15
Rozdział XV
W poprzednim rozdziale:
– Chciałbyś rozbić filiżankę, prawda, Harry?
Palce Harry'ego zacisnęły się na porcelanie, prawie bez udziału jego woli. Już widział przed oczami, jak ciska ten głupi kawałek głupiej ceramiki prosto na ścianę, gdzie roztrzaskuje się w pył, w milion głupich, pieprzonych, ostrych, epickich kawałków. To by było wspaniałe.
– Tak, sir.
– Dobrze – powiedział Snape z ledwo słyszalnym westchnięciem. – Ale dokończ najpierw herbatę, jeśli możesz.
Sytuacja zaczynała robić się absurdalna, zdecydował Albus. Równie dobrze mógłby umieścić w prasie ogłoszenie „Chłopiec-Który-Przeżył uratowany! Nie zawracać głowy dyrektorowi!". Niestety, nawet to prawdopodobnie nie powstrzymałoby Scrimgeoura przed próbami wywierania bezpośredniego nacisku w sprawie. Ale może zmniejszyłoby chociaż ciągły napływ zmartwionych przyjaciół, którzy przychodzili z nadzieją wyciągnięcia od Albusa informacji o miejscu przebywania Harry'ego. Spojrzał znad okularów na – ze wszystkich ludzi – Rubeusa Hagrida, który liczył, że będzie mógł zanieść Harry'emu jego ulubione przekąski.
– Obawiam się, że Harry nie jest jeszcze gotowy na wizyty, Hagridzie – powiedział zawiedzionemu mężczyźnie. Z pewnością ten pomysł podsunęła olbrzymowi Molly, która jeszcze wczoraj obiecała mu, że jeśli nie pozwoli jej się zobaczyć z chłopcem, i to szybko, to zamęczy go na śmierć. Oczywiście ujęła to w nieco bardziej uprzejmy sposób, ale sens pozostał ten sam.
– Tak żem się trochę o niego martwił – przyznał Hagrid. – Nie widziałem go, od kiedy wrócił. Nikt go nie widział.
– Ach, i tutaj się mylisz, drogi Hagridzie – uspokoił go Albus, przywołując na twarz jeden ze swoich najbardziej dobrotliwych uśmiechów. – Ponieważ widziałem go ja, i osobiście monitoruję jego stan. – Przez pośrednika. – A teraz, jeśli mi wybaczysz, muszę udać się na spotkanie z przedstawicielami Ministerstwa w sprawie tego, co stało się w Wells w ostatni weekend.
– Oczywiście, sir. Okropna sprawa, okropna. Dałby je pan Harry'emu? Uwielbia te twarde ciastka.
– Oczywiście, Hagridzie. Dobrego dnia.
Po tym, jak półolbrzym wyszedł, Albus miał całe dziesięć minut, by przygotować się na kolejną nagonkę Scrimgeoura. Z każdego spotkania z mężczyzną, przypominającym starego lwa, Albus wychodził lekko poirytowany, a zdarzało się, że najzwyczajniej w świecie miał ochotę przekląć ministra raz a porządnie, i mieć go wreszcie z głowy. Niestety polityczna gra cały czas się toczyła, a on nie mógł sobie pozwolić na więcej takich zakłóceń, jakie miały miejsce w Hogwarcie na przykład w poprzednim roku. Jedyne, co wynikło z nich dobrego, to że ta wiedźma, Umbridge, została umieszczona na oddziale zamkniętym w St. Mungu, na czas nieokreślony.
Część czasu, który mu pozostał, Albus spędził, rozważając kolejne kroki, które trzeba będzie podjąć w sprawie Harry'ego. Wciąż wolałby, żeby znalazł się pod stałą obserwacją w szpitalu. Severus był bardzo oszczędny w słowach, jeśli chodzi o jego postępy z Harrym. Dowiedział się od niego tylko tyle, że udało im się wypchnąć Voldemorta z umysłu chłopca, co już samo w sobie było cudem, biorąc pod uwagę, jak kompletnie złamany był Harry po tym, jak udało im się go uratować.
– Minister jest w drodze – poinformował go ze swojego portretu Everard.
– Dziękuję – wymamrotał Albus i napełnił naczynie na biurku świeżymi dropsami. Nie to, że kiedykolwiek by to w czymś pomogło, bo Rufus był prawie tak paranoiczny jak Severus. Wciąż, zawsze można mieć nadzieję.
Severus pozwolił Harry'emu bawić się piórem przez kolejne kilka minut, nie komentując, jednak z trudem powstrzymał kolejne westchnięcie. Dał mu zeszyt, miał to być swego rodzaju dziennik, w którym chłopiec zapisywałby swoje myśli przy użyciu narzędzi, które nie wymagają zaklęć naprawczych, gdy się nimi rzuci. Oczekiwał jedynie dwudziestu minut dziennie. Dwudziestu minut, które już dawno minęły, a chłopak nawet nie przyłożył pióra do pergaminu. Zamiast tego siedział zgarbiony przy małym biurku, żując na zmianę pióro i paznokcie, a resztę czasu spędzając na patrzeniu w ścianę. Ten jego okropny nawyk obgryzania paznokci musiał się wreszcie skończyć. Uczestniczenie w całym procesie obgryzania – obserwowanie, słuchanie, natrafianie stopami na odgryzione kawałki na dywanie – okazało się dla Severusa wyjątkowo niesmacznym doświadczeniem.
A tymczasem...
– Potter. – Chłopak podskoczył na krześle i odwrócił w jego stronę głowę, by rzucić mu poirytowane spojrzenie. Severus kontynuował spokojnym głosem: – Dałem ci wybór. Zacznij pisać albo przeanalizujemy razem twój dzisiejszy koszmar. Teraz.
Dzieciak wysunął zadziornie brodę. Severus uniósł tylko brew i utrzymał jego spojrzenie, aż ten nie poddał się z westchnieniem i nie odwrócił z powrotem do biurka. Zamoczył nawet pióro w małym kałamarzu, przytwierdzonym przez Severusa do blatu zaklęciem tak, żeby nie dało się go wywrócić – ani cisnąć nim o ścianę, gdyby chłopaka poniosła akurat złość; nie był aż tak wspaniałomyślny. Jednak nie zaczął pisać. Severus pozwolił temu trwać jeszcze kolejne trzy minuty, aż w końcu zamknął swoją książkę – całkiem wyczerpującą publikację na temat syntetyzowania mikstury uspokajającej i jej pochodnych na przestrzeni lat – i podniósł się ze swojego fotela przy kominku. Utrzymywał wciąż mały ogień w palenisku z myślą o Harrym, który wydawał się marznąć nawet w środku lata, teraz jednak płomienie były przygaszone.
Harry zesztywniał na swoim krześle, kiedy Severus przeszedł obok niego, by odłożyć książkę na regał, ręka chłopca zaciśnięta na piórze zadrżała gwałtownie. Severus wrócił na swoje miejsce i odchrząknął.
– Chodź tutaj – powiedział, używając takiego samego tonu, jakiego użyłby w stosunku do wystraszonego psa lub ewentualnie lekko przygłupiej krowy.
Przygryzając wargę – kolejny niepokojący nawyk, którego Severus chętnie by się pozbył – chłopiec odwrócił się w jego stronę, następnie zwlókł się z krzesła, jak gdyby był zombie, i szurając nogami, podszedł do kanapy, na którą opadł z nieszczęśliwą miną. Jego twarz była bledsza niż zwykle, blizna na czole wciąż odznaczała się wściekłą czerwienią. Nie jadł tyle, ile powinien – przynajmniej poza paznokciami, które nie były bogate w wartości odżywcze potrzebne dorastającemu nastolatkowi – przez co wyglądał o wiele bardziej krucho, niż życzyłby sobie tego Severus po prawie dwóch tygodniach swojej opieki nad dzieckiem.
– Chcę wyjść na zewnątrz – odezwał się, niezupełnie jeszcze jęcząc, ale głosem na tyle płaczliwym, że Severus spojrzał na niego z drwiną.
– A ja chcę, żebyś napisał coś w tym cholernym dzienniku.
– Czemu? Przecież to nic nie da. Sir. – Severus stłumił kolejne westchnienie. Naprawdę, to było dla niego za dużo, czasem.
– Skąd miałbyś to wiedzieć? Jak dotąd nawet nie spróbowałeś.
– Po prostu wiem, okej?
– Nie, właściwie nie jest okej. Ponieważ odmawiasz dzisiejszego pisania, będziesz musiał opisać swój koszmar mnie. Ten, z którego wybudziłeś się o wpół do czwartej nad ranem, skrzecząc. Jeśli odpowiesz na moje pytania, w sposób mnie satysfakcjonujący, pozwolę ci wyjść na trzydzieści minut na zewnątrz. Zrozumiano?
Chłopak ożywił się nieco.
– Mogę iść latać?
– Wydaje mi się, że wciąż obowiązuje cię dożywotni zakaz?
– Nie – odburknął Harry z grymasem, którego nie powstydziłby się sam Severus. – To było tylko na Quidditcha. Ale chyba wciąż mogę latać?!
Hm, chyba trafił w czuły punkt.
– Jutro, może. – Uniósł ostrzegawczo palec. – Jeśli będziesz pisał w swoim dzienniku przez pełne dwadzieścia minut. I zjesz trzy pełne posiłki.
– Ale…
– Nie ma ale. Jesz dzisiaj zdrową kolację, jutro śniadanie i lunch, i przez dwadzieścia minut przelewasz swoje myśli, o ile faktycznie masz ich aż tyle, do tej książki. Wtedy będziesz miał jutro po południu czas dla siebie na miotle.
Przez moment Harry wyglądał, jakby miał zamiar dalej się kłócić, ale w końcu rozluźnił się i rzucił Severusowi półuśmiech.
– Dziękuję, sir. – Severus skinął nieznacznie głową. Przeczuwał, że ta konkretnie karta przetargowa przyda mu się jeszcze w przyszłości. I nie powiedział w końcu, ile czasu da mu latać.
– A więc. Twój koszmar.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Mieliśmy umowę, Potter – zawarczał Severus.
Twarz Harry'ego pobladła jeszcze bardziej, choć już wcześniej chłopak nie wyglądał na okaz zdrowia. Obie jego ręce drżały.
– Wiem, sir, po prostu… Nie mogę.
Severus zamyślił się, stukając delikatnie palcem wskazującym w usta. Było bardzo prawdopodobne, że koszmar miał związek z tym, co stało się w Topsham, a nie miał żadnych wątpliwości, że Harry nie był jeszcze gotowy, żeby zmierzyć się z tym tematem. Mógł na razie pójść na kompromis.
– W takim razie przedyskutujemy inne wybrane przeze mnie tematy.
– O-okej.
Severus obserwował go w ciszy. Tak łatwo było nim manipulować. Tak łatwo byłoby Severusowi zupełnie go zniszczyć, jednym złym słowem, tonem głosu. Nie po raz pierwszy przeklął Albusa Dumbledore'a za zrzucenie na niego tego ciężaru, i nie po raz pierwszy przypomniał sobie, że był to ciężar, który sam zdecydował się wziąć na swoje barki, bo Albus już dawno poddał się z chłopakiem, uznając go za stracony przypadek. Można było tylko zgadywać, jak w takim razie widział rolę chłopaka w wojnie i w rozwiązaniu przepowiedni.
– Dobrze. Powiedz mi zatem, kim był ten zatrważająco otyły chłopak, który gonił cię przez park, kiedy byłeś młodszy?
– Sir?
– To proste pytanie, Potter. Kim był…
– Mój kuzyn. Dudley. Co chcesz o nim wiedzieć?
Severus zignorował pytanie. W końcu on nie chciał wiedzieć nic o Dudleyu, ale uważał, że mogłoby przysłużyć się to Potterowi, gdyby porozmawiał więcej o swojej przeszłości.
– Czy zawsze był taki… wielki?
– Yy, taa. Odkąd pamiętam. To znaczy, oczywiście był mniejszy, kiedy był naprawdę małym dzieckiem, ale zawsze był duży jak na swój wiek. – Potter zaczynał wyglądać na bardziej zrelaksowanego. Dobrze.
– I jak nazywał tę zabawę, w której cię gonił?
Trochę koloru wróciło na policzki Pottera.
– Polowanie na Harry'ego – wymamrotał.
– Mhm. Był zręcznym myśliwym?
– Co przepraszam, sir?
– Myślę, że zrozumiałeś, o co mi chodzi.
Potter wzruszył ramionami i próbował skulić się na kanapie. Severus zmarszczył brwi.
– Zachowuj się tak dalej, Potter, a żadnego czasu na zewnątrz nie będzie.
Chłopiec westchnął, przyciągnął kolana do klatki piersiowej i oparł na nich podbródek.
– Taa, był w tym w porządku. Ale znałem trochę kryjówek.
– Jak na przykład?
– Och, śmietniki, drzewa, a czasem udawało mi się wskoczyć do sklepu. Był jeden taki mały niedaleko, księgarnia, mogłem się tam kryć godzinami. – Wydał z siebie ciche prychnięcie. – Szanse, że Dudley zajrzy gdziekolwiek, gdzie mógłby dotknąć książki, były niewielkie.
– Wspominałeś też, że dostałeś jego „drugą sypialnię", po tym, jak przyszedł do ciebie list z Hogwartu. Do czego potrzebne mu były dwie sypialnie?
– Cóż, rozpuścili go do granic możliwości, co nie? – powiedział Harry, w jego głosie można było usłyszeć gorzką nutę. – Dawali mu wszystko, o co prosił, i mnóstwo ponad to. Więc gdy sprzykrzyła mu się zabawa jedną rzeczą, albo coś zepsuł, to szło do drugiej sypialni. – Jego ramiona zacieśniły się wokół zwiniętych nóg. – Dzięki temu miałem w ogóle jakieś zabawki.
– Wytłumacz.
Chłopiec zacisnął mocno szczęki i przymknął oczy.
– Nie, to głupie.
– Potter. Odpowiedz albo nie pój…
– Dobrze, już dobrze! Nigdy nic dla mnie nie kupili, więc jedyne, na co mogłem liczyć, to zepsute zabawki Dudleya, podobnie było z jedzeniem.
Severus zamilknął, zastanawiając się, czy Potter wyolbrzymia ze złości, i wiedząc, że musi dopytać.
– Na pewno musieli coś ci kiedyś kupić. Ubrania, dla przykładu, albo słodycze na święta…
– Żartujesz sobie ze mnie? – fuknął Harry. – Dostawałem stare ciuchy Dudleya. Te, które wytarły się już na kolanach, miały postrzępione mankiety, albo które podarł, bo nie podobał mu się kolor. A, jak już zdążyłeś zauważyć, był znacznie większy ode mnie, więc nie miałem ubrań, które by na mnie pasowały, aż do czasu, kiedy musiałem kupić szaty do Hogwartu. Ale nie mogłem nosić swoich rzeczy w ich domu, bo chcieliby wiedzieć, skąd miałem na nie pieniądze, a później chcieliby te pieniądze, i straciłbym wszystko, co zostało mi po moich rodzicach! – Wziął drżący oddech. – Czy widziałeś chociaż gówno, które miałem na sobie, kiedy mnie stamtąd zabierałeś?
Severus potwierdził, ignorując oczywistą zaczepkę.
– Widziałem. Ale co ze Świętami, urodzinami…
– Och, prawda, przecież byłem tak cholernie rozpieszczony, że zasypywali mnie prezentami.
– Odpowiedz na pytanie…
– Po prostu się zamknij, dobrze? Jestem już zmęczony tą dyskusją. – Ukrył twarz między kolanami, jego ciało zwinęło się w kulkę niedużo większą niż niuchacz. – To i tak głupie. Tak jakby mnie to w ogóle obchodziło.
– To to znaczy co? – zapytał Severus cicho. To był moment, którego się obawiał, a do którego dochodzili we wszystkich ostatnich rozmowach. Były tylko dwie opcje kontynuacji: albo łzy, albo napad furii. Nigdy nie potrafił przewidzieć, które z nich nastąpi tym razem, a żadne nie należało do specjalnie przyjemnych. Ani dla Harry'ego, ani dla Severusa.
Usłyszał ciche pociągnięcie nosem. A więc łzy.
– P-prezenty. Nigdy nie… Pierwszy, który dostałem, był od Hagrida. D-dał mi Hed-Hedwigę.
Gdzie właściwie była sowa chłopaka? Severus próbował sobie przypomnieć, czy widział ją, kiedy on, Bellatrix i Nott zabierali go z domu Dursleyów. Pamiętał ciemny pokój, okno zabite deskami. Pamiętał brudne, cienkie prześcieradło pokryte krwią i ropą z poranionych pleców Harry'ego. I pamiętał pustą klatkę, wgniecioną z jednej strony, stojącą na połamanej komodzie.
– Gdzie jest Hedwiga, Harry? – zapytał tak łagodnie, że prawie nie rozpoznał własnego głosu, podświadomie wiedząc już, jaką odpowiedź usłyszy. Wciąż, skrzywił się, kiedy nadeszła.
Ramiona Harry'ego drżały, a jego głos łamał się między urywanymi oddechami, kiedy usiłował stłumić szloch.
– O-on ją zabił. Wuj V-Vernon to z-zrobił. Zabił ją, bo cały czas robiła cholerny hałas, próbowałem go powstrzymać, ale jest dużo większy, nawet od Dudasa, uderzył mnie i ja… ja… u-upadłem, i wtedy on kopał, a ona skrzeczała, a później była cisza, i… już jej nie było.
Och, Merlinie.
Severus ścisnął nasadę swojego nosa, pochylając głowę. Pierwsze zwierzę. Pierwszy prezent, towarzysz. Zabity przez maniaka, do którego Albus zsyłał chłopaka rok po roku. Nie czuł nic poza wstrętem na myśl o mugolskich krewnych Harry'ego. Wiedział, jakiego rodzaju mugolką była Petunia, a po tym, czego już udało mu się dowiedzieć od Harry'ego na temat jego dzieciństwa, nie wątpił, że ten skurwysyn zabił sowę śnieżną, ot tak, dla śmiechu.
Ale Harry dalej łkał i po chwili wahania Severus podniósł się i podszedł do kanapy. Położył dłoń na ramieniu Harry'ego, mając nadzieję dać mu jakiś rodzaj pocieszenia – w końcu sam wiedział, jak to jest stracić drogie sercu zwierzę. Nie był przygotowany na reakcję chłopca.
Głowa Harry'ego poderwała się gwałtownie do góry i chłopak wystrzelił z kanapy jak z procy, wrzeszcząc: – Nie dotykaj mnie! Nigdy… nigdy więcej mnie nie dotykaj! NIKT! Nigdy, nigdy więcej!
Severus uniósł dłonie tak, żeby były na widoku.
– Nikt cię nie dotyka, Harry – powiedział, wkładając w swój głos więcej spokoju, niż czuł w środku. – Teraz usiądę z powrotem w swoim fotelu. Sugerowałbym, żebyś zrobił to samo.
Zrobił dokładnie to, co zasygnalizował, zajmując z powrotem swoje miejsce przy kominku, cały czas obserwując Harry'ego. Ale Harry owinął ramiona wokół brzucha i zgiął się wpół, łkając spazmatycznie. Między świszczącymi wdechami a bolesnym szlochem, który wstrząsał całym jego drobnym ciałem, skulił się jeszcze bardziej i bujał się lekko, tak jak Severus widział, że robią dzieci we wczesnych fazach rozwoju, które nie doświadczyły od swoich opiekunów oparcia emocjonalnego. Chłopiec szeptał cicho coś, co brzmiało jak mantra, i Severus pochylił się, żeby go usłyszeć.
– Nienawidzę go, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę go…
– Kogo nienawidzisz? – zapytał Severus, chcąc upewnić się, o kim mowa. Było w końcu wiele możliwych opcji. Zbyt wiele.
– Wuja. – Zdławione odkaszlnięcie. – Vernona. Nienawidzę go. – Charczący wdech. – Nienawidzę. Go. Nienawidzę. Go. – Zanim Severus zorientował się, co się dzieje, Harry odwrócił się do ściany i zaakcentował każde słowo, uderzając pięścią w ścianę z grubego, szarego kamienia. – Nienawidzę! Go!
Szlak by to! Chłopak zdążył trzy razy uderzyć prawą ręką i dwa razy lewą, zanim Severus złapał go od tyłu za przedramiona, trzymając je mocno przy jego klatce piersiowej.
– Przestań, Harry. Bez uderzania!
– Puszczaj mnie! Puszczaj!
Severus nie puścił, zamiast tego zacieśniając uścisk wokół miotającego się szaleńczo chłopca.
– Nie, dopóki się nie uspokoisz. Żadnego samookaleczania. Umawialiśmy się!
Ale Harry ledwo słuchał, wijąc się to w jedną, to w drugą stronę, próbując uwolnić się od dłoni Severusa i krzycząc tak głośno, jak jeszcze do niedawna Severus uznałby za fizycznie niemożliwe.
– Puszczaj! Puść mnie! Nienawidzę cię, nienawidzę cię! Zostaw mnie! Zabije cię!
Severus po prostu go trzymał, próbując miękkiego, niskiego głosu, słów nieniosących żadnej treści, którymi udało mu się uspokoić Harry'ego wcześniej rano, po jego koszmarze, i pozwalając chłopcu, żeby się zmęczył.
– Odejdź! Zabiję cię, zginiesz! Wszyscy umarli. Wszyscy… – Kolejny szloch odbił się od ścian komnaty i Harry opadł jak kamień na podłogę; jedynie ręce Severusa powstrzymały go przed uderzeniem w kamienną posadzkę. Mocno. – Wszyscy. Wszystkich zabiłem. Wszystko… Wszystko m-moja w-wina.
– Nonsens – powiedział Severus tym samym niskim głosem. – Nikogo nie zabiłeś…
Znowu odniósł wrażenie, że do Harry'ego zupełnie nie docierają jego słowa, i wiedział, że będą musieli zająć się tą kwestią, później, kiedy oboje będą o wiele spokojniejsi. Na razie zadowolił się tym, że chłopiec zaczynał się uspokajać. Niedługo później przestał krzyczeć, a jego płacz słabnął, aż było słychać już tylko przerywany oddech i pociąganie nosem.
Wtedy Severus pomógł mu usiąść z powrotem na kanapie i usiadł obok, by spojrzeć na jego dłonie i szybko puchnące kłykcie. Pokręcił głową i przywołał maść na stłuczenia.
– Zaciśnij – powiedział, po czym otworzył słoik i rozprowadził lek po zaczerwienionej skórze. – Wygląda na to, że niczego nie złamałeś. Tym razem. Ale takie zachowanie jest niedopuszczalne. Nie zaakceptuję powtórki. Omawialiśmy wcześniej zasady, które cię obowiązują, jeśli chcesz zostać tutaj i uniknąć przeniesienia do szpitala. Jeśli nie jesteś w stanie ich respektować, będę zmuszony dokonać odpowiednich kroków.
– Nie – wyszeptał Harry. – Proszę. Przepraszam, sir. Nie zrobię tego więcej, przysięgam.
– Trzymam cię za słowo – powiedział Severus surowym głosem. – Nie mam problemu z posprzątaniem kilku rozbitych naczyń, ale nie zamierzam tracić czasu na naprawianie twojego ciała, jeśli sam nie zamierzasz go szanować. I zanim zapytasz, nie, nie pozwolę ci leczyć się samemu. Jeszcze jeden taki incydent i zawiadomię dyrektora.
– Tak, sir. Przepraszam. Nie chciałem. Przykro mi.
– Wiem, Harry. – Severus zamknął na sekundę oczy, po czym wstał szybko i zakręcił słoik z maścią. – I jeśli ma to dla ciebie jakieś znaczenie, mnie również jest przykro. Wiem, ile dla ciebie znaczyła twoja sowa. – Harry pokiwał głową, wyglądając na wykończonego. I Severus nie mógł go winić. Sam też był raczej wykończony.
Może jutro będzie lepszy dzień.
cdn.
