Rozdział 2
„Spotkanie po latach"
Świadomość powróciła gwałtownie wraz z oddechem rozrywającym płuca. Zelgadis jęknął boleśnie, czując w całym ciele niemożliwe do zniesienia gorąco.
– Nie wstawaj. Masz gorączkę – poleciła cicho Nirali, przykładając mu coś chłodnego do czoła.
„Zaklęcie…" – pomyślał nagle.
Kiedy spróbował otworzyć oczy, aby spojrzeć na swoje ciało, cały świat rozmył się i zatańczył przed nim w wirze jaskrawych barw. Zawartość żołądka poruszyła się niebezpiecznie. Walcząc z nudnościami, zrezygnowany ponownie zacisnął powieki, odcinając się od atakujących doznań.
– Udało się? – wychrypiał zniecierpliwiony.
Zdawało się, że minęła cała wieczność, zanim wreszcie usłyszał swoja siostry:
– Tak, Zel. A teraz odpoczywaj, musisz dojść do siebie.
Drobna dłoń zacisnęła się pocieszająco na przegubie. Spróbował uśmiechnąć się w odpowiedzi, ale nawet nie wiedząc kiedy, ponownie zapadł w sen.
(…)
Obudził go cichy śpiew ptaków. Z obawą otworzył oczy, spodziewając się kolejnego ataku doznań, jednak dookoła wszystko wyglądało normalnie. Uczucie gorąca zniknęło.
Ostrożnie podniósł się na posłaniu, kierując wzrok na własne dłonie, po czym wstrzymał oddech oszołomiony.
Nirali miała rację…
W bladym świetle znikającej nocy widział wyraźnie miękką, brzoskwiniową skórę. Przez długą chwilę mógł jedynie zaciskać i prostować palce, chcąc upewnić się, że dłonie na pewno należały do niego i cała ta sytuacja nie była jedynie snem.
Tak długo na to czekał.
Przez lata wyobrażał sobie ten moment. Układał w myślach całe scenariusze, co zrobi, kiedy już odzyska ludzkie ciało. Teraz jednak potrafił jedynie milczeć, czując jeszcze wyraźniej smutek, którym podszyte było całe to marzenie. Jego przyjaciele poświęcili tak wiele, żeby mu pomóc, a teraz? Może nigdy więcej ich nie zobaczy.
Niespodziewany szmer obok łóżka odwrócił jego uwagę.
Nirali spała na krześle, a koc, którym okryła się wcześniej, teraz leżał zwinięty na podłodze.
Zelgadis uśmiechnął się blado i najciszej jak potrafił, zbliżył do dziewczyny, ponownie okrywając ją ciepłym materiałem. Zamarł na moment, przyglądając się jej twarzy.
„Byłaś tu cały czas" – pomyślał i pomimo ogólnego smutku przez chwilę poczuł się lepiej.
Zastanawiał się, jak długo był nieprzytomny, ale ostatecznie zdecydował nie budzić Nirali i ostrożnie opuścił pokój.
Długie cienie prześlizgiwały się po ścianach korytarza, uciekając przed wątłymi oznakami nadciągającego świtu. Przez moment ciało wydało się obce. Wzrok w ciemności nie był już tak wyraźny, jak wcześniej, a ruchy zdawały się ociężałe i powolne. Westchnął przeciągle, ostatecznie decydując się podejść do lustra, wiszącego na jednej ze ścian.
Jego zmęczone oczy spojrzały na niego z odbicia.
Wstrzymał oddech, przyglądając się swojej twarzy w milczeniu. Spróbował nawet się uśmiechnąć, ale zamiast tego potrafił jedynie wykrzywić usta w niewyraźnym grymasie. Właśnie wtedy zrozumiał, że choćby bardzo próbował, nie był w stanie pozbyć się wyrazu rezygnacji. Mógł jedynie przyglądać się odbiciu w lustrze, które… już nie było ważne.
– Nie cieszysz się?
Wzdrygnął się jak oparzony i natychmiast skierował wzrok na siostrę. Nirali stała w progu jego pokoju i przyglądała mu się oceniającym wzrokiem.
– To… nie tak. Po prostu nie wiem, co robić dalej – wyznał szczerze.
– Nigdy nie chodziło o twarz, Zelgadisie.
Nirali zbliżyła się ostrożnie, stając za jego plecami, tak, że odbicia każdego z nich widoczne były w gładkiej powierzchni zwierciadła. Dopiero teraz mógł w pełni dostrzec jak podobni byli do siebie. Kształt nosa, krzywizna ust, oczy… były niemal identyczne. Zupełnie jak kolor włosów.
– Nie rozumiesz? – Czarodziejka pokręciła głową z wyraźnym rozbawieniem.
Przekrzywił głowę w niemym pytaniu, obserwując pobłażliwy uśmiech siostry.
– Pozwoliłeś, aby klątwa całkowicie cię zdefiniowała. Naprawdę myślisz, że twoich bliskich kiedykolwiek obchodziło to, jak wyglądasz?
Nie odpowiedział.
Nie musiał…
– Więc… co dalej? – zapytał cicho.
Twarz dziewczyny nagle przybrała poważny wyraz.
– A jak myślisz? Czego tak naprawdę pragniesz, Zel?
Zacisnął usta w wąską linię, ponownie koncentrując wzrok na lustrzanym odbiciu. Spoglądał na siebie jak na nieznajomego w tłumie. Kogoś, kogo na pewno się zna, można by przysiąc, że tak jest, ale nie sposób sobie przypomnieć, kto to jest. Patrzył w oczy mężczyzny, którego spotkał, ale nigdy tak naprawdę nie poznał. Mimowolnie wyciągnął dłoń przed siebie, dotykając chłodnej powierzchni lustra. Jego palce prześlizgnęły się po rysach twarzy, zatrzymując na odbiciu błękitnego kamienia zawieszonego na szyi.
Jego prawdziwe pragnienia…
Nirali uśmiechnęła się pod nosem i nie czekając na odpowiedź, odezwała się pewnym głosem:
– W takim razie, zrób wszystko, aby ci się udało.
Sprawnym ruchem chwyciła go za dłoń i poprowadziła w głąb domu.
– Siadaj, przystojniaku. Zrobię nam kawy – poleciła, kiedy znaleźli się w kuchni.
Ciepłe promienie wschodzącego słońca na moment uczyniły pomieszczenie niezwykle przytulnym. Zelgadis bez sprzeciwu usiadł przy stole, śledząc wzrokiem krzątającą się Nirali.
– Długo byłem nieprzytomny? – zapytał, kiedy Nirali skończyła podgrzewać wodę zaklęciem.
– Dwa dni… – odpowiedziała cicho, zerkając na niego przez ramię. – Nie spodziewaliśmy się z Erykiem, że mogą wystąpić jakiekolwiek komplikacje. Przepraszam… – dodała zawstydzona, odwracając głowę.
Zelgadis prychnął rozbawiony.
– Oszalałaś? Dzięki wam jestem znowu człowiekiem. W innych okolicznościach zapewne umarłbym ze szczęścia – stwierdził nieco ironicznie.
Nirali westchnęła ciężko, opierając się o kuchenny blat.
– Pamiętaj, że to półśrodek, Zel.
– Półśrodek?
– Nie usunęliśmy klątwy – wyjaśniła spokojnie, nalewając wody do przygotowanych filiżanek. – Jeśli uszkodzisz kryształ, znów staniesz się chimerą.
Zelgadis ponownie dotknął niewielkiego ciężaru zawieszonego na szyi. Chłodny w dotyku kamień pulsował delikatnie magiczną mocą. Niemal natychmiast przypomniał sobie Złodzieja Dusz wraz z jego szyderczym, pewnym siebie uśmieszkiem.
– Muszę mieć go cały czas przy sobie? – zapytał, krzywiąc się nieznacznie.
– Nie wiem – odparła z westchnieniem. – Zakładam, że tak będzie bezpieczniej – dodała, stawiając na stole przygotowaną kawę i siadając obok. – Więc… co teraz zrobisz?
Zastanowił się chwilę, krzyżując ramiona na piersi.
– Porozmawiam z Acedią – odparł ostatecznie.
– Z Acedią? – Nirali uniosła brwi w zdziwieniu.
– Muszę wrócić do swojego świata.
– Zel… – westchnęła zmęczona, obracając w dłoniach trzymaną filiżankę i unikając jego wzroku. – Wiesz, że umowy z Acedią zawsze kończą się źle.
– Może i tak… Dlatego właśnie powstrzymywałem się przed tym przez ostatnie trzy lata. Doszedłem do ściany, Nirali.
Dziewczyna uśmiechnęła się ze smutkiem i ostatecznie spojrzała mu w oczy.
– Wiesz, przez chwilę miałam nadzieję, że kiedy oddam ci ludzkie ciało, będziesz w końcu szczęśliwy. Teraz rozumiem, że czego bym nie zrobiła, nic nie mogę zmienić. Może będziesz bardziej zadowolony, kiedy to Amelia powie, że dobrze wyglądasz – stwierdziła zaczepnie, szturchając go nogą pod stołem.
– Daj spokój… – Pokręcił głową oburzony, czując nagłe ciepło na twarzy.
– Twoje szanse na ukrycie rumieńca właśnie zmalały do zera. – Nirali uśmiechnęła się z satysfakcją.
Spojrzał na nią zdezorientowany, ale jak tylko zobaczył ciepło w jej oczach, mógł jedynie odwzajemnić ten szczery, beztroski uśmiech.
– Dziękuję. Za ciało także.
Nirali przytaknęła w milczeniu, nagle poważniejąc.
– Mam nadzieję, że odnajdziesz swoje miejsce, Zel. Skoro nie mogę cię zatrzymać, obiecaj, że będziesz ostrożny.
Zamarł na moment z filiżanką przyciśniętą do ust. Nagle dotarło do niego znaczenie słów siostry. „Skoro nie mogę cię zatrzymać"? Spojrzał na nią zdziwiony, odkładając naczynie na blat stołu.
– Zaczekaj, ty chyba nie myślisz, że zamierzam cię porzucić? – zapytał zdezorientowany, a widząc w jej oczach nieme potwierdzenie, pokręcił głową zirytowany. – Na bogów, Nirali… Myślisz, że naprawdę mógłbym zostawić cię po tym wszystkim? – zapytał z wyrzutem.
– Sam powiedziałeś, że musisz wrócić do SWOJEGO ŚWIATA – odpowiedziała z naciskiem na ostatnie słowa.
– Tak, ale… – urwał nagle zmieszany.
Czy właściwie mógł prosić Nirali o tak wiele? Z drugiej strony, nawet przez moment nie rozważał, że mogliby się pożegnać. Nie po tym wszystkim… Nie chciał i nie mógł stracić kolejnej, bliskiej osoby.
Nirali przyglądała mu się cierpliwie, czekając, aż wreszcie zbierze się w sobie.
– Myślałem, że pójdziecie ze mną – odparł na wdechu, wreszcie wyrzucając z siebie nadzieję, która kiełkowała w nim przez ostatnie lata.
Nirali prychnęła, kręcąc głową w milczeniu. Resztki uśmiechu całkowicie zniknęły z jej twarzy.
– Jak sobie to wyobrażasz? – zapytała, nie kryjąc wyrzutu w głosie. – Ja i Eryk… Nasze miejsce jest tutaj, od zawsze tak było. Tu jest nasz dom.
– Dom? – powtórzył rozgoryczony, a trzymana w dłoni filiżanka zadrżała niebezpiecznie. – Ty, nazywasz to domem? Świat, w którym nawet nie możemy normalnie żyć pomiędzy ludźmi? Wszyscy naokoło nami gardzą. Nie, Nirali. W tym świecie już zawsze będziemy się tylko ukrywać – wysyczał ze złością, zaciskając pięść tak mocno, że trzymane naczynie pękło z trzaskiem.
Syknął zaskoczony, kiedy ostry kawałek rozbitej porcelany wbił mu się w rękę. Czarno-czerwona ciecz rozlała się na jasnym blacie stołu. Rozchylił usta, z fascynacją obserwując spływającą po palcach krew.
– Zdurniałeś?! – wrzasnęła Nirali, podrywając się z miejsca.
Spojrzał na nią zdezorientowany i nagle zupełnie nieadekwatnie do sytuacji, szczerze się uśmiechnął.
– Zel? – podjęła zaniepokojona.
– Wybacz. Zapomniałem już, jak delikatne jest ludzkie ciało – odpowiedział szczerze, przyglądając się zakrwawionej dłoni pod różnymi kątami.
Nirali westchnęła zirytowana, jednak mógłby przysiąc, że dostrzegł w jej oczach błysk zrozumienia. Kiedy był chimerą, tak drobne skaleczenia nawet mu się nie przydarzały.
– Och, pokaż to lepiej – poleciła nieco spokojniej, chwytając jego ramię w silnym uścisku.
Zanim choćby zdążył zaprotestować, poczuł przyjemne ciepło zaklęcia leczącego, a po chwili rana zniknęła. Odetchnął głęboko, kierując skruszony wzrok na czarodziejkę.
– Przepraszam… – wyszeptał, czując, że ponownie się czerwieni.
Nirali obróciła się bez słowa tylko po to, by po chwili wrócić z czystą ścierką i próbą ogarnięcia narobionego bałaganu.
– Nie możesz zmuszać wszystkich na około, aby żyli zgodnie z twoimi pragnieniami – stwierdziła, zbierając resztki potłuczonego szkła. – Jeśli kogoś naprawdę kochasz, pozwól mu żyć po swojemu.
Niemal fizycznie poczuł ukłucie w piersi, uświadamiając sobie, że oczywiście Nirali miała rację. Opuścił głowę zrezygnowany.
– Wybacz… Prawie znowu zmusiłem innych, aby gonili za moimi marzeniami. Masz rację. Jeśli ty i Eryk jesteście tu szczęśliwi, nie mam prawa wam tego odbierać. Jeśli zdecydujesz się zostać… – urwał na moment, biorąc głęboki wdech – zaakceptuję to.
Nirali bez słowa skończyła sprzątać, po czym spojrzała na niego z rezerwą.
– Pomyślę o tym.
Zelgadis przytaknął bez przekonania, po czym także wstał i skierował się w stronę wyjścia.
– Zaczekaj! Idziesz już? – zawołała za nim.
– Mówiłem, że muszę porozmawiać z Acedią – odpowiedział, zatrzymując się w progu.
– Nawet nic nie zjadłeś…
Uśmiechnął się blado, chociaż dziewczyna i tak nie mogła zobaczyć jego twarzy.
– Nie przywykłem jeszcze do nowego ciała. Spróbuję zjeść, kiedy wrócę. Nie martw się – dodał, wychodząc z kuchni.
(…)
Im bardziej Zelgadis oddalał się od domu, tym większy czuł niepokój. Nie chodziło nawet o samą rozmowę z Acedią, a o fakt, że aby się do niej dostać, będzie musiał przejść przez centrum miasta, czego do tej pory z wiadomych powodów unikał. Jednak tym razem zrobi to, będąc w pełni człowiekiem. Nie wiedział jakich reakcji ze strony mijanych ludzi może się spodziewać.
Wbrew obawom minął centrum bez żadnych problemów. Większość ludzi zupełnie go zignorowała. Jedynie nieliczni rzucali przelotne spojrzenia, zaciekawieni nietypowym kolorem jego włosów. Nikt jednak nie zdecydował się go zatrzymać czy zaczepić.
Słońce było już w zenicie, kiedy ostatecznie dotarł na wschodni skraj miasta. Miejsce w ogóle nie przypominało tego, które zapamiętał z ostatniej wizyty. Teraz wąską uliczkę otaczały dumnie wznoszące się domy i schludne trawniki, chociaż mieszkańców było tu niewielu. Uśmiechnął się z ulgą, przystając na moment przed doskonale sobie znanym zejściem do podziemi. Na szczęście, jak wiedział od Mayi i Tamaki'ego, Acedia nie zmieniła swojej kryjówki po wydarzeniach sprzed trzech lat. Ostrożnie odgarnął nogą piach z uliczki, aż odnalazł ukrytą klapę. Zdecydowanym ruchem szarpną ją ku górze, a przed oczami, jak kiedyś, ukazał się wąski tunel pogrążony w mroku. Bez chwili wahania zeskoczył w ciemność, zamykając za sobą wejście.
– Lighting – mruknął cicho, kierując wyczarowaną kulę świata przed siebie.
Szedł w ciszy przez długie minuty. Serce zabiło mu szybciej, kiedy wątłe światło zaklęcia wydobyło z mroku żelazną bramę. Przystanął oszołomiony, czując nagły natłok wspomnień.
„Amelia…"
Do tej pory żył nadzieją, że Acedia faktycznie zwolniła księżniczkę z wypowiedzianego życzenia i ta wróciła do normalnego życia. Gdyby chociaż miał pewność…
Nagle brama uchyliła się z cichym skrzypnięciem, tym samym zapraszając do wejścia. Ruszył przed siebie, z każdym krokiem coraz wyraźniej czując słodkawy zapach róż. Po paru minutach znalazł się w samym sercu przerażających ogrodów, tuż obok okazałego tronu, z którego oceniająco przyglądała mu się demonica.
– Panie Greywords. – Acedia powitała go z chłodną uprzejmością. – Jak miło, że zechciał pan odwiedzić starych znajomych. Zakładam jednak, że nie przybył tu pan jedynie po to, aby pochwalić się ludzkim ciałem?
Zelgadis drgnął zaniepokojony. Wbrew temu, czego można by oczekiwać, Acedia nic się nie zmieniła. Drobne ciało dziewczynki nie postarzało się nawet o dzień.
– Chciałem porozmawiać o naszej umowie… – wykrztusił w końcu, starając się zabrzmieć pewnie.
– Ach, tak?
Acedia z udawanym zaciekawieniem uniosła brwi ku górze, po czym lekko zsunęła się z tronu i ruszyła w jego kierunku. Kiedy była dostatecznie blisko, wyciągnęła rękę, ostrożnie dotykając ciążącego mu na szyi kryształu.
– To kryształ Jashe… – wyszeptała.
Zelgadis zauważył, że demonica zamyśliła się na moment. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, ta jedynie uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób i wyzywająco spojrzała mu w oczy.
– Bardzo sprytnie, panie Greywords. Rozdzielił pan swoją energię przy pomocy kryształu i dzięki temu odzyskał ludzkie ciało. Jednak ten artefakt zrobił wiele złego. Nie przeszkadza to panu?
– Nie przyszedłem tutaj rozmawiać o moim ciele – westchnął zmęczony, wsuwając naszyjnik pod koszulę.
Uśmiech całkowicie zniknął z twarzy Acedii, kiedy zdecydowała się odezwać:
– Chciał pan rozmawiać o naszej umowie. Oboje wywiązaliśmy się z niej zgodnie ze słowami przysięgi. Nie widzę zatem powodu, żeby do niej wracać.
Ostateczność w słowach Acedii była wręcz fizycznie bolesna. Zdenerwowany zacisnął pięści, czując paznokcie wbijające się w miękką skórę dłoni.
– Muszę wrócić – odpowiedział stanowczo. – Dlaczego nie zawrzemy nowej umowy?
– Wydaję mi się, że nie jest pan zadowolony z ostatniej. Po co pchać się w kolejną? – zapytała, siląc się na powagę, jednak nie mógł zignorować pobrzmiewającej w jej głosie kpiny.
Mimowolnie skrzyżował ramiona na piersi, starając się przybrać obojętny wyraz twarzy.
– Tak cię to bawi? – zauważył szorstko.
Acedia wzruszyła ramionami z udawaną skruchą, po czym bez słowa ruszyła w głąb otaczających ich ogrodów z zamiarem odejścia.
– Proszę! – krzyknął, natychmiast podążając jej śladem. – Nie mam czasu na gierki. Nie odejdę, dopóki nie zgodzisz się pomóc!
– Pomóc? – zaśmiała się głośno, ponownie przystając. – Panie Greywords, ja nie mam w zwyczaju nikomu pomagać. Dobrze pan zna warunki, a skoro tak, co może pan zaoferować w zamian?
Skrzywił się, przypominając sobie zasady dotyczące równoważnej wymiany. Oczywiście od samego początku spodziewał się, że Acedia nie zrobi niczego bezinteresownie, co jednak nie powstrzymało go od przybycia i proszenia.
– Jeśli chcesz być tak precyzyjna… Nie przypominam sobie, żebym musiał oferować coś w zamian, kiedy wraz z Mayą pomogłaś nam aktywować Bliźniacze Ostrza.
Twarz demona niemal natychmiast stężała.
– To była wyjątkowa sytuacja. Moja pomoc była równoznaczna z pozbyciem się mojego butnego rodzeństwa. To wystarczająca wymiana. Nie mam żadnego powodu, aby zwolnić pana z zawartej trzy lata temu umowy lub co gorsza, aby zrobić to bezinteresownie. Zapytam więc raz jeszcze, panie Greywords, co może pan zaoferować w zamian?
Westchnął, starając się ukryć rosnące poirytowanie.
– Skończmy te negocjacje, dobrze? Cokolwiek bym nie powiedział, założę się, że ty i tak masz już swój cel.
Acedia uśmiechnęła się, rozciągając usta w szerokim, bezwstydnym grymasie.
– Panie Greywords, jeżeli mamy zmienić warunki naszej umowy, zgodnie z prawami równoważnej wymiany, muszę otrzymać zapłatę. Jeśli przyniesie mi pan Łzę Matki Koszmarów, będzie pan wolny.
Słowa Acedii były jak powiew lodowatego wiatru. Zamarł w bezruchu na długą chwilę, niezdolny do jakiejkolwiek reakcji.
„Łza Matki Koszmarów?"
Owszem, czasami zastanawiał się, co się z nią stało i dlaczego Xellos mógł jej potrzebować… Jednak za każdym razem szybko wyrzucał z głowy te rozmyślania, traktując tę sprawę jako drugorzędny problem w aktualnej sytuacji.
– Więc? – ponagliła, przyglądając mu się w zamyśleniu. – Przecież chciał pan mojej pomocy?
– Łza? – powtórzył powoli, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszał. – Ty żądasz Łzy Matki Koszmarów?
– Tak, panie Greywords. To jedyny sposób na zwolnienie z naszej poprzedniej umowy.
– Jeśli ją przyniosę… – wykrztusił z obawą, starając się wyczuć intencje Acedii – co zamierzasz z nią zrobić?
– Och, z pewnością nie to, o czym pan myśli – odpowiedziała, ogarniając tęsknym wzrokiem otaczające ich ogrody. – Szczerze mówiąc, zmęczyło mnie już życie pośród śmiertelników. Podobnie jak pan, ja również chciałabym wrócić do domu.
– Do domu? – zauważył zbity z tropu.
– To moja cena, panie Greywords. – Spojrzała na niego z chłodną kalkulacją w oczach, zupełnie ignorując ostatnie pytanie. – Na ten moment nie musi pan wiedzieć więcej.
– Załóżmy, że się zgodzę. Jak mam odnaleźć Łzę skoro została zabrana przez Xellosa do innego świata, a ja utknąłem tutaj? To układ bez wyjścia – zauważył kąśliwie.
– Oczywiście, panie Greywords. Dlatego właśnie wpierw otrzyma pan przepustkę do starego świata. Ma pan trzydzieści dni, aby wrócić ze Łzą. Jeżeli się to panu uda, tak jak obiecałam, będzie pan wolny.
– Trzydzieści dni?! – krzyknął zbulwersowany. – Wątpię, żeby w ogóle udało mi się odnaleźć kogoś zdolnego do otwarcia przejścia w tak krótkim czasie. Nie mówiąc już o odszukaniu samej Łzy… – dokończył nieco zrezygnowanym tonem.
– Jeśli pan nie jest zainteresowany, to proszę odejść i nie marnować mojego czasu.
Urażony spojrzał w oczy Acedii, podświadomie czując, że to jego ostatnia szansa. Nawet jeśli nie zdoła odzyskać Łzy, to przynajmniej dowie się, co stało się z Amelią, oczywiście pod warunkiem, że otworzy ten cholerny portal…
– Zgoda – szepnął z determinacją. – Mam jeden warunek.
– Ach, tak?
– Dasz słowo, że nie wykorzystasz mocy Łzy do skrzywdzenia kogokolwiek.
Acedia uśmiechnęła się z politowaniem. Widział, że chciała dodać coś jeszcze, ale ostatecznie jedynie pokiwała głową, co nieco go uspokoiło.
– Pańska wiara w demoniczną uczciwość jest naprawdę fascynująca, ale zgoda, niech już będzie.
– Oczywiście, że wierzę w demoniczną uczciwość. Tak samo, jak wierzę, że śnieg jest czerwony, a koty latają – stwierdził, głęboko wzdychając i mimowolnie przewracając oczami. Doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka kolejnej umowy, ale mimo wszystko, nie uważał, żeby miał coś więcej do stracenia.
– Och, proszę, nie obrażać kotów – odparła. – W każdym razie, jeśli chodzi o naszą umowę, ponieważ nasze cele są zbieżne, pomogę panu trochę rozwiać wątpliwości. Nie musi pan wcale otwierać głównego portalu, aby dostać się do starego świata. Jest prostszy sposób – stwierdziła, celując w niego palcem wskazującym. – Pan i pańska siostra, jako dziedzice Bliźniaczych Ostrzy, możecie swobodnie podróżować poprzez pęknięcia między światami.
– Pęknięcia?
– Wiem, że ostatnie lata studiował pan zapiski dotyczące magicznych portali, ale to, co powiem, nie sądzę, żeby zostało zapisane gdzieś wcześniej. Bliźniacze Ostrza to nie tylko potężna broń. Moc mieczy powstałych z samego chaosu wykracza poza czas i przestrzeń. Zapewne zauważył pan, że z pańską siostrą łączy was niezwykła więź.
Acedia zamilkła, przyglądając mu się w skupieniu i najwyraźniej oczekując potwierdzenia własnych słów.
Przytaknął z wahaniem. Wielokrotnie doświadczył siły tej wyjątkowej więzi. Nigdy nie opanował telepatii, a jednak z jakiegoś niezrozumiałego powodu bez żadnego problemu mógł rozmawiać w ten sposób z Nirali, nie zważając na dzielącą ich odległość. Te rozmowy nie były jedynie zwykłą wymianą informacji. Po każdym razie mógłby przysiąc, że również ich emocje splatały się ze sobą, tworząc całkowite duchowe połączenie.
– Nadal nie rozumiem, jaki związek mają Bliźniacze Ostrza z pęknięciami, o których mówisz? – podjął w końcu zmieszany.
– Kiedy został pan odesłany z tego świata, Bliźniacze Ostrza nadal dążyły do połączenia. Ich niezwykła siła przez lata naginała przestrzeń pomiędzy światami, by w konsekwencji, któregoś dnia pozwolić na zjednoczenie ich posiadaczy. Tak powstały pęknięcie. Nie ma zatem żadnej potrzeby, aby szukał pan teraz osoby odpowiedniej do otwarcia głównego portalu.
– Chcesz mi powiedzieć, że cały ten czas mogłem po prostu skorzystać, z któregoś z tych przejść? – zapytał oszołomiony.
– Proszę nie zapominać o przysiędze, którą pan złożył. Jej warunki oczywiście skutecznie by to uniemożliwiły.
– Fakt… – stwierdził, sprowadzając swój chwilowy entuzjazm do parteru. – A ty, skąd wiesz o pęknięciach?
– Wiem wiele rzeczy, panie Greywords. – Kąciki ust Acedii uniosły się lekko, jednak nie zamierzała odpowiadać na pytanie.
– Jeśli dobrze rozumiem, z tych przejść mogę korzystać jedynie ja i Nirali?
– Dokładnie.
Westchnął przeciągle, próbując poskładać wszystkie fakty w głowie. Z jakiegoś powodu przez chwilę poczuł się oszukany. Poświęcił setki godzin na studiowanie informacji o portalach, a jednak, jak słusznie zauważyła Acedia, ani razu nie natrafił na wzmiankę o tajemniczych pęknięciach. Tymczasem rozwiązanie miał dosłownie w zasięgu ręki. Skrzyżował ramiona na piersi i zaciskając usta, zmusił się do odpędzenia własnego pesymizmu.
„Przynajmniej jeden problem z głowy" – uznał w końcu.
– A co ze Łzą? – zapytał po chwili. – Jak ją odnajdę?
– To już pańskie zadanie. Chociaż uważam, że będzie to prostsze, niż się panu wydaje.
– A to dlaczego?
– Proszę nie zapominać, że to najpotężniejszy z artefaktów we wszystkich światach. Jestem pewna, że skoro już został odnaleziony, musiał wpłynąć na losy pańskiego starego świata.
Przytaknął niepewnie, jednocześnie czując, że słowa Acedii uformowały się w ciężką gulę w gardle, którą z trudem przełknął. Mimo wszystko miał nadzieję, że w jego starym świecie wszystko było dobrze… Teraz, nawet bardziej niż przedtem, potrzebował przekonać się o tym na własne oczy.
– Dobrze – zadecydował cicho. – Zgadzam się na twoje warunki. Mam ostatnie pytanie. Pęknięcia. Jak użyć, któregoś z nich?
– Przejście otworzy się, wyczuwając moc mieczy. Wystarczy odnaleźć i zbliżyć się do pęknięcia, aktywując broń.
W odpowiedzi brwi Zelgadisa powędrowały ku górze w wyrazie nagłego sceptycyzmu.
– Jakieś inne niespodzianki, o których powinienem wiedzieć?
– Niechże pan ruszy głową… – syknęła Acedia, po raz pierwszy okazując poirytowanie. – Pęknięcia tworzyły się przez lata, nabierając pełnej mocy w chwilach połączenia posiadaczy Bliźniaczych Ostrzy. Naprawdę żadna podobna sytuacja nie przychodzi panu do głowy? Nigdy nie doświadczył pan żadnego… powiedzmy, niezwykłego połączenia z siostrą będąc jeszcze w starym świecie?
Zelgadis już otworzył usta, aby zaprzeczyć, kiedy niespodziewanie kolejny element układanki wskoczył na swoje miejsce.
„Niemożliwe…" – pomyślał, z intensywnością odtwarzając w pamięci wszystkie szczegóły związane z miejscem, które kilka dni temu pokazała mu Nirali. „Tamten głaz… Czy to jedno z pęknięć?"
Nawet kiedy Nirali zapewniła go, że nie miał prawa widzieć tego miejsca wcześniej, był pewien, że nie miała racji. Tamten napis… A więc naprawdę widział go już wcześniej.
– Widzę, że nareszcie zaczyna pan rozumieć – podjęła Acedia, wnioskując po szoku wyraźnie wyrysowanym w jego oczach. – Przyjmuje pańskie warunki. Ma pan trzydzieści dni. Proszę podać dłoń – podsumowała, jednocześnie wyciągając rękę w jego stronę.
(…)
Zelgadis ruszył przez miasto, zostawiając kryjówkę Acedii za plecami. Szedł spokojnym, miarowym krokiem, prześlizgując się spojrzeniem po twarzach mijanych przechodniów. Podobnie jak za pierwszym razem i teraz nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi. Wczesna wiosna powoli wsiąkała w jego ubrania, otulając chłodem skórę, która zdawała się o wiele wrażliwsza na temperaturę.
Co właściwie zamierzał powiedzieć Nirali?
Jedno było pewne. Tym razem nie zamierzał kłamać. Chciał przekonać siostrę o słuszności swojego wyboru, chociaż obawiał się, że kiedy ta usłyszy o warunkach umowy, będzie po prostu wściekła… Sprowadzenie Łzy Matki Koszmarów z powrotem, nie było czymś, czego mogłaby chcieć w swoim nowym, spokojnym życiu. Mimo wszystko wiedział, że musi zaryzykować. W przeciwnym razie równie dobrze mógłby spędzić resztę życia zamknięty w pokoju. Nawet jeśli to wszystko miałoby się skończyć wyłącznie rozczarowaniem, potrzebował go, aby wreszcie pójść naprzód.
– Szanowny Panie! – Starszej daty handlarz wyłonił się znikąd, zastępując dalszą drogę. – Przepraszam, może zechciałby pan sprawić jakiś prezent ukochanej? Z pewnością taki młodzieniec nie może opędzić się od kobiet!
Zelgadis otworzył usta zszokowany, czując, jak na jego twarz wpełza rumieniec. Mężczyzna przyglądał mu się z poczciwym uśmiechem. Ręką wskazywał na niewielki kram, przytulony do jednej ze ścian otaczających ich budynków. Zel bezwiednie przeniósł spojrzenie we wskazanym kierunku, dostrzegając najróżniejsze kosztowności starannie wyłożone na blacie. Biżuteria błyszczała w słońcu jak tysiąc małych światełek, rzucając na ulice wielobarwne plamy.
– Proszę się nie krępować! Halil, da dobrą cenę! – namawiał dalej sprzedawca, najwyraźniej zadowolony z potencjalnej okazji zarobku.
Zelgadis spojrzał na niego z zakłopotaniem, ostatecznie zbliżając się do stoiska. Jego serce zabiło szybciej na myśl o tym, że któryś z tych przedmiotów faktycznie mógłby wręczyć Amelii… Z drugiej strony, czy ta biżuteria mogła, choć w połowie równać się z najpiękniejszymi wyrobami królewskich złotników?
Ocenił skarby krytycznym wzrokiem, aż jeden, szczególny, przykuł jego uwagę. Szczerozłoty motyl o szmaragdowych skrzydłach tak lekki i delikatny sprawiał wrażenie, jakby miał skruszyć się w dłoniach przy najmniejszym dotyku. Dopiero po chwili Zelgadis zdał sobie sprawę z faktu, że w istocie ozdoba była spinką do włosów. Wstrzymał oddech oszołomiony, ostrożnie ważąc przedmiot w dłoniach.
– Ile za to? – zapytał cicho, podziwiając kolorowe refleksy na delikatnych skrzydełkach.
– Och! Ma pan wyśmienity gust. To najprawdziwsze szmaragdy, prawdziwa rzadkość.
– Ile? – powtórzył zniecierpliwiony, a dostrzegając błyszczące oczy sprzedawcy, westchnął ze zrezygnowaniem. Był już prawie pewien, że cena okaże się zaporowa.
– Trzydzieści… – wymamrotał handlarz, między niepewnymi chrząknięciami.
– Tak myślałem… – Zelgadis ostrożnie odłożył ozdobę na stolik i zarzucając kaptur na głowę, ruszył w dalszą drogę.
– Proszę zaczekać! – krzyknął sprzedawca po chwili, doganiając go. – Dobrze, już dobrze! Dwadzieścia pięć złotych monet, niechże stracę!
– Wybacz. Nie mam takich pieniędzy…
– Halil lubi także opowieści. Może opuszczę cenę, jeśli zechce pan opowiedzieć dla kogo ten piękny prezent? – Handlarz uśmiechnął się pobłażliwie, a w ciemnych oczach błysnęło coś szczerego.
Zelgadis zawahał się na moment, przystając.
– Kobieta, której chciałem dać ten prezent, pochodzi z bardzo bogatego domu. Nie sądzę, żebym mógł jej zaimponować podarunkami, na które faktycznie mnie stać.
– Teraz rozumiem, dlaczego wybrał pan tak wyjątkową rzecz.
– To i tak bez znaczenia.
– Odruchy naszego serca nigdy nie są bez znaczenia, młody panie. Tę szczególną, magiczną ozdobę wykonała moja żona, kiedy jeszcze… – starzec urwał, odchrząkając.
– Magiczną? Co masz na myśli? – zauważył przytomnie Zelgadis, a informacja wydała mu się nad wyraz zadziwiająca, gdyż w tym świecie rzadko spotykał cokolwiek o magicznym pochodzeniu.
– Widzisz panie, moja żona była magiem, a specjalizowała się głównie w wyrobie amuletów. Jednak romantyczna z niej była dusza i dla przyjemności tworzyła także niezwykłą biżuterię. Niestety zmarła, podobnie jak większość magów zaraz po rozpoczęciu wielkiej wojny. Jest pan młody, więc pewnie pan nie wie, ale kiedyś wyroby amuletów, eliksirów i zaawansowana alchemia były bardzo powszechne – wyjaśnił uprzejmie.
– Przykro mi z powodu pańskiej żony…
Starzec machnął ręką, odganiając się od niewidzialnej muchy.
– Oj, oj, dobrze. Halil się cieszy, że jego piękna Lucilda nie musiała być świadkiem ostatnich lat.
– Co miałeś na myśli, mówiąc, że motyl jest magiczny?
– Przede wszystkim, poza Halilem, wyroby mojej żony widzą tylko inni magowie. To już mi podpowiedziało, że jesteś panie niezwykły. Motyl ujawnia się oczom tych, którzy gotowi są doświadczyć przemiany. Kiedy dasz go panie swojej ukochanej, jestem przekonany, że przemiana dobiegnie końca.
Zelgadis przyglądał się starcowi z zainteresowaniem. Przez chwilę poczuł, jakby znowu był w starym świecie, gdzie artefakty i magia były na porządku dziennym. Szybko jednak zrozumiał, jak wyjątkowy musiał być sam handlarz, posiadając w tym filarze coś tak niespotykanego.
– Przykro mi, ale mówiłem już, że nie mam takich pieniędzy.
Halil ponownie machnął ręką, lekceważąc słowa Zelgadisa.
– Weź go, panie. Do tej pory nikt inny nawet go nie zauważył. Jestem pewien, że moja Lucilda chciałaby, aby pan go zabrał – dokończył, wciskając mu delikatne zawiniątko w dłonie.
Zelgadis ostrożnie rozchylił materiał, dostrzegając piękną spinkę. Halil nadal przyglądał mu się z poczciwym uśmiechem, a kiedy zerknął na trzymane przez Zelgadisa zawiniątko w jego oczach pojawiła się nostalgia.
– Motyl pana wybrał. Halil ma nadzieję, że poprowadzi pana do nowego początku. – Starzec poklepał go pocieszająco po ramieniu i zanim Zelgadis zdążył odpowiedzieć, mężczyzna obrócił się i ruszył z powrotem w kierunku kramu.
– Dziękuję! – krzyknął w końcu Zel za oddalającym się mężczyzną. W odpowiedzi Halil jedynie uniósł dłoń i nie odwracając się, zamachnął mu na pożegnanie.
Zelgadis uśmiechnął się, dotknięty sytuacją, której właśnie doświadczył. Mijający go ludzie zerkali na niego z ukosa, zastanawiając się, co takiego poruszyło chłopaka w kawałkach ściskanego w dłoniach materiału. Tymczasem on, po raz pierwszy poczuł, że trzyma coś, dzięki czemu faktycznie będzie mógł zacząć od początku. Może to magiczna moc spinki, a może jego własne przekonanie, teraz jednak to nie było ważne. Ostrożnie schował zawiniątko do kieszeni i ruszył w stronę domu.
