Rozdział 5

Nowa przyszłość"

W komnacie panował chłód. Dwie damy dworu, ciche jak cienie, kończyły właśnie wiązanie gorsetu. Szarpnięcie było tak mocne, że przez moment pomyślała, że się udusi. W rezultacie skrzywiła się nieznacznie, zaciskając usta w wąską linię.

Milczała.

Nauczyła się tego przez ostatnie miesiące.

Podobnie jak uśmiechu.

Zerknęła na własne odbicie i jedwabną suknię w kolorze purpury, którą wybrano na dzisiejsze spotkanie z księciem Ravim. W innych okolicznościach zapewne wyglądałaby pięknie, jednak teraz jej blada, pozbawiona wyrazu twarz po prostu psuła cały efekt. W dodatku nagle poczuła mdłości.

– Wasza Wysokość, wyglądasz jak z bajki – stwierdziła starsza z kobiet, delikatnie układając jej długie włosy.

Włosy… Kolejna, drobna sprawa, która z dnia na dzień znalazła się poza jej kontrolą. I pomyśleć, że to tylko z powodu zachcianki Raviego, który uznał, że nie podobają mu się kobiety noszące krótkie fryzury. Sama nigdy nie przepadała za długimi włosami, uznając je za niepraktyczne w walce. Teraz zapewne nie miało to już znaczenia.

– Jeszcze tylko to… – dodała nieśmiało kobieta.

Po chwili wróciła z parą dopasowanych, koronkowych rękawiczek, które po założeniu sięgały aż do łokci.

Amelia spojrzała na swoje przedramiona. Ravi nie lubił jej blizn i już pierwszego dnia nakazał służącym je zakrywać. Poszarpane, srebrzyste linie wyraźnie odznaczały się na skórze, będąc niezbywalnym przypomnieniem wydarzeń z przeszłości. Mimowolnie pomyślała o bólu, który towarzyszył jej w czasie, kiedy rany żywo piekły przy każdym ruchu. Nie zważając na zmieszane spojrzenia służących, z czułością przejechała palcami po lewym nadgarstku.

Kochała te blizny.

Były dla niej jedyną pamiątką po miłości, którą została otoczona. Ile to razy Rei z czułością otulał je opatrunkami? Jaką cenę za zagojenie tych ran zapłacił Zel, kiedy uwolnił ją z koszmaru piątego filaru? Nawet jeśli pozostali uważali je za coś szpetnego, sama nie potrafiła na nie patrzeć w taki sposób.

Uśmiechnęła się uprzejmie, posłusznie wyciągając ręce i pozwalając naciągnąć na nie rękawiczki. Damy dworu skłoniły się grzecznie, po czym bez słowa opuściły komnatę. Drzwi jeszcze nie zdążyły się domknąć, kiedy w progu pojawiła się dobrze znana sylwetka. Arion lekkim skinieniem pożegnał mijające go kobiety, po czym skierował wyczekujące spojrzenie na Amelię.

– Możesz wejść, Arionie.

– Wasza Wysokość, widzę, że jest Pani już gotowa.

– Myślałam, że do czasu balu nie będę musiała widzieć się z księciem – stwierdziła z wyrzutem.

Arion wzdrygnął się prawie niezauważalnie.

Główny doradca był starszym, niskim mężczyzną o przysadzistej posturze. Jego jasne włosy przetykały liczne pasma siwizny, a usiana piegami twarz sprawiała jednocześnie wrażenie poczciwej, jak i naiwnej.

Amelia westchnęła ze znużeniem.

Często miała wrażenie, że to wszystko wydarzyło się zbyt szybko i właściwie poza jej kontrolą. Pamiętała obietnice przyjaciół, mówiących, że kiedy wróci do tego świata, wszystko będzie dobrze. Niestety wcale nie było, a ona po prostu wpadła z jednej tragedii w kolejną.

– A więc? Czego chcesz? – zapytała po chwili.

– Pani, bal zaręczynowy odbędzie się już jutro. Uważam, że to rozsądnie, abyś Pani była miła dla księcia Raviego. W końcu nie potrzebujemy zamieszania na uroczystości – odpowiedział cicho, tym razem unikając jej oskarżycielskiego spojrzenia.

Przez moment miała ochotę zacząć krzyczeć. Zerwać z siebie suknię i po prostu wyrzucić wszystkich mieszkańców Rimy ze swojego zamku. Przez moment nawet myślała, że to zrobi. Jednak żar w jej piersi tak szybko, jak się pojawił, równie szybko zdusiła.

Przytaknęła w milczeniu.

– Staram się, Arionie. Naprawdę się staram… – wyznała, pozwalając sobie na okazanie słabości.

Arion towarzyszył jej od samego początku i jeśli komukolwiek miała wyjawić swoje prawdziwe uczucia, wiedziała, że będzie w stanie ją zrozumieć. Doskonale zdawała sobie sprawę z ich aktualnego położenia. Małżeństwo z księciem Ravim było jedynym sposobem na zakończenie brutalnej wojny z Elmekią. Jednak były rzeczy, o których nawet jej doradca nie mógł wiedzieć…

(…)

Saillune – wschodni front, rok po wypowiedzeniu wojny…

Kolejna wiosna przywitała ich w niewielkim namiocie, ustawionym strategicznie na wzgórzu ponad obozowiskami żołnierzy. Amelia westchnęła głośno, odsuwając od siebie plany obrony. Od kilku godzin przyglądała się skomplikowanej siatce drobnych linii i znaków pokrywających mapę, oznaczających rozlokowanie jej oddziałów w terenie.

– Może powinnaś zrobić sobie przerwę? – zapytała cicho Lina, bawiąc się w kącie namiotu wyczarowanym płomieniem.

– Chciałabym wszystko dobrze zaplanować – odpowiedziała poważnie.

– Przecież wiem, ale ślęczysz nad tym już od popołudnia. Nie sądzę, żeby do jutra coś miało się zmienić.

Księżniczka obdarowała przyjaciółkę słabym uśmiechem. Faktycznie była zmęczona…

To zabawne jak z biegiem czasu strach spowszedniał, osadzając się cicho na barkach i przyzwyczajając do okrucieństw. Każdy punkt na mapach, które z taką uwagą studiowała, był w istocie czyimś być albo nie być…

Kiedy wybuchła wojna nie wiedziała, co robić. Z początku mogła polegać jedynie na sugestiach królewskiej rady. Niemal natychmiast na front wysłano setki żołnierzy i najlepszych magów królestwa. Kilka dni później zdecydowała, że nie może za wszystko odpowiadać, siedząc w zamku i wbrew sprzeciwom Ariona, sama pojechała na granicę. To właśnie tutaj odnaleźli ją Lina i Gourry. Ich pojawienie było dla Amelii tak niespodziewane, a jednocześnie tak naturalne, że nie mogła przestać płakać przez pół dnia. Dopiero wtedy dotarło do niej, jak bardzo za nimi tęskniła. Przez długi czas wyrzucała sobie, że odtrąciła ich pomoc na tak długo. Tym bardziej że ta pomoc w aktualnych okolicznościach okazała się nieoceniona. Siła i doświadczenie Gourry'ego w połączeniu z mocą i wiedzą Liny były warte więcej niż setka jej elitarnych żołnierzy.

– Czy wspomniałam dziś, jak bardzo się cieszę, że tu jesteście? – zagadnęła Amelia, obracając krzesło w kierunku przyjaciółki.

– O tak, tylko pięć razy. – Lina uśmiechnęła się figlarnie, gasząc płomień w dłoni. – Prawie rok siedzenia w koszarach faktycznie wymaga częstego doceniania. Tęsknie za miękkim łóżkiem… – jęknęła, przeciągając się na krześle.

– Kiedy to wszystko się skończy, przyrzekam oddać ci łóżko z własnej komnaty! – Amelia zaśmiała się cicho, bawiąc się piórem trzymanym w dłoni. – A gdzie Gourry?

– Poszedł sprawdzić morale wojsk przed jutrzejszą bitwą. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, o świcie będzie po wszystkim.

Amelia przytaknęła z zadowoleniem. Faktycznie od jakiegoś czasu na froncie szło lepiej. Właściwie zaczęło się to zmieniać, odkąd pozwoliła Linie uczestniczyć w zebraniach dowództwa. Była pod wielkim wrażeniem, kiedy przyjaciółka zaczęła wytykać Arionowi i jej generałom kolejne błędy w linii obrony. Stary doradca oczywiście poczuł się na tyle urażony, że od tamtego dnia nazywał Linę czerwonym diabłem, krzywiąc się na jej widok. Amelia niewiele sobie z tego robiła. Chociaż ego mężczyzny z pewnością ucierpiało, zwłaszcza po takim upokorzeniu przed królową, dla niej liczył się rezultat, a ten wreszcie zaczął przynosić nadzieję na zwycięstwo.

– Myślisz, że faktycznie możemy wygrać tę wojnę? – zapytała cicho, patrząc na widoczne w wejściu do namiotu morze pochodni.

– Nie widzę innej możliwości. Zel nigdy by mi nie wybaczył, gdybym pozwoliła ci poślubić tamtego typa…

Amelia zamarła, mimowolnie wypuszczając trzymane pióro, które głucho uderzyło o ziemię. Reagowała tak za każdym razem, kiedy ktoś wspominał o tym idiotycznym planie. Wszystko zaczęło się pięć miesięcy temu. Wtedy po raz pierwszy usłyszeli, że na terenach dotychczasowego Sojuszu Państw Przybrzeżnych zaczęło się coś dziać. Informatorzy mówili, że korzystając z aktualnej sytuacji na kontynencie książę Lenos zapragnął uczynić własną potęgę i zdołał zjednoczyć pięć państw sojuszu, tworząc jedno, duże królestwo – Rimę. Niedługo później Arion uznał, że ślub z księciem Lenos to idealne rozwiązanie. Gdyby Saillune i Rima się połączyły, nawet Elmekia musiałaby wycofać swoje wojska.

– Nie zrobię tego – odparła Amelia matowym głosem, zbierając pióro z ziemi.

– Oczywiście. Twój głupi doradca mógłby po prostu bardziej wierzyć w nasze możliwości.

– Arion chce dobrze. Po prostu brakuje mu doświadczenia na froncie. Przypominam ci, że Saillune nie było w stanie wojny od… nie wiem, nigdy? – stwierdziła cicho Amelia.

– Może i tak, chociaż nigdy wcześniej nie słyszałam nic dobrego na temat królestwa Lenos. Nie wiem jakim cudem książę zdołał zjednoczyć państwa sojuszu. Może faktycznie wojna wszystko zmienia…

– Myślisz, że Xellos miał z tym coś wspólnego?

Lina milczała przez długą chwilę, przyglądając się szarym ścianom namiotu w zamyśleniu.

– Może – odparła w końcu. – Szukaliśmy go przez rok. Bez skutku. Z drugiej strony, nic nie wskazywało na to, żeby na świecie akurat działo się coś dziwnego. Wszystko zbiegło się wraz z tą wojną.

Amelia przytaknęła niepewnie i przez moment obie siedziały w milczeniu. Z oddali do namiotu płynął gwar rozmów i szczęk żelaza. Nagle znów zaczęła odczuwać niepokój.

– Co miałaś na myśli, mówiąc, że nie słyszałaś nic dobrego na temat Lenos? – zagadnęła, chcąc wypełnić czymś niespokojne oczekiwanie.

Lina pochyliła się delikatnie, a przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.

– A co? Ciekawią cię pikantne szczegóły na temat przyszłego kandydata do twojej ręki?

– To nie jest zabawne! – obruszyła się Amelia, krzyżując ramiona na piersi.

– Trochę jest – zaśmiała się czarodziejka. – Mówiłam ci już wiele razy, żebyś się nie martwiła. Nie pozwolę na to – zapewniła. – Co do Lenos… Słyszałam, że członkowie tego rodu zawsze lubili się z czarną magią. A mówiąc czarną, nie mam na myśli jakiejś pierwszej z brzegu klątwy. Jednak królewska para z Lenos zmarła jakieś półtora roku temu. Ponoć statek, którym podróżowali, zatonął.

– Rozumiem, że aktualny książę to ich syn?

– Król miał dwóch synów. Starszy Ravi i jego młodszy brat Kilian. Wygląda na to, że to właśnie im udało się dokonać zjednoczenia państw sojuszu.

– To dość… imponujące – przyznała niechętnie księżniczka.

– Prawda?

– Tym bardziej nie rozumiem czemu książę Lenos miałby być zainteresowany ślubem ze mną. Po co mu księżniczka, której państwo od roku jest w stanie wojny.

– Czy ja wiem… – Lina wzruszyła lekko ramionami. – Popatrzmy… Może dlatego, że pomimo wojny Saillune nadal jest ważnym graczem. Poza tym jakoś radzimy sobie od roku, co dla innych z pewnością znaczy, że nie jesteś tak słaba, jak mogli myśleć na początku. – Lina wyłamywała kolejne palce, wyliczając. – I nie zapominajmy o tym, że jesteś ładna, a książę czy nie, nadal to po prostu facet. Niestety nikt nie uwzględnił faktu, że jesteś już zajęta, ale to już ich problem. – Lina uśmiechnęła się promiennie.

– Zawsze mówisz o nim w taki sposób… – szepnęła Amelia, mnąc w dłoniach skrawek koszuli. Ton jej głosu sprawił, że nagle Lina ponownie spoważniała.

– Wybacz… – zaczęła zmieszana. – Chyba trochę mnie poniosło. Po prostu nie chcę myśleć inaczej. Wiem, że Zel gdzieś tam na nas czeka.

Amelia uniosła twarz, napotykając intensywne spojrzenie przyjaciółki. Nie ulegało wątpliwości, że Lina naprawdę w to wierzyła.

– Czasem zazdroszczę ci tej pewności…

– Sama zobaczysz, Amelio. Mam rację. Po prostu to wiem.

Zanim Amelia zdążyła odpowiedzieć, w wejściu do namiotu pojawiła się uśmiechnięta twarz Gourry'ego.

– Jeszcze nie śpicie? – zagadnął pogodnie.

– Czekałam, aż wrócisz. – Lina podniosła się krzesła i podeszła do przyjaciela. – Jak nastroje?

– Dobrze. Generał Pin-coś-tam jest dobrej myśli, co do jutra.

– Widzisz, Amelio? Wszystko będzie… – zaczęła Lina, jednak zanim zdążyła dokończyć do namiotu, odpychając stojącego w przejściu Gourry'ego, wpadł Arion.

– Wasza Wysokość! – krzyknął na powitanie. – Rozpalono ognie sygnałowe!

– I co w tym dziwnego? W końcu mamy tutaj wojnę – stwierdziła ironicznie Lina, kpiąco unosząc jedną brew.

– Zamilcz, czerwony diable! – Arion spiorunował Linę gniewnym spojrzeniem, zanim ponownie zwrócił się do Amelii: – Sygnały dochodzą z głębi kraju. Czekamy na posłańców, Wasza Wysokość. – Skłonił się nisko.

– Z głębi kraju? Jak to? – Amelia z przerażeniem spojrzała na przyjaciół.

– Co za cholera… – mruknęła Lina.

– Szybko! Posłańcy najpierw dotrą do najbliższego punktu sygnałowego! – zarządziła Amelia, wybiegając pierwsza z namiotu.

Wtedy jeszcze nie mogła wiedzieć, że właśnie w tym momencie… przegrała.

Żołnierze odwracali się z zaciekawieniem, kiedy przebiegała przez szeregi kolejnych namiotów i obozowisk. Gdzieś z oddali słyszała nawołujących ją przyjaciół, jednak zwolniła dopiero przy najbliższym posterunku sygnałowym.

– Jaśnie Pani! – Mężczyzna pełniący straż przy przygotowanym do odpalenia stosie, poderwał się z miejsca na jej widok. – Na zachodzie rozpalono ognie sygnałowe. Posłaniec jeszcze nie dotarł. Mamy nadać jakąś wiadomość? – zapytał z wyczuwalną niepewnością.

Dla wszystkich było jasne, że nie spodziewali się żadnych wieści po tej stronie frontu. Nigdy nie wysyłano sygnałów ze stolicy, a już zwłaszcza o tak późnej porze.

– Amelia! – Zdyszana Lina w końcu zdołała dogonić przyjaciółkę. Tuż za nią pojawił się Gourry.

– Kiedy rozpalono płomień? – zapytała głucho księżniczka, dostrzegając wyraźnie odznaczający się punkt na oddalonym wzgórzu.

– Góra trzydzieści minut temu, Jaśnie Pani. Nadal czekamy.

– Może to nic takiego – zagadnął cicho Gourry.

– Gourry ma rację. To niemożliwe, aby ktoś zaatakował od zachodu – potwierdziła z absolutną pewnością Lina.

Amelia zacisnęła usta w wąską linię, powoli kręcąc głową, jednak nie zdecydowała się głośno zaprzeczyć.

Pierwsze minuty spędziła w nerwowym oczekiwaniu, spacerując wzdłuż krawędzi lasu. W oddali szeleściły liście, a niespokojny wiatr niósł zapach wilgotnej ziemi. Las, zwykle spokojny, teraz zdawał się tajemniczy i pełen ukrytych niebezpieczeństw. Wypatrywała nadbiegającej sylwetki, choć doskonale wiedziała, że oba punktu dzieli przynajmniej godzina biegu…

– Amelio, daj spokój. Rozpaliliśmy małe ognisko. Nie ma sensu, żebyś brodziła w tej mokrej trawie – zagadnęła w końcu Lina, delikatnie łapiąc jej dłoń i prowadząc w stronę ciepła.

Dopiero teraz zauważyła, że w międzyczasie do punktu dotarł także Arion, który przyglądał się wszystkim w milczeniu.

Wyczerpana własnym stresem nawet nie miała siły się sprzeciwić. Posłusznie usiadła we wskazanym miejscu, a ciepły materiał otulił jej zmarznięte ramiona. Powoli przymknęła oczy, czekając i próbując zapanować nad nerwami. W myślach rozważała słowa Liny.

Czy faktycznie stolica była bezpieczna?

Jasne, zawsze istniała możliwość, że po prostu nagle zmarł jakiś ważny członek rady i stąd całe to zamieszanie. Miała jednak złe przeczucie, a każda kolejna, mijające w niepewności minuta, ciągnęła się w nieskończoność…

– Słowo daję, jeśli to nic ważnego osobiście ukręcę komuś łeb – stwierdziła Lina po długiej ciszy, rozcierając dłonie nad ogniskiem.

– Nikt dla zabawy nie rozpala ogni sygnałowych, panienko… – odpowiedział smętnie Arion, rezygnując ze zwyczajowej uszczypliwości wobec czarodziejki.

– Może ktoś ma interes w tym, żebyśmy byli zmęczeni i popełnili błędy w trakcie jutrzejszego ataku…

– To z pewnością oznaczałoby, że mamy jakiegoś szpiega. Skąd nasi wrogowie mieliby wiedzieć, że zaplanowaliśmy atak o świcie? – podsumował rozsądnie doradca.

Lina skrzywiła się nieznacznie, nie odpowiadając.

– Ktoś się zbliża – zauważył nagle Gourry.

W końcu z gęstwiny wypadł zdyszany posłaniec. Jego ubranie zdobiła warstwa błota, a oczy przesiąkły zmęczeniem. Na widok księżniczki rzucił się na kolana, próbując złapać oddech i drżąc z wysiłku. Amelia natychmiast zerwała się z ziemi, podbiegając do mężczyzny i pomagając mu wstać. Zauważyła niewielki zwój papieru, który ściskał w dłoni.

– Co się stało? – zapytała, pospiesznie prowadząc przybysza w stronę ogniska.

– Wasza… Wasza Wy-wysokość… – Twarz mężczyzny zbladła, kiedy z wyraźnym trudem zbierał słowa.

– Mówże wreszcie! – krzyknął zniecierpliwiony Arion.

– De-demony… W stolicy… – wydyszał, wręczając księżniczce złożony pergamin.

Drżącymi dłońmi ujęła trzymany przez mężczyznę list i z obawą skierowała oczy na kreśloną w pośpiechu wiadomość.

– Do wschodniego posterunku – zaczęła odczytywać na głos. – Do wiadomości jej Królewskiej Mości księżniczki Amelii Saillune. Dnia dwudziestego pierwszego, miesiąca trzeciego stolicę kraju Saillune zaatakowały… – urwała nagle, zerkając na przyjaciół.

– Demony? – podjął Arion z przestrachem.

Amelia niepewnie skinęła głową.

– Mroczne byty, wypełzły wczesnym wieczorem z cieni miasta, materializując się jako najgorsze koszmary i lęki, w oczach tych, którzy na nie spojrzeli. Nadworni magowie, pozostający w zamku, zginęli honorowo podczas próby obrony. Stan ofiar wśród ludności cywilnej – nieznany. Prosimy o natychmiastowe wsparcie. Dowódca gwardii królewskiej – Jann Sater.

Nawet nie zauważyła, kiedy trzymana kartka wysunęła się z dłoni. Spojrzała na Linę, odruchowo spodziewając się odnaleźć jakiś ślad pocieszenia. Przez ułamek sekundy miała nadzieję, że ktoś zaraz się roześmieje i powie, że to wszystko tylko nieśmieszny żart. Jednak twarze bliskich odbijały jedynie jej własne przerażenie.

– Na bogów! Jesteśmy zgubieni! Zgubieni! – załkał głośno Arion, podnosząc z ziemi notatkę, chyba jedynie po to, aby przekonać się na własne oczy o jej prawdziwości.

– Żołnierzu, czy masz jakieś dodatkowe informacje? – zapytała Amelia, zwracając się do posłańca najspokojniejszym tonem, na jaki była w stanie się zdobyć.

– Wasza Wysokość! Poprzedni goniec przekazał, że ponoć było dużo ofiar wśród cywili. Wojsko próbuje walczyć i odciągnąć demony poza centrum, jednak mają za mało ludzi, Pani.

– Rozumiem. Dziękuję za twoją służbę. Strażniku, zaprowadź posłańca do obozowisk żołnierzy. Dopilnuj, żeby dostał jakąś strawę i ogrzał się przy ognisku.

Obaj mężczyźni spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Po chwili ukłonili się z szacunkiem i bez zbędnych pytań ruszyli we wskazanym kierunku.

Jak zła sytuacja by nie była, Amelia nie chciała, aby jej żołnierze cierpieli. Nie chciała też okazywać przed nimi strachu czy zwątpienia. Była przyszłą królową, jedyną władczynią. Jej obowiązkiem było zachować zdrowy rozsądek i spokój, nawet jeśli wewnątrz czuła się całkowicie rozdarta.

– Arionie, nie powinieneś wygłaszać takich komentarzy przy żołnierzach – stwierdziła poważnie, przyglądając się spanikowanej twarzy doradcy.

– Ja… Wybacz, Pani…

– Amelio… Co teraz zrobimy? – wtrącił cicho Gourry.

Westchnęła ze zmęczeniem, siadając bezradnie obok ogniska.

– Nie wiem… – odpowiedziała cicho, ukrywając twarz w dłoniach.

Przy nich nie musiała udawać odważnej…

– Nie możemy wysłać wojsk do stolicy przed jutrzejszym atakiem. Jeśli to zrobimy, przegramy – oceniła Lina.

– To co sugerujesz? Mam pozwolić im umrzeć? – wymamrotała spomiędzy palców, rozcierając nasadę nosa.

Przez długą chwilę wszyscy zastygli w milczeniu, a ciszę przerywał jedynie miarowy trzask ogniska i dobiegające z oddali dźwięki nadchodzącej bitwy.

– Amelio… – Lina przykucnęła naprzeciw, delikatnie zdejmując jej dłonie z twarzy. – Jesteś tego pewna? To może być zasadzka. Jeśli faktycznie mamy szpiega, mógł poinformować wroga o naszym planie. Może w ten sposób chcą nas osłabić?

– A jaki jest sens bronienia wymarłej stolicy?

Lina zacisnęła usta, siadając obok.

– Faktycznie mamy przesrane. W jeden wieczór wymordowano królewskich magów? Co to za cholerstwo?

– Nie wiem, ale nie możemy marnować więcej czasu. Musimy natychmiast wysłać część oddziałów do stolicy.

– Powtórzę się, ale czy jesteś tego pewna?

Oczywiście, że nie była pewna! Osłabianie sił na froncie dzień przed kluczowym atakiem? Tylko głupiec by nie stwierdził, że jest to proszenie się o przegraną. Jednak nie miała wyboru. Cichy głosik w głowie podpowiadał, że być może Lina miała rację i była to jedynie próba odwrócenia uwagi. Z drugiej strony o wadze jutrzejszej bitwy wiedziało tylko najbliższe grono jej doradców i generałów. Nie chciała wierzyć, że ktokolwiek z nich mógłby zdradzić…

– Nie mamy wyjścia. Arionie, znajdź dowódców oddziałów szóstego, ósmego i dziewiątego. Przedstaw im sytuację i nakaż natychmiast wymaszerować do stolicy. Wyślemy oddziały z ostatnich flank. W ten sposób nie osłabimy zbytnio swojej siły uderzenia. Niech wezmą też kilku magów.

– Zaczekaj, Amelio! – wtrąciła Lina. – Zostaw magów na froncie. To na nich opiera się cała strategia. Ja pojadę do stolicy.

– Ty? – powtórzyła zszokowana. – To niebezpieczne.

– Nie bądź śmieszna. Wszyscy wiemy, że podrzędny mag do pięt mi nie dorasta. Jakimś cudem już wymordowano część pozostającą w zamku, a ponoć byli nieźli. Poradzę sobie – dodała uspokajająco. – Gourry zostaje.

– Nie pozwolę ci jechać samej! – stwierdził natychmiast.

– Twój miecz bardziej przyda się jutro, Gourry. Poza tym ktoś zaufany musi chronić Amelię. Powierzam ci to zadanie – zarekomendowała Lina z cieniem wymuszonego uśmiechu na twarzy.

– Nie używaj mnie, jako narzędzia do swoich manipulacji! Gourry wcale nie musi mnie chronić!

Szermierz westchnął przeciągle.

– Nie, Amelio. Lina ma rację. Będzie lepiej, jeśli faktycznie się rozdzielimy. Bardziej przydam się tu.

– Zuch! A więc nie traćmy więcej czasu! – wykrzyknęła Lina, podrywając się z ziemi i wyciągając dłoń do Amelii, aby pomóc jej wstać.

– Lina, tylko uważaj na siebie, dobrze? – podjął z troską Gourry.

– Jak zawsze. Już niedługo będzie po wszystkim. Zobaczycie – zapewniła, zamykając Amelię w spontanicznym uścisku.

Przez krótką chwilę ciepło zaufanych ramion przyniosło Amelii odrobinę ukojenia. Nie chciała, żeby Lina odeszła. Potrzebowała jej. Rozpaczliwie. Mimo zżerających ją emocji, w zamian jedynie odwzajemniła uścisk, decydując się po raz kolejny jej zaufać.

Kiedy grupa żołnierzy wraz z Liną i kilkoma wybranymi, pomimo sprzeciwów czarodziejki, magami, wyruszyła w stronę stolicy, Amelia ledwo trzymała się na nogach. Stres i zmęczenie nie miały dla niej litości.

– Chodź, odprowadzę cię do namiotu – zaproponował Gourry, który ze zmartwioną miną obserwował oddalającą się grupę.

– Myślisz, że podjęłam właściwą decyzję?

Mężczyzna milczał przez moment. Odezwał się, dopiero kiedy ostatnie pochodnie maszerujących pochłonął gęsty las.

– Na twoim miejscu pewnie zrobiłbym to samo. Nawet gdybyśmy wygrali jutrzejszą walkę, dokąd mielibyśmy wrócić po czymś takim? Chodź. Musisz odpocząć przed jutrem.

Amelia z wdzięcznością przytaknęła i w towarzystwie przyjaciela wróciła do obozu. Gourry pożegnał ją krótkim skinieniem przed wejściem do królewskiego namiotu, po czym wyraźnie zmartwiony udał się do siebie.

Zwykle w swoim namiocie Amelia zastawała czekającą Linę i nagle ta nieobecność sprawiła, że poczuła się bardzo samotna. Wyczerpana położyła się na prowizorycznym łóżku, zawieszając spojrzenie na suficie. Pomimo ogromnego zmęczenia nie potrafiła zasnąć. Zbyt wiele obaw i pytań cisnęło się do jej zmaltretowanego umysłu. Nagle wszystkie ich plany stanęły pod ogromnym znakiem zapytania, jakby sytuacja do tej pory nie była wystarczająco zła. Czy podjęła właściwą decyzję? Czy zdoła ocalić Saillune? Czy mają szansę wygrać jutrzejsze starcie? I wreszcie, skąd nagle wzięły się te istoty atakujące stolicę?

Gdyby tylko istniał jakiś sposób, by poznać, choć część odpowiedzi na dręczące pytania…

Cóż, właściwie to był jeden.

Zwykle kończył się marnie, na dodatek z okropnym bólem głowy, ale w tej sytuacji… Nie zaszkodziło spróbować.

Z wewnętrznym przekonaniem zaczerpnęła głęboki wdech, zamykając oczy i pozwalając swojej świadomości opaść w dobrze już znane miejsce. Po chwili otoczyły ją świetliste nici prowadzące w przeszłość. Jej własne wspomnienia ponownie stanęły przed nią otworem. Nie ruszyła jednak w ich kierunku.

Jak wiedziała, jako profeta miała zdolność nie tylko do spoglądania w przeszłość, ale i w przyszłość.

Wcześniej kilka razy tego próbowała, ale każda dotychczasowa próba kończyła się marnie. Nici związane z przyszłością były inne, od tych które znała. Ledwie widoczne, ciągnęły się na niemożliwe długości, często po prostu niknąc w połowie. Przyszłość stanowiła więc wielką zagadkę. Dwa razy, kiedy podążała ich śladem, nić po prostu się zerwała, sprawiając, że jej świadomość zawisła na długie godziny w nicości, zanim odnalazła drogę powrotną. Od tamtej pory, pomimo ogromnej pokusy, starała się unikać próby spojrzenia w nią. Bała się, że któregoś razu jej świadomość mogłaby zabłądzić w ciemnościach i nie powrócić do ciała. Jednak teraz, skoro inni ryzykowali tak wiele, nie mogła po prostu bezczynnie czekać.

Z uwagą rozejrzała się dookoła, szukając najjaśniejszej z nici, które rozpoznawała jako te prowadzące w przyszłość. Jedna z nich od razu przyciągnęła jej wzrok, wyglądając na dość stabilną. Z lekką obawą ruszyła jej śladem.

Z każdym krokiem coraz bardziej oddalała się od skupiska jasnych smug. Ostatecznie linia, którą wybrała, stała się jedynym źródłem światła w otaczającym ją mroku. W tym miejscu poczucie czasu było dość względnym pojęciem, jednak nawet pomimo tego miała wrażenie, że maszeruje już zbyt długo. Zaczęła nawet rozważać powrót, kiedy nagle przed jej oczami rozbłysło oślepiające światło.

Gdy otworzyła oczy, natychmiast spostrzegła szalejące wokół płomienie.

Klęczała na ulicy, trzymając w ramionach nieprzytomną Linę, starając się schronić przed wszechogarniającym żarem. Twarz przyjaciółki była zakrwawiona, a jej własne dłonie lepiły się od brudu i szkarłatu. Ze strachem rozejrzała się dookoła.

Na niebie kłębił się gęsty, czarny dym, który przy każdym oddechu wdzierał się do płuc. Ogień chwytał za drewniane chaty i drzewa, przepalał marzenia i historię, zamieniając je w popiół. Krzyki mieszkańców zlewały się z hukiem upadających domostw.

„To Saillune…" – zauważyła przerażona.

Płonęło.

Było inaczej niż we wspomnieniach, które tak często odwiedzała. Tym razem nie towarzyszyła sobie z przeszłości, a faktycznie była we własnym ciele. Z tym że w zupełnie nowej i nieznanej sytuacji.

W oddali zauważyła grupę żołnierzy. W pierwszym odruchu chciała krzyknąć, wołać o pomoc, jednak zanim słowa wyszły z jej ust, zwróciła uwagę na ich mundury.

Herb Elmekii…

A więc przegrali?

Nagle wśród obserwowanej przez nią grupy wybuchło jakieś poruszenie. Jeden z mężczyzn wywlekł zza rogu jakąś rodzinę, zapędzając ją na środek zalanej krwią ulicy. Przerażony ojciec próbował się bronić. Szarpał się do momentu, w którym jeden z żołnierzy uderzył go w głowę, sprawiając, że mężczyzna upadł nieprzytomny. Bezradna kobieta klęczała na ulicy, przytulając do piersi dwójkę zapłakanych dzieci.

„Przestańcie. Przestańcie!" – krzyczała w myślach, jednak jej ciało nie potrafiło się poruszyć. Mogła jedynie obserwować całą scenę z oddali.

Żołnierze śmiali się, przepychając dzieci pomiędzy sobą, do momentu, kiedy jeden z nich wyciągnął nóż i…

Nie potrafiła na to patrzeć.

Odwróciła wzrok przerażona, czując cisnące się do oczu łzy.

Jak mogło do tego dojść? Jak mogła na to pozwolić?!

– Nie podoba ci się przedstawienie, księżniczko? – Obcy głos odezwał się zza pleców, sprawiając, że mechanicznie odwróciła się w jego kierunku.

Niewiele starszy od niej młodzieniec przyglądał się jej z chłodną uwagą. Jak zauważyła od razu, nie mógł być kolejnym żołnierzem. Jego strój, choć bojowy, pozostawał nieskazitelny, a czyste dłonie nie wskazywały na to, aby brał bezpośredni udział w walkach. Na jego piersi widniała błękitna gwiazda otoczona złotym haftem.

– Gdybyś dobrowolnie zgodziła się mnie poślubić, nie doszłoby do tego, księżniczko. To wszystko twoja wina. Zmusiłaś mnie do tego – stwierdził z krzywym uśmiechem. W jego ciemnych oczach odbijało się wszechogarniające zniszczenie.

Nagle cała scena zniknęła, a Amelia gwałtownie poderwała się na swoim posłaniu. Z trudem łapała chusty świeżego powietrza, czując nieprzyjemny pot na ciele. Mimowolnie przycisnęła drżącą dłoń do piersi. Było jej niedobrze. Dopiero co ujrzana scena nadal szalała w jej umyśle.

Ten mężczyzna…

Jego słowa…

„Gdybyś dobrowolnie zgodziła się mnie poślubić?" – powtórzyła w myślach. „Książę Ravi Lenos…"

Nie miała żadnych wątpliwości.

To musiał być on.

A więc taka czeka ich przyszłość? Czy naprawdę nie ma innego wyboru?

(…)

Właściwie nie oczekiwała odpowiedzi. W końcu co nowego Arion mógł powiedzieć?

Że musiała dobrze grać swoją rolę?

Że stawką było bezpieczeństwo królestwa?

Westchnęła, w milczeniu poprawiając materiał rozłożystej sukni.

Przecież już dawno o tym wiedziała…

– Miejmy to z głowy – stwierdziła ostatecznie, ruszając w stronę komnat księcia Raviego.

Doradca pożegnał ją uprzejmym ukłonem, pozostając w tej pozycji do czasu, aż nie straciła go z oczu.

Miarowy stukot jej obcasów odbijał się echem w szerokich, zamkowych korytarzach. Prawie na każdym rogu mijała żołnierzy. Odwracała wzrok za każdym razem, kiedy dostrzegła błękitną gwiazdę na ich piersi – herb Rimy. Chociaż mężczyźni witali ją z należytym szacunkiem, doskonale wiedziała, że jej słowo nie miało żadnego znaczenia. Służyli tylko jednemu władcy…

Ostatni dwaj strażnicy czekali na nią przed wejściem do książęcych komnat. Podobnie jak poprzedni i ci skłonili się lekko, po czym jeden zapukał do drzwi, obwieszczając głośno jej przybycie.

– Wejść! – zabrzmiał szorstki rozkaz, a Amelia natychmiast poczuła, jak opuszcza ją cała wcześniejsza determinacja.

Ravi. Jej osobiste nemezis. Koszmar, któremu została wydana na rzeź.

Przełknęła głośno, mimo wszystko unosząc dumnie podbródek. Kiedy wkroczyła do pomieszczenia, natychmiast ogarnął ją dobrze znany chłód.

– Księżniczko. Miło, że wpadłaś.

Ravi siedział za masywnym biurkiem, ustawionym na wprost wejścia. Ciemne oczy spoglądały z uwagą, podążając za najmniejszym ruchem jej ciała. Jego zwykle starannie zaczesane włosy, delikatnie opadły na czoło, rzucając na młodą twarz głębokie cienie. Uśmiech, jaki czasem mignął na jego ustach, przypominał drapieżnika, szczerzącego kły na widok ofiary.

– Książę. – Starała się zachować spokój, chociaż z każdą chwilą serce coraz mocniej tłukło w piersi, a ciasno związany gorset utrudniał oddychanie.

– Usiądź — odrzekł lekko, wskazując na fotel przed biurkiem.

Amelia zerknęła na mebel, ale zamiast usłuchać, pozostała na swoim miejscu, utrzymując dystans.

– Nie lubię się powtarzać – dodał szorstko, pochylając się nad blatem i mrużąc oczy.

Nieznoszący sprzeciwu ton sprawił, że mimowolnie zadrżała, ostatecznie spełniając jego prośbę. Niepokojący uśmieszek na twarzy księcia tylko się pogłębił, wskazując na to, że był świadom jej dyskomfortu. Za to nienawidziła go jeszcze bardziej…

– Tak lepiej — wymruczał, przeglądając jakieś dokumenty przed sobą.

– Można wiedzieć, dlaczego mnie wezwałeś, panie? – zagadnęła niepewnie, gładząc dłońmi materiał sukni.

– Chciałem załatwić kilka kwestii przed jutrzejszym balem.

– Kilka kwestii? – Amelia przełknęła ciężką bryłę, która zdążyła się uformować w gardle.

– Och, nie udawaj idiotki, Amelio. Myślę, że doskonale wiesz, o czym mowa – stwierdził z obojętnością, przewracając kolejny dokument. – Od kilku dni zimno tu jak w psiarni. Chyba wiesz, co to oznacza. – Spojrzał na nią z niechęcią.

Och, tak. Niestety aż za dobrze wiedziała, co to oznacza.

– Myślałam, że do czasu balu… – Gwałtowne uderzenie w blat, przerwało jej w pół słowa.

– Od myślenia jestem ja!

Zamilkła natychmiast, mimowolnie kuląc się w sobie i zaciskając palce na trzymanym materiale. Przez moment w jego oczach dostrzegła coś nieludzkiego, jednak zanim zdążyła się temu przyjrzeć, mężczyzna zaśmiał się lekko, przeczesując dłonią zmierzwione włosy.

– Amelio, Amelio… Doprawdy masz talent do wyprowadzania mnie z równowagi. Jednak, skoro za kilka dni mamy być oficjalnie małżeństwem, postaram się być miły. Przecież nie chcemy na jutrzejszym balu żadnych komplikacji, dlatego nie będziemy czekać i załatwimy to dziś. Na wszelki wypadek – dodał z naciskiem, podnosząc się z miejsca i zapraszając ją gestem do kolejnej komnaty.

Czuła się jak kukła w jego dłoniach. Bezwiednie wstała, podążając we wskazanym kierunku. Ravi zatrzymał się przed masywnymi drzwiami, ściągając klucz zawieszony na szyi i dopasowując go do zamka. Zapadki szczęknęły cicho, by już po chwili ukazać największy sekret królestwa…

Łza Matki Koszmarów świeciła delikatnym blaskiem, zamknięta wewnątrz szklanej gabloty, ustawionej w centralnym punkcie pomieszczenia. Owszem, Amelia wyczuwała narastający w zamku chłód, jednak tutaj wrażenie było wprost obezwładniające. Zimno zdawało się przenikać aż do kości.

– Chyba wiesz, co masz robić, Amelio.

(…)

Kiedy opuszczała komnatę Łzy jej ciało drżało. Nie potrafiła jednoznacznie określić czy przyczyną tego stanu było zimno, czy wysiłek, którego właśnie doświadczyła. Ravi jak zwykle patrzył na nią beznamiętnie, bez słowa wyprowadzając na zamkowy korytarz.

– Zabierz księżniczkę do jej komnat – rzucił sucho do jednego ze strażników.

Amelia nie miała siły się sprzeciwiać. Z wdzięcznością ujęła zaoferowane ramię i zdezorientowana po prostu dała się poprowadzić.

Było jej niedobrze, korytarz wirował przed oczami, a nogi co chwila plątały się w długiej sukni. Jedynie pewny chwyt mężczyzny sprawił, że nie upadła, za co w duchu mu podziękowała.

– Żołnierzu, odtąd ja zajmę się księżniczką.

Zdziwiona uniosła twarz dostrzegając znajomą postać, która zagradzała dalszą drogę.

– Kilian…

Brat Raviego uśmiechnął się przyjaźnie, zmierzając w ich kierunku.

– Pozwolisz? – zapytał, delikatnie łapiąc jej wolne ramię.

– Tak jest, Panie! – Strażnik posłusznie zasalutował, po czym odmaszerował, pozostawiając ich samych.

– Co tu robisz? – zapytała z trudem, kiedy ostrożnie ruszyli dalej.

– Martwiłem się. Słyszałem, że Ravi cię wezwał.

– Wszystko w porządku… – wydusiła, walcząc z drżeniem własnego głosu.

Kilian jedynie mruknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, w zamian przyciągając ją bliżej, tak żeby mogła swobodnie skorzystać z jego pomocy.

Trzymał ją inaczej niż strażnik. Tym razem pewny chwyt był jednocześnie ostrożny, zupełnie jakby bał się zrobić jej krzywdę nieuważnym gestem.

Kilian. Młodszy brat Raviego i jego całkowite przeciwieństwo. Pojawiał się zawsze wtedy, kiedy potrzebowała wsparcia i chociaż nigdy otwarcie nie sprzeciwił się bratu, Amelia wiedziała, że nie popierał wielu jego działań, a jednak brakowało mu odwagi, aby cokolwiek zmienić.

– Jesteśmy. – Kilian uśmiechnął się ciepło, otwierając drzwi do jej komnat, po czym ostrożnie skierował się w stronę sypialni.

W tym momencie nie bardzo ją obchodziło, jak bardzo niestosownym mógł być taki gest. Posłusznie ułożyła się na posłaniu, przymykając oczy ze zmęczenia i pozwalając Kilianowi usiąść na skraju łóżka.

– Dziękuję… – wyszeptała, czując jak świat powoli wraca do równowagi.

– Potrzebujesz czegoś?

Z wahaniem pokręciła głową, ponownie otwierając oczy, aby na niego spojrzeć. Uśmiechał się delikatnie, jednak jego wzrok pozostał poważny. Był tak podobny do Raviego, a jednocześnie… zupełnie inny. Mimowolnie zerknęła na jego blizny. Szkarłatne ślady po oparzeniach, które ciągnęły się od linii skroni aż po lewy kącik ust. Kilian zapuścił nawet włosy, aby blizny były mniej widoczne, jednak każdy jego uśmiech jedynie pogłębiał głębokie bruzdy na policzku. Kilka razy próbowała poznać ich historię, jednak Kilian za każdym razem po prostu unikał odpowiedzi, co sprawiło, że ostatecznie odpuściła.

– Znowu oglądasz moje blizny? – zapytał po chwili, nie kryjąc rozbawienia.

– Ja… – Amelia poczuła, że się czerwieni. – Wybacz, nie chciałam.

– To nie blizny mnie martwią. Zdążyłem już do nich przywyknąć. – Wzruszył ramionami z obojętnością. – Ravi znowu prosił cię o ustabilizowanie Łzy?

– Prosił? To chyba za wiele powiedziane…

– Zapewne masz rację.

– Dlaczego nie przekonasz go, żeby przestał? – zapytała, nie kryjąc wyrzutu.

Kilian zaśmiał się smutno.

– A myślisz, że by posłuchał? Jestem w niewiele lepszej sytuacji niż ty – przyznał cicho.

– Zapomniałeś dodać, że ciebie za tydzień nie będzie próbował zaciągnąć do łóżka – dorzuciła z obrzydzeniem, jednocześnie zaciskając powieki, aby powstrzymać łzy.

– Amelio… – Kilian jęknął cicho, zsuwając się z łóżka, aby przyklęknąć przy jej boku. Poczuła delikatny dotyk jego dłoni, kiedy odgarniał jej włosy z twarzy.

Przez moment miała ochotę go odtrącić. Nie miał cholernego prawa, aby porównywać się z nią!

Zagryzła wargi, czując metaliczny posmak w ustach.

– Przynajmniej spróbuj z nim porozmawiać. Tyle chyba możesz zrobić?

Kilian westchnął przeciągle.

– To zależy – odezwał się po chwili, wracając na wcześniej zajmowane miejsce.

– Od czego?

– Posłuchaj, wiem, że Ravi bywa trudny, ale naprawdę nie jest złym człowiekiem. Jest tylko trochę pogubiony…

– Jeśli nie chcesz mi pomóc, wyjdź – przerwała twardo.

Książę zamilkł, uciekając spojrzeniem na drugą stronę komnaty. Wiedziała, że jej słowa mogły zaboleć, a jednak miała już dość tej fałszywej troski. Jeśli naprawdę choć trochę się o nią martwił, powinien chociaż spróbować przemówić bratu do rozumu. Przez moment liczyła, że jednak otrzyma jakąś odpowiedź lub deklaracje, jednak w zamian Kilian wstał, kłaniając się uprzejmie.

– Pozwolę ci odpocząć. Do zobaczenia na jutrzejszym balu, księżniczko – pożegnał się cicho, pozostawiając ją w niemym oburzeniu.

Kiedy zniknął za drzwiami, warknęła głośno, w przypływie bezradności posyłając jedną z poduszek jego śladem.

„Tchórz" – pomyślała rozgoryczona.

Nienawidziła tego wszystkiego. Poczucia, że Ravi rządził nimi wszystkimi, że przez niego stała się taka samotna. Myśl o bliskich, o ich nieobecności, sprawiła, że poczuła fizyczny ból w piersi. Owszem, sama wybrała tę drogę, ale czy naprawdę była jedyną możliwą?