28. KOCHAM CIĘ
Tej nocy niespecjalnie spała. Gdy się obudziła, z jękiem uświadomiła sobie, że nadszedł poniedziałek. Zazwyczaj lubiła początek tygodnia, bo równał się z początkiem zajęć, nowymi pracami domowymi i dodatkową nauką, ale ostatnimi czasy zaczęła ich szczerze nienawidzić. Sprawiały, że była dość nerwowa. Po kilku minutach bezsensownego leżenia zwlekła się z łóżka i pomaszerowała do łazienki, ignorując rozmowy współlokatorek.
Zaraz po śniadaniu miała eliksiry. Hermiona naprawdę nie chciała kontynuować warzenia mikstury, która mogła być jej zgubą. Ortus zmieszany z krwią czarodzieja był w stanie podać dokładną jego datę urodzenia. Nie było mowy, żeby zgłosiła się na obiekt testowy i pozwoliła komukolwiek odkryć swoją najpilniej strzeżoną tajemnicę. Musiała sabotować miksturę, aczkolwiek nadal nie podjęła żadnych kroków. Wykazałaby się wielką głupotą, gdyby na początkowym etapie warzenia postanowiła coś sknocić, bo zawsze można było zacząć od nowa, a podejrzewała, że krecia robota nie przejdzie po raz drugi. Tom z pewnością nabrałby podejrzeń, gdyby ich eliksir okazał się dwukrotnie wadliwy. Był niesamowicie spostrzegawczy.
Wzięła prysznic, a potem zaczęła szczotkować włosy, a przynajmniej próbowała, bowiem wciąż wyglądały tak samo. Z westchnieniem spojrzała w lustro, a następnie całkowicie się poddała i odłożył grzebień do swojej kosmetyczki.
Jak na swój wiek Tom był zdecydowanie zbyt inteligentny i uważny, podsumowała w myślach, wróciwszy wspomnieniami do wczorajszego dnia. Jakim cudem dowiedział się o manuskrypcie Peverella? Jakby nie patrzeć, uważała na to, co mówiła w jego towarzystwie i nigdy nie wspominała o księdze. W jaki sposób wyczaił, że stała za włamaniem i kradzieżą? To wciąż stanowiło dlań najprawdziwszą tajemnicę. Choć jego niewytłumaczalna wiedza była niepokojąca, nie stanowiła największego problemu. Wróciła wspomnieniami do mężczyzn w czarnych płaszczach, którzy wczoraj nań napadli. Im dłużej o tym myślała, tym nabierała większego przekonania, że miała rację w swoich początkowych przypuszczeniach. Została zaatakowana przez ludzi Gellerta Grindelwalda. Emblemat na szatach niewątpliwie był symbolem rozpoznawczym siejącego zamęt czarnoksiężnika i w rzeczywistości odzwierciedlał jego obsesję na temat Insygniów Śmierci. To, że Grindelwald pragnął zdobyć manuskrypt Ignotusa Peverella, również nie był wielkim zaskoczeniem.
Gdy wyszła z łazienki, z ulgą zauważyła, że współlokatorki zeszły na śniadanie. Wzięła z łóżka szkolną torbę i omiotła spojrzeniem swój kufer, którego schowek skrywał ukradzioną księgę.
To, że Grindelwald wkroczył do akcji, stanowiło poważny problem i cholernie wielką przeszkodę. Zdecydowanie wolałaby uniknąć z nim konfrontacji, a także zaprzestać mniej lub bardziej przypadkowych spotkań z jego ludźmi. Walczyła już z wystarczającą liczbą mrocznych czarodziejów i naprawdę nie pragnęła wchodzić na wojenną ścieżkę z grupką następnych. Jakby tego było mało, wciąż nie rozgryzła najlepszego sposobu na poradzenie sobie z linią czasu. Okazało się, że nieświadomie znów namieszała, bowiem ukradła manuskrypt, który w normalnych okolicznościach wpadłby w ręce Gellerta Grindelwalda. Jakie było prawdopodobieństwo, że poważnie zmieniła przeszłość? Gdy pomyślała o możliwych konsekwencjach, natychmiast zanurzyła się w morzu poczucia winy.
Weź się w garść, dziewczyno!
Sęk w tym, że nie miała żadnej pewności, czy rzeczywiście cokolwiek zmieniła. Jeżeli tak, to nawet bez kradzieży manuskryptu wdepnęła w niezłe bagno. Potrząsnęła głową, próbując wyrzucić z głowy niepokojące myśli. Nie było żadnego sensu lamentować nad rzeczami, których nie mogła już zmienić. Czas stawić czoła niepodważalnym faktom. Była ścigana przez Grindelwalda, aczkolwiek hogwardzkie mury zapewniały jej bezwzględne bezpieczeństwo. Oczywiście, to zaś nie sprawiało, że powinna zapomnieć o sprawie, gdyż mężczyźni w czarnych płaszczach wydawali się naprawdę doświadczeni w boju i dobrze wyszkoleni. Może najlepszym pomysłem byłoby podszkolenie własnych umiejętności, aby w razie wypadku być przygotowanym na najgorsze. Ostatnimi czasy zaniedbała trening, co uświadomiła sobie z wyrzutami sumienia oraz przestała ćwiczyć przejęcie kontroli nad czarnym splotem w swoim mentalnym warkoczu. To nie była do końca świadoma decyzja, bowiem zawsze coś jej wypadało lub przeszkadzało. Musiała udawać zwyczajną uczennicę, chodzić na zajęcia, odrabiać prace domowe oraz dzielić swój wolny czas na naukę, odpoczynek i spotkania ze swoim chłopakiem. W tym całym zamieszaniu naprawdę zaniedbała magię Czarnej Różdżki. Zdeterminowana, postanowiła wziąć odpowiedzialność za swe lenistwo i się poprawić. Jakby nie patrzeć, szkoda byłoby utracić postęp, który osiągnęła. Kiedy ostatnim razem próbowała szczęścia, zyskała coś na kształt minimalnej kontroli, a nawet rzuciła w międzyczasie zaklęcie, co wcześniej było po prostu niewykonalne. Wciąż musiała się bardziej postarać. Dziś po zakończonych zajęciach wezmę się do roboty, pomyślała z mocnym postanowieniem. Wygodnie zignorowała przy tym leżący w skrytce manuskrypt.
Wyszła z dormitorium i chwilę później podeszła do schodów prowadzących do pokoju wspólnego. Zanim jednak zeszła na dół, usłyszała zamieszanie.
– Jak śmiesz…? – To był najprawdopodobniej znów rozzłoszczony Longbottom.
– Czy możemy się, proszę, wreszcie pojednać? – A to bez wątpienia Tom, odpowiadający na zarzuty w przesadnie spokojny i pozornie uprzejmy sposób. Gdyby nie znała go lepiej, potwierdziłaby, że ma szczere zamiary.
Hermiona westchnęła. Prawdę powiedziawszy, powinna była spodziewać się czegoś podobnego. Chociaż cieszyła się znów przytomnością markowego umysłu, nastawienie przyjaciela względem jej chłopaka nijak się zmieniło, a nawet pogorszyło, gdyż teraz uznał, że para się przemocą wobec kobiet. Przez moment rozważała odwrócenie się na pięcie, powrót do cieplutkiego łóżka i zignorowanie usłyszanej sprzeczki, ale potem doszła do wniosku, że wykazałaby się wówczas straszliwym niedbalstwem. Z niechęcią zeszła więc do pokoju wspólnego.
Tom był zbyt zmęczony, żeby zastanawiać się nad tym, jak bardzo nienawidził poniedziałków. Czemu lekcje muszą się zaczynać w środku nocy? Ze złym humorem wstał z łóżka. Dwadzieścia minut później wszedł do pokoju wspólnego, wciąż wewnętrznie naburmuszony, ale za to nienagannie ubrany. Włosy wciąż miał wilgotne od porannego prysznica, ale nieszczególnie mu to przeszkadzało. Miał sporo czasu do pierwszych zajęć, a mianowicie eliksirów. Specjalnie obudził się wcześniej niż zazwyczaj, żeby przed śniadaniem podejść do pokoju wspólnego Gryffindoru i odebrać Hermionę. Chciał się upewnić, że wszystko z nią w porządku. Wczoraj została przecież całkiem mocno poturbowana.
Zadrżał, gdy przypomniał sobie scenę, którą zastał na podwórzu. Była bezbronna i przyciskana do ściany przez tamtego żałosnego mężczyznę, posiniaczona i zakrwawiona. Wróciwszy wspomnieniami do Hogsmeade, znów się rozgniewał, ale dołożył wszelkich starań, żeby powstrzymać swą magię, gdyż nie potrzebował zainteresowania któregokolwiek z nauczycieli. Dobrze, że wczoraj nie musiał się powstrzymywać. Usłyszawszy groźby padające z ust nieznajomego, zupełnie stracił nad sobą panowanie. Gdy skończył zabawę, był naprawdę zdziwiony, że wszyscy przeżyli. Skrzywdzili Hermionę, pomyślał, zacisnąwszy dłonie w pięści. Nikomu nie było wolno jej tknąć, a co dopiero zranić. Zacisnął zęby i starał się opanować nerwy, przypomniawszy sobie rany dziewczyny. Ten mężczyzna ośmielił się podnieść nań rękę. Skończyła z siniakami na ciele i rozciętym ramieniem. Kimkolwiek byli ci ludzie, następnym razem, kiedy ich spotka, będą mieli ogromne szczęście, jeżeli ujdą z życiem. To naturalne, że nie grzeszył wyrozumiałością, gdy ktoś dotykał tego, co jego.
Jedna rzecz go zastanawiała. Zobaczywszy Hermionę przyciśniętą do ściany z przyciśniętą do gardła różdżką, wściekłość, która nim zawładnęła, wymieszała się z czymś zgoła innym. Niestety, miał trudności ze określeniem i nazwaniem tego uczucia.
Czy był to strach…? Dziwne. Jakże mógł się bać o czyjeś życie…?
Z czymkolwiek miał wówczas do czynienia, i tak zeszło na dalszy plan, pochłonięte przez palący gniew. Kim byli ci mężczyźni i dlaczego zaatakowali jego dziewczynę? Najwyraźniej miał to coś wspólnego z księgą, którą ukradła z mieszkania Nicolasa Flamela. To interesujące, że jedno dzieło było tak ważne, że zaryzykowali napad na uczennicę Hogwartu. Tom był cholernie zirytowany faktem, że nie zdołał nawet zerknąć na okładkę. Odmówiła mu, nawet kiedy spróbował innej taktyki, aniżeli uprzejmej prośby.
Co za bezczelność.
W końcu doń należała, więc nie powinna mieć przed nim żadnych tajemnic. Zgadzając się na związek, jednocześnie wyraziła zgodę na to, aby być mu podległą. Mimo to uparła się, żeby zachować kilka sekretów. Ta dziewczyna wciąż się buntowała, przez co nie była łatwa do poskromienia. Wiedział jednak, że siłą niczego nie osiągnie i musi dokopać się do informacji innymi sposobami. Dzięki uprzejmości i gadulstwu Slughorna dowiedział się, że nazwisko Ignotusa Peverella jest powiązane z Insygniami Śmierci. Odkąd został naprowadzony na właściwy kierunek, mocno przysiadł do tematu. Wedle legendy istniały trzy wątpliwej natury artefakty posiadające nadzwyczajne właściwości. Tom potrząsnął z dezaprobatą głową. Czytając o Insygniach, czuł, że traci cenny czas – były wszak zaledwie mitem, który wabił swą mocą głównie naiwnych bądź pragnących władzy czarodziejów.
Idioci.
Jeszcze jedno było intrygujące. Legenda głosiła, że ten, kto skolekcjonuje wszystkie trzy artefakty, będzie w stanie pokonać śmierć. Zaiste, interesująca bajka. O ile się dobrze orientował, istniał wyłącznie jeden sposób na wieczne życie, co zaś potwierdzały wszystkie badania, które dotąd przeprowadził. Jakkolwiek podejrzanie wyglądały te całe Insygnia, Hermiona była nimi wyraźnie zainteresowana. Naturalnie, musiał się dowiedzieć dlaczego.
Idąc w zamyśleniu, niestrudzenie przybliżał się do pokoju wspólnego gryfonów. Wciąż irytowało go to, że Hermiona została przydzielona do Gryffindoru, gdzie wszyscy działali mu na nerwy. Tom z przyjemnością przypomniał sobie dzień, w którym prawie przeklął Longbottoma. Miało to miejsce zaraz po przyjęciu u Slughorna i naprawdę żałował, że Hermiona go nakryła, zanim zdążył rzucić klątwę. Powiedziała mu wtedy jasno i wyraźnie, że nie będzie akceptowała podobnego zachowania. Chociaż wiedział, że w rzeczywistości niczego nie mogła mu zabronić, nie chciał, żeby się złościła, bo była wtedy zdystansowana i surowa. Oczywiście, nie miał pewności, czy wytrwa w tym postanowieniu. Wkrótce dotarł do portretu Grubej Damy, wypowiedział hasło i wszedł do pokoju wspólnego, przywitany mieszaniną czerwienia i złota.
Co chcą tym powiedzieć?, parsknął w myślach. „Spójrz na mnie. Jestem nadpobudliwym idiotą!"?
Zignorował atak na swój dobry smak i omiótł pomieszczenie spojrzeniem. Zewsząd otaczały go wesoło szczebioczące głupki, ale nigdzie nie dostrzegł Hermiony. Najprawdopodobniej wciąż była w swoim dormitorium. Przez moment rozważał pójście tam, ale ostatecznie zrezygnował z pomysłu. Wypadłby bardzo niekorzystnie, gdyby jednym machnięciem różdżki unieszkodliwił schody prowadzące do sypialni dziewcząt i niezapowiedziany wtargnął do środka. Szczerze mówiąc, chętnie by sobie popatrzył na rozebraną pannę i jej zmieszanie, potem przeradzające się w coś zupełnie innego. Mimowolnie się uśmiechnął i zatopił w myślach, przez co nie zauważył, że podeszła doń grupa gryfonów.
– Co tutaj robisz?
Zamrugał i zobaczył, że Weasley i Lupin patrzą nań wyczekująco, zaś Longbottom z wypisanym na twarzy gniewem. Gdy omiótł chłopców wzrokiem, musiał stłumić cisnący mu się na usta nikczemny uśmieszek. Longbottom był gryfonem z krwi i kości, gdyż jawnie okazywał swą niechęć i dlatego też można było z niego czytać niczym z otwartej księgi.
Ciekawe, co zamierzają, pomyślał z rozbawieniem. Może spróbują mnie przekląć? Na tę absurdalną myśl aż parsknął pod nosem.
– Słuchaj, chory gnojku! – Naturalnie, idiota dał się ponieść złości. – To pokój wspólny Gryffindoru. Wynoś się, bo nie potrzebujemy tutaj ludzi twojego pokroju.
Deprecjonujący ton zdołał wyprowadzić Toma z równowagi, aczkolwiek musiał przyznać, że nieszczególnie starał się opanować temperament. Szkoda, że nie mogę przekląć palanta na miejscu, podsumował, przenosząc spojrzenie na innych uczniów, otwarcie się nań gapiących. Cholerni gryfoni, dodał z usilnym postanowieniem udawania ugrzecznionego, niewinnego prefekta.
– Czekam tylko na swoją dziewczynę – powiedział głosem ociekającym szczerością. – Nie zamierzam nikomu tutaj przeszkadzać.
– Nie myśl, że nas oszukasz, Riddle. – Longbottom z ledwością nad sobą panował. – Wiemy, że jesteś pokręconym dziwakiem.
Jakże niefortunnie. Musiał dołożyć starań, żeby powstrzymać swoją magię przed uwolnieniem. Mimo wszystko wysiłki się opłaciły, bowiem został nagrodzony ujrzeniem bezradnej wściekłości wypisanej na twarzy chłopaka.
– Wybacz – dodał głośniej, żeby wszyscy wokół usłyszeli, co miał do powiedzenia. – Wiem, że ty również lubisz Hermionę, ale nie ma powodu, żebyś wyładowywał na mnie swój gniew. – Następnie z łatwością zmarszczył lekko brwi, przywdziewając maskę najszczerszego współczucia. Z przyjemnością też odnotował, że gryfoni zaczęli pomiędzy sobą szeptać, najprawdopodobniej rozprzestrzeniając w ekspresowym tempie kolejne plotki.
– Jak śmiesz…? – Longbottom skoczył naprzód, ale został powstrzymany przez Lupina i Weasleya, którzy zdążyli zareagować.
– Czy możemy się, proszę, wreszcie pojednać? – zapytał, kontynuując przednią grę. Wiedział, że trochę przesadza i reaguje aż nazbyt dramatycznie, ale chciał zrobić temu idiocie na złość. Najwyraźniej inni to kupili, pomyślał z zadowoleniem.
– Skończ, Mark!
Tom stłumił niecny uśmieszek, gdy do rozmowy włączyła się dziewczyna o kruczoczarnych włosach, najprawdopodobniej będąca jedną ze stojących wyżej w hierarchii. Kiedy zareagowała, gryfoni zaczęli kiwać aprobująco głowami.
– Trzymaj się z daleka, Diano. Nie wiesz, o co właściwie chodzi – burknął Longbottom.
– To nieistotne – dodała inna dziewczyna. – Nie możesz w ten sposób traktować Riddle'a. Niczym nie zawinił.
Ślizgon musiał się wysilić, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Cieszył się, że zdołał wytrzymać, bowiem chwilę później do pokoju wspólnego zeszła panna, na którą oczekiwał.
– Co tu się wyprawia? – zapytała z kwaśną miną Hermiona.
Gdy omiotła spojrzeniem powstałe zamieszanie, z miejsca pożałowała, że zdecydowała się nie wracać do dormitorium i łóżka. Longbottom był wyraźnie zdenerwowany, zaś Lupin i Weasley ewidentnie próbowali go uspokoić. Jej współlokatorki stały nieopodal i piorunowały Marka wzrokiem. Tom stał pośrodku gryfonów, sprawiając wrażenie opanowanego, ale dobrze wiedziała, że jest rozbawiony sytuacją. Zerknęła nań z irytacją, co sprawiło, że elegancko uniósł brew.
– Zresztą nieważne. Jednak wolę żyć w nieświadomości – dodała z cichym westchnieniem, a następnie podeszła do wyjścia z zamiarem pomaszerowania na śniadanie. Ślizgon natychmiast doń dołączył i w szarmanckim geście otworzył jej drzwi, a potem przepuścił przodem.
– Chyba nie zamierzasz zostać sam na sam z tym gnojkiem? – krzyknął za nią Longbottom.
– Wczoraj wyraźnie powiedziałam, żebyś przestał się martwić. – Uśmiechnęła się, uprzednio doń odwróciwszy.
Wyszli z pokoju wspólnego, ale zanim zamknął się za nimi portret, usłyszeli skrzeczący głos Rose, mówiący „Skończ z obrażaniem Riddle'a!". Aby odreagować, przez chwilę szli w milczeniu.
– Co w niego wstąpiło? – zapytał z zaciekawieniem Tom. – Byłem przekonany, że cię nienawidzi.
– Och, jakże jesteś wrażliwy. Najwyraźniej przeszła mu niechęć – odpowiedziała, przewracając oczami i dodała, gdy spojrzał nań wyczekująco: – Zainteresował się siniakiem na moim policzku. – Wskazała na rozciętą wargę i wciąż obolałą szczękę. – Trochę się zmartwił.
– Hmm, całkiem możliwe, ale to wciąż nie wyjaśnia, dlaczego chciał mnie zamordować, gdy tylko postawiłem stopę w waszym pokoju wspólnym.
Hermiona odwróciła wzrok. Szczerze mówiąc, zdecydowanie wolała przemilczeć fakt, iż znów zaczęła normalnie rozmawiać z Markiem, ale cóż, oczywiście wyszło inaczej.
– Wczoraj zostałam poddana małemu przesłuchaniu – zaczęła dość niezręcznie i skubnęła rękaw szaty. – Oczywiście, nie mogłam im opowiedzieć o tych facetach, którzy mnie zaatakowali. Nikt nie wie, że włamałam się do mieszkania Nicolasa Flamela i ukradłam mu księgę – wyznała z prędkością karabinu maszynowego, w przelocie rzuciwszy mu również szybki spojrzenie. – Kiedy milczałam, wyciągnęli własne wnioski. Są przekonani, że to ty mnie uderzyłeś.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której Hermiona zaczęła nerwowo bawić się włosami i wykręcać sobie palce.
– Czemu mieliby zakładać podobny scenariusz? – zapytał wreszcie wymagającym tonem, teraz zabarwionym złością.
– Eee, ciężko stwierdzić – odpowiedziała z zakłopotaniem i odwróciła głowę, aby nań porządnie zerknąć.
– Naprawdę nie obchodzi mnie, co za bzdury wymyślają sobie twoi przyjaciele, ale zachowanie Longbottoma jest niepokojące – odparł chłodnym głosem. Miał zmarszczone brwi i zaciśnięte zęby. Wyglądał, jakby próbował opanować gniew. – Dlaczego nie zaprzeczyłaś tym oskarżeniom?
– Cóż, próbowałam, ale czuję, że mi nie uwierzyli.
Tom zmrużył oczy.
– Wspaniałych masz tych przyjaciół.
– Nigdy nie byłeś dlań uprzejmy i zawsze ich prowokowałeś – powiedziała karcąco. – Nic dziwnego, że założyli najgorsze, skoro nie darzą cię sympatią. – To stwierdzenie dodatkowo go rozgniewało, więc westchnęła i się do niego zbliżyła, żeby finalnie objąć go w pasie. – Chłopcy są niepoważni, a Mark zbyt porywczy. Czasem zachowuje się naprawdę głupio – wytłumaczyła spokojnym tonem.
Ślizgon trochę się rozluźnił.
– Bez względu na powód czy okoliczności, powinien powściągnąć język i pomyśleć, zanim zacznie krzyczeć. Ktoś musi nad nim czuwać, kiedy jestem w pobliżu – syknął, a po kręgosłupie Hermiony przeszedł dreszcz. – Inaczej w pewnym momencie po prostu nie wytrzymam i pokażę mu, że jeżeli chcę, to potrafię być złym gnojkiem, za którego mnie uważa.
– Lepszym rozwiązaniem byłoby ignorowanie jego zaczepek – zasugerowała łagodnie, wznawiając krok.
Zamiast odpowiedzieć, Tom rzucił jej mroczne spojrzenie. Szybko się opanował, gdyż chwilę potem podniósł rękę i z troską dotknął jej policzka.
– Nadal boli? – zapytał.
– Znasz mnie. – Uśmiechnęła się zadziornie. – Znosiłam o wiele gorsze rzeczy.
– To żadne pocieszenie.
Wtem objął ją ramieniem i przyciągnął jeszcze bliżej. Jest zaborczy, podsumowała ten gest, ale nijak go skomentowała. Wiedziała, że szczerze się martwił, kiedy wpadła w pułapkę ludzi Grindelwalda. Zignorowała to zachowanie i pozwoliła poprowadzić się do Wielkiej Sali.
– Kim byli ci ludzie? – zapytał, kiedy prawie dotarli na pierwsze piętro. – Powiedz prawdę! – dodał agresywnym tonem.
– Nie wiem.
– Och, czyżby? – spytał, rzuciwszy jej potępiające spojrzenie. – Może raczej wolisz zachować tę informację wyłącznie dla siebie? Tak samo, jak nie chcesz pokazać mi księgi Peverella.
Hermiona musiała odwrócić wzrok. Wiedziała, że nie cierpiał faktu, iż miała przed nim tajemnice, ale po prosu nie mogła mu się ze wszystkiego wyspowiadać.
– Czemu to właściwie takie istotne? – zapytała łagodnym głosem. – Kimkolwiek byli, nie zdołali mnie bardzo skrzywdzić. To dawne dzieje.
– Mówisz, że było i minęło? – Spojrzał na nią. – Cholernie przypomina mi to pewną rozmowę, którą odbyliśmy w barze na Pokątnej. Pamiętasz, czy przypomnieć ci kilka szczegółów? – Odbił piłeczkę, a kiedy nie odpowiedziała, kontynuował: – Spacerowałem sobie po Londynie, pilnując wyłącznie własnego nosa i właśnie wtedy wpadła na mnie dziewczyna, za którą podążało stado rozwścieczonych czarodziejów – Z irytacji przewrócił oczami. – Co zaskakujące, wyglądali bardzo podobnie do tych z zaułka. Mieli nawet takie same szaty.
– Och, naprawdę? – spytała z niewinnością.
– Skończ z udawaniem głupiej – warknął.
Hermiona nienawidziła kłamać bliskim, dlatego też zdecydowała się na milczenie. Niczym na zawołanie, oboje przystanęli. Tom wysunął się naprzód i stanął z nią twarzą w twarz.
– Czemu jesteś ścigana? Po co ci księga Peverella?
Widziała, że zaczynał się denerwować nie na żarty, co podpowiedział jej niebezpieczny błysk w jasnoszarych oczach. Niestety, musiał zaakceptować to, że udzieli mu satysfakcjonujących odpowiedzi.
– Mów!
Westchnęła, ponownie zmierzywszy się z jego wściekłym spojrzeniem. Potem zrobiła coś, czego zapewne nie oczekiwał, a mianowicie położyła mu dłoń na ramieniu.
– Jestem przekonana, że nie zdradziłeś mi wszystkich swoich tajemnic, więc przyjmij, proszę, do wiadomości, że również mam własne sekrety.
Wciąż był rozgniewany, ale skontrowała to beznamiętną twarzą. Wiedziała, że miał spore obiekcje, ale najwyraźniej doszedł do wniosku, że żądaniami i krzykami niczego nie osiągnie.
– W porządku – podsumował, a następnie chwycił ją za rękę i pociągnął ku Wielkiej Sali.
Gdy przemierzali korytarze, Hermiona znów zatopiła się w myślach. Wciąż nie wyczaiła, skąd dowiedział się o ukradzionym manuskrypcie. Z doświadczenia wiedziała, że potrafił być bardzo uparty i raczej nie spocznie, dopóki nie dokopie się do prawdy.
– Myślisz, że znów przypuszczą atak? – zapytał, kiedy byli zaledwie minutę od śniadania. Nawet na moment się nie odwrócił, nadal wyznaczając kierunek.
Zmarszczyła brwi.
– Ciężko stwierdzić – powiedziała, ale to zaś sprawiło, że Tom gwałtownie się zatrzymał i spojrzał nań z mieszaniną gniewu i troski. – Naprawdę nie wiem – dodała szczerze.
Nie odpowiedział, tylko nań patrzył, jakby próbując doszukać się kłamstwa. Szybko opanował nerwy, przez co w jasnoszarych oczach widziała tylko i wyłącznie zmartwienie. Wtem wyciągnął doń ręce i otoczył ją ramionami. Przez chwilę stali tak przytuleni, aż wreszcie zakończył uścisk i się odsunął. Trzymając się za ręce, ponownie ruszyli w stronę Wielkiej Sali. Hermiona była trochę zdezorientowana labilnością jego nastroju, ale postanowiła to przemilczeć. Kiedy przekroczyli próg olbrzymiej komnaty, Tom wyznaczył kierunek do stołu Gryffindoru. Szczerze mówiąc, była bardzo zadowolona, że chociaż podczas śniadania będzie miała chwilę spokoju od intensywnego przesłuchania.
Usiadła przy stole i z radością wypatrzyła postawiony tuż przed nią talerz z kanapkami. Jakimś cudem była wygłodniała. Po wczorajszym zamieszaniu w Hogsmeade poszła spać o pustym brzuchu, bowiem nie była w stanie niczego przełknąć. Właśnie sięgała po kromki chleba, kiedy poczuła, że ktoś się doń dosiadał. Uniosła głowę i ze zdziwieniem zarejestrowała, że Tom nie odmaszerował do ślizgońskiego stołu.
Zamrugała, szczerze zdezorientowana.
– Co robisz?
Tom nawet nań nie spojrzał, tylko sięgnął po jedną kanapkę z szynką i położył ją sobie na jej talerzu; potem się poczęstował.
– Jak myślisz?– spytał całkiem normalnym tonem. – Jem śniadanie.
Hermiona zmarszczyła brwi, po czym nalała sobie filiżankę kawy.
– Nie powinieneś siedzieć przy swoim stole?
– Nie.
– Jak to?
Chłopak wreszcie skrzyżował z nią wzrok.
– W szkolnym regulaminie nie ma zasady, że uczeń danego domu musi spożywać posiłki razem ze swoimi współdomownikami – odpowiedział, trochę rozbawiony. – W gruncie rzeczy mogę usiąść przy każdym ze stołów.
Opadła jej szczęka. Szczerze mówiąc, rzeczywiście nie przypominała sobie podobnego zakazu, ale utarło się, że ślizgoni jedzą ze ślizgonami, a gryfoni z gryfonami. Nie mając w głowie żadnej sensownej odzywki, po prostu zamknęła usta i zajęła się śniadaniem. Starała się ignorować triumfalny uśmieszek Toma. Miała nadzieję, że był nadopiekuńczy przez wczorajsze wydarzenia i nie przysiadł się obok, żeby kontynuować przesłuchanie. Jedząc kanapkę, omiotła spojrzeniem kolegów i koleżanki. Większość z nich zauważyła siedzącego przy niewłaściwym stole prefekta, ale nikt nie zareagował.
To oczywiste, podsumowała, rozdrażniona. Wszyscy kochają Toma Riddle'a.
Skupiła się głównie na dziewczętach. Jej współlokatorki – Rose, Lucia i Viola – patrzyły nań ze szklistymi oczami, zaś ślizgonki miały nietęgie miny. Najprawdopodobniej wciąż nie wybaczono jej skradnięcia serca najprzystojniejszego chłopaka w całej szkole. Co interesujące, węże również nie reagowały na to odstępstwo, może dlatego, że grupa, którą się zawsze otaczał, zdecydowała się na ignorowanie sprawy. Hermiona wzruszyła ramionami i sięgnęła po następną kanapkę. Właśnie wtedy zarejestrowała, że Longbottom, Weasley i Lupin usiedli naprzeciwko, ewidentnie niezadowoleni.
To nie skończy się dobrze, podsumowała z cichym westchnieniem.
Chłopcy nadal mordowali Riddle'a wzrokiem, a ten w spokoju kontynuował śniadanie, zupełnie jakby niczego nie zauważał.
– Czemu nie usiadłeś ze swoimi wężami? – zapytał nietypowo chłodnym głosem Richard, wskazawszy dłonią na stół Slytherinu.
Tom spojrzał nań beznamiętnie.
– Siedzę tam przy każdym posiłku. Dziś chciałem zjeść razem z moją dziewczyną – odpowiedział i położył dłoń na ramieniu Hermiony.
Longbottom zmrużył oczy.
– Nie jesteś tutaj mile widziany!
– To wasz problem. – Uśmiechnął się ze współczuciem ślizgon. Nie ruszył się nawet o centymetr i ze spokojem nalał sobie filiżankę kawy. Następnie kontynuował swoje śniadanie, zupełnie jakby nie był ćwiartowany i mordowany wzrokiem.
– Jak ci minął wczorajszy dzień, Riddle? – zapytał ni stąd, ni zowąd Mark po dłuższej chwili milczenia. Gołym okiem było widać, że z trzęsie się z tłumionej wściekłości.
– Zadziwiająco wyskokowy, a nawet zaryzykowałbym stwierdzenie, że trochę stuknięty – odpowiedział nieszczerze, zanim odwrócił się do dziewczyny. – Nie sądzisz, skarbie?
Hermionie opadła szczęka. Musiała się przesłyszeć, bo to po prostu niemożliwe, żeby wyskoczył z czymś podobnym. Niestety, perfidny uśmieszek podpowiedział jej, że miała całkiem dobry słuch i postanowił się nań odegrać. Spojrzała na przyjaciół, żeby mieć sto procent pewności i, zobaczywszy ich rozgniewane miny, na moment przymknęła oczy. Longbottom znów był purpurowy ze złości i wyglądał na człowieka gotowego do popełnienia najprawdziwszego morderstwa. Weasley i Lupin wydawali się lepiej nad sobą panować, ale daleko im było do powściągliwości, którą zawsze emanowali.
Wbiła w Toma rozwścieczone spojrzenie. Ze stoickim spokojem kontynuował śniadanie, choć zdradzał go złośliwy uśmiech przyklejony do twarzy. Najwyraźniej podobało mu się przedstawienie i przednio się bawił. Najchętniej by go udusiła. Dlaczego zawsze musi prowokować kłopoty i tworzyć dalsze nieporozumienia? Właśnie utwierdził chłopców w przekonaniu, że wczoraj naprawdę ją skrzywdził i nie waha się podnieść ręki na kobietę. Zgrzytnęła zębami, zrozumiawszy motyw, którym się kierował. Najprawdopodobniej wciąż był zły, iż zataiła przed nim włamanie do londyńskiego mieszkania i odmówiła spojrzenia na ukradziony manuskrypt. Cudownie, chcąc się odgryźć, postanowił uprzykrzyć jej życie.
– Sadystyczny dupku! – Longbottom nie wytrzymał i prawie rzucił się do przodu, czym przyciągnął uwagę najbliżej siedzących współdomowników. Niektórzy byli zaledwie zszokowani usłyszanymi słowami, zaś inni po prostu szczerze oburzeni okazanym brakiem szacunku. – Sprawię, że pożałujesz tego, co zrobiłeś.
Tom tylko odchylił się leniwie na krześle i uśmiechnął się w obraźliwy sposób. Uniósłszy jedną brew, wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś w guście „Och, naprawdę? Czekam z niecierpliwością". Hermiona zmrużyła ze złości oczy. Co za kłamliwy kretyn, podsumowała i wymierzyła mu solidnego kopniaka pod stołem. Niestety, zdołał zachować kamienną twarz i stłumić jęk bólu. Kiedy zauważyła, że Longbottom dyskretnie sięga po różdżkę, natychmiast interweniowała. Zdecydowanie nie chciała być świadkiem, albo, co gorsza, uczestnikiem, pojedynku w Wielkiej Sali.
– Nie słuchajcie go – powiedziała, pochyliwszy się do przodu. – Czasem jest prawdziwym idiotą – dodała z uspokajającym uśmiechem.
Tom spojrzał nań z rozbawieniem, które nijak odzwierciedlało się na jego twarzy. Mimo wewnętrznej radości znów wzbił się na wyżyny aktorstwa i zmarszczył brwi.
– Nie podoba mi się ton, którego używasz, skarbie. Wygląda na to, że nie zrozumiałaś wczorajszej lekcji – powiedział ściszonym głosem, żeby nikt niepowołany nie podsłuchał. Wtem pochylił się ku niej i przesunął palcami po jej wciąż opuchniętym i obolałym policzku. – Czy potrzebujesz przypomnienia? – zapytał lodowatym tonem.
Hermiona patrzyła nań z przerażeniem, nie mogąc uwierzyć w to, jak się świetnie bawił. Najgorsze, że wiedziała, że strach, który miała wymalowany na twarzy, zostanie odebrany zupełnie inaczej, jakby naprawdę obawiała się spełnienia groźby, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. Jakim cudem był tak przebiegły…? Usłyszawszy łomot, prawie podskoczyła w miejscu i spojrzała na Longbottoma, który poderwał się ze swojego miejsca i teraz drżał ze wściekłości.
– Ty… – urwał, najwyraźniej zbyt rozwścieczony, żeby znaleźć odpowiednią obelgę.
Wstała z krzesła, pragnąc zdusić to w zarodku. Sytuacja wymyka się spod kontroli, podsumowała, rozdrażniona do granic możliwości.
– Zaraz spóźnimy się na eliksiry – syknęła donośnym głosem, próbując odwrócić uwagę współdomowników od rozeźlonego przyjaciela.
Chwyciła Toma za ramię i pociągnęła ku górze. Ewidentnie nie chciał jeszcze opuszczać śniadania, ale widząc mieszaninę złość i paniki na jej twarzy, postanowił się zlitować, przemyślał sprawę i wstał od stołu. Hermiona złapała go za nadgarstek i poprowadziła do wyjścia z Wielkiej Sali. Gdy wreszcie znaleźli się na korytarzu, odetchnęła z nieskrywaną ulgą, ale nie poluzowała uścisku. Czuła, że gdyby go puściła, mógł się odwrócić na pięcie i wrócić, żeby narobić jeszcze większego zamieszania. Wtem usłyszała, że zachichotał. Gdy nań spojrzała, zauważyła, że był prawdziwie rozbawiony.
Zmrużyła gniewnie oczy.
– Zaraz nauczę cię, jak powinieneś zachowywać się wśród ludzi – warknęła.
Tom zrobił krok wstecz i przyłożył dłoń do serca, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami. Wciąż się naśmiewał, udając strach.
– Grozisz mi? – zapytał z pozornym niepokojem.
– Skończ z pieprzeniem głupot. Czy nie mówiłam ci, żebyś trzymał się z daleka od moich przyjaciół?
– Owszem i stosuję się do zalecenia – odpowiedział, teraz zupełnie spokojny. – Nie możesz jednak oczekiwać, że przestanę się bronić, kiedy jestem atakowany – dodał z miną niewiniątka.
Hermiona się zapowietrzyła, wypuściła go z uścisku i zacisnęła dłonie w pięści. Wciąż uśmiechał się wyniośle, więc pstryknięciem przywołała do siebie różdżkę i cisnęła w niego zaklęciem żądlącym. Niestety, zareagował na czas, bowiem zdążył dobyć własnej broni i odbić urok. Wyrzuciła z frustracji ręce w powietrze, a potem nań fuknęła ze złością i ruszyła w stronę lochów. Tom natychmiast za nią ruszył, nadal z przyklejonym do twarzy zadowolonym uśmieszkiem. W drodze nawet na moment nie przestała narzekać.
– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Masz aż takie problemy z ludzką przyzwoitością? Wyskoczyłeś z problemem tuż po tym, jak cię poprosiłam o zachowanie dystansu i ignorowanie ich zaczepek – warczała. – Wiesz, co powinieneś zrobić po ukończeniu szkoły? Zostać aktorem. Jestem pewna, że w okamgnieniu zyskałbyś popularność i podbiłbyś serca widzów. Och, chyba wpadłam na znacznie lepszy pomysł. Spróbuj sił w polityce. W Ministerstwie wszyscy kłamią, więc nikt nie będzie oczekiwał od ciebie prawości i szczerości. To idealna praca dla ciebie.
Gdy zeszli do lochów, nabrała przekonania, że jest kompletnie ignorowana, bowiem Tom szedł pewnym krokiem, wciąż zadowolony z obrotu sytuacji. Spieszyli opustoszałym korytarzem, kiedy najwyraźniej zmienił zdanie, bowiem wreszcie zabrał głos.
– Wiesz co? – zagaił, przez co się odwróciła. Atrakcyjny uśmiech sprawił, że tylko się skrzywiła. – Wyglądasz cholernie pociągająco, gdy się złościsz.
Hermiona drgnęła, chcąc sięgnąć po różdżkę, ale zdołała się powstrzymać. Zamiast tego, zacisnęła usta i kontynuowała gniewne tuptanie. Cichy chichot wcale nie poprawił jej humoru. Ze złością poprawiła przewieszoną przez lewe ramię szkolną torbę, ale była wystarczająco nieuważna, że rzemień zsunął się po śliskim materiale szaty i dotknął rozcięcia na ręce. Syknęła i automatycznie złapała się za obolałe miejsce, zaś Tom natychmiast zmaterializował się obok i odebrał od niej bagaż. Zaprzestał drwić i z wypisanym na twarzy niepokojem zerknął na jej ramię. Potem objął ją w pasie i poprowadził w stronę najbliższych drzwi. Kiedy otworzył wrota, DeCerto wróciła do rzeczywistości.
– Co…?
– Muszę spojrzeć na to zranienie – powiedział i wciągnął ją do środka.
– Weszliśmy do damskiej toalety, Tom – stwierdziła z oburzeniem.
– Jesteś przecież dziewczyną. W czym tkwi problem? – zapytał, podchodząc do umywalki.
– Owszem, ale ty nieszczególnie.
– Cieszę się, że zauważyłaś. – Uśmiechnął się zadziornie.
Hermiona zignorowała tę kpinę.
– Spóźnimy się na eliksiry.
Wzruszył ramionami i pomógł jej wyswobodzić się ze szkolnej szaty. Następnie podwinął rękaw na lewym ramieniu i machnął różdżką, żeby usunąć bandaż z przedramienia i okolic łokcia. To, co razem zobaczyli, nie wyglądało zbyt dobrze. Rana wciąż sprawiała wrażenie świeżej, ale też głębokiej i zaropiałej. Od rozcięcia ku zewnątrz biegły również czarne linie, jakby na wzór żył, rozciągające się na nawet nienaruszoną skórę.
– Hmm – mruknął chłopak.
– Myśl na głos, proszę.
– Wczoraj miałem zaledwie przypuszczenie, ale dziś jestem już pewien – podsumował, ponosząc wzrok. – Zyskałaś zaklętą ranę.
– Co? – Hermiona była zaniepokojona. Z doświadczenia wiedziała, że takie zranienia nie należą do łatwych do wyleczenia i mogą sprawiać wiele kłopotów. Czuła, że cięcie boli bardziej, aniżeli powinno, ale z początku sądziła, że to wina wyłącznie głębokości.
– Nie ma potrzeby panikować. Zaraz złamię tę klątwę.
Tom machnął różdżką nad jej ramieniem i wypowiedział zaklęcie, którego nigdy wcześniej nie słyszała. Szczerze mówiąc, nawet nie kojarzyła języka, którym się posługiwał. Wtem poczuła przyjemny chłód wokół zranienia, co zaś załagodziło pulsujący ból. Czarne nitki zaczęły zanikać, aż w końcu zobaczyła zaróżowiałą skórę. Gdy chłopak skończył inkantację, raz jeszcze obejrzał ranę i się uśmiechnął.
– Problem uważam za zażegnany. – Machnął różdżką i owinął cięcie świeżo wyczarowanym bandażem. – Za niedługo normalnie się zagoi.
Hermiona spojrzała kontemplacyjnie na opatrunek. Nawet nie zauważyła, że coś było nie w porządku. Ślizgon wciąż wyglądał na potwornie z siebie zadowolonego. Zamrugała, uzmysłowiwszy sobie, że czasem naprawdę zapominała, że był wszak niesamowicie utalentowanym czarodziejem.
– Dziękuję.
Tom potrząsnął głową.
– Jakim cudem wcześniej żyłaś beze mnie?
Zachichotała i wzięła go za rękę.
– Jesteśmy spóźnieni na eliksiry.
– Owszem i dodam, że jeżeli Slughorn zechce wlepić nam szlaban, zrzucę całą winę na ciebie.
– Co z twoją rycerskością i szarmanckością? – zapytała zawadiacko.
– Jestem ślizgonem – odpowiedział, po czym razem wyszli z toalety dla dziewcząt. – A ślizgoni nigdy bezinteresownie nie poświęcają się dla innych.
Jak się okazało, przesadą było myśleć o szlabanie, bo profesor nawet nie odebrał im żadnych punktów. Hermiona miała przeczucie, że nigdy nie ukarałby swego ulubionego ucznia, nawet gdyby popełnił poważne wykroczenie.
Jak zawsze stronniczy, pomyślała i podeszła do swojego stolika, starając się przy tym ignorować zaniepokojone spojrzenia przyjaciół. Najwyraźniej znacznie wcześniej zauważyli, że jej nie ma w klasie i szaleli ze zmartwienia, które tylko zostało spotęgowane, kiedy weszła do sali w towarzystwie Toma Riddle'a.
– Na czym skończyłem? – zapytał uczniów nauczyciel, a potem się uśmiechnął, doznawszy olśnienia. – No tak, na następnym kroku warzenia naszego eliksiru – odpowiedział sam sobie, a potem machnął różdżką, a na czarnej tablicy pojawiła się instrukcja ze wszystkimi wytycznymi.
Jęknęła pod nosem. Czemu Slughorn musiał wszystko komplikować…?
Jakiś czas później Hermiona siedziała na zajęciach obrony przed czarną magią i próbowała się skoncentrować na wykładzie profesora McGraya na temat mrocznego stworzenia.
– Pierwszą oznaką bliskości jest nagły spadek temperatury, po którym nastaje poczucie pustki i beznadziejności. Chociaż istnieje zaklęcie obronne, najlepszym rozwiązaniem jest ich unikać…
Trzymała pióro w dłoni i naprawdę pragnęła posłuchać ciekawostek. Oczywiście, było bardziej niż prawdopodobne, że spotkała niektóre ze stworzeń, o których opowiadał nauczyciel, ale nadal nie chciała niczego przegapić. Wyglądało na to, że była prawdziwym molem naukowym, zarówno w przyszłości, jak i w latach czterdziestych. Zadanie, które sobie postawiła, było szczególnie trudne, bowiem siedzący obok przyjaciele nie dawali jej spokoju i ciągle zaczepiali.
– Czemu nie możesz zrozumieć, że facet jest złem wcielonym? – gderał raz za razem Longbottom, a w jego głosie słychać było najszczersze zmartwienie.
Znowu to samo, pomyślała, zmęczona słuchaniem tyrad.
– Nie mogę uwierzyć, że wybaczyłaś mu ten policzek – kontynuował zgryźliwie.
– Tom nigdy mnie nie uderzył – syknęła.
– Otwarcie przyznał się do stosowania przemocy podczas śniadania – argumentował chłopak.
Hermiona westchnęła i spojrzała nań stanowczo.
– Żartował, bo wie, że dacie się łatwo sprowokować – odparła ze spokojem.
– Nie wyglądał, jakby się z nas śmiał – dodał Weasley.
– Ciężko też zrozumieć, dlaczego to miałoby być zabawne – powiedział Lupin, patrząc na nią z prawej strony.
– Cóż, wszyscy możemy stwierdzić, że ma naprawdę kiepskie poczucie humoru – burknęła, chcąc naprawić wyrządzone przez ślizgona szkody.
Zmartwione miny przyjaciół jasno mówiły, że poniosła sromotną porażkę. Odwróciła głowę i zaczęła wodzić wzrokiem po ślizgońskiej części sali. Szybko zlokalizowała Toma. Siedział z elegancją i patrzył nań z nikczemnym uśmieszkiem na twarzy. Zacisnęła usta w wąską linię i rzuciła mu gniewne spojrzenie, za co została nagrodzona puszczonym oczkiem. Zacisnęła dłonie w pięści, ponownie rozwścieczona miną niewiniątka, którą prezentował wszem wobec.
Cholerny manipulant!
Gdyby tylko był mniej utalentowany, pozwoliłaby Longbottomowi przepuścić atak, ale w obecnej sytuacji musiała uspokoić przyjaciół i nie dopuścić do całkiem prawdopodobnego rozlewu krwi.
– Co się wydarzyło po śniadaniu? Czemu się spóźniłaś na lekcję? – kontynuował przesłuchanie Mark. – Gdy wreszcie przyszłaś, byłaś bardzo blada. Riddle groził ci na osobności?
– Wszystko w porządku. Nie spotykałabym się z chłopakiem, który próbuje mnie zastraszyć – powiedziała stanowczo. – Czemu się uparliście, że robi coś podobnego? – Wiedziała, że to słaba wymówka, ale powoli kończyły jej się inne pomysły.
– Może dlatego, że cię wykorzystuje – odparł ostrzejszym tonem Longbottom. – Powinnaś go rzucić. Zdecydowanie nie jest facetem dla ciebie – dodał, kiedy otwierała buzię.
– Czemu tak mówisz? – spytała, coraz to bardziej poirytowana. – W rzeczywistości zupełnie go nie znasz.
– Ostrzegaliśmy cię przed nim, prawda? – dodał Lupin. – Riddle jest niebezpieczny, a dodatkowo o jego przyjaciołach krążą różne dziwaczne plotki.
– Nie rozstanę się z chłopakiem – podsumowała z naciskiem.
– Nawet po tym, co ci zrobił? – Weasley spojrzał sugestywnie na jej opuchnięty i posiniaczony policzek.
– Mówię po raz setny, że Tom nie podniósł na mnie ręki.
– Zrozum, że po prostu się o ciebie martwimy. Chcemy, żebyś była bezpieczna, cała i zdrowa – powiedział po cichu Amarys.
Hermiona ponownie westchnęła.
– Zrozumienie sytuacji powinno być obopólne. Ciszę się z waszej troski i naprawdę ją doceniam, ale naprawdę nie potrzebuję żadnej ochrony. Może wyglądam niepozornie, ale potrafię o siebie zadbać.
Sceptyczne spojrzenia przyjaciół podpowiedziały jej, że albo nie chcą pojąć przekazu, albo mają spory problem z zaakceptowaniem rzeczywistości. Ich rozmowa utknęła w martwym miejscu.
– Chyba nie mówisz poważnie – odpowiedział po chwili Longbottom. – Zapomniałaś, jak traktował cię przed przerwą świąteczną? Teraz jest jeszcze gorzej, bo oprócz szarganej reputacji i szantażów, dodał sobie stosowanie przemocy fizycznej…
– Koniec i kropka, panowie! – powiedziała, niestety, troszkę zbyt głośno. – Skończmy tę bezsensowną dyskusję!
– Panno DeCerto! – Usłyszała, więc uniosła głowę. Profesor McGray patrzył nań surowo. – Jeżeli ma pani czas na pogawędki z przyjaciółmi, to z pewnością przerobiła pani materiał na wyrost. Proszę nam powiedzieć, jakie zaklęcie jest w stanie przepędzić dementora?
Hermiona się zarumieniła.
– Ee, Patronus – burknęła, zawstydzona zwróceniem uwagi.
McGray uniósł brwi, najprawdopodobniej nie spodziewając się usłyszeć poprawnej odpowiedzi. Całkiem możliwe, że doszedł do wniosku, że skoro nie słuchała wykładu, nie będzie wiedziała, o czym opowiadał.
– Owszem. – Skinął głową. – Mimo to nadal zależy mi na pani skupieniu.
– Oczywiście, profesorze.
– To samo dotyczy was, panowie – dodał w stronę gryfonów, a następnie odwrócił się i kontynuował zajęcia.
Kiedy dziewczyna znów spojrzała na Toma, ten się uśmiechał. Znów się rozzłościła. Doskonale wiedział, do czego doprowadzi jego żarcik i zuchwałe zachowanie podczas śniadania. Teraz zdawał się czerpać przyjemność z problemów, które sprawił. W przypływie dziecinnej złośliwości pokazała mu język. Sprawiał wrażenie zaskoczonego, a potem zaśmiał się pod nosem. Westchnęła, zrezygnowana, po czym się odwróciła, żeby posłuchać wykładu profesora dotyczącego dementorów.
Chwilę po zakończeniu zajęć siedział w pokoju wspólnym, ślęcząc nad zwojem pergaminu. Tu i ówdzie leżały rozłożone książki, gdyż postanowił od razu zabrać się za odrabianie pracy domowej.
– Tom?
Zirytowany przerwaniem mu ważnego wątku, spojrzał na intruza i prawie jęknął z frustracji, zobaczywszy Melanie Nicolls. Stała tuż obok kanapy, którą sobie przywłaszczył oraz uśmiechała się z absurdalnie uwodzicielskim wyrazem twarzy i z głodem w oku.
– Melanie – przywitał się chłodno, aczkolwiek wciąż uprzejmie.
Dziewczyna najprawdopodobniej odebrała to jako zaproszenie, bowiem natychmiast obok niego usiadła. Prawie się zakrztusił ciężkimi perfumami, które brutalnie uderzyły go w nozdrza i na moment odebrały zdolność oddychania.
– Co dzisiaj robisz? – zagruchotała.
Na poważnie rozważył ciśnięcie weń Cruciatusem. Oczywiście, zniszcz swoją nieskażoną reputację i przy okazji uzyskaj jednostronny bilet do Azkabanu, bo Dumbledore z pewnością będzie skłonny się wypowiedzieć, parsknął w myślach.
– Nic interesującego – odparł ze znudzeniem.
Cóż, nie skłamał, bo Hermiona powiedziała mu, że potrzebuje czasu na dokończenie wypracowania dla Binnsa. Oczywiście, próbowała mu wcisnąć wierutne kłamstwo, ponieważ dobrze wiedział, że była systematyczna, więc prawdopodobieństwo, że rzeczywiście przerwała pisane eseju w połowie, było znikome. Raczej chciała skupić się na księdze Peverella, podsumował z irytacją. Jakim prawem mu odmówiła? Szczerze mówiąc, miał wielką nadzieję, że jej jakże zatroskani przyjaciele będą nadgorliwi i nie pozwolą na realizację ukrytego planu. Z drugiej strony, sam nie wiedział, czy to aby wspaniały pomysł, bowiem naprawdę nie chciał, żeby spędzała z Longbottomem więcej czasu, aniżeli to konieczne. Na myśl o tym idiocie aż zawrzał ze złości.
Jakim cudem głupek pomyślał, że podniósł rękę na Hermionę? Jakbym kiedykolwiek miał zrobić coś podobnego. To oczywiste, że nigdy jej nie skrzywdzi, o ile nie da mu żadnego powodu.
– Jeżeli jesteś wolny, może razem coś wykombinujemy?
Przywrócony do rzeczywistości, odwrócił głowę i zarejestrował, że Nicolls położyła mu dłoń na ramieniu i patrzyła nań w zmysłowy sposób. Co za uparta dziewucha.
– Wybacz, muszę dokończyć esej – odpowiedział, wcale nie brzmiąc przepraszająco. Aby podkreślić wagę wypracowania, wskazał ręką niezapisany kawałek pergaminu.
Melanie natychmiast zmarszczyła brwi.
– Umawiasz się z tą gryfonką, prawda? Czemu właściwie się spotykacie? Jest z Gryffindoru i nie grzeszy wielką urodą. Jestem przekonana, że szybko znajdziesz sobie kogoś lepszego…
Tom spojrzał nań beznamiętnie, aczkolwiek trochę się zirytował.
– Myślę, że właśnie na tym powinnaś skończyć. Nie aprobuję obrażania mojej dziewczyny – powiedział konwersacyjnie, choć nie zmniejszyło to chłodu, który wokół siebie roztaczał.
Nicolls gwałtownie się zarumieniła i odwróciła wzrok, wyraźnie zawstydzona wpadką. Wkrótce wymamrotała ciche przeprosiny i zwiesiła głowę. Riddle postanowił zignorować dziewczynę, bowiem działała mu na nerwy. Skupił się z powrotem na pracy domowej i zaczął przeglądać wypracowanie z numerologii. Wiedział, że dostanie najwyższą ocenę, ponieważ nigdy nie dostał niskiej. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Zawsze dobrze się uczył i właśnie dlatego nigdy nie oblał przedmiotu. Cóż, pomijając niepowodzenie na pierwszej lekcji latania.
I transmutację, dopowiedział sobie w myślach, przez co zmarkotniał. Naturalnie, nie to, żeby brakowało mu predyspozycji czy umiejętności – po prostu był nienawidzony przez nauczyciela. Z roztargnieniem zauważył, że Nicolls wstaje z kanapy z rozczarowaną miną, ale nie poświęcił jej większej uwagi.
Zmarszczył brwi, kiedy zaczął rozważać inną kwestię. Czy Hermiona również będzie miała teraz problem z transmutacją? Jakby nie patrzeć, przestała być ulubienicą profesora. Jakim sposobem zaszantażowała Dumbledore'a? Kiedy zapytał wprost, powiedziała mu, że to nie jest powód do dumy i na tym zakończyła temat. Nieprawdopodobne, ale znów zachowała przed nim sekret.
Z rozmyślań wyrwał go Avery, który doń podszedł z zapytaniem.
– Zastanawiałem się, kiedy będzie następne spotkanie, Riddle.
Tom podniósł wzrok znad wypracowania i spiorunował chłopaka wzrokiem, przez co Ledo automatycznie zrobił krok wstecz. Nieco zadowolony z okazanego strachu, zastanowił się nad prośbą. Nie spotkali się od ponad tygodnia. W sumie to mógłby odreagować trochę stresu i przekląć któregoś z idiotów.
– Masz szczęście, Avery. Akurat nie mam nic lepszego do roboty – odpowiedział protekcjonalnym tonem. – Zbierz pozostałych.
Hermiona stała w jednej z nieużywanych sal lekcyjnych. Wcześniej zabezpieczyła drzwi i ustawiła alarm, jakby ktoś chciał skorzystać z klasy. Była cholernie zadowolona, że zdołała wyrwać się ze szponów zaniepokojonych przyjaciół. Po numerze, który odwalił Tom podczas śniadania, tylko utwierdzili się w przekonaniu, że jest złym facetem.
Idiota!, fuknęła w myślach i poczuła, jak jej moc się burzy.
Zgodnie ze swoim postanowieniem, skupiła się na magii Czarnej Różdżki. Wzięła głęboki oddech i spróbowała uspokoić swój temperament. Szybko wyczuła zmianę, bowiem chwilę później miała do czynienia nie z rwącym magicznym strumieniem, a spokojnie płynącą rzeką. Teraz musiała skoncentrować się na czarnym splocie, wyciągnąć doń rękę i pozwolić się opatulić, a następnie rzucić zaklęcie. Odniosła sukces na zajęciach z transmutacji, poprawnie poradziwszy sobie z Confero. Potem próbowała z kilkoma pomniejszymi urokami, ale całkiem możliwe, że nie była wystarczająco sumienna.
Zamknęła oczy, zmarszczyła w skupieniu brwi i zacisnęła dłoń na różdżce. Gdy próbowała przywołać do siebie magię, jej czoło zrosił pot. Wreszcie dopięła swego, bowiem wypatrzyła mroczny splot w mentalnym warkoczu i przystąpiła do akcji. Wzmogła koncentrację i wywabiła tę magię, aby potem się połączyć. Nie było to łatwe, ale w końcu się udało. Następnie wysłała ciemną magię poza własne ciało, co spowodowało jasny rozbłysk w klasie.
Teraz kiedy moc miała styczność z otoczeniem, Hermiona znów poczuła miarowe pulsowanie otaczające zamek. Wszystko drżało od skumulowanej magii, począwszy od kamiennych ścian, przez szklane szyby, a skończywszy na stojących na korytarzach zbrojach i zawieszonych obrazach. Gdy otworzyła oczy, ponownie mogła ujrzeć ten niebieskawy błysk. Hogwart śpiewał w rytm tej potężnej siły, otuliwszy swoim urokiem nauczycieli i uczniów. Nie miała stu procentowej pewności, ale przypuszczała, że to bariery ochronne szkoły.
Kiedy mroczna magia wirowała wokół niej, była w jakiś niewytłumaczalny sposób oddzielona od tego impulsu mocy. Magia Czarnej Różdżki zdawała się służyć w charakterze tarczy, przez co powstrzymywała przenikanie mocy zamku. Gdy stała tak w opuszczonej klasie, otulona szczelnym kokonem, wpadła na szalony pomysł. W normalnych okolicznościach nigdy by o czymś takim nie pomyślała, ale teraz, będąc znacznie potężniejszą, postanowiła zaryzykować.
Raz kozie śmierć, podsumowała.
Niewiele się zastanawiając, wzmocniła uścisk na różdżce i mocniej się skoncentrowała. Wypuściła powietrze z płuc i obróciła się w miejscu, czyniąc dobrze znane przygotowania. Prawie sapnęła z zaskoczenia, gdy rzeczywiście została pochłonięta przez ciemność.
Zaledwie kilka sekund później nieprzyjemny ścisk ustąpił, ale mimo to nie uniosła powiek, zbyt przerażona możliwością widokiem utraty którejś kończyny. Właśnie wtedy zauważyła, że nie czuje żadnego bólu, naturalnie, nie licząc rozciętego ramienia. Gdy wzięła głęboki oddech, zachwyciła się zapachem mokrej ziemi i rozkładającego się drewna. Otworzywszy oczy, z zadowoleniem odnotowała, że wszystko poszło zgodnie z planem, bowiem wylądowała na samym środku polany w Zakazanym Lesie. Ze zdumieniem spojrzała na wysokie drzewo, które niegdyś miała okazję podziwiać podczas szlabanu. To niesamowite, ale właśnie o nim myślała.
Sukces!, pomyślała z radością i rozejrzała się po okolicy. Normalnie nie mogła w to uwierzyć. Prawdę powiedziawszy, dokonała niemożliwego, ponieważ deportowała się na terenie szkoły.
Do diabła z „Historią Hogwartu"!
Zachichotała pod nosem. To było nieprawdopodobne, wysoce niewyobrażalne! Motywowana szczęściem, postanowiła odszukać Toma.
Wróciła więc do zamku, tym samym sposobem, tylko o wiele płynniej. Czuła się oszołomiona. Nowa moc, którą w sobie odkryła, sprawiła, że odniosła wrażenie, iż wypiła cholernie dużo alkoholu. Była odurzona. Uczucie oszołomienia nie opuściło jej, nawet kiedy znalazła się na terenie szkoły. Najprawdopodobniej nie powinna podejmować teraz żadnych poważnych decyzji, ponieważ mroczna magia miała nań znaczący wpływ, ale miała to gdzieś. Czuła się zbyt dobrze, żeby zastanawiać się nad innymi rozwiązaniami. Miała ochotę zachować się szalenie nieodpowiedzialnie, przynajmniej raz w życiu, dlatego też schowała różdżkę i wyszła z sali lekcyjnej.
Chłopak okazał się trudny do odnalezienia, toteż postanowiła zejść do lochów. To był głupi pomysł, ponieważ po jakichś pięciu minutach zgubiła się w labiryncie korytarzy. Zupełnie się tym nie przejmowała. Magia Czarnej Różdżki wciąż przez nią przepływała, przez co czuła się po prostu niezwyciężona.
Los jednak wydawał się nad nią czuwać, bowiem po kilku minutach kluczenia natknęła się na grupkę ślizgonów. Kto by pomyślał, że pewnego dnia nazwę to szczęśliwym przypadkiem, podsumowała z rozbawieniem. Zobaczyła Albę, Lestrange'a i Avery'ego, sprawiających wrażenie roztrzęsionych oraz kilku innych chłopców, których nie kojarzyła z nazwiska. Na przedzie grupki stał Tom, ewidentnie zaskoczony jej widokiem.
– Co tutaj robisz, Hermiono? – zapytał, kiedy podszedł bliżej.
– Szukałam cię.
Obdarzyła go promiennym uśmiechem, a potem chwyciła za rękę i pociągnęła za sobą. Mimowolnie zastanowiła się, do jakich wniosków doszły sługusy, które zostawili z tyłu i zachichotała.
– Dokąd właściwie idziemy? – spytał po chwili milczenia ślizgon, brzmiąc na jednocześnie zirytowanego i rozbawionego.
Spojrzała nań przez ramię.
– Nie uwierzysz.
Gdy natknęli się na pierwsze drewniane drzwi, Hermiona podjęła decyzję. Pchnęła wrota i wciągnęła chłopaka do środka. Jak się okazało, wylądowali w nieużywanej sali lekcyjnej. Idealnie!, podsumowała z zadowoleniem. Wtem poczuła obejmujące ją od tyłu ręce.
– Chyba podoba mi się ten pomysł – powiedział zmysłowym tonem Tom.
Chociaż miała ochotę, nie pozwoliła mu na więcej. Zamiast dać się ponieść przyjemności, odwróciła mu się w ramionach.
– Jestem pewna. – Uśmiechnęła się zadziornie. – Gotów na coś zarąbistego? – zapytała, przywoławszy do siebie różdżkę.
– Zarąbistego? – zapytał ze zdezorientowaniem.
Zaśmiała się, a następnie objęła go w talii i przywołała do siebie magię Czarnej Różdżki. Ze świstem szat zniknęli z klasy, pozostawiwszy za sobą wyłącznie chmurkę kurzu.
Aportowali się na drugim końcu kraju. Lekko się zatoczyli podczas lądowania i prawie by upadli, ale zdołali zachować równowagę. Zmaterializowali się w londyńskim zaułku. Hermiona puściła Toma i wyszczerzyła się, cholernie usatysfakcjonowana osiągnięciem. Znaleźli się dokładnie tam, gdzie chciała. Mroczna magia była naprawdę imponująca. I zdecydowanie użyteczna.
– Co…? – Tom był w szoku. – Gdzie jesteśmy…?
– Byłam przekonana, że z miejsca rozpoznasz swe rodzinne miasto – zaszczebiotała.
Chłopak wbił w nią zdezorientowane spojrzenie. Automatycznie się uśmiechnęła. Nieczęsto miała okazję zobaczyć go równie zagubionego. Szczerze mówiąc, bawiła się przednio.
– Co masz na myśli? – zapytał w końcu.
– Jak już powiedziałam, wylądowaliśmy w Londynie – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Możemy się trochę rozerwać – dodała, złapała go z rękę i pociągnęła, ale się zaparł i nawet nie ruszył z miejsca. Odwróciła się doń z pytającym wyrazem twarzy i uniosła brwi. – Coś nie w porządku?
– Co…? Czemu właściwie…? To oczywiste, że nic nie jest dobrze – warknął, gdy się opanował. – Jakim, kurwa, cudem się tutaj znaleźliśmy?
Hermiona przewróciła oczami. Splot czarnej magii wciąż nad nią panował, tak więc była nieostrożna.
– Dlaczego zawsze żądasz odpowiedzi? To naprawdę uciążliwe.
– Jak tutaj wylądowaliśmy? – zapytał ponownie, uprzednio zmrużywszy oczy.
Gdy zdenerwował się nie na żarty, coś zaświtało jej w głowie. Może to jednak nie był taki wspaniały pomysł, jak z początku przypuszczała? Co sobie myślała, żeby zatargać go do ciemnej sali i aportować się poprzez osłony szkoły? Miał pełne prawo do podejrzliwości i rzucania oskarżeń. Euforia spowodowana wyrzutem mrocznej mocy sporo namieszała oraz mocno skomplikowała i tak pogmatwane sprawy. Zachowała się głupio i pochopnie. Przygryzła z nerwów wargę, zapatrzona w rozgniewanego chłopaka.
– Eee, tak sobie tylko pomyślałam…
Właśnie na tym polegał cały problem – zupełnie nie zastanowiła się nad konsekwencjami swoich czynów i władowała się w niezłe bagno. Tom nawet na moment nie spuścił z niej uważnego spojrzenia.
– W jaki sposób obeszłaś osłony Hogwartu? – zapytał rozkazującym tonem.
Odwróciła wzrok.
– Nie mogę powiedzieć – wyszeptała.
Sapnęła, kiedy została mocno złapana na ramiona. Uniosła głowę i w jasnoszarych oczach dostrzegła tylko i wyłącznie złość.
– Mam serdecznie dość twojej skrytości – oświadczył chłodno. – W tej chwili masz mi wszystko powiedzieć – syknął.
Hermiona patrzyła nań szeroko otwartymi oczami. Tom wzmocnił uścisk, zupełnie nie przejmując się faktem, iż sprawia jej ból. Kiedy oczy zabłyszczały mu tą przeklętą czerwienią, dziewczyna została otoczona znajomą wściekłością, która przysłoniła wszystko inne. Zbyt dobrze pamiętała, co się wydarzyło, gdy ostatnim razem miała do czynienia z podobną mocą.
Wróciły wspomnienia, wtargnąwszy brutalnie do jej umysłu. Zobaczyła walkę za walką, śmierciożerców, własną desperację, cierpiących i konających w męczarniach ludzi, morze krwi i zniszczenia. Za wszystkie te okropności odpowiadały karmazynowe oczy najprawdziwszego diabła.
Abicere!
Zaskoczony atakiem, Tom poleciał na ścianę, zaś Hermiona skorzystała z momentu nieuwagi wroga i rzuciła się do ucieczki. Gdy biegła wąską uliczką, poczuła pod palcami drewno i mocno się zdziwiła, bowiem nawet nie wiedziała, że przywołała do siebie różdżkę. Wzmocniła uchwyt i przyspieszyła kroku. Nie patrzyła, dokąd biegnie. Pokonywała zakręt za zakrętem i mijała podwórko za podwórkiem. Domy były tutaj stłoczone, zaś uliczki ziemiste i brudne. Prawdę powiedziawszy, miała to gdzieś. Koncentrowała się wyłącznie na jednej rzeczy – aby znaleźć się jak najdalej od zagrożenia. W pewnym momencie zupełnie się pogubiła i zapomniała, przed czym właściwie ucieka. Poddała się przerażeniu i obrazom, które wciąż zalewały jej myśli. Oddychała bardzo nierównomiernie, a czasem nawet łapała powietrze haustami. Przez ten spokojnie spędzony w szkole czas zapomniała o wspomnieniach i strachu. Właśnie dlatego była teraz zupełnie nieprzygotowana na nagłą konfrontację.
Wkrótce opuściła labirynt zaułków i dotarła do jednej z głównych ulic. Tu wszystko wyglądało normalnie – jeżdżące samochody i spacerujący ludzie. Hermiona zatrzymała się gwałtownie i zapatrzyła na tę dziwacznie spokojną scenerię. Z trudem łapała oddech. W momencie zrobiło jej się niedobrze i spróbowała zwalczyć ból głowy. Drżącą ręką schowała różdżkę do kabury, po czym wyszła z zaułka i chwiejnym krokiem ruszyła chodnikiem.
Minęła kobietę w niebieskiej spódnicy, trzymającą za rękę małe dziecko. Oboje patrzyli nań z podejrzliwym zainteresowaniem i ze zmarszczonymi brwiami. Idąc dalej, zauważyła, że rzeczywiście wzbudza sensację, a niektórzy nawet odciągali od niej swoje pociechy. Spojrzała na siebie. Nagle zrozumiała, że wciąż ma na sobie szkolny mundurek, a przecież znajduje się w mugolskim Londynie. To oczywiste, że ludzie się gapili, widząc dziwną dziewczynę, odzianą w jeszcze dziwaczniejsze czarne szaty. Swoim wyglądem dosłownie krzyczała „czarownica!".
Magia Czarnej Różdżki pozbawiła ją wszelkich zahamowań, przez co odrzuciła wszystkie środki ostrożności. Gdy moc w niej szumiała, czuła się odurzona, a to zaś prowadziło do popełniania głupot, jak na przykład aportowanie się w mugolskiej części miasteczka oraz zabranie ze sobą Toma.
Westchnęła głośno, co sprawiło, że przechodzący obok staruszek potrząsnął z dezaprobatą głową. Nie zwróciła nań większej uwagi, tylko podeszła do najbliższych schodów, akurat prowadzących do czyjegoś domu, i usiadła na chłodnym betonie. W momencie poczuła się wyczerpana i w jakiś sposób pusta w środku. Niewidzącym wzrokiem omiatała uliczkę i spacerujących ludzi, nie przyjmując niczego do wiadomości.
Co się właściwie wydarzyło? Gdy została złapana przez Toma, powróciły wszystkie bolesne wspomnienia z czasów wojny. Jakiś czas temu zostały ją w spokoju, więc dlaczego akurat dzisiaj przypuściły swój atak?
Tom potarł obolałe od uderzenia ramię. Musiał przyznać, że był zupełnie nieprzygotowany na atak, ale przypisał to dezorientującemu niedowierzaniu, że Hermiona bez najmniejszego problemu przeniosła się przez szkolne bariery. Jakim cudem zdołała dokonać niemożliwego?
Czemu właściwie miała takie zdolności i zapędy? Już wcześniej zrobiła coś podobnego, ale osłony ulicy Pokątnej a magia strażnicza Hogwartu to coś zgoła innego. Pierwsze zaklęcia nałożono na zamek wieki temu, a każdy nowy dyrektor zawsze dodawał coś od siebie i umacniał pole. To wszystko sprawiało, że osłony były nieprzenikalne.
Jak widać, prawie, dodał w myślach.
Skąd ta moc? Czego nie chciała mu powiedzieć? Cóż, to nie jedyny sekret, który skrywała. Miała ich wiele i nie zamierzała go uświadamiać. Zezłościł się przez tę jej tajemniczość i stracił samokontrolę. Naprawdę był w stanie wymusić nań prawdę, choćby miał użyć trochę siły. Właśnie wtedy Hermiona przeszła do defensywy, cisnęła nim o ścianę, a potem zniknęła w labiryncie londyńskich alejek. Naturalnie, Tom wiedział, gdzie się znajduje, ale nie miał zielonego pojęcia, gdzie szukać dziewczyny. Czas użyć magii, podsumował i wyciągnął różdżkę.
– Wskaż mi – powiedział.
Poszedł we wskazanym kierunku. Nie minęło wiele czasu, zanim nie natknął się na bardziej ruchliwą ulicę. Wokół kręciło się wielu mugoli, tak więc zdjął wierzchnią szatę, która bez wątpienia przyciągała uwagę. Gdy przechadzał się chodnikiem, wreszcie zobaczył Hermionę. Siedziała na schodach pobliskiego domostwa z obojętnym wyrazem twarzy, ale mimo to odetchnął z ulgą. Kiedy doń podszedł, powoli uniosła głowę. Nie wydawała się zaskoczona, a apatyczna. Usiadł obok niej, a wtedy przeniosła spojrzenie na ulicę.
– Przepraszam – powiedziała.
Tom był zszokowany jej beznamiętnym głosem, tak niepasującym do zwyczajowego, pogodnego usposobienia. W gruncie rzeczy nie powinien być zaskoczony, zwłaszcza, że kiedy trochę go poniosło, spojrzała nań z takim samem wyrazem twarzy, co podczas przerwy świątecznej, gdy myślała o swoim dawnym życiu i przyjaciołach. Nienawidził tego smutku i bólu i zdecydowanie nie podobało mu się, kiedy patrzyła na niego ze strachem. Czy w przeszłości została złapana przez kogoś w podobny sposób?, pomyślał ze złością.
Dziewczyna nadal była skupiona na gwarnej ulicy. Nagle przestało mieć znaczenie to, że ma przed nim wiele tajemnic. Zależało mu, żeby skończyła z apatią i nie czuła się osamotniona. Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Na moment zesztywniała, ale potem doń przylgnęła, co zarejestrował z ulgą i zadowoleniem. Gdy przesunął dłonią po jej chłodnym policzku, zaczęła się odprężać.
– Wiesz, co teraz zrobimy? – zapytał po chwili milczenia. – Wcześniej mówiłaś, że chciałabyś się trochę zabawić – dodał, kiedy nań spojrzała ze zdezorientowaniem. – Co zaplanowałaś? – zapytał, usatysfakcjonowany uśmiechem, którym go obdarzyła.
Hermiona oparła się o chłopaka, szczęśliwa, że nie musi radzić sobie ze wspomnieniami w pojedynkę. Potrzebowała towarzystwa, żeby odegnać od siebie duchy przeszłości. Samodzielna walka była naprawdę trudna. Objęła go w pasie i doń przylgnęła.
– Skoro jesteśmy w Londynie, to chodźmy do pubu – Uśmiechnęła się zadziornie.
Tom uniósł brew.
– Żyłem w przekonaniu, że to ja jestem demoralizatorem w naszym związku – podsumował z rozbawieniem, na co zareagowała głośnym śmiechem.
– Wiesz, czego zupełnie nie rozumiem? – Hermiona mówiła bardzo niewyraźnie i trochę się chwiała, ale mimo to zdołała wskazać palcem na usytuowanego obok Toma.
– Zapewne całkiem wielu rzeczy – odparł spokojnym głosem.
Siedzieli przy jednym ze stolików w miejscowym barze, wyglądającym co najmniej podejrzanie. Wewnątrz było trochę brudno, ale przynajmniej nie odmawiano alkoholu nieletnim klientom.
Zamówił sobie piwo i jeszcze nie wypił pierwszego kufla, czego nie można było powiedzieć o Hermionie. Naprawdę nie spodziewał się, że tak szybko straci głowę. W tej chwili opierała się na krześle, patrząc nań szklistymi oczami. Musiał przyznać, że pijana była całkiem zabawna, niemniej jednak to wciąż zaskakujące, że czasem i ona traciła kontrolę nad własnym ciałem. Nawet mu przez myśl nie przeszło, że się upije.
Zmarszczył brwi, przypomniawszy sobie, jak bardzo była przerażona, kiedy doskoczył doń w zaułku. Wiedział, że niespecjalnie przywołał jej wspomnienia z czasów wojny. To całkiem prawdopodobne, że teraz się upiła, aby odegnać duchy przeszłości.
– Czemu… czemu właściwie francuski? – zapytała nagle, próbując unieść brew, ale nadaremnie. – Ze wszystkich możliwych jężów… języków, wybrałeś sobie francuski – kontynuowała, niezrażona. – Mówisz po francusku? To piękny ję… język, ale czemu…?
– Wydaje mi się, że wypiłaś o jedno piwo za dużo – podsumował ze zmarszczonymi brwiami.
– Albo… ty masz niedosyt! – wykrzyknęła radośnie, zanim wybuchnęła chichotem. Żeby nie spaść z krzesła, musiała się przytrzymać ramienia chłopaka.
Tom uśmiechnął się doń pobłażliwie. Nigdy wcześniej nie widział, aby śmiała się tak bezmyślnie. Zabawnie było patrzeć, jak miota się pod wpływem procentów. Niestety, następne zdanie, które powiedziała, sprawiło, że natychmiast spoważniał.
– Folder… Nie, nie, inaczej. Czekaj, zaraz sobie przypomnę… – Zmrużyła w skupieniu oczy. – Vol… Hm, jestem pewna, że gdzieś tam było „mor". Volmor…? – Potrząsnęła głową i obdarzyła go zadowolonym uśmieszkiem. – Voldemort. Mówiłam, że dam radę… – dodała. – Voldemort.
Ślizgon od razu zareagował i położył jej dłoń na ustach, skutecznie zagłuszając wszystko inne, co chciała mu przekazać.
– Cii, co ty najlepszego wyprawiasz? – syknął nerwowo, a następnie rozejrzał się po barze, czy przypadkiem nie są podsłuchiwani. – Nikt nie powinien znać tego imienia.
Hermiona ponownie zachichotała, choć raczej było to stłumione przez zaciśniętą na ustach dłoń. Zdeterminowana, szarpnęła za rękę i odzyskała zdolność mówienia.
– Skąd… skąd ta nieśmiałość? – Omiotła spojrzeniem pub, a następnie spróbowała skupić się na rozmówcy, chociaż miała z tym niemały problem. – Nie podoba ci się…? – Zmarszczyła w zamyśleniu brwi. Wydawała się mieć wątpliwości, ale potem wzruszyła ramionami i kontynuowała. – Jak długo głupko… główkowałeś, żeby wykombinować coś dobrego…?
Tom wniósł oczy ku niebu, ale dziewczyna tego nie zauważyła, bowiem niespodziewanie zainteresowała się leżącą na stole chusteczką. Spróbowała złożyć ją w żurawia, ale poniosła spektakularną porażkę, ostatecznie rozrywając materiał na pół.
– Skąd w pierwszej kolejności znasz to imię? – zagaił, chcąc wykorzystać sytuację.
Hermiona odwróciła wzrok od swojego nieudanego origami i ponownie się na nim skoncentrowała. Jej odurzony alkoholem mózg potrzebował chwili, żeby przetworzyć pytanie.
– Jak myślisz, głuptasie? – Wtem poczuła, że jest bardzo zmęczona. Chwyciła więc rękę ślizgnona i przysunęła się bliżej, aby ostatecznie położyć mu głowę na ramieniu. – To oczywiste, że przeczytałam o nim w książce – wymamrotała i zsunęła się w dół, aż wylądowała na jego kolanach.
Tom się zaczerwienił, kiedy siedzący w barze mugole natychmiast się nimi zainteresowali. Niektórzy byli tylko zaciekawieni, a inni szczerze oburzeni. Kto to widział, żeby młoda panna, wypiwszy o kilka piw za dużo, straciła samokontrolę, zanurkowała pod stół i w pełnym pubie postanowiła sprawić przyjemność swojemu chłopakowi.
– Zdecydowanie ci wystarczy – zareagował i z powrotem posadził ją na krześle.
– Mmm… – wymruczała, niezdolna do wykombinowania lepszej riposty.
Objął dziewczynę w talii, a następnie podniósł się razem z nią od stołu. Odwzajemniła uścisk i mocno doń przylgnęła.
– Jak teraz wrócimy do Hogwartu? – zapytał, zirytowany, ale nie spodziewał się żadnej odpowiedzi.
Wbrew wszelkim oczekiwaniom Hermiona wyraziła swoje zdanie.
– Nie dam rady nas pokierować.
– Nawet nie przypuszczałem – parsknął pod nosem.
– Zarezerwowałam pokój – dodała po chwili milczenia.
– Kiedy? Jakim cudem…? – zapytał, patrząc nań uważnie. W końcu przeczesał dłonią włosy. – Nieistotne, zapomnij. Najpierw się położysz.
Razem z dziewczyną przeszedł przez hol, a następnie podszedł do brudnej recepcji. Za ladą siedział nieprzyjemnie wyglądający mężczyzna z tłustymi brązowymi włosami i pasującą doń brodą.
– Czy moja przyjaciółka zarezerwowała tutaj pokój, proszę pana? – zapytał, dołożywszy wszelkich starań, żeby zachować pozory uprzejmości.
Mugol rzucił mu mało zainteresowane spojrzenie, ale zajrzał do rejestru.
– Nazwisko? – spytał szorstko.
– DeCerto – odpowiedział, uprzednio poprawiwszy swój uchwyt, bowiem Hermiona trochę mu się zsunęła.
Gdy mężczyzna zaczął przeglądać listę gości, Tom prawie wyraził na głos wątpliwość, jakoby mieli w karczmie tłumy.
– Brak rezerwacji.
– Riddle? – zapytał, próbując kolejnej opcji.
Mugol ponownie sprawdził kolejkę i pokręcił przecząco głową, sprawiając wrażenie śmiertelnie znudzonego. Ślizgon wrócił wspomnieniami do rozmowy, którą odbył wcześniej przy piwie i zerknął w przelocie na półżywą dziewczynę. Kiedy przeniósł spojrzenie na zawszonego recepcjonistę, nabrał przekonania, że to jednak może się udać.
– Voldemort – powiedział niskim głosem.
Mężczyzna po raz trzeci skupił się na liście, a Tom zganił się w myślach za głupotę. To praktycznie niemożliwe, żeby Hermiona…
– Ach, tak, jest rezerwacja – podsumował mugol. – Pan i pani Voldemort. Macie dziwaczne nazwisko. – Odwrócił się i sięgnął po jeden z wiszących na tablicy korkowej kluczy.
Ślizgon przeklął pod nosem i spiorunował dziewczynę wzrokiem.
– Zginiesz, kiedy wytrzeźwiejesz.
– Yhym. Jakiego zaklęcia użyjesz? – spytała, o dziwo, nawet przytomnie.
Stłumiwszy następne cisnące się na usta przekleństwo, w milczeniu odebrał od recepcjonisty klucze.
– Numer siedem – burknął mugol, nie zwracając uwagi na otoczenie, ponownie zatopiony w kolorowym pisemku, od którego został wcześniej oderwany.
Zanim zaczął się wspinać po schodach prowadzących na piętro, Tom wzmocnił uścisk na talii Hermiony. Szybko dotarli do słabo oświetlonego korytarza. Brudna, wyłożona czerwonym dywanem podłoga nie sprawiała wrażenia zachęcającej, podobnie jak migocząca żarówka zwisająca smutno ze sufitu. Zignorowawszy brud na mijanej okiennicy i dość złowieszczy smród, nareszcie stanął przed wynajętym pokojem. Haczyk, na którym była zawieszona siódemka, był przekrzywiony, przez co przez moment patrzył na odwróconą i krzywą literę L. Włożył kluczyk do zamka i spróbował go przekręcić, ale napotkał opór. Wyglądało na to, że zamek był zepsuty, ale drzwi okazały się otwarte, tak więc po prostu je pchnął i wszedł do środka.
Jakież to uspokajające, podsumował zgryźliwie.
Pokój był równie wspaniały, co korytarz. Gdy omiótł wzrokiem każdy kąt, zmarszczył z niesmakiem nos. Środek wypełniało podwójne łóżko, a sądząc po zszarzałym prześcieradle, było naprawdę wątpliwe, aby wymieniano je w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Okno pokrywała gruba warstwa kurzu, ale najgorszy okazał się brązowy dywan – nie wiedział, czy to naturalny kolor, czy też coś się nań wylało i nie zostało właściwie posprzątane.
Westchnął i wyciągnął różdżkę. Najpierw zamknął i zabezpieczył drzwi, a następnie od niechcenia machnął, wskazawszy na pokój. Szara pościel zmieniła barwę na śnieżnobiałą, a gruba warstwa kurzu natychmiast zniknęła z parapetu i szyby. Okno zostawił zszarzałe, gdyż nie dostrzegł nigdzie żadnych zasłon. Skończywszy, ponownie omiótł wzrokiem pokój. Daleko mu było do idealnego, aczkolwiek prezentował się znacznie lepiej.
– Legifer pękłaby z dumy. – Usłyszał ciche mamrotanie.
Zmarszczył brwi.
– Najwyższy czas, abyś poszła spać – podsumował.
Tom posadził dziewczynę na łóżku, przetransmutował jej ubranie w coś znacznie wygodniejszego, zdjął kaburę, którą wciąż miała przymocowaną do ramienia i odłożył ją na stojący obok stolik nocny. Z rozbawieniem obserwował, jak Hermiona powoli osuwa się bokiem na posłanie i zastyga w dziwnej pozycji. Schylił się i podźwignął jej nogi, aby mogła się lepiej ułożyć, a następnie położył nań biały koc.
Ziewnął ze zmęczenia i zdjął własne ubranie. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się dnia pełnego wrażeń. Nawet mu przez myśl nie przeszło, że gryfoni mają tak słabą głowę.
Rozebrał się do czarnej koszulki i bokserek, a potem machnął na lampę różdżką, zgasił światło i również wślizgnął się pod koc. Był przekonany, że dziewczyna zaśnie, kiedy tylko przyłoży głowę do poduszki, ale się pomylił. Najwyraźniej zarejestrowała, że położył się obok, ponieważ przewróciła się na boczek i przysunęła bliżej. Jedną dłonią zaczęła mu sunąć po klatce piersiowej, a drugą przeczesywać włosy. Wtem podparła się na ramieniu i pochyliła nad nim. Uniósł brwi, kiedy poczuł ciepłe wargi na swoich własnych, ale nie zaprotestował. Chwilę później się rozkręciła, bowiem zaczęła całować go też po okolicach brody i policzkach. Nawet by się poddał przyjemności, gdyby nie fakt, iż nagle odezwało się w nim sumienie i zabroniło przekroczenia granicy. Szkoda, bo właśnie usiadła na nim okrakiem i zaczęła ściągać mu koszulkę.
Nie wypadało, gdy była kompletnie pijana.
– Sądzę, że to świetny pomysł, ale na inną okazję – wyszeptał bez tchu, próbując się odsunąć. – Uwierz, że rano byś mnie zabiła.
Niepoddanie się pragnieniu, wymagało od niego naprawdę olbrzymich pokładów samokontroli, zwłaszcza że Hermiona położyła mu głowę na piersi i poczuł uwodzicielski zapach bzu. Powoli wciągnął powietrze do płuc i je wypuścił. Naprawdę powinna być mu wdzięczna, że nie skorzystał z oferowanego mu ciepła, gdy się upiła. Odprężywszy się, otoczył dziewczynę ramionami i przymknął oczy. Zanim odpłynął, mimowolnie się zastanowił, od kiedy odmawiał nadarzającej się okazji.
Gdy się obudził, była prawie ósma rano. Z początku zupełnie nie wiedział, czemu nie jest w dormitorium, ale potem przyszło zrozumienie. Automatycznie spojrzał na leżącą obok czarownicę, która zwinęła się w kłębek pod kocem.
Jakim cudem przebiła się przez szkolne osłony? Aportowanie się w Hogwarcie jest niemożliwe. Westchnął pod nosem i ponownie zerknął na Hermionę. Wciąż była pogrążona we śnie, na szczęście dalekim od koszmaru.
– Ron – mruknęła pod nosem.
Tom zmarszczył brwi, nagle owładnięty straszliwą zazdrością. Kim był chłopak z jej snu? Niestety, to następne słowa, które wypowiedziała, sprawiły, że prawie stracił nad sobą panowanie.
– Kocham cię, Ron.
Wypuścił nieświadomie wstrzymane powietrze i spróbował wyciszyć pragnącą gwałtownego uwolnienia magię. Hermiona spała tak spokojnie, zaś on nie pragnął niczego innego, jak zacisnąć dłonie na jej odsłoniętym gardle. Miał dylemat, bowiem chciał albo nią potrząsnąć, przywrócić do rzeczywistości i zapytać, kim jest Ron, albo zwinąć się w kłębek w ciemnym kącie i umrzeć.
