40. PROŚBA TOMA


Obudziła się dzięki uprzejmości rozemocjonowanych i rozchichotanych współlokatorek. Przewróciła się na boczek i została pokarana za nieostrożność, bowiem na moment zapomniała o siniakach i bólu. Nie zdołała stłumić cichego jęku, ale przynajmniej szybko wróciła do rzeczywistości. Z największą ostrożnością usiadła na łóżku i cierpliwie przeczekała falę zawrotów głowy. Z początku miała rozmazany wzrok, ale po chwili wszystko wróciło do normy. Budzenie się w piekle powoli staje się częścią mojej rutyny, pomyślała z goryczą, rozsunąwszy kotary swojego łóżka.

– Och, dzień dobry, Hermiono! – Uśmiechnęła się wesoło Rose, grzebiąca obecnie w szkolnym kufrze.

– Cześć – odpowiedziała zachrypniętym głosem, próbując zignorować pulsujący ból w głowie. Teraz kiedy usiadła, naprawdę zrobiło jej się niedobrze. Może po prostu powinna położyć się z powrotem i wszystko przespać?

– Już się obudziła! – krzyknęła do koleżanek Rose, raz na zawsze przekreśliwszy te plany.

Zanim się zorientowała, dziewczęta doskoczyły do jej łóżka. Smith usiadła na swoim kufrze, Lucia wskoczyła na posłanie, a Viola i Diana stanęły niedaleko, ewidentnie zainteresowane tematem. DeCerto westchnęła. Naprawdę nie była w nastroju na wysłuchanie najnowszych ploteczek. Chcąc jak najszybciej mieć to za sobą, uniosła brwi.

– Czy coś się stało? – zapytała, szczerze zirytowana.

– Oczywiście! – Lucię aż roznosiło od nadmiaru emocji. – Widziałyśmy się wczoraj.

Zamrugała i wróciła wspomnieniami do wczorajszego dnia. Wiele się wówczas wydarzyło. O którym dokładnie momencie mówiły?

– Byłaś z Tomem Riddle'em! – dodała Reeves, kiedy nie odpowiedziała.

Och, no tak, podsumowała. Jakby nie patrzeć, całkiem sporo osób widziało, jak razem z Riddle'em wchodziła po schodach do dormitorium. Nic dziwnego, że wieść się szybko rozniosła.

– Znowu jesteście razem? – Rose sprawiała wrażenie głodnej sensacji i patrzyła nań jastrzębim wzrokiem. Ewidentnie doszukiwała się jej zażenowania i głębokich rumieńców.

Hermiona podtrzymała kamienną minę.

– Za wcześnie na plotki, nie sądzisz? – spytała, siląc się na spokój.

Nie zamierzała siedzieć tutaj i dyskutować na temat oddania Toma Riddle'a, co przecież było najoczywistszą w świecie ściemą. Cokolwiek w rzeczywistości próbował osiągnąć, z pewnością było to dalekie od prób naprawienia relacji.

Kocham cię.

Usłyszawszy w głowie wczorajszą deklarację, prawie się wzdrygnęła. Z jakiegoś niezrozumiałego też powodu uratował jej życie. Gwałtownie wstała z łóżka, chwilowo zapominając o wszystkich obrażeniach. W rezultacie o mało co się nie przewróciła, bowiem natychmiast straciła równowagę. W ostatnim momencie stłumiła jęk, przez co współlokatorki niczego nie zauważyły i wciąż patrzyły nań z widocznym zainteresowaniem.

– Czemu zawsze jesteś taka skryta? – zapytała zrzędliwie Rose.

Zignorowawszy zaczepkę, Hermiona odwróciła się od dziewcząt, sięgnęła po pierwsze lepsze ubrania z kufra i, utykając, pomaszerowała do łazienki.

– Jak się zraniłaś? – spytała Diana, kiedy przechodziła obok niej, zapatrzona w rozciętą wargę.

W odpowiedzi uprzejmie się uśmiechnęła. Panna Potter pod wieloma względami przypominała jej Harry'ego, gdyż zawsze troszczyła się o innych.

– Spokojnie, przez głupi przypadek.

Z trudem odrzuciła od siebie poczucie winy, którym została w momencie przytłoczona. Zacisnęła mocno szczękę, gdy przypomniała sobie, co wczoraj straciła. Głupota, jaką był odosobniony spacer, kosztował ją pelerynę niewidkę, należącą do rodziny współlokatorki. Chcąc uciec od odpowiedzialności, szybko pokuśtykała do łazienki i zamknęła za sobą drzwi. Oczywiście, dziewczęta natychmiast zaczęły rozmawiać podekscytowane, ale postanowiła je zignorować.

Jak mogłam zgubić pelerynę…? Zacisnęła dłonie w pięści, rozżalona i zdenerwowana. Czemu właściwie włóczyła się po zamku i okolicach z Insygnium w torbie? Warknęła pod nosem i spuściła wzrok na wyłożoną kafelkami podłogę. Co zamierzała tym osiągnąć? Gellert Grindelwald wiedział o niej naprawdę dużo i udowodnił to wcześniej, już w Hogsmeade. To kiedy ponownie ją znajdą, było zaledwie kwestią czasu. Jak mogła zapomnieć, że na wojnie nie wolno opuszczać gardy?

Głupia!, zganiła się w myślach. Gdy wróciła wspomnieniami do Grindelwalda, zobaczyła w głowie żołnierzy, z którymi walczyła w Zakazanym Lesie. Po kręgosłupie przebiegły jej nieprzyjemne dreszcze, a oddech przyspieszył. Żeby się opanować, musiała mocno zacisnąć oczy. Wciąż widziała i czuła na sobie lubieżne spojrzenie i dłonie Hengera.

Wypuściła ze świstem wstrzymywane powietrze i zmięła materiał piżamy na swojej piersi. Potrząsnęła głową, po czym się rozebrała i szybko wskoczyła pod prysznic. Ciepła woda była naprawdę odprężająca i łagodząca nerwy. Przez chwilę po prostu stała w miejscu, rozkoszując się drobnostką, a potem omiotła wzrokiem posiniaczone ciało. Powoli się pochyliła i zdjęła bandaż, odsłoniwszy głębokie cięcia na podudziu. Bolało za każdym razem, gdy obciążała nogę. Woda sprawiła, że strupki się otworzyły, a rana zaczęła krwawić, zabarwiając wszystko wokół na różowawo. Gdy tak patrzyła na pozostałości po zaczarowanym biczu, pomyślała o tym, co powiedział jej wczoraj Tom. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu wyznał jej miłość. Nie wiedziała, dlaczego to zrobił i czym się kierował. Zadrżała, mimo że kąpała się w cieplutkiej wodzie. Chwilę później zakręciła kurek i wyszła spod prysznica.

Niebawem opuściła łazienkę, w pełni ubrana w mundurek, aczkolwiek zrezygnowała z zakładania pończoch, aby niepotrzebnie nie podrażniać rany. Z ulgą zauważyła, że współlokatorki zeszły już na śniadanie. Gdy podeszła do swojego łóżka, zastanowiła się nad nowym opatrunkiem.

Musi wystarczyć, podsumowała i ściągnęła z posłania białe prześcieradło. Usiadła z cichym westchnieniem, po czym zaczęła rwać płótno na mniejsze wstążki. Skończywszy, obandażowała cięcia i założyła pończochy, ukrywając tym samym bandaż. Zanim wyszła z dormitorium, została uderzona jeszcze jednym wspomnieniem, przez które głośno jęknęła. Była wówczas na wpół śpiąca, ale wciąż pamiętała, że Tom obiecał jej spotkanie w pokoju wspólnym Gryffindoru.

Nadal nie pojmowała, dlaczego wyszedł z inicjatywą, bo był ostatnią osobą, po której spodziewała się ratunku i pomocy. Oczywiście, było kilka powodów, dla których mógł nie chcieć jej śmierci. Jakby nie patrzeć, wciąż potrzebował informacji, w których była posiadaniu – na temat Insygniów, przyszłości i rzekomych planów, które pragnęła wcielić w życie. Mimo to nie mogła wyrzucić z głowy słów, które wypowiedział.

Kocham cię.

Hermiona potrząsnęła głową, chcąc zapomnieć o pustych słowach i ponownie skupić się na rzeczywistości. Zebrawszy się na odwagę, chwyciła za klamkę i wyszła z dormitorium. Zeszła po schodach i kilka sekund później wkroczyła do pokoju wspólnego. Z wahaniem omiotła pomieszczenie, zastawszy zwyczajowy poranny gwar. Całkiem szybko zauważyła Longbottoma, Lupina i Weasleya siedzących na jednej z kanap. Chłopcy byli rozgniewani i zachowywali się co najmniej nieufnie, patrząc na rozłożonego elegancko na przeciwnej sofie Toma Riddle'a, który w swobodnej manierze bawił się różdżką, sprawiając wrażenie rozluźnionego. Całkowicie ignorował mordujących go wzrokiem gryfonów i po prostu nań czekał, zgodnie z obietnicą.

Tom jakby wyczuł, że zeszła po schodach, bo natychmiast odwrócił się w jej kierunku. Uśmiechnął się promiennie, wstał z kanapy i szybko doń podszedł, co sprawiło, że zesztywniała. Spojrzała na niego z wahaniem. Jak powinna teraz zareagować? Podnieść głos? Podziękować za pomoc? Szczerze mówiąc, nie wiedziała, co będzie w tej sytuacji właściwe. Riddle nijak się przejął jej zdenerwowaniem, bowiem bez skrępowania położył dłonie na jej talii i przyciągnął bliżej. Mimowolnie zadrżała.

– Dzień dobry, Hermiono – zagaił. – Jak się czujesz? – dodał, kiedy nie odpowiedziała.

Jakby cię to obchodziło, parsknęła w myślach.

– Lepiej.

Skinął głową, usatysfakcjonowany.

– Odprowadzę cię do Wielkiej Sali – stwierdził, a następnie wziął ją za rękę.

Nie odwzajemniła uścisku. Zanim dotarli do wyjścia z pokoju wspólnego, zostali zatrzymani przez chłopców, którzy stanęli im na drodze. Wciąż mordowali Toma wzrokiem, przy okazji patrząc na nią ze zmartwieniem i troską.

– Czego chcecie? – Uśmiechnął się z wyższością Riddle.

– Żebyś wreszcie zostawił Hermionę w spokoju – warknął Longbottom.

– Obawiam się, że to niemożliwe – parsknął.

Usłyszawszy drwiący ton, mimowolnie zesztywniała. Nigdy się nie odczepi…? Nie mogła jednoznacznie stwierdzić, czy to obietnica, czy też groźba. Stłumiła drżenie, bo nie chciała przysparzać przyjaciołom więcej zmartwień, ale w duchu trzęsła się niczym osika. Spojrzała z powrotem na chłopców i doszła do wniosku, że była zbyt zdezorientowana, żeby teraz rozwiązań ten problem.

– Przepraszam, że wczoraj was wystawiłam – powiedziała łagodnym wzrokiem z miną szczeniaczka. – Czy możemy porozmawiać o tym później?

Mark otworzył usta, żeby niewątpliwie odmówić i wyperswadować jej ten pomysł, ale właśnie wtedy Lupin położył mu dłoń na ramieniu.

– W porządku, później wszystko omówimy – potwierdził.

Hermiona uśmiechnęła się doń z wdzięcznością. Jak zresztą zawsze, mogła na niego liczyć. Tom, który wydawał się znudzony przebiegiem rozmowy, rzucił Longbottomowi zarozumiałe spojrzenie, a następnie ruszył do wyjścia pewnym krokiem. Nie mając innego wyjścia, ruszyła za nim.

– Czemu pozwoliłeś im odejść? – Usłyszała, zanim znaleźli się na korytarzu, więc domyśliła się, że Mark najprawdopodobniej będzie teraz męczył Amarysa.

Riddle wyznaczył kierunek do Wielkiej Sali. Przez całą drogę trzymał jej dłoń w ciasnym uścisku, przez co była zaniepokojona. Chciała coś powiedzieć, ale w jakiś sposób czuła się powstrzymywana przed podniesieniem larum.

Gdy doszli do głównych wrót, Tom wzmocnił na moment uścisk, a potem wyswobodził jej dłoń i się doń odwrócił. Mimowolnie zesztywniała. Przywdział na twarz nieczytelną maskę, przez którą przebijały się wyłącznie zmarszczone brwi. Gdy jego spojrzenie stwardniało i włożył rękę do kieszeni szaty, Hermiona zrobiła krok wstecz i dyskretnie rozejrzała się po korytarzu. To niewiarygodne, że o tej godzinie nikt się wokół nie kręcił. Zerknęła z powrotem na chłopaka, przygotowana na najgorsze, i zamrugała, zobaczywszy, że trzyma w ręku ciemną różdżkę. Musiała się jak najszybciej stąd wydostać i znów znaleźć wśród ludzi. Właśnie przeliczała swoje szanse, bowiem wciąż miała zranioną nogę i utykała, ale wtem zorientowała się, że nie wysunął żadnej groźby i po prostu milczał. Zebrawszy się na odwagę, spojrzała nań i zdębiała. Sprawiał wrażenie chwilowo niezdecydowanego, gdyż tęsknym wzrokiem zapatrzył się w drewno. To sprawiło, że na moment zapomniała, iż powinna wykorzystać okazję i uciekać gdzie pieprz rośnie. Wróciła do rzeczywistości, dopiero kiedy skrzyżowali wzrok i zrozumiała, że zaprzepaściła najlepszą szansę i drugiej z pewnością nie dostanie. Znów przywdział nieprzeniknioną maskę, tym razem z bijącym z oczu chłodem. Z trudem przełknęła ślinę, a potem zamrugała, szczerze zaskoczona, kiedy wyciągnął doń dłoń i zaoferował różdżkę.

– Masz, będziesz potrzebować wsparcia – powiedział.

Była w takim szoku, że dopiero po chwili zrozumiała, że właśnie oddawał jej broń, którą ukradł jakiś czas temu po torturach na Wieży Astronomicznej. Obrzuciła podejrzliwym wzrokiem ciemne drewno, naprawdę doń należące, a potem odebrała je z wahaniem.

– Dziękuję – odparła ściszonym głosem.

– Coś nie w porządku? – zapytał.

No raczej, ale z tobą!, parsknęła w niedowierzaniu.

– Nie.

Ku jej uldze, zaprzestał przesłuchania i znów złapał ją za rękę. Naprawdę nie wiedziała, dlaczego zezwalała mu na taką samowolkę, zwłaszcza że niedawno była dotykana przez obcego, równie przerażającego mężczyznę.

Czemu tak otwarcie próbuje mnie oszukać?, zastanawiała się w myślach, spuściwszy wzrok na ich złączone dłonie. Oczywiście, nie odwzajemniła uścisku, ale to nie zmieniało faktu, iż pozwalał sobie na więcej, aniżeli powinien. Wydawał się emanować ciepłem, spokojem i delikatnością, o które teraz z pewnością by go nie podejrzewała. Kłamstwo za kłamstwem!, warknęła.

Zagubiła się w myślach, więc zupełnie nie zauważyła, kiedy podeszli do stołu Gryffindoru. Zorientowała się, dopiero gdy przystanęli. Tom spojrzał nań wyczekująco, więc zmarszczyła brwi. Czy naprawdę myślał, że kilka dobrze umiejscowionych kłamstw i przyjemnie uspokajający uścisk sprawi, że zapomni o wszystkim, co wydarzyło się od momentu ich zerwania?

– Na pewno dobrze się czujesz? – zapytał.

Nawiązawszy kontakt wzrokowy, mimowolnie się zastanowiła, jak długo będzie podtrzymywał te pozory i kiedy porzuci swą maskę.

– Tak – odpowiedziała zwięźle, ale wiedziała, że raczej nie łyknął tego łgarstwa. Mimo to pominął ten fakt milczeniem.

– W takim razie później sobie porozmawiamy – stwierdził i skierował się ku ślizgońskiemu stołowi.

Hermiona przez chwilę obserwowała, jak odchodzi, a potem potrząsnęła w niedowierzaniu głową i spojrzała na współdomowników. Wszyscy gapili się nań z widocznym zainteresowaniem, a niektórzy, w tym jej współlokatorki z dormitorium, również z wypiekami na twarzy. Nie chcąc z nikim rozmawiać, po prostu zajęła miejsce z daleka od innych uczniów. Żeby się czymś zająć, sięgnęła po kanapkę i zaczęła ją wcinać bez większego apetytu.

Kiedy usiadła i odciążyła nogę, poczuła niewyobrażalny ból. Wróciła wspomnieniami do nieudanej próby ucieczki, gdy Henger cisnął weń zaklęciem, które oplotło się wokół podudzia i przyciągnęło ją z powrotem. Była wówczas naprawdę bezsilna i przerażona. Nijak mogła mu się przeciwstawić. Odłożyła kanapkę na talerz, bo nie mogła przełknąć kęsa, którego miała w buzi. Oczami wyobraźni znów zatopiła się w przeszłości. Została brutalnie pocałowana i była seksualnie napastowana przez człowieka, który miał niejedno na sumieniu. Zadrżała z obrzydzenia i pospiesznie spróbowała odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli. Jej wzrok z niechęcią powędrował do siedzącego po drugiej stronie Wielkiej Sali Toma. Oczywiście, okupował swoje zwyczajowe miejsce. Zesztywniała, kiedy zdała sobie sprawę, że zamiast jeść śniadanie, patrzył wprost na nią.


Czyżby postradał rozum? Czemu oddał Hermionie różdżkę? Trochę się natrudził, aby ją zdobyć, więc dlaczego teraz zaprzepaścił wszystko, co dotąd osiągnął?

Czemu ruszył jej na ratunek…?

Wczoraj wyznał dziewczynie miłość. Zrobił to pod wpływem chwili, a teraz zupełnie nie rozumiał, co właściwie chciał tym osiągnąć i dlaczego się tak poniżył. Nigdy wcześniej nie powiedział na głos tych dwóch słów. Wiedział, że dla większości ludzi miały ogromne znaczenie, ale szczerze mówiąc, dla niego były puste i bezwartościowe. Mimo to złożył deklarację i to jeszcze przed Hermioną. Niepojęte, doprawdy.

Czemu oddałem szlamie Niezwyciężoną Różdżkę?, pomyślał, sfrustrowany własną głupotą. Co gorsza, nie mógł oderwać od niej spojrzenia, nawet teraz, pośrodku Wielkiej Sali. Właśnie została otoczona swoimi przyjaciółmi z Gryffindoru, którzy zebrali się wokół niej niczym wygłodniałe sępy. Zignorowawszy ich, całkowicie skupił się na obserwacji dziewczyny. Zmrużył oczy, gdy znów zawładnęła nim dziwaczna potrzeba opiekuńczości, dokładnie ta sama, co wtedy, gdy zobaczył ją leżącą bezradnie na ziemi. To, co zrobił, było obrzydliwe. Dlaczego właściwie naraził swe życie, żeby ochronić najzwyczajniejszą w świecie szlamę? Nawet z tej odległości wciąż mógł dostrzec pęknięcie na jej wardze oraz ciemnego siniaka na lewej skroni, teraz ukrytego za burzą kręconych włosów. W głowie mignął mu obraz, kiedy ten mężczyzna kopnął Hermionę i musiał przymknąć oczy, żeby się uspokoić. Nadal był dręczony przez cichy jęk, który wywczas z siebie wydała. Ta niespodziewana opiekuńczość była naprawdę niepokojąca oraz dezorientująca. Jak tak dalej pójdzie, to po prostu oszaleje.


Wyczuła ruch, więc podniosła głowę i zobaczyła siadających naprzeciwko chłopców. Wyglądali na zatroskanych i w momencie poczuła się winna. Odkąd pojawiła się w latach czterdziestych, sprowadzała na nich same kłopoty i przysparzała zmartwień.

Lupin wyciągnął różdżkę.

Muffliato.

Toczone wokół rozmowy natychmiast zostały wyciszone i we czwórkę pogrążyli się w ciszy. Najwyraźniej przyjaciele chcieli omówić coś istotnego, a biorąc pod uwagę zamieszanie w pokoju wspólnym, dobrze wiedziała, co zaraz nastąpi.

– Co ci zrobił? – zapytał cicho Longbottom, a kiedy nań spojrzała, zauważyła, że piorunuje Riddle'a wzrokiem. Odwróciwszy wzrok, skupił się na jej rozciętej wardze i automatycznie przybrał surowszą minę.

– Nic – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Naprawdę nie chciała rozmawiać, w jaki sposób została zraniona, bowiem to rozdrapywało jeszcze świeże rany. Szczerze mówiąc, najchętniej zapomniałaby o wczorajszym incydencie.

– Nie zamierzasz do niego wrócić, prawda? – Lupin był zmartwiony.

Hermiona prawie wytrzeszczyła oczy. Nie, oczywiście, że nie, pomyślała, przerażona podobną możliwością. Czemu, na Merlina, miałaby znów wpakować się w toksyczną relację? Jeden raz w zupełności wystarczy. Nie zaprzeczyła od razu, dlatego też Mark się zjeżył.

– To niedorzeczne. Spójrz na siebie. Zobacz, co ci zrobił – powiedział, rozeźlony.

– Jest niewinny – stwierdziła, w duchu się zastanawiając, dlaczego zadaje sobie tyle trudu.

– Czemu zawsze stajesz po stronie Riddle'a? – spytał niepewnie Weasley.

– Naprawdę zamierzasz znów się z nim spotykać? – Longbottom nie wytrzymał nerwowo. W jego głosie słychać było najprawdziwsze oburzenie, a nawet pewnego rodzaju przytyk. – Lubisz być raniona?

– Uspokój się, Mark. – Amarys zmarszczył brwi. – Musisz zrozumieć, jak to wygląda z naszej perspektywy, Hermiono. Riddle uderzył cię wcześniej, a dziś razem wyszliście z pokoju wspólnego.

Oczywiście, w pełni rozumiała ich punkt widzenia. Jakby nie patrzeć, mieli rację. Tom przez dłuższy czas traktował ją po prostu okropnie, a potem niespodziewanie postanowił uratować jej życie. Czego się właściwie spodziewała? Że Lord Voldemort nagle zapałał doń uczuciem, tak jak powiedział…? To niedorzeczne. Niemal niezauważalnie pokręciła głową i spojrzała na stół Slytherinu, praktycznie od razu napotykając jasnoszare tęczówki, które z jakiegoś niewiadomego powodu nagle złagodniały. Zacisnęła zęby, uświadamiając sobie coś bardzo ważnego. Albus Dumbledore powiedział niegdyś, że Voldemort nie był zdolny do miłości i niestety, miał całkowitą rację. Tom Riddle był przednim aktorem i doskonale symulował emocje, zwłaszcza gdy sytuacja tego wymagała, ale nigdy tak naprawdę nikogo nie kochał. Westchnąwszy pod nosem, szybko odwróciła wzrok.

– Groził ci? – zapytał Weasley.

– Nie – odparła, nie dodając „jeszcze nie".

– No to czemu pozwalasz mu na tak wiele? – Longbottom ledwo się kontrolował.

Zawahała się i zastanowiła nad sednem problemu. Czym najmocniej się niepokoiła? Zmarszczyła lekko brwi, po czym spojrzała na Marka, który wciąż czekał na jakąś odpowiedź. Otworzyła więc usta i wyznała prawdę.

– Cóż, powiedział, że mnie kocha.

Gdy cisza znacząco się przedłużała, omiotła chłopców uważnym spojrzeniem. We troje patrzyli nań z niemałym zdziwieniem. Mark nawet potrząsnął w niedowierzaniu głową, marszcząc brwi.

– Uwierzyłaś mu…?

– Nie – odparła, aczkolwiek, ku swojej frustracji, brzmiała bardzo nieprzekonująco.

– To oczywiste, że kłamie! – krzyknął.

Owszem, znów mieli rację. Voldemort był szalenie utalentowanym kłamcą. Nie rozumiała tylko, dlaczego zdecydował się na tak łatwe do przejrzenia łgarstwo. Z drugiej strony, niechętnie musiała przyznać, że tym jednym oświadczeniem nieźle namącił jej w głowie.

– Nie widzisz, co Riddle kombinuje? – syknął Longbottom, a Hermiona się wzdrygnęła, wychwyciwszy w jego głosie gniewną nutę. – Nie darzy cię żadnym uczuciem. Zamiast tego, chce cię wykorzystać. Jest ślizgonem, więc może znudził się szkolną rutyną i postanowił trochę zabawić? Albo po prostu potrzebuje worka treningowego, żeby od czasu do czasu się wyżyć.

– Nie uderzył mnie wczoraj – powiedziała z naciskiem. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego broni faceta, który nie zasługiwał ani na pomoc, ani na obronę.

– Więc może powiesz nam, kto cię skrzywdził – zasugerował wyzywającym tonem.

Odepchnęła od siebie myśli o żołnierzach Gellerta Grindelwalda, dlatego też zdecydowała się na milczenie. Nie chciała do nich wracać i ponownie zagrzebywać się w okropnych wspomnieniach. To było wystarczająco obrzydliwe. Aby zmienić temat, zgrabnie przeszła do innej, o wiele ważniejszej kwestii.

– Wybacz mi, Mark… – wymamrotała, gnębiona poczuciem winy. – Zgubiłam twoją różdżkę… – dodała, kiedy uniósł brwi. – Naprawdę przepraszam. Tak mi przykro…

– Co takiego…? – Longbottom wyglądał, jakby była to ostatnia rzecz, jakiej się spodziewał.

– Oczywiście, zapłacę ci za nową – powiedziała pospiesznie. – I w pełni rozumiem, że się gniewasz. To zrozumiałe. Strasznie cię przepraszam…


Niedorzeczne, doprawdy. Jest przecież szlamą, argumentował w myślach, patrząc, jak Hermiona opuszcza Wielką Salę, otoczona przyjaciółmi z Gryffindoru. Była bardzo blada i nadal utykała. Zmarszczył brwi, bo wszak zasługiwała na podobne traktowanie. Niechciana, siłą wtargnęła do czarodziejskiego świata, plugawiąc go swoim mugolskim brudem. Ci mężczyźni w rzeczywistości wyświadczyli społeczeństwu przysługę, ponieważ dali jej porządną nauczkę. Szlamy przyniosły za sobą chorobę, która powoli, aczkolwiek bardzo skutecznie, rozprzestrzeniała się po całym świecie. Żeby zwalczyć epidemię, trzeba ich wszystkich wytępić. Chociaż po głowie chodziły mu podobne myśli, nawet na sekundę nie oderwał spojrzenia od wychodzącej dziewczyny.

Niechciana. Bezwartościowa. Brudna… Te słowa co chwilę przelatywały mu przez głowę, gdy nie mógł zdusić wspomnień w zarodku. Oczami wyobraźni zobaczył samego siebie, leżącego na zimnej i wilgotnej posadzce, zwijającego się z bólu, podczas gdy Carter co rusz go obrażał. Jakim prawem, skoro był dziedzicem Salazara Slytherina i potomkiem jednej z najstarszych, najszlachetniejszych czarodziejskich rodzin? Hermiona nie mogła się poszczycić żadnymi wartościowymi przodkami, a zaledwie zawszonymi mugolami. Mimo że mieli podobne doświadczenia, cholernie się różnili.

Zirytował się poczuciem winy, które wzięło go we władanie, gdy tylko pomyślał o niej jak o śmieciu. Chcąc się otrząsnąć z okropnych myśli, gwałtownie wstał od stołu i skierował się ku wyjściu z Wielkiej Sali. Czemu właściwie miał wyrzuty sumienia? Dlaczego wczoraj stanął w jej obronie? Zacisnąwszy usta w cienką linię, poddał się gniewowi. Najprawdopodobniej stracił rozum i postąpił niczym najprawdziwszy głupiec. Hermiona jest odrażająca, pomyślał, ale chwilę potem przypomniał sobie, jak ją przytulał po tak długim okresie przerwy. Czuł się tak komfortowo i przyjemnie…

Zmarszczył z niesmakiem nos. Jakim cudem mógłby tak tkwić w nieskończoność, skoro obejmował szlamę? Powinien przeklinać brud, a nie się z nim zadawać. Wtem znów zobaczył, że siedzi w Pokoju Życzeń, cała posiniaczona i podrapana. Mężczyźni w czarnych płaszczach również posunęli się do ostateczności i ciskali weń najróżniejszymi zaklęciami. Zamiast zanurzyć się w satysfakcji, zagotował się ze złości. Fakt, iż została poważnie zraniona, nie napawał go szczęściem i dumą, a rozwścieczył do granic możliwości. Nie wiedział, jak daleko się posunęli i szczerze nienawidził myśleć, do czego doszło, zanim się pojawił. Ci obrzydliwcy śmieli ją pobić, maltretować, a nawet dotykać…

Znalazłszy się na korytarzu, pomaszerował do pracowni eliksirów. Zmarszczył brwi, zastanowiwszy się nad swoimi ostatnimi myślami. Czemu to tak wyprowadzało go z równowagi? Czymkolwiek się wczoraj kierował, fakt pozostawał faktem – Hermiona była brudną szlamą, podczas gdy on był dziedzicem Salazara Slytherina. W hierarchii społecznej ewidentnie stała niżej od niego. Prawdę powiedziawszy, w tej szkole nie było mu równego pochodzeniem. Nikt nie był wystarczająco godzien, aby lizać mu buty. W porównaniu z nim wszyscy inni byli zaledwie śmieciami. Będąc szlamą, znajdowała się na samym dnie mułu.

Niestety, ta wiedza i samoświadomość nijak zmieniały to, że zapałał doń nieznanym dotąd uczuciem i niejednokrotnie odczuwał potrzebę opiekuńczości. Chciał codziennie ją obejmować, całować i czuć ciepło jej ciała. Jęknął z frustracji, kiedy zrozumiał, w jakim kierunku podąża. Kilku mijających go pierwszorocznych rzuciło mu zdezorientowane spojrzenie, nieświadomi mętliku, który miał w głowie. Tom ich zignorował i zacisnął dłonie w pięści, doznawszy najprawdziwszego olśnienia. Wreszcie potrafił wyklarować własne pragnienia.

Chcę być z Hermioną.

Wziął głęboki oddech i wzniósł oczy ku niebu, obecnie przysłoniętemu sufitowi, jakby miał nadzieję znaleźć w nim rozwiązanie swojego problemu. Wciąż był zirytowany tym, że pragnął szlamy. Wiedział, że sam się poniża, ale to nijak stłumiło palące pragnienie. Potrzebował jej, żeby normalnie funkcjonować. Czyżby wpadł w obsesję…? Musiał przyznać, że odkąd ta dziewczyna pojawiła się w Hogwarcie, ciągle zaprzątała mu głowę. Była bezwartościowym śmieciem, marnującym miejsce w szkole, a mimo to pragnął jej całym sercem.

Alternatywa – zachowanie dystansu i ignorancja, a co gorsza utrata – nie wchodziła w rachubę. Zadrżał, kiedy ponownie przypomniał sobie lecącą nań szmaragdową klątwę. Nie zniósłby, gdyby zginęła.

Zmarszczył nos, próbując pogodzić się z nowym odkryciem. Jakże to niewłaściwe, pożądanie szlamy. Z drugiej strony, bez względu na pochodzenie, należała do niego. To zrozumiałe, że gniewał się i rzucał, kiedy inni próbowali dotykać jego własności. Jakby nie patrzeć, nawet kiedy się rozstali, nigdy jej nie stracił, prawda? Po prostu dali sobie na wstrzymanie, ale to nie znaczyło, że mogła robić, co tylko jej się żywnie podobało. Niestety, po incydencie w Zakazanym Lesie musiał zweryfikować swoją strategię. Może zachowanie dystansu nie było jednak najlepszym pomysłem?

Wrócił wspomnieniami do chwil, kiedy trzymał tę dziewczynę w ramionach. Mimo że była nieczystej krwi, sprawiało mu to niewyobrażalną przyjemność. Czemu więc miałby się wahać i nie sięgnąć po to, co mu należne? Jeżeli chciał, żeby była blisko, to nie było naganne zachowanie. Oczywiście, wciąż była szlamą, ale to nie jest przecież zaraźliwe. Co więcej, Hermiona jest szalenie potężną czarownicą. Jeżeli zignoruje fakt, iż pochodzi od mugoli, wszystko będzie się zgadzało.


Szła w kierunku sali eliksirów. Wciąż była obolała, miała zawroty głowy i ledwo stała na nogach. Kątem oka widziała, że przyjaciele patrzą nań z wyraźnym niepokojem. Najwyraźniej zauważyli, że ma problem z chodzeniem. Starała się zignorować wypisane na ich twarzach zmartwienie, ale było to naprawdę ciężkie. Przez swoje starania nie zauważyła grupki przebiegającej przez korytarz pierwszoroczniaków i w konsekwencji się zderzyli. Jeden z nich krzyknął „Przepraszam!" i razem pobiegli dalej. Żeby nie upaść, Hermiona oparła się dłonią o ścianę, bowiem została niefortunnie uderzona w posiniaczony bok. Wtem poczuła ramię, które pomogło jej zachować równowagę, a kiedy podniosła wzrok, zobaczyła zmartwionego Longbottoma.

– Jesteś ranna – stwierdził, szczerze zaniepokojony. – Chodź, odprowadzę cię do skrzydła szpitalnego.

– Nie. Wszystko jest w porządku.

Mark w odpowiedzi zmarszczył brwi. Chwilę później spojrzał na przyjaciół, którzy również doń podeszli, ewidentnie zatroskani.

– Jesteś szalona, Mionka – powiedział Weasley, sprawdzając, czy nie ma więcej kontuzji. – Czemu po prostu nie pójdziesz do pielęgniarki?

Zdecydowanie potrząsnęła głową i zignorowała sprzeciw chłopców. Najdelikatniej, jak tylko mogła, odepchnęła od siebie blondyna i ruszyła w stronę sali lekcyjnej.

– Chciałbym przekląć tego drania! – podsumował to Longbottom, podążając za nią niczym cień.

Nie odpowiedziała, ponieważ nie widziała sensu we wdawanie się w niepotrzebną i donikąd prowadzącą dyskusję. Co więcej, nie była do końca przekonana, czy powinna bronić Toma. Tym razem może i był niewinny, ale powody, dla których jej pomógł, również wzbudzały podejrzenia. Z całą pewnością nie wyciągnął ręki do szlamy z dobroci serca.

To byłby pierwszy raz, parsknęła w myślach.

Była cholernie zadowolona, kiedy dotarła do sali eliksirów. Bez względu na to, co powiedziała przyjaciołom, dobrze wiedziała, że powinna leżeć w skrzydle szpitalnym. Gdy weszła do klasy, automatycznie skierowała się do swojego stanowiska. Zanim jednak zdążyła zrobić kilka kroków, poczuła na ramieniu ciepłą dłoń i się zatrzymała. Odwróciwszy się, zobaczyła Lupina.

– Może usiądziesz dziś z Markiem?

To oczywiste, co sobie zaplanował. Najwyraźniej bardzo nie chciał, żeby siedziała obok Toma. Martwił się, co prawda, na podstawie błędnych założeń, ale była mu wdzięczna za troskę, więc po prostu skinęła głową. Nie spojrzała już na swój stolik. Zamiast tego zawróciła i poszła za Longbottomem na tył sali.


Po prostu powiem jej, żeby do mnie wróciła, podsumował z przekonaniem. Hermiona z pewnością odetchnęłaby z ulgą, że znów może się z nim spotykać. Jakby nie patrzeć, był dziedzicem Salazara Slytherina. Wykaże się hojnością, jeżeli dobrowolnie będzie chciał spędzać czas ze szlamą. Był przekonany, że doceni ten gest. Co więcej, postanowił, że przestaną rozmawiać na temat jej pochodzenia, bowiem najlepiej zrobi, jeżeli zignoruje tę część jej osoby.

Kiedy wszedł do sali eliksirów, mimowolnie się uśmiechnął. Spodziewał się znaleźć Hermionę siedzącą przy ich stanowisku, ale gorzko się przeliczył. Zamiast niej zauważył jednego z gryfonów, Amarysa Lupina. Zmarszczył gniewnie brwi, zwłaszcza że podłapał pełne niechęci spojrzenie chłopaka.

Gdzie się podziewała…?

Omiótł wzrokiem całą klasę. Całkiem szybko zlokalizował dziewczynę. Zajęła miejsce w ostatnim rzędzie razem z Weasleyem i Longbottomem. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego postanowili się zamienić. Spróbował nawiązać z nią kontakt wzrokowy, ale najwyraźniej wiedziała, co się święci i uparcie patrzyła w stół. Co właściwie chciała osiągnąć? Zmarszczywszy brwi, zerknął w zamyśleniu na Longbottoma.

Co było nie tak? Nie mając innego wyjścia, podszedł do swojego stanowiska i usiadł, całkowicie ignorując towarzystwo gryfona. Wyglądało na to, że Lupin obrał podobną strategię, ponieważ nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem. Chwilę później do klasy wszedł Slughorn i zaczął lekcję. Tom szybko zauważył, że nie jest w stanie nadążyć za tym, co mówi nauczyciel i się skupić na przerabianym materiale. Wreszcie odwrócił głowę i w przelocie zerknął na Hermionę, która nadal go ignorowała. Naprawdę nie rozumiał, czym się kierowała.


Czuła na sobie intensywne i pytające spojrzenie Riddle'a, ale oparła się pokusie, żeby podnieść wzrok. Szczerze mówiąc, teraz była zadowolona, że Lupin zaproponował jej zamianę miejsc. Nagłe zainteresowanie Toma jej osobą było co najmniej podejrzane, dlatego też uznała, że lepiej będzie dmuchać na zimne. Strategia, którą teraz stosował, sprawiała wrażenie mocno szemranej i niebezpiecznej. Już dawno nauczyła się żyć z jego okrucieństwem i niechęcią, ale udawana sympatia była czymś zupełnie innym. Łagodność, którą zaczął jej okazywać, wzbudzała dawno pogrzebane uczucia. Gdy jeszcze byli w związku, czuła się przy nim szczęśliwa i bezpieczna. Niegdyś widziała w nim swoją kotwicę. Odganiał koszmary i właśnie dlatego obdarzyła go uczuciem. To oczywiste, że kiedy uratował ją z sideł przeciwników, na nowo rozbudził weń żarliwą nadzieję, ale również rozumiała, że nie powinna za nią na ślepo podążać. Wcześniej bez zastanowienia zerwał wszelkie więzi. To, że wreszcie zaakceptował jej mugolskie korzenie, było wysoce nieprawdopodobne, a raczej niewykonalne.

Oderwała wzrok od Slughorna i spojrzała na leżący na blacie pusty kawałek pergaminu. Skrzywiła się, uświadomiwszy sobie inną możliwość. Jeżeli Tom nie udawał, a był brutalnie szczery, to niczego nie zmieniało. To niemożliwe, żeby z powrotem się zeszli, zwłaszcza że traktował ją okropnie od momentu, kiedy dowiedział się o jej prawdziwym pochodzeniu.


Tom nie zarejestrował ani słowa z wykładu Slughorna, gdyż był w pełni skoncentrowany na obserwowaniu Hermiony. Byli w połowie zajęć, a ona ani razu nań nie spojrzała – po prostu siedziała obok Longbottoma i sprawiała wrażenie skupionej na profesorze. Czemu się tak zachowywała? Chociaż próbował, nie mógł zrozumieć, czym się kierowała. Teraz pochylała się nad pergaminem i skrzętnie notowała wszystko, co nauczyciel zapisywał na tablicy. Włosy opadały jej na twarz, zasłoniwszy połowicznie oblicze. Nadal była strasznie blada, zaś rozcięta i opuchnięta warga z pewnością przysparzała jej bólu.

Na moment przymknął oczy, chcąc opanować gniewną magię, która powoli brała go we władanie. Kiedy uniósł z powrotem powieki, automatycznie spojrzał na dziewczynę. Nie mógł się powstrzymać. Czemu unikała nawiązania kontaktu wzrokowego? Niegdyś się brzydził tym, że ze sobą spali, ale teraz aż drżał ze złości, gdy wracał wspomnieniami do opatrywania jej obrażeń. Ten obrzydliwy człowiek ośmielił się ją dotknąć, pragnął splugawić i pozostawił po sobie ślady w postaci ciemnofioletowych siniaków.

Musiała doń wrócić. Nie miała wyboru.

Lekcja trwała ponad godzinę. Tom zebrał swoje rzeczy, po czym wstał i zerknął na Hermionę. Właśnie zwinęła pergamin i schyliła się, aby sięgnąć po torbę. Poruszała się powoli, gdyż wciąż była obolała. Może powinien ponownie obejrzeć jej rany? Szczerze mówiąc, wątpił, aby poszła do skrzydła szpitalnego. Gdy wreszcie podniosła się z krzesła, inni uczniowie zaczęli wychodzić z sali. Dwaj przyjaciele z Gryffindoru cierpliwie nań czekali, przywodząc na myśl wierne psy strażnicze, ale zupełnie ich zignorował. Podszedł do dziewczyny i zamrugał, zobaczywszy na jej twarz zdziwienie i nieufność. Chwilę później się opanowała i wygładziła minę. Co interesujące, w brązowych oczach dostrzegł twardy, zdecydowany błysk.

– Muszę z tobą porozmawiać, Hermiono – powiedział na dzień dobry, nie chcąc poświęcać za dużo czasu na roztrząsanie jej dezorientującego zachowania.

– Trzymaj się z daleka, Riddle – warknął natychmiast Longbottom, najwyraźniej wcieliwszy się w rolę obrońcy.

– To nie ma z tobą nic wspólnego. Chcę tylko porozmawiać – odparł, obrzuciwszy gryfona niechętnym spojrzeniem. Chociaż sprawiał wrażenie opanowanego, musiał tłumić swój temperament.

– Chcesz ją znów skrzywdzić? Najlepiej w odosobnieniu i bez żadnych świadków, prawda?

Tom musiał się bardzo wysilić, żeby nie rzucić weń zaklęciem. Jedno spojrzenie na kamienną twarz Hermiony podpowiedziało mu jednak, że przemoc nie byłaby tutaj dobrym rozwiązaniem i spaprałby tym samym sprawę, zanim ugrałby swoje.

– Wszystko, o co proszę, to tylko kilka minut twojego czasu.

Żebym mógł ci powiedzieć, że kończymy z tą farsą, dodał w myślach.

Niemal zadrżał, kiedy zorientował się, że dziewczyna pozostała niewzruszona. Może powinien po prostu wziąć ją za rękę i wyciągnąć na korytarz, z daleka od uciążliwych przyjaciół. Szczerze mówiąc, powoli stawał się sfrustrowany.

– Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli sobie stąd pójdziesz – podsumował Lupin, który w międzyczasie doń podszedł.

– Właśnie. Hermiona nie chce zadawać się z ludźmi twojego pokroju – dodał agresywnie Longbottom, patrząc na niego z wyraźną pogardą.

Tom przestał zwracać uwagę na gryfonów, w pełni skupiony na dziewczynie. Sprawiała wrażenie emocjonalnie oderwanej i odległej, co samo w sobie było dość dziwaczne i niespotykane. Przez moment po prostu go obserwowała, a potem wreszcie zabrała głos.

Westchnęła.

– Nie sądzę, żebyśmy mieli o czym rozmawiać – powiedziała, aczkolwiek w jej głosie brakowało zwyczajowego ciepła, które zawsze słyszał. Oczywiście, próbował coś wyczytać z jej twarzy, ale napotkał opór w postaci emocjonalnego zamknięcia.

– Chcę tylko z tobą porozmawiać, Hermiono – powtórzył.

– Czy pamiętasz pierwszy dzień po naszym zerwaniu? – zapytała ze stalową nutą w głosie. – Chciałam wszystko ci wytłumaczyć, ale nie dałeś mi żadnej szansy. Po prostu odwróciłeś się do mnie plecami, bo nagle zdecydowałeś, że nie jestem warta twojego cennego czasu. Zostawiłeś mnie na lodzie, ot z dnia na dzień.

Tom nie mógł zrozumieć jej zachowania i zaczął się irytować. To było niedorzeczne.

– Powinnaś przynajmniej powiedzieć mi, co się wczoraj wydarzyło – wytknął, porzuciwszy pozory. Teraz nawet nie próbował stłumić swojego gniewu.

Potrząsnęła głową, a następnie zrobiła krok naprzód. W brązowych oczach ponownie dojrzał tę twardość, którą z miejsca znienawidził. Gdy zabrała głos, usłyszana ostrość sprawiła, że mimowolnie zesztywniał.

– Zanim tu przybyłam, wszystko straciłam. – Zamknęła na moment oczy, a kiedy uniosła powieki, zobaczył bezbrzeżny smutek i wszechogarniającą ciemność. – Nie jestem ci nic winna – dodała lodowatym tonem, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła z klasy razem z przyjaciółmi.

Jak to możliwe…?

Gdy tak patrzył na otwarte na oścież drzwi, z ledwością kontrolował swą magię, która szarpała się do przodu i domagała uwolnienia.

Czy właśnie został odrzucony…?

Czy dostał kosza od szlamy…?


Po skończonych zajęciach Hermiona pospiesznie przemierzała lochy, idąc do prywatnej pracowni Slughorna. Musiała odzyskać resztę Veneficusa, gdyż bez niego była nieznośnie bezbronna. Gdy dotarła do laboratorium, natychmiast podeszła do zabezpieczonego wcześniej kociołka. Całe szczęście, że pomyślała o tym wcześniej. Wzięła pustą szklaną fiolkę i zaczęła przelewać eliksir. Nie zostało go zbyt wiele, dlatego też wkrótce będzie zmuszona uwarzyć więcej. Miała nadzieję, że przyjmowany w dużych ilościach, nie okaże się szkodliwy. Jakby nie patrzeć, został wynaleziony do jednokrotnego użytku. Westchnęła, zapatrzywszy się w miksturę.

– Hermiono?

Podskoczyła w miejscu i prawie upuściła fiolkę. Opanowawszy nerwy, wsunęła buteleczkę do torby i się odwróciła. W drzwiach pracowni stał Tom i, co interesujące, wydawał się szczerze zaskoczony jej obecnością. Mimo to zmrużyła podejrzliwie oczy, węsząc jakiś podstęp. Prawdę powiedziawszy, nie rozmawiała z nim od czasu ostatniej lekcji i nijak chciała zmieniać ten fakt.

– Co ty tutaj robisz? – syknęła z irytacją.

– Ja… – mruknął, po czym zmarszczył brwi. – Slughorn poprosił mnie, żebym pomógł mu uporządkować składzik z eliksirami.

Z trudem powstrzymała się od przewrócenia oczami. Zdecydowanie zbieg okoliczności, parsknęła szyderczo w myślach. Najprawdopodobniej znów planował małe przesłuchanie. Cudownie, dodała, patrząc na chłopaka z wyraźnym niesmakiem.

Zobaczywszy chłód i zdystansowanie bijącego od Hermiony, Tom wciągnął ze świstem powietrze. Sprawiała wrażenie wrogo nastawionej i gotowej do przyjęcia postawy obronnej w każdej chwili. Jej lekceważące zachowanie powoli zaczynało mu działać na nerwy. Czego właściwie oczekiwała? Owszem, nie traktował jej zbyt uprzejmie przez ostatnie tygodnie, ale na litość Merlina, przecież była zwykłą szlamą. Z pewnością nie liczyła na przeprosiny. Powinna być szczęśliwa, że postanowił zignorować jej mugolskie, splugawione pochodzenie.

Przez chwilę patrzyła nań obojętnie, a następnie poprawiła torbę na ramieniu i skierowała się ku wyjściu z pracowni. Znów zostałem zignorowany, uświadomił sobie z mocą i się skrzywił. Jego magia również się rozzłościła, dlatego też musiał się wyciszyć.

– Zaczekaj, musimy porozmawiać – warknął przez zaciśnięte zęby. Osiągnął tylko połowiczny efekt, ponieważ dziewczyna rzeczywiście się zatrzymała, ale nie nawiązała konwersacji. – Jak twoja noga? – zapytał, ale znów musiał zadowolić się milczeniem. Najwyraźniej dalej brnęła w swoje tajemnice. Czemu wszystko mu utrudniała? – Kim są mężczyźni w czarnych płaszczach? – dodał stanowczo, przechodząc do konkretów.

Uniosła z oburzeniem brwi.

– Naprawdę myślisz, że ci powiem? – spytała. – Co zrobisz, jeżeli odmówię ci informacji, Voldemorcie? Przeklniesz mnie, jak za starych, dobrych czasów?

– Nie, nigdy – odparł. – Po prostu…

– Mówiłam ci, żebyś trzymał się ode mnie z daleka – kontynuowała. – Jesteś przekonany, że nie spełnię swojej groźby? Jaką masz pewność, że nie pójdę do Dumbledore'a? Na twoim miejscu nie ryzykowałabym przyszłej kariery i utraty magii.

– Chciałem tylko z tobą porozmawiać. Czy to naprawdę taki problem? – warknął, tracąc nad sobą panowanie.

Hermiona zmrużyła oczy.

– Jeżeli mam być szczera, to raczej nieprzyjemne doświadczenie.

Tom się zapowietrzył. Wiedział, że to najlepszy moment, żeby wyznać, co mu leży na sercu. Kiedy powie, żeby doń wróciła, nie będzie miała wyboru i na wszystko się zgodzi. Odetchnął i spojrzał na dziewczynę. Wyglądała na szczerze niezadowoloną. Dziwaczne, doprawdy.

– Słuchaj. Wiem, że jako szlama jesteś… – urwał, gdy zobaczył, że zaciska z niesmakiem usta, ale nie rozumiał dlaczego. – Chodzi mi o to, że twoje pochodzenie rzeczywiście okazało się dość niefortunne dla naszej znajomości. – Mógł przysiąc, że usłyszał gniewne warknięcie. – Niemniej jednak pojmuję, że to nie twoja wina. Choćbyś chciała, nie zmienisz faktu, iż jesteś spokrewniona z… mugolami. – Zadrżał, gdy wypowiedział ostatnie słowo. – To naprawdę… – znów przerwał, bo musiał zebrać się na odwagę. Wystosowanie tego oświadczenia wiele go kosztowało. – Chciałem powiedzieć, że to w porządku, że jesteś szlamą.

Przełknął ślinę i spojrzał na Hermionę, spodziewając się zobaczyć pełen radości uśmiech, którego mu brakowało. Zamiast tego został skonfrontowany z mrocznym błyskiem w oku i skrzywieniem warg. Zamrugał, zdezorientowany. Wyjaśnił jej wszystko czarno na białym, więc dlaczego nie zrozumiała przekazu? Może powinien być bardziej bezpośredni?

– Myślałem nad tym przez chwilę – kontynuował. – Fakt, iż jesteś mugolskiego pochodzenia jest niepokojący, ale ostatecznie mogę z tym żyć. Wedle powyższych wniosków pomyślałem, że w tych okolicznościach byłoby dobrze, gdybyś do mnie wróciła.

No, tym razem wyraził się wystarczająco jasno.

Znów zamrugał, kiedy zobaczył, że jest rozgniewana. Zacisnęła dłonie w pięści, dlatego też uniósł brwi w niemym pytaniu. Czemu się złościła? Czy nie powinna być teraz szczęśliwa?

– To jest… – Zaniemówiła, wyglądając, jakby bardzo chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymywała. – To po prostu…

Czemu się wahała? Tak właściwie to powinna mu podziękować, ale nie zrobiła niczego podobnego. Zamiast tego, rzuciła mu ostatnie gniewne spojrzenie i, nawet nie kończąc zdania, zerwała kontakt wzrokowy. Sekundę później wyszła z pracowni i znalazła się na korytarzu. Tom stał jak wryty. Co się właśnie wydarzyło? Jakim cudem to nie wypaliło? W momencie się odwrócił i pognał za dziewczyną. Niestrudzenie parła naprzód, roztaczając wokół siebie mroczną aurę.

– Zaczekaj! – zawołał.

Hermiona nie chciała dłużej przebywać w jego towarzystwie, dlatego też nawet nie obejrzała się przez ramię, a tym bardziej nie zwolniła kroku. Niestety, chwilę później usłyszała, że za nią podąża, a następnie poczuła mocny uścisk na nadgarstku. Nieprzyjemne mrowienie wzięło ją we władanie, przez co nie mogła znieść tego dotyku, więc natychmiast wyszarpnęła rękę. Odwróciła się do niego i zmrużyła gniewnie oczy.

– Łapska precz!

Cofnął się o krok, wyraźnie zaskoczony wybuchem, którego był świadkiem. Ewidentnie nie wiedział, jak się zachować.

– Czemu wyszłaś?

Usłyszawszy szczere zmieszanie w jego głosie, tylko bardziej się rozzłościła. Naprawdę niczego nie rozumiał? Przed chwilą obraził ją w najgorszy sposób i nie widział w tym nic złego. Może tylko się zgrywał? Czy celowo obnosił się z ignorancją?

– Myślałam, że nasza rozmowa dobiegła końca – stwierdziła.

– Ee, no nie… – wydukał, omiótłszy dziewczynę wzrokiem.

Wyglądała na wściekłą. Właśnie powiedział jej, że jest gotowy do odnowienia relacji, a ona wybuchnęła gniewem. Jak to możliwe? Spodziewałem się innej reakcji, pomyślał. Czemu wszystko utrudniała? Zachowywała się tak, jakby wybitnie jej przeszkadzał. To irracjonalne nastawienie sprawiało, że tylko się denerwował.

– To głupie – podsumował. – Właśnie ci powiedziałem, że jestem zdecydowany zapomnieć o twoim bardziej niż niefortunnym pochodzeniu i byłem święcie przekonany, że przyjmiesz to z większą wdzięcznością – dodał ostrzejszym tonem.

Hermiona zupełnie nie rozumiała, do czego zmierzał. Zamiast odpowiedzieć, po prostu się nań gapiła. Z racji tego, iż nijak zareagowała, zmrużył oczy i zrobił krok naprzód.

– Chcę, żebyś do mnie wróciła.

To nie prośba, a rozkaz, uświadomiła sobie w odrętwieniu.

– Ee, nie, dziękuję – odparła, wciąż w szoku.

Było jasne, że Tom poddał się gniewowi i zmarszczył brwi. Czego od niej właściwie oczekiwał? Że w momencie wpadnie mu w ramiona, a raczej szpony i zapomni o wszystkich przykrościach, których doświadczyła? Jeżeli tak, to mimo swojego nadzwyczajnego intelektu, był najprawdziwszym idiotą.

Wtem zrobił krok naprzód i teraz nad nią górował w zastraszającej manierze. Wyglądał, jakby zamierzał zmusić ją do zmiany zdania. Oczywiście, nie dała się sterroryzować. Wytrwale stała w miejscu i patrzyła nań hardo, prosto w oczy, nawet nie mrugnąwszy. Gdy zdał sobie sprawę, że się nie skuliła i wciąż obstawiała przy swoim, złapał ją mocno za ramię, przez co musiała stłumić drżenie.

– Słuchaj. Oboje wiemy, że chcesz do mnie wrócić – podsumował. – Czemu mi się przeciwstawiasz?

Hermiona miała serdecznie dość tych bzdur. Chwyciła go za rękę i spróbowała się wyszarpnąć. Nie miał prawa jej dotykać, zwłaszcza po wczorajszym. Nie mogła tego znieść. Gdy zauważył opór, automatycznie wzmocnił uścisk, co tylko pogorszyło jej humor i wzmogło strach. Napięła mięśnie i po chwili zdołała się wyrwać, ale nie przewidziała wszystkich konsekwencji. Zaskoczony siłą, którą włożyła w szarpnięcie, Tom puścił jej ramię, przez co się zachwiała i zatoczyła. Niestety, chwilowo zapomniała o pociętym podudziu, więc kiedy próbowała odzyskać równowagę, oparła swój ciężar na prawej nodze. Wciągnęła ze świstem powietrze, czując przeszywający ból. Zacisnęła oczy i syknęła, ponownie się zatoczywszy. Zanim upadła na podłogę, została przytrzymana przez ramię, które w momencie oplotło ją w pasie.

– Wszystko w porządku? – Tom sprawiał wrażenie zmartwionego i jakby zapomniał o wcześniejszym gniewie. – Boli cię noga?

Oddychała szybciej, wciąż próbując przetrzymać ból, a gdy uniosła powieki, zobaczyła, że naprawdę wyglądał na zatroskanego i nie brzydził się ją obejmować. To tylko sprawiło, że prawie zagotowała się ze złości. Odsunęła się od niego gwałtownie, położywszy mu dłonie na klatce piersiowej.

– Trzymaj się ode mnie z daleka! – syknęła. O dziwo, została natychmiast wypuszczona z objęć. Wzięła głęboki, uspokajający oddech i uważnie nań spojrzała. Wciąż znosiła bolesne pulsowanie promieniujące do odcinka lędźwiowego kręgosłupa. – Jesteś teraz zadowolony? – rzuciła jadowicie. – Dobrze się bawisz, mogąc mnie ranić?

Usłyszawszy ostre słowa, Tom wytrzeszczył oczy. Zobaczywszy zmartwienie w jasnoszarych tęczówkach, prawie warknęła ze złości.

– Nie chciałem… – wymamrotał, zdezorientowany. – Czemu do mnie nie wrócisz? – zapytał, spojrzawszy nań przeszywająco.

– Cóż, bo po prostu nie chcę, abyś był moim chłopakiem, Voldemorcie.

– Nie nazywaj mnie tak, proszę. – Skrzywił się niezadowolony.

Uniosła brwi.

– Och, dlaczego? Naprawdę uważasz, że nędzna mugolaczka nie ma prawa nazywać rzeczy po imieniu? – zapytała kąśliwie. – Jak mam się w takim razie do ciebie zwracać? Mój panie? Mistrzu?

– Wręcz przeciwnie – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia. – Wystarczy, że będziesz się do mnie normalnie zwracać.

– Jest już dosyć późno, Voldemorcie – stwierdziła, całkowicie zignorowawszy jego prośbę. – Myślę, że powinniśmy się rozejść i raz na zawsze porzucić ten temat.

– Co ty wyprawiasz, Riddle?

Usłyszawszy znajomy głos, dochodzący zza jej pleców, prawie westchnęła z ulgą. Odwróciła głowę i zobaczyła nadbiegającego Longbottoma z depczącym mu po piętach Weasleyem. Gdy chłopcy do niej dotarli, natychmiast wysunęli się naprzód.

– Co kombinujesz? – dodał z gniewem blondyn.

Hermiona była szczerze zaskoczona, że Tom nie zareagował złością na agresywne zachowanie Marka. Zamiast tego, nadal patrzył na nią z troską w oczach. Znów odgrywa przedstawienie, przypomniała sobie w myślach, żeby przypadkiem nie nabrać się na tę starą sztuczkę. Po chwili milczenia odwrócił się na pięcie i odszedł w swoją stronę. Longbottom wyglądał, jakby miał wielką ochotę za nim pobiec i mu przywalić, ale na szczęście wytrwał w miejscu. Wymruczał pod nosem serię obelg, a następnie odwrócił się do dziewczyny i objął ją ramieniem.

– Wracajmy do pokoju wspólnego.

Z Veneficusem zabezpieczonym w torbie nie miała żadnego powodu, aby szwendać się dłużej po lochach, tak więc chętnie podążyła za przyjaciółmi w kierunku Wieży Gryffindoru. Gdy tak szli w milczeniu, z Hermiony spłynęła adrenalina, przez co zaczęła odczuwać ból zranionej nogi. Mark szybko zauważył, że mocniej kuleje, dlatego też przyszedł jej z pomocą.

Była bardziej niż szczęśliwa, kiedy wreszcie dotarli do pokoju wspólnego, zwłaszcza że świecił pustkami. Na dworze było jasno, a pogoda zachęcała, więc uczniowie najprawdopodobniej korzystali ze słońca i spędzali czas na zewnątrz. Na jednym z foteli dostrzegła czytającego książkę Lupina i z uśmiechem na twarzy postanowiła doń podejść, odprowadzona przez Longbottoma i Weasleya. Z najszczerszą ulgą klapnęła na sąsiednie miejsce, a chłopak natychmiast uniósł głowę.

– Nie mogę uwierzyć, że ten drań znów cię osaczył – podsumował całe zajście Mark, usiadłszy na siedzeniu obok.

– Czego właściwie chciał? – zapytał Richard, również zająwszy miejsce.

Wzruszyła ramionami, bo nie chciała ponawiać tego tematu. Kiedy jednak zobaczyła zmarszczone czoło Amarysa, od razu wiedziała, że nijak się wymiga i będzie musiała zdradzić rąbka tajemnicy.

– Co się stało? – spytał, wiedziony troską i zainteresowaniem.

– Gad znów napadł na Hermionę – podsumował Longbottom.

– Riddle? – Lupin uniósł brwi.

– No przecież!

Chłopak się skrzywił.

– Hermiono. – Spojrzał nań przenikliwie. – Musisz nam wreszcie powiedzieć, czego on tak właściwie od ciebie chce. To naprawdę zaczyna wymykać się spod kontroli.

– Wszystko w porządku – stwierdziła. – Nie musicie się martwić…

– Skończ wreszcie z tymi banialukami! – Longbottom wybuchnął. – Wbrew temu, co ci się czasem wydaje, nie jesteśmy zupełnie ślepi i mamy trochę rozumu w głowach. Odkąd zerwaliście, Riddle ciągle cię ignorował, a teraz nagle zaczyna się kręcić w pobliżu. Na dodatek w jakiś niewyjaśniony sposób zostałaś wczoraj ranna. – Spojrzał na nią z powagą. – Umiemy łączyć kropki. Co się wczoraj stało?

– Nic takiego, naprawdę.

– Skończ z usprawiedliwianiem – powiedział stanowczym tonem Lupin. – Tym razem nie sposób zignorować sprawy, bo zostałaś poważnie zraniona.

– W pierwszej kolejności nie powinniśmy się zgodzić na wcześniejszą nietykalność – dodał Weasley, utkwiwszy wzrok w jej rozciętej i opuchniętej wardze.

– Właśnie, a przez to się rozbestwił i teraz posunął zdecydowanie za daleko – stwierdził Longbottom z ledwo tłumioną wściekłością. – Cały dzień utykałaś.

– Tom nie ponosi za to żadnej odpowiedzialności – odparła zgodnie z prawdą.

– Wyczerpałaś już tę wymówkę. Jeżeli twierdzisz, że jest niewinny, to powiesz nam, co się wczoraj wydarzyło. W innym wypadku na spokojnie założymy, że kłamiesz i kryjesz Riddle'a.

– Nie mogę wam powiedzieć…

– Kiedy zamierzasz przyznać, że cię skrzywdził? – zapytał z irytacją Mark. – To nie może trwać w nieskończoność.

Hermiona omiotła wzrokiem zatroskanych przyjaciół. Oczywiście, czuła się źle, nie mówiąc im prawdy, ale dobrze wiedziała, że nie powinna jeszcze bardziej wikłać ich w swoje problemy. Walka z żołnierzami Gellerta Grindelwalda zdecydowanie była jedną z rzeczy, którymi wolała ich nie obciążać. Gdy nic nie odpowiedziała, Amarys kontynuował swój wywód.

– Zrozum wreszcie, że Riddle się nad tobą znęca. Nie możemy zignorować tak rażącej oczywistości.

– Nie skrzywdził mnie.

– To dlaczego niespodziewanie się tobą zainteresował? – zapytał z naciskiem Mark. – Osaczył się dzisiaj dwukrotnie. Najpierw z rana w pokoju wspólnym, a potem przed momentem. Chyba nie powiesz nam, że to tylko zbieg okoliczności.

– Cóż, przedstawię ci naszą perspektywę, dobrze? – Lupin wziął głęboki oddech. – Zaatakował cię wczoraj i właśnie dlatego zastanawialiśmy się, czego właściwie chce tym razem. – Położył jej dłoń na kolanie i pochylił się do przodu. – Czy próbuje zmusić cię, żebyś do niego wróciła? Czy to dlatego znów podniósł na ciebie rękę?

– Nie – powiedziała z uporem. – Czy możemy przestać o tym rozmawiać?

– Gdzie moja różdżka? – zapytał nagle Mark.

Spojrzała nań z poczuciem winy.

– Mówiłam przecież, że bardzo mi przykro…

– Nie złoszczę się, bo ją zgubiłaś. To żaden problem, naprawdę – stwierdził łagodnym głosem, ale zaraz spoważniał. – Zastanawiam się jednak, gdzie teraz jest, a raczej w czyich rękach – dodał sugestywnie, ale nadal milczała. – Jestem pewien, że gdybym chciał odzyskać różdżkę, musiałabym po prostu poprosić Riddle'a o zwrot. Wierzę, że gdzieś cię napadł i zabrał broń, którą mogłabyś go przekląć. Wiedział, że jesteś silną czarownicą i dopóki nie zdobędzie przewagi, będzie miał problem. Myślę też, że wcześniej ukradł twoją różdżkę i właśnie dlatego musiałaś pożyczać…

– Uwierz, że to nieprawda – poprosiła, teraz trochę mniej sfrustrowana przedstawianą logiką. – Tom mnie wczoraj nie zaatakował.

– Hermiono? – zagaił Lupin, więc się doń odwróciła. – Czy możesz nam odpowiedzieć szczerze na przynajmniej jedno pytanie? To najważniejsza kwestia, która nas nurtuje… Czy Riddle kiedykolwiek cię skrzywdził?

Zebrawszy się na odwagę, spojrzała mu prosto w oczy.

– Tak – wyszeptała bez większych emocji.

– To wszystko, co musimy wiedzieć – podsumował Amarys, po czym uśmiechnął się zachęcająco. Chwilę później skinął Longbottomowi głową, a ten natychmiast wstał z kanapy.

– Dokąd się wybierasz? – zapytała, szczerze zdezorientowana.

Mark rzucił jej poważne spojrzenie, ale to Lupin odpowiedział.

– Obiecaliśmy ci, że zostawimy Riddle'a w spokoju, ale tylko pod warunkiem, że nigdy cię nie skrzywdzi.

Uniosła ze zdziwienia brwi.

– Nie możesz zejść teraz do lochów i wyzwać go na pojedynek – powiedziała, patrząc na Longbottoma.

Chłopak potrząsnął głową.

– Spokojnie, nie planowałem niczego podobnego.

– To co kombinujesz?

– Cóż, powinniśmy wybrać cywilizowane rozwiązanie problemu już za pierwszym razem, kiedy zobaczyliśmy cię z siniakiem na twarzy – stwierdził. – Idę do Dumbledore'a.

– Co takiego…? – zapytała słabo.

– Jest opiekunem Gryffindoru i uwierz, że w okamgnieniu wszystkim się zajmie. Nie musisz się niczym martwić, bo tylko zaprosi cię na herbatę. Oczywiście, zaraz później Riddle'a – wytłumaczył jej Lupin. – Kto jak kto, ale Dumbledore raz na zawsze rozwiąże problem i osobiście dopilnuje, żebyś była bezpieczna.

Hermiona omiotła ich przestraszonym wzrokiem. Wydawali się naprawdę poważni i zdeterminowani, aby wdrożyć swój plan w życie. W nerwach przygryzła dolną wargę. Nie mogła im na to pozwolić.

– Usiądź – powiedziała do Marka. – Jeżeli w ten sposób stawiacie sprawę, muszę opowiedzieć wam całą historię – dodała stanowczo, kiedy nie spełnił prośby.

Chłopak sprawiał wrażenie zaskoczonego, ale ostatecznie klapnął z powrotem na miejsce. Omiotła przyjaciół spojrzeniem, czując rozprzestrzeniające się po ciele ciepło. To szalenie miłe, że naprawdę im zależało. Gdy zobaczyła, że są gotowi do pomaszerowania i zwierzenia się nauczycielowi, doszła do wniosku, że zasłużyli na odrobinę szczerości.

– Po pierwsze – Tom rzeczywiście mnie zranił – powiedziała, zaś blondyn zacisnął dłonie w pięści i skrzywił się z gniewu. Zanim jednak zdążył cokolwiek wtrącić, kontynuowała: – Zrozumcie, proszę, że z pewnością nie będę go pod tym względem bronić. – Poprawiła się na kanapie i zmrużyła ze złości oczy, przypomniawszy sobie wszystkie obelgi, którymi ją obrzucił. Jakim prawem znów śmiał się doń uprzejmie uśmiechać? Aby odegnać niechciane myśli, potrząsnęła głową, a następnie spojrzała na przyjaciół. – Nie miał prawa wcześniej mnie uderzyć i nie jestem gotowa mu tego wybaczyć. Niemniej jednak nie krzywdził mnie regularnie, w co głęboko wierzycie. Prawdę powiedziawszy, nie zranił mnie ani razu, kiedy wciąż byliśmy parą.

– To przecież nieprawda! – Longbottom nie wytrzymał i musiał dorzucić swoje trzy knuty. – Widzieliśmy cię z nim w Hogsmeade. Zachowywał się niczym rasowy dupek. Następnego dnia też miałaś siniaka na policzku, a ten drań wprost nam powiedział, że byłaś nieposłuszna i zasłużyłaś.

Hermiona przewróciła oczami.

– Skłamał, bo chciał cię zdenerwować.

– W takim razie powiedz nam, skąd ten siniak – dodał Weasley.

Westchnęła.

– Cóż, otrzymałam go tak samo, jak wczoraj.

– Czyli? – Lupin uniósł brwi.

Z trudem przełknęła ślinę. Trochę się wahała, bo nie wiedziała, czy zdradzenie im rąbka tajemnicy jest dobrym pomysłem. Czy staną się w jakiś sposób zagrożeni? W duchu liczyła, że wszystko będzie w porządku, ale te myśli zweryfikuje ostatecznie rzeczywistość. Odetchnąwszy głęboko, postanowiła zaryzykować.

– Grindelwald.

Chłopcy spojrzeli nań, jakby wyrosła jej druga głowa. Richard zesztywniał, Mark się zagapił z otwartymi ustami, które co rusz zamykał, zaś Amarys ograniczył się do wybałuszenia oczu. Lupin, naturalnie, otrząsnął się jako pierwszy, ale dał się ponieść emocjom, zamiast wykazywać tradycyjne opanowanie.

– Co…?

– Sprawa jest skomplikowana – powiedziała, gwoli wyjaśnienia. – Jestem ścigana, bo… mam coś, na czym mu zależy. Właśnie dlatego wysłał za mną swoich ludzi.

– Grindelwald…? – wymamrotał w niedowierzaniu Longbottom, blady niczym ściana.

Skinęła głową.

– Chcesz nam powiedzieć, że wtedy w Hogsmeade…?

– Owszem, zostałam zaatakowana przez jego żołnierzy – odpowiedziała, siląc się na spokój.

– I wczoraj też…? – zapytał Weasley, ewidentnie spanikowany.

– Szłam na spotkanie z wami i akurat obchodziłam jezioro – wyznała. – Ci mężczyźni użyli świstoklików, żeby obejść hogwardzkie zabezpieczenia.

– Nie rozumiem. Grindelwald cię ściga…? Dlaczego…? – Lupin był w szoku. – Czego od ciebie chce?

– Nie mogę wam powiedzieć.

– Czemu? – Mark w ramach wsparcia postanowił wziąć ją za rękę.

– Nie zamierzam was narażać – odparła zgodnie z prawdą.

– To istne szaleństwo – podsumował Amarys, wciąż patrząc nań szeroko otwartymi oczami. – Musisz komuś powiedzieć, a przynajmniej Dumbledore'owi.

– Pan profesor wie – przyznała.

– Opowiedziałaś mu też, co się wczoraj wydarzyło…? – zapytał ze szczerym zaniepokojeniem Lupin. – Jeżeli przełamali osłony Hogwartu, zagrożenie znacząco wzrosło.

Zmarszczyła brwi, nie pomyślawszy o tym wcześniej.

– Nie.

– Zrób to jak najszybciej – dodał. – Dumbledore musi się dowiedzieć, ponieważ to zagraża wszystkim zamieszkującym zamek. Tak prawdę powiedziawszy, Grindelwald we własnej osobie może złożyć nam jutro wizytę.

– W porządku, masz całkowitą rację.

Amarys oparł się plecami o fotel i spojrzał nań z niepokojem, sprawiając wrażenie bardzo roztrzęsionego. Hermiona wciąż czuła uścisk Longbottoma na swojej dłoni, tak mocny, że aż bolesny. Przez dłuższą chwilę nikt się nie odzywał, a potem blondyn zabrał głos.

– Merlinie, teraz chciałbym, żeby to jednak był Riddle – podsumował. – Jasna cholera. Grindelwald…?

– Właśnie dlatego uciekłaś z Francji? – zapytał ostrożnie Richard.

– Ee, mniej więcej – odpowiedziała, nie spodziewając się podobnego zainteresowania.

– To straszne! Najpierw zmusił cię do opuszczenia rodzinnego domu, a potem odnalazł cię w Anglii. – Mark zmarszczył brwi. – Jak właściwie udało ci się wczoraj uciec?

– Cóż, niewiele brakowało, bo zostałam osaczona.

Musiała przymknąć oczy, gdy wróciła wspomnieniami do Hengera i jego obrzydliwego dotyku. Mimowolnie zaczęła drżeć. Wtem poczuła rękę owiniętą wokół ramienia i zrobiło jej się odrobinę lepiej. Uniosła powieki i spojrzała z wdzięcznością na Longbottoma, który automatycznie przysunął się bliżej.

– Znalazłam się w potrzasku i nie byłabym w stanie uciec, ale właśnie wtedy zjawił się Tom – powiedziała zgodnie z prawdą.

Jak się można było spodziewać, chłopak uniósł w zdziwieniu brwi.

– Riddle?

– Owszem, odparł atak – przyznała ściszonym głosem. – Zaprowadził mnie też z powrotem do zamku.

– Naprawdę ci pomógł? – zapytał z niedowierzaniem blondyn.

– Owszem – powtórzyła, patrząc na jego zdezorientowanie.

– Czyli wie o wszystkim – podsumował Lupin.

– Wiedział, że jestem celem od czasu przerwy świątecznej – potwierdziła zgodnie z prawdą. – Jak zostałam zaatakowana w Hogsmeade, też mnie uratował. Wczoraj odwalił kawał dobrej roboty, ale niestety nie rozumiem dlaczego.

– Szczerze mówiąc, nawet nie pomyślałem o podobnej możliwości. – Lupin westchnął, ewidentnie zaniepokojony rozwojem wydarzeń. – Grindelwald cię ściga, a Riddle ratuje z opresji. Mimo że gościa nie lubię, jestem mu wdzięczny za okazaną pomoc.

– Najprawdopodobniej zrobił to wyłącznie dlatego, że pragnie dokładnie tego samego, co Grindelwald – odpowiedziała po dłuższej chwili zastanowienia. – Nie może pozwolić mi umrzeć, dopóki nie dostanie tego, czego potrzebuje – dodała i zaśmiała się bezdusznie.

– No nie wiem, Hermiono. – Uśmiechnął się Amarys. – Może i rzeczywiście kierował się ukrytym motywem, ale wystarczy, że cię uratował i jestem mu szalenie wdzięczny. Aż mam ochotę mu podziękować.

Longbottom wzmocnił uścisk.

– Yhym. Coś w tym jest. Nienawidzę drania, ale jeżeli naprawdę ci pomógł, to… bardzo się cieszę, że wyszłaś z tego cało.

Hermiona uniosła brwi. To najmilsza rzecz, jakąś Mark kiedykolwiek powiedział o Riddle'u.


Jakiś czas później siedziała w bibliotece i pracowała nad wypracowaniem na eliksiry, o które poprosił profesor. To najprawdziwszy cud, że przyjaciele pozwolili jej na samodzielny, pozbawiony minimalnej eskorty spacer. Ciepłe, przyjemne uczucie rozprzestrzeniło się po jej ciele. Odkąd powiedziała im o problemie z Gellertem Grindelwaldem, sprawiali wrażenie zaniepokojonych. Na początku Longbottom zapragnął zrezygnować z treningu quidditcha, żeby jej potowarzyszyć podczas pisania eseju, ale wybiła mu tę głupotę z głowy. Zdecydowanie nie chciała, żeby zaniedbywał swoich zainteresowań na rzecz niepotrzebnych akcji.

Podświadomie sięgnęła ku kieszeni szaty, gdzie trzymała Veneficusa. Amarys miał całkowitą rację. Jutro będzie musiała porozmawiać z Albusem Dumbledore'em i wytknąć mu wynikające ze świstoklików zagrożenie. To wręcz niewyobrażalne, że Grindelwald dokopał się do luki w zabezpieczeniach Hogwartu. Zastanawiała się, jak najlepiej to rozegrać, kiedy usłyszała, że ktoś szepcze jej wprost do ucha.

– Witaj, kochanie.

Odwróciła głowę i ku swojemu bezbrzeżnemu obrzydzeniu zobaczyła stojącego obok Avery'ego. Przez chwilę patrzył na zapisany pergamin, a następnie się doń uśmiechnął.

– Zawsze się pilnie uczysz.

Oczywiście, nie odpowiedziała na zaczepkę, tylko zwinęła i schowała wypracowanie. Nie była w nastroju do babrania się z następnym dupkiem, który pragnął wyłącznie jednego. Wstała z krzesła, chwyciła szkolną torbę i po prostu odeszła. Zgodnie z przewidywaniami, natychmiast za nią podążył. Chociaż sprawiała wrażenie opanowanej i spokojnej, w środku wręcz kipiała ze wściekłości.

– Nie martw się, skarbie – dodał. – Nie mam nic przeciwko inteligentnym kobietom.

– To wspaniale – parsknęła.

Wychodząc z biblioteki, skinęła głową pani Peters. Szczerze mówiąc, była cholernie sfrustrowana, gdyż idiota nie opuszczał jej nawet na krok. Może powinna wyciągnąć z kieszeni fiolkę i pokazać temu bałwanowi gdzie raki zimują? Na samą myśl się diabolicznie uśmiechnęła. Kiedy już nacieszyła się tą wizją, doszła do wniosku, że nie może marnować cennego eliksiru na podobne błahostki. To zaś nie znaczyło, że nie mogła sobie pomarzyć, zwłaszcza gdy usłyszała następne słowa.

– Nie powinnaś dłużej czekać na Riddle'a, skarbie – powiedział Avery, idąc za Hermioną korytarzem. – Uwierz, że nie jest zainteresowany pannami twojego pokroju.

Och, widzę, wracamy do postaw.

– Ty zaś jesteś? – wywarczała przez zaciśnięte zęby.

– Jasne.

– Cóż, strasznie niefortunnie – odpowiedziała lekceważąco. – Bo widzisz, nie jestem zainteresowana ślizgonami.

Avery tylko się obleśnie uśmiechnął.

– Niefortunnie, doprawdy.

Hermiona miała serdecznie dość tej bezsensownej konwersacji. Zatrzymała się gwałtownie i doń odwróciła.

– Słuchaj, nie chcę nawet z tobą rozmawiać. Czemu się nie poddasz i nie zostawisz mnie w spokoju?

W oczach chłopaka pojawił się złośliwy błysk, a potem niespodziewanie złapał ją za ramiona i przyszpilił do ściany. Czując na sobie męskie, natarczywe ręce, mimowolnie się wzdrygnęła. Zebrawszy się na odwagę, spojrzała nań wyzywająco.

– Czego właściwie chcesz? – syknęła i spróbowała się wyszarpnąć.

Avery wzmocnił uścisk, a następnie przesunął powoli spojrzeniem w dół, zatrzymawszy się na jej zakrytych mundurkiem piersiach. Wyglądał po prostu obrzydliwie.

– Wiesz, czego pragnę – odpowiedział z drwiną. – To oczywiste, że ciebie. – Uśmiechnął się lubieżnie, przez co musiała zwalczyć nieprzyjemne dreszcze. Następnie pochylił się do przodu i łakomym wzrokiem powodził po jej ciele. Zacisnęła usta w cienką linię. – Moja oferta jest wciąż aktualna – dodał konspiracyjnie i puścił jedną ręką jej ramię, po czym zaczął bawić się lokami.

Hermiona zadrżała, czując tak intymny dotyk. W głowie natychmiast zobaczyła obrazy tego, jak była molestowana przez Hengera.

– Jesteś piękna – wychrypiał ślizgon z wyraźnym pożądaniem w głosie.

Musiała zwalczyć mdłości, zwłaszcza że przysunął się jeszcze bliżej, a ręka, którą wplątał w jej włosy, zsunęła się na dolną część pleców. Myszkował teraz w okolicach jej talii, usilnie szukając szwu bluzki.

Gdy dostrzegła w tych ruchach szczerą żarliwość, otrząsnęła się z bolesnych wspomnień i zaczęła działać. Z magią, czy bez, nie zamierzała pozwolić mu na samowolkę. Chwyciła go za ramiona i nie została powstrzymana, bo najprawdopodobniej, napędzany pożądaniem, zupełnie inaczej odebrał jej zamiary. Zacisnęła z bólu zęby i tymczasowo przeniosła ciężar ciała na prawą, zranioną nogę. Wzmocniła uścisk na jego ramionach, po czym wymierzyła mu kopniaka prosto w brzuch. Chłopak jęknął i wypuścił powietrze z płuc, a potem odsunął się na dwa kroki. Pocięta noga cholernie ją bolała i czuła spływającą po udzie krew, ale w gruncie rzeczy była bardzo zadowolona, że tak szybko się wyswobodziła. Nie mogąc się powstrzymać, uśmiechnęła się złośliwie. Zanim jednak zdążyła czmychnąć, Avery odzyskał przynajmniej częściową kontrolę nad swoim ciałem, ponieważ wbił weń rozwścieczone spojrzenie.

– Niewdzięczna szlama! – warknął z przekonaniem i rzucił się naprzód, chwyciwszy ją za ramię.

Hermionę naprawdę mało obchodziło, co taki czubek o niej myślał, ale była zmęczona słuchaniem nieskończonej mowy nienawiści. Właśnie miała otworzyć buzię, żeby coś mu odpowiedzieć, ale ktoś się wtrącił.

– Zostaw ją.

Spojrzała w kierunku, z którego dochodził głos i zobaczyła, że kilka metrów dalej stał Tom. Przywdział na twarz pozbawioną emocji maskę, aczkolwiek zdradzały go błyszczące gniewem, karmazynowe oczy. Odwróciła wzrok. Kto wie, może nakazał swojemu podwładnemu przygotować grunt, żeby potem wkroczyć do akcji i odegrać rolę rycerza w białej zbroi?

– Powiedziałem, żebyś ją zostawił – powtórzył z chłodem w głosie. Mówił zaledwie szeptem, ale wciąż budził respekt i szacunek.

Avery obnażył zęby i pociągnął Hermionę tak, że ostatecznie stanęła twarzą w twarz z Tomem. Syknęła pod nosem, ponieważ przez tę brutalność musiała oprzeć swój ciężar na zranionej nodze.

– Wiesz, że to tylko szlama, Riddle – powiedział z gniewem i wzmocnił swój uścisk.

Voldemort przez moment po prostu mu się przyglądał, najwyraźniej czekając, aż wypełni wydane polecenie, ale w czerwonych oczach zabłyszczało coś złowrogiego. Chwilę później, gdy nijak zareagował, Avery zrozumiał, że nie spotkał się z aprobatą, dlatego też raz jeszcze szarpnął dziewczynę za ramię.

– To bezwartościowa mugolska dziwka – doprecyzował. – Nikogo nie obchodzi.

Nieusatysfakcjonowany, Riddle wyciągnął różdżkę.

Noceo.

W stronę chłopaka poleciały jasnozielone pasma magii, a gdy się wokół niego owinęły, natychmiast puścił ramię Hermiony. Avery upadł na kolana i jęknął z bólu, zaś Hermiona patrzyła na to wszystko z szeroko otwartymi oczami. Spojrzawszy na Toma, który wciąż utrzymywał klątwę, bardzo szybko doszła do wniosku, że wmieszanie się w ten konflikt było ostatnią rzeczą, na której jej zależało, dlatego też odsunęła się troszkę. Z trudem powstrzymała syknięcie, kiedy obciążyła prawą nogę. Czuła, że materiał opatrunku przecieka, ale miała to gdzieś, bowiem bardziej jej zależało na usunięciu się w cień.

– Co ty wyprawiasz, Avery? – Usłyszała, kiedy zaczęła odchodzić z miejsca zdarzenia.

– Tylko pokazywałem tej szlamie, gdzie jest jej miejsce – odpowiedział ślizgon, nie mogąc powstrzymać drżenia w swoim głosie.

– Jesteś głuchy? Przecież kazałem ci ją zostawić – odparł niebezpiecznie niskim tonem.

– Tak, przepraszam…

– Szczerze mówiąc, wydałem to polecenie dawno temu – dodał Tom z pozoru spokojnym głosem, jednakże dla kogoś, kto go dobrze znał, było jasne niczym słońce, że ledwo powstrzymuje się od wybuchu.

– Kiedy to… było jeszcze przed tym, zanim dowiedziałeś się, że w rzeczywistości jest szlamą… – wymamrotał ze strachem Avery, szczerze zdezorientowany rozwojem sytuacji.

– Owszem, ale to nie znaczy, że przestała do mnie należeć – podsumował, a potem spojrzał na Hermionę, która w międzyczasie odeszła na znaczną odległość. – Znikaj stąd. Zajmę się tobą później – obiecał, patrząc nań przeszywająco.

Chłopak prawie upadł przed nim na kolana, ale miał to głęboko gdzieś, w pełni skoncentrowany na uciekającej dziewczynie. Zostawiwszy współdomownika na korytarzu, przemierzył dwa przejścia, zanim dogonił gryfonkę. Stała przed ogromnym oknem z zaciśniętymi palcami na parapecie. Znów sprawiała wrażenie niecodziennie obojętnej. W przeszłości zawsze była pełna emocji, ale ostatnio wiele się zmieniło. Gdy usłyszała zbliżające się kroki, powoli odwróciła głowę.

Hermiona była wściekła. Najpierw Avery zaczął swoje żałosne umizgi, a potem do akcji wkroczył Riddle. Mimowolnie się zastanowiła, dlaczego nie dołączył do szyderstw i nie rzucił ani jedną obelgą, bo przecież miał szansę się wykazać.

– Czego od ciebie chciał? – zapytał ze wciąż czerwonymi oczami.

Uniosła brwi.

– Cóż, tego samego co od długich tygodni – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Po prostu liczył na niezobowiązujące pieprzenie – dodała, kiedy zauważyła, że chłopak nijak zareagował na to stwierdzenie.

Jego twarz w momencie przybrała morderczy wyraz, zaś w powietrzu uniosły się gniewne iskierki czarnej magii. Nie chciała mieć do czynienia z ognistym temperamentem, dlatego też odwróciła głowę i wyjrzała przez okno. Miała wielką nadzieję, że Tom zrozumie aluzję i dzięki temu odzyska utracony spokój.

– Avery nie będzie cię więcej niepokoił – obiecał po dłuższej chwili milczenia niskim, szalenie niebezpiecznym głosem, który wywoływał dreszcze.

Wzruszyła ramionami.

– Szczerze mówiąc, byłabym szczęśliwsza, gdybyś to ty przestał mnie nagabywać.

Gdy odpowiedziała jej cisza, automatycznie napięła mięśnie, przygotowana na atak w każdej sekundzie. Zamrugała ze zdziwienia, kiedy wreszcie przemówił, ewidentnie poskromiwszy swój gniew.

– Byłaś w skrzydle szpitalnym? – zapytał, więc na niego spojrzała i zmarszczyła w niedowierzaniu brwi. – Cięcia na podudziu są całkiem poważne i powinny być obejrzane przez wyspecjalizowanego magomedyka – dodał, gwoli wytłumaczenia, jakby próbował przemówić jej do rozsądku.

W co pogrywał…?

Nie musiał wypowiadać się na temat oczywistości, bowiem dobrze wiedziała, że sprawa jest poważna, głównie przez wzgląd na odczuwany ból. Prawdę powiedziawszy, zranienie było jedynym powodem, dla którego wciąż sterczała z nim na korytarzu, zamiast uciekać do bezpiecznej przystani. Była też przekonana, że pończochę ma mokrą od krwi i naprawdę nie wiedziała, jak wróci do pokoju wspólnego bez wzbudzania sensacji i zamieszania. Kiedy Tom zrobił krok naprzód, znów się spięła, gdyż stał teraz zdecydowanie zbyt blisko.

– Skoro odmawiasz profesjonaliście, to może obejrzę te rany? – zapytał ostrożnie, po czym w przelocie zerknął na zranioną nogę. – Mocno krwawisz. Jestem pewien, że nie chcesz w ten sposób paradować po zamku.

Hermiona uniosła brwi, widząc, że był lekko zdenerwowany. Był dobry, naprawdę piekielnie dobry. Gdyby go lepiej nie znała, momentalnie doszłaby do wniosku, że tym razem postawił na najprawdziwszą szczerość. Sęk w tym, że wiedziała, kim w rzeczywistości był i znała się na gierkach, które lubił prowadzić, dlatego też się odsunęła. Z początku sprawiał wrażenie wyłącznie zatroskanego, ale chwilę później wykazał się determinacją, bowiem wyciągnął różdżkę. Gwałtownie wciągnęła powietrze i ponownie się cofnęła, omiótłszy okolicę wzrokiem. Niestety, nie wypatrzyła żadnej dobrej kryjówki, czy też możliwości czmychnięcia, więc spojrzała z powrotem na ślizgona i przygotowała się na najgorsze. Została całkowicie wytrącona z równowagi, ponieważ chłopak nie sprawiał wrażenia chętnego do ciśnięcia weń przekleństwem, ale też dobrowolnie przekazywał jej swoją broń. Mimowolnie wytrzeszczyła oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło.

– Możesz ją potrzymać, gdy będę oglądał obrażenia – powiedział, zobaczywszy jej zmieszanie.

Co właściwie próbował osiągnąć…?

– W ten sposób możesz być pewna, że ci nie zagrażam – dodał, gwoli wytłumaczenia, a następnie się uśmiechnął. – Jeżeli zrobię coś, co ci się nie spodoba, zawsze możesz rzucić we mnie zaklęciem żądlącym.

Jasne, żaden problem, zwłaszcza bez magii, parsknęła w myślach. Szczerze mówiąc, miał przewagę fizyczną, przez co równie dobrze mógłby zrobić jej krzywdę po mugolsku. Czy już się dowiedział, że nijak może czarować…?

Wybrać mniejsze zło…?, pomyślała, patrząc w teraz jasnoszare oczy.

Tom wstrzymał oddech, kiedy był skanowany czujnym wzrokiem. Zrobiła podejrzliwą minę oraz wydawała się zdystansowana i chłodna, mimo to nie opuścił ręki. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu wiedział, że gdyby nie zaoferował jej swojej różdżki, nigdy nie pozwoliłaby mu się zbliżyć i zrobić tego, co konieczne. Czemu była taka nieufna i podejrzewała go o spisek? Muszę z nią porządnie porozmawiać, stwierdził. Wkrótce przekonam ją do odnowienia relacji.

Kiedy myślał, że wszystko stracone, Hermiona się poruszyła. Z niepewnością i dozą podejrzliwości, bardzo, bardzo powoli, drżącą ręką chwyciła za uchwyt. Aby dodać jej otuchy, uśmiechnął się uspokajająco, po czym gestem wskazał najbliższe drzwi, prowadzące do starej, nieużywanej klasy. Gdy podszedł do wrót, ucieszył się, że dziewczyna uczyniła to samo. Wszedł do sali i cierpliwie poczekał, aż zamknie za sobą drzwi. Kiedy upewnił się, że jeszcze mu nie uciekła, podszedł do jednego ze stołów i odsunął krzesło.

– Usiądź, proszę – powiedział z nadzieją, że dzięki uprzejmości więcej zdziała.

Wciąż widziała nieufność w brązowych oczach, ale też wiedział, że będzie się krótko wahała. Gdy rzeczywiście zajęła miejsce, przykucnął i ujął jej stopę w dłonie. Szczerze mówiąc, poczuł się sfrustrowany tym, że automatycznie się spięła. Jego magia szarpnęła się do przodu, ale nie pozwolił na manifestację. Jak zdążył się przekonać, przemocą niczego nie osiągnie.

Zdjął buta, po czym z największą ostrożnością ściągnął pończochę. Odsłoniwszy gołą nogę, zobaczył ciasno obwiązany wokół podudzia bandaż. Zacisnął usta w cienką linię, ponieważ był przesiąknięty krwią. Z trudem przełknął narastającą złość i zajął się ściąganiem opatrunku. Sprawiał wrażenie dziwnego, jakby wykonanego ze sztywniejszego materiału i mimowolnie zastanowił się, dlaczego nie wyczarowała sobie lepszego.

Usunięcie go bez wyrządzenia dziewczynie krzywdy okazało się niemożliwe. Krew gdzieniegdzie zakrzepła, a przez to zrobiły się strupy, więc kiedy ściągał opatrunek, rozdrapywał rany. Hermiona wzdrygała się za każdym razem, ale nawet nie pisnęła, dzielnie znosząc tę mękę. Kiedy wreszcie rzucił materiał na podłogę, omiótł wzrokiem całą nogę. Zmarszczył lekko brwi, po raz kolejny poświęciwszy chwilę na zastanowienie się, jakiego zaklęcia użył ten drań w czarnym płaszczu. Sięgnął do torby i wyciągnął na wierzch małe pudełeczko, w którym przechowywał maść do dezynfekcji ran i szybszego gojenia. Prawdę powiedziawszy, chwycił je bez większego zastanowienia z samego rana i schował do jednej z przegródek. Wtedy jeszcze nie wiedział, że przyjdzie mu nieźle się natrudzić, żeby przekonać dziewczynę do otworzenia się na pomoc.

Sięgnął po zużyty bandaż i posłużył się odrobiną magii bezróżdżkowej, żeby wyczyścić materiał. Dopiero wtedy zauważył swoją pomyłkę, bowiem Hermiona zachwiała się na krześle i rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku drzwi, co dało mu do zrozumienia, że przez moment rozważała poderwanie się z miejsca i ucieczkę na korytarz. Odetchnął z ulgą, kiedy zdecydowała się zostać i pozwoliła mu na dokończenie pracy. Rozerwał bandaż na pół i na pierwszą część nałożył sporą ilość maści leczniczej, a potem z największą delikatnością rozprowadził ją po cięciach na podudziu. To oczywiste, że cierpiała, ale nie zająknęła się ani jednym słowem. Kiedy skończył, opatrunek znów był cały we krwi.

– Wciąż myślę, że najlepszym rozwiązaniem problemu jest wizyta w skrzydle szpitalnym – zagaił ściszonym głosem, starając się nie brzmieć, jakby wydawał polecenie. – Te rany powinien obejrzeć wykwalifikowany uzdrowiciel – dodał i zabezpieczył podudzie drugą częścią bandaża. Ledwo zawiązał opatrunek, dziewczyna skoczyła na równe nogi i ruszyła w kierunku drzwi. – Hermiono! – powiedział głośniej, chcąc wreszcie na porządnie porozmawiać.

Zatrzymała się z dłonią na klamce, a potem powoli odwróciła głowę. Znów przywdziała na twarz chłodną i zdystansowaną maskę, ale cieszył się, że przynajmniej go posłuchała i nie uciekła w okamgnieniu. Czemu właściwie mu odmawiała i nie chciała zawalczyć o ich związek? Gdyby tylko zechciała na spokojnie wysłuchać jego argumentów, wszystko by się wyjaśniło i wreszcie zrozumiałaby, że tak naprawdę nigdy nie przestała do niego należeć.

– Czy możemy porozmawiać? – zapytał.

– Na jaki temat? – spytała, patrząc nań twardo.

– Cóż, na nasz – odparł zgodnie z prawdą. Zupełnie się tego nie spodziewał, ale czuł się dziwacznie skrępowany.

– Co takiego? Nie ma żadnych „nas" – odpowiedziała ze złośliwością. – Włożyłeś w to naprawdę wiele wysiłku, Voldemorcie.

Tom się skrzywił. To imię miało siać strach w sercach zarówno jego wrogów, jak i zwolenników, a także budzić szacunek i uznanie. Teraz jednak bardziej przywodziło na myśl obelgę, aniżeli cokolwiek innego.

– Naprawdę nie rozumiem, w co pogrywasz, ale możesz już przestać – dodała szorstkim tonem. – Czegokolwiek byś nie spróbował, to nie zadziała.

– No przecież nie próbuję cię oszukać! – stwierdził, robiąc krok naprzód. Niestety, był to zły pomysł, bo dziewczyna po prostu zaczęła otwierać drzwi.

– Czemu jesteś taki przekonany, że chciałabym z tobą rozmawiać? – zapytała beznamiętnie. – Nawet mnie nie przeprosiłeś.

Tom się zagapił, szczerze zdezorientowany.

– Widzę, że nawet nie rozważałeś podobnej opcji – stwierdziła, uprzednio rzuciwszy mu chłodne spojrzenie.

Zszokowany jej wrogością, zrobił następny krok naprzód.

– Hermiono, proszę…

– Zostań tam, gdzie jesteś! – krzyknęła gniewnie, więc natychmiast się zatrzymał. Szczerze mówiąc, był pod niemałym wrażeniem, że w takich okolicznościach zdołała utrzymać swoją magię pod kontrolą. Otworzył usta, chcąc ją trochę uspokoić, ale ostatecznie osiągnął przeciwny skutek.

– Ja…

– Skończ z biadoleniem! – warknęła z siłą, a następnie omiotła go spojrzeniem. Sądząc po skrzywieniu ust, nie spodobało jej się to, co zobaczyła. – Czego tak właściwie ode mnie chcesz?

Uniósł w zakłopotaniu brwi.

– Co masz na myśli…?

– To oczywiste, że nie uratowałeś mi życia z dobroci serca – podsumowała, zaś zmartwienie, które od niego biło, najwyraźniej działało nań niczym płachta na byka. – Zgodziłam się na tę rozmowę, ponieważ tkwiłam w iluzji, że przynajmniej raz postawisz na szczerość. Niestety, jak zwykle się przeliczyłam. – Westchnęła i pokręciła głową. – Czego ode mnie chcesz?

– Niczego… – odpowiedział, desperacko pragnąc ją uspokoić, ale ponownie osiągnął zupełnie przeciwny efekt, bowiem spojrzała na niego mrocznie, przez co nie mógł powstrzymać się przed nerwowym wzdrygnięciem.

– Skończ wreszcie z tymi kłamstwami. Co chcesz osiągnąć? Czego pragniesz? Peleryny niewidki? Księgi Ignotusa Peverella? – krzyknęła, a kiedy spotkała się z milczeniem, dodała ze złością: – Może zamiast dziwnych podchodów, jeżeli naprawdę masz szczere intencje, przynajmniej raz spróbowałbyś powiedzieć mi prawdę. O co ci właściwie chodzi?

– Zrozum, że o nic – odpowiedział. – Chcę znów się z tobą spotykać – kontynuował, kiedy spojrzała nań sceptycznie.

Hermiona wybuchnęła histerycznym śmiechem, zaś Tom musiał przyznać, że zupełnie inaczej wyobrażał sobie tę rozmowę. Wszystko szło nie tak. Gdy się ponownie odezwała, skończyła z wesołością.

– Chyba sobie żartujesz.

Skrzywił się, ale w okamgnieniu zrozumiał, że nie odmówiłaby mu bez żadnego sensownego powodu.

– Czyli jesteś teraz z Longbottomem – stwierdził ostrożnie, patrząc na jej reakcję.

Zamrugała z niedowierzaniem.

– To nie twój interes, ale wiedz, że Mark nie jest moim chłopakiem – powiedziała, zmarszczywszy brwi, więc mimowolnie odetchnął z ulgą. Najprawdopodobniej zauważyła, że znacząco się rozluźnił, bo zrobiła groźną minę i kontynuowała swój wywód. – Nie ma znaczenia, czy jestem w jakimś związku. Zrozum, że po prostu nie chcę się z tobą spotykać. Jesteś znacznie gorszy od Avery'ego. On też widzi we mnie jakiegoś bezwartościowego podczłowieka, ale przynajmniej nie robi ze swoich przekonań wielkiej tajemnicy. – Obrzuciła go zniesmaczonym spojrzeniem. – Czemu myślisz, że chciałabym spędzać czas z facetem, który traktuje mnie gorzej od zwierząt?

Tom prawie się skrzywił, ale Hermiona zdawała się nie zauważać niezręczności, w którą był wpędzany – albo miała to gdzieś.

– Skoro zapomniałeś, to z chęcią odświeżę ci pamięć. Nazwałeś mnie obrzydlistwem, plugastwem, śmieciem, dziwką, a nawet mugolską dziwką. Mówiłeś, że jestem brudna i uparcie twierdziłeś, że się mnie brzydzisz. Och, zapomniałam o twoim ulubionym przezwisku – szlamie – splunęła.

Z trudem przełknął ślinę, skonfrontowany z wyzwiskami, do których niegdyś tak chętnie się posuwał. Nie wiedział, co odpowiedzieć, bo przecież miała rację i zaprzeczanie oczywistościom byłoby największym w świecie głupstwem. Oszem, wszystko, co mówiła, było prawdą, której nijak się wyprze. Czy naprawdę oczekiwała przeprosin? Zupełnie nie rozumiał żalu, jaki doń żywiła, ale po prostu musiał ją odzyskać, tak więc postanowił dać za wygraną i trochę się ukorzyć.

– Przepraszam… – wymamrotał.

Hermiona potrząsnęła w niedowierzaniu głową.

– Nawet gdybym mogła ci wybaczyć te wszystkie zniewagi i impertynencje, czego, nawiasem mówiąc, nie jestem w stanie, to i tak zaatakowałeś mnie przy pomocy magii. Przez naprawdę długi czas znęcałeś się nade mną psychicznie i fizycznie. Najpierw mnie spoliczkowałeś, a potem przekląłeś i to nie raz – powiedziała i wzdrygnął się, zobaczywszy chłód i naganę w brązowych oczach. – Czy naprawdę tkwiłeś w iluzji, że o tym wszystkim zapomnę, ot z dnia na dzień? – parsknęła szyderczo, nie przejąwszy się jego zmartwieniem. – Sądziłeś, że powiem coś w guście: „Och, rozumiem, było minęło. Jestem pewna, że ci przykro i wiem, że nie będziesz chciał mnie znowu zabić"…?

Oddychała ciężko, patrząc nań z wyrzutem. Wydawała się praktycznie wychodzić z siebie. Prawdę powiedziawszy, nigdy wcześniej nie widział jej równie wściekłej. Aż dziw, jakim cudem utrzymywała swoją magię w ryzach. W normalnych okolicznościach już dawno trzaskałaby w powietrzu, co rusz rzucając się do ataku. W pewnym momencie zacisnęła dłonie w pięści i przyjęła postawę bojową, więc z góry założył, że zamierzała wyskoczyć na niego z pazurami. Oczywiście, nie wydarzyło się nic podobnego.

– To jakiś żart! Nagle zmieniłeś zdanie, nawet pomimo tych wszystkich okropności, które mi uczyniłeś? Najpierw rzuciłeś na mnie klątwę Haz, a potem wyskoczyłeś z deklaracją miłości? – zapytała, potrząsnąwszy głową. – Sam przyznasz, że to brzmi trochę schizofrenicznie.

– Nigdy nie rzuciłem na ciebie tego przekleństwa – powiedział zgodnie z prawdą. – Chciałem, ale zaklęcie nie zadziałało. Wiesz dlaczego? Bo w rzeczywistości nigdy cię nie znienawidziłem…

– Och, więc Haz nie zadziałał – podsumowała z goryczą. – To, naturalnie, wszystko zmienia – kontynuowała z fałszywą troską. – Skoro zawiodłeś w jednej dziedzinie, skupiłeś się na innych. Tak tylko przypomnę, że rzuciłeś na mnie wiele klątw, głównie wyniszczających organizm i okaleczających.

To powiedziawszy, w nerwach podwinęła rękaw szkolnej szaty. Tom zesztywniał, kiedy zobaczył ogromną i brzydką bliznę, biegnącą przez całą długość jej przedramienia. W momencie zbladł, ale wciąż nie rozumiał, dlaczego mu to pokazywała.

– Wystarczająco się napatrzyłeś? – warknęła. – Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że jakkolwiek zależy ci na moim zdrowiu i bezpieczeństwie.

Jestem za to odpowiedzialny, uzmysłowił sobie w szoku. Wtem wrócił wspomnieniami do momentu pojedynku w Zakazanym Lesie, kiedy to rzucił weń zaklęciem tnącym, dosłownie na chwilę przed próbą ciśnięcia Hazem. Sapnął, kiedy zrozumiał, że wyrządził Hermionie dużą krzywdę, specjalnie i z pełną poczytalnością. Nie mógł oderwać wzroku od jasnej blizny.

– Ja…

– Nie chcę słuchać twoich wymówek – przerwała mu ze złością. – Co ci się roi w głowie? Myślisz, że jestem głupia i naiwna? Że naprawdę przekonasz mnie swoimi udawanymi wyrzutami sumienia?

– Nie kłamię! – powiedział z mocą, zdesperowany w obliczu jej gniewu.

– Jeszcze gorzej, bo to z kolei znaczy, że masz urojenia – podsumowała i rzuciła mu lodowate spojrzenie.

Tom wbił weń błagalny wzrok, ale nijak zmiękczył jej serce. Zdystansowana, odwróciła ostentacyjnie głowę, jakby nie zamierzała tracić na niego więcej cennego czasu.

– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego – powiedziała z naciskiem. – Po naszym rozstaniu zobaczyłam twoją prawdziwą twarz. Wiesz, co ci powiem? Jest po prostu odrażająca.


Hermiona zadrżała, usłyszawszy cicho wymamrotane przeprosiny. Gniew, który dotąd przesłaniał jej wszystko inne, w momencie wyparował, zastąpiony wyczerpaniem i obojętnością. Czemu musiała znosić to dręczenie? Miała dość łagodności w jasnoszarych oczach, bo po prostu wiedziała, że jest fałszywa i udawana. Zerwała kontakt wzrokowy i udawała, że rozgląda się po klasie.

– Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Po naszym rozstaniu zobaczyłam twoją prawdziwą twarz. Wiesz, co ci powiem? Jest po prostu odrażająca – podsumowała.

Gdy odpowiedziała jej cisza, delikatnie odwróciła głowę i zaryzykowała spojrzenie na chłopaka. Właśnie wtedy poczuła dłoń na ramieniu i aż się wzdrygnęła. Kiedy nań nie patrzyła, zdecydował się podejść bliżej. Natychmiast zrobiła krok wstecz i prawie się zapowietrzyła, gdy spochmurniał.

– Chcę też, żebyś wreszcie przestał mnie nachodzić – dodała.

– Wróć do mnie, Hermiono – poprosił z dziwną dla siebie niepewnością.

Zmarszczyła brwi, szczerze zdezorientowana.

– Czemu tak naciskasz? Zachowujesz się, jakbyś zapomniał, z kim masz do czynienia. – Na moment przymknęła oczy. Powinna jak najszybciej stąd odejść, bo w przeciwnym razie zupełnie przestanie nad sobą panować. Jeżeli dotknie zbyt czułego tematu, z pewnością skończy przeklęta. – Nic nie uległo zmianie. Wciąż jestem mugolaczką i nadal mnie nienawidzisz.

– Nie! – powiedział pospiesznie. – Nigdy nie darzyłem cię nienawiścią…

– Czemu kłamiesz? – syknęła i zesztywniała, a potem uświadomiła sobie najważniejszą z zależności. Jeżeli Tom postanowi przejść do ataku, nie będzie wystarczająco szybka, żeby uciec. Może i nie miał w dłoni broni, ale w przeciwieństwie do niej dysponował magią i, jak sam pokazał, liznął trochę bezróżdżkowej. Jakby nie patrzeć, pod każdym względem miał nad nią przewagę.

– Spokojnie, nie zamierzam cię skrzywdzić – podsumował, poprawnie odczytując jej reakcję.

– No oczywiście, bo czemuż to Lord Voldemort pragnąłby nieszczęścia żałosnych mugolaków? – parsknęła. – Skończmy z tym przedstawieniem – dodała, zobaczywszy, że zamierzał gorąco zaprotestować. – W ciągu ostatnich kilku tygodni jasno pokazałeś, co o mnie w rzeczywistości sądzisz. Odkąd powiedziałam ci, że moi rodzice byli mugolami, traktowałeś mnie gorzej niż śmiecia. – Musiała na moment przymknąć oczy, bowiem przywdział na twarz pełną żalu i smutku maskę. Zdecydowanie nie chciała zaakceptować tych emocji. – Na podstawie wszystkich przesłanek można bezpiecznie założyć, że szczerze mnie nienawidzisz. Najlepiej zrobimy, jeżeli będziemy się nawzajem unikać – zakończyła z naciskiem na ostatnie zdanie.

W jasnoszarych oczach zabłyszczała dobrze jej znana miękkość. Nie sprawiał wrażenia rozgniewanego zuchwałością, którą okazała, a raczej zmartwionego i zatroskanego.

– Cóż, wysnułaś niewłaściwe wnioski – podsumował i przeczesał dłonią włosy, co było dlań wyjątkowo nietypowe. Gdyby nie wiedziała lepiej, założyłaby, że był zdenerwowany. – Wiem, że źle zareagowałem na wiadomość o twoim prawdziwym pochodzeniu oraz że posunąłem się do kilku naprawdę okropnych rzeczy. Jak dotąd, wyrządziłem ci naprawdę wiele złego. – Zawahał się, zupełnie jakby rozważał kilka dostępnych opcji. Szczerze mówiąc, wyglądał na bardzo, ale to bardzo zagubionego. Ostatecznie zmarszczył w zakłopotaniu brwi. – Strasznie przepraszam za sposób, w jaki cię ostatnio traktowałem. Czy jesteś w stanie mi wybaczyć?

Hermiona poczuła się zahipnotyzowana szczerością, którą emanował. Chociaż broniła się przed tym, jak tylko mogła, w głowie miała najprawdziwszy chaos myśli, z których co rusz wyciągała jeden wniosek. To, czy rzeczywiście mówił prawdę, nie miało dlań najmniejszego znaczenia, ponieważ prędzej czy później znów się o coś pokłócą i zostanie skrzywdzona na wiele sposobów.

Ostatecznie trochę się odsunęła.

– Czemu mi wtedy pomogłeś? – zapytała.

Ta sprawa dręczyła ją, odkąd Tom zmierzył się z żołnierzami Grindelwalda. Oczywiście, miała swoje przypuszczenia, ale chciała usłyszeć ich werbalne potwierdzenie. Zdecydowanie wolała skonfrontować się z prawdą, aniżeli następnymi kłamstwami.

– Nie chciałem, żeby ktokolwiek cię skrzywdził – odpowiedział natychmiast.

A więc wybrał tę ścieżkę.

– Wcześniej bardzo mnie zraniłeś – stwierdziła, patrząc nań beznamiętnie.

– Wiem i przepraszam.

Potrząsnęła głową.

– Wybacz, ale nie daję wiary twoim zapewnieniom.

Tom zacisnął usta, sprawiając wrażenie coraz to bardziej zdesperowanego. Ewidentnie chciał coś powiedzieć, ale zdołała go wyprzedzić.

– Mam rozumieć, że nie podoba ci się, kiedy inni mnie krzywdzą – podsumowała, odwróciwszy wzrok. – Czy to dlatego, że żywisz dziwaczne przekonanie, iż jesteś jedynym, który może zadać mi cierpienie?

– Nie! – krzyknął gwałtownie, ale zauważyła jego zawahanie. – Wróć do mnie, Hermiono – poprosił po raz kolejny. – Pozwól mi udowodnić, że jestem śmiertelnie poważny.

– Niby jakim cudem? W jaki sposób sprawisz, że znów ci zaufam? – zapytała z niedowierzaniem. – Szczerze mówiąc, zupełnie cię nie rozumiem. Najpierw obdarzasz mnie nienawiścią do tego stopnia, że rzucasz we mnie cholernie mrocznymi klątwami, a potem nagle postanawiasz, że koniec z przemocą, prosisz o przebaczenie i znów chcesz się spotykać.

– Czy chcesz ponownie umawiać się na randki? – zapytał, zupełnie jakby nie słyszał monologu, który przed momentem wygłosiła, a w jasnoszarych oczach dostrzegła zdezorientowane i desperację.

Mimowolnie się wzdrygnęła.

– Nie.

– Naprawdę odmówisz mi drugiej szansy? – spytał, licząc na zmiękczenie jej serca.

– Masz nadzieję na wybaczenie? – zapytała, nie mogąc powstrzymać sarkazmu w swoim głosie. – Chyba nie wierzysz, że po zakończeniu toksycznego związku, ponownie zwiążę się z byłym oprawcą? – dodała i w niedowierzaniu patrzyła, jak prawie wybałusza oczy, sprawiając wrażenie szczerze wstrząśniętego.

– Obiecuję, że więcej cię nie skrzywdzę… – wyszeptał.

– Znów tkwisz w iluzji. – Spojrzała nań uważnie. Na jego przystojnej twarzy malowała się desperacja, błaganie i szczerość. Uwierzyłaby mu, gdyby była głupsza. Nabywszy doświadczenia, wiedziała jednak, że ma do czynienia z najbardziej utalentowanym kłamcą na świecie. Zacisnęła z niesmakiem usta. – Naprawdę nie widzę sposobu, w jaki nasz związek miałby działać. Co będzie, jeżeli się pokłócimy? Co w przypadku, gdy się z tobą w czymś nie zgodzę? Czy musiałabym się obawiać, że mnie uderzysz? – zapytała i z satysfakcją odnotowała, że cofnął się o krok, jakby porażony podobną myślą. – Ciśniesz we mnie przekleństwem? A może Cruciatusem?

– Nie, wykluczone! – powiedział pospiesznie. – Uwierz, że nigdy nie powtórzę tych błędów… Wiem, że strasznie cię zraniłem, ale… przysięgam, że więcej tego nie zrobię. Cokolwiek by się między nami nie podziało, nigdy cię nie skrzywdzę.

Hermiona uważnie mu się przyjrzała. Tom wyglądał na załamanego, a jasnoszare oczy błyszczały błaganiem. Czy wciąż odgrywa przedstawienie, czy może jednak postawił na szczerość…?

– Tak naprawdę nie rozumiesz, co właściwie mi zrobiłeś, prawda? – zapytała, ale nie czekała, aż odpowie, tylko od razu kontynuowała. – Cholernie dużo ludzi wyzywało mnie od bezwartościowej szlamy. Usłyszenie podobnej obelgi, to żadna nowość. Z pewnością nie byłeś pierwszym czarodziejem, który zmieszał mnie z błotem. Od pewnego czasu byłam pogardzana, deprecjonowana i w różnym stopniu poniżana. Uwierz, że niejeden chciał mnie zobaczyć martwą, ponieważ byłam postrzegana jako coś gorszego od człowieka. Właśnie przez ten przeklęty światopogląd, uwzględniający status krwi, niejednokrotnie byłam bita, przeklinana i często uciekałam przed śmiercią – wyjaśniła, zaś chłopak zbladł. – Nigdy nie mogłam zrozumieć nienawiści, którą się kierowali ci „wyżej postawieni". Wiedziałam jednak, że ich osąd jest niewłaściwy. To oczywiste, że daleko mi do bezwartościowej, czy gorszej osoby, zwłaszcza przez wzgląd na moje pochodzenie. – Uśmiechnęła się ponuro, chcąc zawrzeć w następnych słowach jak najwięcej emocji. – Właśnie wtedy, gdy wszystko się posypało, spotkałam ciebie. W pewnym sensie czułam, że myślisz podobnie, ale muszę przyznać, że nie spodziewałam się tak poważnego rezultatu. Ostatecznie osiągnąłeś to, czego innym się nie udało. Sprawiłeś, że się zachwiałam i zwątpiłam we własną ocenę. Sprawiłeś, że naprawdę poczułam się ubogim podczłowiekiem, brudnym, splugawionym i o wiele gorszym od przeciętnego. Swoją nienawiścią zamieniłeś mnie w szlamę – powiedziała i była szczerze zaskoczona, zobaczywszy w oczach chłopaka poczucie winy i swego rodzaju ból.

– Ja… przepraszam… – wydukał i wyglądało na to, że chciał zrobić krok naprzód, ale powstrzymał się w dosłownie ostatniej chwili. – Najmocniej przepraszam. Daj mi, proszę, jeszcze jedną szansę.

Hermiona zmierzyła go wzrokiem. Niestety, ale widziała w nim same kłamstwa, skrzętnie tkane i pielęgnowane. Z pewnością chciał czegoś, ale jak dotąd dobrze się z tym maskował. Najgorsze, że w głębi duszy naprawdę pragnęła spróbować ponownie, ale z drugiej strony, dlaczego miałaby się łudzić, że tym razem będzie inaczej? Tom z pewnością nie zamierzał dobrowolnie spędzać czasu z mugolaczką, a nawet, jeżeli rzeczywiście mówił prawdę, wyrzuty sumienia, które go niespodziewanie dopadły, nie rekompensowały wyrządzonych krzywd. Był wobec niej bezlitosny i okrutny. Głosił okropne rzeczy i posunął się do przemocy fizycznej oraz tortur. Chociaż pragnęła, nie mogła mu wybaczyć.

Nie odpowiedziała mu, tylko odwróciła się do wyjścia. Bez słowa chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi na oścież. Wtem z tyłu wystrzeliła ręka i z hukiem je zatrzasnęła. Serce dziewczyny automatycznie szybciej zabiło, a oddech przyspieszył. Wystraszyła się na poważnie.

– Hermiono…? – zagaił ponownie i, prawdę powiedziawszy, była szczerze zaskoczona, że nie wybuchnął złością. Brzmiał raczej niepewnie. – Zależy mi tylko na drugiej szansie, proszę.

Jej spojrzenie przez moment zatrzymało się na dłoni, która uniemożliwiła wyjście na korytarz, a następnie odwróciła się do właściciela.

– Zaledwie tyle potrzebuję… – dodał z wahaniem, patrząc nań łagodnie.

– Wiesz, co sobie pomyślałam, kiedy powstrzymałeś mnie przed odejściem? – zapytała z chłodem w głosie. – Że teraz posunęłam się za daleko i że zapewne zaraz oberwę. Automatycznie zastanowiłam się nad potencjalnymi drogami ucieczki z tej klasy i przywołałam w głowie obraz rozkładu najbliższego otoczenia, bo wiedziałam, że drzwi odpadają.

W sali zapadła cisza. Tom wbił weń zmartwione spojrzenie, nie bardzo mając pojęcie, w jaki sposób poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. W przeciwieństwie do niego Hermiona była opanowana, a nawet oczekiwała tego, co się wydarzy.

– Widzę, że swoim zachowaniem wyrządziłem ci naprawdę wielką szkodę. Zdaję sobie sprawę, że ciężko jest zapomnieć o tym wszystkim, co się między nami podziało, ale błagam cię o drugą szansę na odzyskanie utraconego zaufania – powiedział po dłuższej chwili milczenia. – Obiecuję, że nigdy więcej cię nie zawiodę.

Uniosła rękę.

– Jestem ci naprawdę wdzięczna za wczorajszy ratunek – stwierdziła łagodnym głosem. – Niemniej jednak nadal nie wierzę w zapewnienia, które mi tutaj składasz. Uważam też, że niewiele możesz zrobić, aby zmienić obecny stan rzeczy.

Usłyszawszy jej deklarację, Tom się wzdrygnął.

– Nie wrócę do ciebie – podsumowała stanowczo i nie zaprzestała, nawet kiedy zobaczyła najprawdziwszą panikę w jasnoszarych oczach. – To, co mi uczyniłeś, jest niewybaczalne.

Riddle zerwał kontakt wzrokowy, najwyraźniej nie mogąc poradzić sobie z emocjami, bowiem wbił spojrzenie w podłogę i zaczęły mu drżeć ręce. Chwilę później, aby to zamaskować, zacisnął dłonie w pięści. Hermiona zmarszczyła brwi, kiedy zawładnęły nią wyrzuty sumienia. Wyglądał niczym siedem nieszczęść.

– Proszę – wyszeptał, zdesperowany, wciąż ze spuszczonym wzrokiem.

Z trudem wypuściła oddech. Powoli czuła, jak jej determinacja się kruszy i odchodzi w niepamięć, dlatego też powinna się stąd szybko wydostać. Zbyt dobrze znała Voldemorta, dzięki czemu wiedziała, że jest doskonałym aktorem, zdolnym do odegrania równie emocjonującego przedstawienia.

– Muszę już iść – powiedziała, szukając klamki po omacku. Gdy ją wymacała, otworzyła drzwi i wyślizgnęła się na korytarz.

Tom się zapatrzył, a potem rzucił naprzód, aby pobiec za dziewczyną. Gdy wypadł z sali, zobaczył, że właśnie znikała za najbliższym rogiem, uprzednio zostawiwszy jego różdżkę na parapecie pobliskiego okna. Wziął oręż i spojrzał w bok. Czuł się lekko oszołomiony, ponieważ poddał się szalejącym emocjom. Był w stu procentach pewien, że Hermiona doń wróci i właśnie dlatego nastawił się na krótką, aczkolwiek treściwą rozmowę. Był przekonany, że zrobi wszystko, co zechce. Westchnął pod nosem, z niedowierzaniem patrząc na opustoszały teraz korytarz.

Jak mogła dać mu kosza? Czemu nie chciała mu znowu zaufać? Nie zamierzał jej ponownie skrzywdzić. Dlaczego nie mogła zrozumieć, że mówił na poważnie, a nie żartował?

Prawdę powiedziawszy, poczuł się urażony okazanym brakiem zaufania. Jego magia zawrzała ze złości i w momencie się ucieszył, że był tutaj sam. Instynkt podpowiadał mu pościg za dziewczyną i zmuszenie jej do zmiany zdania, do zobaczenia prawdy i zaakceptowania oczywistości. Jakby nie patrzeć, była mu przeznaczona i powinna wreszcie przyjąć to do wiadomości. Zdecydowanie nie miała żadnego prawa odmawiać tego, co mu należne.

Musieli się znów spotykać.

Zrobił krok w kierunku, w którym zniknęła, chcąc wymusić nań zgodę, ale gdy poddał się potrzebie, praktycznie zastygł w bezruchu. W głowie mignęła mu migawka z Wieży Astronomicznej, którą pragnął zignorować, ale nijak potrafił.

Popadłem w niemoc…

Oczami wyobraźni zobaczył samego siebie, przeklinającego wieczorem Hermionę. Odebrał jej wówczas różdżkę i schował do kieszeni szaty, przekonany, że zdobył właśnie jedno z Insygnium Śmierci. Była całkowicie bezbronna, zdana na jego łaskę, ale to nie powstrzymało go przed użyciem czarnej, niebezpiecznej magii. Jedyne, czego pragnął, to wyciągnąć z niej informacje, których potrzebował i po prostu sprawić, żeby bolało.

Czy naprawdę zamierzał za nią pobiec i zmusić, aby doń wróciła…?

W momencie opuścił go cały gniew, a magia przestała trzeszczeć w powietrzu. Wszedł z powrotem do opuszczonej klasy, a że zrobiło mu się niedobrze, to usiadł na krześle, które wcześniej było okupowane. Coś ciężkiego osiadło mu na żołądku, a serce ścisnęła niewidzialna siła, odbierająca dech w piersiach. Myślami wciąż krążył wokół incydentu na Wieży Astronomicznej.

Skrzywdził ważną dla siebie dziewczynę tylko dla informacji, których i tak nie otrzymał. Aby osiągnąć cel, posunął się nawet do tortur. Nie powstrzymały go nawet krew, czy też pełne boleści jęki. Był bezwzględny i nie okazał odrobiny uczucia. Mimo cierpienia Hermiona się nie złamała. Wytrzymała całą sesję, nie pisnąwszy przynajmniej jednym słowem. Kiedy chciała, potrafiła postawić na swoim.

Nawet po tym pokazie siły miał czelność dalej ją poniżać.

Jesteś szumowiną i zawsze nią będziesz. Jesteś bezwartościowa.

Wysyczał te słowa, wkładając w nie jak najwięcej jadu i gorliwości. Oczywiście, przyjęła te obelgi z godnością i stoickim spokojem, jakby okrucieństwo, które okazał, było dlań czymś zupełnie normalnym, a nawet przewidywanym. W brązowych oczach widział ból, cierpienie, smutek i przede wszystkim rozczarowanie. Owszem, wykazywała się desperacją, ale nie złością, czy też zaskoczeniem okolicznościami. Wtedy nie mógł zrozumieć konsekwencji, jakie przyjdzie mu potem ponosić, ale teraz pojął ogrom spustoszenia, którego dokonał. Zaślepiony gniewem i chęcią złamania dziewczyny, stał się ślepy na całą resztę. Jej oczy przepełniał bezbrzeżny smutek, lecz mimo to nigdy mu nie uległa.

Czy naprawdę pragnął wymusić nań zmianę decyzji? Jak się okazało, przymus do niczego nie prowadził. Jeżeli zgodziłaby się pod wpływem nacisku, w jaki sposób wyglądałby ich związek?

Coś gwałtownie ścisnęło go za serce.

Zaczęli znajomość nieprzyjemnie, ale Hermiona wybaczyła mu nawet Cruciatusa. Uzyskał przebaczenie mimo tych wszystkich okropnych rzeczy, których się wcześniej dopuścił. Zamiast mieć doń pretensje, wyciągnęła pomocną dłoń i uratowała mu skórę, dosłownie i w przenośni. Wyłącznie dzięki niej uciekł z sierocińca i spod bata Cartera, a potem mógł cieszyć się powrotem do zdrowia pod jej protekcją. Gdy był w kiepskim stanie, zrobiła wszystko, aby się nim zaopiekować i pomóc z powrotem stanąć na nogi. Zignorowała nawet swoje osobiste uczucia względem Albusa Dumbledore'a i w jakiś niewyjaśniony dotąd sposób ochroniła go przed wydaleniem ze szkoły i przymusowym powrotem do mugolskiego świata. W rzeczywistości ciągle rezygnowała z różnych rzeczy, aby mu pomóc, uspokoić go, albo po prostu mu towarzyszyć. W zamian prosiła o naprawdę niewiele. Zawsze akceptowała ciemną stronę, z którą się urodził i wychował oraz, tak prawdę powiedziawszy, była jedyną osobą, która potrafiła w okamgnieniu przejrzeć maski, które na co dzień przywdziewał. Lubiła go mimo zamieszkałego w nim mroku. Niestety, teraz wyglądało na to, że przedobrzył sprawę, przez co zmieniła zdanie. Nawet w najśmielszych snach nie przypuszczał, że może się wydarzyć coś podobnego. Szczerze mówiąc, nieszczególnie się tym przejmował, odkąd poznał prawdę o jej pochodzeniu, bo zawsze z góry zakładał, że pomimo skażenia mugolską krwią, wciąż doń przynależała. To oczywiste, że Hermiona DeCerto jest mu przeznaczona, ale co w przypadku, gdy ona widziała tę sprawę inaczej? W jaki sposób powinien przekonać ją do odnowienia relacji?

Szantaż i wszelakie oszustwa z miejsca odpadały. Jak zawsze, przejrzałaby go na wylot. Naturalnie, przemoc również nie wchodziła w rachubę, bowiem tylko pogorszyłaby zaistniały problem.

Tom jęknął z frustracji i ukrył twarz w dłoniach. Kiedy ciskał weń zaklęciami na Wieży Astronomicznej, był święcie przekonany, że ma władzę. Teraz zdał sobie sprawę, że jest na odwrót – był na łasce Hermiony i to praktycznie od zawsze. Miała nad nim ogromną przewagę, ponieważ zależało mu na naprawieniu relacji. Ostatecznie wychodziło na to, że nie potrzebowała go do szczęścia i spełnienia. Może i wcześniej naprawdę darzyła go uczuciem, ale teraz zdecydowanie preferowała samotność ponad związek.

W jaki sposób sprawisz, że znów ci zaufam?

Oto jest pytanie.