Rozdział 3

Saillune"

– Zel?

Zmieszany uniósł głowę, odnajdując wzrokiem siedzącą przed domem Nirali.

– Czekałam na ciebie – dodała, wstając z niskich, frontowych schodków.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, chociaż doskonale wiedział, że dziewczyna nie wytrzyma długo w niepewności, a i on nie może w nieskończoność odwlekać nieuniknionego.

– Wejdźmy do środka. Muszę z wami porozmawiać – stwierdził ostatecznie, uprzedzając potok pytań.

Zanim Nirali zdążyła zaprotestować, wyminął ją, pewnym krokiem kierując się do kuchni, w której odnalazł pijącego herbatę Eryka. Chłopak o mało się nie zakrztusił na jego widok.

– Wybacz – zaśmiał się Eryk, ocierając usta. – Jeszcze nie przywykłem do twojego nowego wyglądu – wyjaśnił, kiedy tuż za plecami Zelgadisa pojawiła się zniecierpliwiona postać Nirali.

– Więc? Mów w końcu! Udało ci się porozmawiać z Acedią? – podjęła, łapiąc Zelgadisa za ramię i ciągnąc w głąb pomieszczenia.

– Tak – odparł, opadając ciężko na jedno z krzeseł. – Lepiej usiądźcie. Zakładam, że to może wam się nie spodobać.

– Błagam, tylko nie mów, że znowu się w coś wpakowałeś! – fuknęła, jednak wraz z Erykiem posłusznie zajęła miejsce naprzeciw, czekając.

Zelgadis odetchnął głęboko, próbując zebrać myśli, zanim zaczął opowiadać. Jego głos był miarowy i cichy. Widział jak z każdym zdaniem, twarze Eryka i Nirali robiły się coraz bladsze, ale nie pozwolił sobie na przerwanie. Słowa uchodziły z niego jak woda z pękniętego naczynia, w dodatku z dawno już zapomnianą szczerością.

Kiedy skończył, w pomieszczeniu zapanowała cisza.

– Nic nie powiecie? – zapytał w końcu, nie mogąc znieść milczenia.

Nirali poruszyła się niespokojnie, jej ułożone na stole dłonie lekko zadrżały.

– Po co, Zel? – odpowiedziała po chwili. – Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, ty już podjąłeś decyzję. Chociaż jeśli pytasz mnie o zdanie, uważam, że to tragiczny pomysł. W głowie mi się nie mieści, że możesz zaufać Acedii po tym wszystkim. Dostarczyć Łzę Matki Koszmarów? – Zacisnęła pięści zdenerwowana. – A skąd możesz mieć pewność, że Acedia jej nie wykorzysta?

– Nie mam…

– Nie masz i nic cię to nie obchodzi! – podkreśliła wzburzonym tonem. – To nie jest tylko twoja decyzja, Zel. Dotyczy nas wszystkich. Nie możesz tak po prostu postawić wszystkich w takim niebezpieczeństwie.

Eryk przytulił jej dłoń, starając się uspokoić.

– Spokojnie, Nirali…

– Nie będę spokojna! – wybuchła, podrywając się z krzesła i uderzając dłońmi w stół. – Nie zgadzam się, słyszysz?! Nie i już! Nawet mnie nie proś, żebym pomogła ci otworzyć to cholerne przejście! Naprawdę byłam gotowa ci pomóc, ale coś takiego? Jak możesz w ogóle o to prosić…

Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, mógł dostrzec rozczarowanie. W jej oczach wyczytał nieme pytania: „Czy naprawdę warto? Czy jesteś gotowy zaryzykować naszą przyszłość?" i chociaż wcale nie potrzebował pomocy, bolał go brak zrozumienia.

– Przecież sama powiedziałaś, że mam zrobić wszystko, aby mi się udało – wyszeptał, skupiając się na jej rozgniewanym obliczu i chociaż ciężko było je znieść, kontynuował spokojnie: – To jest właśnie to, Nirali.

Dziewczyna sarknęła zirytowana, po czym odeszła od stołu, zataczając niespokojne kręgi w niewielkim pomieszczeniu.

Zelgadis przelotnie zerknął na Eryka, który pomimo całej sytuacji, obserwował wszystko z troską wypisaną na twarzy.

– I tak to zrobisz, prawda? – zapytała nagle, przystając i obdarzając brata chłodnym spojrzeniem.

Mimowolnie się wyprostował, krzyżując ramiona na piersi po czym, z całą pewnością, na jaką było go stać, przytaknął.

– Tak myślałam… – burknęła w odpowiedzi, uciskając palcami nasadę nosa.

– Wyruszę o świcie – oświadczył. – Jeśli zmienisz zdanie, wiesz, gdzie mnie znaleźć. Jeśli nie, wrócę za miesiąc i wtedy będziesz mogła do woli mnie torturować, powtarzając przy tym, że oczywiście miałaś rację.

Nirali parsknęła wcale nierozbawiona jego słowami.

– Pomyślę o tym… – stwierdziła, jednocześnie opuszczając kuchnię.

Zelgadis spojrzał na Eryka z niemym pytaniem wypisanym na twarzy.

– Na mnie nie patrz. Nie chcę się w to wtrącać! – stwierdził Eryk, wyciągając ręce w obronnym geście.

– Nic nie dodasz?

Eryk westchnął zmęczony, jednak usta wykrzywił mu niepewny uśmiech.

– Gdyby Acedia naprawdę chciała zniszczenia tego świata, nie pomogłaby nam tamtego dnia. To wiem na pewno.

– To nie tak, że jej ufam… – zaczął cicho Zelgadis, w nieudolnej próbie wytłumaczenia się.

Eryk zaśmiał się półgłosem.

– Przestań. Kiepsko ci to idzie.

Zelgadis uśmiechnął się z wdzięcznością. Przez chwilę siedzieli w pełnej wzajemnego zrozumienia ciszy.

– Chciałbym, żeby Nirali była szczęśliwa… – podjął nagle Eryk. – Jest tak sfiksowana na punkcie tego świata, że czasami sam jej nie rozumiem. Jakie to ma właściwie znaczenie? Ja po prostu cieszę się, że ją odzyskałem. Nie ma znaczenia czy stało się to w tym świecie, zniszczonym lub nie, czy w jakimkolwiek innym miejscu w Chaosie. Jakie to ma znaczenie? – Ostatnie zdanie powtórzył, bardziej do siebie. – Jeśli byłbym na twoim miejscu, pewnie zrobiłbym to samo – stwierdził ostatecznie.

Za ten szczególny rodzaj zrozumienia zawsze cenił Eryka. Jego bezwarunkową zdolność do akceptacji wyborów i własnego tempa radzenia sobie z nimi, jeśli okazywały się błędem.

Przytaknął lekko, czując nagłą ulgę. Jeśli zdołał przekonać Eryka, może i Nirali będzie w stanie z czasem się z nim zgodzić.

– Do zobaczenia. – Spojrzał na Eryka z mieszaniną wdzięczności i powagi, po czym zostawił zamyślonego towarzysza w pogrążającej się w ciemności kuchni.

(…)

W nocy nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok, w nieudanej próbie przetłumaczenia sobie, że powinien odpocząć i wyruszyć dopiero rano. Niestety jego organizm miał na ten temat własne zdanie i sen stał się praktycznie nieosiągalny. Nieprzyjemne skurcze skręcały go od środka, a na zmianę było mu to zbyt gorąco, to za zimno. Podświadomie czuł, że każda kolejna chwila spędzona w łóżku była bezużyteczna. Ostatecznie zrezygnowany wstał na dobre dwie godziny przed wschodem, rozpoczynając przygotowania do podróży. Reszta czasu była właściwie jedynie niecierpliwym oczekiwaniem, przetkanym natrętnymi myślami.

Kiedy pierwsze promienie słońca przebiły się przez ciężką zasłonę w oknie, w końcu skierował się do wyjścia. Na moment przystanął w progu, po raz ostatni ogarniając wzrokiem pogrążone w ciszy miejsce, będące przez długie lata czymś, co pierwszy raz w życiu mógł nazwać domem. Mimowolnie zerknął na zamknięte drzwi do sypialni Nirali i niemal natychmiast poczuł ukłucie w piersi.

Nie chciał się z nią żegnać w taki sposób.

Oczywiście rozumiał jej wątpliwości, chociaż sam, z jakiegoś powodu wierzył, że Acedia faktycznie nie zamierzała wykorzystać Łzy przeciw temu światu. Miał cichą nadzieję, że kiedy wróci, Nirali będzie mogła sama się o tym przekonać.

Westchnął zmęczony i najciszej jak potrafił, ruszył przed siebie.

Po wyjściu z domu otuliło go chłodne i nieco wilgotne powietrze wiosennego poranka. Uśmiechnął się lekko i poprawiając ciężką torbę narzuconą na plecy, przyspieszył kroku. Nawet nie zorientował się, kiedy minął pola należące do mieszkającego w pobliżu, nienawidzącego ich gospodarza, a przed oczami zamajaczył mu niewielki zagajnik, który odwiedził wcześniej z Nirali. Pewnie ruszył poprzez zarośla, tylko po to, by po chwili przystanąć zszokowany.

Nirali opierała się o głaz z napisem, najwyraźniej na niego czekając.

– Co ty tutaj robisz? – wypalił zdezorientowany, rozglądając się dookoła.

Chociaż z wyraźnym wahaniem i nieco niepewnie, Nirali uśmiechnęła się w odpowiedzi.

– Przyszłaś się pożegnać? – zapytał, ale jak tylko skończył, spostrzegł leżącą u jej stóp torbę podróżną. – Co to?

– Nie myśl sobie, że nie jestem już zła albo że popieram twój pomysł – zaczęła obronnie. – Uznałam jednak, że będzie lepiej, jeśli sama wszystkiego dopilnuję. Lepsze to od siedzenia i zamartwiania się, co wyrabiasz.

– Co takiego? Idziesz, żeby mnie pilnować? – Uśmiechnął się kpiąco.

– Co w tym niby takiego zabawnego? Poza tym nie zamierzam pilnować ciebie, tylko Łzy. Wolę trzymać rękę na pulsie. Możesz podziękować Erykowi. – Spojrzała na niego wyzywająco, krzyżując ramiona na piersi.

Pokręcił głową rozbawiony, po czym podszedł do Nirali, zamykając ją w silnym uścisku, nim zdążyła zaprotestować.

– Dziękuję… Erykowi oczywiście – wyszeptał.

– Bo się wzruszę – prychnęła cicho, jednak po chwili odwzajemniła uścisk i delikatnie poklepała go po ramieniu. – Idziemy?

Zelgadis odsunął się, zerkając na głaz i z pełną powagą przytaknął. Bez słowa, wyciągnął miecz, który niemal natychmiast zalśnił w jego dłoni błękitną poświatą. Delikatnie przesunął ostrzem po powierzchni kamienia, pozwalając magii zrobić swoje.

Skamieniała struktura przekształciła się w portal, prowadzący do miejsca, o którym wciąż nie potrafił zapomnieć. Samo przejście nie wyglądało jednak jak to, w którym po raz ostatni widział przyjaciół. Tym razem przypominało szczelinę. Było niczym szarpana rana zadania w sam środek niewidzialnej kurtyny, a wewnątrz niej jedynie chłodna, nieprzenikniona ciemność.

Spojrzeli na siebie z determinacją w oczach. To był właściwy moment. Pewnym krokiem, jakby nie znali innej drogi, wkroczyli w nieznane.

W chwili, gdy przekroczył granicę pomiędzy wymiarami, jego ciało zaczęło tracić swoją fizyczną formę. Kończyny rozpływały się, a ramy istnienia zacierały w chaosie. Przestrzeń wokół była pełna niewyobrażalnych kształtów i kolorów, które pulsowały w harmonii i szaleństwie jednocześnie.

Rozlewał się i mieszał.

Był jedną z miliardów kropli tworzących nieskończoną całość w Morzu Chaosu…

(…)

Gdy chaos ustąpił, skulony na ziemi Zelgadis otworzył oczy i odetchnął gwałtownie, jak wyrwany z głębokiej wody. Przez moment leżał w bezruchu, pozwalając swoim zmysłom na powrót do równowagi. Kiedy zawroty głowy zelżały, usiadł powoli, czując, jak trawa delikatnie przywiera do jego dłoni.

Wokół rozciągał się piękny świat, zielone pola i łagodne wzgórza, na które Nirali patrzyła szeroko otwartymi oczami. Rozejrzał się dookoła po znanym, a jednocześnie tak obcym teraz krajobrazie. To tutaj rozmawiał z Liną tuż po zniknięciu Amelii.

Przedmieścia Saillune.

Nie mógł powstrzymać szczerego śmiechu, który wyrwał się nagle z jego piersi.

– Nirali, udało się! – krzyknął uradowany. – Naprawdę wróciłem!

Nirali zerknęła na niego, odwzajemniając jego radość ciepłym uśmiechem.

– Wcale mnie to nie dziwi. W końcu jesteś najbardziej upartą osobą, jaką znam.

W odpowiedzi jedynie zaśmiał się jeszcze głośniej, padając na miękką trawę i szeroko rozpościerając ramiona. Uśmiechał się tak bardzo, że przez moment miał wrażenie, że pęknie mu szczęka. Oczywiście nie zapomniał, że powrót tutaj wiązał się z pewnymi warunkami, ale w tej jednej, krótkiej chwili nie miało to dla niego kompletnie żadnego znaczenia.

Był tutaj.

Tak długo marzył o drugiej szansie. Teraz kiedy w końcu wrócił, wiedział, że zrobi wszystko, aby odnaleźć tę cholerną Łzę i zwolnić się z danej przysięgi. Jeszcze raz zobaczyć Amelię, przyjaciół…

Tylko, właściwie jak wiele czasu minęło w tym świecie od ich rozstania?

Poderwał się gwałtownie, chwytając Nirali za rękę i ciągnąc w kierunku drogi, prowadzącej do stolicy.

– Chodź! Musimy się dowiedzieć ile czasu minęło od śmierci Phill'a.

– Kogo? – podjęła zdezorientowana dziewczyna, z ledwością nadążając za jego szybkimi ruchami.

– Ojca Amelii! – wyjaśnił niecierpliwie, uświadamiając sobie, że skoro przez ostatnie lata nie wspominał o samej księżniczce, to Nirali nie miała prawa znać tej części historii. – Phill zginął w noc zniknięcia Amelii, trzy lata temu. Dzień jego śmierci będzie dla nas punktem odniesienia – dodał nieco spokojniej.

– Nie chcę gasić twojego entuzjazmu, ale jeśli nadal będziesz tak biegł, to zaraz złamię nogę i resztę drogi spędzisz na niesieniu mnie! – burknęła z niezadowoleniem, potykając się i uwalniając dłoń z jego uścisku.

W odpowiedzi jedynie spojrzał na nią z mieszaniną strachu i dzikiej ekscytacji. Nie był w stanie zmyć z twarzy naiwnego uśmiechu.

Nirali westchnęła ciężko.

– Dobrze, dobrze… Nic już nie mów. Rozumiem.

– Jestem pewny, że spodoba ci się w Saillune. W odróżnieniu od piątego filaru tutaj możesz zobaczyć magię na każdym rogu! Szkoły czarów, sklepy i kramy z artefaktami, najróżniejszymi amuletami. A Saillune… – paplał podekscytowany, idąc w znanym kierunku i pomimo prośby siostry, nie zwalniając tempa.

Zbliżając się do wzgórza, z którego można było ujrzeć miasto, zatrzymał się na chwilę, aby złapać oddech. Oczami wyobraźni widział już Saillune, miejsce, które przez lata utrwalił w swoich wspomnieniach. Spodziewał się ujrzeć bielone mury fortyfikacji, ożywione, kolorowe dachy domów, strzeliste wieżyczki świątyń i tłoczne uliczki.

Nagły przypływ niepokoju zakłuł go w piersi.

A jeśli Saillune nie było już takie, jakim je zapamiętał?

Poczuł delikatny dotyk dłoni, kiedy Nirali prowadziła go na szczyt wzniesienia.

Ostatnie metry pokonał jak w transie.

Odetchnął, dopiero kiedy Saillune wyłoniło się na linii horyzontu.

Całe i piękne jak zawsze.

– Niczego sobie – przyznała Nirali z nieskrywanym zachwytem, ogarniając wzrokiem widoczną z góry stolicę.

– To najpiękniejsze miejsce w całym państwie.

– Kiedy mówiłeś, że Amelia jest księżniczką, spodziewałam się czegoś dużego, ale przyznaję… Nawet ja jestem nieco zaskoczona skalą.

Zelgadis zaśmiał się pod nosem.

– Mówiłem, że ci się spodoba.

– Więc, jaki masz plan? Od czego zaczniemy?

Zamyślił się na moment, ważąc w myślach wszelkie możliwości.

– Zejdźmy do centrum. Tam zrobimy mały rekonesans. Dowiemy się ile minęło czasu od śmierci Phill'a i kto zarządza miastem. Jeśli jest, choć w połowie tak dobrze, jak mam nadzieję, to najłatwiej odnajdziemy Amelię. Być może będzie w stanie powiedzieć nam coś na temat Łzy i czy faktycznie ktoś zaczął z niej korzystać w tym świecie. Poza tym może będzie wiedziała, gdzie znajdziemy Linę i Gourry'ego.

Nirali zacmokała z zadowoleniem.

– Widzę, że nie tracisz zimnej krwi. To dobrze, przyda nam się. W takim razie nie traćmy czasu!

Przez resztę drogi milczeli, pogrążeni we własnych myślach. Zelgadis zastanawiał się, co właściwie powinien powiedzieć przyjaciołom, kiedy ich zobaczy. Tak wiele się wydarzyło… Przez moment poczuł rozbawienie na myśl o tym, że mogą go nie rozpoznać w ludzkiej postaci i rozważał, czy powinien w jakiś sposób wykorzystać ten fakt.

Przez wszystkie targające nim emocje i myśli, z początku nawet nie zauważył, że coś było inaczej…

Droga, którą zmierzali do miasta, była jednym z głównych szlaków handlowych. Zwykle o tej porze dnia panował tu prawdziwy ruch i gwar. Objazdowi handlarze wydzierali się na swoich pracowników, a mieszkańcy próbowali zatrzymać upatrzone wozy i wynegocjować parę srebrników, zanim towary trafią na rynek stolicy. Teraz było nienaturalnie spokojnie. Mijający ich ludzie wędrowali w ciszy, ze wzrokiem wbitym w ziemię.

„Nie wariuj, to jeszcze nic nie znaczy" – rzucił do siebie w myślach, oceniając dziwne zachowanie przechodniów.

Mimowolnie wzruszył ramionami, strząsając z siebie dziwne uczucie niepokoju, które nagle zaczęło zatruwać jego radość.

– Wszystko dobrze? – zagadnęła natychmiast Nirali, przyglądając mu się z uwagą.

– Sam nie wiem, coś jest inaczej… – mruknął cicho.

– Dawno cię tu nie było, pewnie to tylko twoja wyobraźnia.

– Może i tak – stwierdził nieprzekonany, ponownie milknąc.

Kiedy znaleźli się niedaleko jednej z głównych bram wjazdowych, Zelgadis przystanął zszokowany.

– Co znowu?! – burknęła niezadowolona Nirali, najwyraźniej zniecierpliwiona jego dziwnym zachowaniem.

– Straże…

– I?

– Bramy Saillune zawsze były otwarte dla przyjezdnych. W dodatku coś jest nie tak z ich mundurami – wyjaśnił cicho, wskazując na grupę gwardzistów, którzy skrupulatnie przeszukiwali ustawione w kolejce wozy handlowe.

– Cholera, Zel. Weź się w garść. Może po prostu zwiększyli bezpieczeństwo? Póki nikt nie próbuje nas zabić, to chyba nic złego się nie dzieje – stwierdziła pospiesznie, popychając go w kierunku bramy.

Starając się nie zwracać niczyjej uwagi, ustawili się w niewielkiej kolejce. Każdy przechodzień weryfikowany był przez jednego ze strażników. Kiedy podeszli, groźnie wyglądający mężczyzna spojrzał na nich z góry.

– Dokumenty – poprosił znudzony, najwyraźniej powtarzając tę kwestię już po raz setny tego dnia.

Zelgadis i Nirali zerknęli na siebie nerwowo. Po chwili bez odpowiedzi strażnik spojrzał na nich podejrzliwie.

– Dokumenty! – powtórzył głośniej.

– Proszę nam wybaczyć, okradziono nas na szlaku. Złodzieje zabrali większość naszego złota i dokumenty, o które pan prosi – podjęła przytomnie Nirali, patrząc na mężczyznę dużymi oczami.

Zelgadis uniósł brwi ze zdziwieniem, będąc jednocześnie pod wrażeniem, że nie straciła rezonu. Słuchając wyjaśnień siostry, przytaknął gorliwie, mając nadzieję, że zabrzmią przekonująco.

Mężczyzna przechylił głowę niezadowolony:

– Nie ma dokumentów, nie ma wstępu do miasta. Zjeżdżać mi stąd, ale już, kundle! Zanim każę was aresztować! – ryknął zdenerwowany, kierując dłoń na przypiętą w pasie broń.

Za ich plecami zaczęła zbierać się coraz większa kolejka. Zel widział, że Nirali już otworzyła usta, najpewniej, aby zacząć dyskutować ze strażnikiem, jednak zanim zdążyła się odezwać, wpadł jej w słowo zdecydowanym głosem:

– Przepraszamy. Proszę nie robić sobie kłopotu, już nas tutaj nie ma.

Zanim wartownik zdążył zareagować, pewnym ruchem odciągnął siostrę z dala od bramy.

– To ma być to przyjazne, piękne miasto?– syknęła zdenerwowana, kiedy znaleźli się wystarczająco daleko od gwardzistów.

– Mówiłem, że coś jest nie tak… – szepnął zamyślony, badając wzrokiem otaczające Saillune mury. – Chodź – zarekomendował krótko, kierując się wzdłuż fortyfikacji, w kierunku przeciwnym do bramy.

– Masz jakiś plan? – zapytała, zrównując z nim krok.

– Od kiedy potrzebujemy głupiej bramy, skoro jesteśmy magami?

Starał się tego nie pokazywać, ale w tym momencie był już całkowicie pewny, że coś w Saillune było nie w porządku. Chociaż jeszcze nie potrafił określić, co właściwie się zmieniło, nie spodziewał się niczego dobrego.

Od głównych bram oddalali się, idąc w ciszy. Dopiero kiedy znaleźli się daleko poza zasięgiem wzroku ciekawskich, Zelgadis przystanął. Zza wysokich murów wciąż dobiegał przytłumiony gwar ludzkich głosów i dźwięków miasta, chociaż był zdecydowanie mniej wyraźny.

– Myślę, że jesteśmy wystarczająco daleko – stwierdził, oceniając przebytą odległość. – Użyjmy zaklęcia lewitacji. Od dobrych stu metrów nie widziałem na murach żadnego strażnika, ale mimo wszystko bądź ostrożna. Zróbmy to szybko.

Zerwał się do lotu, próbując pozostać możliwie jak najbliżej kamiennej ściany. Na moment przystanął na szczycie fortyfikacji, podrywając zaklęciem okoliczny piach. Drobiny za sprawą nagłego podmuchu zawirowały chaotycznie w powietrzu, sprawiając, że pozostali w pobliżu mieszkańcy natychmiastowo osłonili oczy, chroniąc się przed złośliwym pyłem. Ta chwila odwrócenia uwagi wystarczyła, aby mogli spokojnie wylądować po drugiej stronie.

– Sprytnie – zachichotała podekscytowana czarodziejka, jednocześnie otrzepując ubranie.

Zelgadis rozejrzał się dookoła wyraźnie spięty, odruchowo zaciągając kołnierz na twarz.

Nikt nie krzyczał na ich widok, nie pokazywał palcem, a dookoła nie zauważył żadnych gwardzistów.

– Chyba się udało – przyznał z wyraźną ulgą.

– Wiesz, że nie musisz zakrywać twarzy?

– To przyzwyczajenie. – Uśmiechnął się lekko pod zaciągniętą maską i ruszył w stronę serca stolicy.

Już na pierwszy rzut oka zauważył, że było znacznie więcej ludzi, niż pamiętał. Tłumy przemieszczały się po ulicach, wypełniając przestrzeń rozmowami i śmiechem. Mieszczanie poruszali się głośno i energicznie, mijając rozstawione na każdym rogu stoiska, a przed karczmami ustawiały się kolejki zainteresowanych. Wraz ze zbliżaniem się do głównego rynku, zauważył też dekoracje. Kolorowe lampiony, zwisały swobodnie nad ulicami, tańcząc na lekkim wietrze. Gdzieś z oddali rozbrzmiała muzyka, a dźwięki instrumentów rozlały się jak fala, po już wszechobecnym hałasie. Puls bijący w powietrzu był jednoznaczny – coś ważnego miało się wydarzyć.

Przedzierał się przez morze obcych twarzy, czując coraz większy niepokój. Nieświadome oko zapewne nawet nie zwróciłoby uwagi na skrytych w cieniu żołnierzy, którzy uważnie obserwowali całe zgromadzenie. Przejmujący dreszcz przeszył jego ciało, gdy uświadomił sobie, że ich mundury, podobnie jak strażników przy bramie, nie pasowały do tych, które zapamiętał z Saillune. Gdzieniegdzie można było zauważyć, pojedyncze, przemykające osoby różniące się od reszty. Ich miny były jak wysepki smutku i niezadowolenia, kontrastujące z głośną i radosną masą.

Kiedy wreszcie zdołali przecisnąć się do centralnego placu, rozejrzał się z zainteresowaniem, szukając jakiejkolwiek wskazówki. W oddali, na jednej ze ścian budynków, które okalały rynek, dostrzegł starą tablicę ogłoszeń. Pokrywały ją dziesiątki dokumentów. Szybko ruszył w jej kierunku, a treść rękopisów z każdym krokiem stawała się coraz wyraźniejsza.

Przystanął oszołomiony.

Na ścianie wisiały dziesiątki listów gończych. Całość okalał nagłówek:„Widziałeś tych magów?".

Beznamiętne twarze spoglądały na niego z niewielkich portretów. Zanim zdążył zrozumieć sens tych rewelacji, Nirali zerwała jedno z ogłoszeń, podsuwając mu je pod rękę.

– Zel, czy to nie… ?

Nie musiała kończyć.

Drżącymi dłońmi wyjął niewielki skrawek papieru z jej uścisku, czując, że krew odpływa mu z twarzy.

Lina Inverse."

Z dudniącym w piersi sercem, przeskakiwał wzrokiem pomiędzy portretem a treścią ogłoszenia.

Zarzuty: bezprawne użycie magii, działania na szkodę państwa, zdrada stanu."

Malunek wiernie odwzorowywał charakterystyczne cechy wyglądu Liny. Spojrzał w oczy dawno niewidzianej przyjaciółki, czując jednocześnie przerażenie i… radość? Znalezienie tego powiadomienia i zobaczenie Liny oznaczało, że nie mogło minąć zbyt wiele czasu.

Oni wszyscy wciąż tu byli…

Odetchnął głęboko, ściskając kartkę w dłoni. Ponownie spojrzał na tablicę, odnajdując kolejne informacje:

Wezwanie do rejestracji!

Zgodnie z zarządzeniem władz Saillune, każda osoba posługująca się magią zobowiązana jest do zgłoszenia się do punktu ewidencji magicznej. Utrudnianie procesu i odmowa dobrowolnej rejestracji podlega karze… Bezprawne korzystanie z magii podlega karze…"

– To musi być jakieś nieporozumienie… – mruknął posępnie.

– Wygląda na to, że Saillune zabroniło swobodnego korzystania z magii… Nie mówiłeś przypadkiem, że w tym świecie była uważana za coś normalnego?

– Coś musiało się wydarzyć – stwierdził w zamyśleniu. – Przynajmniej wiemy, że żyją. – Machnął niewielkim portretem trzymanym w dłoni, próbując przywołać na twarz odrobinę pocieszenia.

– To już coś…

To nie tak, że po raz pierwszy widział list gończy wystawiony za Liną. To raczej jego treść była niepokojąca. Zakaz używania magii? W Saillune? Był pewny, że Amelia nigdy nie dopuściłaby do takiej sytuacji. Przynajmniej nie bez dobrych powodów.

– Chodź. Musimy odkryć, co się stało – zarządził, chowając zmięty portret do kieszeni.

– Chyba nie zamierzasz tak po prostu do kogoś podejść i pytać o to? Wygląda na to, że magowie nie są tu mile widziani. – Nirali z obawą rozejrzała się dookoła.

– Oczywiście. Dlatego nie musimy się z tym afiszować. Przyjrzyj się. Oni na coś czekają, a gdzie najłatwiej rozwiązać podekscytowanym ludziom języki?

Nirali przechyliła głowę z zainteresowaniem.

– Oczywiście, karczma to idealne miejsce, gdzie języki rozwiążą się same – odparła z uśmiechem.

Wiedział z własnego przykładu, że próba zdobycia informacji przy kieliszku nie zawsze kończyła się sukcesem, ale była szansa, że w otwartej atmosferze karczmy, ktoś może przypadkowo podzielić się ciekawą plotką.

Musieli odczekać dobre dwadzieścia minut, zanim w ogóle udało im się wejść do wybranego przybytku. Już od wejścia przywitał ich zaduch. Zapach potu mieszał się z wonią dymu i pikantnych potraw. Powietrze, tak gęste i przesycone ciężką mieszaniną, można było wręcz skroić nożem. Goście ściskali się przy drewnianych stołach, tworząc tętniącą życiem masę. Zewsząd co chwila rozbrzmiewały kolejne głośne toasty i wybuchy śmiechu. Wśród tego zgiełku, kelnerki, często zaczepiane przez nachalnych mężczyzn, starały się utrzymać równowagę w pełnym kufli ruchu. Ich uśmiechy były wymuszone, a spojrzenia pełne wytrwałości w obliczu niewybrednych komentarzy, rzucanych w ich stronę.

Zelgadis skrzywił się nieznacznie.

„Cudownie" – pomyślał, ostatecznie decydując się ruszyć w poszukiwaniu wolnego miejsca.

Z obrzydzeniem stwierdził, że kiedy przeciskali się pomiędzy stolikami, mijani mężczyźni, z nieskrywaną dwuznacznością, oblepiali wzrokiem Nirali. Nie musiał czekać długo, aż jeden z nich zakrzyknął:

– Zgubiłaś się, dziecinko? – Zarechotał rozbawiony, z zadowoleniem klepiąc Nirali po pośladku.

Dziewczyna zatrzymała się plecami do mężczyzny jak rażona piorunem. Zacisnęła usta w wąską linę, a jej brwi ściągnęły się w wyrazie nagłej wściekłości. Zelgadis był już pewien, że ta nie wytrzyma, jednak po chwili jej twarz złagodniała. Odwróciła się do nieznajomego z niewinnym uśmiechem.

– Pan wybaczy! Tak tu tłoczno, że nie ma nawet gdzie usiąść – zaszczebiotała, udając zawstydzenie.

Twarz mężczyzny wykrzywiła się w plugawym uśmiechu.

– Jestem pewny, że znajdzie się u nas miejsce dla ciebie i koleżanki – stwierdził, sugestywnie poklepując puste miejsce przy swoim boku i zerkając na Zelgadisa z drwiną.

Zelgadis już otworzył usta, aby zaprotestować, kiedy nagły głos Nirali rozbrzmiał w jego głowie:

– Przestań! – nakazała zdecydowanie. – Przyszliśmy tu po informacje, to idealna okazja.

Zamknął usta, zerkając na siostrę, której uśmiech rażąco kontrastował z ostrym tonem, który właśnie usłyszał. Niechętnie przeniósł spojrzenie na dwójkę nieznajomych, proponujących im dołączenie do stolika. Rośli, brodaci mężczyźni mieli już nieźle wypite, co mógł szybko stwierdzić po ich zamglonych, rozbieganych oczach. Ich starsze, śniade twarze zdobiły liczne zmarszczki i blizny. Wyglądali na najemników.

– Postanawiaj, dziecino. Nie mamy całego dnia – zawołał mężczyzna, wychylając trzymany w dłoni kufel z piwem.

– Bardzo pan uprzejmy – zachichotała Nirali, zajmując miejsce obok mężczyzny i zerkając znacząco na Zelgadisa.

Niechętnie, ale i on w końcu usiadł, jednocześnie widząc, jak masywna dłoń nieznajomego wylądowała na kolanie czarodziejki.

– To jak cię wołają?

– Nirali, a to mój brat Zelgadis – odpowiedziała grzecznie, nie zwracając uwagi na obsceniczne spojrzenia, rzucane w kierunku swojego dekoltu.

– Jam to Baldwin – przedstawił się prowodyr sytuacji. – A to mój druh, Arand. Nuże! – zawołał nagle do przechodzącej obok kelnerki. – Grzane dla mnie i moich kompanów!

Po chwili na stoliku wylądowały cztery nowe kufle z piwem. Baldwin zacmokał z zadowoleniem, chwytając trunek i unosząc naczynie do góry.

– Zdrowie, za przepiękne baby! – zwołał głośno, a rozbawiony Arand przybił kufel wraz z nim.

– No co, wy nie pitacie? – podjął Arand, zauważając, że Nirali i Zelgadis nie tknęli poczęstunku.

Zelgadis bez entuzjazmu sięgnął po naczynie, przesuwając je w swoim kierunku. Z wahaniem upił łyk, krzywiąc się od smaku gorzkiej cieczy. Mimowolnie przypomniał sobie te wszystkie wieczory, kiedy po prostu próbował zapomnieć… Czas, do którego nie chciał już wracać. Mężczyźni zarechotali, najwyraźniej odbierając jego reakcję jako zwyczajny brak wprawy w piciu.

– Twój bratko, chyba jeszcze nieprzeżarty! Nie posmakował dobrze w życiu – stwierdził Baldwin, wycierając masywną dłonią, skapujące mu z brody piwo.

– A dzisiaj to grzech się nie napoić. Takie okazje nieczęsto się nadarzajo – dodał Arand.

Rodzeństwo uniosło głowy z zainteresowaniem.

– Okazje? – podchwyciła Nirali. – To za co powinniśmy dziś wypić? – Uniosła swój kufel, patrząc na mężczyzn w uprzejmym oczekiwaniu.

– Coś ty nie wiesz, kruszyno? Za rozkosz księżniczki Amelii z okazji nadchodzącego, błogosławionego ślubu!

Zelgadis zamarł w bezruchu.

Wiadomość o ślubie przecięła jego serce jak ostra brzytwa, rozszarpując je na miliony małych kawałków. Nagle cały świat skurczył się do niemożliwych rozmiarów, stając się wyłącznie pojedynczym, rozpaczliwym westchnieniem.

„Ślub?"

Boleśnie dotarło do niego, że wszystko, na co czekał, na co liczył, wszystkie marzenia, które snuł w samotności nocy… to wszystko, rozpadło się jak kruche szkło, niebędące w stanie utrzymać jego nadziei.

Wszystko, czego pragnął, teraz należało do innej osoby. Ktoś inny stanie u boku ukochanej. Zastąpi go w jej sercu. I chociaż ta myśl niemal pozbawiła go oddechu, przez moment odczuł też dziwną ulgę. Cieszył się, że Amelia znalazła szczęście, że ułożyła sobie życie, bo przecież chciał tego dla niej.

Prawda?

Drżącymi dłońmi ścisnął trzymany kufel, na raz wypijając całą zawartość. Przymknął oczy, gdy gorycz dotknęła podniebienia, a alkohol spłynął po gardle, zostawiając za sobą szczyptę ukojenia.

Odstawił naczynie z trzaskiem, ogarniając nieobecnym wzrokiem towarzystwo przy stole.

– Chyba dużo wiecie o ślubie… księżniczki – zaczął, z trudem wyduszając kolejne słowa.

– A jak! Cały kraj gada tylko o tym! A wy co? Nie tutejsi? – Baldwin i Arand zarechotali coraz wyraźniej rozluźnieni.

– Tylko przejeżdżamy.

Najemnik przez chwilę przyglądał mu się podejrzliwie, po czym ponownie wybuchnął śmiechem.

– Toście chyba z niezłego zadupia przyjechali! Co wy, pod kamieniem chowani?

– Daleka wioska na północy. Szkoda gadać — odpowiedziała szybko Nirali.

Baldwin machnął ręką, odganiając się od niewidzialnej muchy.

– W dupę z tym! My z Arandem też przyjechalim, tyle że z Rimy.

– Rima? – Zelgadis pochylił się z zainteresowaniem. Był pewien, że całkiem nieźle zapamiętał geografię tego świata, a jednak… o tym miejscu nigdy nie słyszał.

– A co, i to was minęło? Coście wyrabiali przez ostatnie trzy lata?

„Trzy lata?"

Z niemałym wysiłkiem przywołał na twarz cień niewinnego uśmiechu, zachęcając rozmówców do kontynuowania.

Baldwin nagle spoważniał. Wyraz jego twarzy stał się odległy i zamknięty, kiedy przywoływał w pamięci wydarzenia, co do których z pewnością nie chciał wracać. Odetchnął głęboko, po czym przemówił szorstkim głosem:

– No, to już będą ze trzy lata, co Phillionel Saillune nie żyje, co nie, Arand?

– Ano, będą. – Mężczyzna potwierdził krótkim skinieniem. – Idę się odlać, zanim wpędzisz mnie w ten gówniany temat. – Arand wstał nagle i ruszył w kierunku wyjścia.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Zelgadis właściwie nie wiedział jak podjąć temat, aby nie wyjść na kompletnego ignoranta. Na szczęście Baldwin ostatecznie sam zdecydował się kontynuować.

– Niedługo po tym, Elmekia wypowiedziała wojnę Saillune. Księżniczka Amelia, no co by tu dużo nie bajdurzyć, średnio se z tym poradziła. Wielu żołdaków zginęło, a obce wojska wdzierały się coraz bardziej w głąb kraju.

– Wojna? W Saillune? – Zelgadis osunął się na krześle, patrząc zszokowany na Baldwina.

Mężczyzna zachichotał w pozbawiony wesołości sposób.

– Ano, niespokojne to były czasy. Długo by się tu rozwlekać.

– A potem? Wygrali?

– Potem powstała Rima, Sojusz Pięciorga…