7
Rozdział VII
W poprzednim rozdziale:
Voldemort zniknął.
W pokoju został tylko Avery, który opierał się o ścianę i przyglądał się z groźną miną, jak Severus wstaje niepewnie z podłogi.
– Czarny Pan życzy sobie, abyś teraz to ty się nim opiekował, Snape. Stwierdził też, że właściwie możesz w ogóle stąd nie wychodzić, żebyś nie spóźnił się, gdyby ktoś znowu chciał skrzywdzić tego cholernego chłopaka. – Rzucił pogardliwe spojrzenie w kierunku zwłok Nott'a, odepchnął się od ściany i otworzył drzwi. – Powodzenia.
Drzwi zatrzasnęły się za nim z nutą ostateczności i Severus miał nieprzyjemne wrażenie, że właśnie został współwięźniem Pottera.
Minęła doba, zanim Potter był w stanie wydobyć z siebie coś więcej niż jęki i charczenie; jego język w końcu się zregenerował.
– Odjęło ci rozum, Potter? – To były pierwsze słowa, które opuściły usta Severusa, gdy tylko zauważył, że chłopak się obudził.
– Przepraszam – wyszeptał Potter, ku jego zaskoczeniu i odwrócił głowę, najwyraźniej nie zamierzając mówić nic więcej.
Ale Severus jeszcze nie skończył.
– Nott jest martwy. Zabiłem go, dla ciebie, bo był to jedyny sposób, żeby przerwać to zaklęcie. – Udręka pojawiła się na niezakrytej bandażami części twarzy Pottera. Mimo to kontynuował. – Czarny Pan zdecydował, że choć dobrze zrobiłem, ratując ci życie, mam pozostać z tobą w tych komnatach, tak długo aż wyzdrowiejesz. Drzwi są zamknięte i zapieczętowane; od teraz jestem więźniem w takim samym stopniu jak ty. To jest to, co się dzieje, gdy tracisz nad sobą kontrolę, gdy przestajesz panować nad swoimi emocjami.
– Powiedziałem, że przepraszam. – Głos chłopaka wciąż był cichy i spokojniejszy niż powinien być w tej sytuacji.
– Twoje „przepraszam" w niczym nam teraz nie pomoże – burknął zirytowany. Tak naprawdę nie wiedział, czy było jeszcze cokolwiek, co mogło im teraz pomóc. Nie był w stanie ich stąd aportować, bo wokół posiadłości rozciągały się bariery. Nie mógł wydostać ich nawet z tego pokoju tak, żeby Czarny Pan nie wiedział o tym niemal natychmiast. Nie był do końca przekonany, czy Czarny Pan zaakceptował jego wytłumaczenie, dlaczego znajdował się tak blisko chłopaka, i dlaczego pomógł mu, gdy Nott go zaatakował. Było bardzo prawdopodobne, że był pod uważniejszą obserwacją niż zwykle. W każdym razie Avery na pewno coś podejrzewał.
W międzyczasie obawiał się, że chłopak stracił wolę walki.
– Wiem, sir – wyszeptał Potter. – Co mogę teraz na to poradzić?
– Odpoczywaj – powiedział tylko Severus. – Im więcej odpoczywasz, tym szybciej postępuje proces leczenia.
– Czy… czy odzyskam wzrok? - W głosie Pottera wyraźnie było słychać teraz strach. Severus nie chciał go pogłębiać, jednak nie chciał też kłamać.
Chłopak wziął jego wahanie za odpowiedź.
– Och… Och nie…
- Poczekaj, Potter. To bardziej niż prawdopodobne, że twoje oczy zregenerują się w całości i odzyskasz wzrok. Ale zniszczenie było i wciąż pozostaje duże. To zajmie trochę czasu.
– Jakie są szanse, sir?
– Na permanentną utratę wzroku?
Severus westchnął i zastanowił się przez chwilę.
– Powiedziałbym, że nie większe niż dwadzieścia procent. Gdybym miał dostęp do moich eliksirów, mógłbym lepiej ci pomóc. Do tego pokoju nie da się jednak niczego przywołać, nie wolno mi też posłać nikogo po rzeczy z moich komnat. – Przynajmniej wciąż miał swoją różdżkę, więc istniała jeszcze nadzieja na odzyskanie pozycji.
Chłopiec milczał, nie reagując w żaden sposób na jego słowa.
– Jutro zdejmiemy bandaże. Dzisiaj – Severus dokończył cicho – po prostu odpoczywaj.
Harry leżał na łóżku, pogrążony w ciemności i rozpaczy, czując taki wstyd, jakiego jeszcze nigdy nie czuł w swoim życiu. Była gruntowna różnica między odwagą a jawną głupotą i doskonale zdawał sobie sprawę, że przekroczył tę granicę, podpuszczając Nott'a. A teraz Nott był martwy, przez niego, a całą odpowiedzialność za to poniósł Snape. To Snape powstrzymał Bellatrix przed rzuceniem na niego Cruciatusa i to dzięki Snape'owi odzyskiwał zdrowie po przebywaniu pod opieką (a raczej brakiem opieki) Dursley'ów. Do diabła, dzięki Snape'owi przeżył ostatnie pięć lat w Hogwarcie, zaczynając od pierwszego meczu Quidditcha, a kończąc na fiasku w Departamencie Tajemnic. A teraz Snape był w tarapatach, jego pozycja szpiega zagrożona, bo Harry był zbyt durny, żeby trzymać gębę na kłódkę.
Wspomnienia z ich lekcji Oklumencji cały czas były świeże w głowie Harry'ego. Już wtedy miał problemy z kontrolowaniem swoich myśli i emocji. Co prawda Harry'emu nie zależało, żeby naprawdę się tego nauczyć; uważał wtedy, że połączenie z Voldemortem może okazać się pomocne i że to, co widzi w swoich wizjach, jest ważne. Oczywiście nie pomagał również fakt, że Snape nie starał się nawet czegokolwiek mu wytłumaczyć. Oczekiwał, że Harry od razu wszystko będzie wiedział, tak samo jak wtedy, gdy na pierwszych zajęciach oczekiwał odpowiedzi na pytania o bezoar, których Harry nie mógł znać, biorąc pod uwagę jego mugolskie wychowanie.
Ale tak naprawdę to nie była wina Snape'a.
Samotny w ciemnościach swojego umysłu, czuł jak jego myśli wirują, obracając się tak szybko, że ledwie mógł dostrzec ich sens. Z chaosu co jakiś czas wypływały na wierzch ciągle te same pytania. Dlaczego Voldemort po prostu go nie zabije? Czy powstrzymywała go tylko niepewność co do końcówki przepowiedni, czy były jeszcze jakieś inne powody? Coś jeszcze gorszego? I czy istniała w ogóle jakaś szansa na ucieczkę, skoro Snape był uwięziony razem z nim? Jego jedyną nadzieją było, że Snape wymyśli jakiś plan. Teraz ta nadzieja dogasała w zgliszczach, cuchnąc stęchlizną i śmierciożercami.
I po prostu nie miał już siły na kolejne umysłowe gierki z Czarnym Panem. Nie miał pojęcia, co chciał osiągnąć Voldemort, ale perspektywy nie były najlepsze, i nie wyobrażał sobie, żeby mógł wyjść z tego bez szwanku.
I na dodatek do tego wszystkiego był ślepy. Prawdopodobnie nie permanentnie. Osiemdziesiąt procent szans na odzyskanie wzroku. Jak może w ogóle próbować walczyć z Czarnym Panem? Czy będzie mógł kiedykolwiek wrócić do Hogwartu? Czy będzie w stanie rzucić kiedyś jeszcze jakiekolwiek zaklęcie?
Rozpacz zamknęła się nad nim, zasłaniając wszystko inne, jak wieko trumny, i pogrążył się w ciemnościach, odczuwając pewien rodzaj ulgi. Ciemność czekała na niego od dawna, cicha, tolerancyjna, więc utonął w niej. Zupełnie sam.
Severus pozwalał chłopakowi wyjątkowo długo (jak na swoją kruchą cierpliwość) trwać w tej chorej obojętności. Dwa razy dziennie odbierał od Avery'ego posiłek, rozdzielał go na pół, by następnie próbować przekonać pogrążonego w letargu Pottera do zjedzenia i tak już skromnej porcji.
– Ziemniaki na godzinie trzeciej – mówił. Albo: – Zapiekanka na północy. – Miał nadzieję, że Potter wykaże jakąkolwiek chęć obsłużenia się, ale ten zachowywał się tak, jakby w ogóle go nie słyszał. Zostawił go w spokoju na cały dzień, jednak nie widząc żadnych oznak poprawy, zdecydował, że miarka się przebrała.
– Wyrwij się z tego, Potter! – wysyczał, gdy chłopak nie ruszył nawet palcem w kierunku talerza, który przed nim postawił. – Nie utrzymywałem cię przy życiu tylko po to, żebyś teraz mógł zagłodzić się na śmierć.
Cisza.
– Odpowiedz mi, Potter! Czy jesteś tak arogancki, że czujesz się ponad takie uprzejmości?
Jedyne, co otrzymał to lekki ruch głowy i wyszeptane:
– Nie, sir.
Coraz bardziej zirytowany – nigdy nie dopuściłby do siebie myśli, że mogła to być troska – wyburczał w końcu do chłopaka:
– Gdyby mogli zobaczyć cię teraz twoi rodzice, albo twój drogi kundel chrzestny, co by pomyśleli o swoim ukochanym chłopczyku?
– Zamknij się – powiedział Potter, ale w jego głosie nie było słychać żadnej emocji.
Severus zmarszczył brwi.
– Poświęcili dla ciebie wszystko. Oddali za ciebie życie, Potter. Tak masz zamiar im się odpłacić? Poddając się? Uciekając od rzeczywistości? Naprawdę jesteś tak słaby?
Ale żadna z jego zwyczajowych złośliwości nie zadziałała na chłopaka tak, jak powinna. Potter dalej leżał na łóżku, zabandażowana twarz wycelowana w sufit, i zupełnie go ignorował.
Muszą się stąd wydostać. Jak najszybciej.
cdn.
W następnym rozdziale: plany ucieczki...
