13

Rozdział XIII

W poprzednim rozdziale:

– Nie… – Doszedł go zduszony szept chłopca, lżejszy niż oddech. – Mówił… że nie będzie bolało… Obiecał… nigdy więcej…

– Och, dziecko – westchnął i przysunął chłopca bliżej, mając nadzieję dać mu jakiś rodzaj pocieszenia. – Kłamał.


Kiedy Potter wreszcie zasnął, Severus nie był pewny, czy czuć ulgę, czy jeszcze większy niepokój. Trzymał go przez większość popołudnia, nawet kiedy przestał już szarpać się, kopać i wymachiwać pięściami jak miniaturowy troll. Po pierwszej godzinie, gdy chłopiec opadł z sił, Severus próbował dotrzeć do niego poprzez nowo postawione bariery, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi.

Za to, dla dodania uroku do całej sytuacji, Potter syczał cały czas w języku węży, na przemian z mruczeniem pod nosem jakiejś idiotycznej melodii, której Severusowi jeszcze nie udało się rozpoznać, choć czuł, że był już blisko.

Nawet kiedy chłopiec był już praktycznie nieprzytomny, jego usta dalej się poruszały, dalej słychać było syki i mruczenie, i to sprawiało, że gardło Severusa zaciskało się ze zmartwienia. Co mówił Potter? I co odpowiadał mu Czarny Pan?

Severus miał kilka konkretnych pomysłów, jak się tego dowiedzieć, ale żaden nie miał być przyjemny ani prosty, a przynajmniej jeden z nich gwarantował, że zarówno Potter, jak i sam Severus będą po wszystkim czuli się absolutnie koszmarnie. Ale kiedy Potter przestał w ogóle reagować na jego głos i wszelkie próby obudzenia go, Severus wiedział, że musi coś zrobić, i to szybko, albo chłopiec będzie stracony na dobre. Choć aktualnie był raczej poirytowany łatwością, z jaką chłopak uległ mentalnej inwazji, nie mógł pozwolić, żeby Czarny Pan doprowadził atak do końca.

Przede wszystkim potrzebował teraz wzmocnić własne bariery. Ból rozsadzał mu już skronie i wiedział, że bez koncentracji jego wysiłki nie przyniosą pożądanych rezultatów, a zamiast pomóc chłopcu, pogrąży ich oboje. Dlatego, zostawiając Pottera leżącego na łóżku, wycofał się do salonu, nalał do kryształowej szklanki odrobinę najlepszej whisky Ogdena i osuszył ją w dwóch łykach. Pieczenie w gardle przyniosło ulgę i tak potrzebne poczucie kontroli. Po chwili namysłu przywołał jeszcze buteleczkę z eliksirem uspokajającym i pochłonął całą dawkę. Odczekał dziesięć minut i wrócił do pokoju Pottera.

Twarz Pot… Harry'ego była blada i woskowata, oblana potem i wykrzywiona w bólu, jakby chłopiec toczył wewnętrzną bitwę. Jeśli faktycznie walczył, to dobrze. Wtedy Severus mógłby coś zdziałać. Usta chłopca poruszały się dalej bezgłośnie, ale kiedy Severus przyłożył do nich rękę, poczuł na palcach delikatny oddech. Przynajmniej nie było słychać syczenia. To też dobrze.

Wyrzucić cholernego Czarnego Pana z głowy chłopca – to był teraz priorytet. Severus wolałby mieć przy tym kontakt wzrokowy, ale nie było to absolutnie niezbędne. Zamiast tego położył dłoń na czole Harry'ego, podniósł różdżkę i szepnął:

Legilimens.


Karuzela błyszczała w ciepłych promieniach słońca, a wirujące na niej figury zdawały się żyć własnym życiem. Centaury brykały wesoło obok staroświeckich, unoszących się w powietrzu dywanów w jaskrawych barwach, a nad nimi latały olbrzymie smoki. Harry siedział na wąskiej, drewnianej ławce, przyglądając się, jak karuzela kręci się i kręci, bez ustanku, a kolory zlewają się przed jego oczami w wielobarwny wir. Delikatny wiaterek przynosił zapach waty cukrowej. Park wokół był czysty i tętnił zielenią, poplamioną radośnie czerwonymi i żółtymi kwiatami. Niebo było oślepiająco jasne i błękitne. Dzieci śmiały się i krzyczały do siebie, wspinając się na smoki i centaury, ich beztroskie głosy przeplatały się subtelnie z łagodną melodią płynącą z samej karuzeli, przynosząc ukojenie i spokój. Młody mężczyzna o ciemnych włosach i oczach siedział obok niego, jedno ramię przewieszając przez oparcie ławki, i wydawał się tak samo zafascynowany sceną przed nimi jak Harry.

Harry nie mógł sobie przypomnieć, jak się tutaj znalazł, ale było tu tak spokojnie, tak odprężająco, że nie chciał za wiele się nad tym zastanawiać. Jego towarzysz przez większość czasu milczał, jednak raz na jakiś czas czynił z krzywym pół-uśmiechem obserwacje takie jak: „Piękną mamy dziś pogodę" albo „Co za miły widok", na co Harry kiwał głową, nie mogąc się z nim nie zgodzić.

A jednak Harry czuł, że coś było nie w porządku. Dzień był zbyt idealny, dzieci zbyt niewinne, żeby to wszystko mogło być prawdziwe. Chmura przesunęła się na niebie, zasłaniając na chwilę słońce, i Harry zadrżał. Plac pogrążył się w cieniu. Umierające echo dziecięcego śmiechu zawisło na chwilę w powietrzu, by po chwili zniknąć całkowicie. Kątem oka Harry zauważył przebłysk ruchu, kiedy uniósł wzrok, dzieci już nie było.

Odwrócił się w stronę swojego towarzysza, żeby mu o tym powiedzieć, i wzdrygnął się lekko, widząc, jak blisko siedzi mężczyzna i jak jego oczy wbijają się w twarz Harry'ego, ciemnobrązowy kolor zaledwie cieniutkim paskiem otaczający czarne, rozszerzone źrenice.

Tylko ty możesz sprawić, żeby wróciły, Harry Potterze – powiedział mężczyzna.

Jak? – Nie mógł oderwać wzroku od tych dziwnych oczu. Nie chciał.

Słońce. Jeśli będziesz chciał, żeby chmury odeszły, dzieci wrócą. Są takie niewinne, Harry. Takie szczęśliwe i beztroskie. Nic nie może ich skrzywdzić, dopóki tu są, pamiętasz? – Mężczyzna uśmiechnął się. – Nie chcesz, żeby wróciły?

Oczywiście, że chcę – powiedział Harry i skupił całą swoją wolę na tym, żeby odgonić chmurę, aż ta w końcu zniknęła, odkrywając na powrót słońce i przynosząc falę dziecięcego śmiechu. Dzieci wróciły. Szczęście też. Cień ustąpił.

Młody mężczyzna odchylił się na ławce, przymknął oczy, obserwując znowu scenę, i Harry się rozluźnił.

Było blisko, pomyślał. Muszę oczyścić swój umysł z wątpliwości, ze strachu. Tylko wtedy to będzie mogło trwać.


Severus pojawił się na łące pełnej żółtych i czerwonych kwiatów. Razem z ciepłym powiewem wiatru napłynął ku niemu odległy dźwięk wesoło grającej muzyki. Odwrócił się w jego stronę. Melodia była znajoma… Ach. Mruczenie Harry'ego, tam, w świecie jawy. I zaiste, na ławce przy karuzeli siedział Bachor, Który Przeżył, a obok niego młody mężczyzna… Severus zadrżał, rozpoznając rysy. Przyglądali się wirującej platformie i jej kolorowym figurom, oboje wyglądali na zrelaksowanych. Severus ruszył w stronę ławki, jego długie kroki szybko zmniejszyły dystans. Kiedy się do nich zbliżył, jego uwagę znowu przykuła karuzela. To, co najpierw uznał za dzieci, śmiejące się i przeskakujące między jednorożcami, smokami i miotłami, było niczym innym jak grupą inferiusów. Ich martwa skóra zwisała w strzępach, a puste oczy wlepiały się w niego oskarżycielsko. W tym samym momencie, w którym rozpoznał prawdziwą istotę „dzieci", kwiaty, przez które się przedzierał, zmieniły się w martwe badyle, wysuszone na łuski w duszących promieniach słońca. Drzewa, nagie i poczerniałe od zgnilizny, nie poruszały się – nie dotykał ich nawet najlżejszy powiew wiatru, a ziemia wokół była jałowa, jakby wypalona ogniem.

Ale Harry, Severus widział to wyraźnie, nie zauważał żadnej z tych rzeczy. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, zielone oczy dziwnie pozbawione wyrazu i nieruchome. Na sobie miał szkolne szaty, podobnie jak młody mężczyzna obok niego, choć żaden z nich nie nosił kolorów swojego domu.

– Potter! – zawołał.

Żadnej reakcji. Och nie, nie znowu to.

– Potter! – krzyknął tym razem. – Harry!

Chłopiec odwrócił się. Jego oczy rozszerzyły się lekko.

– Profesor?

Młody mężczyzna – młodsza wersja Czarnego Pana – położył rękę na ramieniu Pottera… Harry'ego. Chłopiec podskoczył, ale się nie odsunął.

– Po… Harry. Podejdź do mnie. Odejdź od tego mężczyzny.

Oczy młodego Czarnego Pana zabłysły czerwienią, by po chwili na powrót stać się czarne, kiedy wysyczał coś do chłopaka. Twarz Harry'ego się wyostrzyła.

– Nie wiem, co ci powiedział – powiedział w pośpiechu Severus – ale on nie chce dla ciebie dobrze. On kłamie. Mówiłem ci to. To wszystko jest kłamstwem.

Harry pokręcił głową w zaprzeczeniu. Słońce zamigotało w jego włosach, barwiąc je na dziwny odcień złota. Jasne, zielone oczy były zmrużone, nieufne, kiedy lustrowały twarz Severusa.

– Rozejrzyj się! – Severus postąpił krok do przodu. – To nie są szczęśliwe dzieci. To nie jest sielankowe niedzielne popołudnie. Nie możesz po prostu przykryć prawdy ładnymi kłamstwami i liczyć, że zniknie. To tak nie działa. Życie tak nie działa.

– Nie wiem, o czym mówisz – odezwał się Harry. – Nie umiesz zobaczyć tego, co widzę ja. Nie wiesz…

– Widzę prawdę, Potter! – Kolejny krok. – I tak się składa, że wiem parę rzeczy o życiu. Nawet o tym, że można chcieć się schować. Ale ty taki nie jesteś, Harry. Jesteś Gryfonem.

Ostatni argument był ciosem poniżej pasa, wiedział o tym, ale jeśli to był sposób, żeby uruchomić jego odwagę…

Chłopiec wymamrotał pod nosem coś, co brzmiało mniej więcej jak:

– Tiara chciała Slytherin. – Ale Severus nie widział już sensu w kontynuowaniu tej strategii rozmowy. Szczególnie, kiedy zobaczył, jak Czarny Pan, pod postacią charyzmatycznego, przystojnego, domagającego się uwagi Toma Riddle'a, pociągnął Harry'ego za ramię, sycząc znowu i od razu dostając taką samą odpowiedź od chłopca.

Severus postąpił jeszcze jeden krok do przodu, czując, jakby balansował na linie, a jeden fałszywy ruch mógł zrzucić go w przepaść. Był już na tyle blisko, że mógłby złapać chłopca, gdyby chciał, ale nie podniósł nawet rąk, zamiast tego próbując go przekonać:

– Spójrz, Pot… Harry. Naprawdę spójrz, rozejrzyj się. – Ale chłopiec nawet nie spróbował, w zamian odchylając się w stronę Riddle'a, jakby szukał podpory. – SPÓJRZ!

Kiedy Potter dalej nie reagował, Riddle wykrzywił drwiąco usta do Severusa. Przybliżył się do chłopca jeszcze bliżej i wyszeptał coś do jego ucha, a ten spojrzał na Severusa nieprzychylnie, cień przebiegł po jego twarzy. Nagła pewność, że zaraz stanie się coś złego, sprawiła, że serce Severusa na chwilę stanęło, ale zmusił się, by pozostać na swoim miejscu. I wtedy ramię Riddle'a owinęło się wokół pleców chłopca i mężczyzna otarł się całym ciałem o jego bok, w bezczelnej próbie pokazania Severusowi, jak wielką ma nad nim kontrolę.

Ale posunął się za daleko.

Chmura przysłoniła słońce, ciemna i wściekła, a na twarzy Pottera pojawiło się przerażenie.


Harry zerwał się z ławki.

Nie dotykaj mnie – wysyczał do młodego mężczyzny, który nagle wydał mu się obrzydliwie znajomy.

Wcześniej nie miałeś nic przeciwko – odpowiedział Riddle, jego głos niski i zmysłowy, przymilny. Harry przełknął ślinę.

Ja… – Zdezorientowany cofnął się, oddalając od mężczyzny. – Ty… Nie pamiętam, co było wcześniej.

Nie szkodzi. Pomogę ci. – Tom uśmiechnął się rozbrajająco. – Chodź, usiądź znowu przy mnie. Popatrzymy, jak bawią się dzieci.

Na pociemniałym niebie pojawiły się ciężkie, burzowe chmury. Harry nie pamiętał. I nie podobało mu się to, że nie pamięta. I choć młody mężczyzna na ławce wydawał mu się wcześniej w porządku, teraz sprawiał, że skóra Harry'ego mrowiła nieprzyjemnie. I był też Snape…

– Profesorze? – odezwał się niepewnie, szukając czegoś, co by go pokierowało, kogoś, kto powiedziałby mu, co robić.

– Spójrz za siebie, Harry. Proszę. – To właśnie ten proszący ton Snape'a – ton, którego nigdy nie słyszał u tego mężczyzny, sprawił, że ostatecznie Harry posłuchał. Odwrócił się w stronę karuzeli, oczekując beztroskiej sceny szczęścia i dziecięcej radości. Ale nic już nie było takie, jak zaledwie kilka chwil temu.

Trupioblada, gnijąca skóra i martwe oczy. Martwa, dusząca cisza zamiast wybuchów śmiechu. Fala lodowatego strachu przetoczyła się od tłumu inferiusów, zalewając Harry'ego. Ludzkie umęczone zwłoki zawieszone chybotliwie na wyszczerbionych, żałosnych figurach karuzeli. Demoniczne konie, przewracające złowrogo oczami na swoich jeźdźców, drżące w konwulsjach boki wierzchowców oblane krwistą pianą.

Harry potknął się, prawie upadając do tyłu, chcąc uciec od koszmarnej sceny. Uciec od… Toma Riddle'a, który skoczył ku niemu, wyciągając ręce. Harry cofnął się znowu, z odrazą. Żółć podpłynęła mu do gardła. Zaraz się udusi… Złapał się za gardło. Prawie krzyknął, kiedy silne dłonie ścisnęły jego ramiona. Wyrwał się, jednak odzyskał oddech, gdy usłyszał cichy, ale mocny głos Snape'a, który prosił go, by posłuchał, żeby pamiętał. Ręce Snape'a były znowu na jego ramionach i tym razem na to pozwolił. Tom spojrzał na niego wściekle, spojrzał na Snape'a, a nieskończona nienawiść, jaką Harry zobaczył w jego oczach, sprawiła, że uwierzył, że może w końcu robi dobrą rzecz.

– Pamiętaj, dziecko – powiedział Snape. Jego głos był dziwnie łagodny, pozbawiony zwykłego drwiącego sarkazmu. – Wiem, że to trudne, ale musisz pamiętać.

Harry zamknął oczy i pokiwał głową.

– Co… co się stało, profesorze? – spytał.

Dłonie Snape'a zacisnęły się mocniej na jego ramionach, skóra zabolała go lekko.

– Twoi krewni uciekli, zostawiając cię samego. Pamiętasz to? – Kiedy Harry kiwnął głową, Snape kontynuował: – Bariery upadły i Czarny Pan posłał swoje sługi, by cię schwytali. To mogło być kilka dni po tym, jak uciekli Dursleyowie. Ja też tam byłem, próbowałem ci pomóc, dałem ci eliksir po tym, jak Bellatrix… po tym, jak rzuciła na ciebie Cruciatiusa. Przypominasz sobie teraz?

Harry zaczął drżeć na całym ciele, kiwnął jednak głową spazmatycznie. Pamiętał to i pamiętał śmiech Bellatrix, i jak próbował oszołomić jednego ze śmierciożerców, i eliksir Snape'a. I wtedy przypomniał sobie… NIE!

Ale Snape mówił dalej, trzymając go przy sobie mocno:

– Byłeś więziony, Czarny Pan próbował tobą manipulować, zdobyć twoje zaufanie, ale kiedy zabiłem Notta, a ty straciłeś wzrok, próbowaliśmy uciec, ty i ja. I zostaliśmy złapani. – Snape zamilkł, a kiedy odezwał się znowu, jego głos był tak cichy, że Harry ledwo go słyszał. Nie chciał go słyszeć, tak bardzo nie chciał, ale wiedział, po prostu wiedział, że jeśli teraz ucieknie, wszystko przepadnie. Łzy płynęły po jego policzkach, nieświadome, niepowstrzymane, nogi uginały się pod nim.

– On… ukarał cię – powiedział Snape i podtrzymał go mocniej. – On i Lucjusz, i Bellatrix. Klątwami, torturami, a później cię zgwałcili. Pamiętaj, Harry. Żeby to przeżyć, musisz. Czarny Pan uzyskał dostęp do twojego umysłu, kiedy twoje osłony były najsłabsze, tylko ty możesz go odepchnąć.

Harry zacisnął zęby i wysyczał:

– Nie… Kłamiesz.

– Nie kłamię. Wiem, że nie chcesz mi uwierzyć, ale musisz. Grzebiąc prawdę, pomagasz tylko jemu. Skrzywdził cię, wiem o tym. Widziałem. – Głos Snape'a znowu ucichł. – Tak bardzo mi przykro, Harry.

– KŁAMIESZ!

– Nie, Harry. – I głos Snape'a był tak smutny, tak pełen żalu, że Harry'ego zabolało gdzieś bardzo głęboko. – Chciałbym kłamać.

– Nie mogę… Nie… Nie każ mi…

Możesz. Jesteś silny. Przeżyłeś już tak wiele. Otwórz teraz oczy, musisz ujrzeć znowu prawdę.

Harry wciągnął drżący oddech.

– Nie, nie mogę… Nie potrafię zrobić tego sam.

Poczuł ciepły, łagodny oddech Snape'a na szyi.

– Jestem tutaj, dziecko. Nie będziesz musiał przechodzić przez to sam.

Łzy zalały jego twarz, świat rozmazał się, kiedy Harry posłuchał, a jednak widział teraz wszystko tak wyraźnie. Ohydna karuzela czołgająca się w krzywych obrotach po środku ciemnego, jałowego krajobrazu. Przed nim stał Voldemort w jego obecnej formie: biała skóra, szkarłatne oczy, zamiast nosa szpary. Trupia ręka wyciągnęła się w jego stronę.

– Odsuń się ode mnie! – zawył Harry. Szloch zamarł na jego ustach i wrzasnął, by się go pozbyć: – Zostaw mnie! Odejdź i ZOSTAW MNIE W SPOKOJU!

Czerwień zalała jego wizję, a wszystko wokół zalało światło, jaśniejsze niż słońce, parzące jego skórę. Ból eksplodował w jego czole i rozprzestrzenił się na całe ciało. Magiczny wiatr uniósł się, tworząc cyklon, i pochłonął wszystko: karuzelę, ławkę, Czarnego Pana. Wszystko znikło.

Pustka. Nie zostało nic.

Jedynym, co powstrzymało Harry'ego przed upadkiem, były otaczające go ramiona, ostoja pośród burzy. W całkowitej ciszy, która nastąpiła, Harry obrócił się i przylgnął do swojego profesora. I płakał.


Z powrotem w sypialni Harry'ego chłopiec przylgnął do niego i szlochał, kiedy Severus wycofywał się z jego umysłu.

– Merlinie. – Wszystko bolało. Umysł Severusa był sponiewierany, czuł się, jakby zgnieciono go jak starą puszkę. Ale teraz Harry pamiętał, a Czarny Pan zniknął z jego głowy. To było jedyne, co się liczyło. Severus podejrzewał, że Voldemort również będzie osłabiony po gwałtownym wyrzuceniu go przez chłopca.

Na razie jednak Severus próbował zaoferować tyle wsparcia, ile potrafił, i dać Wybrańcowi łkać tak długo, aż skończą mu się łzy.

cdn.