39. GNIEW RIDDLE'A
GRINDELWALD ATAKUJE FRANCUSKIE MINISTERSTWO MAGII!
We wtorek doszło do kolejnego ataku we Francji, tym razem w samym środku Paryża. Celem agresji był Département des Affaires Nées–Moldu (Departament ds. Mugolaków), będący częścią francuskiego rządu, zajmujący się czarodziejami pochodzącymi z niemagicznych rodzin i ich najbliższymi. Wedle naocznych świadków, których pamięć została potem zmodyfikowana zgodnie z obowiązującymi wytycznymi, gmach został zaatakowany 17 maja. Osłony runęły o 8:30, przez co budynek stał się widoczny dla mugolskiego świata. Niemagiczni ratownicy nie byli w stanie ugasić pożaru, ponieważ napastnicy użyli wcześniej silnych zaklęć ochronnych. Zabezpieczenia uniemożliwiały urzędnikom opuszczenie gmachu, skorzystanie z kominków bądź zawiadomienie aurorów. Nasz korespondent potwierdził, że podczas tego okrutnego ataku zginęło co najmniej dwadzieścia osób, aczkolwiek dokładna liczba ofiar nie jest znana, gdyż nie wszystkie ciała zostały wydobyte spod gruzu. Wśród ofiar byli nie tylko pracownicy urzędu, ale również mugolacy, którzy przebywali wówczas w budynku.
Dwadzieścia cztery godziny po ataku do francuskiego Biura Aurorów zostało przysłane oświadczenie o odpowiedzialności za wyżej wymienione zbrodnie. W sobotę podano tę informację do wiadomości publicznej. Rzecznik Biura Aurorów, Étienne Nicolas, stwierdził, iż za atak na Departament ds. Mugolaków jest odpowiedzialna grupa ekstremistów skupiona wokół czarnoksiężnika Gellerta Grindelwalda. Więcej informacji na stronach 7–8.
Tom uniósł leniwie brew. Wyglądało na to, że Grindelwald wyszedł z ukrycia i postanowił zasiać trochę zamętu w czarodziejskim świecie. Nie słyszał o żadnych atakach od października zeszłego roku, co było naprawdę godne pożałowania. Jakby nie patrzeć, wykonywał kawał dobrej roboty we Francji, prawda? Usatysfakcjonowany z obrotu sytuacji, jeszcze raz prześledził wzrokiem tekst artykułu. Nareszcie ktoś odważył się działać, a nie ograniczał się wyłącznie do mówienia o wadze sprawy i konsekwencjach dla społeczeństwa. Złożywszy gazetę, uśmiechnął się z zadowoleniem. Następnie odchylił się na krześle i rozejrzał po Wielkiej Sali. Mimo niedzielnego poranka była całkiem zatłoczona.
Weekend w Hogsmeade, pomyślał protekcjonalnie, patrząc na te wszystkie szczęśliwe twarze. Gdyby nie miał planów na ten dzień, z pewnością wylegiwałby się w łóżku, dopóki ci idioci nie opuściliby zamku. Odpada, podsumował, zatrzymawszy się na stole Gryffindoru. Hermiona siedziała na śniadaniu, otoczona swoimi przygłupimi przyjaciółmi, uśmiechając się od ucha do ucha z niewiadomego powodu. Wydawała się w dobrym nastroju, jakby niczym się nie przejmowała, co tylko sprawiało, że bardziej się irytował. Nie podobało mu się to, że sprawiała wrażenie zachwyconej dzisiejszym dniem i najchętniej starłby jej ten uśmieszek z twarzy. To niesprawiedliwe, że dobrze się bawiła, nawet bez niego.
Skarcił się w myślach, bo przecież nie było potrzeby denerwować się z powodu małej, nic nieznaczącej szlamy. Uniósł lekko kąciki ust. Oczywiście, dołoży wszelkich starań, żeby naprostować jej zachowanie, ponieważ w pełni zasługiwała na nauczkę. Jakby nie patrzeć, miała czelność próbować go szantażować. To niewybaczalne. Musiał wreszcie położyć kres jej kłamstwom i tajemnicom, które śmiała przed nim ukrywać. Z przyjemnością zobaczy, jak w końcu akceptuje swoje miejsce. Wszak była zaledwie brudem, niegodnym nawet przyklejenia mu się do podeszwy butów.
Uśmiechnął się złośliwie. Aby zrealizować swój plan, musiał dziś śledzić tę szlamę. Prędzej czy później, koledzy się od niej odczepią i zostanie zupełnie sama – właśnie wtedy zaatakuje. Szczerze mówiąc, wycieczka do Hogsmeade ułatwiła mu wiele spraw. Hermiona najprawdopodobniej zajrzy do Trzech Mioteł, gdyż uwielbiałam tamtejszą gorącą czekoladę, a potem oddzieli się od przyjaciół. Gdy jeszcze byli w związku, zazwyczaj siadali przy stoliku i długo rozmawiali. Kiedy poczuł, że coś nieprzyjemnego zaciska mu się wokół serca, w momencie przestał się uśmiechać. Mimowolnie się zastanowił, czy dzisiaj będzie piła czekoladę w towarzystwie Longbottoma. Zmarszczywszy z niesmakiem nos, przeniósł spojrzenie na siedzącego obok niej idiotę. Aktualnie mówił coś zabawnego, bo Hermiona wybuchnęła radosnym śmiechem. Tom natychmiast zagotował się ze złości. Czemu ten gnojek zawsze się koło niej kręcił…? Czy naprawdę chodziła z tym palantem…?
Tak czy inaczej, najważniejszy jest plan, podsumował, nawet na sekundę nie oderwawszy spojrzenia od wesołego uśmiechu dziewczyny. Hogsmeade jest najlepszym miejscem do śledzenia. Tym razem zdecydowanie nie będzie się musiał martwić możliwością przyłapania przez Albusa Dumbledore'a, gdyż nie mógł sobie pozwolić na powtórkę bezmyślności. Przez rażącą głupotę, którą niedawno się wykazał, wylądował na dywaniku u profesora i zarobił szlaban. Aż zadrżał z obrzydzenia. Co właściwie chciała osiągnąć Hermiona, że się za nim wstawiła? Wciąż był oszołomiony jej postawą, zachowaniem i poufałością z nauczycielem transmutacji. Dlaczego wyciągnęła doń pomocną dłoń? Gdyby zamknęła buzię na kłódkę, Dumbledore z pewnością pomaszerowałby do Dippeta i ponownie zażądał wydalenia go z Hogwartu. Zupełnie nie rozumiał, jakimi pobudkami się kierowała. Naturalnie, to, że raz dobrowolnie mu pomogła, wcale nie znaczyło, że zamierzał wybaczyć jej wszystkie zdrady i wyrządzone krzywdy. Bez względu na zasługi, jakie sobie przypisuje, nauczy tę małą szlamę posłuszeństwa i pokaże, gdzie jej miejsce. Zadowolony z własnego podsumowania, znów się uśmiechnął. Wystarczyło, że poczeka, aż razem z przyjaciółmi pójdzie do wioski. Z pewnością wkrótce napatoczy się okazja, żeby ją osaczyć i wydusić zeń prawdę. Jeżeli sprawa się skomplikuje i nie będzie się chciała odłączyć od kolegów, Tom po prostu ich skonfunduje, dzięki czemu zyska trochę czasu na przesłuchanie. Nikt za nią nie zatęskni. Wrócił do rzeczywistości, dopiero kiedy ktoś się do niego dosiadł. Zamrugał, odwrócił głowę i spojrzał wprost na Avery'ego.
Chłopak skinął mu głową.
– Riddle.
Nie odpowiedział, kontynuując przyglądanie się Hermionie z mrocznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Longbottom nadal wesoło z nią gawędził. Chyba powinienem go przekląć, pomyślał.
– Och, patrzysz na tę szlamę.
Powoli się odwrócił i zauważył, że w oczach Avery'ego pojawił się podejrzanie pożądliwy błysk.
– Kto by przypuszczał, że obleśni mugole mogą sprowadzić na świat miłe dla oka śmieci – dodał ślizgon, wciąż zapatrzony na dziewczynę.
Co dziwne, Tom w momencie zirytował się obecnością i docinkami współdomownika.
– Czego chcesz? – warknął.
– Ja tylko… – Ledo natychmiast się zreflektował i trochę odsunął, nabrawszy odpowiedniego dystansu. – Zastanawialiśmy się, czy dzisiejsze spotkanie jest aktualne.
Uśmiechnął się złośliwie.
– Naprawdę myślicie, że nie mam nic lepszego do roboty, niż niańczenie was przez cały dzień? – zapytał chłodnym tonem, uprzednio się pochyliwszy dla lepszego efektu.
– Nie, oczywiście, że nie – poprawił się szybko chłopak. – Byliśmy po prostu ciekawi, ale skoro nie masz czasu, to w porządku… – urwał, przestraszony wrogą postawą rozmówcy.
Tom nań prychnął, po czym wstał ze swojego miejsca i rzucił okiem na stół Gryffindoru. Hermiona nadal jadła śniadanie. Wszystko się zacznie, kiedy tylko opuści zamek.
– Odwiedzimy też Zonka – powiedział Longbottom ze złośliwym uśmieszkiem. – Skończyły mi się pióra do oszukiwania, a przed nami egzamin z historii magii.
Hermiona zmarszczyła brwi.
– Nie możesz oszukiwać na testach.
– Nic wielkiego, bo to tylko zajęciach Binnsa. Facet nawet niczego nie zauważy. – Uśmiechnął się, zupełnie jakby było to najbardziej rzeczowe wytłumaczenie. – No przecież nie będę go używał na egzaminie z transmutacji, czy czegoś podobnego.
Oczywiście, wciąż miała obiekcje.
– To żadne wytłumaczenie. – Zmrużyła z wyrzutem oczy. – To, co zamierzasz zrobić, jest jawnym pogwałceniem szkolnych zasadach.
Mark wyrzucił ręce w powietrze.
– Czego w takim razie ode mnie oczekujesz? Mam oblać następny test?
– Może po prostu przysiądziesz do podręczników i nauki, jak każdy normalny człowiek? – odpowiedziała chłodniej.
Chłopak spojrzał nań, jakby właśnie zasugerowała, żeby w ramach rozrywki skoczył z Wieży Astronomicznej bez asekuracji miotły.
– Zdecydowanie wolę mój plan – odparł z lekkim uśmiechem, a potem, zanim zdążyła go zbesztać, odwrócił się w stronę Lupina. – Co z tobą i Stellą? Dołączycie do nas w Hogsmeade? – zapytał, zręcznie zmieniając temat.
Hermiona stłumiła chichot, kiedy zobaczyła, że Amarys gwałtownie się zarumienił i zajął jąkać.
– Eee, nie… Chcieliśmy sobie… To znaczy…
Longbottom uśmiechnął się kpiąco.
– Wyluzuj, stary druhu. Przyjaźnimy się nie od dziś. Jeżeli potrzebujesz trochę czasu sam na sam ze swoją dziewczyną, wystarczy, że nam o tym powiesz i bez niczego zaakceptujemy wasz wybór.
Tym razem DeCerto nie mogła się powstrzymać i wybuchnęła gromkim śmiechem. Lupin jeszcze bardziej się zaczerwienił. Siedzący obok nich Weasley dyplomatycznie sięgnął w międzyczasie po następnego tosta. Najwyraźniej zostawił droczenie się Longbottomowi, bowiem odwrócił się do Hermiony.
– Idziesz z nami, prawda? – zapytał z miną proszącego szczeniaczka.
W odpowiedzi się uśmiechnęła. Atmosfera między nią a Markiem nadal była trochę niezręczna, ale blondyn miał zdecydowanie mniejsze opory przed wspólnymi wyjściami, aniżeli ona.
– Jasne, ale wcześniej chciałabym coś jeszcze zrobić. Może spotkamy się na miejscu? – zapytała.
– Co będziesz dzisiaj porabiać?
Zastanowiła się przez moment. Właściwie to chciała dokończyć eliksir Veneficus, bo wczoraj najzwyczajniej w świecie nie zdążyła. Cholernie pragnęła go przetestować i zobaczyć wyniki. Jeżeli miała szczęście, był to jej sposób na odzyskanie, przynajmniej tymczasowe, magii. Jeśli zaś miała pecha, to będzie dlań wielki cios, bowiem naprawdę już nie wiedziała, czego innego spróbować. Oczywiście, nie mogła zdradzić przyjaciołom tego sekretu, tak więc zdecydowała się na kłamstwo.
– Och, mam do nadrobienia trochę pracy domowej – odpowiedziała, patrząc chłopakowi w oczy i podtrzymując pozory szczerości. – Może chciałbyś do mnie dołączyć? – zapytała.
Zgodnie z przewidywaniami, Weasley natychmiast zmarszczył brwi i potrząsnął w niedowierzaniu głową.
– Merlinie, Mionka! – zawołał z oburzeniem. – Jest przecież niedziela!
Hermiona się uśmiechnęła. To oczywiste, że perspektywa pisania wypracowań w weekend jest dla przyjaciół odstręczająca i dlatego też będą się trzymali z daleka od jej sekretów. Na szczęście Lupin wybierał się na randkę ze Stellą, bo w przeciwnym razie może byłby skłonny posiedzieć z nią w bibliotece lub pokoju wspólnym i również popracować nad pracą domową. Gdy przypomniała sobie, że zanim dokończy warzyć eliksir, musiała zrobić jeszcze coś innego, przestała się uśmiechać. Zebrawszy się na odwagę, spojrzała na Longbottoma, teraz pijącego szklankę soku dyniowego, i zacisnęła dłonie w pięści. Trochę się denerwowała, ale z drugiej strony wyraźnie wyłączył się z rozmowy, kiedy temat zaczął krążyć wokół rzekomo zaległych esejów.
– Ee, Mark…?
– Tak? – zapytał, kiedy odstawił szkliwo na stół.
– Czy mogę cię prosić o przysługę…?
– Jasne. O cokolwiek chcesz.
W nerwowym geście przygryzła dolną wargę. Wiedziała, że podejmuje się drażliwego tematu, ale naprawdę potrzebowała przetestować swą magię. Niestety, miała tylko jedną możliwość.
– Ee, muszę się do czegoś przyznać. – Wzięła głęboki, uspokajający oddech, który nijak złagodził zżerające ją od środka nerwy. – Zapodziałam gdzieś różdżkę.
Longbottom uniósł w niedowierzaniu brwi.
– Co proszę? – zapytał Lupin.
– Zgubiłam różdżkę – powtórzyła potulnie, lepiej dobierając słowa.
– Jak to możliwe? – Mark przybrał zatroskaną minę.
Hermiona stłumiła przemożną potrzebę wymownego zerknięcia na stół Slytherinu i w duchu pomodliła się o wytrwałość. Gdyby przyznała się przyjaciołom, że Tom ukradł jej różdżkę, od razu wyciągnęliby poprawne wnioski i rozdmuchali sprawę.
– Najprawdopodobniej wczoraj wieczorem – odpowiedziała. – Nie musicie się martwić – dodała pospiesznie, widząc zmarszczone brwi chłopców. – Jestem pewna, że prędzej czy później ją znajdę.
– Powinnaś wykazywać się większą odpowiedzialnością – stwierdził z naganą w głosie Lupin. – Należy pamiętać, gdzie się położyło coś równie istotnego.
– Wiem – odparła bez większego przekonania.
– Nie bądź taki surowy, Amarysie. Każdy popełnia błędy. – Mark spiorunował przyjaciela wzrokiem, a następnie odwrócił się do koleżanki, teraz znów rozpogodzony. – Jeżeli nie znajdziesz różdżki, zawsze możesz zamówić następną u Ollivandera. To żaden problem.
Skinęła głową. Może rzeczywiście powinna złożyć zamówienie, bo przecież Tom z pewnością przywłaszczył sobie jej oręż na stałe.
– O coś chciałaś mnie zapytać – przypomniał z uśmiechem na twarzy, nieświadomy wagi problemu, którego pragnęła poruszyć.
– Ee, owszem. – Znów wzięła głęboki oddech. – No widzisz, muszę odrobić pracę domową… i potrzebuję do tego różdżki.
Na twarzy Longbottoma pojawiło się zrozumienie.
– Chcesz pożyczyć moją? – spytał łagodnie, oszczędziwszy jej dalszego jąkania.
Skinęła głową.
– Zrozumiem, jeżeli odmówisz – powiedziała, czując się naprawdę niekomfortowo.
– W porządku. – Chłopak wzruszył ramionami. – Szczerze mówiąc, średnio się przyda podczas wycieczki. I z pewnością nie zamierzałem odrabiać dziś żadnej pracy domowej, więc to żaden problem. Jakby nie patrzeć, nie poprosiłaś też o coś kompletnie nierealnego. – Uśmiechnął się zadziornie. – Gdybyś zażądała mojej miotły, musiałabyś się obejść smakiem.
– Naprawdę uważasz, że miotła jest ważniejsza od różdżki…? – Amarys nie wytrzymywał nerwowo.
– Zupełnie mnie nie rozumiesz. – Longbottom potrząsnął ze smutkiem głową. – To Kometa 190, drogi druhu. Nawet nie wiesz, jaka jest trudna do zdobycia. Została wypuszczona w zeszłym roku, więc to świeżutki towar. Oczywiście, model 180 również jest dobry, ale to nic w porównaniu do następnego wydania. Ojciec uparcie twierdzi, że Zmiatacz 4 byłby lepszym wyborem, ale mam inne zdanie. Cóż, Zmiataczki mają to do siebie, że ich przyśpieszenie przy skręcie jest…
Amarys odchrząknął, żeby przystopować przyjaciela.
– To naprawdę szalenie interesujące – stwierdził, nawet nie ukrywając sarkazmu w swoim głosie. – Niemniej jednak, wracając do tematu…
– Ach, tak. – Mark sięgnął do kieszeni szaty i wyciągnął różdżkę. Następnie wyciągnął oręż w kierunku Hermiony.
– Jesteś pewien? – Zawahała się, zanim dotknęła drewna.
– Żaden problem – powtórzył z naciskiem.
– Dziękuję – odpowiedziała z wdzięcznością i przyjrzała się trzymanej w dłoni różdżce. Była nieco dłuższa, niż jej własna oraz miała jasnobrązowy kolor. W kilku miejscach wydawała się łuszczyć, a rękojeść szpeciła ciemna plama. Mimo to była naprawdę szczęśliwa, że los najwyraźniej jej sprzyjał. Spojrzała na przyjaciela i szeroko się uśmiechnęła. – Oddam, kiedy spotkamy się w Hogsmeade.
Hermiona z niecierpliwością czekała, aż eliksir wystygnie, stojąc w tej chwili w prywatnej pracowni profesora Slughorna. Zabrała się do pracy, gdy tylko uzyskała pozwolenie na poprowadzenie prywatnego projektu. Całe szczęście, że Veneficus był naprawdę nieskomplikowany. Wczoraj wszystko sobie przygotowała i zaczęła warzyć. Po dodaniu wszystkich potrzebnych ingrediencji i zagotowaniu wywaru eliksir zmienił barwę na ciemnofioletową, a następnie miał bulgotać w kociołku przez pół dnia. Na samym końcu wystarczyło poczekać, aż sam wystygnie, niewspomagany żadnymi czarami chłodzącymi. Wygląda na gotowy, podsumowała, patrząc nań fachowym okiem. Kiedy sięgała po małą filiżankę, serce chciało wyskoczyć jej z piersi, a żołądek się buntował. Gdy zanurzała kubeczek w kociołku, nie mogła zapanować nad trzęsącymi się dłońmi, a potem przez moment gapiła się na purpurową ciecz. W duchu modliła się, żeby Veneficus naprawdę udowodnił, że nie straciła magii na zawsze.
– Wóz albo przewóz – podsumowała ściszonym głosem, a następnie napiła się łyka.
Eliksir smakował po prostu okropnie, przez co się zakrztusiła i prawie zwymiotowała na blat roboczy. Z trudem przełknęła i zmarszczyła nos z obrzydzenia. Odstawiwszy filiżankę na stół, postanowiła chwilę odczekać, licząc na przynajmniej minimalny efekt. Prawdę powiedziawszy, nawet nie wiedziała, czego powinna się spodziewać, bo poradnik dla zatroskanych rodziców nijak się rozpisywał na ten temat, wspominając tylko o wybuchach przypadkowej magii. Chwilę później poczuła dziwaczne uczucie w żołądku – ni to palenie, ni to pieczenie. Zmarszczywszy brwi, rozejrzała się po laboratorium. Była cholernie ciekawa, co się zaraz wydarzy. Po mniej więcej pięciu minutach oczekiwania to uczucie całkowicie zniknęło, zastąpione złowróżbną pustką. Wzięła głęboki oddech i ponownie przełknęła ślinę, teraz szczerze zaniepokojona brakiem jakiejś mocniejszej reakcji. W momencie się wystraszyła. Eliksir nie zadziałał, prawda? Wszystko wskazywało na to, że znów natrafiła na ślepy zaułek.
Wtem pieczenie w żołądku powróciło, teraz dwukrotnie mocniejsze. Sekundę później rozeszło się po całym ciele, zaś Hermiona sapnęła, czując jeszcze coś innego. Magia owinęła się wokół niej i szarpnęła dziko, jakby rozjuszona. Była po prostu przytłoczona wracającą mocą i musiała się oprzeć stołu, żeby nie wywinąć orła na podłodze. Miała wrażenie, że została trafiona zaklęciem galaretowatych nóg, ponieważ miała miękkie kolana i ledwo co stała. Głośno się roześmiała, kiedy zrozumiała, że naprawdę tęskniła za swoją magią. Wciąż drżała, dlatego też nie ryzykowała utraty oparcia. Jednak nadal była czarownicą, a magiczny rdzeń został w jakiś dziwaczny sposób tymczasowo uśpiony. Veneficus zadziałał, tak więc nie wszystko było dlań stracone. Czuła, jakby z odzyskaną mocą mogła nawet podbić świat. Z przyjemnością przymknęła oczy i zatopiła się w uczuciu wszechwładzy. Jakże za tym tęskniła!
Kiedy pozwalała swojej magii na samowolkę, niespodziewanie zrozumiała, że coś jest nie w porządku. Odkąd przełamała na pół Czarną Różdżkę, zazwyczaj była w stanie oddzielić własną moc od ciemnego splotu, ale nie tym razem. Wyglądało to tak, jakby obie mocne zmieszały się ze sobą, tworząc jedną, nierozróżnialną potęgę, obecnie trzaskającą w powietrzu. Hermiona otworzyła oczy i zmarszczyła brwi. To z pewnością dziwne i, prawdę powiedziawszy, nie podobała jej się tak zmiana. Gdy wizualizowała to sobie przed oczami, dojrzała przyduży płaszcz, który nijak na nią pasował. Zdecydowanie czuła się inaczej, aniżeli przed tymczasową utratą magii.
Mimo to cieszyła się, że nie wszystko było stracone i nadal mogła posługiwać się zaklęciami. Nie stała się mugolką, a wciąż była pełnoprawną czarownicą. Oczywiście, ta moc, którą przywołała dzięki eliksirowi, najprawdopodobniej nie będzie trwać wiecznie, aczkolwiek dawała nadzieję na lepsze jutro i możliwość wyleczenia rdzenia. To naprawdę pokrzepiająca myśl, dodająca ogromnej otuchy.
Z największą ostrożnością sięgnęła ku swojemu mentalnemu warkoczu. Wzmocniła uścisk na różdżce Longbottoma, przymknęła oczy i przywołała do siebie magię. Ta odpowiedziała, ale niechętnie, przez co trudno jej było nią sterować. Szczerze mówiąc, sprawiała wrażenie nieposłusznej i ciężkiej do poskromienia. Nerwowo przełknęła ślinę, a potem wyznaczyła kierunek ku czubkowi oręża.
– Wingardium leviosa – powiedziała, ostrożnie machnąwszy ręką.
Gdy leżący na stole podręcznik wzniósł się w powietrze, prawie się rozpłakała ze szczęścia. To najlepszy dzień w moim życiu, podsumowała ze łzami w oczach i podskoczyła z podekscytowania. Z uśmiechem na twarzy postanowiła spróbować czegoś trudniejszego, bowiem ten urok był na poziomie podstawowym. Może powinna sięgnąć do asortymentu swoich specjalnych umiejętności. Oblizawszy wargi, przystąpiła do działania. Skoncentrowała się mocno i obróciła w miejscu, a potem z radością przywitała charakterystyczne uczucie ściskania. Zmaterializowała się zaledwie metr od swojej poprzedniej pozycji, ale nie miało to większego znaczenia, bowiem i tak osiągnęła swój cel. Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na trzymaną w dłoni różdżkę. Jej magia może i znów się zmieniła, ale wciąż doń przynależała.
Hermiona podeszła do stanowiska, na którym nadal stał kociołek z ostudzonym eliksirem. Och, z pewnością Veneficus był darem niebios. Niestety, całkiem możliwe, że straci swą moc, kiedy mikstura przestanie działać i znów będzie miała problemy. Oczywiście, wolałaby, żeby nic podobnego się nie wydarzyło, a rdzeń tlił się dalej. Nawet jeżeli dojdzie do najgorszego, to przynajmniej wie, że jej magia nie zniknęła, a została przez coś uśpiona.
Zamierzała troszkę poćwiczyć i zobaczyć, co jeszcze się zmieniło. Z pewnością miała większe problemy w kontrolowaniu mocy, ale do tego się przyzwyczai, bo właściwie nie ma większego wyboru. Gdy skończy, wybierze się do Hogsmeade i spotka z przyjaciółmi. Spojrzała na trzymaną w dłoni różdżkę. Wciąż musiała ją zwrócić Longbottomowi. Kto wie, może zdoła dziś również kupić nowy oręż. Jakby nie patrzeć, nigdy nie odzyska tego, który ukradł jej Voldemort.
Tom stał niedaleko głównych wrót, skryty w cieniu kolumny. Ze swojego miejsca doskonale widział wychodzących ze szkoły uczniów, jednocześnie zapewniwszy sobie niezauważalność. Obserwował hol wyjściowy od dłuższego czasu. Większość zainteresowanych zdążyła się już wybrać do Hogsmeade, a pół godziny temu wyszli ci idioci z Gryffindoru, których Hermiona nazywała przyjaciółmi. Niestety, dziewczyny ani widu, ani słychu. Miał nadzieję, że nie planowała zostać w zamku, zwłaszcza że dzień był naprawdę ładny i przyjemny. Jeżeli dopisze mu szczęście, dołączy do gryfonów w późniejszym czasie. Jeśli nie, cóż, obejdzie się smakiem i w innym terminie zrealizuje swój plan. W pobliżu nie było żadnego nauczyciela, dlatego też w duchu liczył, że szlama jednak zdecyduje się zaczerpnąć świeżego powietrza. Zmarszczył brwi, zdeterminowany. Pogrywała z nim za długo, a teraz poniesie konsekwencje. Nadszedł najwyższy czas, żeby wreszcie pojęła, gdzie jej miejsce. Sprawi, że gorzko pożałuje tego, iż niegdyś stanęła mu na drodze.
Gdy zobaczył nadchodzącą dziewczynę, uśmiechnął się złośliwie. Sprawiała wrażenie cholernie szczęśliwej. Niedługo będzie płakać z rozpaczy, podsumował i zacisnął dłonie w pięści. Coś nieprzyjemnego osiadło mu na żołądku. Miał też nadzieję, że kiedy uporządkuje wszystkie sprawy, przestanie też nurzać się w tym dziwacznym poczuciu winy.
Chwila. Jakiej znowu winy…?
Spochmurniał, gdy Hermiona wyszła przez główne wrota. Z pewnością nie był dręczony przez żadne wyrzuty sumienia. Najzwyczajniej w świecie potrzebował czasu, żeby uwolnić się z pajęczyny kłamstw, którą nań sprytnie utkała. To nieprzyjemne uczucie, którego czasem doświadczał, było tylko i wyłącznie pozostałością po jej bezwzględnym oszustwie. Szczęśliwie, po tylu miesiącach odwyku, mógł się poszczycić bardziej przejrzystym umysłem, dzięki czemu widział w niej to, czym naprawdę była – brudną szlamę. Aż nie mógł się doczekać, kiedy pokaże, na co go właściwie stać. Dziś zmiażdży ją pod swoim obcasem.
Kiedy wyszła, postanowił chwilę odczekać, ot tak na wszelki wypadek. To oczywiste, że nie chciał zostać zauważony i zdemaskowany na miejscu.
Uśmiechnął się złośliwie.
Pół godziny później Hermiona opuściła Hogwart z wielkim uśmiechem na twarzy. Magia jeszcze jej nie opuściła, dlatego też była w naprawdę dobrym nastroju. Zanim wyszła z pracowni eliksirów, wypróbowała kilka zaklęć. Musiała przyznać, że miała większe trudności w kontrolowaniu przepływu mocy, jednakże zdołała rzucić każdy urok, o którym pomyślała, tak więc widziała olbrzymi postęp. Wyglądało na to, że po dłuższym czasie znerwicowania i paranoidalności wreszcie mogła odetchnąć pełną piersią. Czuła się cholernie uspokojona możliwościami, które się przed nią otworzyły. Nienawidziła bezczynności, a musiała ją znosić od kilku tygodni. Gardziła również bezbronnością, a przecież odkąd utraciła swą magię, mogła się posługiwać wyłącznie mugolskimi sposobami obrony. W zbyt wielu życiowych sytuacjach okazywało się, że bezradność brała ją we władanie. Nie chcę już czuć się słaba, pomyślała z determinacją, przesuwając palcami po schowanej w kieszeni różdżce. Była szalenie wdzięczna Longbottomowi za użyczenie swojego oręża. To niesamowite, że nawet w przeszłości znalazła sobie równie wspaniałych przyjaciół. Ostatnim, czego potrzebowała, to samotność.
Skierowała się do Hogsmeade. Idąc ścieżką, poprawiła pasek torby, w której trzymała pelerynę niewidkę. Odkąd straciła magię, stało się to jej nawykiem, gdyż czuła się wówczas bezpieczniej. Następnym razem zostawię ją w dormitorium, pomyślała, zadowolona z powrotu swojej mocy. Gdy przechodziła obok hogwardzkiego jeziora, postanowiła popodziwiać trochę widoków. Słońce ładnie świeciło i odbijało się w tafli wody, a to zaś sprawiło, że zachciała pospacerować, zanim dotrze do wioski. Fakt, iż znów dysponowała magią, wprawiał ją w najprawdziwszą euforię, a nawet pewnego rodzaju oszołomienie. Nie zaszkodzi, jeżeli spotka się z przyjaciółmi troszeczkę później, prawda? Jakby nie patrzeć, nie ustalili żadnej konkretnej godziny spotkania. W zaciszu mogłaby wypróbować też więcej zaklęć i nacieszyć się różdżką, zanim będzie musiała ją oddać prawowitemu właścicielowi. Oczywiście, potem zakupi własną broń.
Z mocnym postanowieniem podeszła więc bliżej jeziora. Po drodze nie spotkała innych uczniów i, prawdę powiedziawszy, była za to wdzięczna losowi, bo zdecydowanie nie potrzebowała towarzystwa. Dotarłszy do brzegu, zatrzymała się, omiotła taflę rozradowanym spojrzeniem i wzięła głęboki oddech. Było prawie popołudnie, a promienie słoneczne sprawiały, że woda lśniła zachęcająco. Z pewnej odległości widziała nawet pływające po wodzie łyski. Spokojna sceneria idealnie odzwierciedlała stan jej umysłu. Po tak długim czasie nareszcie znów poczuła się cała i niewybrakowana. Nie chciała przyznawać tego na głos, ale naprawdę brakowało jej magii. Teraz czuła, jak miarowo i powoli przez nią przepływa. Westchnęła, usatysfakcjonowana i nadal patrzyła na taflę jeziora. Gdy zmrużyła oczy, dostrzegła pływającą blisko powierzchni Wielką Kałamarnicę. Mimowolnie się uśmiechnęła oraz rozkoszowała uczuciem palącego się rdzenia. Mimo że nie minęło wiele czasu, zdążyła przejść całkiem spory kawałek, przez co zamek majaczył jej teraz w oddali. Obecnie szła przez lasek, wdychając przyjemny zapach drewna, mchu i rozkładających się liści. Gęstwina dawała jej ukojenie, dzięki czemu z łatwością się odprężyła.
Wtem drgnęła, nagle zaniepokojona, usłyszawszy szelest, który jasno i wyraźnie mówił, że ktoś się kręcił w pobliżu. Odwróciła się ostrożnie i przeskanowała wzrokiem najbliższe otoczenie. Nikogo nie było w zasięgu wzroku, więc potrząsnęła głową. Czy to możliwe, że na domiar złego popadała w paranoję? Cóż, w sumie nic dziwnego, podsumowała, wracając wspomnieniami do ostatnich wydarzeń. Wznowiła wędrówkę wokół jeziora, ale chwilę później usłyszała trzask łamanych gałęzi, jakby nadepniętych przez nieuważnego buta. Tym razem nie miała żadnych wątpliwości, że ktoś był w pobliżu i nieudolnie próbował ukryć swą obecność. Rozejrzała się dyskretnie wokół, ale nadal nikogo nie zauważyła. Czy była śledzona…? Zmarszczyła lekko brwi, dobrze wiedząc, że to całkiem prawdopodobne. W zamku było wszak kilka osób, które chętnie uprzykrzyłoby jej życie. Ślizgoni na przykład zawsze byli skłonni do rzucenia weń wyzwiskami, czy osaczania jej w najmniej uczęszczanych miejscach. Nigdy też nie mieli dobrych intencji. Mimowolnie zadrżała i szybko spojrzała na Hogwart. W momencie poczuła, że źle postąpiła, oddalając się od szkoły. Gdyby była bliżej murów, mogłaby po prostu rzucić się do ucieczki i uniknąć wszelkich starć z nadpobudliwymi gamoniami. Czym się kierowała, wybierając odosobnienie?
Skończ panikować, zganiła się w myślach, pomyślawszy o powrocie swojej magii. Gdy ci natręci przejdą do ataku, miała cały arsenał czarów do dyspozycji i najprawdopodobniej odeprze idiotów. Mimo to ponownie usłyszawszy szelest, przyspieszyła kroku z nadzieją, że wystarczająco wyprzedzi prześladowców. Na poważnie rozważyła ucieczkę, ale właściwie nie wiedziała, z kim konkretnie ma do czynienia. Fakt, iż potrafiła przełamać zabezpieczenia Hogwartu i swobodnie teleportować się na błoniach wciąż pozostawał tajemnicą i najlepiej, jeżeli nie zdradziłaby się zbyt szybko. To pewnie nic takiego, a może po prostu zabłąkany jeleń. W końcu zawędrowała w okolice Zakazanego Lasu, a tu żyje mnóstwo magicznych stworzeń. Chociaż usilnie próbowała, nie zdołała się uspokoić. Instynkt podpowiadał jej, że ma do czynienia z przynajmniej jednym czarodziejem, a do tego niebezpiecznym.
Nadal podążała wąską ścieżką, która zakręcała ku większym drzewom i gęściejszym krzewom. Zatrzymała się, dopiero kiedy minęła zakręt. Kilka metrów dalej natknęła się na najprawdopodobniej swojego prześladowcę. Gdy omiotła mężczyznę wzrokiem, strach ścisnął jej serce. Nie miał na sobie szkolnego mundurka, a czarny, szalenie znajomy płaszcz.
Żołnierz Grindelwalda!, podsumowała.
Czarodziej ani drgnął, niezrażony przyłapaniem. Był krzepki, jasnowłosy i sprawiał wrażenie młodego, niewiele od niej starszego. Miał co najwyżej dwadzieścia lat. Uśmiechał się z zadowoleniem, przez co prawie podskoczyła w miejscu, kiedy wyciągnął różdżkę. Świadomość zagrożenia zmusiła Hermionę do szybkiej kalkulacji swoich szans. Najprawdopodobniej było ich dwóch – jeden z przodu, blokujący drogę, a drugi z tyłu, nieopatrznie nadeptujący leżące na ziemi gałęzie. Po prawej stronie miała hogwardzkie jezioro, czyli wszystko przemyśleli, osaczając ją w miejscu, skąd niewiele miała możliwości ucieczki. Mogła czmychnąć tylko do pobliskiego zagajnika po lewej stronie.
– Sugeruję, żebyś się poddała, dziewczynko! – powiedział leniwie młodzieniaszek.
Zamrugała, zobaczywszy, że patrzy nań z triumfem. Oczywiste, kapitulacja nie wchodziła w rachubę. Wiedziała, czego pragną – manuskryptu Ignotusa Peverella, którego, naturalnie, nie zamierzała dobrowolnie oddać. Mimo że nie rozumiała większości tego, co napisał autor, nie miała żadnych wątpliwości, że Gellert Grindelwald w mig by pojął wszystkie zależności. Co więcej, podejrzewała, że nawet jeżeli spełniłaby żądanie, nie wyszłaby z tego cało. Uświadomienie sobie kiepskiej pozycji podziałało nań niczym grom z jasnego nieba. Miała w torbie pelerynę niewidkę, której także nie mogła oddać. Momentalnie podjęła więc decyzję.
Nie udzieliwszy odpowiedzi, sięgnęła do kieszeni i zacisnęła dłoń na różdżce. Jednocześnie skoczyła w bok, znikając w pobliskich zaroślach. Za sobą usłyszała przemykającą klątwę, ale nawet się nie obejrzała. Odstające gałęzie i kolce raniły jej odsłonięte ramiona i twarz, ale miała to gdzieś. Wiedziała, że jest ścigana, ponieważ słyszała ciężkie kroki napastników. Czerwone przekleństwo przeleciało tuż obok niej, dosłownie o dwa centymetry. Wciąż biegnąc, wyciągnęła broń i wycelowała ją w ziemię.
– Fulgur!
Zaklęcie natychmiast uderzyło w glebę. Zamierzała porazić prądem najbliższego przeciwnika, ale nie usłyszała żadnego okrzyku bólu, tak więc w mig zrozumiała, że klątwa nie sięgnęła celu. Zamiast tego po lesie poniósł się dźwięk gongu, dzięki czemu pojęła, że na czas wznieśli odpowiednią tarczę. Atak, który przeprowadziła, okazał się bezużyteczny, bo żołnierze okazali się całkiem dobrze przygotowani na podobne ewentualności. Oczywiście, nawet na sekundę nie zwolniła kroku. Biegła tak szybko, jak tylko mogła, z trudem łapiąc oddech. Chwilę później roślinność się przerzedziła i właśnie dlatego przyspieszyła. Gdy tak pędziła, obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że była powoli doganiana. Zgodnie z jej wcześniejszymi przewidywaniami, w pościg ruszyło dwóch mężczyzn. Przez ramię cisnęła weń klątwą. Nawet nie patrzyła, czy sięgnęła celu, ponieważ kontynuowała szaleńczy bieg, ale po chwili usłyszała raczej satysfakcjonujący krzyk dobiegający z tyłu. Mimowolnie się uśmiechnęła. Niestety, wrogowie szybko doszli do siebie, gdyż po sekundzie wyczuła ciśnięte w nią bliżej niezidentyfikowane zaklęcie. Zdawszy się na instynkt, rzuciła się za najbliższe drzewo, a urok ostatecznie uderzył w ściółkę leśną. Szybko stanęła na nogi i zacisnęła palce na uchwycie różdżki. W momencie zdała sobie sprawę, że ucieczka jest pozbawiona sensu, bowiem miała do czynienia z ponadprzeciętnymi i szybkimi czarodziejami. Serce waliło jej w piersi niczym młotem, zaś adrenalina stanowiła doskonałą siłę napędową. Odzyskała moc, tak więc nic nie szkodziło uciec się do potężniejszej magii. Odsunęła się od osłony drzewa i stanęła twarzą w twarz z przeciwnikami. Gdy zauważyli, że zrezygnowała z ucieczki, również przystanęli, przygotowani na każdą ewentualność. Nie czekając na ich następny ruch, Hermiona zakręciła nadgarstkiem w wyćwiczonym ruchu.
Tonituum, pomyślała i wymierzyła w mężczyzn.
Z czubka jej różdżki wystrzeliła gwałtownie trzaskająca klątwa i poleciała w kierunku agresorów. Mężczyźni wydawali się zaskoczeni, czyli najprawdopodobniej nie spodziewali się, że jednak stanie do walki. Gdy trochę otrzeźwieli, wznieśli tarcze. Zaklęcie uderzyło w osłony i zostało zneutralizowane, ale siła uderzenia sprawiła, że przeciwnicy musieli się cofnąć o kilka kroków. Niestety, zdołali zachować równowagę i się nie przewrócili. Blondyn rzucił jej rozwścieczone spojrzenie, zaś jego towarzysz – starszy czarodziej o ciemnych włosach i niebieskich oczach – sprawiał wrażenie lekko apatycznego. Hermiona nie miała za dużo czasu na manewry, ponieważ obaj w momencie unieśli różdżki i weń wycelowali. Chwilę później machnęli rękoma i wystrzelili doń klątwy. Z trudem przełknęła ślinę. Nie posługiwali się dziecinnymi przekleństwami, a urokami z dziedziny czarnej magii i pogranicza. To poważna sprawa. Żołnierze Grindelwalda z pewnością byli dobrze wyszkoleni i nie wahali się sięgnąć ku mroczniejszym, wyrządzającym większą krzywdę zaklęciom. Żeby wyjść z tego starcia cało, będzie musiała się nieźle postarać i również się nie oszczędzać. Szybko skrzyżowała ręce na piersi, a potem rozrzuciła je na boki, tworząc jedną ze swoich najpotężniejszych tarcz.
Subsisto!
Wzniesiona żółta ochronka przyjęła na siebie klątwy przeciwników, ale szybko zmieniła swój kolor – najpierw na pomarańczowy, a potem na jasnoczerwony. DeCerto zacisnęła usta w wąską linię, czując ciągły napór na barierę, ale zagryzła zęby i wytrzymała. Przegrana z miejsca odpadała, dlatego też wciągnęła gwałtownie powietrze, kiedy blondyn ponownie machnął różdżką i wystrzelił weń następną mroczną klątwę. Tarcza stała się niepokojąco bordowa.
Niedobrze, podsumowała. Ochrony z zasady były wspaniałe i potrafiły wiele na siebie przyjąć, ale miały również wady – przede wszystkim działały w obie strony. Jeżeli chciała przejść do ataku, musiała opuścić barierę ochronną. Wymagały również ogromnej ilości magii do podtrzymywania. Westchnęła, czując, jak ucieka z niej moc.
Odrzuciwszy wahanie, rozłożyła ręce na boki, dzięki czemu zakończyła zaklęcie. Ludzie Grindelwalda ewidentnie na to czekali, bowiem od razu zaatakowali. Oczywiście, spodziewała się czegoś podobnego. Gdy została zasypana nowym gradem klątw, wycelowała różdżką w las pomiędzy nimi. Skoncentrowała się mocniej, aniżeli to konieczne i przywołała do siebie magię. Następnie ostro szarpnęła nadgarstkiem, a ziemia wzniosła się w powietrze, tworząc naturalną barierę pomiędzy nią a przeciwnikami. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy usłyszała, że mur przyjął na siebie wszystkie zaklęcia. Całkiem szybko zrozumiała, że o ile magia ma pewne ograniczenia, to standardowe, solidne ściany są ich w większości pozbawione. Oczywiście, nadal musiała im trochę pomagać, ale w gruncie rzeczy były o wiele bardziej wytrzymałe i trudniejsze do przebicia. Ziemia nie utrzyma wrogów na dystans przez dłuższy okres czasu, ale nie musiała.
Machnęła ręką.
Aduleo!
Uciekła się do czarnej magii, ale nie sądziła, aby jej wrogowie zasługiwali na powściągliwość. Musiała być przygotowana na każdą ewentualność. Mimo że coś nieprzyjemnego osiadło jej na żołądku, z czubka różdżki wystrzeliło mroczne zaklęcie. Powietrze automatycznie się nagrzało, a z oręża wyleciały najprawdziwsze płomienie. Ogień był niebieskawy, a przeciwnicy wciąż nie mieli szansy go zobaczyć, tak więc miała po swojej stronie element zaskoczenia. Całkiem możliwe, że założyli, że skuliła się za ścianą i zużywa pokłady magii, aby podtrzymać mur. Ognista klątwa przeraźliwie syknęła, gotowa do ataku. Hermiona zgromadziła moc, a następnie ponownie przeszła do ofensywy. Wystrzelony płomień z prędkością światła przebił się przez mur, który niedawno wzniosła i kontynuował swoją drogę. Kiedy ściana opadła, wreszcie zobaczyła przeciwników. Najwyraźniej nie spodziewali się kontrataku, bo sprawiali wrażenie szczerze zaniepokojonych. Możliwe, że rozpoznali pędzące ku nim zaklęcie, które nie było łatwe do odparcia, zwłaszcza przy zaledwie kilku sekundach do obrony. Wciąż podtrzymywała siłę ognia, nawet na moment nie utraciwszy koncentracji.
Mężczyźni zbliżyli się do siebie, zaś młodzieniaszek wzniósł dla nich tarczę. Gdy uderzyły weń płomienie, niebezpiecznie się zatrzęsła, ale wytrzymała naparcie. Chwilę później Hermiona prawie się uśmiechnęła. Wyczuła, że bariera zaczyna się przełamywać i słabnie z każdą sekundą. To była kwestia czasu, zanim zostaną z niczym. Chociaż wiedziała, że przeciwnicy tak łatwo się nie wywiną, czuła też, że może nie utrzymać długo ognia. Ciągle traciła moc.
Omiotła wzrokiem obu napastników. Blondyn wciąż trzymał wysoko uniesioną różdżkę, podtrzymując tarczę, zaś drugi mężczyzna mamrotał pod nosem jakąś inkantację, której nie słyszała z tej odległości. Wtem uświadomiła sobie, co próbował zrobić – przełamać jej zaklęcie. Musiała przyznać, że ludzie Grindelwalda byli naprawdę dobrze przygotowani oraz potrafili ze sobą współpracować. Nie zajęło im długo, zanim osiągnęli swój cel. Hermiona zacisnęła ze złości zęby, a blondyn uśmiechnął się szyderczo, neutralizując swoją tarczę.
– Imponujące, ale niewystarczająco dobre – podsumował.
Żołnierze okazali się naprawdę silnymi przeciwnikami. To bardziej niż oczywiste, że Grindelwald prowadził rekrutację tylko i wyłącznie wśród szalenie utalentowanych i zorganizowanych czarodziejów. Nieistotne, pomyślała, cała sfrustrowana. Nie ma mowy, żeby się poddała i zaprzestała walki. Wzięła głęboki oddech, szczerze zdeterminowana i obrzuciła przeciwników mrocznym spojrzeniem. Z pewnością dziś nie zwyciężą.
Nie odpowiedziała na zaczepkę i mocniej się skoncentrowała. Ogniste zaklęcie, do którego się uciekła, było potężne, jak również wyczerpujące, dlatego też teraz czuła się zmęczona. Wiedziała jednak, że musi stanąć na wysokości zadania i wyjść naprzeciw wszystkim przeciwnościom losu. To, że była umordowana, nie oznaczało, że zamierzała złożyć broń, a wręcz przeciwnie. Nie jest przecież słabą czarownicą i zaraz to udowodni. Jakby nie patrzeć, ma jeszcze kilka asów w rękawie. Machnęła różdżką w znanym sobie ruchu.
Decicere!, pomyślała, a z czubka różdżki wyleciała jaskrawoczerwona klątwa i poszybowała w stronę wrogów. Blondyn cofnął się o krok, ponieważ był na przedzie, podczas gdy jego ciemnowłosy towarzysz zaczął pospiesznie wznosić tarczę. Hermiona nijak to zarejestrowała, ponieważ kiedy tylko przekleństwo opuściło jej broń, krzyknęła przeraźliwie. Coś zabolało ją w klatce piersiowej, a że dobrze znała to uczucie, zlękła się na poważnie. Właśnie w ten sposób się czuła, kiedy wcześniej opuszczała ją magia.
Nie teraz!, spanikowała, skamieniała ze strachu.
Zaklęcie, które wyczarowała, pomknęło ku odzianemu w czarny płaszcz mężczyźnie, a okoliczne liście i ściółka uniosły się w powietrze. Podczas gdy DeCerto wciąż walczyła z bólem, ciemnowłosy machał w skomplikowany sposób różdżką. W ostatnim ruchu dźgnął powietrze przed sobą, po czym gwałtownym ruchem rozłożył rękę w bok. Jej klątwa chybiła, więc w momencie odrzuciła wahanie i spróbowała się oddalić. Nie mogła wygrać tej walki bez swojej magii. Skoncentrowała się na celu, ot małym prywatnym laboratorium profesora Slughorna, a następnie obróciła się w miejscu. Zamiast się deportować, krzyknęła z bólu, wciąż stojąc wśród drzew w okolicy hogwardzkiego jeziora. Nie zdołała się przenieść. W bezwiednym odruchu złapała się za palącą klatkę piersiową i zaczęła spazmatycznie łapać oddech. Oczywiście, nie miała czasu, żeby powoli otrząsnąć się z szoku, ponieważ musiała uniknąć kolejnej salwy klątw. Uniosła różdżkę i skupiła się na ochronce.
– Protego! – krzyknęła z desperacją i nadzieją, że coś wyczaruje.
Stłumiła wrzask, a potem bezradnie patrzyła, jak z czubka broni wylatuje smuga światła, która przybiera postać słabiutkiej niebieskawej tarczy. Nie dość, że rzuciła podstawowe zaklęcie, to jeszcze wypowiedziała inkantację na głos, a urok wyglądał, jakby zaraz miał zniknąć. Kiedy klątwy przeciwników uderzyły w barierę, od razu wiedziała, że to na nic, bo potrzebowała czegoś znacznie silniejszego. Na szczęście, zdołała schować się za pobliskim drzewem, zanim została odepchnięta.
Jasna cholera!
Skuliła się, kiedy gęstowie padło ofiarą mocniejszego natarcia. Z góry spadały nań kawałki kory, liście i połamane gałęzie. Musiała się stąd natychmiast wydostać, a potem spróbować uciec do zamku. Wzmocniła uścisk na różdżce, podczas gdy serce waliło jej niczym młotem. Niemal czuła, jak ucieka z niej magia i wiedziała, że zaraz wszystko straci, a rdzeń ponownie się wypali. To tylko kwestia kilku minut, zanim znów zostanie pozbawiona mocy. Mimowolnie zadrżała.
To beznadziejne. W momencie pożałowała, że nie odlała Veneficusa do fiolki i nie wzięła go ze sobą. Gdyby miała możliwość, upiłaby łyka i stanęłaby do dalszej walki, zamiast uciekać z podkulonym ogonem. Co prawda, działał dopiero po pięciu minutach, ale może jakoś by doczekała. Bez eliksiru nie miała najmniejszych szans na zwycięstwo. Zaklęcia uparcie niszczyły drzewo, za którym się skryła. Zaraz oberwę, podsumowała z rozpaczą i skupiła się na obmyślaniu najefektowniejszej drogi ucieczki. Jak im czmychnąć bez magii? Rozważywszy wszystkie możliwości, doszła do wniosku, że ma po prostu przejebane. Znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Żołnierze Grindelwalda zaraz ją złapią, a potem najprawdopodobniej zabiją, bo przecież nie wyjawi im informacji na temat manuskryptu Ignotusa Peverella. Kiedy przymknęła oczy, zawładnęła nią panika, przez co zaczęła szybciej oddychać. Nie mogła się uspokoić. Zadrżała ze strachu i zacisnęła dłonie na spódnicy.
Przestań!, została zganiona przez wewnętrzny głos, który brzmiał podejrzanie podobnie do Harry'ego. Wystarczy, że się skoncentrujesz, a znajdziesz rozwiązanie!
Wzięła głęboki oddech i spróbowała się wyciszyć. Wciąż była pod ostrzałem klątw, ale zmusiła swój mózg do myślenia. Musiała coś zrobić, a przynajmniej spróbować się stąd wydostać. Jeszcze nie wszystko stracone. Z magią, czy też bez, wciąż miała władzę w nogach i mogła biec. Jeżeli dotrze do zamku, będzie bezpieczna. Jeżeli wyjdzie z lasu, będzie na widoku i, prędzej czy później, ktoś przybiegnie jej na pomoc. W Hogwarcie z pewnością zostali jacyś pilnujący porządku nauczyciele, ponieważ nie wszyscy uczniowie poszli do Hogsmeade. Otworzyła oczy, zdeterminowana, żeby spróbować.
Przyzwała do siebie ostatki magii, które jej pozostały, co zaowocowało przeszywającym bólem w klatce piersiowej, ale go zignorowała. Z trudem przełknęła ślina, uzmysłowiwszy sobie, że jej moc jest na wyczerpaniu. Najprawdopodobniej mogła wyczarować co najwyżej jedno zaklęcie. Mocno się skoncentrowała i skupiła pozostałości w czubku różdżki. Ostro machnęła orężem w dół, a następnie się podniosła z ziemi i wycelowała w napastników.
Occaeco!
W normalnych okolicznościach ten urok posłużyłby za ofensywny, ale teraz miał charakter dywersyjny. Klątwa stworzyła niesamowicie jasny błysk światła, tymczasowo wszystkich oślepiający, naturalnie, z wyjątkiem rzucającego. Las się rozświetlił, a mężczyźni zaprzestali ataku, tak więc skorzystała z okazji. Wiedziała, że miną dosłownie sekundy, zanim czarodziejom wróci wzrok. Opuściła osłonę drzew i czmychnęła w stronę zamku. Serce gwałtownie jej biło w piersi, ale się nie zatrzymała, ani nie obejrzała przez ramię. Jeżeli zostanie złapana, to będzie koniec. Gdy rzuciła urok oślepiający, znów poczuła się pusta, a to znaczyło, że rdzeń się wypalił. Magia opuściła ją w momencie, w którym najbardziej potrzebowała wsparcia. Mogła teraz liczyć wyłącznie na własną szybkość i ślamazarność przeciwników.
Wkrótce drogę zagrodziło jej strome zbocze. Przeklęła pod nosem swojego pecha i ześlizgnęła się w dół. W uszach słyszała wycie wiatru i własny głośny oddech, ale dobrze wiedziała, że wrogowie nie zaprzestali pościgu i najprawdopodobniej depczą jej po piętach. W panice potknęła się o wystający z ziemi korzeń i upadła na kolana. Całkowicie ignorując ból, natychmiast skoczyła na równe nogi i wznowiła ucieczkę. Z trudem oddychała, ale nawet na sekundę nie zwolniła tempa. Nie pozwolę się złapać, pomyślała, zdeterminowana, znów wbiegając w las. Wtem zrozumiała, że mężczyźni są bliżej, aniżeli podejrzewała. Przebiegła zaledwie kilka metrów, kiedy usłyszała inkantację, która zmroziła jej serce do cna. W głębi duszy wiedziała, że nie zdoła uniknąć klątwy.
– Crucio!
Biegła, gdy ból powalił ją na ziemię. Agonia była tak intensywna, że upadła wpół kroku. Miała wrażenie, że ktoś oblał ją benzyną, a następnie podpalił. Wrzasnęła z bólu i zaczęła niekontrolowanie drżeć. Wszystko straciło sens, kiedy w ustach poczuła smak krwi.
Po wieczności, która trwała co najwyżej minutę, ból zniknął. Hermiona nadal leżała na ziemi, z trudem łapiąc oddech. Gdy powoli otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą cholernie zadowolonych napastników. Blondyn uśmiechał się ze złośliwością, podczas gdy brunet ograniczył się do usatysfakcjonowanej obojętności. Gwałtownie wciągnęła powietrze, kiedy dostrzegła, że starszy mężczyzna odebrał jej różdżkę i szkolną torbę. Jak się okazało, była nieuzbrojona i unieszkodliwiona. Co gorsza, w plecaku miała pelerynę niewidkę.
– Myślę, że teraz powinnaś być bardziej skłonna do współpracy – zadrwił młodzieniaszek. – Odstawiłaś dla nas naprawdę niezłe przedstawienie. – Czarodziej złapał ją za kołnierz i bezceremonialnie pociągnął do góry. Syknęła z bólu, kiedy uderzyła plecami o pień pobliskiego drzewa. – Gdzie jest księga? – zapytał ostrym i nieznoszącym sprzeciwu głosem. Ciężko też było stwierdzić, skąd rozpoznawała ten akcent.
Oczywiście, wybrała milczenie.
– Wychodzi na to, że trafiła nam się uparta mała szlama, Anton – powiedział do swojego towarzysza blondyn.
Hermiona zesztywniała. Jakim cudem się dowiedzieli, że w rzeczywistości jest mugolaczką…? Zamrugała, szczerze przerażona, ale nadal odmawiała udzielenia odpowiedzi.
– Nie mamy czasu na zabawę, Henger – podsumował ochrypłym głosem ciemnowłosy. O ile się nie myliła, urodził się i wychował w Rosji, na co wskazywał akcent. – Mamy tylko zdobyć księgę. Znasz rozkazy.
– No wiem, wiem. – Blondyn obrzucił dziewczynę pożądliwym spojrzeniem. – Niemniej jednak jestem pewien, że dowódca nie miałby nic przeciwko, gdybyśmy się też trochę zabawili.
– Rób, co chcesz. – Anton nie wydawał się zainteresowany. – Nie obchodzi mnie, co wyczyniasz, o ile dokończymy robotę.
– Nawet nie przypuszczałem, że okażesz się całkiem ładna – mruknął Henger, przysunąwszy się bliżej. – Jeżeli powiesz nam, gdzie ukryłaś księgę, to obiecuję, że wszystko będzie w porządku – dodał, ale pożądanie w jego oczach przeczyło zapewnieniu o nietykalności.
Hermiona była po prostu przerażona. Ponownie straciła magię, a nieznajomy, wrogo nastawiony mężczyzna przyszpilał ją do drzewa, odciąwszy każdą drogę ucieczki. Był co najmniej o głowę od niej wyższy i miał sylwetkę sportowca. Nawet gdyby jakoś go powaliła i spróbowała swoich sił, wciąż musiałaby załatwić Rosjanina. Co gorsza, ewidentne pożądanie blondyna również stanowiło dlań nielichy problem. Mimowolnie się szarpnęła, ale jej wysiłki spełzły na niczym, bowiem młodzieniec jeszcze bliżej się przysunął i wzmocnił uścisk.
– Oddaj nam księgę!
– Już jej nie mam – odpowiedziała pewnym siebie głosem.
– Hmm. – Uśmiechnął się blondyn. Sprawiał teraz wrażenie szaleńca, który nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć wyznaczony cel. – Czyżbyś potrzebowała dodatkowej zachęty, skarbie? – zapytał drwiąco z tym dziwnym akcentem. – Z przyjemnością zmuszę cię do wyjawienia sekretów… – wymruczał.
Gwałtownie wciągnęła powietrze, w okamgnieniu rozumiejąc insynuację. Znów się szarpnęła, ale nadaremnie.
– Puszczaj! – krzyknęła.
Henger parsknął pod nosem.
– Zawsze jesteś taka agresywna? Kto wie? Może nawet w pewnym momencie ci się spodoba i zapragniesz więcej – stwierdził i pochylił się do przodu.
Czuła zapach jego obrzydliwej wody kolońskiej i ponownie spróbowała go odepchnąć. Zaśmiał się z jej wysiłku.
– Szczerze mówiąc, powinnaś być mi wdzięczna, że chcę się z tobą zabawić, szlamo. – Wskazał dłonią na swojego towarzysza, który obecnie zajął się podziwianiem krajobrazu. – Stary Rosjanin po prostu by cię przeklął.
Hermiona zadrżała, czując jego oddech na swojej skórze. Szalenie żałowała, że nie miała więcej swobody ruchu. Mężczyzna się uśmiechnął, a następnie zaczął ją głaskać po włosach.
– Zostaw mnie!
Henger tylko się zaśmiał i jeszcze bardziej zmniejszył dzielącą ich odległość.
– Zgrywasz niedostępną, ale dobrze wiem, że ci się podoba – wymruczał zachrypniętym od pożądania głosem. – Mugolskie dziwki rozkładają nogi przed każdym.
Zadrżała ze strachu, kiedy zaczął błądzić dłońmi po jej ciele. Wtem niespodziewanie wpił się w jej usta, od razu naciskając językiem. Odmówiła, mocno zagryzając zęby. Kiedy napotkał przeszkodę, zaczął gniewnie ssać jej wargi. Hermionie kręciło się w głowie, a ze strachu cała drżała. Henger wreszcie się odsunął i spojrzał nań z obrzydliwym pożądaniem. Była wściekła i jednocześnie przerażona. Czuła się cholernie bezradnie.
– Odejdź ode mnie! – krzyknęła, a potem nań splunęła.
Syknęła z bólu, kiedy wymierzył jej siarczystego policzka. Przed oczami zobaczyła czarne kropki, a siła uderzenia sprawiła, że odchyliła do tyłu głowę. Mężczyzna z przyjemnością skorzystał z nadarzającej się okazji, uśmiechnął się złośliwie i zaczął całować ją po szyi. Miała ochotę zapłakać z obrzydzenia, kiedy poczuła jego ciepły język, ale się powstrzymała. W pewnym momencie przestał być delikatny i krzyknęła, kiedy zacisnął mocno zęby, przez co rozerwał jej skórę, że aż poleciała krew. W odpowiedzi tylko zachichotał i kontynuował igraszki. W międzyczasie wciąż błądził dłońmi po jej ciele. Bez magii, przyszpilona do drzewa przez silniejszego od siebie, nie miała najmniejszych szans na obronę. Wrzasnęła ze strachu, kiedy rozerwał jej bluzkę i jedną ręką zaczął brutalnie ściskać piersi; drugą zawędrował na plecy, które gładził i naprzemiennie drapał. Był doń teraz tak dociśnięty, że z ledwością mogła oddychać. Co gorsza, czuła, że był twardy. Spróbowała ponownie go odepchnąć, ale znów niczego nie osiągnęła. Henger, nie zaprzestawszy pieszczot, spojrzał nań pożądliwie.
– Powinnaś być zaszczycona, że czarodziej czystej krwi chce cię przelecieć – wychrypiał.
Sapnęła ze zgrozy, sparaliżowana strachem. Nie chciała zostać zgwałcona. Blondyn miał gdzieś jej protesty, nadal kąsał odsłoniętą szyję i ściskał zakryte stanikiem piersi. W pewnym momencie zabrał dłoń z jej pleców i sięgnął pod spódnicę, która w starciu się podwinęła, odsłaniając uda. Hermiona automatycznie się spięła, zwłaszcza że torował sobie drogę ku górze. Szarpnęła się zaciekle, ale została przytrzymana w miejscu. Zacisnęła nogi z nadzieją, że to go powstrzyma, ale się przeliczyła. Z siłą wcisnął pomiędzy nie swoje kolano i dotknął majtek. Sekundę później przejechał po jej kobiecości. Był szalenie zachłanny i drgnęła, kiedy wsunął do środka palec.
Zrobiła to, co podpowiedział jej spanikowany umysł. Zadziałała instynktownie i w typowy dla dziewcząt sposób. Napiąwszy mięśnie, zebrała się w sobie i siłą uniosła kolano. Jakimś cudem uderzyła go w najczulsze miejsce, przez co zawył z bólu, złapał się za obolałe krocze i trochę się odsunął. Hermiona mocno się trzęsła, ale wykorzystała nadarzającą się okazję i spróbowała się odczołgać.
– Dreckige Schlampe! – krzyknął coś w swoim języku, ale nie poświęciła temu nawet sekundy, skupiona na wywalczeniu sobie wolności.
Zdążyła przebiec kilka metrów, kiedy poczuła ostry ból w nodze. Nie mogąc się ruszyć, straciła równowagę i runęła na ziemię. Spojrzała za siebie i zobaczyła, że została złapana niebieskawo świecącą liną, owiniętą ciasno od kolana aż do podudzia. Zanim się zorientowała, zacisnęła się mocniej, przez co przecięła jej pończochę i werznęła się w ciało. Lina miała swój początek w czubeczku różdżki Hengera, a więc wyglądało na to, że zdołał się otrząsnąć szybciej, aniżeli przewidywała. Natychmiast spróbowała się oswobodzić, ale tylko pocięła sobie dłonie. Zobaczywszy jej nieudolne próby, mężczyzna tylko szarpnął bronią. Krzyknęła z bólu, gdy uścisk został wzmocniony. Mimo że walczyła ze wszystkich sił i dziko się wierzgała, chwilę później wylądowała u stóp czarodzieja.
– Mówiłem ci, żebyś przestał się wygłupiać, Henger – wtrącił się Anton, wciąż sprawiając wrażenie znudzonego.
Blondyn skrzywił się ze wściekłości, a potem po raz ostatni szarpnął różdżką i zakończył swoje zaklęcie. Zignorowawszy krwawiącą nogę, ponownie rzuciła się do ucieczki. Zanim zdążyła przynajmniej wstać, została złapana za nadgarstek i brutalnie przyciągnięta bliżej. Zamrugała, ale nie była przygotowana na uderzenie prosto w twarz. Upadła z powrotem na ziemię i zaczęła krwawić z rozkwaszonego nosa.
– Kupa gówna! – warknął i nań splunął.
Mimowolnie się skuliła. Spróbowała się podnieść, ale kręciło jej się w głowie. Spojrzała na górującą nad nią postać. Henger był purpurowy ze złości i, żeby się wyżyć, wymierzył jej solidnego kopniaka. Wypuściła z płuc całe powietrze i zadrżała z bólu. Zwinęła się w kłębek oraz przyjęła na siebie następne i następne uderzenie. Wtem przestał się nad nią znęcać. Odetchnęła z ulgą, ale właśnie wtedy targnęły nią mdłości.
– Gorzko pożałujesz tego, co zrobiłaś! – syknął i znów wymierzył jej mocnego kopniaka. – Zapłacisz za wszystko. – Machnął różdżką. – Crucio!
Wygięła się w łuk, ponownie zanurzywszy się w morzu nieskończonego bólu. Wrzasnęła w agonii. W głowie miała tylko i wyłącznie cierpienie. Chciała wreszcie odetchnąć pełną piersią. Gdy mężczyzna zakończył zaklęcie, zwinęła się w kłębek. Mimo odrętwienia i skurczów zdołała usłyszeć, jak oprawca prycha pod nosem. Chwilę później przykucnął obok, chwycił ją za włosy i brutalnie pociągnął. Syknęła, zmuszona znów nań spojrzeć.
– Wiesz, przyznam szczerze, że lubię, gdy dziewczyna się szarpie. – Uśmiechnął się złośliwie. – Hm, nie ustaliliśmy jeszcze żadnego bezpiecznego słowa, prawda? – zapytał, jakby w zamyśleniu. – W porządku, jeżeli będziesz chciała przestać, powiesz po prostu „księga". – Mrugnął. – Jeśli to będzie dla ciebie za dużo, krzykniesz to słowo i się wstrzymam.
– Obrzydliwy draniu! – warknęła mimo strachu.
Była obolała, ale i tak postanowiła się nań rzucić i spróbować szczęścia. Została obezwładniona, zanim zdążyła go jednak uderzyć. Henger powstrzymał jej pięść, po czym uśmiechnął się pobłażliwie. Następnie, nim zdążyła zareagować, złapał ją za szczękę i złożył na ustach namiętny pocałunek.
– Aber aber, Liebchen. Du bist hier der einzige Bastard – powiedział z widocznym na twarzy okrucieństwem, ale go nie zrozumiała.
Nie czuła doń nic poza nienawiścią i wstrętem, zapatrzona w chorą rozkosz, którą pokazywał światu. Chociaż próbowała tego nie pokazać, była po prostu przerażona. Wiedziała, że gdy rzeczywiście będzie chciał ją zgwałcić, nijak mu się przeciwstawi. Była za słaba, żeby stawić opór i wywalczyć sobie wolność. Krzyknęła z bólu, kiedy ponownie walnął ją pięścią w twarz. Siła uderzenia sprawiła, że ponownie upadła na ziemię. Gdzieś z tyłu głowy zarejestrowała, że pękła jej warga. Henger zaśmiał się szyderczo i kontynuował to, co wcześniej musiał przerwać. Hermiona się spięła, kiedy poczuła, że znów sunie ręką po jej nodze. W pewnym momencie zacisnął dłoń na pośladku.
– Muszę przyznać, że tyłek też masz niezły – wyszeptał zachrypniętym głosem. – Skorzystam też z tej dziurki – dodał i dotknął kciukiem wklęsłego odbytu, przez co szarpnęła się przodu, chcąc przynajmniej odrobinę uciec przed tymi obleśnymi palcami. – Prawdę powiedziawszy, byłem wkurzony, kiedy dowódca przydzielił mnie do pościgu za szlamowatą dziewczyną, która weszła w posiadanie księgi, ale teraz jestem raczej zadowolony z obrotu spraw – kontynuował z pożądliwym błyskiem w oku, nawet na sekundę nie zaprzestawszy obmacywanek.
Możliwe, że się znudził, albo po prostu miał ochotę na coś innego, bo potem wstał i spojrzał nań z góry, ciesząc się ze sprawionego ofierze bólu. Wymierzył jej następnego kopniaka, więc tylko zakryła dłońmi głowę, zbyt słaba, żeby stawiać czynny opór. Jęknęła z bólu.
– Nie zasługujesz na nic lepszego, dreckiges Schlammblut! – powiedział. – Jedynym sposobem, w jaki podobne tobie zwierzęta mogą być użyteczne, to tylko w służbie czystokrwistych.
Mimo że cierpiała, zdołała spojrzeć mężczyźnie prosto w oczy. W tym momencie celował weń różdżką, niesamowicie z siebie zadowolony.
– Nie mogę uwierzyć, że pozwalają takiemu plugastwu na uczenie się magii. Nie powinnaś chodzić do szkoły dla czarodziejów. To hańba! – kontynuował wywód. – Jak tylko mój dowódca przejmie władzę, wiedz, że naprawimy błędy przodków i wyplenimy ze społeczeństwa wszelką nienormalność. Ty i cały mugolski szlam zostaniecie raz na zawsze odseparowani.
Chociaż była owładnięta bólem, ta obrzydliwa rasistowska przemowa na nowo rozpaliła w niej gniew. Zbyt dobrze wiedziała, co dokładnie by się wydarzyło, gdyby Grindelwald doprowadził swą wojnę do końca. Wystarczyło, że widziała, co uczynił ze światem Voldemort. Zebrała w sobie resztki siły, jakie w niej pozostały, podczas gdy Henger wciąż patrzył nań z pogardą. Zacisnął dłoń na różdżce, więc najprawdopodobniej zamierzał rzucić następne zaklęcie. Tym razem nie pozwoliła mu na samowolkę. Zanim zdążył wypowiedzieć inkantację, napięła mięśnie i uderzyła go lewym obcasem w rzepkę. Zawył z bólu, ale nie czekała na to, aż wróci do zmysłów. W momencie skoczyła na równe nogi, zignorowawszy pulsowanie i krwotok, a następnie pokuśtykała do przodu tak szybko, jak tylko mogła. Ewidentnie była napędzana przez adrenalinę, bowiem chwilę później zapomniała o swoim zranieniu. Jeżeli dotrze do drzewa, które sobie wcześniej upatrzyła, zdoła się ukryć, a potem… potem zacznie biec i zatrzyma się dopiero w bezpiecznych murach Hogwartu.
Ruszaj!, powiedziała sobie, lekko się zatoczywszy. Wszystko wskazywało na to, iż Rosjanin, Anton, był zbyt zaskoczony faktem, iż zdołała uciec, żeby ruszyć za nią w pogoń. Miała naprawdę sporo szczęścia.
– Avada Kedavra! – Usłyszała za sobą, kiedy prawie dotarła do olbrzymiego dębu.
Zareagowała instynktownie, gdyż dobrze poznała tę klątwę. Była najmroczniejsza ze wszystkich, które kiedykolwiek wynaleziono i udoskonalono. Skupiwszy się na świście w powietrzu, skoczyła w bok i sapnęła, upadłszy na twardą ziemię. Zielone światło przeleciało tuż nad nią i prawie poczuła chłód przekleństwa. Nie miała czasu na odpoczynek, więc zebrała się w sobie i spojrzała w kierunku dębu, stojącego zaledwie dwa metry od niej. W miejscu, gdzie trafiło zaklęcie, zrobiła się ciemna plama, ewidentnie obumarła i wciąż się dymiąca. Hermiona z trudem łapała oddech. Gdyby została choćby dotknięta smugą, zginęłaby na miejscu.
– Potrzebujemy dziewczyny żywej, głupcze! – Najwyraźniej Rosjanin wreszcie się zainteresował, bo teraz sprawiał wrażenie rozgniewanego.
– Niezupełnie. – Henger również wydawał się rozwścieczony. – W inny sposób znajdziemy księgę. Ta szlama nie jest nam potrzebna!
Spojrzała na obu mężczyzn. Anton biegł w stronę swojego towarzysza, który nadal stał z wycelowaną w nią różdżką. Gdy zobaczyła, że skrzywił się z nienawiści, w okamgnieniu zrozumiała, co zaraz nastąpi. Z bezradnością patrzyła, jak macha orężem w znany jej sposób. Sapnęła z rozpaczy i spróbowała wstać, ale nadwyrężone mięśnie i poturbowane Cruciatusem nerwy wreszcie dały za wygraną. Ciało po prostu odmówiło jej posłuszeństwa. Jedyne, co teraz czuła, to obezwładniający ból lewej nogi.
– Avada Kedavra!
Z czubka różdżki Hengera wystrzelił jasnozielony promień. Lecąc, jakby zasysał powietrze, powodując jak najwięcej szkód. Niestety, mężczyzna wycelował wręcz idealnie. Jeżeli się nie ruszy, oberwie zaklęciem prosto w klatkę piersiową. Zamrugała, otępiała. Czas jakby zwolnił, dzięki czemu mogła obserwować tę scenę, oderwana od rzeczywistości. Wiedziała, że nie będzie w stanie uniknąć klątwy zabijającej. Starała się i walczyła ze wszystkich sił, nawet pozbawiona magii, ale po prostu przegrała, gdyż przeciwnicy okazali się silniejsi. Nie było innej opcji. Zaraz zostanie trafiona i umrze.
– Wskaż mi – mruknął pod nosem.
Różdżka, którą trzymał w dłoni, w momencie zaczęła się obracać, zupełnie jak igła w mugolskim kompasie. Kiedy wskazała odpowiedni kierunek, Tom ruszył naprzód. Jak do tej pory szedł ścieżką, która okrążała hogwardzkie jezioro, ale teraz wszedł do zagajnika. Przez chwilę zastanowił się, dlaczego Hermiona nie poszła prosto do Hogsmeade, żeby spotkać się z tak zwanymi przyjaciółmi, ale potem doszedł do wniosku, że ma to gdzieś. Właściwie to tak było nawet lepiej. Odwrócił głowę i spojrzał na zamek, teraz będący w oddali. W pobliżu nie było nikogo. Uśmiechnął się nikczemnie ze świadomością, iż wreszcie wcieli swoje plany w życie i nikt mu nie przeszkodzi. Odizolowane miejsca są wspaniałe, prawda? To niesamowite, jak głupio postąpiła, na własną rękę oddaliwszy się od bezpiecznych szkolnych murów.
Opuścił zarośla i przekroczył granicę z Zakazanym Lasem. Ziemia była tutaj miękka, co zapewniało mu dyskrecję, zaś wesoło ćwierkające ptaki zagłuszały wszystkie inne odgłosy. To naprawdę dziwne, że weszła tak daleko w dzicz, chyba że zamierzała się deportować w bezpiecznym miejscu. Jakby nie patrzeć, była w stanie przełamać zabezpieczenia Hogwartu. Gdyby zboczyła ze ścieżki tylko po to, aby zniknąć, poczułby się zirytowany. Cóż, ta opcja raczej odpada, pomyślał z zadowoleniem. Nie czmychnie bez Niezwyciężonej Różdżki. Była przecież bezużyteczną szlamą i tylko dzięki Insygnium Śmierci posiadała moc, o jakiej niektórzy marzą.
Najwyższy czas, żebym udowodnił swe racje, podsumował. Dziś zrozumie, kto tutaj rządzi. Tom rozkoszował się nadchodzącym zwycięstwem, kiedy minął zniszczone drzewo. Zamrugał, zdezorientowany i bliżej mu się przyjrzał. Kora była całkowicie poczerniała z jednej strony, a obok znajdował się krater w ziemi, zupełnie jakby coś weń uderzyło z niesamowitą mocą. Wyglądało na to, że te szkody zostały wyrządzone niedawno. Zmarszczył brwi, kiedy usłyszał dochodzące z niedaleka głosy. Odwrócił głowę w kierunku, z którego dochodził hałas. Najwyraźniej ktoś kręcił się w pobliżu. Czy Hermiona umówiła się tutaj na jakieś spotkanie?
Możliwie jak najciszej, przysunął się do przodu. Wspiął się na niewielkie zbocze i właśnie wtedy zobaczył ludzi, stojących zaledwie kilka metrów dalej. Szybko schował się za drzewem i ostrożnie wystawił głowę. Najpierw zauważył, że jeden z mężczyzn jakby stał na straży i omiatał czujnym spojrzeniem najbliższą okolicę. W ręku miał różdżkę, a więc był przygotowany na każdą ewentualność. Drugi z mężczyzn kucał przy osobie leżącej na ziemi. Tom wciągnął gwałtownie powietrze, kiedy zarejestrował grzywę brązowych kręconych włosów i rozpoznał w ofierze Hermionę. Dopiero gdy uzmysłowił sobie ogólne zależności, zauważył, że czarodzieje odziani byli w czarne, charakterystyczne płaszcze, z którymi miał wcześniej do czynienia – najpierw w Londynie, a potem w Hogsmeade.
W pierwszym odruchu zaczął główkować, jakim cudem znaleźli się na terenie Hogwartu, ale właśnie wtedy młodszy mężczyzna wstał, odsłoniwszy mu dziewczynę. W momencie zanurzył się w dziwacznym szoku. Hermiona była cała zakrwawiona i poraniona, ale chyba w najgorszym stanie miała nogę. Z trudem wziął oddech i przeniósł spojrzenie na jej twarz. Obecnie patrzyła wyzywająco na swojego oprawcę i z pewnością się nie poddała. Miała posiniaczoną całą buzię, rozkwaszony nos i rozciętą wargę. Czy padła ofiarą mugolskiej przemocy fizycznej? Drgnął, przytłoczony nowymi uczuciami i poczuł, że jego magia zaraz rzuci się do przodu. DeCerto również się trzęsła, ale była ewidentnie wyczerpana sesją, którą jej zafundowano. Nie miała nawet siły, żeby się podnieść, chociaż próbowała stanąć przynajmniej na czterech. Wtem mężczyzna wymierzył jej solidnego kopniaka i upadła na ziemię, wydawszy z siebie cichy jęk. Chwilę później zwinęła się w kłębek i zaczęła jeszcze mocniej się trząść.
– Nie zasługujesz na nic lepszego, dreckiges Schlammblut! Jedynym sposobem, w jaki podobne tobie zwierzęta mogą być użyteczne, to tylko w służbie czystokrwistych – powiedział niespodziewanie napastnik z drwiną w głosie.
Żołądek Toma zacisnął się z nerwów, zwłaszcza że czarodziej wyciągnął różdżkę i wycelował.
– Nie mogę uwierzyć, że pozwalają takiemu plugastwu na uczenie się magii. Nie powinnaś chodzić do szkoły dla czarodziejów. To hańba! Jak tylko mój dowódca przejmie władzę, wiedz, że naprawimy błędy przodków i wyplenimy ze społeczeństwa wszelką nienormalność. Ty i cały mugolski szlam zostaniecie raz na zawsze odseparowani – dodał z szyderstwem.
Szczerze mówiąc, Riddle nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Ten człowiek miał rację, a mimo to musiał stłumić swą magię, która pragnęła zmiażdżyć nieznajomego. Czemu troska mieszała się z gniewem? Dlaczego po prostu się nie odwrócił i odszedł? Najwyraźniej ci mężczyźni dobrze wiedzieli, w jaki sposób traktować szlamy i nie potrzebowali żadnej pomocy. Hermiona wreszcie dostała to, na co sobie zasłużyła. Chociaż wiedział, że nie powinien się wtrącać, stał zmrożony w miejscu, nie mogąc oderwać wzroku od rozgrywającej się przed nim sceny. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu umysł przyćmiewał mu strach. Zanim zdążył zdecydować, co zrobić, dziewczyna zebrała się na odwagę i kopnęła swego oprawcę w kolano. Ten zawył z bólu i złapał się za obolałe miejsce. Oczywiście, skorzystała z okazji i się od niego odsunęła. Chociaż to godne podziwu, od razu wiedział, że próba jest daremna, gdyż nie była wystarczająco szybka. Gdy wstała i zaczęła się potykać, blondyn machnął gniewnie różdżką.
– Avada Kedavra!
Tom wstrzymał oddech, zmrożony najprawdziwszym strachem, kiedy zielony strumień światła popędził w kierunku uciekającej dziewczyny. Zaledwie kilka sekund przed nieuniknionym Hermiona oszukała przeznaczenie i skoczyła w bok. Klątwa ominęła ją i ostatecznie uderzyła w stojące nieopodal drzewo. Riddle wytrzeszczył oczy, patrząc na nieruchomą postać leżącą na ziemi. Wpadł w jakieś dziwaczne osłupienie. Gdy uzmysłowił sobie, że zaczyna się dusić, wreszcie zaczerpnął powietrza.
Gdyby została trafiona, zginęłaby na miejscu.
Zginęłaby…
Zrozumienie przyszło nieoczekiwanie, a razem z nim ból serca. Czuł się oderwany od rzeczywistości, przez co ledwo zarejestrował, że dwaj mężczyźni zaczynają się kłócić i podnoszą głos. Hermiona spróbowała wstać, ale była zbyt słaba, żeby się ruszyć. Niestety, nie zdołała się podźwignąć się nawet na kolana.
– Avada Kedavra!
Z różdżki blondyna wystrzelił następny zielony promień, groźnie trzaskający w powietrzu. To oczywiste, że tym razem trafi celu. Nawet nie pomyślawszy o konsekwencjach, Tom wyrwał się z dziwnego odrętwienia, bez zastanowienia wyciągnął różdżkę i wycelował w dziewczynę.
– Nutus! – syknął z nadzieją, że zdąży.
Hermiona bezradnie patrzyła śmierci w oczy. Zaklęcie nań pędziło i nijak mogła mu się przeciwstawić. Zacisnęła dłonie w pięści i po prostu czekała na spotkanie z przeznaczeniem. Zastanawiała się, czy będzie bolało. Właśnie wtedy, na sekundę przed nieuniknionym, poczuła dziwaczne przyciąganie. Została otoczona jakąś niewidzialną siłą, która nią szarpnęła. Krzyknęła, gdy wylądowała na leśnej ściółce niedaleko miejsca, gdzie wcześniej leżała. Nie spodziewała się przeżyć, dlatego też była szczerze zaskoczona. Z trudem usiadła na ziemi, a potem zamrugała, zdezorientowana. Jakim cudem uniknęła śmierci…? Omiotła wzrokiem żołnierzy Grindelwalda. Rosjanin przyjął bojową postawę i patrzył pomiędzy drzewami, podobnie jak Henger, który sprawiał wrażenie rozjuszonego do granic możliwości. Zmarszczywszy brwi, również odwróciła głowę, teraz również zaciekawiona. Wytrzeszczyła oczy ze zdumienia, dojrzawszy stojącego nieopodal Toma. W dłoni miał różdżkę i wyglądał na gotowego do wymierzenia sprawiedliwości. Co tutaj właściwie robił…?
– Łap dziewczynę! – krzyknął do towarzysza Anton, wysuwając się naprzód.
Gdy Henger rzucił jej rozgniewane spojrzenie, mimowolnie zesztywniała. Wyglądał na naprawdę wściekłego, że mu umknęła, zanim zdążył dokończyć dzieła. Ruszył doń szybkim krokiem, więc spróbowała się podnieść, ale nadaremnie. Zraniona noga i obolałe mięśnie wciąż uniemożliwiały jej ucieczkę pomiędzy drzewa.
– Salus.
Wokół Hermiony pojawiła się zielonkawa, pulsująca bariera, która zatrzymała zbliżającego się blondyna. Kiedy mężczyzna zetknął się z tarczą, został porażony prądem.
– Jasna cholera! – warknął, cofnąwszy się o krok. Wycelował różdżką w osłonkę i wykonał tnący ruch. – Abeo!
Bariera wytrzymała, aczkolwiek niebezpiecznie zamigotała. Hermiona zamrugała, cała odrętwiała. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Co się tutaj wyprawiało…?
Rosjanin w międzyczasie cisnął w Toma bliżej niezidentyfikowaną, aczkolwiek trzeszczącą w powietrzu klątwę. W jasnoszarych oczach widać było tylko i wyłącznie chłód. Chłopak machnął jakby leniwie ręką, a nadlatujące przekleństwo zmieniło kolor i rozpłynęło się w powietrzu, nie sięgnąwszy celu. Następnie zgiął nadgarstek i posłał ku przeciwnikowi mroczną klątwę. Mimo że żołnierz Grindelwalda na czas wzniósł tarczę, siła uderzenia sprawiła, że został odrzucony na kilka metrów. Chociaż wylądował na plecach, bardzo szybko się pozbierał.
Henger, zobaczywszy, iż Antonowi idzie gorzej, aniżeli przypuszczał, porzucił plany dotarcia do Hermiony i przyłączył się do bitki. Podczas gdy Tom wciąż walczył, blondyn zaczął okrążać pole starcia, żeby umiejscowić się za plecami wroga. Rosjanin w okamgnieniu pojął istotę naprędce zmajstrowanej strategii, bowiem spróbował skupić na sobie całą uwagę Riddle'a. Zakręcił różdżką, z której czubka błysnęło jasne światło, skumulowało w sobie energię, po czym pomknęło ku oponentowi. Nawet na sekundę nie zaprzestał podtrzymywania zaklęcia, niemniej jednak Tom delikatnie machnął ręką. Nie wyczarował przed sobą żadnej widocznej bariery, a mimo to strumień magii uderzył w niewidzialną ścianę. Anton nie skończył zaklęcia, a uparcie kontynuował natarcie. Gdy ślizgon był atakowany, zielonkawa ochronka wokół Hermiony zamigotała.
W międzyczasie Henger dopiął swego. Znalazłszy się za plecami przeciwnika, rzucił weń pomarańczową klątwą. Riddle wciąż był zaangażowany w walkę oraz podtrzymywał dwie tarcze. Blondyn uśmiechnął się złośliwie, pewien zwycięstwa dzięki zaskoczeniu, zaś Hermiona nie mogła złapać tchu, patrząc na to, co się działo. Czy zauważył atak? Jeżeli nie, zostanie ugodzony prosto w plecy. Jeśli tak, to miał naprawdę niewiele czasu na reakcję. Kiedy opuści osłonę, żeby uchronić się przed pomarańczowym zaklęciem, oberwie świetlistym urokiem od Rosjanina.
Wtem Tom niespodziewanie się poruszył. Zrobił kilka kroków w bok i wyciągnął lewą rękę w kierunku nadlatującej klątwy; prawą wciąż podtrzymywał niewidzialną tarczę. Kiedy zacisnął dłoń w pięść, a następnie rozluźnił palce, przekleństwo się zatrzymało w powietrzu, zaś Henger wytrzeszczył w niedowierzaniu oczy.
Riddle miał z pozoru przechlapane, bowiem stał pośrodku ostrzału, praktycznie uwięziony w miejscu, niemniej jednak radził sobie całkiem dobrze. Zanim którykolwiek z napastników zorientował się w sytuacji, obrócił wolną dłoń tak, że teraz była skierowana ku górze. Zacisnął palce w pięść, a następnie jakby czymś rzucił w Antona.
Wyglądało na to, że zyskał władzę nad pomarańczową, zastygłą w bezruchu klątwą, dlatego też wykorzystał sposobność i zaatakował nią przeciwnika stojącego na przedzie. Ciemnowłosy mężczyzna nie miał najmniejszych szans wznieść tarczy, ani jakkolwiek się obronić, przez co oberwał w bok. Zawył z bólu, upuścił różdżkę i poleciał na drzewo. Ostatecznie zsunął się po nim i przewrócił na ziemię. Z otwartych ust wypłynęła mu stróżka krwi, więc najwyraźniej był świadom swojej przegranej. Wtem sięgnął do kieszeni płaszcza i wyciągnął coś srebrzystego, a potem rzucił hasłem. Gdy zniknął, Hermiona ze świstem wciągnęła powietrze. Świstoklik!, podsumowała ze zgrozą.
Oderwawszy wzrok od zdewastowanego drzewa, ponownie skupiła się na Tomie i Hengerze. Obecnie byli do siebie odwróceni. Nawet z tej odległości z łatwością mogła stwierdzić, że jasnoszare oczy zmieniły swój kolor na przeklęcie karmazynowy, którego szczerze nienawidziła. Riddle emanował gniewem, jakiego dotąd nie doświadczyła. Zielonkawa bariera chroniła ją przed czarną magią, którą wokół siebie rozsiewał, ale żołnierz Grindelwalda, wiedziony instynktem, cofnął się o krok. Blondyn uniósł drżącą rękę i wycelował. Chwilę później machnął nadgarstkiem i rzucił następną klątwę.
Tom przez kilka sekund po prostu nań patrzył z morderczym wyrazem twarzy. Zanim dosięgło go zaklęcie, leniwie machnął bronią, a przekleństwo odbiło się od wyczarowanej bariery i uderzyło w leśną ściółkę, zostawiając po sobie sporej wielkości krater. Nie wydawał się pod wrażeniem przeprowadzonego ataku. Przez moment żaden z czarodziejów się nie poruszył. Henger był wyraźnie przestraszony, chociaż próbował tego nie okazać, zaś Riddle sprawiał wrażenie niewzruszonego. Chociaż Hermionia niczego nie czuła, wiedziała, że powietrze było nasycone magią.
Leżące na ziemi liście poczerniały i zaczęły się dymić, jakby podpalone, zaś pobliskie drzewa buchnęły zielonym płomieniem, który chętnie lizał korę. W pewnym momencie ogień zajął ubrania blondyna, który jęknął z bólu i spróbował ratować się różdżką. Z czubka jego różdżki wyleciała srebrna mgiełka, mająca na celu najprawdopodobniej ugaszenie płomienia, ale Tom tylko na to czekał. Leniwie machnął ręką, a ku mężczyźnie z niemożliwą wręcz prędkością pomknęła jasna klątwa. Żołnierz zdołał na czas wznieść tarczę, ale to nie wystarczyło, żeby powstrzymać urok. Gdy zetknął się z ochronką, ściemniał i przekształcił się w lepką masę, która rozbryzgnęła się po całej barierze, jakby w poszukiwaniu słabego punktu.
Henger drżał z wysiłku, za wszelką cenę chcąc podtrzymać tarczę, a potem mężczyzna postawił wszystko na jedną kartę i się zamachnął. Gdy wycelował różdżką przed siebie, zdołał odepchnąć maź, która po prostu spłynęła na ziemię, ale nie zniknęła. Zanim się zorientował, grudki połączyły się w całość i znów przypuściły atak. Ewidentnie nie dowierzał własnym oczom i krzyknął, kiedy masa dotknęła mu buta i, niczym najprawdziwszy kwas, przeżarła się przez materiał i dotknęła skóry. Wykrzywiwszy się z gniewu, machnął w skomplikowany sposób różdżką, czym zneutralizował klątwę, bowiem maź wyparowała z głośnym sykiem.
Chcąc wykorzystać okazję, Henger natychmiast przystąpił do kontrataku. Ziemia, na której stał Tom, zamieniła się w coś na kształt bagna, które zaczęło go pochłaniać. Chłopak uniósł brwi, jakby w zapytaniu, czy to aby wszystko, na co stać przeciwnika, a potem machnął elegancko różdżką, a grząski grunt z powrotem stał się twardy. Blondyn paskudnie się skrzywił, ale Riddle miał to gdzieś, bowiem ograniczył się do świecenia na czerwono oczami i złośliwego uśmieszku.
Henger wydawał się tracić panowanie nad sobą. Machnął bronią i cisnął weń fioletową klątwą, ale wystarczyło, żeby ślizgon również zgiął nadgarstek, a zaklęcie zaczęło wytracać swą prędkość, aż całkowicie się zatrzymało w powietrzu. Hermiona zauważyła, że zielonkawa tarcza znów niebezpiecznie zamigotała, ale chwilę później wróciła do intensywnej barwy, kiedy fioletowe przekleństwo zniknęło z głośnym trzaskiem.
Blondyn wytrzeszczył oczy, a potem cofnął się chwiejnie o kilka kroków. W przeciwieństwie do niego Tom sprawiał wrażenie wyluzowanego i opanowanego, jednocześnie emanując wyższością. Chłodnym i bezlitosnym wzrokiem raz za razem omiatał postać przeciwnika. Henger ponownie się cofnął, najwyraźniej nie mając pojęcia, w jaki sposób najlepiej podejść wroga i go powalić na ziemię. Wtem Riddle wzmocnił uchwyt na różdżce i, nie przerwawszy kontaktu wzrokowego, gniewnie przeciął powietrze, tworząc literę X.
– Laniatus.
Hermiona znała tę klątwę. Był to mroczny urok tnący, zadający ledwo uleczalne rany. Miała ogromne szczęście, że nigdy nie została nim trafiona. Mimo to niejednokrotnie widziała, jak ktoś tym obrywa, upada na ziemię i wykrwawia się na miejscu.
Zaklęcie popędziło w stronę Hengera. Czarodziej machnął różdżką i wyczarował tarczę, ale nie zdołał się ochronić, ponieważ przekleństwo przeleciało przez barierę i sięgnęło celu. Krzyknął z bólu i w momencie zalał się krwią – głównie z cięć na klatce piersiowej i ramionach. Z rozszarpanego rękawa wystawało mu coś białego i dziewczyną targnęły mdłości, gdy przyszło zrozumienie. Mężczyzna upadł na kolana, wrzeszcząc wniebogłosy. Tom wciąż sprawiał wrażenie niewzruszonego, ale zdecydował się podejść bliżej. Pełne żałości szlochy ofiary nijak go obchodziły.
Odwróciła wzrok. Czuła się chora i była piekielnie obolała. Gdzieś z tyłu głowy zastanowiła się, do czego właściwie dąży Voldemort. Miała tylko i wyłącznie jeden cel – jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym zamku. Spróbowała więc wstać, ale wciąż borykała się z trudnościami. Miała wrażenie, że głowa jej zaraz wybuchnie, a nadwyrężone mięśnie głośno protestują. Kiedy walczyła, żeby podnieść się na nogi, kątem oka zobaczyła, że Riddle ponownie celuje w leżącego przed nim mężczyznę. Wreszcie wstała i, zataczając się lekko, postanowiła podejść do najbliższego drzewa. Gdy dotarła do zielonkawej osłonki, ta bez przeszkód ją przepuściła, nie wyrządziwszy żadnej szkody.
– Kto cię przysłał? – Tom groźnie spojrzał na Hengera. Kiedy ten nie odpowiedział, a zakaszlał, plując krwią, uśmiechnął się i machnął różdżką. Upadła wcześniej na ziemię broń przeciwnika stanęła w jasnym ogniu. – Czemu zależy wam na księdze? – dodał ściszonym głosem, w którym słychać było kontrolowany gniew. Z racji tego, iż nieznajomy sprawiał opór, warknął pod nosem. – Crucio.
Henger wrzasnął, rzuciwszy się na ściółkę. Z jego ran trysnęło jeszcze więcej krwi, a ciało niekontrolowanie drżało. Riddle ograniczył się do beznamiętnej obserwacji przedstawienia. Kiedy zakończył zaklęcie, krzyki ofiary zamieniły się w cichy szloch.
– Kto cię przysłał? – zapytał ponownie, ale usłyszał wyłącznie ciężki oddech przesłuchiwanego, który milczał, niczym grób. – Najlepiej zrobisz, jeżeli zaczniesz mówić. W przeciwnym razie umrzesz.
Blondyn się zapatrzył, blady i ewidentnie przestraszony. Wciąż krzywił się z bólu, a jego ciałem wstrząsały dreszcze, ot skutek oberwania Cruciatusem.
– Kim jesteś…? – zdołał wymamrotać.
Tom znów się uśmiechnął i machnął różdżką. Henger zaczął krzyczeć, gdy niewidzialna, aczkolwiek brutalna siła zmiażdżyła mu prawą nogę. Kości podudzia i stopy pękły z głośnym trzaskiem, a z palców została krwawa miazga.
– Jak widać, to ja zadaję tutaj pytania – poinformował szlochającego czarodzieja z chłodem w głosie. – Kto cię przysłał? – zapytał po raz trzeci.
Henger był skupiony wyłącznie na swoim bólu, a więc niezdolny do udzielenia odpowiedzi. Jednak kiedy zorientował się, że oprawca znów zamierza rzucić nać Cruciatusa, szybko złapał za srebrzysty wisiorek, zawieszony na szyi.
– Abort – wymamrotał i zniknął, otoczony niebieskim światłem, zanim został trafiony. Zaklęcie ostatecznie uderzyło w ziemię, pozostawiwszy po siebie sczerniały ślad. Tom syknął z frustracją, a potem skupił się na Hermionie, która dobrowolnie opuściła zielonkawą osłonkę i próbowała mu czmychnąć.
Oczywiście, zauważyła ucieczkę Hengera, ale nawet się nań nie obejrzała. Chciała po prostu się stąd wydostać. Fakt, iż żołnierze Grindelwalda uciekli, przez co została z Lordem Voldemortem, nijak poprawiał jej sytuację. Mimo trudności parła więc naprzód, z każdym krokiem będąc bliżej zamku. W tej chwili była bezradna wobec okrucieństwa czarnoksiężnika. Wciąż czuła spływającą po twarzy krew i boleśnie pulsującą wargę, dlatego też podniosła rękę i przetarła okolice brody rękawem. Wiedziała, że nie szybko wyzdrowieje, biorąc pod uwagę odniesione rany i kontuzje. Była szalenie obolała, posiniaczona dzięki kopniakom, jednak najgorsze okazały się pozostałości po zaklęciu torturującym. Nadal miała wrażenie, jakby stała w ogniu, a każdy nerw dawał o sobie znać przy najmniejszym ruchu. Czuła się oszołomiona i wyczerpana do granic możliwości, a mimo to stawiała krok za krokiem z tańczącymi przed oczami czarnymi plamami. Zignorowawszy cierpienie, przeceniła własne możliwości i się potknęła. Wiedziała, że zostawia za sobą ślad, gdyż wciąż obficie krwawiła z rany na nodze.
Jakim cudem zostałam odnaleziona?, zastanawiała się po drodze. Przeszła zaledwie kilka metrów, kiedy poczuła dłoń na ramieniu. Spojrzawszy w bok, zobaczyła Toma, który najprawdopodobniej próbował ją podtrzymać. Oczywiście, widziała, że patrzy nań ze zmartwieniem, ale zupełnie nie rozumiała z jakiego powodu. Jeżeli już, to powinien być zachwycony wszystkim, co przeszła. Czego właściwie chciał? Nie miała zielonego pojęcia, skąd się tutaj wziął, ale dobrze wiedziała, że coś kombinuje. Chcąc utrzymać się w pionie, musiała przełożyć ciężar ciała na prawą nogę. Na krótko przymknęła oczy i zagryzła zęby, pragnąc opanować ból, który na moment przyćmił jej umysł. Nie mogła stracić przytomności, bowiem to oznaczało zdanie się na łaskę wroga. Była bezbronna, a w obecności Toma Riddle'a to przynajmniej zwiastun długich, niczym niezakłóconych tortur. Gdy uzmysłowiła sobie, że wciąż jej dotyka, w momencie poczuła się zbrukana. Wyrwała rękę z uścisku i podniosła głos.
– Nie dotykaj mnie!
Odsunęła się, co poskutkowało potknięciem. Kiedy upadła na kolana, nie mogła powstrzymać pełnego boleści jęku. Muszę stąd uciec, stwierdziła z determinacją. To, że była zraniona, dawało mu szerokie pole do popisu i cholernie dużą przewagę. Przykucnął obok i znów złapał ją za ramię, ale się odsunęła. Zdecydowanie nie chciała być teraz w pobliżu.
– Nie zbliżaj się do mnie!
– Uspokój się, proszę! – powiedział kojącym głosem.
Hermiona przyjrzała mu się uważniej, wiedząc, że przywykł do wydawania rozkazów i nigdy o nic nie prosił. Wciąż przy niej kucał, ale teraz też wyciągnął rękę, jakby chciał ją objąć, ale się powstrzymywał. Miał zmarszczone brwi, a jego oczy utraciły swój karmazynowy odcień na rzecz jasnoszarego. Sprawiał wrażenie szczerze zaniepokojonego. Gdy zatrzymał wzrok na jej opuchniętej i przeciętej wardze, stężał, jakby rozgniewany, a potem wznowił powierzchowną obdukcję. Znieruchomiał, kiedy zobaczył ślad po ugryzieniu na szyi i rozerwaną bluzkę. Gnany pożądaniem Henger się nie powstrzymywał i kiedy szarpnął materiał, oderwał prawie wszystkie guziki, tak więc teraz praktycznie miała biustonosz na wierzchu i świeciła nagą skórą.
– Co dokładnie ci zrobili? – zapytał, gdy wrócił do rzeczywistości i wyciągnął rękę w kierunku resztek odzieży. Ledwo był w stanie ukryć swą wściekłość.
To oczywiste, że się odsunęła.
– Co cię to obchodzi, Voldemorcie? – spytała, celowo używając pseudonimu, który sobie wybrał.
Riddle sprawiał wrażenie zaskoczonego wrogością, którą mu okazywała. Również trochę się cofnął, a potem spróbował załagodzić sytuację.
– Hermiono, ja…
– Czyżbyś zapomniał, że jestem „szlamą"? Zgodnie z wyznawaną przez ciebie filozofią, w pełni na to wszystko zasłużyłam – przerwała mu z gniewem. – Był czystokrwisty, a więc miał prawo się wyszaleć, prawda?
– Nie. – Riddle zbladł, usłyszawszy te rewelacje. – Wysłuchaj mnie, proszę…
– Nie waż się zaprzeczać! – wykrzyknęła, oburzona postawą, którą niespodziewanie prezentował.
Spróbowała się odsunąć, ale została obezwładniona kłującym bólem w boku. Automatycznie syknęła i złapała się za to miejsce. Świat zawirował i najchętniej poddałaby się kuszącej czerni, ale nie mogła sobie pozwolić na odprężenie w obecności ślizgona. Czuła się okropnie z wiedzą, że straciła panowanie nad swoim ciałem, ponieważ przez to znalazła się na łasce Toma Riddle'a, który z pewnością wykorzysta okazję. Na twarzy chłopaka wciąż malowało się to absurdalne zmartwienie. Marzyła, żeby móc się podnieść, stanąć pewniej na nogach i wrócić do zamku. Zastanowiła się nad możliwościami, wciąż zaniepokojona. Czego chciał Voldemort i dlaczego odstawiał dlań prywatne przedstawienie? Musiała się go za wszelką cenę pozbyć.
– Wiem, co sobie myślisz. Uważasz, że jestem śmieciem i… brzydzisz się mną – podsumowała jadowicie. – Mam to wszystko gdzieś. Wcześniej powiedziałam ci, żebyś trzymał się z daleka! – dodała groźniejszym tonem, ale w jasnoszarych oczach wciąż dostrzegała tę podejrzaną troskę. Czego chciał tym razem? – Wiem, że mnie nienawidzisz – kontynuowała, desperacko pragnąc zmusić go do odejścia. – Nie ma potrzeby, żebyś przebywał w moim towarzystwie.
Naprawdę pragnął rozkoszować się jej cierpieniem? Czy to dlatego nadal tutaj sterczał? Wtem znów zanurzyła się w bólu, teraz promieniującym z pokaleczonej nogi. Ze świstem wciągnęła powietrze i zamknęła na moment oczy.
– Czemu po prostu nie zostawisz mnie w spokoju? – zapytała ciszej.
Drżała, zaś świat tańczył jej przed oczami. Była cholernie osłabiona. Mimo bólu nadal czuła na sobie chciwe dłonie tamtego młodego żołnierza. Zacisnęła zęby, rozgniewana, że pokazywała Voldemortowi swoją słabą stronę.
– Nie nienawidzę cię, Hermiono – odpowiedział równie cicho Tom.
Wiedziała, że kłamie, dlatego też nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem. Nie rozumiała tylko, czemu posuwa się do tak oczywistego oszustwa, skoro mógł wymyślić coś znacznie lepszego. Jej ciało krzyczało z bólu i miała świadomość, iż jest bliska omdlenia. Czemu po prostu sobie nie poszedł, kiedy go odganiała? Dlaczego właściwie uciekał się do drwin? Czemu próbował brzmieć, jakby mu na niej zależało? Najprawdopodobniej zamierzał wykorzystać stan, w jakim się znajdowała, aby wydusić zeń więcej informacji. Gdy tak rozważała różne możliwości, poczuła oplatające ją silne ramiona. Automatycznie spięła się i spróbowała wyrwać.
– Zostaw mnie!
– Nie nienawidzę cię, Hermiono – powtórzył ściszonym głosem.
Nie chciała słuchać dalszych kpin, ale znalazła się w pułapce. Każdy, nawet najmniejszy ruch, sprawiał jej niewyobrażalny ból.
– Zostaw mnie! – powiedziała, ale nie tak ostro, jak poprzednio, bowiem była bardziej skupiona na cierpieniu, aniżeli przedtem. Tom, oczywiście, nie spełnił jej prośby. Wreszcie przestała się szamotać, bo z trudem łapała oddech. – Proszę, daj mi spokój…
– Nigdy bym cię nie znienawidził – stwierdził miękkim, niepewnym głosem. – Kocham cię, Hermiono.
Mimowolnie się spięła, a potem nań spojrzała, nadal drżąc. Marszczył lekko brwi, jakby zaskoczył sam siebie tym oświadczeniem. Mimo to nie puścił jej, nawet gdy poprosiła. Czemu zniżał się do tak podłego kłamstwa? Zupełnie nie rozumiała motywów, którymi się kierował. Naprawdę żył w przekonaniu, że nabierze się na równie oczywiste łgarstwo? Próbowała znaleźć wytłumaczenie jego dziwacznego zachowania, ale musiała przyznać, że tak sponiewierana fizycznie i psychicznie nie była w stanie logicznie myśleć. Przeżyła dziś zdecydowanie zbyt dużo. Gdy przypomniała sobie, gdzie dokładnie dotykał ją Henger, znów zaczęła dygotać. Kiedy wróciła wspomnieniami do niechcianych macanek pod drzewem, musiała zacisnąć mocno oczy, żeby się nie rozpłakać. Widząc jej rozpacz, Tom wzmocnił uścisk i przyciągnął ją jeszcze bliżej. Chwilę później położył jej dłoń na plecach i zaczął głaskać ją uspokajająco.
– Wszystko będzie dobrze, Hermiono – powiedział.
Szczerze mówiąc, walczyła o odzyskanie kontroli nad swoim nierównym oddechem. Wciąż miała w głowie migawki z walki, którą stoczyła. Oczami wyobraźni nadal widziała lubieżne spojrzenie Hengera i praktycznie czuła jego oddech na swojej szyi.
Minęło trochę czasu, zanim się trochę wyciszyła i rozluźniła. Gdy Tom złożył na jej czole delikatny pocałunek i zakończył uścisk, drgnęła, na nowo zdenerwowana. Uniosła głowę i spojrzała nań z najprawdziwszym zdezorientowaniem. Gdy ich oczy się spotkały, obdarzył ją pokrzepiającym uśmiechem, bez śladu obrzydzenia, czy też pogardy, które okazywał przez ostatnich kilka tygodni. Naprawdę nie rozumiała, dlaczego był dlań miły. Ta łagodność sprawiała, że czuła się przestraszona tym, co zrobi za chwilę. To oczywiste, że coś planuje. Musiała szybko znaleźć sposób, żeby mu czmychnąć, ale odczuwany ból i zawroty głowy wszystko komplikowały.
– Zabiorę cię z powrotem do zamku, dobrze? – zapytał, przesunąwszy dłonią po jej policzku.
Hermiona zdecydowała się na milczenie, ponieważ nie ufała swojemu głosowi. I tak nie wiedziała, co miałaby powiedzieć. Tom wstał, po czym złapał ją pod ramię i delikatnie pociągnął ku górze. Jęknęła pod nosem, a kiedy podniosła się na nogi, jej świat znów zawirował. Najprawdopodobniej by się przewróciła, gdyby nie silny uścisk. Zwalczyła potrzebę zwymiotowania i oparła się głową o umięśnioną klatkę piersiową. Kiedy została objęta ramieniem i pociągnięta do przodu, poddała się woli chłopaka. Gdy spróbowała zrobić pierwszy krok i przeniosła ciężar ciała na zranioną nogę, doświadczyła niewyobrażalnego bólu i upadłaby, gdyby nie szybka reakcja ślizgona.
– Ten sposób zdecydowanie odpada – podsumował łagodnie, a potem zsunął rękę z ramienia na jej talię; drugą włożył pod zagłębienie kolan.
Zesztywniała, kiedy została uniesiona w powietrze. Czemu się tak poświęcał? Chciała się wyrwać z uścisku, ale nie miała na to siły. Wszystko, co mogła zrobić, to walczyć z utratą przytomności. Cholernie bolała ją głowa, dlatego też, mimo niezręczności gestu, ponownie oparła się o klatkę piersiową chłopaka.
– Niczym się nie martw – powiedział uspokajającym tonem. – Będzie dobrze.
Im bliżej byli zamku, tym bardziej wolała, żeby zostawił ją gdzieś po drodze. W pewnym momencie nabrałaby sił i mogłaby samodzielnie wrócić do szkoły.
– Zaniosę cię do skrzydła szpitalnego – dodał, kiedy dotarli do głównych wrót.
Gwałtownie uniosła głowę, przez co prawie zwymiotowała.
– Nie, w żadnym wypadku! – wydukała. Nie potrzebowała więcej rozgłosu, aniżeli do tej pory, a leżenie w ambulatorium tuż po ataku żołnierzy Gellerta Grindelwalda nijak pomogłoby zachować dyskrecję. Zanim by się zorientowała, po szkole krążyłyby już najróżniejsze plotki.
– Jesteś ranna – stwierdził, patrząc nań z łagodnością i troską. – Wizyta w skrzydle szpitalnym jest najlepszym i najszybszym rozwiązaniem problemu.
Usłyszawszy twardszy ton, Hermiona spróbowała postawić stopy na podłodze i wyswobodzić się z uścisku. Ambulatorium zdecydowanie odpada.
– W porządku, już dobrze – dodał, napiąwszy mięśnie i uniemożliwiwszy jej ucieczkę. – Wykombinujemy coś innego. Uspokój się wreszcie.
Kiedy weszli do zamku, odetchnęła z ulgą, nie zobaczywszy żywej duszy. Najprawdopodobniej uczniowie nadal byli w Hogsmeade, ciesząc się pięknym i słonecznym dniem w towarzystwie przyjaciół. Tom najwyraźniej miał w głowie inne miejsce, bo pewnie stawiał kroki, korzystając z wielu tajemnych przejść. Nie minęło wiele czasu, kiedy się zatrzymał. W okamgnieniu rozpoznała korytarz, na którym się znajdowali. Kiedy się trochę przespacerował, w ścianie zmaterializowały się drzwi do Pokoju Życzeń. W środku przywitał ich zachęcający pokój z ogromnym oknem, wpuszczającym promienie słoneczne. Tom od razu skierował się do łóżka, które stało pod drugą ścianą. Następnie bardzo ostrożnie położył ją na miękkim materacu.
– Skoczę po kilka rzeczy. Czy mogę zostawić cię na moment samą? – spytał, odgarnąwszy z jej twarzy zabłąkany kosmyk włosów.
Hermiona skinęła głową i natychmiast tego pożałowała, bowiem znów poczuła bolesne pulsowanie w skroniach. Riddle rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, a następnie wyszedł z komnaty. Gdy tylko została sama, spróbowała wstać z łóżka, bo naprawdę nie powinna tutaj zostawać. Czemu została uratowana? Cokolwiek planował, z pewnością nie było to nic dobrego, dlatego też musiała się stąd wydostać, zanim wróci.
Kiedy próbowała spuścić nogi na podłogę, targnęła nią następna fala mdłości. Cicho jęknęła i przewróciła się na bok. Kiedy zawiodła pierwsza metoda, spróbowała się podźwignąć na rękach, ale ból głowy się nasilił. Wiedziała, że wyrządza sobie krzywdę, ale nie mogła spocząć na laurach. Musiała się stąd wydostać, zanim wróci Voldemort i dokończy dzieła, cokolwiek zamierzał. Zacisnęła zęby i oparła się na dłoniach. Ostatecznie skończyła w pozycji siedzącej, co uznała za dobry początek. Wszystko rozmywało jej się przed oczami oraz widziała czarne plamki, ale nie zamierzała się poddać. Może i czuła się okropnie, ale wiedziała, że gdy tylko wróci Tom, sprawy przybiorą jeszcze gorszy obrót.
Wzięła głęboki, uspokajający oddech, po czym spróbowała zsunąć się z łóżka. Kiedy częściowo oparła się na zranionej kończynie, nie zdołała powstrzymać szlochu. Noga odmówiła jej posłuszeństwa i natychmiast się ugięła, przez co straciła równowagę i upadła bezwładnie na podłogę. Chwyciła się brzegu legowiska i zacisnęła dłoń na drewnianej ramie, dzięki czemu mogła przynajmniej trochę odreagować ten ból. Zacisnęła oczy i zagryzła zęby, żeby nie podnieść głosu. Odetchnąwszy głęboko, przesunęła dłonie na miękki koc, ponieważ wydawał się lepszym rozwiązaniem, aniżeli twardy szkielet. W tej pozycji poczekała, aż ból ustąpił. Wiedziała, że musi stąd wyjść, ale nie miała jak dostać się do drzwi, a co dopiero wypaść na korytarz i zamknąć się w dormitorium. Jęknęła z frustracją i oparła głowę na materacu. Zastygła w bezruchu, ponieważ nawet ruszenie palcem sprawiało jej ból. Ponownie przymknęła powieki, chcąc przynajmniej na chwilę odpędzić od siebie myśli o cierpieniu.
Zanim się zorientowała, usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranych wrót, przez co wstrzymała na moment oddech. Tom wrócił, prawda? Zignorowawszy mdłości, uniosła powieki, odwróciła głowę i potwierdziła swoje przypuszczenia. Chłopak właśnie zamykał za sobą drzwi, a w ręku trzymał skórzaną torbę. Z trudem przełknęła ślinę, uzmysłowiwszy sobie, że niewielu uczniów, a może nawet i nauczycieli wiedziało o istnieniu Pokoju Życzeń. Cokolwiek dlań zaplanował, prawdopodobieństwo, że ktoś przybiegnie jej na pomoc, było praktycznie zerowe.
Kiedy zobaczył, że zsunęła się z łóżka, natychmiast doń podbiegł. Hermiona tylko odwróciła wzrok, mentalnie przygotowując się na najgorsze. Na początku ostrożnie owinął ramię wokół jej talii i pomógł się podnieść, przez co musiała zwalczyć falę zawrotów głowy. Następną rzeczą, jakiej była świadoma, to delikatny nacisk na plecy. Zrozumiała, że właśnie została położona z powrotem na łóżku. Zawroty głowi i mdłości powoli się uspokajały do znośnego poziomu, dlatego też odważyła się otworzyć oczy, które zamknęła, nawet nie wiedząc kiedy. Tom patrzył nań z góry, a w jasnoszarych oczach dostrzegła dziwaczny, trudny do zidentyfikowania błysk. Oczywiście, uznała to za zły znak i zaczęła się obawiać. W momencie pożałowała, że nie doczołgała się do drzwi i uciekła, kiedy miała czas. Tom podniósł skórzaną torbę, którą ze sobą przyniósł i odpiął klapę.
– Musiałem przynieść trochę eliksirów – powiedział łagodnym głosem, wyjąwszy kilka buteleczek. Wszystkie postawił na stoliku nocnym stojącym obok łóżka.
Żeby mnie odurzyć?, pomyślała i spojrzała nań podejrzliwie.
– Pozwól mi obejrzeć twoje rany – poprosił, uprzednio również usiadłszy na posłaniu.
Hermiona się spięła, kiedy wyciągnął różdżkę i weń wycelował. Machnął nią nad jej głową i wymruczał pod nosem inkantację, której nie rozpoznała. Spodziewała się jakiejś złośliwej klątwy, ale nie wydarzyło się nic podobnego. Riddle skrzywił się paskudnie, a potem schował broń.
– Tak jak myślałem, doznałaś wstrząsu mózgu – stwierdził fachowym tonem. – Spokojnie, zabezpieczyłem się również na tę ewentualność.
Zmarszczyła w zakłopotaniu brwi. Czy właśnie użył zaklęcia diagnostycznego? Sięgnął po małą fiolkę z czerwonawym eliksirem, zdjął korek i podsunął jej pod nos.
– No dalej, dno dna.
Obrzuciła buteleczkę podejrzliwym spojrzeniem, ale nie upiła nawet łyka. Musiał widzieć w niej głupca, skoro uważał, że tak po prostu wypije miksturę, co do której nie miała pewności. Jeżeli naprawdę chciał ją otruć, musiał użyć siły.
– Jest w porządku – powiedział.
Zobaczyła szczerość w jasnoszarych oczach, ale nadal nie odważyła się skosztować eliksiru. Tom westchnął, odebrał jej butelkę i upił z niej małego łyczka. Następnie ponownie podał jej flaszkę.
– Widzisz? – zapytał. – To tylko eliksir przeciwwstrząsowy.
Przez chwilę ograniczyła się do prostej obserwacji. Zażył mikstury i nie padł trupem. Nie była, co prawda, do końca przekonana, ale zaakceptowała pomoc pod wpływem tego okropnego bólu głowy. Z wahaniem uniosła fiolkę do ust i na raz wypiła całą zawartość. Smakowała okropnie, jakby piła zsiadłe mleko, ale po nawet nie trzydziestu sekundach poczuła, że mdłości odchodzą w niepamięć, a pulsowanie w głowie ustępuje. Jednak nie została zmuszona do zażycia trucizny.
– Lepiej się czujesz? – zapytał, patrząc nań zaniepokojony.
– Tak – odpowiedziała, szczerze zaskoczona.
Uśmiechnął się łagodnie.
– Obejrzę teraz inne obrażenia. Czy możesz usiąść?
Tom położył jej dłoń na plecach i pomógł zająć siedzącą pozycję. Jęknęła cicho, ale teraz przynajmniej spuściła nogi na podłogę. Chłopak usytuował się na posadzce, żeby mieć lepszy ogląd na najgroźniejszą ranę. Klątwa Hengera była naprawdę zmyślna i wżarła się głęboko, bo minęło już sporo czasu, a zranienie wciąż krwawiło. Mimowolnie się spięła, kiedy Riddle zdjął jej buta, a następnie machnął różdżką, a przesiąknięta osoczem pończocha rozpłynęła się w powietrzu. W miejscu, gdzie owinął się wyczarowany w lesie bat, widziały głębokie, spiralne cięcia, ale Hermiona była bardziej zaniepokojona ręką, która jej dotykała. Czuła się po prostu nieswojo. Gdyby była mniej zmęczona i oszołomiona utratą krwi, najprawdopodobniej odskoczyłaby od niego w okamgnieniu, a nawet spróbowałaby się rzucić do drzwi i uciec.
Z racji tego, iż nie myślała spójnie, wciąż tkwiła na łóżku i kontynuowała milczącą obserwację. Nie widziała jego twarzy, ponieważ był pochylony, ale wystarczyło, że miała ogląd na jasną różdżkę. Zaniepokojona na poważnie, zacisnęła dłonie na miękkim materiale pościeli. Tom albo nie zauważył jej reakcji, albo ją zignorował, w pełni skupiony na diagnostyce i leczeniu. W pewnym momencie ostry ból zmniejszył się do uczucia dziwacznego mrowienia, a potem cięcia przestały krwawić. Chwilę później wszystko zakrzepło, a rany się zasklepiły. Szczerze mówiąc, była cholernie zaskoczona zachowaniem ślizgona. Wyglądało na to, że naprawdę zamierzał jej pomóc, dla nadal nie rozumiała dlaczego.
Spojrzała na stopę, którą trzymał w dłoni i zastygła w bezruchu, zobaczywszy, iż poplamiła mu krwią rękaw białej koszuli. Natychmiast przypomniała sobie, jak bardzo był zniesmaczony, kiedy krwotokiem z nosa umoczyła mu bezrękawnik. Tym razem Tom albo nie zauważył plamy, albo miał nań wywalone, gdyż sprawiał wrażenie zadowolonego z rezultatów swojej pracy. Machnął różdżką i obandażował jej podudzie, a potem wstał i usiadł obok na łóżku. W pocieszającym geście pomiział ją po plecach, a następnie zdjął resztki bluzki, która i tak niewiele zakrywała. Hermiona spojrzała na siebie i prawie westchnęła, zobaczywszy posiniaczony prawy bok, gdzie głównie była kopana. Brzuch miała pokryty otarciami i pomniejszymi siniakami, więc nic dziwnego, że była obolała. Kiedy podniosła wzrok, zauważyła, że Riddle wyglądał na gotowego do popełnienia morderstwa. Przez chwilę wzrokiem wodził po odsłoniętej skórze, a potem wyciągnął doń rękę i delikatnie przejechał palcami po tej części piersi, która nie była zakryta biustonoszem. Henger potraktował ją dość brutalnie, dlatego też zostawił po swoich obmacywankach ciemne, fioletowe ślady. Jasnoszare oczy w momencie rozbłysły czerwienią.
– Hermiono…? – zapytał niskim głosem, ledwo się kontrolując. – Ten facet nie posunął się dalej, prawda…? – Spojrzał nań czujnie, jakby szukając najdrobniejszych oznak kłamstwa.
– Nie, aczkolwiek próbował – odpowiedziała zgodnie z prawdą, ale w duchu zastanawiała się, dlaczego jest tym zainteresowany.
Zacisnął dłonie w pięści, aż zbielały mu kłykcie, a powietrze natychmiast zgęstniało od iskierek czarnej magii. Gdy w oczach pojawił mu się przerażający błysk, automatycznie spróbowała się odsunąć. Kiedy wyczuł ruch, spojrzał nań przenikliwie, a potem, o dziwo, się uspokoił. Wziął głęboki oddech, najwyraźniej prosząc o cierpliwość, a następnie uśmiechnął się doń uspokajająco, zanim sięgnął po jedną ze stojących na stoliku buteleczek. Chwilę później zaczął nakładać maść na posiniaczone miejsca. Gęsty eliksir przyjemnie chłodził wrażliwą skórę i w miarę możliwości łagodził ból. Mimowolnie zadrżała, gdy dotknął ugryzienia na szyi. Wydawał się skupiony na zadaniu, aczkolwiek mocno zaciśnięte usta podpowiadały jej, że daleko mu do zadowolenia. Kiedy skończył, ponownie wyciągnął różdżkę i nią machnął, czym z cichym pyknięciem wyczarował nowiuteńką białą bluzkę, którą zaraz jej podał.
– Dziękuję – powiedziała, przyjąwszy odzienie. Z największą ostrożnością, żeby nie zabrudzić materiału i podrażnić skaleczeń, wsunęła się w bluzkę i westchnęła z przyjemnością.
– Masz – dodał, sięgnąwszy po szklaną fiolkę. – Wypij.
To oczywiste, że się zawahała. Z drugiej strony, nie została otruta wcześniej, więc właściwie, dlaczego teraz miałby posuwać się do najgorszego, zwłaszcza że dopiero co wyleczył wszystkie kontuzje, których doznała w starciu. Zaufawszy instynktowi, wzięła buteleczkę i wypiła miksturę. Od razu rozpoznała smak. Miała do czynienia z eliksirem uspokajającym. Szczerze mówiąc, była zaskoczona.
– Myślę, że powinnaś się trochę przespać – powiedział, odbierając od niej pustą fiolkę. – Później zaprowadzę cię do pokoju wspólnego Gryffindoru.
Hermiona skinęła głową. Tom zdjął jej drugiego buta, a potem pomógł się położyć. Kiedy tylko dotknęła głową miękkiej poduszki, niespodziewanie poczuła zmęczenie i z przyjemnością mu się poddała. Nie miała siły, żeby otworzyć oczy, ale właśnie wtedy została przykryta ciepłym kocem, dzięki któremu poczuła się bezpieczniej. Jej ostatnią świadomą myślą było to, że zasypianie obok Toma Riddle'a nie było najlepszym pomysłem, ale nijak mogła się oprzeć odpłynięciu. Ostatkami świadomości zarejestrowała, że usiadł obok niej, a potem dotknął jej ręki.
Obudziła się dość gwałtownie. Z początku nie mogła sobie przypomnieć, co się wcześniej wydarzyło, bo znów zanurzyła się w cierpieniu i wszechogarniającym bólu. Jęknęła cicho i ostrożnie przewróciła się na boczek. Wtem wszystko doń wróciło. Kiedy spacerowała w okolicach hogwardzkiego jeziora, została odnaleziona i zaatakowana przez żołnierzy Gellerta Grindelwalda. Jeden z nich, niejaki Henger, napastował ją seksualnie. Hermiona zadrżała z obrzydzenia, gdy wróciła wspomnieniami do momentu, w którym była przyciśnięta do drzewa i obmacywana, do zobaczonego w oczach niedoszłego gwałciciela pożądania, do plugawych dłoni dotykających ją w najintymniejszych rejonach oraz do ciepłego, obrzydliwego języka przesuwającego się po jej skórze.
Była bezbronna. Henger był od niej silniejszy fizycznie i dysponował magią, do której nie mogła się posunąć z uwagi na tymczasową utratę mocy. Zacisnąwszy usta w cienką linię, podciągnęła nogi i zwinęła się w kłębek. Na moment zapomniała o bólu i dlatego też stęknęła, kiedy napięte do granic możliwości mięśnie zaprotestowały przeciwko zmianie pozycji. Tyle dobrego, że łóżko, na którym leżała, było miękkie i szalenie wygodne.
Wtem doznała olśnienia. Miała wrażenie, że wylano nań kubeł zimnej wody, dzięki czemu wróciła do rzeczywistości i przypomniała sobie dosłownie wszystko. Owszem, była torturowana przez żołnierzy Grindelwalda, a potem Tom przybył jej na ratunek. W strategicznym momencie stanął do walki, którą zwyciężył, a następnie zaprowadził ją do zamku i, co niespodziewane, udzielił pierwszej pomocy. Sapnęła z przerażenia. Wciąż była w Pokoju Życzeń, prawda? Riddle najprawdopodobniej też… Automatycznie się spięła i wciągnęła ze świstem powietrze. Los postanowił pokarać ją za gwałtowność, bowiem poczuła bolesne ukłucie w boku. Nie mogła powstrzymać jęku, co zwróciło uwagę jej towarzysza. Zadrżała, kiedy poczuła ciepłą dłoń na czole.
– Hermiono?
Otworzywszy oczy, spojrzała na osobę siedzącą obok niej. Tom oparł się plecami o ścianę i wciąż odgrywał dlań przedstawienie, bowiem uśmiechał się jakby z uczuciem. Całkiem możliwe, że dłonią przeczesywał jej włosy podczas snu. Serce dziewczyny zabiło szybciej, a oddech przyspieszył. Zastygła w bezruchu i nie miała odwagi, aby się poruszyć. Co sobie zaplanował? Nijak zareagował na jej zmrożenie, bo kontynuował delikatną pieszczotę. Sprawiał wrażenie zatroskanego. Prawdę powiedziawszy, nie czuła się uspokojona dojrzaną w jasnoszarych oczach miękkością, a wręcz przeciwnie.
Czego właściwie chciał…?
Zignorowawszy protest obolałych mięśni, chwiejnie usiadła na łóżku. Spodziewała się ataku w każdej chwili, dlatego też pozostała czujna. Mimowolnie zerknęła na drzwi wyjściowe i przymknęła na moment oczy. Wątpiła, czy da radę samodzielnie doń podbiec, a potem dodatkowo czmychnąć do dormitorium. Kontuzje sprawiły, że była obolała i zbyt wolna, żeby uciec. Na domiar złego wciąż nie miała dostępu do swojej magii. Tom z pewnością nie miałby żadnych problemów, aby ją obezwładnić. Uniosła powieki i spojrzała na chłopaka. Zmarszczyła lekko brwi, zdezorientowana, ponieważ wciąż siedział w dokładnie tym samym miejscu i nań patrzył z wypisaną na twarzy troską. Czemu nadal odgrywał to przedstawienie? Dlaczego ukrywał się za maskami, skoro byli tutaj tylko we dwoje?
Gdy pogrążyła się w myślach, wreszcie się poruszył. Chciała się odsunąć, ale nie miała na to siły. W głowie wizualizowała sobie najgorsze – że zostanie złapana, spoliczkowana, a nawet przeklęta – więc zamrugała ze zdziwienia, kiedy otoczył ją silnymi ramionami i przyciągnął bliżej. Co interesujące, wykazywał się nadzwyczajną ostrożnością. Czuła bijące od niego ciepło i wdychała przyjemny dla nosa zapach, który niegdyś tak uwielbiała. W pewnym momencie zaczął głaskać ją uspokajająco po plecach, ale nie odwzajemniła uścisku. Z trudem łapała oddech, a serce ściskał jej bolesny skurcz, raz za razem. To niemożliwe, żeby znów był tak blisko. Co knuł? Przełknęła ślinę i podniosła głowę.
– Zaprowadzę cię do pokoju wspólnego. – Uśmiechnął się delikatnie.
Hermiona skinęła głową. Zupełnie nie wiedziała, co ją skłoniło do nawiązania kontaktu i wyrażenia zgody. Musiała się stąd za wszelką cenę wydostać. Tom opuścił ramiona i wstał z łóżka, a następnie pomógł się jej podnieść. Mimo że pragnęła, nie była w stanie stłamsić w środku cichego syku. Eliksiry, którymi się nafaszerowała, pomogły, ale nie stłumiły całego bólu. Gdy ślizgon zauważył jej dyskomfort, zmarszczył brwi, przez co znów sprawiał wrażenie zmartwionego. Ostatecznie pospieszył z pomocą, bowiem objął ją w talii, żeby podtrzymywać. Naturalnie, znów się spięła, ale nie miała siły go odepchnąć i samodzielnie dotrzeć do dormitorium. Chociaż prawa noga sprawiała jej dużo bólu, stawiała pewniej kroki, dzięki czemu odetchnęła z ulgą. Razem wyszli z Pokoju Życzeń i przemierzyli wszystkie korytarze, nie napotkawszy ani jednego ucznia. Gdy dotarli do portretu, Gruba Dama, jak nigdy przedtem, rzuciła im podejrzliwe spojrzenie. Chwilę później się rozjaśniła, bo przeniosła wzrok na Toma.
– Witaj, drogi chłopcze. Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytała uwodzicielskim głosem.
– Będziemy niezmiernie wdzięczni za otwarcie przejścia do pokoju wspólnego – odpowiedział Riddle.
– Oczywiście, jednak potrzebuję hasła.
– Abalone – odparł, zanim Hermiona zdążyła otworzyć buzię. Nie zapytała, skąd wiedział, bo nie chciała nawiązywać niepotrzebnej konwersacji.
– Służę z przyjemnością! – Gruba Dama doń mrugnęła.
Kiedy weszli do pokoju wspólnego, zostali przywitani przez młodszych uczniów, którzy nie mogli jeszcze uczestniczyć w wycieczkach, głównie odrabiających prace domowe lub rozmawiających w mniejszych grupkach. Tom nie poświęcił im żadnej uwagi, w pełni skupiony na zadaniu i automatycznie skierował się ku schodom prowadzącym do dormitorium. Hermiona poczuła się nieswojo, kiedy wszystkie rozmowy ucichły i znaleźli się pod czujną obserwacją, ale w duchu cieszyła się, że Lupin, Weasley i Longbottom jeszcze nie wrócili z Hogsmeade.
Zatrzymali się u podnóża schodów. Riddle wyciągnął różdżkę i nią machnął, mrucząc coś pod nosem, a następnie schował oręż i zaczął się wspinać. Wychodziło na to, że odbezpieczył stopnie, żeby przypadkiem nie zamieniły się w zjeżdżalnię. Kiedy znaleźli się w dormitorium, odetchnęła z wyraźną ulgą, stwierdziwszy, że jest zupełnie puste, ponieważ ostatnim, czego potrzebowała to zainteresowane i natrętne spojrzenia współlokatorek. Gdy podeszli do łóżka, opadła nań z wdzięcznością. Była tak obolała, że miała serdecznie dość chodzenia. Kiedy Tom usiadł obok niej i ponownie otoczył ją ramieniem, mimowolnie się spięła. To oczywiste, że łagodność, którą okazywał, była zdradliwa i kierował się ukrytymi zamiarami. Co chciał osiągnąć? Przecież nie stał się miły bez żadnego powodu.
Mimo że ledwo co się obudziła, z trudem podnosiła powieki. Była szalenie zmęczona i pragnęła odpocząć. Nie chciała tego robić, ale zdradliwe ciało przysunęło się bliżej chłopaka i przymknęło oczy. Z przyjemnością wdychała znajomy zapach, a po pewnym czasie poczuła ciepłą dłoń na policzku.
– Hermiono? – Usłyszała, więc uniosła głowę. – Myślę, że powinnaś się położyć. – Gdy mu przytaknęła, odsunął się trochę i wyciągnął różdżkę. Zaklęciem przetransmutował jej ubranie w coś wygodniejszego, a następnie pomógł wślizgnąć się pod kołdrę. Skończywszy opatulanie, wyciągnął z kieszeni fiolkę z eliksirem. – Masz, wypij.
Bez wahania przyjęła buteleczkę. Gdyby rzeczywiście chciał ją otruć, zrobiłby to dużo wcześniej. Gdy wypiła ciecz, zorientowała się, że to Słodki Sen. Kiedy tylko przełknęła ostatnie krople, poczuła się ociężała i śpiąca.
– Jutro powiem nauczycielom, że jesteś chora – powiedział Tom, z powrotem siadając na brzegu łóżka.
– Nie – wymamrotała, walcząc ze znużeniem. – Idę na zajęcia.
Zmarszczył brwi.
– W porządku. W takim razie będę na ciebie czekał w pokoju wspólnym Gryffindoru.
– Yhym. – Ledwo co kontaktowała, kiedy stanął na nogach. – Dzięki – dodała, zapomniawszy, z kim właściwie rozmawia.
– Nie masz za co mi dziękować – odpowiedział na odchodne, pogłaskawszy ją po włosach.
Znalazłszy się na korytarzu, daleko od ciekawskich spojrzeń gryfonów, wreszcie mógł uwolnić magię, która dotąd w nim buzowała i szukała ujścia. Kiedy szedł do pokoju wspólnego Slytherinu, trzaskała wściekle w powietrzu. Wciąż miał to wszystko przed oczami – człowieka, odpowiedzialnego za cierpienie Hermiony, sposób, w jaki została potraktowana i słowa, jakie usłyszał skryty za drzewem. Niegdyś z chłodem powiedział jej coś podobnego.
Wiesz, że nie zasługujesz na nic lepszego, prawda?
Leżała na ziemi i krwawiła. Ten drań ośmielił się położyć nań rękę i dotykać zabronionych mu miejsc. Gniew Toma sięgnął zenitu, gdy wrócił wspomnieniami do siniaków na piersiach dziewczyny i śladu po ugryzieniu na szyi. Tylko Merlin wiedział, co jeszcze jej zrobił, a czego mu nie powiedziała. Gdy badał obrażenia, na wierzch wychodziły przede wszystkim pozostałości po Cruciatusie.
Wzdrygnął się, przypomniawszy sobie, że prawie oberwała klątwą zabijającą. Leżała na ziemi, niezdolna do jakiejkolwiek obrony, a zaklęcie się doń zbliżało. Gdyby została trafiona, zginęłaby na miejscu…
Zacisnął dłonie w pięści i poczuł, że jego magia zaraz rozsadzi korytarz. Szyba okna, które akurat mijał, niebezpiecznie zadrżała, a potem pojawiły się nań drobne pęknięcia. Czemu właściwie się wtrącił? Zupełnie nie rozumiał, czym się wówczas kierował. Nie powinno go było to obchodzić. Jakby nie patrzeć, stanął dziś w obronie bezwartościowej szlamy.
Mam to gdzieś!
Oczami wyobraźni znów zobaczył lecącą na Hermionę klątwę. Umarłaby, gdyby sięgnęła celu. Mimowolnie zadrżał. To zaklęcie skomplikowało sprawę i obaliło, a może zrewidowało, wszystko, w co kiedykolwiek głęboko wierzył. Prawdę powiedziawszy, nie wiedział, co powinien teraz myśleć. Jedyne, czego był pewien, to fakt, iż ta Avada Kevadra odmieniła losy świata.
