14
Rozdział XIV
W poprzednim rozdziale:
Z powrotem w sypialni Harry'ego chłopiec przylgnął do niego i szlochał, kiedy Severus wycofywał się z jego umysłu.
– Merlinie. – Wszystko bolało. Umysł Severusa był sponiewierany, czuł się, jakby zgnieciono go jak starą puszkę. Ale teraz Harry pamiętał, a Czarny Pan zniknął z jego głowy. To było jedyne, co się liczyło. Severus podejrzewał, że Voldemort również będzie osłabiony po gwałtownym wyrzuceniu go przez chłopca.
Na razie jednak Severus próbował zaoferować tyle wsparcia, ile potrafił, i dać Wybrańcowi łkać tak długo, aż skończą mu się łzy.
– Gdzie. On. Jest? – Albus nigdy jeszcze nie widział Remusa tak wściekłego. Nie był tak wściekły, gdy Syriusz wykorzystał go do swojego żartu, który prawie zabił Severusa na ich piątym roku. Nie kiedy nie byli w stanie udowodnić niewinności Syriusza po ponownej ucieczce Petera Pettigrew na trzecim roku Harry'ego. I nawet nie wtedy, gdy dowiedział się, że to Dolores Umbridge nasłała dementorów na Harry'ego zeszłego lata. Ale teraz wyglądał, jakby w każdej chwili mógł stracić panowanie nad sobą i nad wilkiem, i Albus, pierwszy raz, od kiedy spotkał go jako jedenastoletniego chłopca, poczuł mimowolny strach.
Lekki.
– Z Harrym wszystko w porządku, Remusie – powiedział, jednocześnie mając pełną świadomość, że nie jest to całkowita prawda.
– To nic mi nie mówi! Minęły już ponad trzy tygodnie. Trzy tygodnie, od kiedy zniknął, czy od kiedy w ogóle wiemy, że zniknął, a jedyne, co masz mi do powiedzenia, to że wszystko jest w porządku? Czy dalej ma go Sam-Wiesz-Kto? Chociaż to mi powiedz.
– Uwolniliśmy go, Remusie. – Wyciągnął w stronę mężczyzny pudełko landrynek, by dać sobie chwilę po tym, jak ten wpadł do jego gabinetu, krzycząc już w drzwiach. Remus nawet nie spojrzał. Albus wrzucił dropsa do ust i zassał cytrynowy sok, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. – Jest bezpieczny od tygodnia, ale dopiero teraz wiemy, jak poważne są jego obrażenia. Nie mogliśmy udzielać nikomu informacji, zanim nie mieliśmy pewności. Istniało zbyt duże ryzyko, że coś wydostanie się na zewnątrz.
– „My" to znaczy kto? – Wściekłe spojrzenie Remusa nie mogło równać się Severusowemu, jednak z sekundy na sekundę stawało się coraz bardziej imponujące. – Najwyraźniej kogoś mogłeś poinformować.
– Wiemy tylko ja, Madame Pomfrey i oczywiście Severus. – Nie widział potrzeby wspominania o dwóch pozostałych osobach, które brały udział w akcji ratunkowej, i narażania ich na gniew Remusa.
– A czemu to takie oczywiste? – Mężczyzna maszerował od ściany do ściany. – Naprawdę był cały czas z Harrym?
– Tak, był. I zanim zapytasz – powiedział Albus, unosząc dłoń – nie ponosi żadnej winy za to, co stało się Harry'emu. Złożył mi wyczerpujący raport z całego zdarzenia, pojmania Harry'ego i jego oraz swojej własnej niewoli.
Cichy warkot wydobył się z gardła Remusa.
– Chcę go zobaczyć.
– Wykluczone.
– Albusie! Jestem teraz praktycznie jego ojcem chrzestnym. Nie masz prawa...
– Mam prawo! – Albus odetchnął głęboko, obserwując uważnie Lupina i próbując ocenić jego reakcję na swój wybuch. Remus wyglądał na zaskoczonego, ale nie podejrzliwego. Dobrze. – Wciąż nie wiemy, jakie mogą być skutki przedarcia się Voldemorta przez bariery mentalne Harry'ego. Harry'emu wciąż może grozić niebezpieczeństwo... i może stanowić zagrożenie także dla innych.
Remus otworzył już usta, żeby kłócić się dalej, jednak zamknął je po chwili, mrużąc tylko złotawe oczy.
– Na jakiej podstawie oceniacie stopień jego podatności na wpływ? Dalej ma bóle blizny? Pogorszyły się?
– Przykro mi, Remusie. Nic więcej nie mogę ci powiedzieć. Kiedy jego kondycja poprawi się na tyle, żebyś mógł go odwiedzić, od razu cię powiadomię.
Remus przez chwilę wyglądał, jakby walczył sam ze sobą, ale w końcu pokręcił tylko gwałtownie głową.
– Jeśli pozwolisz, żeby stała mu się jeszcze większa krzywda, nigdy ci nie wybaczę.
Mężczyzna wyszedł bez pożegnania, a Albus w pełni się z nim zgodził. Nie wiedział, czy sam kiedykolwiek sobie wybaczy.
Wiele poziomów niżej, w komnatach mistrza eliksirów, trzy dni po wyparciu Voldemorta ze swojego umysłu, Harry Potter przechodził właśnie – żeby ująć to delikatnie – napad furii. Miał absolutnie dosyć eliksirów. Nienawidził ich smaku, zapachu, konsystencji, wszystkiego, co się z nimi wiązało. I nienawidził być przetrzymywany w środku, w pokojach bez okien, w lochach, bez swojej różdżki, ani jakiekolwiek różdżki, bez swoich przyjaciół, bez ubrań, poza tymi, które Snape zmniejszył dla niego ze swojej własnej kolekcji, na którą składały się czarne koszule, czarne spodnie, i może dla odmiany – czarny sweter. Nienawidził czarnego. I nienawidził głupiego, szydzącego, tłustego Severusa Snape'a.
W tym momencie nienawidził Snape'a, bo dupek nie przestawał wciskać mu tych swoich cholernych eliksirów, których nie chciał brać, i nie dawał mu pięciu cholernych minut bez przypominania mu o czymś, pytania go o coś czy obwieszczania mu czegoś innego! Harry rozbił już jedną miksturę wzmacniającą na ścianie i nie mógł się doczekać, aż zrobi to samo z pozostałymi.
– Wystarczy! – zagrzmiał Snape i przywołał swoją różdżką kolejną fiolkę, zanim zdążyła zderzyć się ze ścianą. Chwytając ją w locie, spojrzał na Harry'ego, jakby ten był gatunkiem robaka, którego jeszcze nigdy nie widział. Harry z pasją odwzajemnił spojrzenie, zaciskając mocno pięści.
– Zostaw mnie w spokoju!
– Nie marzę o niczym innym, panie Potter.
– Nie chcę. Żadnych. Cholernych. Eliksirów!
– A ja nie chcę, żeby moje ściany były przystrojone twoim rękodziełem. Ale życie to nie koncert życzeń.
Jakby o tym nie wiedział.
– Mówiłeś coś, Potter? Jeżeli to dla ciebie za trudne, żeby mówić wyraźnie…
– Powiedziałem, że mnie nie musisz tego mówić! Gdybym kiedykolwiek dostawał to, czego chcę, mieszkałbym z Syriuszem, a nie z idiotycznymi ludźmi, którzy mnie porzucili, albo jeszcze lepiej, mieszkałbym ze swoją matką i ojcem! Byłbym normalny, zamiast być cholernym, głupim, aroganckim, rozpieszczonym, małym dziwakiem! – krzyknął i uderzył pięścią w stół, z przyjemnością obserwując, jak Snape krzywi się w reakcji na rzucone mu w twarz słowa, którymi określał kiedyś Harry'ego. Reszta była zasługą wuja Vernona, który nazywał go tak na tyle często, że Harry był pewny, że to również była prawda. – Nie musiałbym pić obrzydliwych, obślizgłych, paskudnych eliksirów, żeby niwelować skutki cholernego Cruciatusa i nie miałbym głupich koszmarów i... i nie musiałbym jeść warzyw ani chodzić spać o rozsądnej porze, ani robić mojej pracy domowej, ani niczego! – Pod koniec tej tyrady wrzeszczał już z całych sił i zajęło mu chwilę, żeby odzyskać oddech. Głowa znowu go bolała, jak zawsze, kiedy za bardzo się „nakręcił", jak nazywał to Snape. I bolały go oczy.
– Skończyłeś?
Harry nie mógłby powiedzieć – czy wykrzyczeć – nic więcej, nawet gdyby próbował. Więc pokiwał tylko głową.
– Mm – Snape przybliżył się ostrożnie. – Tym razem nie najgorzej. Poniżej dziesięciu minut. Żadnych zniszczonych rzeczy osobistych. Żadnych ran ciętych, jak mniemam? Jakieś siniaki?
Harry zaprzeczył ruchem głowy, wbijając wzrok w swoje dłonie. Zgrzał się i teraz, kiedy się uspokoił, zadrżał lekko w chłodnym powietrzu lochów.
– Koc? – spytał Snape.
Skinął głową i zaakceptował, że „walka" się skończyła, że on skończył. Przynajmniej na jakiś czas. Snape przyniósł mu narzutę z jego sypialni i owinął nią ramiona Harry'ego.
– Spójrz na mnie – powiedział i Harry posłuchał. Profesor patrzył przez chwilę uważnie w jego oczy, aż w końcu się odsunął.
– Jakiś ból?
– Nie, profesorze. To znaczy... Nie bardzo.
– Rozwiń.
– Tylko boli, nie pali.
– W porządku. – Snape odetchnął ciężko. – Posłuchaj, Potter... Harry...
– Przepraszam, sir – przerwał mu, nie chcąc słuchać wykładu. – Że straciłem nad sobą panowanie. – Znowu.
– Jesteś wściekły, z powodu wielu rzeczy. To normalne, że chcesz dać temu jakieś ujście. – Mężczyzna zrobił krótką pauzę, zanim kontynuował. – Ale zauważyłem, że kiedy to się dzieje, narzekasz na przykład na eliksir, który pomaga na twoje drgawki po Cruciatusie, a nie narzekasz na samego Cruciatusa i tortury, jakim zostałeś poddany.
Tylko nie to...
–Profesorze, nie chcę o tym rozmawiać.
– Tak, podejrzewam, że nie chcesz. Ale pamiętasz, co mówiłem wcześniej? O życiu i życzeniach?
Harry westchnął.
– Czy mogę... Czy mogę najpierw napić się herbaty albo czegoś?
Snape skinął głową i poszedł do małej kuchni, gdzie napełnił wodą mały garnek, po czym postawił go na piecu i dodał do niego hojną porcję ziół. Harry natomiast siedział skulony na kanapie i ogryzał jednego ze swoich kciuków, zdejmując zębami kolejne warstwy naskórka wokół paznokcia, aż poleciała krew. Mała rana zaszczypała, gdy na nią dmuchnął, dopiero wtedy opuścił ręce na kolana. Po chwili do stołu wrócił Snape z dwoma filiżankami, za nim unosiły się dzbanek ze śmietaną i miseczka cukru.
Harry dorzucił trochę cukru do swojej herbaty i dmuchał na nią tak długo, aż dało się wziąć małego łyka. Snape czekał, trzymając w dłoni swoją herbatę bez dodatków, i obserwował go w ciszy.
– Nie wiem, co chcesz, żebym powiedział – odezwał się w końcu Harry.
– Może zacznij od czegoś łatwego. Dla przykładu, dlaczego twoi krewni zostawili cię samego, kiedy wyprowadzili się z Surrey?
– Och, to ma być to coś łatwego? – zaburczał Harry.
Snape wzruszył tylko nonszalancko ramionami, dając Harry'emu do zrozumienia, że nie miałby żadnego problemu z wymyśleniem znacznie trudniejszego pytania. I Harry nie miał co do tego wątpliwości, co nie znaczy, że musiało mu się to podobać.
– Dobra. Zostawili mnie, bo mnie nie znosili.
– Mówiłeś o tym wcześniej. W jaki sposób wyrażali swoją niechęć?
Tym razem to Harry wzruszył ramionami.
– Nie wiem.
– Potter…
– Okej! Nienawidzili wszystkiego, co związane z magią, czyli przede wszystkim mnie. Uważali, że moi rodzice byli dziwakami, wmawiali wszystkim, że mój ojciec prowadził pijany auto i spowodował wypadek, w którym oboje zginęli. Nie chcieli, żeby ktokolwiek dowiedział się, jak było naprawdę. Nawet ja nie znałem prawdy, dopóki Hagrid nie powiedział mi jej w moje jedenaste urodziny.
Snape pokiwał głową i zachęcił go ruchem dłoni, żeby kontynuował. Harry rzucił mu wściekłe spojrzenie, czując, że znowu zaczyna tracić nad sobą kontrolę.
– Co jeszcze chcesz wiedzieć? Że myśleli, że każąc mi spać przez pierwsze dziesięć lat życia w komórce pod schodami, wykorzenią ze mnie dziwactwo? Że oddali mi drugą sypialnię Dudleya, dopiero kiedy przyszedł list z Hogwartu, tylko ze strachu, że ktoś może wiedzieć, co mi robią? Czy że kazali mi służyć im jak skrzat domowy, a jeść pozwalali mi tylko resztki ze stołu, o ile w ogóle? – Przyłożył rękę do czoła i zamknął oczy, próbując załagodzić ból. – Nienawidzili mnie. To wszystko.
– Rozumiem – powiedział Snape, jego głos spokojny, ostrożny, jakby rozważał swoje kolejne słowa. – Podejrzewam, że musiało być dla ciebie przytłaczające, kiedy ludzie, którzy nic o tobie nie wiedzieli, zarzucali ci, że jesteś... rozpieszczony.
– Ludzie tacy jak ty? – spytał Harry, unosząc wzrok na mężczyznę.
Snape potwierdził skinieniem głowy, jednak z jego oczu nie dało się nic wyczytać. Harry poczuł się niepewnie, nie wiedząc, czy Snape próbuje go przeprosić, czy o co mu tym razem chodzi.
– Więc – odezwał się znowu profesor – powiedz mi coś więcej o tej komórce pod schodami.
Harry zajęczał głośno, wciskając głowę między ramiona oparte na stole.
– Nie chcę... – Przerwał jednak, gdy zobaczył, jak Snape unosi brew.
– To ty zacząłeś ten temat.
– Dobra! Moja komórka, pod schodami. To był mój pokój, moja sypialnia, aż nie dostałem listu z Hogwartu. – Odetchnął gwałtownie i podniósł głowę, by spojrzeć w ciemne oczy Snape'a. – Ale przecież ty już to wiesz czy... Kto pisze listy o przyjęciu do szkoły?
– Są adresowane przy pomocy zaklętego pióra, automatycznie. Dlaczego pytasz?
– Mój był zaadresowany do Komórki Pod Schodami. To dlatego przenieśli mnie na piętro. Później. Nie mogli pozwolić, żeby ktoś się dowiedział, że są tak samo pokręceni jak ja. Ale zawsze myślałem, że Dumbledore o tym wiedział, że widział ten adres.
Snape pokręcił głową.
– Wątpię, żeby miał świadomość, że jego Złoty Chłopiec był tak źle traktowany w swoim domu.
– Nieważne. – Harry upił łyk herbaty. Była całkiem dobra, z dodatkiem cynamonu i pomarańczy. Cień uśmiechu przemknął przez jego twarz. – Nie zdawałem sobie sprawy, że są tacy pokręceni, wiesz? Nie dopóki byłem starszy, może dopiero w szkole podstawowej. Wcześniej myślałem, że wszyscy kuzyni-dziwacy mieszkają w schowkach.
Snape odpowiedział krzywym półuśmiechem, rozumiejąc, że Harry żartuje. Chyba.
– Jaki rodzaj prac wykonuje skrzat domowy w Surrey?
Harry wzruszył znowu ramionami. To stawał się jego nawyk, a Snape czasami odpuszczał i nie kazał mu odpowiadać słowami. Zazwyczaj jednak nie odpuszczał. Kiedy profesor uniósł brew, Harry westchnął. Czyli nie tym razem.
– Normalne, dbanie o ogród, pielenie, przycinanie żywopłotów i drzew, koszenie trawnika. Hm, ścieranie kurzy, odkurzanie, gotowanie, czyszczenie łazienek i sypialni, zamiatanie. Po prostu, prace w domu.
Twarz Snape'a nie wyrażała żadnych emocji.
– Wykonywałeś wszystkie te prace? – spytał tylko mężczyzna.
– No, tak. Zaczynałem od mniejszych rzeczy, jak kurze i tak dalej. Ale kiedy miałem cztery czy pięć lat, umiałem już gotować, a po tym, jak poszedłem do szkoły, robiłem też już większość rzeczy związanych z ogrodem. A co? – prychnął Harry znad swojej filiżanki. – Myślałeś, że leżę do góry brzuchem całe wakacje?
Prawdopodobnie było to dokładnie to, co myślał o nim profesor, bo nie próbował nawet odpowiedzieć na zaczepkę.
– I jak podejrzewam, to brak odpowiedniej diety w domu był powodem, dla którego z roku na rok wracałeś do szkoły, coraz bardziej przypominając szczypiorek.
– Nie wyglądam jak szczypiorek!
– Hmm – mruknął Snape, biorąc długiego łyka ze swojej szklanki. Jego twarz dalej była obojętna, ale w oczach pojawił się błysk rozbawienia. Harry opanował swoje wzburzenie i próbował skupić się na pytaniu. Ale szczypiorek?! Absurdalne słyszeć to z ust chudego, tłustego, nietoperzowatego… – Potter!
Harry wypuścił powietrze i rzucił ostatnie gniewne spojrzenie na mężczyznę.
– No co, wuj Vernon najbardziej lubił wrzeszczeć, kiedy coś schrzaniłem. Ciotka Petunia wolała po prostu nie dać mi kolacji. Ale zazwyczaj przynajmniej raz na dzień dostawałem jedzenie.
– Zazwyczaj?
– Zdarzało się, że nie dostawałem. Kiedy spaprałem coś większego. Wtedy czasem siedziałem w schowku bez niczego przez kilka dni.
– Ile miałeś lat? Kiedy wysłali cię do twojego... schowka?
Harry zmrużył oczy.
– Mówiłem ci. Aż nie skończyłem jedenastu lat.
– Byłeś tam zamknięty?
– Noo, tak.
– A toaleta?
– Co?! – Nie miał zamiaru rozmawiać o tym ze Snape'm. Nigdy! Nie było takiej opcji!
– Może doprecyzuję swoje pytanie, żebyś lepiej zrozumiał. Czy wypuszczali cię, gdy potrzebowałeś skorzystać z toalety?
– Nie! Musiałem sikać do wiadra! Zadowolony?
Snape odstawił swoją filiżankę na podstawkę i uniósł różdżkę, prawie niezauważalnie, jakby szykował się na kolejny atak furii Harry'ego. Ale jego głos był łagodny, kiedy zapytał:
– Chyba nie myślisz naprawdę, że jestem aż takim sadystą, żeby odnajdywać w tym jakąś przyjemność?
– Nie, sir – przyznał Harry przez zaciśnięte zęby.
Na dłuższą chwilę zapadła napięta cisza, kiedy czekali, żeby zobaczyć, czy Harry da radę sam rozluźnić szczęki. Kiedy stało się jasne, że nie, Snape zapytał tylko:
– Chciałbyś rozbić filiżankę, prawda, Harry?
Palce Harry'ego zacisnęły się na porcelanie, prawie bez udziału jego woli. Już widział przed oczami, jak ciska ten głupi kawałek głupiej ceramiki prosto na ścianę, gdzie roztrzaskuje się w pył, w milion głupich, pieprzonych, ostrych, epickich kawałków. To by było wspaniałe.
– Tak, sir.
– Dobrze – powiedział Snape z ledwo słyszalnym westchnięciem. – Ale dokończ najpierw herbatę, jeśli możesz.
cdn.
