43. HARRY POTTER


Nacisk bezlitośnie rozrywał jej ciało i była przekonana, że zaraz umrze. Zacisnęła mocno oczy i krzyczała z bólu. Ciśnienie nie przestawało nawet na moment atakować, dlatego też sapnęła, kiedy coś weń pękło i przeniknęło do środka. Po policzkach spływały jej gorące, słone łzy, a z nosa ciekło, ale miała to głęboko gdzieś. Czymkolwiek była ta siła, pozostawiała po sobie wyłącznie ból. Miała wrażenie, że płoną jej wszystkie nerwy i ich regeneracja będzie niemożliwa. Oczami wyobraźni widziała się na stosie, ze sczerniałą od ognia i stopioną skórą. Jedyne, co mogła zrobić, to szlochać i wrzeszczeć wniebogłosy. Ta niezidentyfikowana moc zdawała się przenikać dosłownie wszystko. W pewnym momencie zaczęła niekontrolowanie drżeć.

Co się właściwie działo…?

To coś pokręconego, dziwnego i zdecydowanie mrocznego. Gdy sobie uzmysłowiła podstawowe zależności, zauważyła też, że ponad tą agonią zaczęła się formować świadomość. Z początku nie miała większego ładu i składu, a potem powoli nabrała sensu. Już wcześniej doświadczyła podobnego uczucia. Moc, która przezeń przepływała, była aż nazbyt znajoma. Cechowała się agresywnością, ale i skupieniem. Stanowiła nieodłączną cząstkę każdego czarodzieja i czarownicy.

To była magia!

Kiedy wyciągnęła poprawne wnioski, zaczęła płakać z radości. Energia, która wywierała nań okropny nacisk i przenikała do jej wnętrza, była najczystszą, najwspanialszą mocą. To absurdalne, że wcześniej pomyślała, iż rozerwie ją na strzępy.

Gdy prawie zemdlała z bólu, nacisk zelżał, a napływ magii zniknął. Uwolniona ze ścisku, bezwładnie upadła na zimną podłogę i z lubością przymknęła oczy. Gardło miała zdarte od krzyku, ciało piekielnie obolałe, a oddech przyspieszony. W głowie jej wirowało, a mdłości nie ustępowały. Magia, która weń wniknęła, szalała równie wściekle, co wcześniej. Nie tylko wypełniała jej wnętrze, ale zeń wyciekała; burzyła się i mrowiła na skórze.

Hermiona doznała olśnienia. Czuła wszystko, czegokolwiek dotykała ta moc. Bez uniesienia powiek mogła dokładnie określić, gdzie znajdowały się kredowe linie pentagramu. Pozostałości po odprawionym rytuale sprawiały, że sznur świecił w ciemności. Dzięki odzyskanej magii mogła również opisać zaklęcia i uroki nałożone na Pokój Życzeń, utrzymujące go w całości. Moc zalewała każdy centymetr podłogi i kamiennych ścian. Odczucia były praktycznie identyczne, co przed miesiącami, kiedy wróciła do szkoły z przerwy świątecznej i mogła zobaczyć wzniesione wokół Hogwartu zabezpieczenia. Jak się okazało, znów widziała tchniętą w zamek niebieskawą magię założycieli.

Wciąż leżała na podłodze, przytłoczona nowymi doznaniami. Siła wypełniającej ją mocy i aktywnego rdzenia nadal powodowała zawroty głowy. Właśnie wtedy, skoncentrowana na nie zwróceniu zjedzonej kolacji, zauważyła coś jeszcze. W Pokoju Życzeń, prócz magii ochronnej szkoły, wyczuła również mroczną obecność, ujawniającą się jako ciemną plamę w systemie zabezpieczeń. Zmarszczyła w niezrozumieniu brwi. Ta wyrwa była dziwaczna, pokręcona. Czuć w niej było agresywną nutę, gorycz oraz nieprzyjemny posmak.

Zesztywniała, kiedy ta mroczna moc się doń przybliżyła. Chciała uciec, ale wtem poczuła ciepłą dłoń, która chwilę później przewróciła ją na plecy. Wypuściła wstrzymywane powietrze, szczerze zdezorientowana.

– Hermiono?

Powoli uniosła powieki. Zamrugała, gdy nad nią pojawiła się znajoma twarz.

– Jak się czujesz? Jesteś gdzieś ranna?

Wzięła głęboki oddech. Pokonawszy zawroty głowy, spojrzała na Toma. Kucał obok niej ze zmartwionym wyrazem twarzy. Był trochę zamazany, gdyż nie doszła jeszcze do siebie oraz, co interesujące, pokrywał się z tą mroczną obecnością, którą przed momentem wyczuła. Wtedy zdała sobie sprawę, że po prostu zwizualizowała jego magię, ciemną, niebezpieczną i szczególnie agresywną.

– Hermiono? – zapytał ponownie. – Powiedz coś wreszcie. Czy rytuał się powiódł? Znów jestem w stanie sięgnąć twojej magii, więc coś z pewnością poszło dobrze.

Odetchnęła głęboko i mocniej się skoncentrowała. Jego magia wciąż iskrzyła w powietrzu, nie jaśniejąc nawet na moment. Kiedy jej dotykała, czuła się po prostu dziwnie i jakby lekko oderwana od rzeczywistości. Skrzyżowawszy spojrzenie z Tomem, zobaczyła w jasnoszarych oczach wyłącznie troskę, ot całkowite przeciwieństwo magii, którą wokół siebie roztaczał.

To nie w porządku!

Riddle był Voldemortem. Złamał obietnicę, którą złożył przed ceremonią. Powiedział, że przywróci jej magię, a tak naprawdę podle kłamał. Wiedziała, żeby mu nie ufać. Czemu poddała się tym przeklętym wątpliwością i uległa niczym pierwsza naiwna? To wszystko było niewłaściwe. Uległszy emocjom, praktycznie podała się na srebrnej tacy.

Lord Voldemort!, krzyknął wewnętrzny głos.

Czuła się zdołowana, a frustracja szybko przerodziła się we wściekłość. Jej nowo odkryta magia natychmiast zareagowała na gniew, który w niej buzował. Wzmocniła emocjonalny przepływ i przysłoniła wszystko inne, odebrawszy dziewczynie zmysły i zdolność logicznego myślenia.

Zmrużyła oczy.

– Dobrze się czujesz…? – zapytał chłopak, zdezorientowany tą nagłą zmianą.

Hermiona miała gdzieś troskę, którą okazywał. Moc przepływała przez nią równomiernie, podżegana przez wściekłość. Od tygodni nie wyczuła nawet drżenia swojego rdzenia, a teraz był rozpalony do granic możliwości i mieszał jej w głowie.

Voldemort jest czarnoksiężnikiem i pozbawionym ludzkich uczuć potworem. Zmartwienie, które teraz okazuje, jest fałszywe!

Chociaż patrzyła w jasnoszare oczy, widziała wyłącznie karmazyn. Wróciła wspomnieniami do walki w Ministerstwie Magii. Zaraz po tym, jak zabił Ministra, stoczył bitwę z jej przyjaciółmi. Zabił Harry'ego i Rona.

Uderzona nową falą gniewu, usiadła gwałtownie i zmierzyła Voldemorta chłodnym spojrzeniem. To wystarczyło, aby straciła nad sobą panowanie. Nawet nie zauważyła, że pozwoliła swojej magii na samowolkę i teraz trzaskała w powietrzu. Złość, która wzięła ją we władanie, była podsycana słowami, które wówczas wypowiedział.

Naprawdę myślisz, że zdołasz mnie powstrzymać, szlamo? Harry Potter zawiódł i przepłacił to życiem. Wypełniłem przepowiednię. Zlikwidowałem ostatnią przeszkodę na swojej drodze.

Zauważywszy jej rozgniewaną minę, Tom uniósł w zakłopotaniu brwi. Była jednak ślepa na to udawane zmartwienie. Jedyne, co mogła dostrzec, to czarna magia, którą emanował.

– Powiedz mi, co się stało.

Hermiona nie odpowiedziała. Zamiast tego, objęła tę bezlitosną moc i uformowała zaklęcie. Od tygodni nie uprawiała żadnej magii, a teraz zrobiła to naturalnie i bez najmniejszych problemów. Nawet nie pomyślała o wyciągnięciu różdżki i po prostu zadziałała instynktownie. Wskazała palcem na klatkę piersiową Voldemorta.

Afflicto – wyszeptała.

Tom był nieprzygotowany na atak i nie zdołał się obronić. Magia była jej posłuszna i natychmiast uformowała się w klątwę. Swobodnie przepłynęła przez jej dłoń i w okamgnieniu sięgnęła celu. Chłopak sapnął z zaskoczenia i został od niej odepchnięty. Zerwała się na równe nogi i pozwoliła się otulić świeżo odzyskanej mocy. Z błogością przymknęła na chwilę oczy i otworzyła je, dopiero kiedy poczuła mrowienie w palcach u stóp. Gdy skupiła się na przeciwniku, zauważyła, że w jego oczach mieni się zakłopotanie. Aktualnie podnosił się z podłogi, wciąż szczerze zdezorientowany.

– Hermiono…? – zapytał ostrożnie.

Zacisnęła dłonie w pięści i obdarzyła go wzburzonym spojrzeniem.

– Myślałeś, że ujdzie ci to na sucho? – warknęła z ledwo kontrolowaną w głosie wściekłością.

– Co takiego? – Zamrugał, zdumiony. – Co zrobiłem?

– Masz czelność jeszcze pytać? – Zatrzęsła się ze złości. – WSZYSTKO ZNISZCZYŁEŚ! – krzyknęła.

Uniosła rękę nad głowę, wskazała palcem na sufit, a potem gwałtownie przecięła powietrze. W stronę ślizgona poszybowała niebieskawa klątwa. Zanim zdążyła weń uderzyć, uchylił się w bok, przez co sięgnęła podłogi. Jej magia ryknęła wściekle, gdy spudłowała.

– Co ty wyprawiasz…?

– Wiem, że ciężko pracowałeś nad tą jakże przyjemną aranżacją – powiedziała, nie dając mu dojść do słowa. – Wybacz, przejrzałam twoje knowania.

Skumulowała moc w dłoni i zacisnęła ją w pięść. Spomiędzy palców promieniowało jej zielonkawe światło. Gdy zgromadziła wystarczającą ilość magii, otworzyła dłoń, zaś utworzona kula uniosła się w powietrze. Jednym sprawny ruchem nadgarstka ukierunkowała czar.

Impetum facere!

Tom ponownie spróbował uniknąć zaklęcia, ale tym razem nie był wystarczająco szybki. Kiedy klątwa uderzyła go w lewą nogę, syknął z bólu i osunął się na kolana. To, że go zraniła, nijak złagodziło palący gniew, bowiem jej magia wciąż szalała. Straciła kontrolę, ale w tej chwili była zbyt rozwścieczona, żeby rozważać inne opcje, aniżeli zemstę za wyrządzone krzywdy.

Czemu się nie bronił? Zamiast tego, dotknął rany i zapatrzył się w kapiącą na podłogę krew. Nadal nie wyciągnął różdżki, ani nie zrobił niczego, co wskazywałoby na chęć odwetu. Mimo to nadal emanował ciemną, niebezpieczną energią.

– No walcz! – krzyknęła.

– Uspokój się, Hermiono. – Voldemort uniósł poplamione czerwienią ręce ku górze, jakby w geście poddania. – Najwyraźniej rytuał miał skutek uboczny i dlatego jesteś teraz taka wzburzona. Zostałaś wystawiona na dużą ilość magii – wytłumaczył. – Weź kilka uspokajających wdechów – dodał kojącym tonem.

Zacisnęła usta w cienką linię i paskudnie się skrzywiła. Uniosła otwartą rękę, jakby chciała go spoliczkować na odległość, a następnie posłała ku niemu swoją magię. Ta w okamgnieniu sięgnęła celu i odrzuciła chłopaka na znaczną odległość – poturlał się kilka metrów po podłodze i przez chwilę nań leżał bez ruchu.

– Walcz, tchórzu! – krzyknęła, gdy próbował się podnieść na nogi. – Wyciągnij wreszcie różdżkę!

– Musisz nad sobą zapanować. Nie możesz pozwolić, aby ta magia przejęła nad tobą władzę – powiedział łagodnie. – Połączenie, które się wytworzyło, musi zostać wzmocnione.

Oczywiście, nie posłuchała.

– Nie zamierzam dłużej znosić twoich kłamstw!

– Nie jesteś sobą, Hermiono.

W odpowiedzi posłała ku niemu kolejną falę rozwścieczonej magii. Znów został powalony na podłogę.

– Skończ się powstrzymywać – warknęła. – Wiem, że chcesz pokazać, na co się naprawdę stać.

Tom się z trudem podniósł. Kiedy stanął, spojrzał na nią wyczekująco. Gdy fuknęła pod nosem, sięgnął do kieszeni szaty i rzeczywiście wyciągnął różdżkę. Uśmiechnęła się z chłodnym triumfem, wiedząc, że wreszcie pokazał swą prawdziwą twarz. Nie miała jednak wystarczająco dużo czasu, aby nacieszyć się mentalnym zwycięstwem, ponieważ przywdział na twarz nieczytelną, pozbawioną emocji maskę i po prostu odrzucił broń na bok. Oręż z głośnym brzdękiem uderzyła o kamienną posadzkę kilka metrów dalej.

W momencie skamieniała, przygotowana na każdy atak. Wytrzeszczyła oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło. Wbiła zszokowane spojrzenie w jasną różdżkę, leżącą teraz kilka stóp od niej, a potem przeniosła wzrok na przeciwnika.

– Nie chcę z tobą walczyć – powiedział spokojnym głosem Tom, brzmiąc naprawdę szczerze.

Niewiarygodnie potężny strumień mocy wciąż szalał w Hermionie. Z emocji z trudem łapała powietrze. Już dawno przekroczyła granicę zatarcia się rzeczywistości i wspomnień. Powinna zaatakować Voldemorta i ukarać go za wszystko, co dotychczas uczynił. Zdeterminowana, przywołała do siebie magię i uniosła rękę, aby wymierzyć mu sprawiedliwość, ale właśnie wtedy mimowolnie zerknęła na leżącą na podłodze różdżkę i się wstrzymała z wyprowadzeniem ataku.

Był, co prawda, nieuzbrojony, ale czemu miałaby się powstrzymywać?

Nigdy wcześnie nie okazał nikomu litości. Zacisnąwszy zęby, skumulowała moc i maksymalnie ją zintensyfikowała. Chciała porządnie go skrzywdzić. Zdeterminowana, wzdrygnęła się z pragnienia, kiedy to klątwa sięgnęła czubków jej placów. Wystarczyło odpowiednio zgiąć nadgarstek i to załatwiłoby sprawę. Z trudem przełknęła ślinę, czując przerażającą, przytłaczającą nienawiść.

Nie jesteś sobą, Hermiono.

Naprawdę chciała się zemścić.

W pełni zasłużył na los, który mu zgotowała.

To przecież Voldemort…

Warknęła gniewnie, czując dziwaczną i niewytłumaczalną tęsknotę. Zamknęła oczy i zacisnęła zęby. Magia w jej wnętrzu wciąż szalała i błagała o uwolnienie.

Postępowała właściwie.

Aby nad sobą zapanować, spróbowała uspokoić oddech.

To było…

Wciąż kumulowała klątwę w czubkach palców.

To było złe…?

Nie wiedziała.

Karmiona mrocznymi uczuciami magia podszeptywała jej jednak coś innego. Mimo to gdzieś w głębi duszy wiedziała, że nie może się poddać złości i cisnąć tą klątwą. Kiedy zaczęła wycofywać swą magię, nie mogła powstrzymać drżenia dłoni. Opanowanie wiele ją kosztowało. Znacznie uspokojona, otworzyła oczy i zobaczyła, że Tom stał kilka metrów od niej, w dokładnie tym samym miejscu, co przedtem. Zadrżała, powoli doń podchodząc. Gdy znalazła się wystarczająco blisko i przystanęła, zesztywniał, czekając na rozwój wydarzeń.

– Jesteś kłamcą – stwierdziła, zachowawszy kontakt wzrokowy, a następnie, nie czekając na jego odpowiedź, obróciła się w miejscu i zniknęła z głośnym trzaskiem.

Zmaterializowała się wiele mil dalej na zielonym i miękkim trawniku. Okoliczne krzewy róż były w pełnym rozkwicie, emanując słodkim, kuszącym zapachem. Słońce powoli zachodziło, przez co wszędzie rozpościerały się cienie.

Hermiona nie zwracała uwagi na otoczenie. Jedyne, co się właściwie liczyło, to fakt, iż była tutaj sama. Nikomu nie stanie się krzywda, jeżeli podda się tej nowej magii. Wypuściła ze świstem powietrze i pozwoliła mocy na samowolkę, a ta z radością skorzystała z możliwości i rozpierzchła się na boki niczym gwałtowna burza. Gdy tylko dotknęła ziemi, zielona trawa natychmiast sczerniała i uschła, jakby spalona na wiór. Kiedy sięgnęła różanych krzewów, wszystkie płatki zostały zdmuchnięte i spaliły się, zanim upadły na grunt. Chwilę później poczuła, że rozszalała magia rozdarła jej ubranie w kilku miejscach, a nawet naelektryzowała i mocniej splątała włosy. Świat w momencie zawirował i z ledwością utrzymała się na nogach.

Jak sobie poradzić z równie potężną mocą? Owszem, miała problem z samokontrolą, ale wiedziała, że musi sobie poradzić, bo po prostu nie ma innego wyjścia, jak okiełznać nowo odkrytą magię. Zamknęła oczy, próbując opanować emocje i uspokoić znerwicowany oddech. Gdy trochę się uspokoiła, skoncentrowała się na przepływie mocy i magicznym rdzeniu. Z początku ograniczyła się do zwyczajnej obserwacji. Zobaczyła pędzący wokół siebie potok, rzeczywiście z nią połączony. Kiedy zaspokoiła pierwszą ciekawość, postanowiła posunąć się o krok dalej i dotknęła wytworzonej więzi. Chociaż rdzeń wściekle płonął, a magia sprawiała wrażenie zdziczałej i agresywnej, zdecydowanie doń należała.

Wreszcie wszystko zrozumiała – naprawdę odzyskała moc. Uśmiechnęła się, zadowolona z osiągniętego rezultatu. Magia zakorzeniła się głęboko w niej i teraz stanowiła nieodłączną cząstkę. Odrzuciła obawy i zaakceptowała tę naturę. Różniła się od poprzedniczki, którą utraciła, ale mimo to przyjęła ją z otwartymi ramionami. Magia automatycznie zareagowała na bezwarunkową aprobatę i się uspokoiła. Powietrze wokół niej się rozrzedziło, a burza ustała. Ostatecznie połączenie się ustabilizowało i przybrało formę przepływającego przez ciało spokojnego i niewzruszonego strumienia. Hermiona wzięła głęboki oddech, a następnie otworzyła oczy, które wcześniej przymknęła. Wciąż się uśmiechała. Czuła się po prostu cudownie i właściwie. Wszelkie wiszące nad nią zagrożenie zniknęło, pozostawiwszy po sobie tylko wyblakłe wspomnienia. Nigdy wcześniej nie miała tak mocnego połączenia ze swoją magią.

Wreszcie się zsynchronizowały.

Uniosła głowę i z zaciekawieniem przyjrzała się otoczeniu. Gdy wylądowała? Sapnęła ze zdziwienia, kiedy rozpoznała to miejsce. Czemu zmaterializowała się akurat tutaj? Jakże dziwnie.

Powoli podeszła do żwirowej ścieżki, graniczącej z pachnącymi rabatkami. Nie minęło wiele czasu, zanim stanęła przed okazałym dworem.

Czemu się tutaj aportowała? Jakby nie patrzeć, odwiedziła to miejsce tylko raz. Razem z Harrym i Ronem przeszukiwali rezydencję w poszukiwaniu wskazówek dotyczących horkruksów. Niczego nie znaleźli, bowiem to miejsce nie było znaczące dla Voldemorta. Czemu miałby ukrywać tu kawałek swojej duszy, skoro wszyscy widzieli tu w nim intruza?

Teraz dwór zionął pustką, aczkolwiek nie był tak zrujnowany, jak go zapamiętała. Wówczas zadaszeniu brakowało kilku dachówek, a niektóre okna zostały zabite deskami. Obecnie rezydencja wciąż dumnie wypinała pierś, ledwo pokazując po sobie początki opuszczenia i zgnilizny, ponieważ właściciele nie żyli zaledwie od roku. Hermiona odwróciła głowę. W dolinie, w pewnej odległości, widziała domy skupione wokół dużego budynku, który najprawdopodobniej był mugolskim kościołem, otoczonym miastowym cmentarzem. Gdy błądziła wzrokiem po kamiennych grobowcach, ogarnęło ją dziwaczne odrętwienie. Wzięła głęboki, uspokajający oddech i z powrotem skupiła się na dworze. Cóż, dom stał pusty, ponieważ właściciele spoczywali głęboko pod ziemią.

Jakże dziwacznie, pomyślała. Nie spodziewali się, że pewnego dnia otrzymają prezent od losu. Niestety, w swojej głupocie postanowili go odrzucić.

Potrząsnęła ze smutkiem głową.

Czemu nie zaakceptowali nowo poznanego członka rodziny? Czy powstrzymywały ich uprzedzenia? Dlaczego nawet nie spróbowali poznać swojego dziedzica? Gdyby wykazali większą tolerancję i przychylność, może zdołaliby powstrzymać wszystko, co się potem wydarzyło i zmieniliby bieg historii.

Kiedy uczucie pustki zawładnęło jej sercem, z trudem przełknęła ślinę. Mocniej owinęła się czarną szatą. Dwór był teraz martwy, ponieważ Riddle'owie okazali się krótkowzroczni i ograniczeni.

Śmierć – tylko to zostawił po sobie Tom, kiedy przyszedł tu w odwiedziny.

Znów potrząsnęła głową, tym razem z wahaniem. To nie była do końca prawda. Obiecał, że pomoże odzyskać jej magię i dotrzymał słowa. Tańczył zarówno wokół śmierci, jak i życia oraz dawał nadzieję.

Otrzymała dziś niesamowity prezent – magię.

Głęboko zdezorientowana, obróciła się w miejscu i powitała charakterystyczne uczucie ściskania, zostawiwszy za sobą dwór Riddle'ów. Zmaterializowała się na skraju Zakazanego Lasu i natychmiast ruszyła w stronę Hogwartu. Znajomy niebieskawy blask wciąż otaczał cały zamek. Idąc w jego stronę, rozkoszowała się magicznymi doznaniami. Pasma jej własnej mocy sięgały ku zabezpieczeniom, drażniąc je, bawiąc się i tańcząc. Wróciła do szkoły, praktycznie zataczając się od poczucia otaczającej ją magii. Uśmiechnęła się, kiedy przemierzała ciemne korytarze, kierując się prosto do pokoju wspólnego Gryffindoru.

Gdy przeszła przez portret, została przywitana wesołym nawoływaniem przyjaciół, ale wszystko zignorowała, ograniczywszy się do pomachania chłopcom ręką i weszła po schodach prowadzących do damskiego dormitorium. Ze zmęczenia padła na swoje łóżko, nawet się nie przebierając w piżamę i zamknęła oczy. Dzięki na nowo rozpalonemu rdzeniu czuła, że znów żyje i jest chroniona. Zasnęła, kiedy przewróciła się na boczek.


Następnego dnia obudziła się cholernie szczęśliwa i wypoczęta. Pierwszą rzeczą, jaką przywitała po uniesieniu powiek, była ciepła i przyjemna magia. Natychmiast się wyszczerzyła. Tak bardzo za tym tęskniła. Z zaciekawieniem sięgnęła po różdżkę, niewinnie leżącą na stoliku nocnym, wcześniej zapomnianą. W chwili, gdy tylko dotknęła chłodnego drewna, zrozumiała, że coś jest nie w porządku. Oręż sprawiał wrażenie niewłaściwego i obcego oraz nie ukierunkowywał magii, zachowując się tak, jakby ją odrzucał. Różdżka, której dotąd używała, okazała się teraz niekompatybilna. Mimo to Hermiona chciała przeprowadzić dokładniejsze testy, dlatego też machnęła ręką w znajomej manierze zaklęcia przywołującego.

Accio.

Nic się nie wydarzyło. Książka, na którą rzuciła urok, wciąż leżała na biurku. Zmarszczywszy brwi, odłożyła różdżkę i wyciągnęła dłoń w kierunku stołu.

Accio – powtórzyła.

Tym razem osiągnęła sukces, ponieważ magia okazała posłuszeństwo i natychmiast uformowała się w czar. Księga wzbiła się w powietrze i chwilę później wylądowała w jej ręce. Uśmiechnęła się, usatysfakcjonowana i spojrzała na tytuł. „Martwisz się, że twoje dziecko może być charłakiem?", przeczytała w myślach. Kilka tygodni temu właśnie w tym poradniku przeczytała o Veneficusie. Teraz nie potrzebowała żadnego eliksiru, aby korzystać z dobroci magii. Była z nią tak mocno związana, że pośrednik w postaci różdżki okazał się zbędny.

Chwilę później zeszła do pokoju wspólnego, wciąż w dobrym nastroju i razem z przyjaciółmi pomaszerowała na śniadanie. Miała ochotę śpiewać z radości. Odzyskawszy magię, widziała świat w jaśniejszych barwach. Kiedy usiadła przy stole, od razu nałożyła sobie pełen talerz, bo była bardzo głodna. Nie zwracała większej uwagi na chłopców, tylko skupiła się na jedzeniu, całkowicie ignorując hałaśliwą atmosferę w Wielkiej Sali.

– Co mu się stało?

Uniosła głowę znad jajecznicy, usłyszawszy zdziwienie w głosie Longbottoma i zobaczyła, że patrzył na kogoś stojącego w drzwiach. Zmarszczyła brwi i również się zainteresowała. Wytrzeszczyła oczy, kiedy odkryła przyczynę dezorientacji przyjaciela. Tom właśnie zszedł na śniadanie. Mocno utykał i, nawet z tej odległości, można było dostrzec bardzo wyraźnego siniaka na lewym policzku i części skroni. Automatycznie poruszyła się niespokojnie, zwłaszcza że ostrożnie stawiał kroki, odprowadzany milionami zaniepokojonych lub zaciekawionych spojrzeń oraz cichymi szeptami ślizgonów. Oczywiście, podszedł do swojego stołu z możliwie największą gracją i usiadł na swoim zwyczajowym miejscu, po czym, tradycyjnie, nalał sobie filiżankę kawy. Ignorował przy tym wszystkie wścibskie spojrzenia. Hermiona się skrzywiła, gdy znów zerknęła na paskudnego siniaka, którego miał na twarzy. Gdy poczuła pierwsze ukłucia poczucia winy, szybko odwróciła wzrok.

Ona to zrobiła…?

Prawdę powiedziawszy, była tak rozradowana powrotem swojej magii, że zupełnie zapomniała o Tomie i roli, jaką w tym odegrał. Merlinie, naprawdę straciła nad sobą panowanie w Pokoju Życzeń, a teraz miała mieszane uczucia. Ku własnej frustracji, teraz zmagała się z zażenowaniem i wyrzutami sumienia.

– Wygląda, jakby przejechał po nim pociąg i to dwukrotnie – podsumował z radością Longbottom.

– Yhym, dokładnie. – Weasley skinął głową. – Ciekawe, co mu się stało.

– Pokusiłbym się o stwierdzenie, że został pobity, ale to raczej niemożliwe, prawda? Jakby nie patrzeć, jest największym łobuzem w okolicy – powiedział Lupin i spojrzał na przyjaciół. – Zastanawiam się, kto jest odpowiedzialny.

– Może po prostu przytrafił mu się dziwaczny przypadek. – Richard wzruszył ramionami i nałożył sobie na talerz podwójną ilość bekonu.

– Całkiem prawdopodobne, że spartaczył jakieś zaklęcie z dziedziny czarnej magii. – Uśmiechnął się złośliwie Mark.

W sumie można tak powiedzieć, pomyślała nieszczęśliwie Hermiona, starając się nie wtrącać do rozmowy. Ja zawiodłam, podczas gdy jemu poszło całkiem sprawnie.

– Cóż, cokolwiek by to nie było, jestem bardzo zadowolony. Co sądzisz? – Longbottom wymierzył dziewczynie przyjaznego kuksańca.

Z nerwów prawie upuściła szklankę z mlekiem.

– Eee, podobnie…

Mark nie zauważył zdradliwego rumieńca, wpływającego na jej twarz, ale o wiele bardziej spostrzegawczy Lupin zmrużył podejrzliwie oczy.

– Wystarczy na niego spojrzeć, żeby poprawić sobie humor – kontynuował niezrażony Longbottom. – Wygląda, jakby oberwał kilkoma tłuczkami. Wspaniale!

Hermiona ponownie zerknęła na Toma. Siedział przy ślizgońskim stole, czytał Proroka Codziennego i na spokojnie popijał kawę. Wtem zauważyła, że dłoń miał obwiązaną białym bandażem. Odwróciła wzrok, sfrustrowana, zignorowawszy wyrzuty sumienia. Nie ma takiej potrzeby, podsumowała w myślach.

Z rozmyślań wyrwał ją głos Marka.

– Żałuję, że to nie moje dzieło. Z przyjemnością rozsmarowałbym mu nos.

– Też chciałbym mu przyłożyć – dodał Weasley. – Oczywiście, musiałby mnie najpierw poprosić – parsknął pod nosem, przez co popluł koszulę przyjaciela końcówką pitego soku dyniowego.

– Fuj, Richardzie! – Longbottom się skrzywił i spróbował zetrzeć plamy z mundurka. – Może zgubił się w Zakazanym Lesie i został napadnięty przez stado trolli – kontynuował ze złośliwym błyskiem w oku.

Że niby obił go troll?, oburzyła się wewnętrznie Hermiona i gwałtownie zaczerwieniła, ale uparcie milczała.

– Wiesz coś na ten temat? – Amarys spojrzał prosto na nią, zauważywszy dziwaczną reakcję. Sprawiał wrażenie strasznie podejrzliwego.

– Nie, czemu miałabym…? – zapytała z wahaniem i z trudem przełknęła ślinę. Naprawdę nie chciała opowiadać przyjaciołom o wczorajszym incydencie i czuła się nieswojo, nagle znajdując się w centrum zainteresowania.

– Jesteś w to zamieszana? – Longbottom przestał się uśmiechać i momentalnie spoważniał. – To nie była sprawka… Sama-Wiesz-Kogo, prawda…? – zapytał i spojrzał przez ramię, jakby obawiał się podsłuchania.

Uniosła w zdziwieniu brwi.

– Słucham?

– Wcześniej nam powiedziałaś, że Riddle uratował cię przed Sama-Wiesz-Kim – wytłumaczył konspiracyjnym tonem.

Że niby co…? Zmarszczyła czoło w najprawdziwszej dezorientacji. Zupełnie się pogubiła.

– Mówi o Grindelwaldzie – dodał ściszonym głosem Lupin.

– Och. Nie, wszystko w porządku. – Wreszcie zrozumiała przekaz. – Jest już dość późno, nie sądzicie? Myślę, że powinniśmy się zebrać na zaklęcia – dodała, kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi.

Na szczęście przyjaciele potraktowali to na poważnie i we czwórkę wstali od stołu. Hermiona zerknęła w przelocie na Toma. Wciąż siedział na swoim miejscu, tym razem w towarzystwie Melanie Nicolls, na której twarzy malowało się szczere zmartwienie; pozwalała sobie też na dużo, ponieważ z troską przeczesywała mu dłonią ciemne włosy. Oczywiście, odwróciła wzrok, gdyż musiała przyznać, że nie podobała jej się ta poufałość. Z drugiej strony, dlaczego miałaby się nią przejmować? Opuściła Wielką Salę, pogrążona w myślach. Ku jej ogromnemu niezadowoleniu, przyjaciele postanowili dalej pociągnąć temat złego samopoczucia Riddle'a.

– Może wreszcie wkurzył jedną z dziewcząt i oberwał za to klątwą? – Uśmiechnął się z rozbawieniem Weasley.

Longbottom się zaśmiał, zaś Lupin zmarszczył brwi.

– Szczerze wątpię – powiedział. – Wiecie, że jest piekielnie utalentowanym czarodziejem. Nie pozwoliłby się tak poturbować pierwszemu lepszemu napastnikowi.

Usłyszawszy ostatnie zdanie, Hermiona odwróciła ostentacyjnie głowę i udawała, że ogląda mijane po drodze portrety. Miała nadzieję, że nikt nie zauważy, iż próbuje uniknąć wciągnięcia w rozmowę.

– Jak myślisz, co mu się właściwie przydarzyło? – Mark spojrzał na Amarysa.

Ten wzruszył ramionami.

– Ciężko stwierdzić, ale nijak mnie obchodzi.

– Może Dumbledore wreszcie stracił do niego cierpliwość – podsunął kontemplacyjnie Richard.

– Nie bądź śmieszny – powiedziała Hermiona. – Dumbledore nigdy nie podniósłby różdżki na ucznia.

– Racja, nie przekląłby Riddle'a. – Longbottom skinął głową. – Nawet jeżeli drań w pełni na to zasłużył. – Przeczesał dłonią blond włosy. – Wciąż chciałbym wiedzieć, kto jest odpowiedzialny. Miło byłoby pogratulować.

Zrobili zaledwie kilka kroków, kiedy wyczuła źródło jakże znajomej czarnej magii i automatycznie się zatrzymała. Chłopcy również przystanęli i spojrzeli nań pytająco. Nie udzieliwszy im żadnych wyjaśnień, po prostu się odwróciła. Oczywiście, w ich kierunku szedł Tom, wciąż trochę utykając i z przywdzianą na twarz nieczytelną maską. Kątem oka zauważyła, że przyjaciele zesztywnieli, gdy podszedł bliżej, a Mark nawet zrobił zapobiegawczy krok w jej stronę. Ślizgon to zignorował, w pełni nań skupiony. Gdy się wreszcie zatrzymał, mimowolnie spojrzała na jego posiniaczoną twarz oraz z trudem przełknęła gulę w gardle i palące poczucie winy, osiadające w żołądku. Kiedy zmierzył ją badawczym wzrokiem, Longbottom się zjeżył.

– Jak się czujesz? – zapytał ślizgon.

– W porządku – odpowiedziała, nie bardzo wiedząc, jak sobie poradzić z tą sytuacją.

– Jak wczoraj zniknęłaś, nie mogłem cię nigdzie znaleźć – odparł z oskarżycielską nutą w głosie i podszedł jeszcze bliżej, zupełnie ignorując to, że czuła się po prostu niekomfortowo. – Nadal działa? – zapytał ściszonym głosem.

Naturalnie, wiedziała, do czego nawiązywał. Rytuał, który odprawił, zakończył się sukcesem. Odzyskała swą magię. Z wahaniem skinęła głową, przez co uśmiechnął się triumfalnie. Zobaczywszy, że był usatysfakcjonowany, mimowolnie zwróciła uwagę na fioletowego siniaka na jego policzku. Wyglądał naprawdę boleśnie i przypominał jej ostatni raz, kiedy widziała go okaleczonego. W momencie poddała się wyrzutom sumienia.

– Słuchaj, Tom. Wczoraj straciłam nad sobą panowanie. Ja… – urwała i przygryzła wargę. – Wszystko w porządku…?

Uniósł brew i podświadomie przejechał palcami po zabandażowanej dłoni.

– Oczywiście.

Ku własnej frustracji, Hermiona gwałtownie się zaczerwieniła.

– Nie miałam prawa przechodzić do ataku – dodała, gwoli wyjaśnienia.

Kulawym przeprosinom towarzyszyło gwałtowne wciągnięcie powietrza. Najwyraźniej jej przyjaciele wreszcie połączyli wszystkie fakty i teraz jeszcze uważniej przysłuchiwali się konwersacji. Aby nie zacząć się jąkać, postanowiła ich zignorować.

– W porządku. – Uśmiechnął się Tom, widząc, że czuła się diablo winna i była szaleńczo zawstydzona. – Jakoś przeżyję – dodał i położył jej dłoń na ramieniu. – Myślę, że powinniśmy teraz…

Wtem Nicolls zmaterializowała się obok. Najwyraźniej skończyła jeść śniadanie i postanowiła potowarzyszyć Riddle'owi.

– Tom. – Uśmiechnęła się uprzejmie, zaś Hermiona przewróciła oczami, słysząc to przesadne zmartwienie w głosie dziewczyny. – Czemu nagle zniknąłeś? Uważam, że powinieneś pójść do skrzydła szpitalnego – powiedziała, zaś magia chłopaka zawrzała z gniewu. – Co tutaj robisz? – warknęła, zauważywszy obecność gryfonki i zaborczo wzięła Riddle'a pod ramię.

DeCerto zagryzła zęby, dźgnięta ukłuciem zazdrości. Zignorowała jednak narastający gniew i postanowiła rozegrać sprawę pokojowo.

– Cóż, wyobraź sobie, że też idę na zaklęcia – odparła.

– Och. – Nicolls się skrzywiła. – To dlaczego zawracasz Tomowi głowę swoją brudną obecnością?

Zadrżała jej ręka, ale nie zamierzała wszczynać sprzeczki, a tym bardziej bójki. Zamiast przekląć tę naiwną dziewuchę, po prostu wzruszyła ramionami, jakby właśnie nie została obrażona.

– Już skończyłam. Nie będę nikomu narzucać swojego towarzystwa – odpowiedziała z chłodem w głosie, a następnie odwróciła się na pięcie i odeszła.

W jasnoszarych oczach błysnęło rozczarowanie, ale zupełnie je zignorowała. Niezrażona, kontynuowała drogę do sali lekcyjnej. Wkrótce została dogoniona przez przyjaciół, którzy gapili się nań szeroko otwartymi oczami. Longbottomowi opadła nawet szczęka.

– Coś nie w porządku? – zapytała.

Richard na przemian otwierał i zamykał usta, nie wypowiadając żadnych słów, zaś Mark zupełnie nie mógł się pozbierać. Ostatecznie to Amarys zabrał głos.

– Chodzi o to, co przed chwilą powiedziałaś… – Zamrugał z niedowierzaniem. – Poturbowałaś Riddle'a…?

Hermiona z trudem przełknęła ślinę.

– Jak już mówiłam, straciłam kontrolę – odparła z największą ostrożnością. – Zupełnie mi odbiło i zdecydowanie nie byłam przy zdrowych zmysłach.

Longbottom potrząsnął głową.

– Jakim cudem go przeklęłaś? Nigdy bym nie pomyślał, że…

Wzruszyła ramionami. Nie była dumna z tego, co uczyniła, ale czasu nie sposób cofnąć. Teraz musiała się borykać z wyrzutami sumienia.

– Czemu cisnęłaś w niego zaklęciem? – zapytał z troską w oczach Lupin. – Mam nadzieję, że nie w samoobronie…

Mark zmarszczył brwi, pomyślawszy o odwrotnej sytuacji. W momencie się zaniepokoił.

– Czekaj. Riddle próbował cię znów skrzywdzić?

– Nie, nie. Nic podobnego.

– To czemu go przeklęłaś? – zapytał Richard, szczerze zdezorientowany.

– Eee, mocno mnie zirytował… – burknęła.

– Co takiego? – Amarys był oburzony, zaś Hermiona znów nie mogła rozgryźć dlaczego. – Co się właściwie wydarzyło, że posunęłaś się do ostateczności? Znów się nagabywał?

– Cóż, byliśmy przez chwilę sami. – Spróbowała coś wyjaśnić, aczkolwiek sama miała problem z chronologią. – I wtedy… można powiedzieć, że poczuła się osaczona i go przeklęłam.

Longbottom zamrugał.

– Mocno się pokłóciliście? Wrzeszczał na ciebie?

Zaprzeczyła potrząśnięciem głową.

– Skoro poczułaś się osaczona, to musiał coś zrobić – argumentował Lupin.

Spuściła wzrok na podłogę.

– Nic podobnego.

– W takim razie zupełnie tego nie rozumiem. – Amarys zerknął nań z wyrzutem. – Czemu go zaatakowałaś?

Mark przewrócił oczami.

– Pff, każdy powód jest dobry.

Lupin rzucił przyjacielowi potępiające spojrzenie, a potem znów skupił się na Hermionie. Nie był zadowolony tym, że próbowała wykręcić się od odpowiedzi.

– Musiałaś użyć naprawdę paskudnych klątw, biorąc pod uwagę to, jak teraz wygląda – stwierdził ostrzejszym tonem. – Naprawdę go obiłaś, bo tylko cię zdenerwował?

– Eee, sam się prosił – odparła, desperacko szukając wytłumaczenia i odwróciła wzrok, znów zanurzywszy się w odmętach wyrzutów sumienia.

– Wiem, że przysporzył ci wiele problemów, ale to nie daje ci prawa, żeby go przeklinać, niezależnie od wielkości przewinienia – powiedział, brzmiąc niczym ganiący nieposłusznego ucznia nauczyciel.

Z wahaniem spojrzała na twarz chłopaka i przygryzła wargę, dojrzawszy nań głębokie rozczarowanie postawą, którą okazała.

– Ja…

Longbottom podszedł doń i w opiekuńczym geście objął ją ramieniem.

– Nie bądź taki surowy – poprosił spokojnie rozgniewanego przyjaciela, aczkolwiek miał pewne kłopoty z ukryciem zadowolonego uśmieszku. – Nie możesz się przecież złościć za przeklinanie Riddle'a. Gad w pełni na to zasłużył – dodał z radością w głosie.

Lupin potrząsnął głową, jakby myślał, że Mark jest straconym przypadkiem.

– W porządku, podsumujmy informacje. – Z irytacji potarł nasadę nosa. – Rozmawiałaś wczoraj z Riddle'em i poczułaś się osaczona, chociaż nie zrobił niczego, co mogłoby cię w jakikolwiek sposób sprowokować. Niemniej jednak zdołał cię do tego stopnia zirytować, że go zaatakowałaś. Zgadza się, czy może coś pominąłem?

Hermiona się zapatrzyła. Gdy ubrał to wszystko w słowa, wczorajszy incydent brzmiał naprawdę źle. Co gorsza, w rzeczywistości Tom zachował się całkiem przyzwoicie, gdyż wyciągnął doń pomocną rękę, kiedy najbardziej tego potrzebowała. W zamian bezzasadnie brzydko go potraktowała.

Amarys ponownie potrząsnął głową.

– Wiesz, że twoja relacja z Riddle'em jest trochę pokręcona, prawda?

– Jaka znowu relacja? Przecież nie są w związku! – Longbottom podniósł głos, ale spotkał się tylko z potępiającym spojrzeniem przyjaciela.

– Jak właściwie zareagował, kiedy rzuciłaś w niego pierwszym zaklęciem? – zapytał Weasley, szczerze zaintrygowany.

– Też chciałbym wiedzieć – burknął pod nosem Lupin.

– Hm, stwierdził, że nie chce ze mną walczyć – odpowiedziała, nerwowo skubiąc rękaw szaty.

– Co wtedy zrobiłaś? – zapytał, kiedy zamilkła.

– Znów go przeklęłam.

To oświadczenie sprawiło, że Longbottom wybuchnął śmiechem, a po chwili dołączył do niego Weasley. W przeciwieństwie do nich Amarys patrzył nań pustym wzrokiem.

– Naprawdę uważasz, że postąpiłaś słusznie…? – spytał, a kiedy odmówiła mu odpowiedzi, dodał z naganą: – Jeżeli Riddle tak bardzo cię denerwuje, że tracisz nad sobą panowanie, to może w ogóle nie powinnaś z nim rozmawiać?

Mark przestał się śmiać.

– Z tym akurat się zgodzę. Trzymaj się od gościa z daleka, bo nie jest wart twojego czasu i nerwów – powiedział poważniejszym tonem. – Jeżeli nadal będziesz zgadzać się na rozmowy z nim, może też odnieść niewłaściwe wrażenie i pomyśleć, że jednak chcesz do niego wrócić.

Gdy skończył mówić, Hermiona podłapała przerażająco świadome spojrzenie Lupina i prawie odetchnęła z ulgą, że nie kontynuował tematu. Była też bardziej niż zadowolona, że wreszcie dotarli do sali lekcyjnej. Kiedy weszli do środka, a chłopcy poszli na tyły klasy, uświadomiła sobie jednak, koło kogo siedzi i westchnęła, ponownie sfrustrowana. Z wahaniem podeszła do Toma, który w międzyczasie zdążył zająć miejsce. Usiadła na krześle, wyciągnęła kawałek pergaminu i pióro, po czym spróbowała nie zwracać nań większej uwagi. Na szczęście niedługo potem do sali weszła pani profesor, przywitała się z uczniami i rozpoczęła wykład.

– Uspokójcie się, moi drodzy – powiedziała z uśmiechem na twarzy. – Na ostatnich zajęciach omawialiśmy czary termoaktywne. Dziś przedstawię wam zaklęcia, dzięki którym będziecie w stanie kontrolować prawdziwy ogień. Czy zna ktoś jakieś uroki, pozwalające na manipulowanie płomieniami?

Lupin podniósł rękę.

– Ignis – powiedział, kiedy dostał pozwolenie na zabranie głosu.

– Owszem, pięć punktów dla Gryffindoru! – podsumowała życzliwie nauczycielka. – Ktoś jeszcze?

– Szatańska Pożoga – zasugerował jeden ze ślizgonów.

– Hmm, to całkiem mroczne zaklęcie. – Merrythought zmarszczyła lekko brwi. – I nie sugerowałabym go rzucać. Rzeczywiście tworzy ogień, ale bardzo ciężko jest go kontrolować, przez co zaklęcie jest zaliczane do tych bardziej niestabilnych i wymagających dużej ilości koncentracji. Te płomienie pożrą wszystko, co napotkają na swojej drodze, zostawiając wyłącznie zgliszcza. – Machnięciem ręki rozproszyła ponurą atmosferę i ponownie uśmiechnęła się do klasy. – W porządku, przejdźmy do właściwej części lekcji. Omówimy teraz czar, którego będziecie się dzisiaj uczyć.

Hermiona sięgnęła po pióro, aby zacząć sporządzać notatki. W trakcie zastanawiała się, po jakiego grzyba się produkuje, skoro znała te wszystkie zaklęcia na wylot. Wiedziała jednak, że powinna podtrzymywać pozory pilnej uczennicy i w sumie mogła uważać na lekcjach. Niektóre rzeczy się nie zmieniają, pomyślała z uśmiechem na twarzy. W pewnym momencie zaryzykowała spojrzenie na swojego towarzysza. Tom, oczywiście, wylegiwał się na krześle, z nonszalancko przewieszoną przez oparcie ręką. On również odgrywał przedstawienie, ponieważ wydawał się poświęcać nauczycielce stuprocentową uwagę. Pierwszorzędny aktor, doprawdy, podsumowała ze świadomością, iż był większym kujonem od niej.

Wtem coś zauważyła. Mimo że Tom uważnie słuchał wykładu Merrythought, nie sporządzał żadnych notatek, jak to zawsze miał w zwyczaju. Mimowolnie zerknęła na jego prawą rękę i z trudem przełknęła ślinę, zarejestrowawszy ciasno obandażowaną dłoń. Opatrunek ciągnął się w górę, aż znikał pod rękawem czarnej szaty. Może ma problemy z utrzymaniem pióra, pomyślała, ponownie zanurzywszy się w morzu zdradzieckich wyrzutów sumienia. Nie powinna go była wczoraj atakować. Tracąc samokontrolę, popełniła błąd, za który dziś płacił cenę. Najwyraźniej został ranny.

Czemu się przejmujesz?, syknął wewnętrzny głosik, pełen oburzenia. Zasłużył przecież na coś znacznie gorszego!

Całkiem możliwe, westchnęła i ponownie spojrzała na swój pergamin. Czy jednak chciała odgrywać rolę sędziego i kata?

– Urok możecie poćwiczyć w parach. – Usłyszała głos nauczycielki. – Pomagajcie sobie w razie problemów – dodała Merrythought, po czym machnęła różdżką, a na każdym stoliku pojawiła się żelazna misa z tańczącym pośrodku maleńkim ognikiem. – Spróbujcie, proszę, kontrolować ten płomień za pomocą uroku, który omówiliśmy.

Wciąż pogrążona w myślach, Hermiona spojrzała na Toma. W jasnym świetle dziennym siniak na jego policzku jeszcze bardziej się uwydatnił, sprawiając wrażenie bardzo bolesnego. Czemu w pierwszej kolejności cisnęła weń klątwą? Z nerwów przygryzła wargę. Dlaczego go przeklęła, skoro naprawdę jej pomógł? Zesztywniała, kiedy na nią spojrzał, a potem niezręcznie powierciła się na krześle. Nie mogąc znieść jego nieczytelnego wzroku, odwróciła głowę z poczuciem winy.

– Czy bardzo cię zraniłam? – zapytała ściszonym głosem.

– Niczym się nie martw – powiedział.

Nie odnosił się doń z chłodem, ale do serdeczności było mu daleko. Zwiesiła głowę, zgarbiła ramiona i złożyła dłonie w koszyczek. Czuła się dziwnie skrępowana, Kiedy się doń pochylił, znów zesztywniała.

– Nie byłaś pierwszą osobą, która chciała „naprowadzić mnie na właściwą drogę" – wyszeptał jej wprost do ucha, na co się wzdrygnęła i skurczyła w sobie. Prawie jęknęła, przytłoczona poczuciem winy oraz wspomnieniami z przerwy świątecznej i sierocińca.

– Ja nie próbowałam… – wyjąkała, a potem urwała. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło…

Z racji tego, że nie otrzymała odpowiedzi, zaryzykowała spojrzenie w bok. Zamrugała, nie znalazłszy na jego twarzy oczekiwanych pretensji, a ciche rozbawienie. Czemu przestał się złościć…? Wkrótce nawet się uśmiechnął, tym razem figlarnie. Najwyraźniej był szalenie rozśmieszony jej niezręcznością.

– Cóż, wygląda na to, że nie zadziałało – burknęła, sięgnąwszy do kiepskiego humoru.

Gdy to usłyszał, jeszcze szerzej się uśmiechnął.

– Niełatwo mnie zmienić.

– Gdyby tylko o to chodziło – podsumowała, nagle niesamowicie zmęczona.

Tom zachichotał i wyciągnął rękę po żelazną miskę, w której nadal palił się płomień. Położył ją tuż przed Hermioną, po czym uniósł kontemplacyjnie brew.

– Czy po tym, jak nadaremnie próbowałaś urwać mi głowę, używając całkiem imponującego arsenału zaklęć, uprawiałaś jeszcze magię? – spytał niewinnym tonem.

Znów się zaczerwieniła, ale posłusznie skoncentrowała się na ogniu.

– Ee, zdołałam się aportować i wypróbowałam kilka innych uroków…

– Interesujące, doprawdy. Czy napotkałaś jakieś problemy?

Uniosła głowę i zamrugała, zdezorientowana. Naprawdę nie wydawał się rozwścieczony. Spodziewała się, że będzie się przynajmniej boczył, ale nie wykazywał żadnych oznak zdenerwowania.

– Nie, wszystko było w porządku – wyszeptała.

Tom stuknął palcem wskazującym w stół, kontynuując uważną obserwację, zupełnie jakby była cholernie ciekawym obiektem doświadczalnym, albo tajemniczą zagadką, którą musiał rozwiązać.

– Co z twoją różdżką? – zapytał.

– Nie działa – odparła zgodnie z prawdą. – Kiedy jej używam, nie mogę czarować.

– Wiedziałem, że tak się stanie. – Uśmiechnął się triumfująco i odchylił leniwie na krześle. – Cóż, teraz stoi w sprzeczności z magią Ignotusa Peverella. – W jasnoszarych błysnęła chciwość. – Niesamowite, doprawdy. Czyli nie potrzebujesz różdżki, żeby rzucać zaklęcia – podsumował.

Hermiona potrząsnęła głową.

– Poproszę o małą demonstrację – powiedział, uprzednio się doń pochyliwszy.

Zmarszczyła brwi, słysząc rozkazującą nutę, ale postanowiła ją zignorować i po prostu odwróciła się do misy. Uniosła dłoń, żeby skumulować moc w koniuszkach palców, ale właśnie wtedy została złapana za rękę i przytrzymana. Zamrugała ze zdziwienia, po czym spojrzała na Toma.

– Lepiej nie chwalić się talentem – stwierdził i omiótł wzrokiem uczniów siedzących w klasie. Sięgnął do kieszeni szaty i wyciągnął na wierzch różdżkę, która była ciemna i wyjątkowo podobna do jej własnej. – To fałszywka. Wygląda, jak twoja, ale w zasadzie to tylko kawałek drewna, nieprzewodzący żadnej magii. Sugeruję, żebyś od dziś się nią posługiwała.

– Dziękuję – odpowiedziała, nagle znów zawstydzona i odebrała od niego oręż.

Machnęła sztuczną różdżką w stronę miski, a moc z radością usłuchała wydanego polecenia – posłusznie przepłynęła przez jej ramię i dłoń, pozostawiając po sobie uczucie mrowienia. Magia całkowicie zignorowała drewno, zawirowała wokół i w momencie uformowała się w czar. Urok przyczepił się do ognia, dzięki czemu mogła nim manipulować. W głowie nakazała płomieniowi zamienić się w kulę, a ta uniosła się i zawisła w powietrzu, wesoło trzaskając. Hermiona się uśmiechnęła, zadowolona z sukcesu. Och, jakże za tym tęskniła. Gdy znów machnęła ręką, odwołała zaklęcie, a kula ognia opadła z powrotem do miski. Kiedy odwróciła głowę, zobaczyła, że Tom nawet na sekundę nie stracił koncentracji, patrząc nań uważnie. Uśmiechał się pożądliwie, a w jasnoszarych oczach błysnęła zaborczość.

– Jesteś fascynująca – wymruczał.


Odetchnęła z ulgą, zamknąwszy za sobą drzwi. Merlinie, czasem Slughorn potrafił być cholernie gadatliwy. Poprawiła pasek przewieszonej przez ramię torby i ruszyła korytarzem. Chciała jak najszybciej opuścić lochy, które zawsze jej się źle kojarzyły. Do tej pory nie mogła zrozumieć, dlaczego ślizgoni lubili tu pomieszkiwać. Kiedy skręciła za następny róg, przez przypadek na kogoś wpadła.

– Och, przepraszam. – Uśmiechnęła się lekko.

Gdy uniosła głowę, natychmiast spoważniała, bowiem gapił się nań Ledo Avery. O mało się nie wzdrygnęła, dojrzawszy w jego oczach morderczy błysk. Wyglądało na to, że był rozzłoszczony samym spotkaniem, chociaż jeszcze nic nie zostało powiedziane i próbował to niezbyt skutecznie ukryć. Skanując wykrzywione w gniewie oblicze, zauważyła jasną bliznę na twarzy – sięgała od szczęki, aż do policzka. Przełknęła nerwowo ślinę, nie bardzo wiedząc, co właściwie zrobić. Chciała odwrócić się na pięcie i uciec od rozgniewanego ślizgona, ale właśnie wtedy się zorientowała, że nie był sam, a miał towarzystwo.

– Czemu przystanąłeś?

Za Averym stało kilku chłopców, w tym Nott i Lestrange. Hermiona nie znała ich wszystkich, ale wiedziała, że należą do szkolnej drużyny quidditcha. Całkiem prawdopodobne, że zmierzali na sesję treningową. Jak zwykle, miała szczęście do pakowania się w kłopoty. Zirytowana, przewróciła oczami.

– Och, szlama – zadrwił z obrzydzeniem Nott.

Co ciekawe, Avery zesztywniał, słysząc ostatnie słowo. Najwyraźniej wciąż był zastraszony przez Toma i obawiał się następnej zemsty. Cokolwiek, pomyślała, zdecydowanie nie będąc w nastroju na użeranie się z młodocianymi śmierciożercami.

– Przepraszam – powtórzyła z chłodem w głosie, po czym obeszła chłopców i ruszyła korytarzem. Zanim odeszła na kilka kroków, została zatrzymana przez Notta.

– Nie tak szybko.

Hermiona się spięła i podświadomie przyjęła postawę do pojedynku. Miała wielkie szczęście, że była w posiadaniu fałszywej różdżki, bo dzięki niej z łatwością może uniknąć demaskacji.

– Czego chcesz? – syknęła.

– Od ciebie? Zdecydowanie niczego.

Ślizgoni parsknęli śmiechem, ale w gruncie rzeczy spodziewała się podobnej reakcji, dlatego też tylko przewróciła oczami. Inny chłopak, wyższy od niej przynajmniej o głowę, poczuł się ośmielony i podszedł bliżej.

– Masz zniknąć. – Uśmiechnął się pogardliwie. – To terytorium Slytherinu. Nie chcemy, by było plugawione przez brudne szlamy.

Natychmiast się rozgniewała. Czemu ślizgoni, niezależnie od dekady, zawsze byli tacy okropni? Czy bycie wrednym naprawdę klasyfikowało ucznia do Slytherinu podczas Ceremonii Przydziału? Spojrzała na chłopaka, rozważając opcje. Może powinna po prostu zawrócić i udać się w stronę, z której przyszła? Zaoszczędziłaby sobie kłopotów, bo nie miała najmniejszej ochoty na walkę z chłopcami. Zwłaszcza z Averym, dodała z niesmakiem.

Zanim zdążyła podjąć decyzję, została złapana za rękę. Zesztywniała i odwróciła głowę, żeby zobaczyć, kto postanowił wyjść przed szereg i, ku swojemu zaskoczeniu, zobaczyła stojącego obok Toma. Na twarz przywdział uprzejmy uśmiech, będący niczym więcej, aniżeli pustą maską. Pod tą powierzchownością kryło się jednak mroczne spojrzenie.

– Jakiś problem? – zapytał ze złośliwą nutą w głosie.

Avery zareagował jako pierwszy. Zesztywniał i pospieszył z gorącymi zapewnieniami.

– Nie, w żadnym wypadku. Szliśmy tylko na boisko do quidditcha.

– Hmm. – Riddle omiótł ślizgonów chłodniejszym wzrokiem. – Czemu więc zdecydowaliście się zatrzymać i zakłócać spokój pannie DeCerto, skoro mieliście jasno określony cel?

Wysoki chłopak, który wcześniej nabrał odwagi, najprawdopodobniej nie wyczuł roztaczającej się po korytarzu morderczej aury.

– Szlama nie powinna się kręcić po lochach – powiedział z butą.

– Czyżby, Mulciber? Chciałbym cię poinformować, że Hermiona DeCerto jest moją drogą przyjaciółką. – Uśmiechnął się złośliwie Tom, podczas gdy drugi ślizgon momentalnie zbladł. – Przed chwilą twierdziliście, że zmierzacie na boisko – dodał, rozkoszując się strachem współdomowników. – Spadajcie!

Chłopcom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wszyscy, niczym jeden mąż, skinęli Riddle'owi z szacunkiem głowami, a następnie szybko zniknęli za najbliższym rogiem. Ten zupełnie ich zignorował, ponownie skupiwszy się na Hermionie, w pełni rozluźniony i uspokojony.

– Co równie niewinna dziewczyna porabia sama w ciemnych i pełnych niebezpieczeństw lochach? – Uśmiechnął się szyderczo.

– Musiałam zobaczyć się ze Slughornem – odpowiedziała zgodnie z prawdą, trochę zirytowana faktem, iż wciąż stoją na korytarzu, trzymając się za ręce.

– Rozumiem, a co zamierzasz teraz robić? – zapytał.

– Cóż, myślałam, żeby skoczyć do biblioteki.

– Oczywiście. Chętnie ci potowarzyszę.

Wzmocnił uścisk, jakby obawiał się, że spróbowałaby uciec i pociągnął ją w kierunku czytelni. Nie mając innego wyjścia, podążyła za nim. Gdy tak razem szli, po raz kolejny zauważyła, że nadal kuleje. W przelocie zerknęła na jego nogę i przypomniała sobie, że w magicznym szale rzuciła na niego zaklęcie tnące. Mimowolnie się zaczerwieniła i szybko odwróciła wzrok. Nie wiedziała, jak sobie z nim poradzić. Dotąd żyła w przekonaniu, że będzie nań zły, ale rzeczywistość okazała się inna i mniej przewidywalna. Zacisnęła usta w cienką linię i wytrzymała w napięciu, aż do schodów, gdzie po prostu pękła.

– Przepraszam – powiedziała, szczerze zawstydzona.

– Za co? – zapytał po dłuższej chwili z zaciekawieniem.

– Że cię przeklęłam – doprecyzowała i zaryzykowała spojrzenie na niego.

– Już ci mówiłem, żebyś się tym nie przejmowała. – Uśmiechnął się z zadowoleniem i wzmocnił uścisk na jej dłoni.

– Yhym. – Westchnęła. – Chyba powinnam ci też podziękować za przywrócenie mi magii – dodała po krótkim momencie zawahania, starając się zignorować triumfalny blask w jasnoszarych oczach. – Dziękuję, Tom.

Chociaż ostatnie zdanie bardziej wymamrotała, niż powiedziała, Riddle ewidentnie je zarejestrował, bowiem bardziej się wyszczerzył, a potem pochylił naprzód.

– To była czysta przyjemność – wyszeptał jej do ucha.

Gdy poczuła na skórze gorący oddech i błogie mrowienie, aż się zachwiała. Oczywiście, zauważył jej zażenowanie, niemniej jednak powstrzymał się przed złośliwym komentarzem. W drodze do biblioteki nawet na sekundę nie puścił jej dłoni.

Kiedy weszli do środka, bibliotekarka obdarzyła ich ciepłym uśmiechem. Całkiem szybko znaleźli się na tyłach, a Hermiona nadal czuła się niepewnie. Mimo że usiedli, zupełnie nie wiedziała, co robić i nerwowo wpatrywała się w swoje dłonie.

– Mogę cię o coś zapytać?

Zamrugała i uniosła głowę.

– Jasne.

– Jestem ciekawy, czy poznałaś mnie w przyszłości. – Uśmiechnął się łagodnie i jednocześnie uniósł brew.

W momencie zbladła i zakaszlała, zakrztusiwszy się śliną. Kiedy się uspokoiła, spojrzała nań uważnie.

– Co sprawia, że myślisz, że się spotkaliśmy?

– No nie wiem, w sumie to kilka rzeczy – mruknął z udawaną ignorancją. – Wszystko, co o mnie wiesz, jest znaczącą podpowiedzią.

– Nigdy o tobie nie słyszałam – odparła po dłuższej chwili milczenia.

Tom zmarszczył brwi.

– Dziwne – stwierdził, przez co zaczęła panikować. – Skąd w takim razie wiesz tyle o moich rodzicach? Fakt, iż mój ojciec nie żyje, jest owiany tajemnicą.

Nieświadomie zaczęła się bawić kosmykiem włosów.

– Może po prostu cię wygooglowałam.

– Co takiego? – Uniósł w zdziwieniu brwi.

– Nieistotne.

Zmrużył oczy.

– Od samego początku naszej znajomości byłaś do mnie raczej wrogo nastawiona. Co więcej, w jakiś niewyjaśniony sposób odgadłaś, jakie wybrałem sobie imię. Oczywiście, muszę przyznać, że akurat tę informację mogłaś zdobyć od jednego z moich zwolenników – zauważył, patrząc nań bystrym okiem. – Niemniej jednak to niemożliwe, abyś tak po prostu tyle wiedziała o losie mojego ojca. – Pochylił się nad stołem. – Pozwól, że zapytam ponownie. Czy spotkaliśmy się w przyszłości?

Potrząsnęła głową, nie mogąc udzielić mu oczekiwanej odpowiedzi. Naturalnie, od razu wiedział, że skłamała.

Otworzył usta, aby to skomentować, ale właśnie wtedy znikąd przeszkodziła im Melanie Nicolls. Jak gdyby nigdy nic, usiadła na krześle obok Toma i rzuciła Hermionie miażdżące spojrzenie. Prawdę mówiąc, to wspaniale, że postanowiła zaszczycić ich swoją obecnością.

– Szukałam cię. – Uśmiechnęła się do Riddle'a i zatrzepotała rzęsami.

– Ach tak? – zapytał z obojętnością.

Melanie pokiwała entuzjastycznie głową.

– Pomyślałam, że moglibyśmy spędzić trochę czasu razem, bez żadnych niechcianych gości – powiedziała, zerknąwszy na gryfonkę ze złośliwością.

Ta uniosła brwi. Przez moment rozważała po prostu opuszczenie biblioteki, ale ku własnej bezbrzeżnej frustracji, nie mogła się ruszyć z miejsca.

Tom odwrócił się do Nicolls.

– Właściwie to zapytałem Hermiony, czy mógłbym jej potowarzyszyć – powiedział z naciskiem na pierwszą część zdania, a dziewczyna, co dziwne, poczuła się uspokojona mieszaniną zaskoczenia i oburzenia na twarzy ślizgonki.

– Czemu miałbyś siedzieć z nią przy jednym stoliku?

Wzruszył ramionami.

– Cóż, po prostu mam na to ochotę.

Melanie przeszła z niedowierzania na zaniepokojenie i przysunęła się bliżej chłopaka.

– Mam nadzieję, że nie rozważasz odnowienia związku – mruknęła, patrząc nań rozgorączkowanym wzrokiem. – Nie możesz tego zrobić, Tom! – dodała, kiedy ślizgon nie odpowiedział, a uśmiechnął się do Hermiony. – Nawet nie wiesz, co rozpowiada po szkole za twoimi plecami.

Riddle zmarszczył brwi, zaś rzekoma winowajczyni rzuciła mu stonowane i trochę wyzywające spojrzenie. Nicolls, myśląc, że właśnie zwyciężyła, zrobiła triumfującą minę.

– Co takiego? – spytał.

– Uwierz, że same okropności – podsumowała dziewczyna przemądrzałym głosem i zrobiła pauzę dla dramatycznego efektu. – Stwierdziła, że byłeś okropnym chłopakiem.

– Och.

– Cóż, powiedziałam tylko prawdę – odparła Hermiona, niewzruszona okazaną dociekliwością.

Szok na twarzy Melanie był co najmniej komiczny. Najprawdopodobniej nie przypuszczała, że przyzna się do wszystkiego, tak otwarcie i bez żadnego skrępowania. Tom, z drugiej strony, zamiast zaprotestować, jedynie się uśmiechnął.

– W porządku.

– Słucham? – Ślizgonka była oburzona. – Wiesz, że nie musisz znosić tych obelg, prawda?

– Wręcz przeciwnie. – Wyszczerzył się złośliwie. – Uważam, że powinienem znosić wszystko, czym jestem obrzucany – dodał.

Hermiona gwałtownie się zaczerwieniła. Gdyby tylko nie przeklęła go w Pokoju Życzeń, nie musiałaby słuchać tych drobnych uszczypliwości. Kiedy zauważył, że jej obojętność została znacząco osłabiona, odwrócił się do Nicolls.

– Mogłabyś zostawić nas samych, Melanie? Muszę porozmawiać z moją dziewczyną.

Ślizgonce opadła szczęka, zaś DeCerto zacisnęła usta w cienką linię.

– Nie jesteśmy już razem – powiedziała zgryźliwie.

– Och, przepraszam. Wyleciało mi z głowy. Jesteś tego pewna? – zapytał.

Oczywiście, nie raczyła odpowiedzieć. Nicolls w międzyczasie wstała z krzesła z wyrazem niedowierzania i bólu na twarzy, ale gdy spojrzała na gryfonkę, szybko przeszła do nienawiści.

– Nie jest dla ciebie wystarczająco dobra – podsumowała, zanim odeszła z wysoko podniesioną głową.

Chłopak przez moment śledził ją wzrokiem, a potem w pełni skoncentrował się na Hermionie, która w gruncie rzeczy była zirytowana postawą, którą okazywał.

– Czemu jej po prostu nie powiesz, że cię denerwuje?

– Ród Nicollsów jest bardzo wpływowy – stwierdził w ramach wytłumaczenia.

Spojrzała nań ze zdegustowaniem.

– Wiesz, że jest odpowiednie słowo na to, co wyprawiasz? – zapytała ze zmarszczonym z obrzydzenia nosem, na co zareagował tylko wyzywającym uniesieniem brwi. – Nazywa się prostytucja. – Uśmiechnęła się słodko, ale nie zdołała go sprowokować, bowiem zignorował tę zaczepkę. Skrzywiła się i kontynuowała: – Czemu mnie nękasz, skoro masz Nicolls?

– Zazdrosna? – zapytał podstępnie.

– Nie – syknęła.

– W porządku, to dobrze. Wróćmy w takim razie do poprzedniego tematu. – W jasnoszarych oczach błysnęło wyrachowanie. – Naprawdę mnie ciekawi, w jaki sposób poznaliśmy się w przyszłości.

– Już ci mówiłam, że nigdy o tobie nie słyszałam.

– Owszem. – Odchylił się na krześle. – Niemniej jednak wiem, że skłamałaś.

– Nazywasz mnie kłamczuchą? – Natychmiast się zjeżyła.

Uśmiechnął się z udawanym wdziękiem.

– Co się odwlecze, to nie uciecze.

Hermiona obrzuciła go chłodnym wzrokiem.

– Wykorzystywanie moich wyrzutów sumienia zaprowadzi cię donikąd.

– Och, więc mówisz, że czujesz się winna? – Uniósł brwi.

Nie mogła znieść jego przenikliwego spojrzenia, dlatego też odwróciła głowę i prychnęła pod nosem. Chociaż nie chciała tego przyznać, była bardzo speszona.

– Przepraszam, że cię przeklęłam. Popełniłam głupi błąd, ale to niczego między nami nie zmienia.

Tom zerknął nań z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a potem wstał od stołu, okrążył go i zajął miejsce obok niej. Gdy znalazł się tak blisko, momentalnie zesztywniała z podejrzliwości. Riddle nie wydawał się wzruszony jej lekceważącym zachowaniem i po prostu przerzucił rękę przez oparcie krzesła, na którym siedziała, aby móc się doń pochylić. Hermiona przygryzła dolną wargę, nagle obezwładniona przez przyjemny, męski zapach oraz przebiegający po kręgosłupie dreszcz. Kiedy prawie dotknął ustami jej ucha, nawet się nie poruszyła, pozornie zachowując spokój.

– No weź – wymruczał pobudzająco. – Naprawdę się staram. Nie możesz przynajmniej dać mi drugiej szansy?

Z trudem przełknęła ślinę, ale wytrzymała w swoim postanowieniu i nic nie odpowiedziała. Wzięła głęboki oddech, kiedy z powrotem usiadł normalnie i spróbowała zwalczyć uczucie trzepotania motylich skrzydeł w brzuchu. Uświadomiwszy sobie podstawowe zależności, na sekundę poddała się strachowi. To nie w porządku. Szybko odwróciła wzrok, nie do końca panując nad swoją magią, która pragnęła zbliżyć się do chłopaka. Musiała się z tego natychmiast wyplątać.

– Czy przespałeś się z Nicolls po naszym rozstaniu? – zapytała, a kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi, uniosła wzrok. Tom przywdział na twarz nieczytelną maskę, jednakże w jasnoszarych oczach iskrzyło coś, co sklasyfikowałaby jako poczucie winy. Westchnęła cicho, po czym spuściła głowę. – Rozumiem – stwierdziła pozbawionym emocji głosem, przerażona odrętwieniem, które wzięło ją w swoje posiadanie. Wszystko w niej buzowało, a ostatnie, czego potrzebowała, to wewnętrzny chaos. Drżącą ręką sięgnęła po torbę, a potem zerknęła na zawieszony na ścianie zegar. – Jest już późno – podsumowała, ciesząc się, że nie zdradziła się z emocjonalną burzą. – Chciałam się jeszcze spotkać z przyjaciółmi – dodała, nie nawiązawszy kontaktu wzrokowego.

Wstała od stołu i zaczęła się kierować w stronę wyjścia z biblioteki. Zdążyła przejść jednak zaledwie kilka metrów, kiedy została złapana za ramię i zatrzymana w miejscu.

– Zaczekaj – poprosił, więc się odwróciła, zaniepokojona tym, że wciąż trzymał ją za rękę. – Wysłuchaj mnie. Przepraszam – wyszeptał.

Zamrugała.

– Czemu? – Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. – Przecież nie jesteśmy już razem – dodała i prawie się wzdrygnęła, ujrzawszy żal w jasnoszarych oczach.

– Wiesz, że chciałbym to zmienić – powiedział, ale go zignorowała i odeszła.


Następnego dnia po skończonych zajęciach od razu skierowała się do dormitorium, gdzie opadła na łóżko. Oparła się plecami o poduszkę, którą położyła wyżej na wezgłowiu, a następnie zaczesała zabłąkany kosmyk włosów za ucho. W sypialni było całkiem duszno, ponieważ letnie słońce oświetlało gryfońską wieżę przez praktycznie cały dzień. Najważniejsze, że zdołała uniknąć bliższego spotkania z Tomem. Od czasu wczorajszej rozmowy w bibliotece nie zamieniła z nim ani jednego słowa, zachowując dystans i patrząc nań z obojętnością.

Gdyby to tylko nie była maska, którą zdecydowała się przywdziać.

Przewróciła się na boczek i mocno przytuliła poduszkę do piersi. Cholernie się bała kipiących w niej uczuć, dawno temu zapomnianych i pogrzebanych. Przez emocjonalny chaos nie mogła się już nawet cieszyć z powrotu swojej magii. To, co się działo, było niewłaściwe.

Czemu była taka zagubiona? Dlaczego właściwie znów zaczęła rozmawiać z Tomem? W porządku, pomógł jej odzyskać moc i zachowywał się zupełnie inaczej, niż przedtem, ale mu przecież nie wybaczyła. Jakby nie patrzeć, nadal uważał mugolaków za bezwartościowe istoty, wciąż kochał i parał się czarną magią oraz był bezdusznym, manipulującym, złym palantem. Powinna trzymać się od niego z daleka, ale nie, wbrew zdrowemu rozsądkowi przesiadywała z nim w bibliotece i spoufalała się, zupełnie jakby był dobrym przyjacielem.

I wariuję, bo przespał się z Nicolls, dodała, zdegustowana samą sobą.

Hermiona westchnęła, gdy poczuła nadchodzący ból głowy. W dormitorium naprawdę było duszno i parno. Może lepiej zrobi, jeżeli zamiast ukrywać się w sypialni, wyjdzie na dwór i zaczerpnie świeżego powietrza. Aby odegnać uczucie ciężkości, potrząsnęła głową. Może najzwyczajniej w świecie jest po prostu wyczerpana. Rytuał odzyskania nadwyrężył jej ciało, więc najprawdopodobniej potrzebowała tylko odpocząć i zregenerować siły. W duchu liczyła, że sen również pomoże uporządkować jej myśli, rozjaśni w umyśle i odpędzi dezorientację. Naprawdę nie mogła sobie pozwolić, żeby Riddle wrócił do jej życia i znów w nim nabałaganił. Z tą skromną nadzieją zwinęła się w kłębek na łóżku i przymknęła oczy.


Została wyrwana ze snu przez pukanie do drzwi. Wciąż zamroczona, ze zdziwieniem podniosła głowę i zobaczyła, że słońce zaczęło już zachodzić. Merlinie, jak długo odpoczywała? Kiedy usłyszała ponowne pukanie, zmarszczyła w niezrozumieniu brwi. Kogo tu przyniosło? Żadna z jej współlokatorek nigdy nie kołatała w drzwi.

– Tak?

Do dormitorium wszedł Tom, a Hermiona jęknęła pod nosem z frustracji. Cóż, mogła przewidzieć coś podobnego, zwłaszcza że dotąd go zbywała. Był cholernie uparty i zawsze wiedział, jak postawić na swoim.

– Czego chcesz? – zapytała szorstko, pominąwszy wszystkie grzeczności.

Chłopak stał w drzwiach z nieczytelnym wyrazem twarzy. W rękach trzymał talerz z kanapkami.

– Przegapiłaś kolację. Pomyślałem, że możesz być głodna – powiedział, zignorowawszy jej rozgniewaną minę i postawił chleb na małej szafce stojącej tuż przy wrotach.

Hermiona zamknęła oczy i zignorowała to dziwaczne ukłucie w klatce piersiowej. Czemu czuła doń przyciąganie? Dlaczego nieustannie ją dręczył? Powinien zejść do lochów i pozawracać głowę Nicolls, która ucieszyłaby się z zainteresowania. Kiedy uformowała w głowie ostatnią myśl, jej spojrzenie pociemniało. Gwałtownie wstała z łóżka i w kilku krokach do niego podeszła, na co zareagował oszczędnym uniesieniem brwi.

Stanowczo odmawiała zastanawiania się nad postawami swoich uczuć, szczerze zmęczona grą aktorską, rozważaniem każdego swojego kroku i tańczeniem z Riddle'em w tej głupiej grze podstępów i manipulacji.

Jestem cholerną gryfonką, a nie ślizgonką!, pomyślała, rozwścieczona.

Z szaleńczo bijącym sercem zatrzymała się tuż przed Tomem. Mimo że ewidentnie był zaskoczony okazaną agresywnością, zdołał utrzymać opanowany wyraz twarzy. Jego nonszalancja sprawiła, że zdenerwowała się jeszcze bardziej. Wyciągnęła rękę, chwyciła go za krawat i pociągnęła dość gwałtownie. W jasnoszarych oczach dojrzała zaskoczenie, ale w momencie odrzuciła wahanie. Samokontrola, którą się dotąd szczyciła, wyleciała przez okno, bowiem wpiła się w jego usta, uprzednio położywszy mu dłoń na karku. Chłopak nie zareagował, najprawdopodobniej zaskoczony tym, co się właśnie działo, ale nie dała mu więcej czasu na dostosowanie się do sytuacji. Siłą rozsunęła mu wargi, po czym wślizgnęła się językiem do środka. Nie zważała na to, że zachowywała się agresywnie i zrobiła krok wstecz, dopiero kiedy zaczął reagować na pocałunek.

Odsunąwszy się, uważnie nań spojrzała. Usta miał zaczerwienione i lekko opuchnięte od namiętności oraz był ewidentnie zmieszany. Gdy przechylił głowę, chcąc wybadać grunt, dostrzegła w nim odrobinę rosnącej z sekundy na sekundę nadziei. Hermiona chciała odejść, ale zrobiła coś zupełnie przeciwnego.

Uniosła ręce i chwyciła go za poły ubrania. Jednym sprawnym ruchem zsunęła mu szatę z ramion, a ta bezdźwięcznie opadła na podłogę. Nie poprzestała na tym, a zaczęła pospiesznie rozpinać guziki jego koszuli, bowiem nie miał na sobie bezrękawnika. Przez chwilę podziwiała jego nagą klatkę piersiową i idealną skórę, a potem przesunęła dłońmi na tył, zahaczając o wrażliwe sutki. W szale namiętności podrapała go po plecach i w międzyczasie ucałowała obojczyk, zadowolona z jęków, jakie z siebie wydawał. Szczerze mówiąc, kontynuowała to drażnienie nie dlatego, żeby było mu dobrze, a ponieważ chciała go posmakować i poczuć.

Wtem została delikatnie złapana za ramiona. Chwilę później te same dłonie zsunęły się na jej piersi, pozostawiając po sobie przyjemne mrowienie. Gdy jednak dotarły do guzików bluzki, zesztywniała, przestała skupiać się na składaniu pocałunków i złapała go za nadgarstki, zmuszając do przerwania czynności i opuszczenia rąk. Kiedy znów przejęła kontrolę, wznowiła pieszczotę, tym razem skupiając się na odsłoniętej szyi. Gdy przejechała po wrażliwej skórze językiem, Tom zadrżał.

Zatrzymała się i uniosła głowę. W oczach chłopaka błyszczało najprawdziwsze, nieposkromione pożądanie. Ta dzikość jedynie spotęgowała jej własną potrzebę. Puściła jeden z trzymanych nadgarstków, wzmocniwszy uścisk na drugim. Następnie odsunęła się od ślizgona i pociągnęła go w kierunku łóżka. Gdy dotarli do posłania, Hermiona popchnęła Toma, uprzednio zerwawszy z niego koszulę.

Usiadła mu okrakiem na biodrach i wznowiła błądzenie dłońmi po umięśnionej klatce piersiowej. Jednocześnie wróciła do namiętnych pocałunków, nie pozostawiając mu czasu na złapanie oddechu. Czuła przesuwające się po bokach ręce, które po sekundzie ponownie zaczęły rozpinać jej guziki. Lekko zesztywniała, ale go nie odepchnęła. Wkrótce pozbyła się bluzki, a chwilę później Riddle usiadł, obejmując ją w talii i przytrzymując w miejscu. Kiedy zaczął składać mokre pocałunki na jej odsłoniętej szyi, mimowolnie się spięła, wracając wspomnieniami do napastowania pod drzewem. Na szczęście Tom unikał zębów, skupiwszy się wyłącznie na używaniu miękkich ust i gorącego języka. Pieszczota nie była zabarwiona bólem, więc szybko się odprężyła. Nieprzyjemne myśli zniknęły, zastąpione błogą rzeczywistością. Wtem ręka chłopaka powędrowała ku górze i rozpięła stanik, uwolniwszy piersi. Kiedy przeniósł na nie swoją uwagę, Hermiona przeczesała mu dłonią kruczoczarne włosy i sapnęła, zatopiwszy się w morzu przyjemności. To zaszło zdecydowanie za daleko, ale nawet gdyby chciała, nie mogła zaprotestować, bowiem dała się ponieść chwili i palącemu pożądaniu.

Zanim się zorientowała w sytuacji, już leżała na plecach, całowana aż do utraty tchu. Mruczała, czując penetrujący jej usta język oraz ciepłe dłonie przesuwające się po ciele. Ledwo zarejestrowała, że została pozbawiona spódnicy, bowiem jego ręce były dosłownie wszędzie – pieszcząc i drapiąc, dostarczając jej niesamowitej przyjemności i pogłębiając potrzebę spełnienia.

Jęknęła, gdy znalazł się szczególnie blisko. Jak to się stało, że teraz oboje byli nadzy? Nie wiedziała, ale uczucie skóry ocierającej się o skórę było zaiste wspaniałe. Wewnętrzny, zdroworozsądkowy głos błagał, aby przestała, ale zupełnie go zignorowała, zwłaszcza że Tom na niej wpółleżał, wsparty rękoma po obu stronach jej głowy.

W trakcie pocałunku umiejscowił się pomiędzy jej nogami. Napędzana pożądaniem, całkowicie się poddała. Cicho krzyknęła, gdy się weń wbił. Nie był delikatny, ale nie oczekiwała niczego podobnego i z desperacją do niego przylgnęła. Kiedy zaczął się rytmicznie poruszać, przymknęła oczy, odchyliła głowę i jęknęła. W międzyczasie na przemian gładziła go i drapała po plecach, zupełnie nie przejmując się tym, że najprawdopodobniej pozostawi po sobie ślady. Poddawszy się potrzebie, uniosła nogi i mocniej go nimi objęła. Jej podniecenie wzmagał fakt, iż Tom również ciężko dyszał.

Odrzuciwszy wszystkie zbędne myśli, pozwoliła sobie na rozluźnienie i rozkoszowanie się bliskością, której teraz potrzebowała. Była szczerze zdesperowana, żeby wreszcie zaspokoić palące pragnienie.

W pewnym momencie Tom napiął mięśnie, więc mocniej zacisnęła wokół niego nogi. Przy następnym pchnięciu piekące uczucie w środku nagle zelżało, zastąpione najprawdziwszą rozkoszą. Krzyknęła i przebiła chłopakowi skórę paznokciami.

Aby się uspokoić, potrzebowała chwili. Drżała przez dłuższą chwilę, chcąc wyrównać oddech. Kiedy wróciła do rzeczywistości, wytrzeszczyła z przerażenia oczy. Powoli, aczkolwiek sukcesywnie, zrozumiała, czego się właściwie dopuściła i jaki grzech popełniła. Co weń wstąpiło…?

Wtem spojrzała wprost w roziskrzone jasnoszare oczy i zauważyła błąkający się na ustach ślizgona uśmieszek. W odpowiedzi zmrużyła tylko oczy, dobrze wiedząc, że popełniła straszliwy błąd. Tom najwyraźniej widział to inaczej, ponieważ pochylił się do przodu z zamiarem pocałowania jej. Nie mogąc sobie pozwolić na następną pomyłkę, po prostu przewróciła się na bok, plecami do niego. Czuła, że lekko zesztywniał i domyśliła się, że najprawdopodobniej się wahał, ale chwilę potem położył jej delikatnie dłoń na ramieniu.

– Hermiono?

Zdecydowała się na milczenie, dlatego też zwinęła się w kłębek i zacisnęła oczy. O czym, na Merlina, myślała? Łóżko ugięło się pod jego ciężarem, ale ograniczył się do złożenia miękkiego pocałunku na jej nagiej szyi. Na szczęście nie próbował niczego więcej i zamiast tego narzucił nań przyjemny w dotyku koc.


Hermiona leżała na posłaniu z głową wspartą na ręce, patrząc na śpiącego Toma. Umięśnione ramiona zdobiły mu zadrapania, aczkolwiek wiedziała, że na plecach miał ich zdecydowanie więcej. Westchnęła pod nosem i skoncentrowała się na jego głowie. Ciemne włosy miał zmierzwione i w niczym nie przypominały tej nieskazitelnej fryzury, którą zawsze układał. Wyciągnęła rękę i delikatnie przeczesała mu kosmyki. Trochę się poruszył, ale nie obudził. To ją otrzeźwiło, bowiem natychmiast cofnęła rękę, dopiero teraz zdając sobie sprawę, co zrobiła.

Sekundę później skupiła się na jego twarzy. Musiała przyznać, że podobał jej się sposób, w jaki ciemne włosy kontrastowały z jasną karnacją. Wysokie kości policzkowe tylko podkreślały urodę, którą odziedziczył po ojcu. Chociaż pragnęła powiedzieć coś innego, był szalenie przystojny, a kiedy spał, sprawiał wrażenie niewinnego i zupełnie nieszkodliwego. Potrząsnęła w niedowierzaniu głową. Chociaż wyglądał na aniołka, był wcieleniem diabła.

To niesamowite, jak szybko zasnął. Cichutko westchnęła, po czym powiodła wzrokiem w dół, ku ładnie wyrzeźbionej klatce piersiowej, która unosiła się z każdym jego oddechem. Miał przyjemne dla oka, smukłe ciało, ale mimo to muskularne. Jest cholernie przystojny, podsumowała, kontynuując bierną obserwację. Był od pasa w dół okryty kocem, ale dobrze wiedziała, że leżał nagi.

Jak to się właściwie stało? Postąpiła nadzwyczaj głupio. Nigdy nie powinna była się z nim pieprzyć. Co weń wstąpiło? Tom Riddle był rosnącym w siłę mrocznym czarnoksiężnikiem, do tego szalenie niebezpiecznym i inteligentnym.

Zmarszczywszy brwi, z największą ostrożnością położyła mu dłoń na odsłoniętym brzuchu i pochyliła się, aby wyszeptać mu coś do ucha.

– Zwodzisz nawet wyglądem.

Oderwawszy od niego wzrok, powoli wstała z posłania i zasunęła kotary. Nie chciała, aby współlokatorki z dormitorium coś wywęszyły, a tym bardziej, żeby zobaczyły nagiego Toma Riddle'a, leżącego w jej łóżku. Całe szczęście, że nie wróciły wcześniej i nie przyłapały ich na gorącym uczynku. Miała też nadzieję, że chłopak wykaże się rozumem i, zanim wstanie, rzuci na siebie zaklęcie niewidzialności.

Wskoczyła w pierwsze lepsze ubrania, po czym podeszła do drzwi wyjściowych, gdzie zauważyła wcześniej rzuconą na podłogę czarną szatę z wykończeniami w niewątpliwie ślizgońskich kolorach. Westchnęła pod nosem, po czym podniosła ją z podłogi. Naprawdę nie powinna zdzierać z niego odzienia, prawda? Nie miała zielonego pojęcia, co w nią wstąpiło i dlaczego postąpiła tak nierozsądnie. Wtem wyczuła coś twardego w kieszeni szaty i z ciekawością doń zajrzała. Była to, naturalnie, jasna różdżka. Spojrzała nań z zadumą i w momencie poczuła palące pragnienie, żeby złamać ją w pół. Wzięła głęboki, uspokajający oddech, zapanowała nad buzującymi emocjami i schowała oręż z powrotem do kieszeni. To irracjonalne, pomyślała i na paluszkach podeszła do swojego łóżka, gdzie położyła szatę na oparciu krzesła. To czarodziej, który włada różdżką, jest niebezpieczny.


Tom obudził się jakąś godzinę później. Ziewnął, szalenie zmęczony, a potem przewrócił się na bok. Gdy powoli otworzył oczy, zobaczył, że jest otoczony nieprzyjemnymi złoto-czerwonymi kolorami. Niestety, od razu zmarkotniał, ponieważ nie dość, że wbrew sobie został wystawiony na nadmierną ekspozycję nieprzychylnych sobie barw, to jeszcze Hermiony nie było w łóżku. Westchnął, szczerze rozczarowany, a potem przesunął palcami po prześcieradle, na którym powinna leżeć i wrócił myślami do poprzednich wydarzeń. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Gdy zerknął na zadrapania na ramionach, mimowolnie się uśmiechnął. Jednak nie bujał w obłokach. Kiedy wspinał się po schodach prowadzących do żeńskiego dormitorium w Wieży Gryffindoru, nawet nie przypuszczał, że do czego doprowadzi ta wizyta. Spodziewał się, że zostanie przegoniony, albo przynajmniej okrzyczany. Zamiast tego, chociaż z początku wykazała się agresywnością, pocałowała go, a chwilę później pozbawiła szaty. To był zaledwie początek, będący wstępem do bardziej intymnych igraszek. Z zadowoleniem przewrócił się na plecy. Była zdeterminowana, namiętna i cholernie wymagająca. To rozczarowujące, że Hermiona już wyszła.

Mimowolnie się zastanowił, dlaczego zostawiła go tutaj samego. Spochmurniał, gdy zaczął spekulować. Godzinę temu się kochali, a więc raczej mu wybaczyła, prawda? Jeżeli odpuściła mu winy, to czemu się ulotniła? Czy to możliwe, że został po prostu wykorzystany? Zamrugał, z miejsca odrzuciwszy podobną możliwość. Nie, Hermiona nigdy nie byłaby w stanie się tak zachować, bo to bardziej w jego stylu. Jak dotąd nie padł ofiarą podobnego oszustwa, ale teraz musiał przyznać, że to niezbyt przyjemne uczucie. Westchnął pod nosem i odsunął od siebie nieprzychylne myśli. Ta opcja zdecydowanie odpada. Jakby nie patrzeć, byli ze sobą związani.

Krwią i magią.

Zakrył dłonią oczy i znów poddał się wątpliwościom. Może jednak żałowała tego, co się wydarzyło. Wrócił wspomnieniami do poorgazmowego odpoczynku i uzmysłowił sobie, że była bardzo oziębła, odmówiła mu dotyku i zesztywniała, kiedy ją pocałował. Westchnął z frustracją, kiedy poczuł potrzebę odszukania dziewczyny i wyjaśnienia spraw. Pragnął usłyszeć, że nie popełniła żadnego błędu. Niestety, już dawno temu się przekonał, że konfrontacja z Hermioną DeCerto, kiedy nie chciała z nim rozmawiać, nie kończyła się najlepiej. Jeżeli pragnęła zachować trochę dystansu, należało uszanować jej decyzję i wyczekać odpowiedniego momentu. Wciąż nękany niepokojem, usiadł na łóżku. Całkiem możliwe, że powinien wrócić do pokoju wspólnego, a po drodze zahaczyć o bibliotekę, ot tak na wszelki wypadek. Może to właśnie tam się zaszyła. Całkowicie zignorował wcześniejsze postanowienie o nienękaniu, rozsunął kotary i wstał z posłania.

Wtem drgnął, przywitany wysokim, dziewczęcym krzykiem. Zamrugał, szczerze zdezorientowany, mając nadzieję, że od tego nie ogłuchnie. Jak się okazało, na sąsiednim łóżku siedziały dwie gryfonki, najwyraźniej zatopione wcześniej w jakiś czasopismach. Gdy go zobaczyły, wypuściły z rąk kolorowe gazetki i wytrzeszczyły nań oczy. Kiedy przyuważył, że się gwałtownie zaczerwieniły, zrozumiał, że wciąż jest nagi i zganił się w myślach za głupotę. Zanim wyskoczył bez namysłu z łóżka, powinien był sprawdzić, czy miał wolną drogę. Blondynka co rusz otwierała i zamykała z szoku usta, ewidentnie nie mogąc się pozbierać, zaś druga dziewczyna, brunetka, omiotła go pełnym aprobaty i jednocześnie skandalizującym spojrzeniem. To przechyliło szalę i porzucił pomysł zachowania pozorów. Uśmiechnął się pogodnie, przez co rumieńce na twarzach gryfonek tylko się pogłębiły. Wtedy zobaczył, że jego szata leży przewieszona przez stojące nieopodal krzesło, więc po nią sięgnął i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Gdy nią machnął, natychmiast się odział. Nie minęło więcej niż kilka sekund, kiedy stał w damskim dormitorium w pełni ubrany w szkolny mundurek. Prawdę powiedziawszy, był szalenie rozbawiony reakcją współlokatorek Hermiony, które wciąż nie mogły pozbierać się do kupy. Wiedząc, jak powinien się zachować, przybrał skruszony wyraz twarzy.

– Najmocniej przepraszam. Nie zdawałem sobie sprawy, że mam towarzystwo. – Uśmiechnął się w uroczy sposób. – Inaczej nie narzucałbym swojej obecności dwóm pannom.

Szkliste spojrzenia dziewcząt tylko utwierdziły go w przekonaniu, że w okamgnieniu łyknęły to kłamstwo.


Nicolas Flamel wyszedł z kominka przy akompaniamencie zielonych płomieni. Gdy rozejrzał się po otoczeniu, mimowolnie się uśmiechnął. Cóż za błyskotliwy umysł, pomyślał, patrząc na porozrzucane tu i ówdzie księgi. To aż niesłychane, żeby Albus Dumbledore nie miał najmniejszego pojęcia, czym w rzeczywistości jest porządek.

– Och, witaj, Nicolasie. – Usłyszał, a kiedy się odwrócił, zobaczył przyjaciela siedzącego wygodnie w fotelu i popijającego parujący napój z filiżanki. – Usiądź, proszę i rozgość się wygodnie.

Flamel zajął miejsce naprzeciwko.

– Może napijesz się herbaty?

– Chętnie. – Skinął głową.

Albus machnął różdżką i wkrótce mógł delektować się filiżanką miętowego naparu. W międzyczasie odchylił się wygodnie na krześle, a przyjaciel spojrzał nań z rozbawieniem.

– Nie mogłeś dłużej czekać, prawda?

– Znasz mnie. – Uśmiechnął się Nicolas. – Lubię fascynującą lekturę.

– Manuskrypt Peverella zaiste jest interesujący. – Dumbledore się zaśmiał i wskazał dłonią na biurko, na którym leżała niewielka książeczka oprawiona w brązową skórę. – I już na ciebie czeka.

– Cieszę się, że udało ci się go odzyskać – powiedział, zadowolony z obrotu sytuacji. – Czułem się okropnie, gdy został mi skradziony, zwłaszcza że był pożyczony.

– Nie waż się obwiniać, Nicolasie. Jeszcze raz cię przepraszam, ale manuskrypt nie może ponownie opuścić murów Hogwartu. To zbyt niebezpieczne.

– Czyli naprawdę mu zależy na tej księdze.

– Zdecydowanie. – Albus westchnął.

Flamel od razu zauważył, że zmęczenie wypisane na twarzy przyjaciela. Zawsze tak się kończyła rozmowa o dawnym znajomym.

– Cokolwiek myślisz, nie musisz z nim walczyć. To nie jest twój obowiązek – stwierdził.

– Jestem jedynym, który może go powstrzymać – odparł ze smutkiem czarodziej.

– Nie masz stuprocentowej pewności – zauważył.

– Znacząco się przyczyniłem do jego rozwoju. Można rzec, że poniekąd go ukierunkowałem.

– To oczywista nieprawda i dobrze o tym wiesz, Albusie. – Nicolas był stanowczy. – Samodzielnie podejmował decyzje i właśnie dlatego stał się takim, a nie innym człowiekiem.

– Bez Gellerta byłbym nikim. – Uśmiechnął się smutno Dumbledore. – I niestety nawzajem.

Wziął głęboki oddech.

– Każdy popełnia błędy – podsumował, zaniepokojony pełnym żałości błyskiem w niebieskich oczach. – Należy je zaakceptować, wyciągać z nich wnioski i przede wszystkim nie pozwalać, aby przejmowały nad nami kontrolę.

– Czuję, że mam na rękach krew każdej jego ofiary. Mimo to nie jestem w stanie stawić mu czoła i wymierzyć sprawiedliwości – wyznał cicho nauczyciel. – Niemniej jednak wiem, że wkrótce zostanę zmuszony do działania.

W momencie się zaniepokoił.

– Co masz na myśli?

– Od lat nawzajem się unikaliśmy. Gellert nie chce ryzykować walki ze mną, podczas gdy ja za bardzo boję się stawić czoła prawdzie. – Albus westchnął. – Ostatnio przekroczył naszą niepisaną i niewidzialną granicę. Naruszył zabezpieczenia Hogwartu.

Nicolas uniósł ze zdziwienia brwi.

– Mówisz, że postanowił rzucić ci wyzwanie?

– Wątpię, ale z pewnością przywiązuje większą wagę do swojego nowego celu, aniżeli do naszego starego niewypowiedzianego paktu.

– Czy wiesz, co pragnie osiągnąć?

– Jest zainteresowany jednym z moich uczniów.

Flamel się zastanowił.

– Czyżbyśmy poruszyli właśnie temat naszego złodziejaszka?

– Jesteś równie spostrzegawczy, co zawsze. – Uśmiechnął się Dumbledore.

– Cóż, mądrość przychodzi z wiekiem, a z nas dwóch, ty jesteś młodszy – odparł z kpiną.

– W rzeczy samej, przyjacielu.

– Czy złodziej też chce zdobyć Insygnia Śmierci? – zapytał z największą ostrożnością.

– Owszem, próbuje je skolekcjonować.

W gabinecie zapadła cisza, którą po krótkiej chwili przerwał Nicolas.

– Nie jesteś tym zaniepokojony…?

– Czy rozumiesz stojącą za Insygniami przynętę? – zagaił Albus, odpowiadając mu pytaniem na pytanie.

Szczerze mówiąc, nienawidził podobnych wykrętów.

– Jest aż nazbyt oczywista.

– To bardzo zdradliwe i zwodnicze artefakty. – Jasnoniebieskie oczy zaczęły błyszczeć. – Mimo to liczę, że ta wytrwała panna osiągnie swój cel i odkryje przedwieczną tajemnicę.

Flamel zamrugał, zdziwiony.

– Naprawdę?

– To wyjątkowa dziewczyna. Znalazła światło tam, gdzie od dawna widziałem ciemność.

– W takim razie powinieneś nas ze sobą zapoznać. – Uśmiechnął się, widząc nagły entuzjazm przyjaciela.

– Jestem przekonany, że szybko odnaleźlibyście wspólny język – powiedział Dumbledore, a potem znów posmutniał. – Gdybym nie był tak rozproszony Gellertem, mógłbym wyciągnąć doń pomocną rękę.

– Wciąż upierasz się, że Grindelwald jest twoim problemem? – spytał z wyrzutem.

– Uwierz, że przez długie lata próbowałem się przekonać, iż nie jest. – Albus westchnął, ewidentnie zmęczony. – Nie mogę przed nim uciec.

– Myślisz, że mógłbyś go pokonać?

– Ciężko jednoznacznie stwierdzić, ale uważam, że jestem od niego magicznie silniejszy, przynajmniej odrobinę – powiedział Albus, a Flamel odetchnął z ulgą. – Zasadniczy problem w tym, Nicolasie, że każdy może zostać pokonany. Wszyscy jesteśmy słabi na swój własny sposób.


Hermiona próbowała. Naprawdę się starała. Z pokoju wspólnego biegła od razu do Wielkiej Sali, jadła coś w pośpiechu, a potem pędziła na lekcje. Przy posiłkach starała się nie podnosić głowy, aby przypadkiem nie nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, a następnie wychodziła tak szybko, jak to tylko możliwe, aby nie mógł jej zaczepić i się przyłączyć w drodze do klasy. Każde zajęcia, których Gryffindor nie dzielił ze Slytherinem, były wspaniałe, gdyż nie musiała znosić wówczas pytających spojrzeń, jakie jej nieustannie rzucał. Mimo że była gryfonką, nie mogła się zdobyć na odwagę i porządnie z nim porozmawiać. Co właściwie miałaby mu powiedzieć? Tamten… incydent… był błędem. Najgorsze, że wciąż dręczyły ją zdradzieckie wątpliwości, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w połączeniu z uczuciem motylków w brzuchu. Zdrowy rozsądek podpowiadał to, co powinna zrobić, a mianowicie trzymać się od niego na dystans. Zawsze słuchała wewnętrznego głosu, a nie uczuć, prawda? Emocje bywały zwodnicze, co tak naprawdę sam jej udowodnił. Sprawił, że poczuła się dobrze i bezpiecznie, zawierzyła uczuciom, a nie rozumowi, a potem zafundował jej bolesne zderzenie z gorzką rzeczywistością. Właśnie takim był człowiekiem – równie zdradzieckim i bezlitosnym.

Czemu więc skradała się po zamku, niczym najprawdziwszy złodziej, kryjąc się po kątach? Dlaczego go unikała i panicznie obawiała się konfrontacji? Powinna wziąć się w garść, zebrać na odwagę i raz na zawsze wyjaśnić tę sprawę, gdyż zaoszczędziłaby sobie wówczas wiele kłopotów i nieprzyjemności oraz rozwiała nieporozumienia. Powinna doń podejść i prosto w twarz mu powiedzieć, że owszem, poddali się chwili, ale był to okropny błąd i że chciałaby, aby ich kontakty odtąd ograniczyły się do absolutnego minimum. Zamiast tego, postanowiła go unikać. Ta strategia sprawdziła się przez zaledwie trzy dni.

Cóż, zanim przeniosłam się w przeszłość, uciekałam przed nim przez dwa lata, westchnęła pod nosem z przekąsem. Zdecydowanie straciłam na umiejętnościach i motywacji.

Stłumiwszy sarkastyczne parsknięcie, pospiesznie wepchnęła swoje przybory do torby. Jak to dobrze, że dzisiejsze zajęcia wreszcie się skończyły. Zaczęły się w sumie od zaklęć i uroków domowych, podczas których o mało co nie rzuciła klątwy na Legifer i swoje współlokatorki, które wybuchały śmiechem za każdym razem, gdy nań spojrzały. Rose i Lucia były po prostu nieznośne. Szczerze mówiąc, nie miała zielonego pojęcia, co w nie wstąpiło.

Na transmutacji wcale nie było lepiej, bo przecież Tom siedział rząd za nią i praktycznie dyszał jej w kark. Właśnie dlatego teraz gorączkowo się pakowała. Musiała uciec i to natychmiast. Gdy tylko znajdzie się w pokoju wspólnym, zabarykaduje się tam na cały weekend.

Chwyciła torbę i prawie wybiegła z klasy. Korytarze przemierzała najszybciej, jak tylko potrafiła, niejednokrotnie przepychając się pomiędzy uczniami. Miedziany naszyjnik, który otrzymała w prezencie, wciąż zdobił jej szyję i z każdym krokiem odbijał się od piersi – był jakby fizycznym przypomnieniem o grzechu, którego się dopuściła. Już kilkakrotnie zastanawiała się nad wrzuceniem do go jeziora, ale ostatecznie rezygnowała z tego pomysłu. Odetchnęła z ulgą, kiedy dobiegła do ruchomych schodów, prowadzących do pokoju wspólnego. Gdy mijała piąte piętro, została zatrzymana przez rękę na ramieniu, a potem siłą odwrócona przodem do właściciela. Zbladła, kiedy stanęła twarzą w twarz z Tomem Riddle'em.

Trzy dni? Gratulacje…

– Musimy porozmawiać – powiedział bez żadnego zbędnego wstępu, od razu przechodząc do konkretów. W jasnoszarych oczach lśnił upór, pomieszany ze stanowczością.

Hermiona zapatrzyła się nań głupio, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. W przeciwieństwie do niej ślizgon się nie wahał i po prostu pociągnął ją w tylko sobie znanym kierunku. Udręczona, zwiesiła smutno głowę i wewnętrznie przyznała się do sromotnej porażki. Ostatecznie wylądowali z daleka od innych uczniów w opuszczonej klasie lekcyjnej. Nie próbowała się wyrwać i uciec, bo wiedziała, że będzie to daremna próba. Kiedy usłyszała, że zamyka drzwi, wbiła wzrok w podłogę.

– Hermiono? – zapytał ostro. – Możesz przynajmniej na mnie spojrzeć?

To oczywiste, że nie mogła. Gdy nie odpowiedziała, poczuła dłoń na podbródku, która bez ceregieli uniosła jej głowę ku górze. Z trudem przełknęła ślinę, patrząc w rozgniewane oczy.

– Czemu mi to robisz? Dlaczego mnie karzesz?

Milczała, nie wiedząc, w jaki sposób wyłożyć swe racje. Wciąż jej nie puścił, a wręcz przeciwnie, wzmocnił uścisk. Chwilę później się doń pochylił.

– Czemu się ze mną przespałaś? – syknął z gniewem w głosie, a jasnoszare oczy na moment zmieniły swój kolor na karmazynowy.

– Ja, ee… to… – wyjąkała, nie mogąc sklecić nawet jednego poprawnego zdania, zbyt świadoma wirującej w powietrzu czarnej magii.

Błąd?, podpowiedział jej wewnętrzny głos.

Żałosne dukanie sprawiło, że Tom jeszcze bardziej się zdenerwował. Gwałtownie ją puścił, przez co zatoczyła się do tyłu, a potem zaczął chodzić w kółko, od czasu do czasu rzucając jej wrogie spojrzenie. Z irytacją przeczesał włosy, najprawdopodobniej pragnąc odzyskać nad sobą kontrolę. Chwilę mu to zajęło, ale wreszcie się uspokoił.

– Nie wiem, jak mam cię traktować – powiedział. – Najpierw mnie nienawidzisz, a potem wracamy do normalności i znów zaczynamy ze sobą rozmawiać. Wysyłasz mi sprzeczne sygnały, bo chociaż mówisz coś innego, niespodziewanie zaciągasz mnie do łóżka i ponownie wracasz do ignorowania. Naprawdę nie wiem, co mam myśleć. – Wbił weń uważne spojrzenie. – Nie dam się tak traktować – dodał z chłodem w głosie.

Odsunęła się o krok i przybrała bojową postawę.

– Czy to groźba?

Chłopak wciągnął gwałtownie powietrze i na moment przymknął oczy, jakby znów próbował się uspokoić.

– Nie grożę ci, Hermiono. Po prostu nie wiem, jak do ciebie dotrzeć.

– Czemu próbujesz mnie zastraszyć? – zapytała. – Najpierw łapiesz mnie na środku korytarza, a potem siłą zaciągasz do nieużywanej, odizolowanej klasy i próbujesz starych sztuczek.

Tom rzucił jej twarde spojrzenie, a w jego oczach wciąż migotała czerwień, przez co nabrała podejrzeń.

– Chcę tylko porozmawiać. Nie skrzywdzę cię – powiedział, ewidentnie kontrolując ton swojego głosu. Prychnęła z niedowierzania, więc westchnął, najprawdopodobniej modląc się o opanowanie. – Przeprosiłem. Przysiągłem, że nigdy więcej nie podniosę na ciebie ani ręki, ani różdżki – dodał przez zaciśnięte zęby. – Dałem ci czasu, którego potrzebowałaś. Pomogłem ci nawet odzyskać magię. – Sprawiał wrażenie zdesperowanego. – Czego jeszcze chcesz?

Hermiona nie odpowiedziała. Był pierwszorzędnym kłamcą, prawda? Nie zamierzała ponownie nabrać się na tę sztuczkę i zawierzyć własnym uczuciom. Wtem zerknęła na sygnet, który nosił na prawej dłoni i wpadła na genialny pomysł. Wreszcie wykombinowała, w jaki sposób zmusić go, aby pokazał swoje prawdziwe oblicze. Z pewnością nigdy nie oddałby dobrowolnie pierścienia Marvolo Gaunta. Zebrawszy się na odwagę, wyciągnęła rękę i przesunęła palcem po sygnecie, ignorując zaskoczenie chłopaka.

– Chciałabym tego – powiedziała bezbarwnie.

Nie ma bata, żeby się wykręcił. Wstrzymała na moment powietrze, przygotowana na najgorsze. Wiedziała, że zaraz przerwie odgrywane przedstawienie i się zdemaskuje. Pierścień bowiem wiele dlań znaczył – miał być przecież przyszłym horkruksem. Voldemort nie pozbyłby się sygnetu Gauntów.

– Jest dla mnie bardzo ważny… – stwierdził, patrząc na nią szczerze zdezorientowany.

DeCerto zamrugała, świadoma tej informacji. Musiała jednak dobrze rozegrać swoje karty.

– Powiedziałeś, że chcesz mnie odzyskać. Oto prosty sposób. Daj mi swój pierścień.

– To pamiątka rodzinna – dodał, najwyraźniej naprędce próbując znaleźć wyjście z tej sytuacji. – Jedyna, jaką mam.

– Och, naprawdę? – Uniosła brwi, jakby w milczeniu pytała, dlaczego powinna się tym przejmować. – Wciąż bym go przygarnęła.

Tom się zapatrzył, zaś Hermiona wstrzymała na moment oddech. Chciała, żeby wreszcie po raz pierwszy w życiu był szczery, ale jednocześnie obawiała się tego, co zaraz usłyszy. Zdała też sobie sprawę, że nie chciała widzieć jego drwiącego wyrazu twarzy, czy płonącej w jasnoszarych oczach nienawiści, ale wiedziała, że będzie musiała stawić temu czoła. Wtem chłopak zerwał kontakt wzrokowy i spojrzał kontemplacyjnie na swój pierścień.

Może zastanawia się, jakiej klątwy użyć, pomyślała z niepokojem, czując coś ciężkiego, osiadającego na żołądku.

Wtem powoli ściągnął sygnet z palca i przez chwilę nań patrzył. Hermiona drgnęła, szczerze zaskoczona, kiedy wyciągnął ku niej lewą rękę i zaoferował to, czego zażądała. Zamrugała, zbita z pantałyku i prawie wytrzeszczyła nań oczy.

Co on wyprawia? Nie powinien się podporządkowywać!, sapnęła w myślach, podczas gdy wewnętrzny głos wył wniebogłosy. Wystawiał ją na próbę. Musiał, bo przecież nie było innego logicznego wytłumaczenia.

Powoli sięgnęła po pierścień. Wciąż spodziewała się, że w ostatniej chwili cofnie rękę i uśmiechnie się szyderczo, ale nic podobnego się nie wydarzyło. Dotknęła ciepłego złota, a potem zacisnęła na nim palce. Zupełnie nie rozumiała, czemu rozstał się z nim tak łatwo. Nadal w szoku, wbiła w chłopaka niedowierzające spojrzenie. Udawał, prawda…? Gdy nie dopatrzyła się w nim ani grama fałszu, potrząsnęła głową i bez słowa wytłumaczenia odwróciła się na pięcie. Sekundę później wypadła na korytarz.

W drodze do pokoju wspólnego spodziewała się żelaznego uścisku na ramieniu, zwiastującego co najmniej kłopoty. Żywiła przekonanie, że Tom pójdzie po rozum do głowy i zaraz za nią ruszy, żądając oddania rodowego pierścienia. Zadrżała na samą myśl i prawie się potknęła ze strachu. Miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi, a w uszach słyszała wyłącznie szum. Tak mocno zaciskała dłoń wokół sygnetu, że bała się, że zaraz go zmiażdży na proch. Chciała sprawić, aby fasada uprzejmości, którą Riddle dotąd skrupulatnie podtrzymywał, rozpadła się na miliony kawałeczków, a zamiast tego jeszcze bardziej się pogubiła.

Musiał wciąż udawać.

Nienawidzi mnie.

Odkąd dowiedział się prawdy na temat jej pochodzenia, otwarcie nią pogardzał i pokazywał się od najgorszej strony. Niejednokrotnie posuwał się do obelżywych uwag, wymachiwania różdżką oraz cieszył się, że mógł wyrządzić jej krzywdę.

Czemu dobrowolnie oddał pierścień Marvolo Gaunta…?

To podróbka!, syknął wewnętrzny głos, co zaś sprawiło, że zatrzymała się w połowie kroku. Zrozumienie spłynęło nań niczym wiadro zimnej wody. Musiała się przekonać, czy aby dobrze spekuluje. Odwróciła się i pospieszyła schodami na czwarte piętro, trochę poprzechadzała się pod gołą ścianą i cierpliwie poczekała na pojawienie się drzwi. Wpadła do Pokoju Życzeń, gdzie została przywitana widokiem ogromnego pomieszczenia, którego ściany i podłoga zostały wykonane z białego, ładnie wypolerowanego marmuru. Chociaż sala nie posiadała okien, było weń jasno. Weszła głębiej do środka, zarejestrowawszy dźwięk zamykanych wrót. Zatrzymała się dokładnie na środku i usiadła na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Wciąż nie wierząc w prawdziwość pierścienia, drżącą ręką położyła do przed sobą.

To podróbka, pomyślała, cała odrętwiała. Jest równie fałszywy, co Tom. Żołądek skręcał jej się z nerwów i miała trudności z oddychaniem. Westchnęła, podjąwszy decyzję. Musiała się dowiedzieć, czy ma do czynienia z prawdziwym Insygnium Śmierci. Był tylko jeden sposób, aby się przekonać. Chciała sięgnąć po sygnet, ale słabe ciało odmawiało jej posłuszeństwa. Kiedy patrzyła na osadzony w złotym pierścieniu czarny kamień, w momencie została zalana falą emocji, których tak naprawdę nie potrzebowała.

Czuła się cholernie winna, straszliwie samotna i w jakiś niewyjaśniony sposób rozdarta. To po prostu okropne.

Odkąd przeniosła się w czasie, była nękana przez poczucie winy i wyrzuty sumienia. Przeżyła ostateczną bitwę, podczas gdy jej przyjaciele zginęli. Zawiodła najbliższe sobie osoby i żadnej nie uratowała. Co gorsza, potem ich zdradziła, bratając się z najgorszym wrogiem.

Teraz miała przed oczami coś, co mogło być Kamieniem Wskrzeszenia, jednym z trzech owianych tajemnicą Insygniów Śmierci – coś, co równie dobrze mogło stanowić olbrzymi krok w kierunku powrotu do domu. Musiała się upewnić, że jest prawdziwy.

Była to wszystkim winna.

Wypuściła ze świstem wstrzymywane powietrze, zacisnęła zęby i powoli wyciągnęła rękę ku pierścieniowi. Mimo że owładnął nią strach, zacisnęła obie dłonie na złocie i podniosła je do ust. Przymknęła mocno powieki i zaczęła nim obracać. Gdy zmienił swą pozycję po raz trzeci, usłyszała za sobą szelest, przez co znieruchomiała i zadrżała ze strachu.

Niechętnie otworzyła oczy. Z trudem łapała oddech, a przez łzy miała rozmazany wzrok. Przed nią stał młody chłopak. To oczywiste, że nie był materialnym bytem, a echem przeszłości, bowiem nie przypominał nawet ducha. Był, oczywiście, w jakiś sposób półprzezroczysty, ale bardziej widoczny. Wyglądał, jakby stał za zasłoną, która dziwacznie go zasłaniała. Miał na sobie jeansy i prostą koszulkę, aczkolwiek ubrania sprawiały wrażenie brudnych i zniszczonych, zaś prawy bok zdobiła mu duża plama zaschniętej krwi. Hermiona zebrała się na odwagę i spojrzała na jego twarz. Czarne włosy miał, tradycyjnie, rozczochrane i nieposkromione, a karnację podejrzanie bladą. Wyglądało, że nowa forma przyćmiewała wszystko, oprócz oczu, pięknie zielonych, dokładnie takich, jak zapamiętała. Nie mogąc powstrzymać łez, po prostu się rozpłakała. Z trudem podniosła się na nogi, nawet na chwilę nie spuszczając wzroku z przywołanego przez siebie chłopaka.

– Harry… – wyszeptała, a przyjaciel spojrzał nań ze smutkiem. – Ja… tęskniłam za tobą – powiedziała, jeszcze bardziej się rozklejając. Wciąż nie mogła uwierzyć, że naprawdę się pojawił. – Tak strasznie za tobą tęskniłam…

Echo nie odpowiedziało, wciąż patrząc na nią smutno. Hermiona zadrżała. Chciała do niego podbiec i się przytulić, ale była powstrzymywana przez jakąś niewidzialną siłę. Czy Harry był rozczarowany…?

Momentalnie spanikowała. Łzy plamiły jej bluzkę, ale nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Zaczęła się powoli załamywać.

– Tak mi przykro – wykrztusiła, z trudem łapiąc powietrze. – Nie chciałam cię zabić. Najmocniej przepraszam…

Przez łzy nie widziała, czy wciąż sprawiał wrażenie rozczarowanego, czy wrócił do wcześniejszego smutku, ale jakoś podświadomie czuła, że miał doń wielki żal. Harry stał tuż przed nią, ale nie mogła go dotknąć, ponieważ w gruncie rzeczy nadal pozostawał martwy. Jeżeli rzeczywiście był zawiedziony i rozgoryczony, miał do tego pełne prawo.

– Wybacz… – poprosiła ściszonym głosem, chociaż wiedziała, że nie zasłużyła na przebaczenie.

Chłopak wciąż się nie odezwał, ale może dlatego, że przywołane echa nie mogą zabierać głosu. Przez chwilę kontynuował milczącą obserwację, a potem zerknął na pierścień, który trzymała w dłoniach i lekko, prawie niezauważalnie, potrząsnął głową. Hermiona nie przestawała szlochać. Tak bardzo pragnęła, aby wszystko potoczyło się inaczej. Wtem poczuła rozdzierający ból w głowie. Odruchowo zamknęła oczy, ale właśnie wtedy wizualizowała sobie sceny z przeszłości.

Uniosła różdżkę i wyszeptała „Avada Kedavra", a zielony promień ugodził Harry'ego prosto w klatkę piersiową.

– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie, wplątała dłonie we włosy i upadła na kolana.

Niestety, nie zatrzymała ciągu.

Gdy szmaragdowa klątwa uderzyła w Harry'ego, natychmiast uleciało z niego życie, jakby wyrwane siłą. Upadł na podłogę i już się nie poruszył. Leżał otwartymi, pozbawionymi życia oczami i szarą, woskową skórą.

– Nie zostawiaj mnie – zaszlochała.

Uniosła powieki i spojrzała na przywołanego przyjaciela. Stał w dokładnie tym samym miejscu, co wcześniej i wciąż się nie odzywał. Sprawiał wrażenie spochmurniałego. Czy był nań zły…? Kiedy pomyślała o podobnej możliwości, znów się zaniosła płaczem.

– Proszę… – dodała, dogłębnie zraniona.

Harry zdecydował się na milczenie, albo nie miał prawa głosu.

Hermiona cała się trzęsła. Tak strasznie pragnęła, aby wrócił do życia. Teraz gdy się przed nią zmaterializował, będąc bardziej realnym niż wcześniej, ta strata uderzyła ją znacznie mocniej.

Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie jej głowa. W pewnym momencie zachłysnęła się spazmatycznym oddechem i omal się nie udusiła połkniętym powietrzem. Jej świat zaczął wirować i nie mogła się uspokoić. Całkowicie straciła kontrolę nad swoim ciałem.

Znów stała w Ministerstwie Magii, w biurze samego Ministra, zupełnie sama, otoczona jedynie leżącymi na podłodze martwymi. Wciąż trzymała różdżkę w dłoni. To nierealne, że przetrwała to piekło, podczas gdy inni zginęli w boju. Użyła klątwy zabijającej, więc nie miała najmniejszego prawa tutaj stać, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Harry również był wśród zabitych. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby upewnić się w przekonaniu, że naprawdę zginął. I, niestety, z jej winy, ponieważ chwilę temu go zamordowała. Czując dziwaczne przyciąganie, skoncentrowała się na Ronie. Chociaż wyglądał tak spokojnie, wiedziała, że to nieprawda i gdyby mógł, krzyczałby wniebogłosy.

Czemu to zrobiłaś?

Hermiona się odwróciła.

Spojrzała na Harry'ego, który wciąż był martwy, ale stał o własnych siłach, półprzezroczysty i lekko rozmazany.

– Nie chciałam! – krzyknęła rozpaczliwie.

Oczywiście, nie odpowiedział, ale wiedziała swoje – zielone oczy patrzyły nań z niemym oskarżeniem. Nie mogła wytrzymać tego wzroku, dlatego też zacisnęła mocno powieki.

Znów zobaczyła nieruchome, woskowe ciała w Ministerstwie.

Czemu mnie zabiłaś?

– Nie chciałam! – powtórzyła z naciskiem, krztusząc się łzami.

Mimo to jestem martwy.

Spróbowała złapać oddech, ale z przerażeniem odkryła, że nie może. Przeszywający ból nadal rozsadzał jej głowę, przez co prawie nie zwymiotowała.

Zabiłaś znacznie więcej ludzi. Rona i Neville'a. Pozwoliłaś umrzeć Ginny i Lunie. Nie uratowałaś nawet własnych rodziców – kontynuował. – Dlaczego?

Potrząsnęła głową i ponownie poddała się szlochowi.

Otworzyła oczy i zauważyła, że Ministerstwo Magii zniknęło. Naturalnie, Harry wciąż stał pośrodku Pokoju Życzeń, niemy i smutny. Ze zdziwieniem odkryła, że klęczała na marmurowej posadzce i nie mogła podźwignąć się na nogi, nawet jeżeli chciała.

– Nie chciałam cię zabić… – wydukała. – Wybacz… – dodała, kiedy nie otrzymała żadnej odpowiedzi.

Zawiniła.

Zawiodła, kiedy była najbardziej potrzebna.

Wtem zarejestrowała dźwięk otwieranych drzwi. Była tak zaskoczona czyjąś interwencją, że wypuściła z dłoni złoty pierścień, a ten potoczył się po podłodze. Harry zamigotał, a sekundę później rozpłynął się w powietrzu.

– Nie! – krzyknęła w desperacji, pragnąc zatrzymać go na dłużej. Wyciągnęła ku niemu rękę, ale nie zdążyła. – Nie… – wyszeptała, nie mogąc zaakceptować faktu, iż znów została sama.