.
Rozdział 22
Każdy ma tajemnice
.
Gry nie powinny być bolesne - trudne, owszem, skomplikowane i zawiłe, ale nie bolesne. Tymczasem jego życie powoli zaczęło przypominać grę i to z dziedziny takich, w których wynik wcale nie jest jasno określony. Wszystko mogło się obrócić za pstryknięciem palców, ułożeniem w niewłaściwej konfiguracji kart na stół - miał parę asów w rękawie, owszem, tyle że przeciwnik mógł mieć ich więcej. W tej zagrywce nie można było oczekiwać, że wszyscy zagrają fair.
Jeśli Voldemort wyłoży na stół pokera królewskiego, zanim Harry wycofa się z zagrywki, przegra z kretesem.
-VVV-
Podniósł się z miejsca, gdy pulsujący czarną magią czarodziej, okuty tym dziwnie znajomym zaklęciem z transmutacji zaawansowanej, zbliżył się do stolika; spojrzał mu w oczy, brązowe i ciepłe - dziwnie działające na jego umysł, który nie potrafił ich przypisać do tej wężowej twarzy, która była żywa w jego pamięci.
Voldemort przekrzywił na niego głowę, przyglądając mu się z dozą pulsującego na niego jak magia zaintrygowania.
Powietrze w bibliotece było suche i pachniało starym papierem. Harry zaciągał się głęboko tym zapachem, który uspokajał w satysfakcjonujący sposób, jednocześnie marząc o szklance wody.
— Słucham cię, Harry? — Największy czarnoksiężnik obecnej dekady, który bez zwłoki odpowiedział na jego buńczuczne wezwanie, splótł palce za plecami, a Harry przez moment trawił w myślach, czy podziw Snape'a, który ten w sobie dla niego nosił, nie był niebezpodstawny - przy Czarnym Panu postępującym, jakby przed nim odpowiadał. Co było absurdalne - Harry przez chwilę rozważał jakiś podstęp.
Czarny Pan zachichotał, jakby Harry go bawił, i pokręcił nad nim głową. Rozsupłał dłonie i podniósł je go góry w geście rozbrojenia.
— Żadnych sztuczek, obiecuję. — Przez brąz jego oczu przebił się szkarłatny błysk.
Harry zaczerpnął głęboko tchu i wskazał gestem dłoni miejsce naprzeciw siebie.
— Usiądźmy — poprosił.
-VVV-
Atutem w tej grze są słowa, więc należy je wydzielać z rozmysłem. Użyźnić grunt, zanim rzucone zostaną te najważniejsze, zasiać ciekawość, nawieść chęć współpracy, pogratulować pomysłu.
A potem szukać wspólnego gruntu pod dalsze plony wszędzie tam, gdzie ziarna padły za daleko od żyznej gleby gotowej je przyjąć.
-VVV-
— Morgano, a może to jest prawda — zamknął oczy Snape, szepcząc, jakby oddychał, kiedy Harry wyłożył przed nim szczegóły tego spotkania — że jesteś tym Wybrańcem, który ma moc, żeby go pokonać — pokręcił głową, przyciskając palce do skroni. — Zwyczajnie ta moc nie jest tym, czego wszyscy się po tobie spodziewają
— Nie jestem nikim niezwykłym — przypomniał miękkim tonem Harry, nalewając sobie wody z karafki.
— Tak mówisz? — mruknął cicho Snape; jego dłoń przesunęła się, gdy spoglądał na niego przez palce.
— Mam tylko szesnaście lat — wzruszył ramionami Harry.
— Czasem zachowujesz się, jakbyś miał dwadzieścia sześć — odjął dłoń od twarzy Snape.
Harry mrugnął przeciągle ni to w potwierdzeniu, ni w zaprzeczeniu, czując, jak mały uśmiech nasuwa mu się na twarz.
— A czasami zachowuję się, jakbym miał lat sześć, prawda?
Kąciki warg Snape'a drgnęły.
— Nie przeczę — oznajmił przeciągle.
Harry odstawił karafkę i przekrzywił na Snape'a głowę.
— Więc — zastukał palcem o napełnioną szklankę — co skłania cię do podobnych wniosków? — uniósł na niego brwi, skacząc spojrzeniem między jego oczami. — Że jestem kimś niezwykłym?
Snape wyprostował się, splatając razem palce.
-VVV-
Zaangażowanie musi znajdować się po obu stronach. Gdyby tak: dać innemu prawo decydowania, dać prawo do głosu. Gdyby tak: dać mu odczuć, że uważasz jego zdanie za istotne. Gdyby tak: pozwolić mu mówić i nauczyć się słuchać. Nie narzucać słów z góry, przekazując je do weryfikacji, poprawy, zatwierdzenia - zaproponować warunki i pozostawić otwarte drzwi.
Możesz je odrzucić, jeśli chcesz.
Możesz je przyjąć, jeśli ci odpowiadają.
Zaangażowanie wówczas wzrośnie - a to jest dokładnie to, co chcesz osiągnąć. Na tym zbudujesz podwaliny: na jego zaangażowaniu do budowania wraz z tobą lepszej przyszłości.
-VVV-
— Zamiast przerzucać się pergaminami — powiedział Harry, skacząc spojrzeniem po jego sztucznie brązowych oczach, gdy Voldemort zajął miejsce naprzeciw niego — przeanalizujmy to razem.
Spodziewał się, że Voldemort oznajmi, że nie ma dla niego czasu, że pokręci głową i uśmiechnie się chłodno, że da się odczuć bólem w bliźnie.
Tyle że Voldemort bez słowa zgarnął materiał szaty, odsunął krzesło i zajął wskazane miejsce, splatając dłonie na stołowym blacie.
Jego gardło zacisnęło miażdżące uczucie duszności. Odetchnął głęboko, wygładzając trzymane przed sobą pergaminy i skupił się na wyklarowaniu umysłu.
-VVV-
Jeśli sądzisz, że to sukces - mieć jego uwagę, mylisz się. Uwaga może zostać rozproszona w każdej chwili - tak to już z nią bywa. To nic nowego, powinieneś o tym wiedzieć.
Grunt to ją utrzymać, zaciekawić rozmówcę na tyle, by nie odpłynął myślami za kilka krótkich chwil. Wbić w nią swoje słowa na tyle szczelnie, by z nim została, a na tyle gładko, by nie odstraszyć, a zachęcić.
Wygrałeś bitwę, ale nie wojnę.
-VVV-
— Pozwól mi — odezwał się cicho Harry, niepewnie wyciągając dłoń, chwytając te chude palce pełne przebarwień od długoletniego kontaktu z eliksirami. — Pozwól mi zreformować to społeczeństwo. Pozwól mi wytyczyć prawa.
Tępy ucisk w piersi nie pozwalał mu mówić, kiedy Snape wpatrywał się w niego w milczeniu, jakby coś rachował.
— Proszę cię, zaufaj mi, że tego nie schrzanię — powiedział; prawie szeptał. — Ja wiem, kim on jest. I ja wiem, co robił w przeszłości. Znam jego metody - a mimo to, mówię ci: potrafię znaleźć złoty środek — zaczerpnął, nieco z roztrzęsieniem, tchu.
— Kompromis między — odezwał się wreszcie Snape, spoglądając na lekko drżące palce spoczywające na jego dłoni — anarchią a prawami człowieka? Czym on będzie? Dyktaturą?
Harry pokręcił głową, mając wrażenie, że w czaszce zaczyna mu tętnić.
— Nie wierzysz we mnie — raczej stwierdził, niż zapytał, czując, jak w gardle go ściska, a z tyłu głowy zaczyna monotonnie, tępo dzwonić.
Wargi Snape'a zacisnęły się w bladą, cienką linię; nie podniósł na niego wzroku.
— Myślę — wyszeptał Harry — że jeśli ty nie uwierzysz w moje możliwości, ja sam w nie nie uwierzę — pokręcił głową. — Proszę cię. Zaufaj mi.
Czarne oczy podniosły się na niego, dłoń zacisnęła na jego dłoni.
— Ufam ci, do diabła — wycedził przez zęby Snape, rzucając mu spojrzenie z ukosa. — Uwierz mi - nie chcę, naprawdę nie chcę - ale ci ufam, że nie zrobisz wszystko, żeby nie doprowadzić Magicznej Anglii do ruiny podczas tych wewnętrznych rozgrywek z Czarnym Panem, podczas których będziecie wszystko ważyć sobie na szali, wytaczając od nowa granice, których nie należy przekraczać, przesuwając te, które już istnieją… tyle że, Merlinie, czy ty słyszysz, jak to brzmi? Handlujesz się z nim w zamknięciu czterech ścian o warunki umów, które określą ostateczny wygląd naszego społeczeństwa czarodziejów. Bawisz się w Hermesa. Grasz z losem w kości. Jedno słowo w tę czy we w tę może kosztować kogoś głowę.
— To nie będzie głowa żadnego z nas — zapewnił pospiesznie, machając dłonią między sobą a Snape'em.
— Na litość Morgany, Harry!
W jego głosie, rzucającym mu jego własne imię prosto w twarz było tyle niedowierzania, że Harry aż się cofnął, kurcząc ramiona i kark.
Snape patrzył na niego z czymś tak otwartym, z czymś tak czystym, że Harry'emu zaczęło się wydawać, że lada moment utonie w powietrzu, które przyduszało, nie dając wytchnienia. Snape przycisnął knykcie do warg, przyglądając się mu.
— Czy ty siebie słyszysz? — zapytał przez palce. Czarne oczy skakały pomiędzy jego własnymi jak para wróbli przeskakująca z gałęzi na gałąź. — Szukasz możliwości zawiązania pokoju, opierając go na jakiś kompromisach, które dopiero co sobie klarujesz, spisując je z Czarnym Panem na jakiś papierzyskach, jakby atrament na pergaminie był Przysięgą Wieczystą.
Harry uniósł dłoń, by mu przerwać, zanim jego wątpliwości pójdą za daleko.
— Przysięga się pojawi, Severusie - prędzej czy później — pokiwał głową — gdy tylko wszystkie warunki się wyklarują. W końcu trzeba na czymś oprzeć jej treść, nie uważasz? A co nagle, to po diable.
Snape rozmasował skronie, oddychając głęboko.
— Morgano, dzieciaku — wyszeptał, kręcąc głową.
Harry westchnął i wyciągnął dłoń, ujmując chłodną dłoń Snape'a.
— Nie bój się — poprosił cicho, gdy Snape zogniskował na nim spojrzenie. Uśmiechnął się małym pokrzepiającym uśmiechem. — Przecież nie jestem w tym sam - mam za plecami ciebie.
Snape nie odpowiedział, ale wziął kolejny głęboki wdech, jakby próbował uspokoić jakieś wewnętrzne rozedrganie. Harry zacisnął mocniej palce na jego dłoni.
— Ostatecznie — odezwał się, przekrzywiając głowę — będziesz nanosił korekty na moje paragrafy. Przeglądał każdą wersję tej umowy, aby być pewnym, że nie ma w niej żadnych luk i niedopowiedzeń. Podpowiadał, co należy wykreślić, a na czym się skupić. Gdzie mogą leżeć haczyki, na które mógłbym się nadziać. — Harry zastukał zaczepnie palcami w jego ziemistą dłoń. — W końcu kto lepiej zwróci uwagę na wszystko, co między słowami, niż najlepszy szpieg chodzący po tej ziemi, hmm? Niż najlepszy podwójny agent?
Snape, zamiast odpuścić, zazgrzytał zębami.
— To podchodzi pod manipulację, ty niemożliwy dzieciaku.
— Oczywiście — wzruszył bez skrupułów ramionami Harry, puszczając jego dłoń. — W końcu miałem mistrza niecnych rozgrywek za nauczyciela, prawda?
-VVV-
Określenie ostatecznej wersji warunków to dopiero wyłożenie pierwszej karty kolejnej rozgrywki na stół. Przesunięcie pionka po czarno-białych polach. Otwarcie szachowe.
Musisz ograć to w ten sposób, aby większość mocnych lew była twoja. Nawet jeśli oznacza to przepuszczenie kilku punktów po drodze. Bez kompromisów, umowy nie istnieją. To, co tworzycie, to tylko szkic, który modyfikować będziecie jeszcze dugi czas. To, co ma znaczenie - to że tworzycie go za obopólną zgodą.
Jeśli jakiś biały pion musi zostać zbity, aby móc podejść bliżej czarnego króla - jest to ruch warty zachodu.
-VVV-
— Rozłóżmy przysięgę na kilka rzutów — zaproponował przyciszonym głosem Voldemort, unosząc na niego głowę znad papierów. — Kilkanaście nawet, jeśli będzie trzeba. Zacznijmy od samych piedestałów - ja poprzysięgnę ci, że nie wyrządzę ci krzywdy w żaden ze znanych mi sposobów, a ty przyrzekniesz mi w zamian to samo.
Harry uśmiechnął się miękko.
— Obawiasz się, że mogę się przyczaić na twoje cenne horkruksy?
Voldemort nie mrugnął.
— Zróbmy to, Harry.
Harry odchylił się na oparcie krzesła, spoglądając przeciągle na te młodzieńcze rysy twarzy, bliźniaczo podobne do rysów bladego odcisku życia, które niegdyś uciekło ze swojego dziennika.
— Czyli rozpatrzyłeś moją prośbę o przysięgę?
Voldemort schylił nieznacznie głowę.
— I jestem gotów rozpatrzyć na jej późniejszych etapach twoje warunki — oznajmił miękko — jeśli ty zgodzisz się wziąć pod uwagę moje.
Harry pokiwał głową.
— Tylko, jeżeli to Severus Snape zostanie naszym Gwarantem — postawił warunek, przyglądając się, jak czerwony błysk przesiąka przez brąz jego oczu.
— Severus Snape — powtórzył powoli Voldemort, przyglądając mu się — nie jest bezstronny.
Harry omal się nie roześmiał. Uniósł na Voldemorta brwi i rozłożył ręce.
— Zdradź mi więc — przekrzywił głowę — czyją on stronę popiera. Ponieważ, wyobraź sobie, w ostatnim czasie zadaję się z nim nieco częściej, niż przez ostatnie lata, a szczerze powiedziawszy, sam nie potrafię ci powiedzieć, czy jest on po stronie twojej, czy Dumbledore'a.
Na jego słowa to Voldemort zaniósł się śmiechem: cichym, złowróżbnym, cynicznym; Harry spiął się, wytężając uwagę.
— Och, Harry — pokręcił na niego głową Voldemort. — Słowo Dumbledore'a niebawem utraci na znaczeniu. Jego strona - owszem - będzie istniała, ale na dłuższą metę, nie będzie miała najmniejszego znaczenia.
Harry westchnął i uniósł palce do twarzy, by przetrzeć nasadę nosa. Poprawił zsuwające się z niego okulary.
— Czyli doskonale rozumiesz, że Severus Snape jest…
— …i zawsze był…
— …tylko mój.
Voldemort przypatrywał mu się dłuższą chwilę, bębniąc, raczej nieświadomie, palcami o blat stołu.
— Gdybym dostrzegał w nim choć nikłe przywiązanie do mnie… — pokręcił głową Voldemort, wyglądając, jakby się nad czymś namyślał. — Nigdy go nie zabiłem — powiedział nieco ni w pięć, ni w dziesięć, posyłają Harry'emu szachrajskie spojrzenie, od którego na krótką chwilę krew mu się zmroziła w żyłach — bo był nieocenionym źródłem wiedzy. I umiejętności, oczywiście.
Harry powoli wyprostował się na krześle.
— Nie pozwolę ci go skrzywdzić — oświadczył mocno i dobitnie, spoglądając prosto w te brązowe, dziwnie ciepłe oczy. Jego magia wezbrała na czubkach palców jak rosa.
— Wiem — odpowiedział miękko Voldemort, schylając nieco głowę. — Nie zamierzam robić sobie z ciebie wroga, Harry — uśmiechnął się polubownie. — Zaznaczam jedynie, że Severus Snape nie jest właściwą osobą, aby gwarantować nam przy przysięgach tego kalibru.
Harry uniósł na niego brwi.
— A widzisz gdzieś lepszą? — zapytał z niedowierzaniem Harry, kręcąc głową. — Chyba nie przypuszczasz, że zgodzę się, aby gwarantował nam któryś z twoich cudownych Śmierciożerców?
Voldemort rozłożył ręce.
— A więc znajdźmy kogoś bezstronnego — oznajmił. — W świecie czarodziejów jest wiele osobistości, niepopierających ani mojej strony, ani Dumbledore'a. Ani Ministerstwa, żeby być konkretnym.
— Osobistości — uniósł sceptycznie brwi Harry — które nie uciekną z krzykiem na sam twój widok, Lordzie Voldemorcie?
Voldemort wzruszył beztrosko ramionami.
— Jestem przekonany, że uda nam się wyłowić igłę ze stogu siana — ocenił.
Harry oparł się łokciami o blat i spojrzał w brązowe oczy znad splecionych dłoni.
— Ta igła, Tom — powiedział cicho, kręcąc głową — jest Severusem Snape'em. To najgłębszy odcień szarości, jaki możemy uchwycić wśród znanych nam ludzi i zaufać, że nie obwieszczą wszem wobec na chybcika naszej przysięgi światu.
Voldemort przekrzywił na niego głowę, ale nie odpowiedział.
-VVV-
Czasami rozgrywki stają w miejscu. Figury zdają się niepewne własnych kroków. Taniec na moment ustaje, a para przygląda się sobie, oceniając.
Szukanie kompromisów zdaje się nieodzowne - nie tylko ze względu na zasady gry, również dla dobra figur, które ją toczą. Gdzieś musi być jakieś odstępstwo, gdzieś musi być na nie zgoda.
Kiedy złoty środek się ujawni na horyzoncie, trzeba go łapać, zanim gra zmieni scenerię.
Harry westchnął i zakasał rękawy.
Nikt nie obiecywał, że wszystko pójdzie gładko.
-VVV-
Wspomnienia Slughorna zaczęły mu powszednieć. Jedne nudniejsze od drugich. Oglądał je bez zainteresowania pomiędzy kolacją a wypoczynkiem, jak monotonną atrakcję, na którą - szczerze powiedziawszy - nieszczególnie ma się ochotę.
Przez jego umysł przewijały się sceny ze spotkańnajróżniejszych osobistości, jednych bardziej nudnych od drugich. Mimo to skrupulatnie odsiewał te wspomnienia, gromadząc je w filigranowych fiolkach o grubych denkach, skrupulatnie przechowywanych przez Snape'a.
— Myślisz, że to do czegoś dąży, Severusie? — zapytał go raz, przyglądając się wirującemu w szczelnie zamkniętym flakonie wspomnieniu.
— Wszystko do czegoś dąży — odparł miękko Snape, nie podnosząc na niego wzroku, a Harry nie był przekonany, czy mówił o kontynuacji segregowania bezużytecznych wspomnień Slughorna, czy o czymś zupełnie, zupełnie innym.
A potem, mniej więcej tydzień po ich wymianie zdań, nadeszło wspomnienie, na które czekał tak długo i tak cierpliwie i było…
…zwyczajne.
Zaintrygowany nastolatek, któremu nauczyciel wykłada informacje z dziedziny - owszem - Czarnej Magii, ale przecież niczego innego Harry się od początku nie spodziewał.
— To znaczy, że nie może umrzeć — powiedział kilkanaście lat młodszy nauczyciel, przyglądając się nieco krzywo swemu młodemu, zaciekawionemu uczniowi — bo część jego duszy nadal żyje — a Harry przewrócił oczami, bo przecież to dokładnie to samo, co zaznaczył mu Dumbledore, prosząc go o zdobycie tego wspomnienia.
— Czego on się spodziewał? — zastanawiał się, nie bez niesmaku, siedząc na kanapie Severusa Snape'a z wodą z cytryną w dłoni. — Nagłego zwrotu akcji? Zakładając, że Slughorn wydarłby się na tego dzieciaka, którym był wówczas Voldemort, przeganiając ze swego gabinetu - Tom Riddle to nie byle pierwszy uczeń, niedorajda. Znalazłby inne źródło informacji.
Snape mruknął ni to potwierdzająco, ni przecząco:
— Może innego źródła nie było?
Harry się roześmiał, łapiąc za brzuch, który aż rozbolał.
— Aha, i właśnie dlatego — powiedział, ocierając zamaszyście łzy rozbawienia — Dumbledore ma w swoim gabinecie całą szafę wspomnień związanych z Tomem Riddlem?
Snape uśmiechnął się krzywo.
— Ciekawe, czy ma taką drugą — prychnął — ze wspomnieniami o mnie, dajmy na to.
Harry strzepnął niewidzialne pyłki z kolan.
— Muszę mu kiedyś zakomunikować — uniósł na Snape'a wzrok, marszcząc brwi — że wojny nie będzie.
— Tego jeszcze nie wiesz — przypomniał mu Snape.
— Do tego dążę — wzruszył ramionami Harry.
— Co nie zmienia faktu, że nie wiesz tego — powtórzył.
— Dlatego nie biegnę z tym do niego dzisiaj.
Snape westchnął, spoglądając na Myślodsiewnię.
— Co zamierzasz zrobić w tym wspomnieniem? — zapytał Snape, a Harry uśmiechnął się miękko, sięgnął po fiolkę i ponownie zebrał go do szkła, skrupulatnie, powoli, fragment za fragmentem. A potem delikatnie zakorkował wieczko. — Chcesz go zatrzymać? Gdzieś schować? A może zamierzasz przekazać go…?
Nie dokończył, zmuszony cofnąć się pospiesznie, gdy Harry wziął zamach.
Szkło robiło się z brzękiem o ścianę, odłamki posypały się na podłogę szklanym deszczem, wspomnienie rozwiało się w lekko dusznawym powietrzu, pospadało kroplami na posadzkę, wsiąknęło w szczeliny.
— Jakim wspomnieniem? — zapytał niewinnym głosem Harry, posyłając Snape'owi uroczy uśmiech nieskalanej niewinności, bujając się na piętach, jak wówczas, gdy był dzieckiem.
Snape obserwował przez moment resztki mglistej substancji wsiąkającej w jego podłogę, a potem pokręcił powoli głową i zwrócił na niego wzrok.
W jego czarnych oczach był zachwyt, czysty i niczym niezmącony.
— A teraz — zapytał cicho profesor; prawie szeptał — gdy już pozbyłeś się dowodów, pójdziesz w tango do Trzech Mioteł?
— Nie — uśmiechnął się miękko Harry, kręcąc głową. — Wolę pić wodę z cytryną z moim profesorem.
-VVV-
Czasami rozgrywki nie zależą wcale od umiejętności szybkiego łączenia faktów, zwodów, uników i pierwiastka przebiegłości żyjącej w duszy. Czasami nie zależą od długich rozmów, jeszcze dłuższych rozmyślań, kroków w przód, w tył, ujawnienia rąbka tajemnic, by utajnić cały ich wór.
Czasem wszystko zależy od zbiegu okoliczności - czyjejś szybkiej myśli, szybkiej decyzji, słów wypowiedzianych między jednym omówieniem planów a drugim. Czasem to zwykły łut szczęścia.
-VVV-
— Chciałbym podpisać oficjalny rozejm — powiedział mu pewnego dnia Voldemort, kiedy siedzieli przy herbacie, pochyleni nad pergaminami, szlifując paragrafy z tworzonych wspólnie kodeksów, a Harry'emu serce na moment stanęło w piersi, kiedy podniósł na niego głowę.
Voldemort uniósł na niego wzrok znad sterty pergaminów i wyprostował plecy, spokojnie odwzajemniając spojrzenie. Harry odetchnął, choć serce zaczęło walić mu w piersi jak ptak, który chciałby się wyrwać z klatki.
Harry oczyścił gardło.
— To jest twój złoty środek? — zapytał, skacząc spojrzeniem między jego brązowymi oczami.
Czarny Pan uśmiechnął się; jego oczy zamigotały czerwienią w - zdaje się - rozbawieniu.
— Najlepszy, na jaki byłbyś skłonny się zgodzić.
Uczucie, które rozlało się po jego piersi, było bliźniaczo podobne do dumy, do samozadowolenia.
-VVV-
Czasami gry przestają uciskać. Przestają być niedogodnością. Wciągają.
Wówczas zaczynamy kalkulować, liczyć bierki z większą uwagą, trzymać kciuki za własne zwycięstwo przy wykładaniu kart. Lawirować pomiędzy decyzjami, podejmując jedne, inne odkładając na później. Nie wahać się, gdy pozostali gracze odsłaniają przed nami swoje karty. Czerpać z nich, układać na ich bazie własne ruchy, wykładać atutowe asy, króle i damy i zgarniać karty rzucone na stół.
I przy wytężonym umyśle, zaostrzonym koncentracją, bierzemy w końcu bardzo silną lewę.
-VVV-
— Więc? — chciał wiedzieć Snape, splatając ramiona na piersi. — Jakie masz karty w dłoni? Bo, odnoszę wrażenie, ty butny dzieciaku, że pozwalasz mi ujrzeć tylko talię i tak już wyłożoną na stół.
Harry wzruszył ramionami i uśmiechnął się słodko.
— Każdy ma tajemnice — odparł beztrosko.
Snape przewrócił nad nim oczami, jakby chciał w tym drążyć, ale tego nie zrobił - oddał uśmiech.
