Rozdział 1

Święto Odrodzenia"

Kolejna pusta butelka z głuchym trzaskiem wylądowała na blacie stołu.

Dochodziło południe.

Obrzucił mętnym wzrokiem starannie ułożony stos kartek, po czym schwycił pierwszą z góry, przyglądając się precyzyjnie wyrysowanym schematom w skupieniu. Wyniki prowadzonych od lat poszukiwań nie pozostawiały żadnych złudzeń… Zirytowany zmiął kartkę w dłoni, ciskając ją na drugi koniec pokoju.

– Kurwa… – jęknął, ukrywając zmęczoną twarz w dłoniach.

Mimowolnie osunął się na krześle, czując wszechogarniającą rezygnację.

Cały świat zamknął w tym maleńkim pokoju, w którym kurz szczelnie otulił wszelkie ślady jego obecności i skąd tak beznadziejnie próbował zniknąć. Czasami miał wrażenie, że ktoś przybił jego cień do ściany i wydawało się, że słońce już nigdy się nie poruszy, rozciągając kolejny dzień w nieskończoność. Utęskniona noc przychodziła zawsze powoli, nie dając wytchnienia, przynosząc jedynie jeszcze więcej wątpliwości i bezsennych godzin.

Może spróbuj zacząć od nowa?

Ile razy to słyszał? Powtarzał sam sobie?

Za każdym razem zmuszał się do podjęcia kolejnej próby, z nadzieją, że tym razem ma szansę… i za każdym razem rozczarowywał się na nowo.

Nie było żadnych wyjść.

Żył w domu zamieszkałym przez duchy.

Może sam był jednym z nich?

– Zel! – Głośne pukanie wyrwało go ze smętnych rozmyślań. – Zel! Pamiętasz, że mamy dziś gości? Mam nadzieję, że znowu nie pijesz od rana? Może, z łaski swojej, byś mi trochę pomógł?! – zabrzmiał oskarżycielski ton.

– Nirali, daj mi spokój! Mówiłem ci już, że nie mam ochoty nikogo widzieć! – odkrzyknął zirytowany i jeszcze mocnej przycisnął dłonie do twarzy, próbując rozmasować ból głowy.

– Ostatnim razem mówiłeś to samo! Nie możesz wiecznie zamykać się w pokoju! Otwieraj natychmiast! – krzyczała, nie przerywając natarczywego pukania. – Będę to robić, dopóki nie otworzysz – zagroziła.

Zelgadis jęknął pokonany, ostatecznie dźwignął się z krzesła i ruszył, aby otworzyć drzwi, które zaskrzypiały w głośnym sprzeciwie.

– Mówiłem. Daj. Mi. Spokój – wycedził przez zęby, blokując jedną ręką wejście.

Nirali przewróciła oczami, odpychając go stanowczym ruchem i wparowała do izby niczym huragan.

– Pięknie – westchnęła przeciągle, lustrując oceniającym wzrokiem całe pomieszczenie. – Zel, do cholery, nie można tak żyć!

Mimowolnie podążył za jej wzrokiem. Niewielkie łóżko, niezaścielone, bardziej przypominało biurko niż mebel przeznaczony do spania. Wśród zmiętej pościeli piętrzyły się stosy ksiąg i najróżniejszych notatek. Na stoliku, tuż obok starannie ułożonych zapisków, dumnie stały opróżnione już butelki po alkoholu. W pokoju panował półmrok i duchota, wymieszana z zapachem wczorajszych trunków. Zelgadis wzruszył ramionami i bez słowa skierował się na wcześniej zajmowane miejsce.

– Nie obchodzi mnie to – stwierdził, siadając.

Nirali zatrzymała się pośrodku pokoju, zaciskając wargi.

Widział, że chciała mu coś powiedzieć, więc po prostu czekał. Był pewien, że cała rozmowa skończy się jak poprzednie, na wielkiej awanturze, podczas której będzie mu prawić morały, a on będzie udawał, że nic go to nie obchodzi. Przeciągająca się cisza zaczęła go niepokoić.

W końcu Nirali westchnęła zmęczona i odgarniając rzeczy z łóżka, usiadła naprzeciwko.

– Myślisz, że ona by tego chciała? – zapytała cicho, nie patrząc mu w oczy.

Zelgadis spiął się jak rażony piorunem. W jednej chwili zamglony alkoholem umysł stał się zupełnie jasny. TO był temat, którego nie poruszali. Ich zasada, że nie będą o tym rozmawiać. A jednak, z jakiegoś powodu, Nirali właśnie odważyła się o NIEJ wspomnieć.

– Daj spokój, minęły już trzy lata, od kiedy… – kontynuowała cicho.

– Nie! – wrzasnął, uderzając pięścią w stół i przewracając kilka butelek.

Nirali wzdrygnęła się, ale tym razem nie zamierzała rezygnować.

– Zel, proszę… Nie mogę dłużej patrzeć, jak sobie to robisz… – dodała błagalnie, nachylając się w jego kierunku.

Próbował zapanować nad oddechem, nad irracjonalną wściekłością, która zapłonęła w żyłach. Z całej siły zacisnął powieki, prosząc w duchu, aby zostawiono go samego. Nirali jednak nie zamierzała odejść.

Nie tym razem.

Zrozumiał to w chwili, w której delikatny dotyk otulił jego drżącą dłoń.

– Porozmawiaj ze mną, proszę…

Już otwierał usta, aby odmówić, ale kiedy spojrzał na siostrę, zrozumiał, że krzywdzi nie tylko siebie, ale i ją… Przyglądała mu się czujnym wzrokiem, z troską i bólem wypisanym na bladej twarzy. Ona także miała swoje problemy, a on dorzucał jej kolejny…

Nabrał powietrza.

– Nie mogę. Rozumiesz? – jęknął na jednym wydechu, szukając w jej oczach zrozumienia.

– Powiedz, co się dzieje… – poprosiła, prostując się w oczekiwaniu na odpowiedź.

Wahał się jeszcze przez chwilę. Wiedział, że mówienie o tym głośno, znowu otworzy stare rany, że będzie bolało, będzie gorzej i znowu spędzi długie godziny ze swoim żalem. Z drugiej strony, spokojny głos i łagodne spojrzenie Nirali mówiły, że jeśli komukolwiek w tym świecie miałby zaufać, to tylko jej. Westchnął głośno, zbierając słowa.

– Jestem cholernym hipokrytą… Wiesz, że ostatnia rzecz, którą do niej napisałem, to żeby o mnie zapomniała? – Uśmiechnął się gorzko. – Rozumiesz? A sam od trzech lat nie potrafię myśleć o niczym innym! To nie ma sensu! – Ze złością rozrzucił leżące na stole notatki.

Nirali ostrożnie obróciła w dłoniach jedną z kartek.

– Skończyłeś kolejne badania? – zapytała cicho.

– Tak i zgadnij co? – Pokręcił głową z rezygnacją. – Myślałem, że tym razem uda się znaleźć jakiekolwiek odpowiedzi, ale nic nie znalazłem. Zmarnowałem kolejny rok tylko po to, aby raz jeszcze utwierdzić się w przekonaniu, że nie da się złamać tej cholernej przysięgi krwi – mruknął, rozcierając twarz w dłoniach.

– Nie możesz się poddawać. Na pewno jest jakiś sposób…

– Przestań, proszę. Nie potrzebuję, żeby karmić mnie bredniami – wtrącił stanowczo. – Nie, Nirali. Nie ma żadnych wyjść.

– Zel…

– To nie tak, że żałuję. Jeśli wiedziałbym, że jest bezpieczna… Ale ja nawet nie wiem, czy ona nadal żyje. A co, jeśli po zamknięciu przejścia czas znowu zaczął płynąć inaczej w naszych światach? Co, jeśli dla niej minęło zaledwie trzy dni, tak jak kiedyś dla mnie? Z drugiej strony, równie dobrze w jej świecie mogło minąć kilkadziesiąt lat… Ta niepewność mnie zabija. Jestem pieprzonym hipokrytą – powtórzył cicho, uciekając spojrzeniem w okno.

Nirali milczała, przekładając w dłoniach kolejne zapiski. Nie wiedział, czy szukała w nich jakiegoś błędu, punktu zaczepienia, którym mógłby na nowo się mamić, ale był przekonany, że żadnych pomyłek nie znajdzie.

Przez ostatnie trzy lata przestudiował już chyba wszystko, co dotyczyło magicznych przysiąg i działania linii czasowych w wymiarach równoległych. Nawet nie chciał wspominać, jak cholernie trudnym zadaniem było zdobycie odpowiednich ksiąg w tym świecie, prawie całkowicie pozbawionym magii. Był pewien, że rezultat jego badań był ostateczny. W żaden sposób nie można złamać raz złożonej przysięgi krwi. A nawet jeśli… To i tak nie miał klucza potrzebnego do otwarcia portalu.

– Chodź, chciałabym ci coś pokazać – powiedziała nagle dziewczyna, wstając i wyciągając zachęcająco rękę.

Uniósł brwi w niemym pytaniu.

– No już! – ponagliła, ruszając do wyjścia.

Nie wiedział dlaczego, ale ostatecznie podniósł się z krzesła i podążył jej śladem. Może dlatego, że nie pozostało mu nic innego… A może, kierowała nim głęboko ukryta nadzieja, że jednak coś jeszcze mogą zmienić.

(...)

Świat na zewnątrz powoli budził się do życia. Nadchodziła kolejna wiosna. Podążał za Nirali, w milczeniu obserwując skąpany w zieleni las.

Tamtego dnia wszystko w piątym filarze uległo zmianie. Wraz z upadkiem miasta sądził, że to koniec. Niechętnie wracał do tych wydarzeń, ale doskonale pamiętał obraz martwej, pustej krainy pogrzebanej głęboko pod gruzami.

– O czym myślisz? – zagadnęła nagle.

– Wspominam dawne krajobrazy… – mruknął cicho, mrużąc oczy od ostrych promieni popołudniowego słońca.

– Ach, tak… – westchnęła głośno, nie przerywając spokojnego marszu. – Nadal ciężko mi w to uwierzyć… Gdyby nie Matka Chaosu, nigdy byśmy się po tym nie podnieśli – stwierdziła, patrząc przed siebie.

– A podnieśliśmy się? – zapytał z przekąsem.

Prychnął zirytowany, nie otrzymując odpowiedzi.

– Dlaczego to robisz, Zel?

– Co robię?

– Szukasz dziury w całym – stwierdziła spokojnie. – Musisz w końcu przyznać, że wszyscy otrzymaliśmy drugą szansę. – Zatrzymała się nagle, patrząc mu w oczy. – Kiedy ogarnął nas chaos, myślałam, że wszyscy umrzemy. Bałam się, że to koniec… Jestem wdzięczna, że tak się nie stało.

– Naprawdę cieszysz się, że żyjemy tu jak szczury w klatce?

– Rozejrzyj się! Jaka do cholery klatka?!– krzyknęła, unosząc ręce w nieokreślonym kierunku. – Wiem, że nie pamiętasz tego świata, tak jak ja i może dlatego cię to nie obchodzi, ale Matka Koszmarów oddała nam wszystko, co straciliśmy. Przywróciła to miejsce do życia! Jest tak jak kiedyś, przed demonami…

Pewność w słowach Nirali i intensywność, z jaką na niego patrzyła, sprawiły, że nie zamierzał dłużej się sprzeczać. Przytaknął pokonany. Czarodziejka uśmiechnęła się blado, po czym ponownie ruszyła, prowadząc go w dalszą drogę.

Może miała rację? Może, gdyby nie gorycz niesiona w sercu, sam mógłby to przyznać.

Tamtego dnia, po spotkaniu z Matką Koszmarów, ocknęli się w nowym świecie. Po zniszczeniach nie było nawet śladu. Wszystko wyglądało tak, jakby wojna nigdy się nie wydarzyła.

To denerwowało go najbardziej.

Zupełnie jakby ktoś próbował ich oszukać, że wszystko, czego doświadczyli, nie było prawdziwe. Jednak nawet jeśli nie widział pokaleczonych murów i zbrukanych krwią ulic, czuł je… Obraz tych tragedii nosił głęboko pod skórą.

Tamtego dnia, ludzie budzili się na ulicach, w domach, jak wyrwani z głębokiego snu. Rozglądali się dookoła, jak aktorzy wsadzeni w całkowicie nową scenerię, w której nie potrafili się odnaleźć. Nikt z ocalałych, poza nimi, nie wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło. Wszyscy uznali, że to cud, że pewnie bogowie ich ocalili.

Nieumarli wrócili do życia.

To także bolało… Przez lata dręczyły go koszmary, po których budził się w nocy, zlany zimnym potem. Trzystu jedenastu… Jashe powiedział, że właśnie tylu Nieumarłych zabił w trakcie walki z Irą. Problem w tym, że wtedy jeszcze nie wiedział, że Nieumarli to tak naprawdę zwykli ludzie pod kontrolą demonów… Można było ich ocalić…

Westchnął zmęczony.

– Daleko jeszcze? – zapytał, chcąc odwrócić uwagę od własnych myśli.

Nirali obróciła się do niego z uśmiechem.

– Prawie jesteśmy.

Zbliżali się do końca leśnej ścieżki, która prowadziła na niewielkie gospodarstwo, na obrzeżach miasta. Zelgadis rzadko zapuszczał się na tyle daleko od ich chaty i miał ku temu istotne powody.

– Co tu robicie?! – krzyknął rosły mężczyzna, gdy tylko wyszli z lasu na skąpane w słońcu pole.

Chimera odruchowo naciągnął kołnierz na twarz i skrył się pod głębokim kapturem płaszcza.

– Spokojnie! Nie chcemy problemów. Tylko przechodzimy – odkrzyknęła Nirali do mężczyzny pracującego w polu.

Nieznajomy wykrzywił poczerwieniałą ze złości twarz w nieprzyjemnym grymasie.

– Zjeżdżać mi stąd, ale już!

Nirali uśmiechnęła się uprzejmie i ciągnąc Zelgadisa za ramię, szybkim krokiem ruszyła przez łan.

– Suka demonów… – syknął za nimi mężczyzna, na tyle głośno, żeby mogli usłyszeć.

Dłoń Nirali zacisnęła się mocniej wokół jego przegubu.

– Dlaczego się na to godzisz? – zapytał cicho, kiedy minęli gospodarstwo i ruszyli w stronę dzikich zagajników.

– Ci ludzie mają prawo mnie nienawidzić – odpowiedziała spokojnie, puszczając jego rękę.

– Myślisz o nich czasem? – zagadnął niepewnie, ściągając kaptur. – O tych ludziach, których zabiliśmy?

Nirali milczała i był już prawie pewien, że nie uzyska odpowiedzi, kiedy nagle przystanęła.

– To tutaj – wyjaśniła poważnie. – Chciałam ci to pokazać.

Rozejrzał się dookoła zdezorientowany. Budzący się po zimie zagajnik wyglądał skromnie. Niskie drzewa osłaniały ich przed wzrokiem nieprzyjaznego gospodarza, chociaż na wielu gałęziach wciąż brakowało liści.

– Nie rozumiem – stwierdził głośno.

Nirali wolnym krokiem ruszyła w kierunku dużego głazu, który wcześniej zignorował. W cieniu skały zachowały się resztki śniegu. Czarodziejka obeszła obiekt, przyglądając mu się w skupieniu. Po chwili przykucnęła i zdecydowanym ruchem starła z wybranego miejsca warstwę brudu. Oczom Zelgadisa ukazał się niewielki napis wyżłobiony w kamieniu.

„Nie przegraj".

– Ten napis! – sapnął zszokowany.

Nirali uniosła na niego pytające spojrzenie.

– Widziałem go już, zaraz po tym, kiedy… – Przełknął z trudem. – Kiedy Amelia zniknęła. To było w Saillune – dodał w zamyśleniu, nachylając się w kierunku napisu. – Chciałem wtedy pobyć sam i… – Cofnął dłoń jak oparzony. – Nirali, ja już to widziałem! – wychrypiał, osuwając się na ziemię.

– Zel, spokojnie. – Nirali natychmiast znalazła się przy nim, ściskając za ramiona i uważnie patrząc w oczy. – O czym ty mówisz? To niemożliwe, żebyś widział to wcześniej.

– Wiem, co widziałem – stwierdził pewnie, patrząc na nią oszołomiony.

– Posłuchaj. Ten napis… – zaczęła poważnie – kiedy demony złapały Eryka, nie wiedziałam, co robić. Próbowałam walczyć, uciekałam… Kiedy było już bardzo źle, zrobiłam ten napis, żeby nie zapomnieć…

– Nie zapomnieć?

– Od trzech lat zamykasz się w sobie. – Westchnęła zmęczona. – Prawie w ogóle już ze mną nie rozmawiasz. Nie pozwalasz sobie pomóc. Widzę, jak nie śpisz po nocach, dręczą cię koszmary, pijesz coraz więcej i siedzisz tylko w tych swoich książkach… – dokończyła smutno, sprawiając, że coś w piersi Zelgadisa zakłuło boleśnie.

– Nirali…

– Nie chce dłużej patrzeć, jak to sobie robisz. Wiem, że pewnie wolałbyś umrzeć tamtego dnia… Ale żyjemy, Zel. Chciałam ci to pokazać, opowiedzieć ci o tym, żebyś też się nie poddawał i nie zapominał, dlaczego tu jesteś. Ja też przez długi czas myślałam, że jestem w pułapce, że nigdy nie odzyskam Eryka, ale zjawiłeś się ty… – Cień uśmiechu na moment wykrzywił jej usta. – Też chciałabym ci pomóc. Pozwolisz mi to zrobić? – zapytała z nadzieją, przyglądając mu się w oczekiwaniu.

Patrzył na nią w osłupieniu, ściskając w dłoniach wilgotną ziemię. Coś w słowach Nirali odarło ostatnie lata z wszelkich złudzeń. Było dokładnie tak, jak mówiła. Obsesyjnie szukał wyjścia z pułapki, za którą uznał cały ten świat. Po drugiej, czy trzeciej porażce w poszukiwaniach, praktycznie przestał z kimkolwiek rozmawiać.

– Pytałeś, czy myślę o tych wszystkich ludziach… – podjęła ostrożnie. – Codziennie. Codziennie o nich myślę. Zastanawiam się, czy jestem egoistką, ponieważ nie poświęciłam Eryka. Zabijałam, żeby chronić bliską mi osobę… Więc tak, ludzie mają prawo mnie nienawidzić. Dla nich zawsze będę zdrajczynią, niezależnie co bym teraz zrobiła – wyznała, spuszczając głowę.

Bez zastanowienia przygarnął dziewczynę bliżej siebie, zamykając w szczelnym uścisku.

– Przepraszam… – wychrypiał nagle w jej włosy, przyciskając kruche ciało do piersi.

– Dołożyłem ci tylu zmartwień. Jestem skończonym idiotą…

Nirali odwzajemniła uścisk. Trwali tak przez długą chwilę, niezrażeni chłodem bijącym od wilgotnej gleby.

Przymknął oczy, uświadamiając sobie coś, o czym wiedział już od dawna. Nie tylko on miał własne demony. Nirali także je miała. Tak samo jak każdy człowiek w tym świecie. Poraniony, pełen żalu, chęci zemsty, straty… Wszystkich ich łączył pewien rodzaj bólu, gnijącego gdzieś głęboko, na spodzie, powoli zatruwającego umysł. Może gdyby patrzył uważniej, zauważyłby to wcześniej w ich ruchach, twarzach, spojrzeniach… Jego cierpienie nie było tu niczym wyjątkowym. A jednak pozwolił, żeby całkowicie nim zawładnęło.

Oczami wyobraźni zobaczył stojącą obok Linę, kręcącą głową z irytacją.

„Kiedy w końcu przestaniesz być swoim największym wrogiem, Zel?".

Uśmiechnął się blado, z irracjonalną pewnością, że właśnie to usłyszałby teraz od przyjaciółki, gdyby tu była.

Zrozumiał, że już zbyt długo pozostawał martwy za życia.

Nirali odsunęła się powoli, ukradkiem przecierając twarz rękawem.

– Obiecaj, że już będzie dobrze – poprosiła, przyglądając mu się z nadzieją nieco zaczerwienionymi oczami.

– Obiecuję.

Czarodziejka uśmiechnęła się delikatnie. Przytaknęła na potwierdzenie otrzymanej obietnicy, po czym odganiając cały wcześniejszy smutek, energicznie podniosła się z ziemi.

– Chodź! – zawołała. – Mamy niewiele czasu, a nie zdążyłam jeszcze nakryć do stołu.

Zelgadis w milczeniu podążył za siostrą w stronę domu. Zanim opuścili niewielki zagajnik, raz jeszcze obejrzał się na naznaczony napisem głaz. Coś nie dawało mu spokoju…

(...)

Kiedy otworzył drzwi własnego pokoju, westchnął zmęczony. Zrozumiał, jak musiała czuć się Nirali widząc go w takim otoczeniu… Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę okna, odsuwając zasłony i otwierając je na oścież. Odetchnął głęboko, delektując się przez chwilę zapachem wilgotnej trawy.

„Najwyższy czas wziąć się w garść" – pomyślał, obserwując otulający chatę las. „Amelia na pewno by tego chciała".

Uśmiechnął się pod nosem, uświadamiając sobie, że po raz pierwszy od dawna dobrowolnie dopuścił do siebie myśl o niej. W odpowiedzi, niemal natychmiast, całe ciało zalała fala tęsknoty. Znowu, jak widmo, powrócił obraz ich ostatniej rozmowy. Ciepło kruchego ciała, które przygarnął do piersi, błękit jej oczu i każda, najmniejsza krzywizna ust. Niemal namacalnie poczuł na języku słony smak ich ostatniego pocałunku. Przełknął z trudem, odrywając się od wspomnienia. Nie rozumiał, jak mógł kiedykolwiek obawiać się, że o niej zapomni…

– Zel! Włóż na siebie coś ładnego, proszę! – krzyknęła Nirali z sąsiedniego pomieszczenia.

Przewrócił oczami zirytowany.

Od samego początku szczerze nienawidził tego dnia. Święto Odrodzenia, jak zwykli określać ten dzień mieszkańcy tego świata. Dzień, w którym każdy cieszył się i świętował odejście demonów oraz odrodzenie filaru, dla niego był jedynie przykrym momentem przypomnienia…

„Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy pożegnania" – mruknął do siebie w myślach.

Walcząc z własnym rozgoryczeniem, ostatecznie skierował się w stronę niewielkiej komody.

– Nirali potrafi być naprawdę przekonująca. – Eryk powitał go nieśmiałym uśmiechem, zatrzymując się w progu.

Zelgadis wzruszył ramionami, zajęty przeglądaniem ubrań ściśniętych w szufladzie.

– Nie chcę dokładać jej kolejnych zmartwień – stwierdził poważnie, próbując wygładzić materiał zmiętej odzieży.

– W ubiegłe Święto Odrodzenia nawet nie chciałeś z nami rozmawiać. Doceniam gest – przyznał Eryk i mimo kąśliwości ostatniego zdania, Zelgadis był pewien, że chłopak był szczerze wdzięczny.

– Która lepsza? – zapytał, zmieniając temat i obracając się do rozmówcy z dwiema wybranymi koszulami.

Mężczyzna prychnął rozbawiony.

– Czarna – stwierdził bez namysłu. – Postaraj się, może ten dzień nie będzie tak zły, jak myślisz – dodał Eryk, uśmiechając się tajemniczo, po czym ponownie zniknął w głębi domu.

Zelgadis patrzył za nim przez długą chwilę, zastanawiając się nad usłyszanymi sławami.

„Postaraj się? Naprawdę?" – pokręcił głową, wzdychając głośno, jednak nie zamierzał podejmować tematu.

Ich relacja z Erykiem była specyficzna.

Po wydarzeniach sprzed trzech lat Eryk długo wracał do zdrowia. Lata spędzone w więzieniu demonów odcisnęły na nim piętno, zarówno w postaci licznych blizn pokrywających ciało, jak i zatruwających umysł koszmarów. Przez pierwsze miesiące Eryk żył w ciągłym napięciu i lęku, że lada moment świat znów ogarnie zniszczenie, co właściwie uniemożliwiało mu normalne funkcjonowanie. Praktycznie wcale nie spał, nie jadł, nie potrafił nawet rozmawiać z Nirali. Zelgadis pamiętał, jak chłopak spędzał długie godziny w emocjonalnym odrętwieniu, obserwując pustym wzrokiem przestrzeń przed sobą. Pamiętał też Nirali, czuwającą u boku ukochanego, szepczącą uspokajające słowa pocieszenia i gładzącą go czule po dłoni…

Z czasem było lepiej.

Podczas kiedy Zelgadis nadal tkwił zamknięty w czterech ścianach, Eryk stopniowo odzyskiwał chęć życia. Zaczął wychodzić z domu, spędzać więcej czasu z Nirali i ostatecznie wrócił także do badań alchemicznych, co, jak dowiedział się od Nirali, pasjonowało go już wcześniej. Nigdy jednak nie naciskał na Zelgadisa, za co ten był mu wdzięczny. Eryk od początku szanował jego potrzebę bycia w samotności i w przeciwieństwie do Nirali, częściej ofiarował mu po prostu milczące wsparcie. Zelgadis był pewien, że jak nikt inny, Eryk wiedział, że z własnymi demonami należy uporać się osobiście.

Westchnął, zapinając ostatni guzik świeżo założonej koszuli.

„Powinno wystarczyć" – pomyślał, kiedy zabrzmiało głośne pukanie do drzwi frontowych.

– Idę! – krzyknęła głośno Nirali, wybiegając na korytarz, aby przywitać gości.

– Chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego zamieszkaliście na takim zadupiu – zaśmiał się Tamaki, przechodząc przez próg ich skromnego domostwa.

– Sławni ludzie już tak mają – rzuciła żartobliwie Nirali, obejmując chłopaka na powitanie.

Zelgadis doskonale wiedział, że ta mała uwaga miała być jedynie żartem, jednak nie mógł powstrzymać grymasu, kiedy przypomniał sobie, dlaczego mieszkają z dala od miasta. On, chimera, budzący w ludziach strach i siostra morderczyni, dawniej współpracująca z demonami…

– No, już! Tamaki, daj mi przejść! – sapnęła zirytowana Maya, próbując przecisnąć się do środka.

– Maya, miło cię widzieć. – Nirali uprzejmie skinęła głową w kierunku kapłanki. – Zapraszam, wszystko już przygotowałam – zatrajkotała wesoło siostra, prowadząc zebranych do niewielkiego salonu.

Po krótkiej wymianie powitań i uprzejmości ostatecznie wszyscy zasiedli przy dużym stole, zajmującym większą część pomieszczenia. Na świeżo wypranym obrusie, Nirali w równych odstępach rozłożyła białą zastawę i półmiski z jedzeniem. W kominku wesoło trzaskał ogień. Było tak „sielankowo", że Zelgadis aż poczuł ścisk w żołądku, z trudem zmuszając się do powstrzymania kolejnego grymasu.

Chcąc zająć czymś myśli, obrzucił gości uważnym spojrzeniem.

„Nic się nie zmienili…" – przyznał w duchu.

Rzadko ich widywał. Właściwie, to razem odwiedzali ich jedynie z okazji Święta Odrodzenia.

Maya i Tamaki, w przeciwieństwie do Zelgadisa i jego siostry, byli chętnie goszczeni w mieście i pełnili ważne funkcje w radzie miejskiej, przez co nie mogli zbyt często pojawiać się w otoczeniu „osób niechcianych". Pomimo tego dziwacznego mezaliansu społecznego, łączące ich wydarzenia z czasem przerodziły się w poczucie przynależności, a wspólne spędzanie Święta Odrodzenia stało się niepisaną tradycją.

– Jak zawsze, Nirali, wszystko wygląda przepysznie – zagadnął Tamaki, sięgając po wypolerowane sztućce.

Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło w odpowiedzi.

– Na zdrowie. Niech Matka Chaosu ma nas w swojej opiece – odpowiedziała cicho, kłaniając się lekko i tym samym zapraszając zebranych do jedzenia.

Zelgadis niechętnie sięgnął po pierwszy kawałek pieczeni, który nałożył na talerz i zmusił się do oderwania małego kęsa.

– Co u was? – zapytała Maya.

– Dobrze, chociaż zima była trudna – odpowiedziała spokojnie Nirali.

Kapłanka przytaknęła poważnie.

– Jeśli będziecie potrzebować pomocy, wiesz, że zawsze możesz zwrócić się do nas…

– Jest w porządku. Radzimy sobie – przerwała Nirali, uśmiechając się uprzejmie.

– Widzę – odparowała niemal natychmiast Maya. – Nie spodziewałam się, że w tym roku Zelgadis zechce do nas dołączyć.

Spiął się, słysząc swoje imię.

– Jak twoje poszukiwania, Zelgadisie? Natrafiłeś na coś nowego? – kontynuowała zaciekawiona.

„Jeden, dwa, trzy…" – odliczył w myślach, zanim odważył się odpowiedzieć.

– Nie.

– Rozumiem… – zmartwiła się szczerze Maya. – Przykro mi.

Przez długą chwilę dało się słyszeć tylko brzdęk sztućców o talerze.

– Masz może wino, Nirali? – zagaił nagle Tamaki. – Czuję się gorzej niż na obiadach u własnej babci… Powinniśmy trochę wyluzować – stwierdził z uśmiechem, odchylając się na krześle.

– Popieram – wtrącił Eryk, unosząc pusty kieliszek w górę.

Nirali pokręciła głową rozbawiona, jednak bez słowa zniknęła w kuchni, z której po chwili wróciła, niosąc dwie butelki zamówionego trunku.

Dalej jakoś poszło i jak ze zdziwieniem stwierdził Zelgadis, było całkiem miło. Rozmawiali trochę o wszystkim i o niczym. Wymieniali uwagi na temat życia w mieście, żartowali z nowej polityki, a między wierszami wspominali stare życie, starannie wybierając odpowiednie treści z zagmatwanej przeszłości.

Zaczęło zmierzchać.

– Czyli dobrze zrozumiałam, że nie macie zamiaru nigdy powiedzieć ludziom o swojej prawdziwej naturze? – podsumowała Nirali.

– Po co? Nie daj bogom, jeszcze zaczęliby nam stawiać pomniki. – Zaśmiał się w odpowiedzi Tamaki. – Nie, niech lepiej będzie, jak jest. Wiedza o tym, że jesteśmy boskimi naczyniami, jest im do niczego niepotrzebna.

– A co z Acedią? – podjął poważnie Zelgadis, po chwili wahania.

Sam nie był do końca przekonany, czy chciał usłyszeć odpowiedź.

Maya spojrzała na niego z obawą.

– A co ma być? Siedzi w tym swoim ogrodzie, ale przynajmniej jest tak, jak mówiła… Nie wtrąca się w sprawy ludzi.

– Myślałem, że macie jakiś kontakt…

– Nie, nie mamy. To, że RAZ zgodziłam się z nią współpracować dla dobra świata nie znaczy, że teraz pijemy razem herbatki – odpowiedziała butnie Maya, krzyżując ramiona na piersi.

Zelgadis wzruszył ramionami pokonany. Po chwili namysłu stwierdził, że właściwie nie spodziewał się innej odpowiedzi. Trzy lata temu faktycznie Acedia zwróciła się do Mayi z prośbą, którą ta zdecydowała się spełnić. To był ten jeden raz, wyjątek, który pozwolił na przywrócenie światu życia. Gdyby Maya z Acedią nie pojawiły się tamtego dnia na polu walki, on i Nirali nigdy nie byliby w stanie wyzwolić prawdziwej potęgi Bliźniaczych Ostrzy. Nie zdołaliby przywołać Matki Koszmarów… Chociaż niechętnie, musiał przyznać, że Acedia pewnie ocaliła ich wszystkich. W ostatnim momencie zdołała przekonać kapłankę i przenieść je w odpowiednie miejsce. Wspomnienie Mayi chwytającej go za ramię, przypływ potężnej, boskiej siły, a potem ogarniający ich chaos… I życie.

Znowu życie.

– Powinniśmy się już zbierać – stwierdził spokojnie Tamaki, wyrywając Zelgadisa z zamyślenia.

– Zaczekajcie! Jest coś jeszcze… – zaprotestował nagle Eryk, zerkając niepewnie na Nirali.

Dziewczyna z wahaniem przytaknęła, pozwalając mu kontynuować.

– Ostatnimi czasy pracowałem nad czymś… – zaczął zakłopotany. – Nie mogę obiecać, że się uda, ale razem z Nirali pomyśleliśmy, że warto byłoby spróbować… Co prawda, jak mówiłem, nie wiem…

Eryk zamilkł, odchrząknął cicho, wyciągając z kieszeni spodni małe zawiniątko.

– Zel… – zaczęła poważnie Nirali, jej oczy błyszczały z podekscytowania – pamiętasz, rozmawialiśmy kiedyś o chwili, w której Jashe przywrócił ci ludzki wygląd. Mówiłeś, że Jashe rozdzielił trzy energie zaklęte w twoim ciele przy pomocy posiadanego naszyjnika. Ten naszyjnik…

Eryk ostrożnie rozpakował trzymany przedmiot. Zelgadis odruchowo pochylił się wprzód, unosząc brwi w szoku.

Ten naszyjnik…

– Znaleźliśmy go w miejscu, w którym zniknął Jashe. – Czarodziejka uśmiechnęła się z wahaniem. – Nie chcieliśmy ci mówić, tym bardziej że nie mieliśmy żadnej pewności, że cokolwiek uda się z nim zrobić. Był trochę pokiereszowany, zresztą jak ty sam – dodała ciepło. – Eryk i ja pracowaliśmy nad nim w tajemnicy i myślimy, że… to mogłoby się udać, Zel.

Zelgadis rozchylił usta w niemym pytaniu. Czuł na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych, przyglądających mu się z uwagą. Nawet nie zauważył kiedy, Nirali delikatnie ścisnęła jego dłoń.

– Nie możemy obiecać, że się uda. Ale chyba warto spróbować?

„Warto?".

Obrócił w myślach usłyszane słowa i po raz pierwszy od dawna, poczuł dogłębne przerażenie. Lodowate macki zacisnęły się szczelnie wokół jego piersi, nie pozwalając na wypowiedzenie choćby słowa, jednak to nie ewentualna porażka budziła największy lęk.

Bał się, że mogłoby się udać, że jakimś chorym zrządzeniem losu, właśnie tu i teraz odnalazłby antidotum własnej klątwy.

Czy naprawdę musiał oddać wszystko, aby dojść do tego momentu? Czy musiał poświęcić Amelię? Przyjaciół?

Uśmiechnął się gorzko w odpowiedzi na własne myśli. Matka Chaosu musiała się świetnie bawić, kiedy naigrawała się z jego losu…

Nagle świat wydał mu się nowy. Nieprzewidywalny i niebezpieczny. Przez moment oniemiały nawet pragnął się z niego wycofać… Boleśnie tęsknił za światem, który znał wcześniej i zrozumiał, że tak naprawdę obawiał się kolejnej zmiany.

– Zel? – podjęła łagodnie Nirali. – Nie chcesz?

Pokręcił gwałtownie głową.

To szokujące, jak szybko godzimy się, aby zapełnić puste miejsca, jak jedno pragnienie zapychamy kolejnym, ponieważ nie znosimy pustki.

– Spróbujmy… – odpowiedział cicho, przeciskając słowa przez ściśnięte gardło.

Nirali gestem nakazała Erykowi podejść. Kryształ na złotym łańcuszku błysnął w świetle paleniska. Ostatnim razem, kiedy Zelgadis go widział, klejnot lśnił błękitną poświatą, a wewnątrz kamienia przelewała się skumulowana energia dusz Nieumarłych. Teraz jednak, zdawał się być pusty w środku i na swój sposób martwy.

– To bezpieczne? – zapytał z obawą.

„A co cykasz?" – mógłby przysiąc, że usłyszał obok rozbawiony głos Liny.

Rozejrzał się dookoła zdezorientowany, jednak oczywiście, nie było jej.

– Tak – potwierdził uspokajająco Eryk. – W najgorszym wypadku po prostu nic się nie stanie. Opracowaliśmy z Nirali zaklęcie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, powinno się udać, oddzielić energię demona i golema tak, żeby zamknąć je w krysztale. Wtedy odzyskasz swoje ciało, chociaż pamiętaj, że stracisz też część mocy.

– Dobrze. Jestem gotowy – szepnął.

Nirali przytaknęła w skupieniu i ciągnąc za rękę, pomogła mu wstać.

– Stań tutaj – poinstruowała. – Może zaboleć…

Zelgadis przymknął oczy w oczekiwaniu. Serce boleśnie tłukło w piersi, obijając żebra.

– Perficio infinitum et nigrum divisum animae…