21. ZAZDROŚĆ


Siedziała w klasie i była bardzo zirytowana. Odkąd znalazła się w obcych czasach, zaczęła całym sercem nienawidzić piątków, zwłaszcza że powód owej niechęci właśnie wkraczał do sali.

— Dzień dobry, klaso — przywitała się ostrym tonem Legifer.

— Dzień dobry, pani profesor — odpowiedziały chórem uczennice, aczkolwiek Hermiona wybrała milczenie.

Już dawno postanowiła odpuścić sobie uroki domowe, gdyż te zajęcia były po prostu absurdalne i śmieszne, niewarte poświęcenia im nawet kilku minut uwagi. Niestety, darowanie lekcji nie powstrzymywało dziewczyny przed rzuceniem nauczycielce nienawistnego spojrzenia. Czemu ta kobieta zawsze musiała wyglądać perfekcyjnie? Wszystko, począwszy od jej nieskazitelnych, błyszczących butów, poprzez nienaganny ubiór, a skończywszy na idealnie wymodelowanej fryzurze, wpisywało się w idee, które głosiła na zajęciach. Czemu marnowała czas na pindrzenie się przed lustrem, wyłącznie dla osiągnięcia tej bezużytecznej perfekcji? Była w stanie zaakceptować potrzebę niemożliwego, ale Legifer oczekiwała podobnej idealności od innych, a sądząc po kwaśnym spojrzeniu, które właśnie Hermiona otrzymała, zdecydowanie nie spełniała standardów i była daleka od nienaganności — to zaś dobrze wróżyło. Nie zareagowała na niemą zaczepkę i kontynuowała patrzenie nań pustym wzrokiem. Po chwili, która mogłaby być wiecznością, nauczycielka potrząsnęła głową i zabrała głos.

— Mamy wiele do nadrobienia po tak długiej przerwie.

DeCerto przeniosła spojrzenie na okno. Naprawdę nie było żadnego powodu, żeby skupiać się na zajęciach, więc pozwoliła swoim myślom dryfować, znajdując rozrywkę w wyglądaniu na zewnątrz. Zanim się obejrzała, pomyślała o Tomie Riddle'u. Wiedziała, że znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, a dalsze spoufalanie się nie przyniesie niczego dobrego, a wręcz przeciwnie. Wszystko powoli wymykało się spod kontroli.

Dziś podczas śniadania widziała bandaż na ramieniu Primusa Lestrange'a i była głęboko przekonana, że to sprawka Toma, który najprawdopodobniej ukarał swoich zwolenników za wczorajszy atak. Tę hipotezę potwierdzał fakt, że zanim się rozeszli pod portretem, powiedział, że osobiście dopilnuje, aby żeby nigdy więcej jej nie skrzywdzili, więc to oczywiste, że dotrzymał obietnicy. Szczerze mówiąc, była zaskoczona tym, że odczuwał potrzebę zapewnienia jej ochrony. W najśmielszych snach nie przypuszczała, że się o nią tak zatroszczy. Chociaż czuła się mile połechtana, sytuacja i tak była absurdalna. Wczoraj też była zaskoczona, zobaczywszy gniew na twarzy Riddle'a, a jej zdumienie sięgnęło zenitu, kiedy dobrowolnie zaprowadził ją do skrzydła szpitalnego, sprawiając wrażenie szczerze zaniepokojonego. Wszystko to spowodowało, że postanowił zapobiec następnemu nieszczęściu. Przerażone spojrzenia, które ślizgoni rzucali Tomowi, wystarczyły, aby potwierdzić, że wczoraj był naprawdę przekonujący. Miło było wiedzieć, że zaspokajał potrzebę opiekuńczości, ale paradoksalnie, było to również trapiące.

Przeczesała dłonią włosy, jeszcze bardziej je roztrzepując. Tuż po tym wyłapała srogie spojrzenie pani profesor, ale nie zwróciła nań większej uwagi, dzięki czemu pominęła również paskudne skrzywienie.

Wczorajsze zachowanie chłopaka bardzo Hermionę wystraszyło i nie mówiła tutaj o przemocy, której się z pewnością dopuścił. Siłowe wyładowywanie złości i ciemiężenie podwładnych, naturalnie, było czymś niewłaściwym i nagannym, ale podchodziła do sprawy z zupełnie innej perspektywy. Najbardziej zaniepokoiło ją troskliwe i opiekuńcze zachowanie, tak doń niepodobne. Gdy szli do skrzydła szpitalnego, chociaż miał mocny uścisk, zapobiegał przeciążaniu nogi, którą sobie zraniła, a kiedy potem przystanęli przed portretem, natychmiast wziął ją w ramiona. Prawdę powiedziawszy, była prawdziwie przerażona właśnie ową delikatnością.

Skąd ta drastyczna zmiana? Jakby nie patrzeć, był Czarnym Panem, i jak dotąd, nikomu nie okazywał troski.

Oczywiście, mógł tylko udawać miłego, żeby coś osiągnąć — tak przynajmniej myślała do wczorajszego dnia. Wiedziała, że był piekielnie dobrym aktorem i lubował się w manipulowaniu ludźmi, ale założyła, że gdy nie musiał ukrywać swojego prawdziwego oblicza, automatycznie kończył z udawaniem. Co więcej, wszystkie te intymniejsze gesty, pocałunki w czoło, mizianie po ramieniu, czy też okazywane w nocy zainteresowanie po prostu wydawały się szczere. Czemu się zmienił, chociaż nie powinien, a przynajmniej z jej powodu. Znalazła się w niewłaściwym czasie i naprawdę musiała się powstrzymywać przed zmienianiem przeszłości. Prawdę powiedziawszy, nie powinna też rozmawiać z ludźmi z tego okresu.

W nerwowym ruchu zakręciła kosmyk włosów na palec.

Każda, nawet najmniejsza zmiana, mogła doprowadzić do wielkiej tragedii. To, na czym musiała się skupić, to znalezienie rozwiązania na problem z podróżą w czasie, a potem powrót do własnej epoki. Chociaż pomysł przypadkowego zniszczenia przyszłości był przerażający, coś powstrzymywało ją przed chwyceniem ukradzionego manuskryptu, ucieczką ze szkoły i zapadnięciem się pod ziemię. To było podłe i egoistyczne. Wstydziła się podobnych myśli, ale musiała przyznać, że podobało jej się zachowanie Toma — lubiła być całowana, dotykana, obejmowana, pieszczona, a nawet chroniona. To naprawdę miłe, że po tak długim okresie samotności i konieczności walki o życie, nareszcie znalazła kogoś, kto się o nią zatroszczył.

W pewnym momencie Hermiona spojrzała na Legifer, która wciąż stała przed klasą i głosiła jakieś obraźliwe banialuki. Zupełnie oderwana od rzeczywistości, w ogóle jej nie słuchała, ani nawet nie widziała.

Odkąd wkroczyła na wojenną ścieżkę, nieustannie potykała się o ciemność i z przerażeniem obserwowała wyrządzane jej najbliższym krzywdy. Jedyną rzeczą, jaka powstrzymywała ją przed osunięciem się w niebyt, była obecność przyjaciół. Nigdy się nie opuścili i nawzajem się chronili. Wiedziała, że gdyby nie chłopcy, z pewnością gdzieś by w międzyczasie zginęła. Gdy wszystko zaczęło się wreszcie układać… zginęli, podsumowała ze smutkiem.

Niespodziewana utrata najbliższych oznaczała pozbawienie opieki i dalszą samotność. Została wystawiona na próbę i te wszystkie okropności. Często się zastanawiała, podróżując przez czas i przestrzeń, dlaczego tak właściwie wciąż walczyła. Czemu starała się wrócić do przyszłości? Czemu nadal nie pozwalała, aby pochłonęła ją ciemność?

Mogła się poddać i zaprzestać walki. Odkąd chłopcy zginęli, straszliwie za nimi tęskniła i pragnęła ich zobaczyć, przynajmniej przez chwilę. Cholerne często to utęsknienie stawało się silniejsze, aniżeli wola życia. Dlaczego wciąż się starała, skoro kiedy osiągnie sukces, wróci do czasów pełnych samotności i udręki. Jak można ciągnąć to dalej bez żadnej nadziei…?

Hermiona zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Gdy uniosła powieki, znów zapatrzyła się w przestrzeń. Tutaj, w latach czterdziestych, odnalazła coś, co uważała za utracone. Subtelny męski dotyk odegnał samotność i dawał ukojenie. Ktoś ponownie postanowił posłużyć jej za wsparcie. Jak mogła odrzucić pomocną rękę? Wiedziała, że robiąc to, straciłaby również swoją szansę na przetrwanie.

— Panno DeCerto?

Była tak pogrążona w myślach, że nie zauważyła wywoływania do odpowiedzi. Oderwana od rzeczywistości, nadal rozważała wszystkie za i przeciw.

— Panno DeCerto?

Usłyszawszy nawoływania, podniosła głowę i zobaczyła stojącą nad nią profesor Legifer. Kobieta mała nietęgą minę.

— Tak, proszę pani? — zapytała, siląc się na uprzejmość i z chorobliwą fascynacją obserwowała, jak w ciemnych oczach nauczycielki pojawił się przerażający błysk.

— Widzę, że podczas przerwy świątecznej naprawdę niewiele się pani zmieniła. — Legifer uniosła wyzywająco brew. — Dziesięć punków od Gryffindoru.

— Z jakiego powodu? — Natychmiast się zjeżyła, po czym usłyszała stłumione chichoty dochodzące z tylnych ławek, ale nijak na nie zareagowała, w pełni skupiona na nauczycielce.

— W tym momencie z trzech powodów. Buja pani w obłokach na lekcji, nie wstaje, gdy zadaję pytanie oraz nie okazuje pani należnego mi szacunku. — Gołym okiem było widać, że Legifer z trudem powstrzymuje się przez rzuceniem następnej kąśliwej uwagi. — Teraz kiedy w końcu zaszczyciła mnie pani duchem, z największą przyjemnością wysłucham pani opinii na temat dzisiejszej lekcji.

Hermiona zmarszczyła brwi. To oczywiste, że nie miała zielonego pojęcia, o czym dziś rozmawiali.

— Ja…

— Proszę wstać, panno DeCerto — została upomniana.

Odetchnęła głęboko, żeby powstrzymać swój temperament, a następnie podniosła się z krzesła. Stłumiła jęk bólu, kiedy przeniosła ciężar ciała na zranioną nogę i uniosła hardo głowę.

— Przepraszam, pani profesor. Wygląda na to, że na moment się rozproszyłam — odpowiedziała, zdecydowawszy się na dyplomatyczne rozwiązanie i prawie przewróciła oczami, widząc triumfujący wyraz twarzy kobiety.

— W takim razie kolejnych pięć punktów od Gryffindoru.

Hermiona postanowiła przemilczeć fakt, że już wcześniej odebrano jej punkty za nieuwagę. Zamiast tego ograniczyła się do patrzenia na Legifer beznamiętnym wzrokiem. Po dłuższej chwili nauczycielka potrząsnęła z dezaprobatą głową i odeszła, wracając do przerwanego wykładu. Uznawszy to za znak, że może usiąść, dziewczyna ponownie opadła na krzesło i z cichym westchnieniem ulgi wyciągnęła nogę. Skaleczenie na udzie boleśnie pulsowało za każdym razem, gdy się przeciążała.

— W porządku, kontynuujmy naszą lekcję — powiedziała pani profesor. — Niektóre z was mogą być beznadziejnymi przypadkami — tu rzuciła spojrzenie w kierunku Hermiony — ale większość z was zostanie pewnego dnia dobrymi żonami. Proszę przypomnieć, o czym rozmawialiśmy, panno Reeves.

Lucia pospiesznie wstała.

— O prawach kobiet, proszę pani — odpowiedziała nerwowym głosem.

— Zgadza się, panno Reeves.

DeCerto uniosła brwi. To naprawdę niespodziewane, podsumowała i postanowiła skoncentrować się na treści wykładu.

— Gdy zostaniecie żonami, waszym zadaniem będzie utrzymanie domu w porządku, wychowywanie dzieci i pilnowanie, aby wasi mężowie mogli wrócić do mieszkania po ciężkim dniu pracy i zrelaksować się w komfortowych warunkach. — Legifer odwróciła się do klasy. — Za wykonywanie obowiązków domowych możecie otrzymywać niewielką ilość pieniędzy, którą będziecie przeznaczały na własne potrzeby. Oczywiście, wysokość kieszonkowego wciąż będzie zależała od decyzji waszych mężów, gdyż to oni otrzymują wynagrodzenie.

Jakże hojnie, parsknęła dziewczyna i prawie przewróciła oczami.

— Pozwólcie, że dam wam radę. Nie wydawajcie wszystkich pieniędzy na raz. Najlepiej jest zaoszczędzić trochę i z rozsądkiem korzystać z dobroci męża. Jeżeli będziecie miały szczęście, otrzymacie też zgodę na założenie własnej skrytki w banku — kontynuowała nauczycielka. — Oczywiście, to mąż decyduje, czy pozwoli żonie na minimalną niezależność finansową.

Hermiona zatrzęsła się ze złości. Czy w latach czterdziestych kobietom naprawdę nie było mieć własnej skrytki, jeżeli mąż nie wyrazi nań zgody? Zamrugała ze zdziwienia, przypomniawszy sobie swoją wycieczkę do Gringotta. Prawdę powiedziawszy, nie napotkała żadnych problemów przy załatwieniu formalności. Czy to dlatego, że była niezamężna i mogła sama o sobie decydować? Może gobliny mają gdzieś czarodziejskie zwyczaje i robią wszystko wedle własnego widzimisię?

Nie wiedziała czemu, ale nagle poczuła przemożną potrzebę zabrania głosu. Podniosła rękę i spojrzała wyczekująco na Legifer. Oczy nauczycielki natychmiast wyłapały jej zainteresowanie, ale pomimo osobistej niechęci, zdecydowała się dać jej szansę.

— Tak, panno DeCerto?

Hermiona posłusznie wstała.

— Cóż, załóżmy, że nie chcę być ciężarem dla przyszłego męża i zaprzątać jego stworzonej do wielkich rzeczy głowy moimi małymi, kobiecymi problemami, więc postanowiłam znaleźć pracę i również otrzymywać za nią wynagrodzenie, dokładając się do budżetu domowego — powiedziała cynicznym tonem. — Czy to dozwolone? — dodała i uniosła prowokująco brew. Była w pełni przygotowana na opieprz, ale o dziwo, Legifer nie sprawiała wrażenie rozgniewanej i najprawdopodobniej była odporna na drobne złośliwości.

— Jestem zaskoczona, panno DeCerto. To chyba pierwszy raz, kiedy powiedziała pani coś konstruktywnego na lekcji. — Nauczycielka również uniosła brwi, zaś Hermiona swoje zmarszczyła, słysząc połowiczną pochwałę. — Panna DeCerto ma rację. — Odwróciła się w kierunku klasy. — Nie powinniście oczekiwać, że wasz mąż jako jedyny będzie wykonywał najcięższą pracę. Możecie poszukać na rynku odpowiednich dla was ofert, o ile nie będą one kolidowały z waszymi obowiązkami domowymi, których nie możecie zaniedbać. Najlepiej będzie, jeżeli rozważycie pracę w niepełnym wymiarze, ponieważ, naturalnie, waszym głównym obowiązkiem jest zajmowanie się domem.

Oczywiście, pomyślała ze wściekłością dziewczyna, a potem zastanowiła się, czy człowiek może udławić się własnym sarkazmem.

— Ostrzegam was jednak przed popełnieniem okropnej głupoty. Zanim podejmiecie pracę na pół etatu, zapytajcie swoich mężów o zgodę. Nie podlega żadnym wątpliwością fakt, iż to on decyduje, czy powinniście zarabiać pieniądze — kontynuowała pani profesor. — Szczerze mówiąc, zawsze lepiej jest zwrócić się z problemem natury finansowej do mężczyzny, ponieważ czarodzieje lepiej radzą sobie z ekonomią, aniżeli czarownice.

Hermiona nie mogła się zdecydować, czy wybuchnąć śmiechem, czy płaczem. Prawa kobiet, o których opowiadała klasie Legifer, były największym stekiem bzdur, jakie kiedykolwiek słyszała. Ukradkiem rozejrzała się po sali i z niezadowoleniem zauważyła, że dziewczęta z wielką uwagą słuchały wykładu, a niektóre sporządzały notatki. Okropnie było się przyglądać temu przedstawieniu. Wszystkie te dziewczęta, a nawet szerzej, wszystkie dziewczęta w Hogwarcie, od najmłodszych były uwięzione w koncepcji w pełni uzależnionej od męża kobiety. Oczywiście, mogła zrozumieć, że dzięki metodom wychowawczym nastolatkom ciężko było zboczyć z powszechnie uznawanej w czarodziejskim świecie ścieżki, ale dla niej, jako osoby z zewnątrz, podróżniczki w czasie, która urodziła się w nieco odmiennej przyszłości, z trudem przychodziło patrzenie na zmarnowany potencjał. Najlepszym tego przykładem były zajęcia obrony przed czarną magią. Uczennice miały prawo odmówić uczestnictwa w lekcjach pojedynków, ot tylko dla zasady. To stało w sprzeczności z wyznawanymi przez Hermionę zasadami, gdyż uważała, że kobiety powinny umieć się bronić, zwłaszcza że są ograniczane na wielu innych polach. Pocieszenie znalazła w myśli, że w przyszłości naprawdę dużo się zmieni.

Uspokoiwszy nerwy, z radością zdołała zagłuszyć irytujący głos nauczycielki. Miała wrażenie, że minęła wieczność, zanim zajęcia się skończyły. Kiedy odzyskała wolność, natychmiast sięgnęła po torbę i wstała od stołu. Chciała wydostać się z klasy tak szybko, jak tylko pozwalała jej pulsująca bólem noga. Została jednak zatrzymana, zanim dotarła do drzwi.

— Proszę zaczekać, panno DeCerto.

Westchnęła, odwróciła się i bardzo powoli podeszła do biurka. Gdy doń dotarła, pozostałe dziewczęta zdążyły się ewakuować.

Cudownie…

Opanowawszy napad sarkazmu, spojrzała na Legifer w uprzejmym oczekiwaniu. Nie miała zielonego pojęcia, czego ta kobieta od niej chce.

— Spodziewałam się, że przyjdzie pani do mojego gabinetu tuż po rozpoczęciu nowego semestru — powiedziała pani profesor, uprzednio obrzuciwszy ją chłodnym spojrzeniem.

Hermiona zmarszczyła w niezrozumieniu brwi. Czemu miałaby przybiec do niej na spotkanie? Nie darzyły się sympatią, więc nie miały o czym dyskutować. Właśnie wtedy zauważyła, że nauczycielka wciąż się nań gapi, zupełnie jakby oczekiwała jakiegoś werbalnego usprawiedliwienia. Zupełnie nie rozumiała sytuacji, w której się znalazła, więc, zamiast mruczeć coś pod nosem, po prostu dalej stała przed biurkiem i milczała, cholernie zagubiona.

— Streszczenie, panno DeCerto! — Legifer potrząsnęła w dezaprobacie głową. — Wciąż musi mi pani oddać pracę domową.

Zamrugała, przypomniawszy sobie, że tuż przed rozpoczęciem się przerwy świątecznej rzeczywiście otrzymała dodatkowe zadanie. Zupełnie o tym zapomniała. Miała napisać streszczenie głupiej książki, co wypadło jej z głowy, bowiem podczas świąt wydarzyło się kilka innych, o wiele ważniejszych rzeczy, na których się skupiała. Szczerze mówiąc, nie wiedziała nawet, gdzie położyła tamtą księgę. Raczej nie zabrała jej do Londynu, więc najprawdopodobniej została porzucona gdzieś w dormitorium.

— Eee…

Legifer zmrużyła gniewnie oczy, aczkolwiek nie wyglądała na szczególnie zaskoczoną.

— Czyżby nie odrobiła pani pracy domowej? — wysyczała.

— Wypadło mi to z głowy — odpowiedziała, zanim zdążyła się powstrzymać. Niemal czuła bijącą od nauczycielki nienawiść.

— Trzydzieści punktów od Gryffindoru! I proszę nie myśleć, że ujdzie to pani na sucho. — Legifer była rozwścieczona.

Gdy kobieta wyciągnęła różdżkę, Hermiona z trudem zwalczyła pokusę dobycia swojej. Kiedy machnęła ręką, w powietrzu zmaterializowała się książka, będąca obiektem sporu, a potem z grzmotem wylądowała na biurku, najwyraźniej przywołana z dziewczęcego dormitorium. Podniosła tomiszcze i podała je uczennicy. Nie mając innego wyjścia, DeCerto z wyraźną niechęcią odebrała dzieło.

— Skoro nie jest pani w stanie pracować samodzielnie, napisze pani to streszczenie pod moim nadzorem podczas szlabanu — powiedziała nauczycielka. — Zapraszam do mojego gabinetu w każdy piątek po kolacji, począwszy od przyszłego tygodnia. Będzie pani pracować sumiennie do momentu, aż nie będę usatysfakcjonowana.

Hermiona zacisnęła usta w wąską linię i zacisnęła dłonie na książce. Czy ta głupia baba naprawdę myśli, że nie ma nic lepszego do roboty, aniżeli marnowanie czasu na pisanie bezsensownego streszczenia?

— Oczywiście, pani profesor — odpowiedziała i zamilkła, bowiem gdyby znów otworzyła usta buzię, z pewnością wykrzyczałaby swoje racje, nie szczędząc sobie przy tym kilku albo nawet kilkunastu wulgaryzmów.

Kipiąc ze złości, obserwowała, jak Legifer wstaje od biurka i podchodzi do drzwi wyjściowych. Kiedy wyszła na zewnątrz, natknęła się na jednego z ochroniarzy Hermiony.

— Czemu włóczy się pan po korytarzu, panie Weasley?

Jęknęła. Chłopcy wciąż nalegali, aby towarzyszyć jej pomiędzy lekcjami i w czasie wolnym, a że nie miała siły na pokrętne tłumaczenia i radzenie sobie z troską, natychmiast zanurkowała za biurko pani profesor, gdzie była niezauważona. Kilka chwil później usłyszała, jak ktoś wchodzi do klasy.

— O nie, musiała wyjść wcześniej! — Richard sprawiał wrażenie zdenerwowanego.

Gdy wyszedł, dziewczyna założyła, że najprawdopodobniej wyruszy na poszukiwania. W pewien sposób czuła się winna, wyczołgując się ze swojej kryjówki, ale naprawdę pragnęła chwili spokoju i wytchnienia. Z trudem pozbierała się z ziemi, wygładziła szaty, włożyła obraźliwą książkę do szkolnej torby, a następnie opuściła salę lekcyjną. Z ostrożnością wyjrzała na korytarz i wyskoczyła na zewnątrz, gdy tylko upewniła się, że ma wolną drogę. Sprawdziła zegarek. Okazało się, że do transmutacji ma jeszcze trochę czasu, więc postanowiła zajrzeć do biblioteki, głównie dlatego, że uroki domowe mieściły się niedaleko. Zdecydowanie potrzebowała się uspokoić po godzinie pełnej wrażeń, a wypełnione książkami regały zawsze przynosiły jej ukojenie.

W bibliotece siedziało kilku uczniów. Z rosnącą irytacją uświadomiła sobie, że niektórzy rzucają jej ukradkowe spojrzenia, zaś inni bardziej otwarte. Gdy minęła grupkę dziewcząt z Hufflepuffu, te natychmiast zaczęły między sobą rozprawiać z ekscytacją. Nie usłyszała wszystkiego, ale wyłapała słowa takie jak „Riddle" i „schowek na miotły", co wystarczyło, żeby znów zagotowała się ze złości. Szczerze mówiąc, te plotkary powoli zaczynały działać jej na nerwy, co w połączeniu z ciążącą w torbie książką, stanowiło mieszankę wybuchową. Czemu musiała męczyć się z głupkowatymi zagadnieniami? Legifer nawet zażądała streszczenia. Zacisnąwszy ze złości zęby, minęła kilka zajętych stolików w poszukiwaniu odrobiny samotności. W głowie wyobrażała sobie, jak wyciąga książkę z uroków domowych i wyrywa z niej kartki.

Kiedy przeszła kilka dobrych metrów, zauważyła Toma siedzącego przy stoliku przy oknie. Rozejrzawszy się dookoła, doszła do wniosku, że wokół nie kręci się nikt podejrzany. Przez moment się wahała, ale potem podjęła decyzję i doń podeszła, po czym opadła na sąsiednie krzesło. Na blacie leżały rozłożone podręczniki i pergaminy, więc z góry założyła, że był w trakcie odrabiania pracy domowej. W normalnych okolicznościach poparłaby to całym sercem, ale teraz była zbyt wściekła i potrzebowała się wyżalić.

Chłopak uniósł głowę, gdy wyczuł, że ktoś się do niego przysiada. Hermiona znów zobaczyła w jego oczach tę przyjemną miękkość, ale to nie wystarczyło, żeby się uspokoiła. Nie mogąc się powstrzymać, wbiła w Toma rozeźlone spojrzenie, a on w odpowiedzi uniósł brwi. Spróbowała się wyciszyć, bo przecież zawędrowała do biblioteki, a kiedy miała pewność, że nie zacznie krzyczeć, zabrała głos.

— Nie mogę uwierzyć, że ta głupia krowa wlepiła mi szlaban! — syknęła. — Co niby takiego zrobiłam? Jędza ma do mnie ciągle pretensje, od praktycznie pierwszego dnia, zanim się dobrze poznałyśmy!

Ślizgon zamknął studiowaną książkę i odwrócił się do Hermiony.

— Jestem naprawdę ciekawy, o kim właściwie mówisz. — Uniósł brew.

Zmrużyła oczy.

— Legifer!

— Ach, tak, zaklęcia i uroki domowe. Zakładam, że to twoje ulubione zajęcia. — Uśmiechnął się niewinnie, ale dziewczyna wiedziała lepiej. — Jakim cudem zarobiłaś szlaban? To dopiero pierwszy tydzień od naszego powrotu do szkoły.

Zacisnęła z niesmaku usta. Tom nie spuszczał z niej wzroku, pozornie w pełni skupiony na usłyszanych żalach, ale zdradzały go iskierki rozbawienia w oczach. Sięgnęła po torbę, którą wcześniej rzuciła obok stołu i wyciągnęła z niej imponujących rozmiarów tomiszcze. Zamiast odpowiedzieć na pytanie, pchnęła książkę w stronę ślizgona. Ten znów uniósł brew, ale gdy nie otrzymał żadnych wyjaśnień, zerknął na okładkę.

— „Konwenanse młodych gospodyń" — przeczytał na głos, a potem ponownie spojrzał na dziewczynę. — Wciąż nie rozumiem.

Hermiona spojrzała na Toma.

— Obłąkana fanatyczka chciała, żebym przeczytała tego śmiecia. — Wskazała na tomiszcze. — Możesz to sobie wyobrazić?

— Okropne zadanie, doprawdy — podsumował z sarkazmem.

— Owszem. — Zmrużyła oczy. — Co gorsza, kazała mi napisać streszczenie.

— Wnioskuję, że sobie odpuściłaś — odparł, przeglądając książkę.

— Oczywiście! Nie będę marnować czasu na podobne bzdury — syknęła. — No proszę cię, głupie konwenanse dla gospodyń. Jakbym potrzebowała czegoś takiego! — Skrzyżowała ręce na piersi i prychnęła pod nosem.

— Myślimy podobnie, ponieważ również nie widzę powodu, dla którego miałabyś korzystać z tej książki — parsknął, ociekając sarkazmem.

Zbulwersowana do granic możliwości, Hermiona wbiła w Toma przeszywające spojrzenie. Rozzłoszczona, zauważyła, że wciąż ze spokojem kartkował strony.

— Skoro uważasz tę rzecz za przydatną, to może zechcesz zainteresować się lekturą? — zapytała.

Chłopak westchnął.

— Kiedy masz szlaban?

Automatycznie odwróciła wzrok.

— W każdy piątkowy wieczór, dopóki nie skończę czytać książki i nie napiszę wypracowania — odpowiedziała ze złością.

— Co znaczy „w każdy piątek"? — zapytał po dłuższej chwili milczenia Tom, tym razem bez cienia kpiny.

— Właśnie to, co usłyszałeś. Będę się kisić w gabinecie, dopóki nie przeczytam wszystkich rozdziałów tej nędznej książki i nie napiszę streszczenia — powtórzyła.

— Szlaban raz w tygodniu? — Zmarszczył brwi. — Powinienem przekląć tę kobietę.

Hermiona odchyliła się na krześle. Owszem, była zadowolona z przebiegu rozmowy.

— Teraz myślimy podobnie.

Zapatrzyła się w leżące na stole tomiszcze. Czemu musiała marnować czas na czytanie podobnych śmieci? W międzyczasie mogłaby zrobić tyle innych, o wiele istotniejszych rzeczy. Wtem zesztywniała, usłyszawszy szeptanie do ucha.

— Jeżeli naprawdę chcesz, mogę coś podziałać. Nikt nigdy nie dowie się, że maczałem w tym palce.

Odwróciła powoli głowę i spojrzała chłopakowi w oczy. Zmarszczyła brwi, więc uśmiechnął się w odpowiedzi. Szczerze mówiąc, nie wiedziała, czy żartował, czy mówił poważnie, bowiem dawał sprzeczne sygnały — widziała, że był lekko rozbawiony, jednak wydawał się proponować ten układ z pewnego rodzaju powagą.

— Uważam, że wczoraj wyczerpałeś swój limit przeklinania ludzi — odparła, patrząc nań podejrzliwie.

Tom również odchylił się na krześle. Natychmiast też starł uśmiech ze swojej twarzy i zastąpił go diablo niewinną miną.

— Nie wiem, do czego pijesz — powiedział z pozornym zdezorientowaniem.

Hermiona nie dała się zwieść, zwłaszcza że zobaczyła w jasnoszarych oczach samozadowolenie. To oczywiste, że ino zgrywał niewiniątko. Z rana widziała bandaż na ramieniu Lestrange'a, a chłopcy, z którymi zazwyczaj się trzymał, sprawiali wrażenie onieśmielonych towarzystwem Riddle'a. Szczerze mówiąc, nie żałowała ślizgonów, jednakże była daleka od pochwalania ciskania w innych przekleństwami różnej maści.

— Zaprzeczanie jest bezsensowne — odparła, wciąż rzucając mu pełne dezaprobaty spojrzenia. — Zaakceptuj fakt, że po prostu wiem, że wczoraj sobie pofolgowałeś.

Tom nie wydawał się pod wrażeniem jej przenikliwości, gdyż nadal się doń uśmiechał. Chwilę później przybrał złośliwy wyraz twarzy.

— W pełni zasłużyli na karę — przyznał, a następnie zmrużył oczy. — Jak się dziś czujesz? Nadal boli cię noga? — zapytał, patrząc nań sugestywnie.

Hermiona uniosła brwi, słysząc ten wymagający ton, ale i tak postanowiła udzielić mu odpowiedzi.

— Nie jest źle. Nie musisz się martwić — powiedziała łagodnym głosem.

— Och, naprawdę? — Ewidentnie nie dowierzał, bowiem bez wahania sięgnął ku jej spódnicy i podwinął materiał, żeby zerknąć na opatrunek. Tym razem na bandażu nie było śladu krwi, więc przesunął po nim delikatnie palcem. Wtem zmarszczył brwi i skrzyżował z dziewczyną spojrzenie. — Jeżeli znowu zacznie cię boleć, natychmiast wrócisz do skrzydła szpitalnego.

Hermiona zamrugała, znów widząc tę niebezpieczną troskę w jego oczach. Mimowolnie przygryzła wargę, chłonąc to kuszące uczucie. Wiedziała, że zachęcający błysk może oznaczać horrendalną zmianę przyszłości, którą skrupulatnie budowała razem z przyjaciółmi, ale jednocześnie widziała w nim zbawienie. Spróbowała się oprzeć, bo miała świadomość wagi swoich poczynań i pomyłek, ale odkąd straciła najbliższych, czuła się załamana i zagubiona. Chociaż była cholernie przestraszona, pochłaniała tę miękkość i wrażliwość na krzywdę. Tom chronił ją przed wszystkimi zgromadzonymi w głowie okropnymi wspomnieniami, które dotąd nie miały dlań litości.

Wciąż w niego wpatrzona, powoli się doń zbliżyła. Racjonalna część jej umysłu krzyczała, żeby się powstrzymała, ale ta druga, zdesperowana, złamana i zraniona, popychała ją do przodu. Odrzuciwszy wahanie, objęła chłopaka ramionami i się w niego wtuliła. Zamknęła z lubością oczy i oparła głowę o klatkę piersiową, a wtedy poczuła, że jest przyciągana jeszcze bliżej. Otoczona bezpiecznymi ramionami, natychmiast zapomniała o bólu i wątpliwościach.

Tom był zdezorientowany, ponieważ jeszcze chwilę temu wszystko było w porządku, a potem Hermiona spojrzała na niego z dziwnym wyrazem twarzy. Znów zobaczył ten przebłysk niewytłumaczalnej rozpaczy, która czasem dawała jej w kość i przytłaczała. Zastanowił się, co spowodowało ten ból, ale ponownie nie znalazł satysfakcjonujących odpowiedzi. Najprawdopodobniej stało się coś, co przywołało nieprzyjemne wspomnienia.

Trzymając dziewczynę w ramionach, pozwolił swojej magii tańczyć ze wściekłości. Koniecznie musiał się dowiedzieć, co jest źródłem owego stanu rzeczy. Hermiona należała teraz do niego, więc nikt nie miał pozwolenia na wyrządzanie jej krzywdy. Niestety, w tej chwili tylko tyle mógł zrobić — przyciągnąć do uścisku i zaoferować milczące wsparcie.

Po pewnym czasie zakończyła uścisk i się trochę odsunęła. Gdy nań spojrzała, wciąż widział w brązowych oczach smutek, aczkolwiek to nie wszystko. Miała też wypisaną na twarzy niebezpieczną niepewność, dokładnie tę samą, co zawsze, gdy posunęli się do czegoś więcej, aniżeli rozmowy. Wiedział, że nadal miała wątpliwości co do ich związku, ale tym razem jakby toczyła prawdziwą wewnętrzną bitwę. Czuł, że połowicznie pragnie z nim być, ale z drugiej strony trochę trzyma się tego czasu, kiedy się nienawidzili. Wyglądała, jakby nie zdecydowała, którego głosu posłuchać, chociaż osobiście skłaniał się ku pierwszemu, o wiele, wiele rozsądniejszemu. Opcja numer dwa była niedopuszczalna, gdyż została upatrzona i nie zamierzał pozwolić, aby mu uciekła.

Położył jej dłoń na policzku i przyciągnął do pocałunku. Zawahała się krótko, ale potem mruknął z zadowoleniem, ponieważ również się zaangażowała. Mogła walczyć lub próbować się opierać, ale nie zamierzał odpuścić.

Hermiona znów była zszokowana własnymi działaniami. Kiedy została wypuszczona z objęć, natychmiast wstała od stołu. Co w nią wstąpiło? Czemu uległa?

— Muszę iść… — powiedziała i szybko odwróciła wzrok, gdy zobaczyła, że się doń uśmiecha. Drżącymi rękoma chwyciła swoją torbę i odwróciła się od Toma, chcąc oddalić się jak najszybciej, jednakże zrobiła zaledwie kilka kroków naprzód, zanim została zatrzymana.

— Nie zapomniałaś przypadkiem o czymś?

Gdy się doń odwróciła, zobaczyła, że uśmiechał się z rozbawieniem. Automatycznie zauważyła swoją pomyłkę, ponieważ trzymał w dłoniach tomiszcze od Legifer. Parsknął pod nosem i machnął książką, aby dać jej do zrozumienia, że powinna podejść. Zawahała się, ale musiała odzyskać lekturę, tak więc wróciła do stolika. Tom wyciągnął tom do przodu, więc po niego sięgnęła. Kiedy dotknęła okładki, mimowolnie przejechała palcami po dłoni chłopaka i poczuła to charakterystyczne przyjemne mrowienie. Ze złością wepchnęła książkę do torby i postanowiła wyjść z biblioteki, ale zanim to zrobiła, mimowolnie zerknęła na ślizgona. Wciąż na nią patrzył z tą miękkością, która skutecznie zmiękczała jej serce. Naprawdę powinna teraz odejść.

Mimo że podjęła decyzję, pochyliła się i przeczesała dłonią ciemne, gęste włosy. Zanim się zorientowała, co robi, pocałowała go delikatnie. Następnie się odsunęła, zaskoczona własnym zachowaniem i zniesmaczona motylkowatym uczuciem w żołądku. Chwyciła szkolną torbę i praktycznie uciekła z miejsca zdarzenia. Była przerażona dziwacznymi uczuciami, więc nie zwróciła większej uwagi na wciąż siedzącego przy ławce Toma, przez co nie zobaczyła jego triumfalnego uśmieszku.

— O, tu jesteś, Mionka! — Usłyszała, kiedy pędziła przez korytarze. Kiedy się odwróciła, zobaczyła idących w jej stronę chłopców. Ewidentnie byli zaniepokojeni. — Szukaliśmy cię! — wykrzyknął bez tchu Weasley, gdy podbiegli bliżej. — Gdzie byłaś? Czekałem na ciebie pod salą.

— Naprawdę? — zapytała, starając się brzmieć na zaskoczoną. — Nigdzie cię nie widziałam, więc poszłam.

— Zupełnie nas nie słuchasz. — Longbottom był zirytowany. — Mówiliśmy ci, żebyś nie szwendała się sama po szkole.

Chociaż w oczach chłopaka zobaczyła troskę, nijak zareagowała, gdyż wiedziała, że jest zbędna — to zaś przypomniało jej, jak drastycznie zmieniło się nastawienie i zachowanie Toma. Czuła się przytłoczona zarówno tym, jak i swoimi uczuciami. Wyglądało na to, że nie powinna sobie ufać, gdy ślizgon stoi lub siedzi obok.

— Nie dopadł cię, prawda? — zapytał ze zmartwieniem Mark, wyrwawszy ją z zadumy.

Zamrugała, szczerze zdezorientowana.

— Kto?

— Riddle, oczywiście. — Longbottom pokręcił głową. — Musisz być ostrożniejsza. Przecież wiesz, że chce cię dopaść.

Hermiona zmarszczyła brwi, niepewna jak powinna zareagować. To po części prawda, pomyślała z rozbawieniem. Skończ, nie miało wyjść zabawnie.

— Słuchajcie, naprawdę nie sądzę, aby próbował czegoś podejrzanego — powiedziała uspokajającym tonem, ale nie przemówiła przyjaciołom do rozsądku, bowiem wszyscy wciąż patrzyli nań z niepokojem.

— Uważam, że warto zachować wszelkie środki ostrożności — argumentował Lupin.

— Owszem. — Longbottom mu przytaknął. — Uwierz w końcu, że ten złośliwiec planuje coś okropnego. Nie chcesz nawet słyszeć plotek, które znowu o tobie rozpuścił.

Hermiona się zagapiła. Co prawda, to prawda — zdecydowanie nie chciała słuchać plotek. Najgorsze były jednak wyrzuty sumienia, bo wiedziała, że niektóre z rozpuszczonych po szkole wieści zawierają w sobie ziarno prawdy.

— Nie musisz się martwić — dodał Lupin, błędnie interpretując jej minę — najprawdopodobniej myląc wstrząśnięcie rewelacjami ze strachem.

— Ano, dopilnujemy, żebyś była cała i zdrowa. — Mark objął ją ramieniem. — Chodźmy na transmutację, bo raczej nie chcemy się spóźnić i odrabiać szlabanu.

Dziewczyna się uśmiechnęła. Zdecydowanie nie potrzebowała więcej kar.

— Jak było na urokach domowych? — zagaił Weasley, kiedy szli na zajęcia.

— Nawet nie pytaj. — Skrzywiła się paskudnie. — Chciałabym zrezygnować z tego przedmiotu.

— Z podobną postawą nigdy nie znajdzie pani męża! — powiedział niespodziewanie Longbottom, całkiem dobrze imitując głos pani profesor.

— Zawsze możesz poprosić Legifer o rękę — parsknęła.

Mark wytrzeszczył z przerażenia oczy.

— To nie temat do żartów! — W dramatycznym geście złapał się za serce. — Nawet nie wiesz, jak bardzo wzdycham do tej kobiety.

Cała czwórka wybuchnęła śmiechem.

— Oczywiście, oczywiście.

Nie minęło wiele czasu, zanim dotarli do sali transmutacji, a Hermionie przeszedł gniew. Chociaż przyjaciele bywali nieznośnie nadopiekuńczy, często potrafili wyrwać ją z dołka.

Gdy weszła do klasy, nie mogła się powstrzymać przed spojrzeniem na Toma, który — tradycyjnie — siedział w swojej ławce, w pełni przygotowany do zajęć. Najwyraźniej potrzebował mniej czasu, żeby dotrzeć na lekcje, aniżeli ona — może dlatego, że nie wybiegł w panice z biblioteki, by potem bez celu błąkać się po szkolnych korytarzach. Jak zwykle, jedną rękę przerzucił sobie przez oparcie krzesła, sprawiając wrażenie całkowicie zrelaksowanego.

Wiedziała, że to tylko pozory. Szczerze mówiąc, był bardzo spięty. Nie musiała zgadywać, dlaczego tak się czuł, bowiem była to pierwsza lekcja transmutacji po przerwie świątecznej. Wiedziała również, że Tom nienawidził Dumbledore'a i potrafiła zrozumieć z jakich powodów — w końcu to profesor zmuszał go do powrotu do sierocińca oraz skonfiskował mu różdżkę. Wciąż była przekonana, że jeżeli chłopak powiedziałby nauczycielowi o wszystkim, ten wymyśliłby inne rozwiązanie problemu. Co gorsza, ślizgon wciąż nie powiedział Hermionie, dlaczego odebrano mu oręż. Jakby nie patrzeć, musiał być ku temu powód.

Odrzuciwszy wahanie, podeszła do stolika w pierwszym rzędzie. Uśmiechnęła się niepewnie do Toma, którego szare oczy złagodniały, a następnie zajęła miejsce i wyciągnęła z torby pióro i pergamin. W tym właśnie momencie drzwi do klasy otworzyły się i do środka wszedł Albus Dumbledore, ponownie odziany w jedną ze swoich krzykliwych, ekscentrycznych szat. Limonkowa zieleń zdecydowanie nie jest jego kolorem, podsumowała.

— Dzień dobry, drodzy uczniowie — przywitał się, podchodząc do biurka. — Mam nadzieję, że dobrze spędziliście święta i nie zapomnieliście w międzyczasie wszystkiego, czego się dotąd nauczyliście. W pełni jednak zrozumiem, jeżeli wasze mózgi skorzystały z okazji i potrzebowały chwili wytchnienia, żeby pozbyć się wszystkich zgromadzonych abstrakcyjnych informacji — dodał ze złośliwszym błyskiem w oku. — Czy ktoś może przypomnieć, jakiego zaklęcia nauczyliście się na poprzedniej lekcji?

Hermiona z przyzwyczajenia podniosła rękę.

— Panna DeCerto?

— Omawialiśmy czar Confero, profesorze.

— Owszem. — Uśmiechnął się nauczyciel. — Czy może pani wyjaśnić, do czego służyło to zaklęcie?

Skinęła głową.

— Jest używane do przekazywania magii — odpowiedziała, mając całkiem sporą wiedzę. Jakby nie patrzeć, to wynalazek Ignotusa Peverella, który poświęcił cały rozdział na przybliżenie tematu, chociaż musiała z niechęcią przyznać, że zrozumiała zaledwie połowę przedstawionych treści.

— Znowu racja, panno DeCerto. Pięć punktów dla Gryffindoru. — Uśmiechnął się Dumbledore.

Przez resztę lekcji profesor starał się wytłumaczyć uczniom stojącą za zaklęciem teorię. Hermiona szybko zauważyła, że mówił wyłącznie o najprostszych powiązaniach między urokiem a przekazywaną magią. To wszystko akurat wiedziała. Najwyraźniej uznał, że bardziej skomplikowane zagadnienia są zbyt trudne dla średnio zainteresowanych uczniów. Nie mogła go za to winić, ponieważ sama nie wszystko pojmowała.

— Skoro wyczerpaliśmy już teorię, przejdźmy do praktyki — powiedział profesor. Odwrócił się i podniósł ze stołu małe drewniane pudełeczko. Wręczył je Lupinowi, po czym znów zwrócił się do klasy. — Chciałbym, żebyście poczęstowali się jedną igłą i spróbowali przenieść na nią część swojej magii. Nie bądźcie rozczarowani, jeżeli zawiedziecie. Confero jest naprawdę trudne do nauczenia.

Gdy Amarys wyciągnął igłę, podał pudełko Hermionie. Zgodnie z poleceniem, dziewczyna wzięła szpilę i zmarszczyła brwi. Ostatnim razem, gdy spróbowała użyć tego zaklęcia, zupełnie jej nie wyszło. Kiedy zerknęła na przyjaciela, zauważyła, że z zapałem wziął się do pracy, ale średnio sobie radził, o czym świadczyła głównie jego sfrustrowana mina. Westchnęła ciężko, położyła igłę na stole i pstryknięciem palców przywołała do siebie różdżkę.

Confero — wymruczała, machnąwszy ręką.

Natychmiast ukierunkowała swą magię na szpilę. Utrzymanie stałego przepływu było bardzo trudne, ponieważ wydawał się migotać niestabilnie. W końcu kilkakrotnie błysnął i całkowicie znikł, gdyż straciła koncentrację. To naprawdę irytujące. Nadanie mocy właściwego kierunku przywodziło na myśl łapanie pływającej w wodzie ryby gołymi rękami. Choćby faktycznie się starała, zdobycz uciekała w głębiny.

Oczywiście, postanowiła ponownie spróbować szczęścia. Tym razem skoncentrowała swą magię, zanim wypowiedziała inkantację zaklęcia. Kiedy mocniej się skupiła, wyczuła to dziwaczne pulsowanie wokół Hogwartu, którego doświadczyła wcześniej. Mimowolnie się zastanowiła, czy to naprawdę nałożone na szkołę uroki ochronne. Szczerze mówiąc, była też zaskoczona, bowiem nigdy wcześniej nie wyczuła wibracji wewnątrz zamku, ale teraz odczuwała każde, nawet najdelikatniejsze drżenie. Świadomość, że jej własna magia jest poniekąd kontrolowana przez coś, na co nie miała żadnego wpływu, nie należała do najprzyjemniejszych.

Nie zrezygnowawszy z koncentracji, w pewnym momencie wyłapała moc Czarnej Różdżki, która ponownie wydawała się jedyną rzeczą niezmąconą pulsowaniem. Hermiona zawsze czuła się trochę nieswojo, sięgając do zmienionego mentalnego warkocza, ale teraz była zadowolona, że przynajmniej ona nie poddała się hogwardzkim wibracjom. Z ostrożnością postanowiła więc opanować tę magię. Wyciągnęła rękę ku warkoczowi i spróbowała sięgnąć po odpowiedni splot, ale zgodnie z oczekiwaniami, ten pozostał nieuchwytny.

Właśnie wycofywała dłoń, kiedy poczuła, że moc owija się wokół jej palców. Automatycznie spróbowała wyszarpnąć rękę, ale bezskutecznie. W żaden sposób nie mogła temu przeciwdziałać. Moc Czarnej Różdżki otuliła jej nadgarstek i choć trwało to zaledwie kilka sekund, dziewczyna wyczuła, że jest chroniona przed stałym pulsowaniem zamku. Zanim zdążyła pojąć, co się właściwie dzieje, straciła koncentrację, a przez to warkocz znów się ładnie splótł.

— Wszystko w porządku?

Usłyszawszy zmartwiony głos, zerknęła na Lupina, który marszczył nań brwi. Nie zauważył niczego podejrzanego, prawda?

— Tak. — Uśmiechnęła się pogodnie.

— Naprawdę nie powinnaś się przemęczać — stwierdził siedzący obok niej Longbottom. — Osobiście uważam, że przeniesienie magii jest po prostu niemożliwe — dodał złośliwym tonem, uprzednio się pochyliwszy.

Hermiona rzuciła mu rozbawione spojrzenie, chociaż wiedziała, że jest w błędzie. Gdyby magia miała ograniczenia, z pewnością nie siedziałaby teraz w klasie transmutacji, a ogarniałaby powstałe po zakończeniu wojny zamieszanie. Uśmiech zniknął z jej twarzy i ze zmarszczonymi brwiami zerknęła na Dumbledore'a. Miała wielką nadzieję, że on również niczego nie zauważył, ani nie wyczuł. Z ulgą stwierdziła, że stał na drugim końcu sali i próbował wytłumaczyć coś potrzebującemu pomocy uczniowi. Odetchnęła i spojrzała przez ramię. Wyraźnie się uspokoiła, kiedy zauważyła, że Tom również nań nie patrzy, a wbija w profesora morderczy wzrok. Jego igła leżała spokojnie na stole, nawet nietknięta, gdyż chłopak postanowił odmówić współpracy i nawet nie wyciągnął swojej różdżki. Co ciekawe, gdyby spróbował swych sił, z pewnością odniósłby sukces, bowiem był jedyną osobą w klasie, która przed przerwą świąteczną przetransmutowała iguanę w bogato zdobiony kielich.

Wszystko wskazywało na to, że miała niewiarygodnie wielkie szczęście, gdyż nikt niczego nie zauważył. Gdyby została przyłapana, miałaby olbrzymie trudności, żeby wykaraskać się z problemów i sprzedać komuś pokrętne tłumaczenie.

Odwróciła się i drżącą ręką odłożyła różdżkę na blat. Obawiając się ataku magii Czarnej Różdżki, nie zamierzała ponownie próbować rzucać zaklęcia. Odważenie się pochwycenia mroczniejszego splotu było cholernie głupie, zwłaszcza że siedziała w sali pełnej uczniów. Co gorsza, jak do tej pory, nie napotkała podobnych trudności, więc była bardzo zaskoczona, kiedy została złapana w żelazny uścisk.

Gorączkowo zaczęła się zastanawiać, co to oznaczało. Czy moc Czarnej Różdżki wzrosła? Może przypadkowo odblokowała sobie doń większy dostęp? Tak czy inaczej, wszystko sprowadza się do manuskryptu Ignotusa Peverella, podsumowała w myślach, patrząc na leżącą na stole broń. W nocy zacznę następny rozdział.


Jakiś czas później razem z przyjaciółmi zeszła do Wielkiej Sali na kolację. Przed wrotami zobaczyli zgromadzony przed tablicą ogłoszeń tłum. Zazwyczaj właśnie tam wywieszano informacje dotyczące najbliższego meczu quidditcha bądź nadchodzącej wycieczki do Hogsmeade. Sądząc po rozchodzącym się po korytarzu podekscytowanym szepcie, obwieszczono coś niesamowitego.

— Na co się wszyscy gapią? — zapytała, stanąwszy na palcach. Chciała zajrzeć Longbottomowi przez ramię, ale była niewystarczająco wysoka.

Mark się odwrócił.

— Licencja na aportację! — odpowiedział, patrząc nań z podekscytowaniem. — Szóstoroczni uczniowie zostali dopuszczeni do testów na aportację.

— Niesamowite! — Uśmiechnął się szeroko Weasley. — Nauczymy się teleportacji. Toż to genialne, prawda?

Hermiona odwzajemniła gest. Chłopcy byli bardzo podnieceni możliwością rozwinięcia skrzydeł. Z miejsca polubiła ten niewinny entuzjazm, którym wręcz promieniowali. Momentalnie przypomniała sobie, że również była podekscytowana, kiedy dowiedziała się o podobnej możliwości i prawie parsknęła śmiechem, gdy w głowie stanął jej obraz zdezorientowanego Rona, który stracił jedną brew podczas testu — oczywiście, potem zdał za drugim podejściem bez żadnych problemów. To były naprawdę wspaniałe czasy, pomyślała z nostalgią, aczkolwiek wtedy by zaprzeczyła temu stwierdzeniu. Żyła bowiem w przekonaniu, że niebezpieczeństwo czai się za każdym możliwym rogiem. Starła z twarzy resztki uśmiechu, gdy uświadomiła sobie coś jeszcze. Mimo że wciąż byli w szkole, zagrożenie jawiło się już na horyzoncie.

— Czemu jesteś podłamana? — Longbottom zdołał przywrócić ją do rzeczywistości i odciągnąć od ponurych myśli, zanim porządnie się zdołowała. — Czujesz, że to trudne? No wiesz, nauczyć się aportacji — doprecyzował.

Hermiona spojrzała nań z uniesionymi brwiami i uśmiechnęła się szeroko. Z pewnością również wyglądałby zabawnie bez brwi.

— Nie musisz bać się porażki — dodał Weasley, tuż przed wejściem do Wielkiej Sali, gdzie zostawili za sobą rozemocjonowany tłum. — Jesteś wszechwiedząca, niczym drugi Lupin. To oczywiste, że kiedy podejdziesz do testu, zdasz za pierwszym razem.

— Skończ z zapeszaniem — skomentowała drwiącym głosem. — Wbrew powszechnemu przekonaniu, też mam pewne braki.

Longbottom natychmiast zarzucił jej rękę na ramię i przyciągnął do przyjacielskiego uścisku. Był wyraźnie rozbawiony usłyszanym podsumowaniem.

— Richard ma rację, Hermiono. Musisz zaakceptować fakty, które przemawiają same za siebie. Uwierz, że mimo braków, kujońska moc pomoże ci w okamgnieniu zdać egzamin.

Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale została uprzedzona.

— Niczego się nie nauczy, jeżeli wciąż będziesz nad nią wisiał.

Odwróciła się i zobaczyła stojącego kilka kroków dalej Toma, obrzucającego Marka chłodnym spojrzeniem. Jest źle, podsumowała. Wiedziała zbyt dobrze, że się nienawidzą. Kątem oka zauważyła, że Longbottom zesztywniał, a jego prawa ręka zadrżała, jakby gotowa do sięgnięcia po różdżkę. Wstrzymała oddech, bowiem bywał porywczy i gdy poddawał się emocjom, robił największe głupoty.

— Nie sądzę, żeby to było twoje zmartwienie — wysyczał ze złością gryfon.

Hermiona przeniosła wzrok z powrotem na Toma i zobaczyła, że się rozgniewał. Chociaż mogłoby się wydawać inaczej, gdyż cholernie często zgrywał opanowanego, prawda była zgoła inna — również miał ognisty temperament. Naprawdę nie chciała, żeby znów wdał się w bójkę z jej przyjaciółmi, więc rzuciła mu błagalne spojrzenie. W oczach ślizgona zamigotała łagodność, ale potem znów stwardniał, ponownie skupiwszy się na Longbottomie. Automatycznie przygryzła dolną wargę, widząc, że sytuacja wymyka się spod kontroli.

— Wręcz przeciwnie — odparł. — Widzisz, jestem prefektem i naprawdę nie chciałbym odbierać DeCerto punktów za marnowanie cennego czasu instruktorów.

— Co chcesz przez to powiedzieć, Riddle? — Mark się zaczerwienił ze złości. — Że niby Hermionie brakuje umiejętności?

W oczach Toma zamigotał złośliwy błysk.

— Cóż, przynajmniej mam pewność, że brakuje jej rozumu, żeby nauczyć się aportacji — stwierdził z drwiną. — Założyłbym się nawet, że ośmieliłaby się spróbować przebić przez nieprzenikalne osłony ulicy Pokątnej, a wtedy zostałaby rozerwana na strzępy.

Hermiona drgnęła, z trudem stłumiwszy śmiech. Owszem, dokonała wówczas niemożliwego, ale to nie powstrzymało jej przed łącznym zmaterializowaniem się w wynajętym na piętrze pokoju. Ślizgon wydawał się tym wówczas tylko troszkę zainteresowany, ale teraz zrozumiała, że wciąż rozgryzał temat.

— Nie bądź głupi, Riddle — powiedziała protekcjonalnym głosem. — Wszyscy wiedzą, że przebicie się przez ministerialne osłony jest niewykonalne.

Tom spojrzał nań gniewnie, ale była to jedynie gra, z której oboje czerpali ogromną przyjemność.

— Całkiem możliwe, ale jestem pewien, iż wygrałbym zakład, że mimo wszystko byś spróbowała — zadrwił. — Z moich obserwacji wynika, że nie grzeszysz zdrowym rozsądkiem.

— Skończ z tym obrażaniem! — Mark wyskoczył do przodu, chcąc uchronić przyjaciółkę.

Ślizgon uniósł brew w eleganckiej manierze.

— Nie będziesz jej wiecznie chronił. — Uśmiechnął się złośliwie. Brzmiał na cholernie z siebie zadowolonego.

Rzucił Hermionie krótkie spojrzenie, a łagodność, którą można było dostrzec w szarych oczach podpowiedziała dziewczynie, że zdecydowanie nie potrzebuje obrony Longbottoma, gdyż postanowił wziąć to na własne barki. Potem, jak gdyby nigdy nic, odwrócił się na pięcie i odszedł pewnym krokiem.

— Parszywy łajdak! — podsumował Mark, patrząc za oddającym się Riddle'em.

Tom wszedł do Wielkiej Sali, wciąż rozgniewany. Powoli podszedł do stołu Slytherinu, starając się opanować swój temperament. Nie mógł znieść widoku Hermiony otoczonej ramieniem Longbottoma. Gdy spostrzegł, co ten idiota wyprawia, musiał się praktycznie siłą powstrzymywać przed rzuceniem na niego mrocznej klątwy. Żaden inny mężczyzna nie miał prawa dotykać tego, co doń należało. Kiedy dotarł do ślizgońskiego stołu, zajął swoje zwyczajowe miejsce i trochę polepszył sobie humor, rzuciwszy ostre spojrzenie Primusowi Lestrange'owi, który natychmiast spuścił wzrok. Kątem oka zobaczył też, że pozostali zwolennicy spojrzeli na niego ze strachem. Niektórzy już się dowiedzieli, co czeka głupców, którzy odważyli się mi przeciwstawić i rzucić wyzwanie, podsumował z uniesionymi kącikami ust.

Musiał szybko przekonać Hermionę, do kogo teraz przynależała, a wtedy będzie mógł porzucić resztki pozorów i skończyć z zachowywaniem ostrożności przy jej tak zwanych przyjaciołach.

Gdy usiadł, natychmiast spojrzał na wejście do Wielkiej Sali i prawie natychmiast wypatrzył dziewczynę. Wciąż towarzyszyli jej ci idioci z Gryffindoru. Zmrużywszy oczy, śledził każdy jej krok, aż wreszcie zajęła miejsce przy swoim stole. Wszystko byłoby o niebo prostsze, gdyby została przydzielona do Slytherinu. W momencie zirytował się na przestarzały system domów w Hogwarcie. Niemniej jednak to nie powstrzyma mnie przed zdobyciem Hermiony, pomyślał z wyniosłością. Zrobił spore postępy, prawda? Wrócił myślami do incydentu w bibliotece. Była wówczas zła i potrzebowała wsparcia, kogoś, z kim mogłaby porozmawiać i się wyżalić. Specjalnie go szukała. Nie pobiegła do swoich przyjaciół, a przyszła bezpośrednio do niego.

Uśmiechnął się z zadowoleniem, nie oderwawszy spojrzenia od DeCerto.

Najlepsze było to, że z własnej i nieprzymuszonej woli zainicjowała pocałunek. Mogła być niepewna ich relacji i zszokowana swoim zachowaniem, a mimo to wyszła z inicjatywą. Wystarczy poświęcić sprawie jeszcze troszkę wysiłku, żeby naprowadzić ją na właściwą drogę, a wtedy w końcu się ugnie i zaakceptuje rzeczywistość.

— Cześć, Tom. — Usłyszał jedwabisty kobiecy głos.

Odwrócił głowę i zmarszczył brwi, zarejestrowawszy, że Melanie Nicolls usiadła obok niego, nawet nie zapytawszy o zgodę. Ta głupia dziewucha działała mu na nerwy i, szczerze mówiąc, zaczynał żałować, że kiedyś ją przeleciał. Od tamtej pory nieustannie dręczyła go swoją nieznośnie nudną obecnością. Może powinien cisnąć w nią niewybrednym przekleństwem, albo jeszcze lepiej, zlecić to zadanie jednemu ze swoich zwolenników, gdyż wtedy zaoszczędziłby trochę czasu.

— Witaj, Melanie — odpowiedział uprzejmym głosem, nie zdradzając swych mrocznych myśli i pragnień. Następnie odwrócił od dziewczyny swój wzrok, wybrawszy strategię ignorowania. Znów skupił się na Hermionie.

— Żywię przekonanie, że jesteś zniesmaczony krążącymi po szkole plotkami — zagaiła, próbując odciągnąć go od zdecydowanie ważniejszych spraw, więc chcąc mieć szybciej spokój, rzucił jej beznamiętne spojrzenie. — Wystarczy wyciągnąć wnioski — dodała z kwaśnym uśmiechem na twarzy. — Założę się, że to DeCerto rozpuściła wieści.

Tom wziął głęboki oddech i powoli go wypuścił. Spróbował uspokoić swą magię, która domagała się uwolnienia. Najchętniej wyciągnąłby różdżkę i przeklął tę dziewuchę.

— Jakbyś kiedykolwiek spędzał czas z kimś jej pokroju — kontynuowała z pełnym przekonaniem.

Nie mogę uwierzyć, że męczę się z tobą, parsknął w myślach i właśnie wtedy ślizgonka pochyliła się doń i położyła mu dłoń na ramieniu.

— Mam świetny pomysł. Może chciałbyś położyć kres tym okropnym plotkom i pokazać szkole, że gryfonki są ciebie niegodne?

Toma zalała wściekłość. Chociaż nie powiedziała tego wprost, niemal usłyszał wszystko, co zasugerowała. Nicolls odchyliła się do tyłu, ale wciąż nie puściła jego ramienia. Nie pragnął niczego więcej, niż zrzucić tę rękę, ale wolał nie urządzać sceny podczas kolacji.

— Ciężko stwierdzić — powiedział dyplomatycznie, z trudem powstrzymując się od drwiny. — Z pewnością jesteś najpiękniejszą dziewczyną w Hogwarcie — kontynuował i prawie wybuchnął śmiechem, widząc usatysfakcjonowany wyraz jej twarzy. — Niemniej jednak DeCerto też jest ładna, prawda?

Nicolls przez chwilę patrzyła nań z niedowierzaniem, a potem, ku zgorszeniu Toma, zaczęła chichotać.

— Prawie ci uwierzyłam — podsumowała, szczerze rozbawiona.

Naprawdę niewiele brakowało mu do wybuchu, zwłaszcza że z radości mocniej do niego przylgnęła. W momencie zapragnął zostać z nią sam na sam i wprowadzić swoje fantazje w życie. Myślałaby, że idzie na schadzkę, a spotkałoby ją coś zgoła innego.


Hermiona była szczęśliwa, że spotkanie przed Wielką Salą rozeszło się po kościach i nie przerodziło w rzeźnię z prawdziwego zdarzenia. Idąc do stołu, cieszyła się zapobiegnięciu rozlewowi krwi. Oczywiście, zauważyła zaciekawione spojrzenia współdomowników, ale całkowicie je ignorowała. Jeżeli chcieli wierzyć w durne plotki, to droga wolna. Usiadła na ławce i zaczęła wcinać. W pewnym momencie wróciła myślami do lekcji transmutacji. To zdarzenie było bardziej niż niepokojące. Czemu magia Czarnej Różdżki nagle postanowiła zachowywać się nietypowo?

Hm, a jest w niej coś „normalnego"?, pomyślała z rozdrażnieniem.

Westchnęła, gdyż ta moc była naprawdę nieprzewidywalna. Jedynym pocieszeniem, które wynalazła, było to, że przeszła do ataku, dopiero kiedy wyciągnęła ku niej rękę i spróbowała zdobyć kontrolę — to zaś oznaczało, że miała na nią przynajmniej niewielki wpływ, co było całkiem dobrą rzeczą. Nie mogła pozwolić, żeby ta magia szalała w powietrzu i naprawdę powinna skończyć czytać manuskrypt Ingnotusa Peverella, choć powoli zaczynała wątpić, czy będzie dlań pomocny w rozwiązaniu problemu. Był niewiarygodnie trudny do zrozumienia, a nawet nie dotarła do szczątkowych informacji na temat Czarnej Różdżki.

Zdecydowawszy się stłumić rosnące obawy, postanowiła popatrzeć sobie po Wielkiej Sali.

Wkrótce zupełnie zapomniała o problemach z obcą magią i zmrużyła ze złości oczy, natknąwszy się na nietypową scenę. Kiedy spojrzała na stół Slytherinu, zobaczyła, że Tom siedzi na swoim zwyczajowym miejscu, a obok niego przysiadła się dziewczyna, której twarzy ani imienia nie kojarzyła. Miała ciemnobrązowe, długi i lśniące włosy oraz nieskazitelną, praktycznie porcelanową cerę. Chociaż pragnęła temu zaprzeczyć, po prostu nie mogła — ślizgonka była śliczna. Uzmysłowiwszy to sobie, zacisnęła usta w cienką linię i spróbowała opanować wściekłość.

W tej chwili dziewczyna mówiła coś z ożywieniem, a kiedy Tom coś jej odpowiedział, głupkowato się uśmiechnęła. DeCerto prawie wybuchła, zobaczywszy, że nieznajoma pochyliła się ku współdomownikowi i położyła mu dłoń na ramieniu. Mimowolnie zacisnęła palce wokół trzymanego w dłoni widelca.

O czym paplała ta baba? Czemu musiała uwiesić się mu na ramieniu?

— Hermiono?

Spojrzała na Weasleya.

— Co? — zapytała z rozkojarzeniem, chcąc jak najszybciej wrócić do obserwacji ślizgońskiego stołu.

— Idziesz z nami, prawda? — zapytał siedzący obok Richarda Mark.

— Gdzie? — spytała, zupełnie nie wiedząc, o czym mówią.

Kim jest ta głupia dziewczyna…?

— Na mecz quidditcha, oczywiście! — krzyknął Longbottom.

Zamrugała ze zdezorientowaniem, gdyż zupełnie zapomniała o największym wydarzeniu tygodnia. W momencie poczuła się winna, bo przecież dwójka z trójki jej przyjaciół należała do szkolnej drużyny.

— Przeciwko komu gracie? — Uśmiechnęła się łagodnie.

— Aww, Miona! — Weasley potargał z frustracji włosy. — Gadaliśmy o tym przez ostatnie dni.

— Wybaczcie. — Zachichotała, nie potrafią ukryć rozbawienia. Czemu chłopcy tak bardzo przejmowali się quidditchem? — Wcześniej byłam rozkojarzona, ale teraz jestem do waszej dyspozycji. — Podparła brodę na rękach i spojrzała nań z uwagą. — Przypomnijcie mi, proszę.

Lupin się zaśmiał, również nie będąc wielkim fanem sportu.

— Cóż, przeciw Slytherinowi — odpowiedział Longbottom, uprzednio rzuciwszy przyjacielowi ostrzegawcze spojrzenie, zaś Hermiona uniosła brwi. To oczywiste, że grają przeciwko Slytherinowi. Wewnętrznie przewróciła oczami. — Musisz przyjść na trybuny i nam kibicować — dodał Mark i zrobił minę proszącego szczeniaczka.

Zachichotała.

— Jasne, że przyjdę.

— Skoro nie wiedziałaś, że gramy przeciwko ślizgonom, to dlaczego piorunowałaś ich wzrokiem? — zapytał nagle Weasley.

— Jakby ktokolwiek potrzebował dobrego powodu, żeby gapić się na te gnojki! — parsknął Longbottom i obrzucił przeciwników morderczym spojrzeniem. — Rozszarpiemy dziadów na strzępy.

Hermiona ponownie się zaśmiała, po czym również zerknęła na stół Slytherinu. Uśmiech szybko znikł jej z twarzy, kiedy zobaczyła, że ta ślicznotka nadal droczy się z Tomem — aktualnie szeptała mu coś na ucho.

Kim jest…?

— Szkoda, że Lestrange odpadł — stwierdził Richard.

— Czemu? — zapytała, uprzednio oderwawszy wzrok od wkurzającej nieznajomej.

Szczerze mówiąc, wiedziała, dlaczego chłopak zrezygnował z dzisiejszego meczu. Widziała jego zabandażowane ramię i znała odpowiedzialnego za kontuzję, ale po prostu chciała usłyszeć wymówkę, którą razem sprzedali spragnionej sensacji szkole.

— Najwyraźniej idiota załatwił się podczas treningu — odpowiedział niezadowolonym głosem Weasley.

— Czemu wolałbyś, żeby zagrał? — spytała. — Jest kiepski?

— Wręcz przeciwnie. — Kolega odchylił się na krześle. — Jest moim odpowiednikiem w przeciwnej drużynie, to znaczy pałkarzem i naprawdę chciałbym mu się odwdzięczyć za celowanie w Marka ostatnim razem.

— Święta racja, bo to przez niego złamałem rękę — warknął rozeźlony Longbottom.

— Właściwie to dogadał się w tej kwestii z Averym — dodał Lupin.

— Co racja, to racja! — Mark się rozpromienił. — Zawsze możesz celować w Avery'ego! — rzucił w kierunku przyjaciela.

— Jasna sprawa, stary. — Uśmiechnął się Weasley.

Hermiona uśmiechnęła się półgębkiem, a następnie ponownie skupiła na stole Slytherinu. Ze złością zauważyła, że Tom wstał od stołu, a ta dziewczyna doń przylgnęła, wziąwszy go pod rękę. Z rosnącym niezadowoleniem patrzyła, jak we dwójkę wychodzą z Wielkiej Sali.

Gdzie poszli?

Skończywszy kolację, postanowiła wrócić do dormitorium, aczkolwiek wciąż nie mogła przestać myśleć o brązowowłosej dziewczynie. W drodze do pokoju wspólnego zdołała zdusić w zarodku bezsensowną paplaninę współlokatorek, z którymi wróciła oraz obiecała Markowi, że powstrzyma się przed samotnym włóczęgostwem po szkole, bo inaczej nie pozwoliłby dziewczętom jej odprowadzić. Gdy minęły jeden z korytarzy, zobaczyły grupkę ślizgonek. Hermiona odetchnęła z ulgą, zobaczywszy wśród nich nieznajomą, która ewidentnie próbowała poderwać Toma.

— Kto to jest? — Spojrzała na idącą obok niej Rose.

— O której dziewczynie mówisz? — Koleżanka zmarszczyła brwi.

— O tej z długimi brązowymi włosami.

— Aaa, masz na myśli Nicolls — wtrąciła Lucia, zaś Hermiona się do niej odwróciła i uniosła brwi w oczekiwaniu na bardziej szczegółowe informacje. — To Melanie Nicolls, piątoroczna.

— Rozumiem — odpowiedziała, rzuciwszy ślizgonce mroczne spojrzenie.

— Skąd to zainteresowanie? — zapytała Rose.

— Jestem po prostu ciekawa — odpowiedziała zgodnie z prawdą, a potem przez moment się zawahała, zanim dodała: — Widziałam, że rozmawiała z Tomem. — Całkiem szybko wyłapała swój błąd, bowiem koleżanki natychmiast zaczęły się nań gapić.

— Och, przeszliście na ty? — Smith podłapała temat.

Zmrużyła oczy.

— Cóż, w końcu ma jakieś imię.

— Czyżbyś była zazdrosna? — spytała z pozoru niewinnie Lucia.

Hermiona prawie przewróciła oczami, wypominając sobie głupotę. Co ją podkusiło, żeby w pierwszej kolejności w ogóle zacząć tę rozmowę?

— Nie jestem — warknęła. — Okej, coś więcej o Nicolls?

— Zapomniałam, że o niczym nie wiesz. Chodziła z Riddle'em w zeszłym roku, zanim przeniosłaś się do Hogwartu — odpowiedziała Rose.

— Yhym, ale całkiem szybko ze sobą zerwali — dodała Lucia. — Wszyscy wiedzą, że od tamtej pory próbuje go odzyskać.

Hermiona się zjeżyła.

— Czyli się spotykali… — podsumowała, ale na szczęście dziewczęta nie zauważyły skrywanego w jej głosie mroku.

— Cóż, wystarczy na nich spojrzeć. — Smith westchnęła. — Wyglądali razem naprawdę idealnie. Każdy chłopak w szkole chciałby z nią być.

— Właśnie, a każda dziewczyna marzy o takim chłopaku — dodała z rozmarzeniem Lucia. — To oczywiste, że w pewnym momencie skończyli razem.

Wzrok Hermiony powędrował z powrotem do Melanie Nicolls. Musiała przyznać, że ta dziewczyna była prawdziwie i naturalnie piękna. Była średniego wzrostu i wyraźnie dbała o linię, miała delikatne rysy twarzy i lśniące, zdrowe włosy. Nic dodać, nic ująć.

Chodziła z Tomem…?

— Mówiłyście, że zerwali, prawda? — zapytała łagodnym tonem, nie zdradzając swojego rosnącego zainteresowania.

— Właściwie to Riddle z nią zerwał — doprecyzowała naiwnym, pewnym siebie głosem Rose. — Nicolls chce go z powrotem. To żadna tajemnica.

— Jednak jesteś zazdrosna, Hermiono. — Lucia spojrzała nań wyczekująco, wyraźnie oczekując potwierdzenia.

— Zupełnie nie rozumiem, skąd ten wniosek.

Mimowolnie się wzdrygnęła, patrząc za oddalającą się Nicolls. W końcu oderwała od niej wzrok i pomaszerowała z powrotem do pokoju wspólnego. Współlokatorki za nią podążyły i nie zaczepiały jej niepotrzebnymi komentarzami. Kiedy dotarły do dormitorium, miała serdecznie dość wszystkiego. Od razu zamknęła się w łazience, wzięła prysznic i przebrała się w piżamę. Gotowa, wróciła do sypialni.

— Dobranoc! — prawie krzyknęła do koleżanek, po czym opadła na łóżko i zasunęła zasłony, powstrzymując tym samym ewentualną kontynuację rozmowy z korytarza.

Przez chwilę po prostu leżała na łóżku, piorunując wzrokiem czerwone kotary Gryffindoru i próbując zignorować ściszone rozmowy dziewcząt.

Wróciła myślami do wydarzeń w Wielkiej Sali. Wciąż widziała, jak Nicolls kładzie chłopakowi dłoń na ramieniu i jak mu szepcze uwodzicielsko do ucha. Tom nijak zareagował, nie odsunął się, ani nie strząsnął jej ręki, a potem po prostu wyszedł razem z nią. Co gorsza, gdy doń przylgnęła, nawet nie rzucił jej niechętnego spojrzenia.

Hermiona dała się ponieść złości. Czemu niczego nie zrobił? Może podobało mu się uwodzenie byłej dziewczyny?

Oczywiście, zauważyła również, że Nicolls jest naprawdę nim zauroczona, co wywnioskowała po tym obrzydliwie zakochanym wyrazie twarzy. Spotykali się w zeszłym roku, przypomniała sobie, kipiąc ze złości. Wtem skupiła się na drugiej stronie. Czy Tom chciał odzyskać dziewczynę, którą niegdyś zostawił? Jakby nie patrzeć, Melanie Nicolls była prawdziwie piękna.

Automatycznie przewróciła się na bok, ale wybrała niewłaściwy. Ostry ból promieniujący od lewego uda, przypomniał jej o niezagojonym skaleczeniu. Mimowolnie syknęła, a następnie z ostrożnością przewróciła się na prawą stronę, żeby nie obciążać zranionej nogi.

Ból na krótko odwrócił jej uwagę od rozwścieczonych myśli, więc teraz mogła ze świeżym umysłem jeszcze raz spojrzeć na sprawę. Wciąż była zła, ale właśnie pojęła, że to zupełnie niezrozumiałe. Czemu zirytowała się tym incydentem? Jeżeli Tom chciał rozmawiać z Nicolls, albo nawet spacerować z nią za rękę, to przecież był wolnym człowiekiem i nie powinna być tym w ogóle zainteresowana.

Westchnęła pod nosem, przypomniawszy sobie widzianą w jego jasnoszarych oczach łagodność i zrozumiała, że wcale nie chciała, żeby patrzył tak na byłą dziewczynę. Zacisnęła mocno powieki, wróciwszy wspomnieniami do uścisku w bibliotece, a następnie pocałunku. Z gniewem potarła twarz, a potem otworzyła oczy.

Troska, którą jej okazywał, znaczyła dlań naprawdę wiele, ale czy chłopak czuł to samo?

Odetchnęła głęboko i spróbowała zapanować nad wzburzonymi emocjami. Prawdę powiedziawszy, powinna się cieszyć, że Tom postanowił skupić się na kimś innym. Od początku wiedziała, że ta bliskość była niebezpieczna i stanowiła niemałe zagrożenie. Mimo zasadności swoich myśli, wciąż czuła złość, gdy wyobrażała sobie, jak Melanie Nicolls siedzi obok chłopaka na kanapie w pokoju wspólnym Slytherinu.

A może leży w jego ramionach…?, pomyślała z najprawdziwszym strachem.

To niedorzeczne, doprawdy.

Spróbowała się uspokoić i sięgnęła po manuskrypt, który zawczasu wyciągnęła ze szkolnego kufra. Ukryła go pod piżamą, żeby współlokatorki niczego nie zauważyły. Spojrzała na skórzaną oprawę i z westchnieniem otworzyła książkę na zaznaczonym rozdziale. Zagłębiła się w lekturze, głównie dlatego, żeby odwrócić swą uwagę od Toma i Nicolls. Czytała przez kilka minut, aż wreszcie znów natknęła się na zapisaną na marginesie notatkę.

W ostatnich tygodniach ubiegłego roku bracia postanowili złożyć mi wizytę w moich skromnych progach. Nie widziałem się z nimi od prawie trzech lat. Świętowaliśmy nasze spotkanie ze wszystkimi możliwymi przyjemnościami, jakie wymyśliła matka ziemia. Następnego dnia z przyjemnością oprowadziłem braci po prywatnym laboratorium badawczym. Na tym etapie wiedzieli o moim głębokim zainteresowaniu tematem tworzenia magicznych przedmiotów, ale dotąd nie zagłębiali się w tę dziedzinę magii, gdyż uważali, że jest niewystarczająco prestiżowa.

Gdy ich wzrok padła na me dzieła, natychmiast zrozumieli potęgę, która za nimi stała. Ród Peverellów zawsze szczycił się utalentowanymi i silnymi magicznie czarodziejami, więc to ważne, że moi bracia byli ludźmi niejednego talentu. Obydwaj wiedzieli, jak rozpoznać genialny wynalazek, gdy mieli go przed oczami.

Będąc pod wielkim wrażeniem moich osiągnięć, złożyli przysięgę, że również zajmą się tworzeniem zaczarowanych przedmiotów. Byłem całkiem zadowolony z ich rozeznania i zachwycony faktem, że zapragnęli podążyć moim śladem, głównie dlatego, iż wiedziałem, że zawsze będę od nich lepszy.

Właśnie ta samoświadomość i poczucie wyższości spowodowały, że prawie bez namysłu zgodziłem się na wyzwanie, które zasugerował jeden z moich braci, Oleander. Mieliśmy spotkać się za dokładnie rok i dodatkowo dzień, a każdy z nas miał przedstawić pozostałym swój najlepiej wykonany magiczny artefakt, można powiedzieć — dzieło swego życia. Gdy przedstawimy wynalazki, zanalizujemy je i porównamy pod względem mocy, kunsztu i zastosowania. Następnie nagrodzimy najlepszego z naszej trójki.

Jestem przekonany, że zwyciężę.