11

Rozdział XI

W poprzednim rozdziale:

Nie był jednak w stanie zrozumieć, co do niego mówi. Jakby słowa przepływały przez jego głowę, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Był w swojej komórce, drzwi szczelnie zamknięte, i to było jedyne bezpieczne miejsce na ziemi, jakie znał. Ciemno, cicho, nikt nie krzyczał i nikt nie mógł go tu znaleźć ani nic mu zrobić, już nigdy. Nawet jeśli rzucaliby na niego klątwy i gdyby go wykrwawiali, nawet gdyby położyli na nim swoje ręce i śmiali się z jego bólu, z jego krzyków, tak naprawdę by go tam nie było. Tylko jego ciało. Nie on. On był schowany, głęboko w ciemności.


Po kilku godzinach cisza w komnatach Severusa stała się nie do zniesienia; nie dało się też dłużej odkładać złożenia pełnego raportu Dumbledore'owi. Dzień wcześniej, gdy dyrektor pojawił się na chwilę w skrzydle szpitalnym, by sprawdzić stan chłopca, Severus zdążył przedstawić mu, choć niechętnie, najważniejsze wydarzenia z feralnej nocy. Dłuższa rozmowa była jednak nieunikniona.

– Musy-świstusy. – Na dźwięk jego głosu gargulce jak zwykle ożyły i przepuściły go na schody, które obracając się leniwie, zabrały go do gabinetu Dumbledore'a. Wyciągnął dłoń w stronę klamki, gdy drzwi otworzyły się same. Nienawidził, kiedy to się działo… Jakby Dumbledore chciał podkreślić swoją wiedzę o wszystkich i wszystkim, co dzieje się w murach szkoły, w tym o samym Severusie.

Wszedł, powolnym ruchem zamknął za sobą drzwi i przeszedł przez komnatę, by stanąć przed biurkiem dyrektora. Kiedy spojrzał na mężczyznę, nie po raz pierwszy poczuł się jak niegrzeczny uczeń na dywaniku, jeden z tych smarkaczy, których na co dzień uczył. A przynajmniej próbował uczyć.

– Przyszedłem zdać raport, sir – odezwał się. Dumbledore pokiwał głową ze zmęczonym uśmiechem.

– Doceniam to, Severusie. Ale jeśli wolisz, możemy to przełożyć.

– Nie, nie wolę, i nie, nie możemy. Czarny Pan podzielił się ze mną i swoimi sługami planami, które są co najmniej niepokojące i nie mogą czekać.

– Czy to było przed czy po tym, jak zostałeś ujawniony jako szpieg? – Słowa były wypowiedziane łagodnym tonem, jednak uderzyły w niego tak, że przez chwilę miał ochotę zacząć krzyczeć.

– Przed – przyznał cicho. – Przykro mi, dyrektorze, że straciłem swój… status w jego szeregach. Ale chłopak był w coraz gorszym stanie i uznałem, że ryzyko jest zbyt wysokie, żeby tam zostać. Jego wzrok…

– Zgadzam się z tobą – przerwał dyrektor. – Żałuję jedynie, że nie mogliśmy odbić was wcześniej. – Na chwilę zapadła cisza, a Dumbledore zajął się wyjmowaniem z naczynia jednego ze swoich piekielnych cukierków. – Dropsa? Nie? Przynajmniej usiądź, Severusie. Poppy mówiła mi, że dalej odwiedzasz Harry'ego i jesteś zaniepokojony jego stanem.

Czując mniej pewności siebie, niż by sobie życzył, Severus usiadł w fotelu, jednak odmówił cukierka ruchem głowy. Myśli, które tak usilnie próbował od siebie odsunąć, zalały jego głowę, przytłaczając swoją ponurą intensywnością.

– Zaniepokojony…? Mówisz poważnie? Oczywiście, że jestem zaniepokojony. Każdy, kto ma sumienie, byłby zaniepokojony. Jeśli dalej ma być cholernym Wybrańcem, który pokona cholernego Czarnego Pana, mam wątpliwości, czy katatonia podziała na naszą korzyść.

– Język, Severusie.

Mistrz eliksirów uśmiechnął się z drwiną, ale schylił głowę.

– Proszę o wybaczenie, dyrektorze.

Albus wypuścił ciężko powietrze i potarł grzbiet nosa, wkładając palec pod oprawki okularów. Powoli położył ręce na biurku, złączył palce i spojrzał na Severusa znad szkieł.

– Postarałem się o miejsce dla niego w Świętym Mungu.

Severus zerwał się z fotela.

– Co? Nie możesz być poważny! Prasa wywęszy to szybciej, niż zdążysz powiedzieć „Chłopiec, Który Zwariował". Nie będzie tam bezpieczny, mogę cię o tym zapewnić. Czarny Pan będzie miał do niego łatwy dostęp.

Albus rozłożył ręce, patrząc na niego ostro.

– Co chcesz, żebym w takim razie zrobił, Severusie? Jego rodzina uciekła. Jego ojciec chrzestny nie żyje. Nie mogę wysłać go do Weasley'ów z tych samych powodów, o których wspomniałeś. A nie może po prostu zostać w skrzydle szpitalnym, aż zupełnie nie wyzdrowieje. – To wszystko była prawda. Nie był pewny, dlaczego tak nagle zalał go ten słuszny gniew w obronie chłopaka, ale nie potrafił tego zignorować.

– Nie może iść do Świętego Munda. Nie będą mieli pojęcia, jak mu pomóc. I kto będzie go tam pilnował, skoro jesteśmy tak przerzedzeni, jak mówiła Minerwa?

Na twarzy Albusa pojawił się ból, ale nie wyglądał, jakby miał zamiar zmienić zdanie.

– Severusie…

– Ja go wezmę – zaoferował Severus i jednocześnie pomyślał: Co? Jednak jego usta poruszały się dalej: – Zostanie w moich kwaterach i ja zajmę się tym, żeby wyzdrowiał. – Albo umrze, próbując.

Najlżejszy z uśmiechów pojawił się na twarzy dyrektora, zaledwie cień jego zwykłej pogody ducha.

– Jeśli uważasz, że to może podziałać…

– To może być jedyna realna szansa, jaką ma chłopak – powiedział cicho Severus. I czy nie był to cios prosto w zęby?


Kilka godzin później, siedząc przy łóżku Pottera, Severus znowu pluł sobie w brodę, żałując swojej nieprzemyślanej oferty. Chłopak leżał bez ruchu. Kompletna apatia, nawet gdy dotykany i podnoszony w celu podania eliksirów. Nie drgnął, od kiedy Severus zaaplikował mu miksturę na oczy, jak poinformowała go Poppy. Przez kilka okropnych sekund martwił się, czy nieświadomie nie otruł chłopaka jakąś neurotoksyną. Ale był to rodzaj zmartwienia niewynikającego z realnych przesłanek – trzy razy przeanalizował w myślach listę składników i procedury, zanim poczuł, że nie jest – przynajmniej bezpośrednio – odpowiedzialny za obecny stan chłopca.

Pośrednio natomiast… Nie miał wątpliwości, że jego oferta zaopiekowania się Potterem była po części spowodowana poczuciem winy – gdzieś głęboko czuł, że powinien był zrobić więcej – albo mniej! – żeby zapobiec temu, co zrobili mu Czarny Pan i jego dwóch głównych poruczników. A nienawidził poczucia winy, nienawidził go z pasją nieporównywalną z żadną inną, może z wyjątkiem nienawiści do Syriusza Blacka, niezależnie od tego, co powiedział Potterowi podczas ich niewoli. Po prostu nie był dobrym typem do samobiczowania. Jeżeli mógłby załagodzić poczucie winy, pomagając bachorowi, to zrobi to i tym lepiej dla wszystkich.

Severus westchnął, po raz kolejny godząc się ze swoim zadaniem, i wstał. Poppy zmaterializowała się przy jego łokciu.

– Mogę odwołać podróż – powiedziała znowu. Severus potrząsnął tylko głową, pochylił się nad łóżkiem i przygarnął do siebie wychudzone dziecko. Martwa masa, jakby w środku było pusto. Nikogo w domu. Wyprostował się z Potterem w ramionach.

– Nie. Poradzimy sobie. Masz rodzinę, która cię potrzebuje.

– Severusie… Jesteś pewny, że to dobry pomysł? – Jej wzrok pełen troski był skierowany na chłopca, ale też na niego, i pozwolił sobie przez krótką chwilę się nim ogrzać.

– Nie – przyznał. – Ale musi wystarczyć.

Pokiwała głową, niepewnie, a on zaniósł do swoich kwater nadzieję czarodziejskiego świata pod postacią złamanego dziecka.

Po umieszczeniu chłopca na łóżku, które zdążył wcześniej przywołać, w pokoju dopiero co powołanym do istnienia, Severus cofnął się i przyjrzał porządnie Potterowi… Harry'emu. Podejrzewał, że skoro ma się nim zajmować, może równie dobrze być trochę mniej oficjalny. Ale nie będzie tolerował żadnego braku szacunku! Żadnej jego zwykłej bezczelności…

Przymykając na chwilę oczy, Severus wziął głęboki oddech. Nie miał w tym momencie powodu, żeby być złym na chłopaka. I nie mógł wyładowywać swojej nieopanowanej wściekłości na Lucjusza i Voldemorta na ich ofierze, nieważne, jak łatwym celem był dla niego chłopak w przeszłości.

Poppy dobrze się spisała, pomyślał, lecząc fizyczne rany Harry'ego… Przynajmniej z tego, co mógł wnioskować na podstawie skóry niezakrytej jasnoniebieską szpitalną piżamą. Cienkie różowe blizny wiły się po jego ramionach, jednak wyglądały, jakby z czasem mogły stać się niewidoczne. Zamiast się jednak domyślać, podniósł lekko lnianą koszulę i sprawdził brzuch chłopca. Był usatysfakcjonowany, widząc, że większość tych śladów również powinna zblaknąć. Kilka z nich było gorszych od pozostałych, prawdopodobnie robota Belli. Będzie musiał przygotować na nie maść.

Jeśli zaś chodzi o zdrowie psychiczne chłopaka… cóż. Po kolei. Jedzenie, woda, sen. Do tego ubrania, schronienie, miejsce, w którym będzie bezpieczny. Reszta przyjdzie z czasem.

Nie myśląc wiele o tym, co robi, opuścił materiał piżamy i wygładził go delikatnie, po czym odgarnął ciemny kosmyk włosów z oczu chłopca. Jego palce przesunęły się po bliźnie na jego czole. Potrząsnął głową. Tyle bólu, tutaj.

Czy na pewno robił dobrze? Nie miał tak naprawdę pojęcia, jak pomóc tak skrzywdzonemu dziecku, ani czy w ogóle cokolwiek było w stanie. Ale jeśli mieli wygrać tę wojnę, potrzebowali swojego wybranego wojownika, gotowego do walki. Nienawidząc siebie za to, że myśli o chłopcu jak o pionku w grze – bo tym właśnie był, po prostu, tak samo jak Severus – wiedział, że musi zrobić to, co będzie najlepsze dla czarodziejskiego świata, niekoniecznie to, co najlepsze dla samego Harry'ego.

– Wróć do nas, dziecko – wyszeptał, unosząc lekko głowę chłopca, jego poplamiony od eliksirów kciuk zatoczył okrąg na jego skroni. – Wiem, że nie chcesz, ale potrzebujemy cię.

Nie było odpowiedzi. Nie to, że się jakiejś spodziewał, ale byłoby miło raz pozytywnie się zaskoczyć.


W ciemnościach swojej komórki pod schodami Harry dryfował, lekki i cichy jak księżyc. Był sam, dokładnie tak, jak lubił. Nic i nikt nie mogło go dotknąć. Nawet kiedy czuł mrowienie, wiedział, że to tylko pająki, nic innego. Pająki przędące swoje nici, zajmujące się swoimi sprawami, niechcące nawet, żeby wiedział, że tu są.

Nie było tu bólu i brak ten był mile widziany. Przez lata, dzień za dniem, ból był częścią jego ciała, jego życia. Tutaj był bezpieczny i ukojony. Po długiej chwili spokoju usłyszał czyjś głos, łagodny i dziwnie syczący, szepcący do niego, że wszystko jest w porządku, że wszystko z nim dobrze, i że nic już nigdy nie będzie go bolało. Tak bardzo chciał mu uwierzyć, że kiedy obiecał, że się nim zajmie, jeśli tylko mu pozwoli, nie potrafił mu odmówić.

– Tylko mnie wpuść – szeptał głos, i obiecywał bezpieczeństwo, i ciepło, i troskę, jakiej nigdy nie zaznał.

– Nie będzie bolało – odszepnął Harry.

– Nie będzie bolało – zgodził się głos. – Bezpieczeństwo, mój drogi, słodki chłopczyku. I miłość.

Nie zasługiwał na miłość, wiedział o tym od zawsze. Tak daleko, jak sięgała jego pamięć, tam, gdzie zaczynała się komórka pod schodami i ciemność, nikt nigdy nie powiedział do niego tych dwóch krótkich słów – słów, które zawsze pragnął usłyszeć… Kocham cię. I wiedział, że był niczym, bezwartościowym, obrzydliwym dziwakiem, ale wciąż… tak bardzo chciał być kochany.

Minęło dużo czasu, nie wiedział jak dużo i wcale go to nie interesowało. Ale w końcu poddał się temu kojącemu, śliskiemu głosowi, podniósł ostatnią barierę i pozwolił mu wejść do środka.

I na chwilę poczuł zupełny spokój.


Severus wychodził z siebie. Minął już ponad tydzień, a u chłopca nie było żadnych zmian. Severus karmił go, poił eliksirami i herbatą, dbał o jego higienę i opróżniał zaklęciami jego pęcherz. Używał zapasowej różdżki, którą trzymał na nieprzewidziane sytuacje, bo jego własna została w tym odrażającym dworku. Upewniał się, że chłopcu jest wygodnie w łóżku w nocy, a rano, kiedy szykował mikstury dla niego i dla skrzydła szpitalnego, sadzał go na kanapie w salonie, przed kominkiem z ogniem, bo chłopiec wydawał się lubić to w Topsham.

Ponieważ Harry był taki nieobecny, Severus nie mógł mieć pewności, czy leczenie jego oczu się powiodło. Chociaż podał mu kolejne dawki leku, który opracował, nie miał pojęcia, czy chłopiec widział już, czy dalej nie. Ale Harry codziennie wpatrywał się w płomienie, prawie nie mrugając, wyraźnie nimi zafascynowany. Więc Severus miał duże nadzieje, przynajmniej w kwestii oczu.

Harry poruszał co jakiś czas ustami, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Poza jednym razem i Severus nadal krzywił się na samo wspomnienie. Kilka dni temu, podczas jednej z sesji wypoczynkowych Harry'ego przed kominkiem Severus czytał na głos nowy artykuł z czasopisma alchemicznego, mając nadzieję, że może dźwięk jego głosu w końcu spowoduje u chłopca jakąś reakcję. I wtedy wyraźnie usłyszał syczenie. Był prawie pewny, że to ta cholerna mowa wężów, która przysporzyła Gryfonowi tyle problemów na jego drugim roku. Ale trwało to zaledwie sekundę, a później, kiedy zerwał się i podbiegł do chłopca, uklęknął przed nim i napotkał jedynie jego puste spojrzenie, sam już nie był pewny, czy w ogóle coś słyszał.

W każdym razie, jeżeli faktycznie wydał wtedy z siebie jakiś dźwięk, to z całą pewnością od tego czasu już się to nie powtórzyło.

Dlatego był całkowicie oszołomiony, kiedy jednego południa, gdy siedzieli na swoich zwykłych miejscach w salonie, Harry na kanapie, i on w fotelu skrzydłowym, czytający na głos z magazynu historycznego, usłyszał nagle cichutki głos.

– Proszę, wody? – Severus prawie upuścił gazetę. W rzeczy samej, obrócił ją niezdarnie w rękach, chcąc jak najszybciej ją odłożyć i zrywając się z siedzenia.

– Harry? – zapytał, przyglądając się uważnie chłopcu.

Zielone oczy spojrzały na niego ze zmęczeniem, a iskra w nich była przytłumiona bardziej, niż kiedykolwiek widział – może z wyjątkiem nocy po śmierci Cedrika Diggory'ego – ale była tam.

– Widzisz mnie?

Harry zamrugał ciężko powiekami, ale potwierdził skinieniem głowy.

– Niewyraźnie.

– Twoje okulary. – Severus rozejrzał się, znajdując okropnie oprawione szkła na stoliku za sobą. – Poczekaj, pozwól mi… – kontynuował, obserwując, jak chłopiec próbuje uwolnić ręce spod koca, w który wcześniej ciasno go owinął. Umieścił okulary na jego nosie. – Lepiej?

– Tak, sir. – Głos Harry'ego był niepewny, cichszy niż szept. Gdyby lochy nie były z natury takie ciche, w życiu by go nie usłyszał.

Przywołał szybko małą szklankę wody i czekał cierpliwie, aż Harry oswobodzi ręce, by ją przyjąć. Dłonie chłopca nadal się trzęsły, kiedy brał od niego napój, jednak nie tak mocno jak w infirmarium – zaledwie lekkie drżenie. Nowy pocruciatusowy eliksir, który opracował, ten na długotrwałą ekspozycję, najwyraźniej działał bez zarzutu. Będzie musiał wysłać próbkę do Świętego Munga.

Harry popijał małymi łykami wodę – pierwsza czynność, którą wykonał samodzielnie od czasu ich uwięzienia – i Severus obserwował go z dziwnym uczuciem satysfakcji.

Chłopiec wypił prawie połowę wody, zanim opuścił ręce i zamknął z powrotem oczy. Severus wziął od niego szklankę i odesłał ją do kuchni.

– Harry? – odezwał się znowu. – Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?

– Jestem zmęczony, profesorze – powiedział chłopiec, nie otwierając już więcej oczu, ale przygarniając do siebie koc i garbiąc się pod nim. – Po prostu zmęczony.

Cóż. Był to jakiś początek.

cdn.