9
Rozdział IX
Uwaga:
Ten rozdział zawiera nawiązania do przemocy, tortur i gwałtu na nieletnim, choć bez szczegółowych opisów. Osobom, które mogłyby poczuć się zranione lub urażone poruszaną tematyką, nie zalecam czytania poniższego tekstu. Rating M.
W poprzednim rozdziale:
– Dobrze. – Dłoń chwyciła go za łokieć i poprowadziła do łazienki, gdzie Snape odkręcił wodę w zlewie, w wannie i uruchomił spłuczkę w toalecie. W ryku przelewającej się wody, niski głos wyszeptał do jego ucha:
– Dzisiaj uciekamy.
Na szczycie kamiennego ogrodzenia przysiadła sztywno Minerwa McGonagall, obserwując jak ostatnie z jej „kontaktów" oddalają się w stronę lasu i otaczających go gospodarstw. To było jej ósme spotkanie tej nocy, jednak tym razem zdobyła cenne informacje, szczególnie na temat pobliskiego miasteczka, Topsham i znajdującej się na jego obrzeżach posiadłości o tej samej nazwie. Dochodziła druga nad ranem; pora zdać kolejny raport.
Wygięła się w łuk i przeciągnęła, gdy ostatni podrygujący ogon zniknął w ciemnościach. Odczekała kilka sekund i przemieniła się w swoją zwykłą ludzką postać, poprawiając szybko okulary na nosie. Kilka deportacji i podróży siecią Fiuu później wchodziła już do gabinetu dyrektora Hogwartu.
W środku zastała Albusa i Nimfadorę Tonks, zdającą właśnie swój własny meldunek.
– Bez zmian na południowym wybrzeżu, minimalne różnice wokół i w centrum Swindon. Niewystarczające, by sugerować użycie jakiekolwiek czarnej magii w tym regionie.
Minerwa patrzyła, jak Albus wykreśla z długiej listy kilka kolejnych nazw, a następnie podnosi na nią wzrok, czekając na jej raport. Powiedziała mu o trzech miejscach, które sprawdziła w ciągu ostatnich kilku godzin i obserwowała, jak te również znikają z listy. Następnie przeszła do tematu Topsham.
– Jaką masz pewność? – spytał Albus.
– Sporą. – Wyprostowała się i machinalnym ruchem przygładziła swój tartanowy szal. – Według moich źródeł wibracje wokół dworu Topsham wskazują na wybitnie czarną magię. W ciągu ostatnich dwóch tygodni drgania wzrosły dziesięciokrotnie, a liczba miejscowych stworzeń, zamieszkujących te tereny dramatycznie spadła. Wierzę, że tam go znajdziemy.
– Dobrze. – Albus pokiwał głową, jednak jego uwaga była już skupiona gdzieś indziej, a wzrok zamyślony. – Świetna robota, drogie panie.
Tonks, słuchająca dotąd w milczeniu Minerwy, odwróciła się teraz w stronę dyrektora z uporem wypisanym na drobnej twarzy.
– Chcę uczestniczyć w misji ratunkowej.
– Ja również – wtrąciła Minerwa. Tym razem nie da się zbyć.
Ale Albus zaprzeczył ruchem głowy, biorąc kolejnego cytrynowego dropsa ze swojego niekończącego się zapasu.
– Potrzebuję cię tutaj, w szkole – powiedział łagodnie.
– Albus! Nie możesz sobie pozwolić na nikogo innego. Co z atakiem, o którym mówiłeś, zaplanowanym na Leeds? Szkoła poradzi sobie beze mnie przez kilka godzin.
Dumbledore pochylił głowę i milczał tak długo, że była już pewna odmowy.
– To prawda – odezwał się w końcu i podniósł wzrok, patrząc na nią jasnymi niebieskimi oczami. Nie było w nich zwyczajowych iskierek. – Nie mam nikogo, kogo mógłbym poświęcić do tej misji. Jedyne, co mogę dla was zrobić, to spróbować usunąć wszelkie bariery i zabezpieczenia, nałożone na posiadłość, tak abyście mogły do niej wejść.
Spojrzał na każdą z nich z powagą.
– Nie muszę wam chyba wyjaśniać, że będzie to nie tylko bardzo niebezpieczne, ale jeśli zostaniecie schwytane...
– Nie zostaniemy – przerwała mu Minerwa. – A nawet gdyby ten mało prawdopodobny scenariusz miał się ziścić, nie będziemy oczekiwać pomocy z zewnątrz.
Tonks pokiwała obok głową na znak zgody. Gdy to zostało ustalone, nie należało tracić więcej czasu. Dumbledore zmienił szybko stare opakowania po cukierkach w świstokliki. Każda z nich dostała po jednym, zdolnym zabrać dwie osoby prosto do skrzydła szpitalnego Hogwartu. Jeszcze chwilę trwało ustalanie ostatnich niezbędnych szczegółów i już wychodziły z gabinetu z obietnicą Albusa, że poinformuje je natychmiast, jak uda mu się zdjąć bariery z posiadłości.
Aportowały się spod bram Hogwartu na obrzeża Topsham, gdzie Minerwa zaprowadziła młodszą kobietę w pobliże dworu. Teraz czekały tylko na sygnał.
Noc była ciepła i ciemna; cieniutki jak drzazga księżyc zdawał się stanąć w miejscu, schowany bezpiecznie za odległymi wzniesieniami. Czekały. Słabe światło zodiakalne rozjaśniło nieco niebo, gdy kamień w złotej obrączce na palcu Minerwy zapłonął czerwienią.
Już czas!
Był środek nocy, gdy wśród szumu wody Severus prowadził kolejną przyciszoną dyskusję z Chłopcem-Który-Przeżył-Żeby-Doprowadzać-Go-Do-Szału. Potter znowu był blady i roztrzęsiony. Najwyraźniej atak zaplanowany na Leeds nie poszedł najlepiej dla śmierciożerców. Przeszkodzili im aurorzy i członkowie Zakonu Feniksa; kilku śmierciożerców zostało zabitych lub aresztowanych. Czarny Pan nie był zadowolony.
Skutki tego niezadowolenia odczuł na sobie Potter, który ponownie musiał się umyć, jako że zanim stracił przytomność, zdążył pokryć siebie i swoje ubrania wymiocinami. Blizna na jego czole wciąż krwawiła i odznaczała się bolesną czerwienią na jego bladej tak to twarzy. Severus zaczynał mieć wątpliwości, czy ucieczka w tym momencie to dobry pomysł, i na pewno nie pomagał też fakt, że uparty chłopak na nic nie chciał się zgodzić! Próbował przekonać teraz głupca, żeby użył świstoklika, który Severus miał przy sobie na wypadek sytuacji awaryjnych. Problemem, którego uczepił się chłopak, było to, że świstoklik był przewidziany tylko dla jednej osoby, więc Severus zostałby pozbawiony najszybszej drogi ucieczki.
– Potrafię sam o siebie zadbać, arogancki dzieciaku! – Stracił w końcu cierpliwość Severus.
Usadowiony na krawędzi wanny Potter odwrócił twarz w jego stronę. Severus przetransmutował wcześniej filiżankę po herbacie w ciemne okulary i założył bandaże na oczach chłopaka tak, żeby były pod nimi ukryte. Miał nadzieję, że ktokolwiek, kogo spotkają po drodze, nie zorientuje się, jak ślepy jest w rzeczywistości Potter. Każda przewaga, jaką mogli zdobyć nad przeciwnikiem, była ważna.
– I kto jest teraz arogancki? – zamruczał pod nosem chłopak, krzyżując ręce na piersiach. – Jak zamierza pan stąd później uciec? Nie zostawię tu pana samego.
– Nie masz wyboru, Potter!
Chłopak wysunął brodę, wyglądając jak podręcznikowa definicja krnąbrności i Severus ledwo się powstrzymał, żeby nie złapać go i nim nie potrząsnąć.
– Mogę wybrać, że się stąd nie ruszę.
Severus zmrużył oczy i przez chwilę przyglądał się nieznośnemu chłopakowi, rozważając w głowie sytuację. Choć nieustająca determinacja Pottera, by zgrywać bohatera, działała mu na nerwy, przynajmniej wiedział, że chłopakowi zostały jeszcze jakieś rezerwy odwagi i nie zacznie chować się ani uciekać przy pierwszej lepszej okazji. Ale Severus nie miał zamiaru być odpowiedzialnym za jego śmierć. Westchnął i odezwał się spokojniej:
– Muszę wyprowadzić cię poza bariery, które uniemożliwiają aportację; inaczej świstoklik w ogóle nie zadziała. Kiedy znajdziemy się poza zapieczętowanym polem, ty użyjesz świstoklika, a ja się deportuję. Chyba że o czymś nie wiem i ty też posiadasz tę umiejętność?
– Nie, profesorze. – Podbródek Pottera uniósł się odrobinę wyżej. – Ale musi mi pan obiecać, że pan to zrobi.
– Co zrobię?
– Deportuje się pan. Niech pan obieca, że nie zostanie pan tutaj i nie będzie próbował dalej szpiegować.
Zuchwałość chłopaka na chwilę wprawiła Severusa w osłupienie. W co on teraz grał? Przecież arogancki szczeniak z pewnością nie dbał o to, czy jego obślizgły nauczyciel eliksirów przeżyje, czy umrze.
– Nie mogę ci tego obiecać – powiedział w końcu.
– Więc on cię zabije. – Głos Pottera załamał się pod koniec zdania i Severus poczuł się nieswojo.
– Nie zabije mnie. Potrzebuje swoich eliksirów, Potter, i swojego szpiega w Zakonie. – Zostanie ukarany, srogo, za niedopilnowanie Pottera i pozwolenie na jego ucieczkę, jednak nie zostanie zabity. Prawdopodobnie. A jeśli istniała jakakolwiek szansa na odzyskanie pozycji w szeregach, na pewno zrobi wszystko, aby ją wykorzystać. Był to winny Albusowi. To i jeszcze więcej.
Chłopak przez dłuższą chwilę się nie odzywał i Severus doszedł do wniosku, że prawdopodobnie nie ma więcej argumentów, jednak i tak był zaskoczony, gdy Potter w końcu skinął głową.
– W takim razie musisz mi oddać swoją różdżkę. Skoro masz zamiar tu zostać, będzie lepiej wyglądać, jeśli ja będę ją miał.
– Nie. Nie ma takiej opcji. – Jak on śmie w ogóle sugerować...
– Więc nigdzie nie idę. Inaczej on się dowie. Jak mógłbym cię pokonać i stąd uciec, nie mając nawet różdżki?
– Dobrze! – zawarczał Severus przez zaciśnięte zęby. Ten chłopak dosłownie go wykończy. – A teraz mnie posłuchaj. Strażnicy zmieniają się za niecałe pięć minut. Dziesięć minut później, odblokuję drzwi i ich oszołomię. Nie będziemy mieli po tym dużo czasu; uruchomią się alarmy...
Od początku był to głupi plan, zrodzony z desperacji, ze zbyt wieloma lukami, w których wszystko mogło potoczyć się bardzo źle. Mimo to udało im się bez większych problemów dotrzeć do tylnego wyjścia z budynku. Potter jedną ręką trzymał się jego szaty, a w drugiej ściskał różdżkę i celował nią w jego plecy, tak jakby zmuszał go do uczestniczenia w ucieczce. Choć Severus był tak czujny jak zawsze – czyli bardzo – to Potter pierwszy usłyszał zbliżające się kroki i pociągnął go do tyłu, sekundy przed tym, jak Severus sam zauważył śmierciożerców wyłaniających się z cienia długiego korytarza. Sekundy przed tym, jak czerwone światło pomknęło w ich stronę i przeleciało dokładnie przez to miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał Severus.
Cholera, cholera, CHOLERA!
Severus obrócił się szybko, żeby odzyskać swoją różdżkę, wiedząc, że niewidomy chłopak nie będzie w stanie jej użyć, jednak bachor znowu go zaskoczył, kiedy podniósł ramię i wycelował różdżkę prosto w zbliżającą się trójkę. Krótkie Expelliarmus rozbroiło jednego ze śmierciożerców.
Zaklęcia i uroki latały w tę i z powrotem, a Potter zdawał się mieć jakąś nadprzyrodzoną świadomość tego, skąd przyjdzie następna klątwa i jaki będzie tor jej lotu. Unikał albo uskakiwał przed wszystkimi z wyjątkiem tych, które blokował tarczą. Udało mu się unieruchomić kolejnego śmierciożercę i celował już w trzeciego, gdy Severus usłyszał w oddali dudnienie kroków. Wielu kroków.
– Na zewnątrz! – krzyknął do Pottera, łapiąc go za ramię i ciągnąc w stronę drzwi.
Zdążyli wyjść na zewnątrz i zbiec po schodach, kiedy za nimi pojawili się kolejni śmierciożercy, więcej niż tuzin; musieli zbiegnąć się z całego budynku. I następni wyłaniali się już z mroków otaczających dwór. Byli otoczeni, piętnastu na jednego, a granica barier znajdowała się ponad sto jardów* dalej.
Ze wszystkich stron wystrzeliły zaklęcia, rozjaśniając na chwilę noc i Severus popchnął chłopaka na ziemię. Klątwy zderzyły się w punkcie, w którym stał jeszcze przed chwilą i rozleciały, uderzając w ściany, drzewa i w samych śmierciożerców. Jedno z zaklęć tnących ugodziło Severusa w nogę i poczuł, jak ugina się pod nim kolano. Zacisnął zęby, ignorując ostry ból rozchodzący się od rany, złapał Pottera za kołnierz, postawił go na nogi i pchnął, potykającego się, w stronę luki, która utworzyła się między śmierciożercami po wybuchu zaklęć.
Zamiast po prostu uciekać, Potter obrócił się i raz jeszcze wycelował różdżkę przez ramię, posyłając całą serię klątw.
– Expelliarmus! Stupefy! Petrificus Tot...
Choć jakimś cudem dwie klątwy dosięgnęły swoich celów, chwilę później Potter potknął się o wystający korzeń i stracił równowagę. Żółta wstęga światła, nadlatująca z boku, tym razem nie miała szans go ominąć. Potter wygiął się w łuk i znieruchomiał na ziemi. W rozpędzie Severus potknął się o niego, jednak zdołał utrzymać się na nogach i chwycić go za koszulkę. Poderwał go do góry i choć nieprzytomny chłopak przelewał mu się przez ręce, był wystarczająco lekki, by go unieść. Zarzucił go sobie na ramię i zatoczył się w stronę bramy.
Wiedział, że walka była przegrana, że nie mieli szans, i że ujawnił się jako szpieg. Mimo wszystko musiał spróbować ich stąd wydostać. Wyjął z ręki Pottera swoją różdżkę i posłał kolejne zaklęcie za siebie, i jeszcze jedno w bok, wciąż prąc do przodu. Gdyby nie niósł na ramieniu chłopaka, może byłby w stanie uniknąć klątwy, która powaliła go ostatecznie na ziemię. Ale nie ma sensu zastanawiać się, „co by było, gdyby" w ułamku sekundy między światłem a ciemnością, między walką o wolność a świadomością, że zawiódł. Kiedy upadał, raz jeszcze pchnął Pottera do przodu, wciąż mając nadzieję dać mu te kilka ostatnich metrów. Ale i w tym zawiódł, i poznał prawdziwą rozpacz, gdy skrzekliwy śmiech Bellatrix wypełnił jego głowę, na chwilę przed tym, jak wszystko pochłonęła ciemność.
Harry budził się wolno i w bólu. Słyszał wokół siebie głosy, ale nie był w stanie wychwycić konkretnych słów. Jego powieki zdawały się być ze sobą sklejone, choć nie miał już na nich bandaży ani okularów od Snape'a. Jego głowa pulsowała tępym bólem, a kiedy dotknął skroni, wyczuł dłonią lepką maź, która mogła być jedynie na wpół skrzepnięta krwią. Kamienna podłoga, na której leżał, była lodowata pod jego skórą i dopiero wtedy uświadomił sobie, że jest zupełnie nagi.
Oprócz niego w pokoju były trzy... nie, cztery osoby. Nie miał pojęcia, skąd to wie, tak samo, jak nie wiedział, w jaki sposób był w stanie wyczuć położenie śmierciożerców i namierzyć wszystkie ich klątwy, gdy zostali ze Snape'm złapani w zasadzkę na błoniach. Po prostu wiedział, tak jakby mógł zobaczyć falującą wokół nich magię, choć nie mógł dostrzec żadnych postaci. Może to była reakcja jego organizmu na nagłą utratę wzroku. Bez różnicy. Wiedział, że Snape też tu był, wciąż nieprzytomny, na podłodze gdzieś niedaleko.
– Obudził się. – Wysoki, zimny głos, którego najbardziej się obawiał, odbił się od ścian komnaty i zadźwięczał w jego uszach. Skupił swoje zmysły i prawie od razu uderzyła w niego fala złowieszczej energii, próbująca wciągnąć go w swoją otchłań. Gdy się jej oparł, otoczyła go ze wszystkich stron i ścisnęła tak mocno, że przez chwilę nie mógł złapać oddechu. Jego blizna pulsowała wraz z nią w nieustającym rytmie agonii.
Voldemort zrobił krok w jego stronę i Harry zmusił się do pozycji siedzącej, przyciskając kolana do klatki piersiowej, by choć trochę się osłonić. Spojrzał w kierunku czarodzieja, czując, że ten zbliża się coraz bardziej.
– Nadużyłeś mojej gościnności, panie Potter – odezwał się Voldemort i Harry zadrżał, słysząc groźbę w jego głosie. – Jestem bardzo rozczarowany.
Harry uniósł podbródek, nie chcąc pokazać po sobie strachu.
– Taa, cóż, może zacznij się w końcu przyzwyczajać – odpowiedział i został nagrodzony sapnięciami, jak podejrzewał, pozostałych dwóch śmierciożerców, najwyraźniej zszokowanych jego bezczelnością.
Ale Voldemort nie chwycił przynęty.
– Muszę przyznać, że jestem nawet bardziej rozczarowany zdradą mojego mistrza eliksirów. Miałem swoje podejrzenia, jednak...
– Panie, pozwól mi zabić dla ciebie zdrajcę – zaoferował podekscytowany głos. Bellatrix. Harry'ego znowu przeszedł dreszcz. – Proszę. To ja go dla ciebie schwytałam! To ja powinnam być tą, która...
– Cisza! – krzyknął Voldemort. – To ja zdecyduję, kto dostąpi zaszczytu wykonania tego słodkiego zadania, Bella.
Mężczyzna obrócił się szybko i Harry mógł wyczuć, jak fala mrocznej energii wokół niego wzrasta i przybiera na sile.
– W międzyczasie, myślę, że muszę dać lekcję manier naszemu małemu, ślepemu przyjacielowi. Lucjuszu, daj mi go tu.
Harry wyróżnił aurę zbliżającego się Lucjusza Malfoya i zapisał ją w pamięci, tak samo, jak zrobił to wcześniej z Bellatrix i Voldemortem. Z cichym chichotem i wyszeptanym „Jesteś mój, Potter", Malfoy złapał go za włosy i zaczął ciągnąć po podłodze.
Harry próbował stanąć na nogi, jednak jak się okazało, było to bezcelowe ćwiczenie. Pierwsze Crucio powaliło go, wijącego się w rozrywającym bólu, z powrotem na ziemię i było zaledwie przedsmakiem tego, co go czekało.
Harry poczuł moment, w którym Snape odzyskał świadomość, choć wiedział, że ten nie jest w stanie w żaden sposób mu pomóc. I choć naprawdę się starał, dla dobra profesora, ukryć swoje cierpienie w ciemnym schowku w swoim umyśle, było to prawie niewykonalne zadanie. W końcu, gdy Voldemort pozwolił Lucjuszowi go zgwałcić, w akompaniamencie śmiechu i szyderstw zachwyconej Bellatrix, a następnie zrobił to sam, Harry złamał się kompletnie, krzycząc i błagając ich o litość.
Ale nie mieli żadnej.
Po wszystkim, kiedy stracił już głos i leżał w swojej krwi, zarówno z ran zewnętrznych jak i wewnętrznych, ledwo pamiętał, jak ma na imię, a tym bardziej, czemu kiedykolwiek wierzył, że może uciec przed tym potworem. Jedyne, co wiedział – jedyne, na co zasłużył – to ból.
Był już prawie świt, gdy chłopak w końcu się złamał. Severus był szczerze zdumiony, że wytrzymał tak długo. Leżąc na boku, w pełnym paraliżu ciała, nie mógł się odwrócić, nie mógł nawet zamknąć oczu, by nie patrzeć na cierpienie chłopaka.
W jakiś sposób Potter wiedział dokładnie, kiedy Severus odzyskał przytomność. Severus zauważył nagłą zmianę w zachowaniu chłopaka; to jak nawet bardziej próbował pozostać spokojny i opanowany, odseparować się od bólu, który mu zadawano. Jakaś jego część nie mogła zrozumieć, dlaczego Potter chciałby pozostawać dzielny w oczach swojego znienawidzonego obślizgłego profesora, jednak większa część jego duszy cierpiała razem z chłopcem, widząc krzywdę, jaką wyrządzali mu ci sadystyczni zwyrodnialcy.
Dopiero gdy Lucjusz i Czarny Pan kolejno skrzywdzili chłopaka w najgorszy z możliwych sposobów, dla swojej odrażającej przyjemności, dopiero wtedy Potter zaczął płakać i prosić o litość, powtarzając swoim oprawcom w kółko i w kółko, że on przeprasza.
Severus czuł taką wściekłość, jakiej nie czuł jeszcze w swoim przepełnionym gniewem życiu. Nigdy nie udało mu się opanować magii bezróżdżkowej, choć był w stanie rzucić znośne Lumos czy Scourgify. Jednak rozpaczliwe błagania i krzyki chłopca na podłodze niedaleko niego, przy wtórze obrzydliwego śmiechu wariatki, Bellatrix, wyniosły go na nowy poziom furii. Magia zagotowała się w nim, podpaliła jego krew, kości, wszystko. Trzymające go więzy zniknęły w głośnym wybuchu światła, zalewając całą komnatę oślepiającą bielą i w panującym chaosie rzucił się do leżącego chłopca. Zerwał małą obrączkę ze swojego palca, nacisnął kamień i wepchnął ją w bezwładną dłoń Pottera. Jeżeli zadziała, to już za trzy sekundy, dwie, jedną...
Ku jego wielkiemu zaskoczeniu, chłopak zniknął.
Severus wyszczerzył zęby w złośliwej parodii uśmiechu i podniósł się na nogi, stając prosto przed Czarnym Panem. Kilka sekund później znowu przeżył szok – choć także niezaprzeczalną ulgę – gdy tuż przed nim aportowała się nagle Minerwa McGonagall, chwytając go mocno za ramię. Ze znajomym pociągnięciem w okolicach pępka, świstoklik wicedyrektorki Hogwartu zabrał go z sali. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył, były rozwścieczone czerwone oczy Czarnego Pana.
cdn.
* Jeden jard to niecały metr.
W następnym rozdziale: Powrót do zdrowia? Czy jest możliwy?
