek, więc mamy jakieś pięć-dziesięć minut. Przytrzymajcie mu głowę.

Wypielęgnowaną twarz reichsführera zniekształciła panika. Wrzasnął i z wściekłością spróbował się uwolnić, lecz tym razem kapitan Selvester z taką siłą uchwycił jego głowę, że Himmler był w stanie tylko żałośnie podrygiwać. Doktor Wells wepchnął mu łyżkę między szczęki i nacisnął ją tak mocno, aż zaskrzypiało szkliwo. Leonard, nie tracąc czasu, podniósł flakon do warg wydającego urywany charkot jeńca i nalał mu płynu na język. Jedna kropla, dwie, trzy… Tyle wystarczyłoby w pełni, ale w takiej sytuacji podwójna dawka nie zaszkodzi, zwłaszcza, że pierwsze objawy zatrucia cyjankiem już dawały o sobie znać.

— Doktorze, ma pan jakąś odtrutkę? – zapytał szybko minister. – Trzeba spowolnić działanie trucizny. Szkoda, że nie wpadłem na to, żeby wziąć coś ze sobą na wszelki wypadek.

— Zrobię mu zastrzyk z glukozy, to powinno pomóc – odpowiedział doktor Wells, znów otwierając walizeczkę. – Proszę wybaczyć, panie reichsführer, nie mam czasu na sterylizowanie strzykawki. Zresztą nie bardzo mi się chce, prawdę mówiąc.

— Cóż, panie Himmler, muszę teraz powtórzyć swoje pytanie – zwrócił się znów do jeńca Leonard. – Nasz wywiad ustalił, że dwa lata temu, 16 października 1943 roku, Ahnenerbe zorganizowało ekspedycję z Edmundem Kissem na czele. Wiadomo nam, że zakończyła się ona sukcesem i że miejsce przeznaczenia znajdowało się gdzieś na południowym wschodzie Europy. Gdzie dokładnie? Co konkretnie udało się znaleźć?

— Albania – wychrypiał Himmler. Jego kończyny drgały kurczowo, świadcząc o zbliżającym się drugim stadium zatrucia cyjankiem. Ideologa niemieckiego nazizmu od śmierci dzieliło parę minut, mimo zastrzyku, który otrzymał. – Lasy Albanii, na wschód od Tirany. Porzucona osada z czasów rzymskich…

— Co tam znaleźliście, panie Himmler?

— Co tam znaleźliśmy? – odezwał się echem reichsführer. – Nie mogę powiedzieć. Nie wiem. Ale… Czy garncarz nie ma władzy nad gliną?

Po minucie daremnych usiłowań, by wydobyć z niego szczegóły, Heinrich Himmler zaczął miotać się w konwulsjach i stracił przytomność. Minęło jeszcze pięć minut, gdy doktor Wells stwierdził zgon, a kapitan Selvester, wzdychając, zasiadł do pisania raportu. O wizycie ministra magii raport ten nie wspominał ani słowem.